P@weł - na przekór...
Moderator: infernal
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 10.03.2013r.
Spotkanie zBiegiemNatury nad Jez. Rusałka
Zegar biologiczny, to zegar biologiczny..nie interesują go ustawione budziki.. Coś mi się dziś śniło, gdy nagle, we śnie, przypomniałem sobie o bieganiu nad Rusałką . Zmusiło mnie to do otwarcia jednego oka i zerknięcia na komórkę..7:00..Masakra, miałem pospać do 9tej...Próbuję i jakoś się udaje..Tym razem, gdy dzwoni budzik, przewracam się na wznak, zbierając myśli...Do jedenastej zostało mi dwie godziny, ale..zaraz, zaraz..przecie jesteśmy umówieni na "przedbieg" pół godziny szybciej!!...Boszzzz...Wstaję szybko, bo w moim wypadku tzw. rozbiegówka poranna to mała celebra, a czas policzony...
Udaje mi się nawet chwilę poćwiczyć, zaliczyć też brzuszki... . Po 10tej jestem w aucie i kieruję się w stronę Czesiowych terenów. W sercu oczywiście radość, bo za chwilę spotkamy się naszą biegową ekipą.... Jestem kilka minut przed wpół do jedenastej, po Anitę nie muszę dzwonić, bo już nadchodzi . Oczywiście to, co nie może ujść uwadze, to jej nowe obuwie , wpasowane idealnie w strój biegowy..Teraz zajawka, potem przyjrzę się im baczniej, bo czas nagli...
Witamy się i natychmiast obieramy kierunek na rogatkę - tam powinien czekać już Pędziwiatr . Rozmawiamy o wczorajszym bieganiu Anity i zacnym dystansie 8,5km..Po przerwie zdrowotnej ma ogromny głód biegania, ten tydzień był nim mocno wypełniony .. Schodzimy w dól znaną uliczką, Maciej już w blokach startowych..
Jak miło, że jesteśmy znów we troje ..Chwila rozgrzewki i czas w drogę..Anita testuje dziś endo, na chwilę porzucając Sports Trackera, ale jak zwykle przy nowinach, jest wiele znaków zapytania, zwłaszcza dla jej Nokii...
Wreszcie ruszamy..Biegniemy pod prąd do rozstaju dróg. Tu Czesiowa Mama zostaje się porozciągać, ja z Maćkiem odbijam w stronę Strzeszynka, by obiec "cypel" i wrócić po nią...Biegnie się świetnie, tempo ok. 5:30, nie protestuję...Cypel zajmuje nam chwilę, przynajmniej mam takie wrażenie (z Maćkiem wszystko dzieje się błyskawicznie )...Zabieramy naszą Iskierkę i wspinamy się pod prąd dużym kółkiem...Do Anity dołącza jedna z naszych grupowych koleżanek, więc Maciek nie traci czasu...Rzuca mi wyzwanie - "Do gastronomii moim tempem!"...WOOOOW!...Zaczęło się, widziałem to już w jego oczach, dziś ciemna strona MOCy ma nad nim władanie ..Dziś ciemna strona MOCy wyciąga dłonie PO MNIE . Mamy kilkaset metrów, nie widzę przeszkód..Trucht zmienia się w prężny sprint, prostuję sylwetkę, staram się wypychać biodra do przodu i wysoko unosić kolana...Jest MOC ...Rzut oka na zegarek: 3:30 i spada..To mi się podoba ...Oddech głęboki i szybki..Wciąż męczą mnie pozostałości infekcji ...Przy gastronomii pauza, kontrolny "look", gdzie są dziewczyny...biegną za nami dzielnie...Słysze nad sobą, jak Głos Boży: "Teraz do zbiegu dróg Twoim tempem, ale dalej - szykuj się - znów moim!"...To zachęta, ale brzmi złowróżbnie...Rano, robiąc brzuszki, naciągnąłem sobie coś w przyczepie czterogłowego, teraz czuję...Ale tylko się uśmiecham - nie każdy ból jest tak samo ważny . Te słowa Scotta Jurka są jak mantra ..Myślę nad czymś innym - mamy dopiero przed sobą zajęcia zBN, warto troszkę rezerwy zachować, nie wiadomo co dziś Piotr z Moniką wymyślą, a potem czeka nas jeszcze dobieg do auta..."Puszczę jednak Maćka przodem, jak przyjdzie czas, po wczorajszej dyszce zachowam mała rezerwę " myslę...Kiedy nasza ścieżka łączy się z tą nadbrzeżną, Pędziwiatr włącza dopalacze..ja spokojnie trzymam się "szóstki"....
Z daleka przy mostku widać już Monikę i grupkę biegowych znajomych...Dobiegam do nich..
Za mną nadciągają dziewczyny..
Witamy się..Jest chwilka na pierwszy stretching...
i chwilka, by bliżej zapoznać się z obuwiem Anity
Kolorystycznie robią wrażenie , wizualnie również..ponoć są wygodne, choć nie są stricte biegowe ...Mam nadzieję, że będą się sprawować wyśmienicie, bo ich właścicielka...już się w nich zakochała.. i złamałyby jej serce...Ehhh, kobiety
Dołączają do nas dwie nowe dziewczyny, którymi od razu zajmuje się Monika - dziś Piotra nie będzie, więc ona będzie niepodzielnie rządzić
Dobiegaja do nas grupa z godziny dziesiątej..wśród nich Marcin i jego "asystent" na rowerze , są już też nasze sympatyczne bliźniaki, Maciek z Markiem
Startujemy dużym kółkiem w kierunku "podbiegu" - tam, w pobliżu, na tradycyjnej łączce i sąsiadującej z nią ścieżce, Monia przeprowadzi zajęcia statyczno-dynamiczne ...
Nie rwę do przodu. Dołącza do mnie kolega, Michał, który biegł wczoraj z nieobecnym dziś Tomkiem/Kuzynem II Zimowy Bieg Dębowy..Rozmawiamy o tych zawodach, sporo było tam celebrytów, znanych ze szklanego ekranu...Mijamy gastronomię i truchtamy długim, spokojnym podbiegiem w stronę "cypla"...Tam grupa się rozciąga, robi się już bardziej solowa...Trzymam swoje tempo, ale raz po raz oglądam się za siebie na Asię i szukam wzrokiem Anity z Monią i dwójką "nowych" uczestniczek...Asia spokojnie "ciągnie" za mną..reszty nie widać, więc - jak mniemam - pewnie zrezygnowały z obiegania cypla....
Dobiegam do polany - Monia i grupa już są (a jednak), Czesiowa Mama natomiast pobiegła szukać swojego małego amanta . Wracają...
A tu praca już wre ...Ćwiczenia w biegu...
..i nawrot..
Nasze "M&M-sy" , czyli bliźniaki, mają dziś dla odróżnienia różnobarwne kurtki
Szpaler przemieszcza się i wraca..Prowadzi Dorota
Sympatyczne "świeżynki" wyglądają na zadowolone ..
Jeszcze rodzeństwo, a z nimi Asia..
i można w drugą stronę..Monika dowodzi i uwiecznia..
Wymachy w przeciwnych kierunkach odwołują się do koordynacji ruchowej - nie jest to tak samo łatwe dla wszystkich
ale zawsze dostarcza sporo uciechy
Czesiu ma swoje plany, czeka aż "pociąg" przejedzie...
a wtedy...
można wreszcie pójść "na stronę"
Dobrze..czas na ćwiczenia statyczne..
rozciąganie..
Dorota - promienieje ..Brakuje Arka, bo to on ma dziś dyżur przy dzieciach
Anita, po wczorajszym biegu, odczuwa ubytek MOCy
A teraz..moja miła grupo...
będziemy się wypinać..
Śmiechy-chichy czasem kończą się..pogłębieniem przysiadu
Na koniec Monika postanawia nas rozruszać małym bodźcem - przebieżkami...Robimy ich trzy serie . Na dziś to starczy, choć ekipa ma na tyle sporo sił, by zamiast kontynuować kierunek przebieżek i biec "małym kółkiem", cofa się do podbiegu i wybiera dłuższy wariant...To jest na rękę Anicie, która na rozstaju odbija już w kierunku domu...Patrzę na nią jak podbiega w kierunku torów i myślę o tym, że będę musiał tu, z racji pozostawionego auta, jeszcze wrócić...Ale to dobrze, bo dzisiejszy kilometraż zapowiada się tym samym..bardzo ciekawie . Do mostku truchtam z Pędziwiatrem, który już zapowiada kolejną niespodziankę ..Ciekawe, co też szykuje?
Przy mostku tradycyjna "chwila dla naszych mięśni" i pogaduchy ..
"No i??" podpytuję Macieja.."Zobaczysz" uśmiecha się i rusza... Obieramy kierunek na wiadukt w stronę ul. Botanicznej..Śmieję się, że będziemy szturmować stromy nasyp kolejowy..Pędziwiatr skręca jednak przed nim w prawo..Już się domyślam, że pobiegniemy "trasą Kulawego", czyli fragmentem najszerszego pierścienia wokół Rusałki, którym właśnie Piotr prowadzi wcześniejszą grupę. Bardzo mnie ciekawi ten odcinek, nigdy tamtędy nie biegłem...Ścieżka wiedzie pośród wysokich drzew w niedalekiej odległości od traktu kolejowego..Jest, o dziwo, uczęszczana przez spacerowiczów, których mijamy zaraz na początku...Pozdrawiam małego (przyszłego) biegacza, który próbował do nas dołączyć . Teren jest płaski, biegnę za Maćkiem - on trzyma tempo piątkowe..Ja zwalniam jednak odrobinę, łapiąc swój rytm...Pędziwiatr podpytuje o kilometraż..Szczerzę się w uśmiechu, bo dziś znów łamiemy "dychę" ...Zaczynam jeszcze bardziej lubić towarzystwo Maćkowe, wreszcie moje weekendowe biegi są dwucyfrowe .
W drugiej części odcinka ścieżka zaczyna meandrować, to świetne urozmaicenie, pojawiają się małe serpentyny, a potem krzaki i prosta..Wybiegamy kilkadzieścia metrów od naszego przejazdu, tu Człowiek-Maszyna robi mini-pauzę techniczną, a ja uśmiecham się do zegarka i myślę, gdzie tu dołożyć 200 metrów, by zaliczyć 11 kilometrów . Ehh, Maciek, Maciek, dzięki Tobie od wczoraj pokonam łącznie dystans półmaratonu :uuusmiech: ....
Brakujące metry znajdujemy, nie zatrzymując się przy przejeździe , tylko tym razem truchtem zmierzając aż do auta...Zatrzymuję Garmina z rezultatem 11,46km ! - jest superrr!!! Rozciągam się zastanawiając, czy Anita, która wróciła wcześniej, widzi nas ze swojej Wieży Kontroli Lotów... ...Wskakujemy do auta, odpalam, wytaczam..Rzut oka w stronę okien - wieeeeedziałeeeem!! Anita macha do nas :uuusmiech: , opuszczam szybę i odpowiadam, tocząc się pomału na awaryjnych....Strasznie to sympatyczne, że o nas pamiętała.....Miło robi się na duszy na koniec tego biegowego dnia
Trzeba uważać, droga nie jest oblodzona, ale w zakrętach łatwo o niespodziankę na ubitym śniegu...Kierujemy się do domu rozmawiając...To była naprawdę bardzo udana niedziela biegowa, a weekend - po prostu wymarzony!!!
Podsumowanie..
Z Garmina, endo było pauzowane ręcznie...
Trasa - wariacje wokół Rusałki, z przerwą na ćwiczenia i przebieżki...
Temperatura: ok. -2stp, wróciła zima - wszystko zaśnieżone..
Start: 10:39
Czas: 1:15:20
Dystans: 11,46 km (Garmin)
Tempo śr.: 6,26 (G)
Max tempo: 2:57 (G) - jeśli zmierzone prawidłowo, to najszybszy kawałek w moim bieganiu..(pomyśleć, że jest to średnia zwycięzcy GP, ale na odcinku..5km.. )
Śr. HR: 158bpm
Max HR: 173bpm
Śr. kad.: 84spm
Max kad.: 121spm..to chyba zaraz po sprincie..
Wrażenia..
Przede wszystkim wybiegane kilometry - bardzo mnie cieszą!!...Przesuwam się pomału do dystansów dwucyfrowych . Czas teraz wprowadzić jeden trening z przebieżkami, popracować nad siłą, a weekendy biegać właśnie tak, jak ten spędzony w mobilizującym, pozytywnym towarzystwie naszego Pędziwiatra . Dobrze jest słyszeć za plecami charakterystyczne dwa słowa "Jest MOC!!"...
Pamiętajcie - jeśli usłyszycie je kiedyś w za Waszymi plecami, znaczy to niechybnie, że nadciąga ON..nadciąga MOC .
Na kolejne bieganie trzeba czekać trzy długie dni...
Spotkanie zBiegiemNatury nad Jez. Rusałka
Zegar biologiczny, to zegar biologiczny..nie interesują go ustawione budziki.. Coś mi się dziś śniło, gdy nagle, we śnie, przypomniałem sobie o bieganiu nad Rusałką . Zmusiło mnie to do otwarcia jednego oka i zerknięcia na komórkę..7:00..Masakra, miałem pospać do 9tej...Próbuję i jakoś się udaje..Tym razem, gdy dzwoni budzik, przewracam się na wznak, zbierając myśli...Do jedenastej zostało mi dwie godziny, ale..zaraz, zaraz..przecie jesteśmy umówieni na "przedbieg" pół godziny szybciej!!...Boszzzz...Wstaję szybko, bo w moim wypadku tzw. rozbiegówka poranna to mała celebra, a czas policzony...
Udaje mi się nawet chwilę poćwiczyć, zaliczyć też brzuszki... . Po 10tej jestem w aucie i kieruję się w stronę Czesiowych terenów. W sercu oczywiście radość, bo za chwilę spotkamy się naszą biegową ekipą.... Jestem kilka minut przed wpół do jedenastej, po Anitę nie muszę dzwonić, bo już nadchodzi . Oczywiście to, co nie może ujść uwadze, to jej nowe obuwie , wpasowane idealnie w strój biegowy..Teraz zajawka, potem przyjrzę się im baczniej, bo czas nagli...
Witamy się i natychmiast obieramy kierunek na rogatkę - tam powinien czekać już Pędziwiatr . Rozmawiamy o wczorajszym bieganiu Anity i zacnym dystansie 8,5km..Po przerwie zdrowotnej ma ogromny głód biegania, ten tydzień był nim mocno wypełniony .. Schodzimy w dól znaną uliczką, Maciej już w blokach startowych..
Jak miło, że jesteśmy znów we troje ..Chwila rozgrzewki i czas w drogę..Anita testuje dziś endo, na chwilę porzucając Sports Trackera, ale jak zwykle przy nowinach, jest wiele znaków zapytania, zwłaszcza dla jej Nokii...
Wreszcie ruszamy..Biegniemy pod prąd do rozstaju dróg. Tu Czesiowa Mama zostaje się porozciągać, ja z Maćkiem odbijam w stronę Strzeszynka, by obiec "cypel" i wrócić po nią...Biegnie się świetnie, tempo ok. 5:30, nie protestuję...Cypel zajmuje nam chwilę, przynajmniej mam takie wrażenie (z Maćkiem wszystko dzieje się błyskawicznie )...Zabieramy naszą Iskierkę i wspinamy się pod prąd dużym kółkiem...Do Anity dołącza jedna z naszych grupowych koleżanek, więc Maciek nie traci czasu...Rzuca mi wyzwanie - "Do gastronomii moim tempem!"...WOOOOW!...Zaczęło się, widziałem to już w jego oczach, dziś ciemna strona MOCy ma nad nim władanie ..Dziś ciemna strona MOCy wyciąga dłonie PO MNIE . Mamy kilkaset metrów, nie widzę przeszkód..Trucht zmienia się w prężny sprint, prostuję sylwetkę, staram się wypychać biodra do przodu i wysoko unosić kolana...Jest MOC ...Rzut oka na zegarek: 3:30 i spada..To mi się podoba ...Oddech głęboki i szybki..Wciąż męczą mnie pozostałości infekcji ...Przy gastronomii pauza, kontrolny "look", gdzie są dziewczyny...biegną za nami dzielnie...Słysze nad sobą, jak Głos Boży: "Teraz do zbiegu dróg Twoim tempem, ale dalej - szykuj się - znów moim!"...To zachęta, ale brzmi złowróżbnie...Rano, robiąc brzuszki, naciągnąłem sobie coś w przyczepie czterogłowego, teraz czuję...Ale tylko się uśmiecham - nie każdy ból jest tak samo ważny . Te słowa Scotta Jurka są jak mantra ..Myślę nad czymś innym - mamy dopiero przed sobą zajęcia zBN, warto troszkę rezerwy zachować, nie wiadomo co dziś Piotr z Moniką wymyślą, a potem czeka nas jeszcze dobieg do auta..."Puszczę jednak Maćka przodem, jak przyjdzie czas, po wczorajszej dyszce zachowam mała rezerwę " myslę...Kiedy nasza ścieżka łączy się z tą nadbrzeżną, Pędziwiatr włącza dopalacze..ja spokojnie trzymam się "szóstki"....
Z daleka przy mostku widać już Monikę i grupkę biegowych znajomych...Dobiegam do nich..
Za mną nadciągają dziewczyny..
Witamy się..Jest chwilka na pierwszy stretching...
i chwilka, by bliżej zapoznać się z obuwiem Anity
Kolorystycznie robią wrażenie , wizualnie również..ponoć są wygodne, choć nie są stricte biegowe ...Mam nadzieję, że będą się sprawować wyśmienicie, bo ich właścicielka...już się w nich zakochała.. i złamałyby jej serce...Ehhh, kobiety
Dołączają do nas dwie nowe dziewczyny, którymi od razu zajmuje się Monika - dziś Piotra nie będzie, więc ona będzie niepodzielnie rządzić
Dobiegaja do nas grupa z godziny dziesiątej..wśród nich Marcin i jego "asystent" na rowerze , są już też nasze sympatyczne bliźniaki, Maciek z Markiem
Startujemy dużym kółkiem w kierunku "podbiegu" - tam, w pobliżu, na tradycyjnej łączce i sąsiadującej z nią ścieżce, Monia przeprowadzi zajęcia statyczno-dynamiczne ...
Nie rwę do przodu. Dołącza do mnie kolega, Michał, który biegł wczoraj z nieobecnym dziś Tomkiem/Kuzynem II Zimowy Bieg Dębowy..Rozmawiamy o tych zawodach, sporo było tam celebrytów, znanych ze szklanego ekranu...Mijamy gastronomię i truchtamy długim, spokojnym podbiegiem w stronę "cypla"...Tam grupa się rozciąga, robi się już bardziej solowa...Trzymam swoje tempo, ale raz po raz oglądam się za siebie na Asię i szukam wzrokiem Anity z Monią i dwójką "nowych" uczestniczek...Asia spokojnie "ciągnie" za mną..reszty nie widać, więc - jak mniemam - pewnie zrezygnowały z obiegania cypla....
Dobiegam do polany - Monia i grupa już są (a jednak), Czesiowa Mama natomiast pobiegła szukać swojego małego amanta . Wracają...
A tu praca już wre ...Ćwiczenia w biegu...
..i nawrot..
Nasze "M&M-sy" , czyli bliźniaki, mają dziś dla odróżnienia różnobarwne kurtki
Szpaler przemieszcza się i wraca..Prowadzi Dorota
Sympatyczne "świeżynki" wyglądają na zadowolone ..
Jeszcze rodzeństwo, a z nimi Asia..
i można w drugą stronę..Monika dowodzi i uwiecznia..
Wymachy w przeciwnych kierunkach odwołują się do koordynacji ruchowej - nie jest to tak samo łatwe dla wszystkich
ale zawsze dostarcza sporo uciechy
Czesiu ma swoje plany, czeka aż "pociąg" przejedzie...
a wtedy...
można wreszcie pójść "na stronę"
Dobrze..czas na ćwiczenia statyczne..
rozciąganie..
Dorota - promienieje ..Brakuje Arka, bo to on ma dziś dyżur przy dzieciach
Anita, po wczorajszym biegu, odczuwa ubytek MOCy
A teraz..moja miła grupo...
będziemy się wypinać..
Śmiechy-chichy czasem kończą się..pogłębieniem przysiadu
Na koniec Monika postanawia nas rozruszać małym bodźcem - przebieżkami...Robimy ich trzy serie . Na dziś to starczy, choć ekipa ma na tyle sporo sił, by zamiast kontynuować kierunek przebieżek i biec "małym kółkiem", cofa się do podbiegu i wybiera dłuższy wariant...To jest na rękę Anicie, która na rozstaju odbija już w kierunku domu...Patrzę na nią jak podbiega w kierunku torów i myślę o tym, że będę musiał tu, z racji pozostawionego auta, jeszcze wrócić...Ale to dobrze, bo dzisiejszy kilometraż zapowiada się tym samym..bardzo ciekawie . Do mostku truchtam z Pędziwiatrem, który już zapowiada kolejną niespodziankę ..Ciekawe, co też szykuje?
Przy mostku tradycyjna "chwila dla naszych mięśni" i pogaduchy ..
"No i??" podpytuję Macieja.."Zobaczysz" uśmiecha się i rusza... Obieramy kierunek na wiadukt w stronę ul. Botanicznej..Śmieję się, że będziemy szturmować stromy nasyp kolejowy..Pędziwiatr skręca jednak przed nim w prawo..Już się domyślam, że pobiegniemy "trasą Kulawego", czyli fragmentem najszerszego pierścienia wokół Rusałki, którym właśnie Piotr prowadzi wcześniejszą grupę. Bardzo mnie ciekawi ten odcinek, nigdy tamtędy nie biegłem...Ścieżka wiedzie pośród wysokich drzew w niedalekiej odległości od traktu kolejowego..Jest, o dziwo, uczęszczana przez spacerowiczów, których mijamy zaraz na początku...Pozdrawiam małego (przyszłego) biegacza, który próbował do nas dołączyć . Teren jest płaski, biegnę za Maćkiem - on trzyma tempo piątkowe..Ja zwalniam jednak odrobinę, łapiąc swój rytm...Pędziwiatr podpytuje o kilometraż..Szczerzę się w uśmiechu, bo dziś znów łamiemy "dychę" ...Zaczynam jeszcze bardziej lubić towarzystwo Maćkowe, wreszcie moje weekendowe biegi są dwucyfrowe .
W drugiej części odcinka ścieżka zaczyna meandrować, to świetne urozmaicenie, pojawiają się małe serpentyny, a potem krzaki i prosta..Wybiegamy kilkadzieścia metrów od naszego przejazdu, tu Człowiek-Maszyna robi mini-pauzę techniczną, a ja uśmiecham się do zegarka i myślę, gdzie tu dołożyć 200 metrów, by zaliczyć 11 kilometrów . Ehh, Maciek, Maciek, dzięki Tobie od wczoraj pokonam łącznie dystans półmaratonu :uuusmiech: ....
Brakujące metry znajdujemy, nie zatrzymując się przy przejeździe , tylko tym razem truchtem zmierzając aż do auta...Zatrzymuję Garmina z rezultatem 11,46km ! - jest superrr!!! Rozciągam się zastanawiając, czy Anita, która wróciła wcześniej, widzi nas ze swojej Wieży Kontroli Lotów... ...Wskakujemy do auta, odpalam, wytaczam..Rzut oka w stronę okien - wieeeeedziałeeeem!! Anita macha do nas :uuusmiech: , opuszczam szybę i odpowiadam, tocząc się pomału na awaryjnych....Strasznie to sympatyczne, że o nas pamiętała.....Miło robi się na duszy na koniec tego biegowego dnia
Trzeba uważać, droga nie jest oblodzona, ale w zakrętach łatwo o niespodziankę na ubitym śniegu...Kierujemy się do domu rozmawiając...To była naprawdę bardzo udana niedziela biegowa, a weekend - po prostu wymarzony!!!
Podsumowanie..
Z Garmina, endo było pauzowane ręcznie...
Trasa - wariacje wokół Rusałki, z przerwą na ćwiczenia i przebieżki...
Temperatura: ok. -2stp, wróciła zima - wszystko zaśnieżone..
Start: 10:39
Czas: 1:15:20
Dystans: 11,46 km (Garmin)
Tempo śr.: 6,26 (G)
Max tempo: 2:57 (G) - jeśli zmierzone prawidłowo, to najszybszy kawałek w moim bieganiu..(pomyśleć, że jest to średnia zwycięzcy GP, ale na odcinku..5km.. )
Śr. HR: 158bpm
Max HR: 173bpm
Śr. kad.: 84spm
Max kad.: 121spm..to chyba zaraz po sprincie..
Wrażenia..
Przede wszystkim wybiegane kilometry - bardzo mnie cieszą!!...Przesuwam się pomału do dystansów dwucyfrowych . Czas teraz wprowadzić jeden trening z przebieżkami, popracować nad siłą, a weekendy biegać właśnie tak, jak ten spędzony w mobilizującym, pozytywnym towarzystwie naszego Pędziwiatra . Dobrze jest słyszeć za plecami charakterystyczne dwa słowa "Jest MOC!!"...
Pamiętajcie - jeśli usłyszycie je kiedyś w za Waszymi plecami, znaczy to niechybnie, że nadciąga ON..nadciąga MOC .
Na kolejne bieganie trzeba czekać trzy długie dni...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 13.03.2013r.
Dziś dzień Naszego Team'u..
W poniedziałek dałem sobie mocno w kość na koszykówce...Niby to już niemal 30 lat gry, amatorskiej, ale...kocham ten sport i nie umiem bez niego się obejść..Wiele razy powtarzałem sobie: "P@weł, dziś wrzuć na luz, to nie All Stars Weekend, to tylko trening ", ale ja nic, co jest moją pasją, nie umiem robić na 50 procent..nawet na 70...Zgodnie z zasadą: "nie można przepłynąć rzeki w 90-ciu procentach, ani nawet w 95-ciu, można to zrobić tylko 100 procentach, inaczej się utonie"....Miał być spokojny trening, wyszła walka "na noże"...Czując wczoraj jej skutki, zsumowane z weekendowym bieganiem, męczyłem na siłowni tylko partie ciała od pasa w górę . Nogom zrobiłem fajrant, szykując je na dziś
Uwielbiam środy ...
Cieszę się, że pokusa biegu nad Maltą, rzucona przez Przemka, nie okazała się na tyle silna, by zagrozić wieczornej Rusałce... . Ja, z racji przewagi asfaltów i wszechobecnej cywilizacji, nie skusiłbym się na nią, a gdyby reszta załogi chciała, musiałbym pobiec nad Rusałką sam...Na szczęście stało się inaczej
Plan na dziś..
Rusałka - na luzaku
Zima nie odpuszcza, od rana straszą nas siarczystym mrozem w nocy, więc wieczorem spodziewam się większego chłodu niż zwykle....Dzień mija mi ruchliwie, udaje mi się jednak w locie zajrzeć do Dec'a, ale ani nowa kolekcja, ani to co w "końcówkach serii" jakoś mnie nie powala...Lecę dalej....Nie wiem, czy wydłużająca się w marzec zimowa aura, czy to wina przesilenia, ale strasznie mnie dziś muli, w efekcie czego, przysypiam około szóstej po południu...na kilka chwil...Mam jednak czas pod kontrolą...czekam na to wieczorne spotkanie z przyjaciółmi...czekam na trucht nad zaśnieżonym jeziorem...
Po 19tej jeszcze muszę na chwilę zajrzeć do biura - komp, który strasznie się "zżółwił", wystawia moją cierpliwość na wielką próbę...Śpieszę się...Jeszcze przed wpół do ósmej dzwoni Maciek z pytaniem, czy czekamy na zaprezentowanie światu nowego papieża, nad które czatują właśnie media - w końcu ważny to moment w światowej historii - czy trzymamy się umówionej 20:15...Licząc, że w Watykanie "się uwiną", ubieram się, a gdy już jestem "uzbrojony po zęby", czekam zerkając w ekran..
Niestety, w Piotrowej Stolicy nie wiedzą, jak bardzo się spieszymy, nie uzgodnili tego z nami, albo grają na zwłokę , więc wybiegam do auta przed oficjalnym "habemus papam" - Maciek już na mnie czeka i marznie ...Pierwszy raz NA truchtanie jedziemy razem . Jesteśmy u Anity pięć minut po czasie..Teraz wszyscy mamy w komórkach endo , każdy więc zaczyna od ustawienia aplikacji
Zimno...Wyjście z ciepłego auta jeszcze pogłębia dyskomfort...Jest około minus 7-8stp., zdążyłem się odzwyczaić od takiego chłodu...Ściągam membranę, którą założę sobie po biegu...Brrrrrr....Jakby instynktownie stajemy blisko siebie - Anita ma średnie chęci by biegać , kusi nas cieplutką herbatą u siebie ..Boże! - brzmi to tak ponętnie, jak jabłko z rajskiego ogrodu!.....nawet Maciek głośno się zastanawia ...Mówię: "dobra, pobiegnijmy cokolwiek, bez napinki, niech świat wie, że nasz Team nie wymięka , a potem najwyżej zwiejemy do ciepła "...I taka perspektywa zdecydowanie bardziej cieszy ..
Nie można stać w miejscu, bo przymarzają podeszwy , ruszamy...Nasza Iskierka ma dziś swój prywatny doping - opowiada nam o swoich niedzielnych teatralnych przygodach show-bussines'owych ...Śmiejemy się, a ona promienieje...Chyba czołówki nie będą potrzebne ...Przy torach standardowe pobudzenie mięśni, choć jak zwykle najbardziej pracują te mimiczne :uuusmiech: :uuusmiech: ...
Mija nas narciarz biegowy, który też pewnie lubi pomarznąć w lesie ...Wędrujemy przez tory, zostawiamy go szykującego sprzęt, włączamy halogeny , wciskamy start na urządzeniach..w drogę!
Wiele napisałem o tym miejscu na stronach blogu..ba, napisałem niemało o tym miejscu w zimowe wieczory...Ale dziś...jest po prostu bossssko..
Mróz sprawia, że powietrze wydaje się być kryształowo czyste i tak przejrzyste, że kontury drzew, zarys jeziora, a nawet odległy biały dym z komina (jak ten dzisiejszy z Kaplicy Sykstyńskiej ) są niezwykle wyraźne... W świetle latarki błyskają i tańczą wokół miniaturowe śnieżne drobinki ...Trochę to tak, jakby ktoś to ciemnogranatowe sklepienie nad głową, usłane morzem połyskujących "diamentów", pogłaskał niewidzialną dłonią Stwórcy, a następnie, delikatnie rozchylając palce, wsypał w nasze trzy świetliste obłoki szczyptę gwiezdnego pyłu :uuusmiech: :uuusmiech: ...Magia...
Zerkam w niebo a ze mną moje światełko ...mam ochotę stanąć i zapatrzeć się, tak jest pięknie...
Śnieg chrzęści głośno pod stopami..Staram się biec tam, gdzie jest on nieubity, ale nie wszędzie się da...Czesiową mamę łapie kolka, mała pauza i przejmuję na chwilę naszego czworonożnego celebrytę ..Maciek z przodu, wyraźnie go dziś nosi ...Nie biegniemy "cypla", dziś wariant bardziej "eco" - kierujemy się na duże kółko..Anita zabiera nas opowieścią do niedzielnego teatru ...Przy gastronomii przerwa techniczna..gaszę gestem czołówkę i co chwila zerkam w górę...mam wrażenie nierealności chwili.....
Pędziwiatr, jak na przydomek przystało, ma ochotę popędzić - wyrywa do przodu, umawiając się, na spotkanie przy mostku ...Ruszamy jego śladem obserwując, jak światełko jego lampki sukcesywnie nam się oddala.. ...Staram się trzymać tempo, muszę hamować Anitę i Cześka, nad którym znów przejmuję dowodzenie., bo zegarek pokazuje 5:12...Żartujemy, trzymając się tematu jej opowieści ...W chwilach gdy milkniemy, otacza nas niebiańska cisza, słychać tylko nasze kroki, a w świetle lampki widać mgiełkę naszych oddechów....
Koło mostku pauza na uspokojenie serca...upajanie się chwilą...i kilka ćwiczeń..
Ja jestem jak w transie...Nie czuję zmęczenia w ogóle, nie czuję chłodu..za to wszystko, co wewnątrz mnie, przyjemnie mnie ogrzewa... Myślami i całym sobą jestem tu i teraz..nie ma tego, co było..tego co będzie..przeszłość i przyszłość nie istnieją....Jest tylko ten moment - zimowy, mroźny wieczór na skraju białego jeziora, Oni i ja..w ciszy..pod błyszczącym dachem nieba.....
Szeroka ścieżka wprowadza na południowy brzeg...Macham i gaszę latarkę, próbuję sprawdzić, czy bez światła będzie się biegło bezpiecznie...Śnieg wokół daje poblask, jakby lekko pomarańczowy, od rozproszonego gdzieś w powietrzu światła miasta - to wystarczyłoby, by truchtać otwarta przestrzenią i dalej zachwycać się tym, co wokół..Jednak wkraczamy w trudniejszy teren - tu mróz skuł lodem błotna krainę, pod stopami robi się nierówno, a ryzyko kontuzji rośnie...Rozświetlam więc z powrotem przestrzeń przede mną i "Czesiami" - Maciek znów odpalił piąty bieg i zniknął w dali - on dziś kipi radością i energią tak, że nie zostawia nawet na śniegu śladów . Biegnie mi się wybornie, mam swój rytm i staram się go "podsunąć" Anicie - co jakiś czas, niczym autotrener z endo odzywam się: "wolniej..wolniej", widząc, jak wyrywa się do przodu, by za chwilę na sekundę przystanąć...Mimo to świetnie mi się z nią biegnie, bo czas wypełnia rozmowa i żarty....Nie ma najmniejszych szans, by komukolwiek nie udzieliła się jej energia, żywiołowość i ekspresja ...
Na końcu dużej pętli szukamy w mroku Maćka, ale go nie widać...Nagle zapala światełko tuz za naszymi plecami - Pędziwiatr zaczaił się w lesie ...Brakuje mi jeszcze kilkudziesięciu metrów do 6km, więc zbiegam, potem "rogalik" i sprintem wracam do przyjaciół...Przechodzimy torowisko, a zaraz za ciemność rozgania pośpieszny do Szczecina - światło z okien zlewa się w jedną jasną linię, a za nim kotłuje się i łapie za ostatni przedział wielki śnieżny obłok....
Boże, jak mi dobrze... To niesamowite uczucie rozpierającej radości, dziś nawet nie pomieszanej ze zmęczeniem..
Rozciągamy się - dobry nastrój nikogo nie opuszcza, a wręcz rozpiera...Jak bardzo?? Ano tak:
Maciek panuje nad Czesiem..
a Mama się z nim droczy
Tradycyjnie postanawiam nas uwiecznić ..najpierw horyzontalnie..
..potem ponownie - "w razie Niemca" - wertykalnie
Czesiu był średnio zainteresowany takim grupowym pozowaniem, znacznie bardziej woli inne, mniej tłoczne, ale za to ciekawsze i lepiej eksponowane
Wciąż rozmawiając, idziemy w stronę ul. Dąbrowskiego, potem tunelem i dalej na parking...Chłód i głód zapraszają do auta, nam się jednak nie spieszy ...Podpuszczam Czesiową Mamę obiecaną herbatą - spokojnie, przyjdzie jeszcze czas ...
Żegnamy się, uciekając hipotermii ...Wyjeżdżając mały "look" w stronę Wieży Kontroli Lotów ...O!! Światło gaśnie i zapala się Anita nas żegna i zezwala na start ...Jak miło!! ...Wyjeżdżamy pomału, bo znów ślisko...
Podsumowanie.. - z Garmina..
Trasa - wieczorne obieganie dużego rusałkowego kółka
Temperatura: ok. -7 (-8)stp.
Start: 20:39
Czas: 39:07
Dystans: 6,04 km (Garmin)
Tempo śr.: 6:24 (G)
Max tempo: 5:00 (G)
Śr. HR: 148bpm
Max HR: 162bpm..no i takie treningi to ja lubię
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 93spm
Wrażenia..
Najkrócej jak się da...Nie dystans, nie czas, nie tempo ma dla mnie największe znaczenie..ale dzielenie niezwykłej chwili, w niezwykłej scenerii, z niezwykłymi ludźmi
Jeśli bieganie jest dla mnie przygodą, to dziś mam więcej pozytywnych przeżyć, niż Marco Polo i Kolumb razem wzięci ..Wiele osobistej treści płynie z takich chwil, drobiazgów, które zachowuję wyłącznie dla siebie Każdy z nas ma swój własny potencjometr wrażliwości - ja swój wciąż "rozkręcam" , wciąż się dostrajam, starając się podczas naszych spotkań i biegania jak najwięcej ulotnych drobin szczęścia wychwycić i zamknąć w sercu..
Czego i Wam, na Waszych biegowych szlakach, życzę
Dziś dzień Naszego Team'u..
W poniedziałek dałem sobie mocno w kość na koszykówce...Niby to już niemal 30 lat gry, amatorskiej, ale...kocham ten sport i nie umiem bez niego się obejść..Wiele razy powtarzałem sobie: "P@weł, dziś wrzuć na luz, to nie All Stars Weekend, to tylko trening ", ale ja nic, co jest moją pasją, nie umiem robić na 50 procent..nawet na 70...Zgodnie z zasadą: "nie można przepłynąć rzeki w 90-ciu procentach, ani nawet w 95-ciu, można to zrobić tylko 100 procentach, inaczej się utonie"....Miał być spokojny trening, wyszła walka "na noże"...Czując wczoraj jej skutki, zsumowane z weekendowym bieganiem, męczyłem na siłowni tylko partie ciała od pasa w górę . Nogom zrobiłem fajrant, szykując je na dziś
Uwielbiam środy ...
Cieszę się, że pokusa biegu nad Maltą, rzucona przez Przemka, nie okazała się na tyle silna, by zagrozić wieczornej Rusałce... . Ja, z racji przewagi asfaltów i wszechobecnej cywilizacji, nie skusiłbym się na nią, a gdyby reszta załogi chciała, musiałbym pobiec nad Rusałką sam...Na szczęście stało się inaczej
Plan na dziś..
Rusałka - na luzaku
Zima nie odpuszcza, od rana straszą nas siarczystym mrozem w nocy, więc wieczorem spodziewam się większego chłodu niż zwykle....Dzień mija mi ruchliwie, udaje mi się jednak w locie zajrzeć do Dec'a, ale ani nowa kolekcja, ani to co w "końcówkach serii" jakoś mnie nie powala...Lecę dalej....Nie wiem, czy wydłużająca się w marzec zimowa aura, czy to wina przesilenia, ale strasznie mnie dziś muli, w efekcie czego, przysypiam około szóstej po południu...na kilka chwil...Mam jednak czas pod kontrolą...czekam na to wieczorne spotkanie z przyjaciółmi...czekam na trucht nad zaśnieżonym jeziorem...
Po 19tej jeszcze muszę na chwilę zajrzeć do biura - komp, który strasznie się "zżółwił", wystawia moją cierpliwość na wielką próbę...Śpieszę się...Jeszcze przed wpół do ósmej dzwoni Maciek z pytaniem, czy czekamy na zaprezentowanie światu nowego papieża, nad które czatują właśnie media - w końcu ważny to moment w światowej historii - czy trzymamy się umówionej 20:15...Licząc, że w Watykanie "się uwiną", ubieram się, a gdy już jestem "uzbrojony po zęby", czekam zerkając w ekran..
Niestety, w Piotrowej Stolicy nie wiedzą, jak bardzo się spieszymy, nie uzgodnili tego z nami, albo grają na zwłokę , więc wybiegam do auta przed oficjalnym "habemus papam" - Maciek już na mnie czeka i marznie ...Pierwszy raz NA truchtanie jedziemy razem . Jesteśmy u Anity pięć minut po czasie..Teraz wszyscy mamy w komórkach endo , każdy więc zaczyna od ustawienia aplikacji
Zimno...Wyjście z ciepłego auta jeszcze pogłębia dyskomfort...Jest około minus 7-8stp., zdążyłem się odzwyczaić od takiego chłodu...Ściągam membranę, którą założę sobie po biegu...Brrrrrr....Jakby instynktownie stajemy blisko siebie - Anita ma średnie chęci by biegać , kusi nas cieplutką herbatą u siebie ..Boże! - brzmi to tak ponętnie, jak jabłko z rajskiego ogrodu!.....nawet Maciek głośno się zastanawia ...Mówię: "dobra, pobiegnijmy cokolwiek, bez napinki, niech świat wie, że nasz Team nie wymięka , a potem najwyżej zwiejemy do ciepła "...I taka perspektywa zdecydowanie bardziej cieszy ..
Nie można stać w miejscu, bo przymarzają podeszwy , ruszamy...Nasza Iskierka ma dziś swój prywatny doping - opowiada nam o swoich niedzielnych teatralnych przygodach show-bussines'owych ...Śmiejemy się, a ona promienieje...Chyba czołówki nie będą potrzebne ...Przy torach standardowe pobudzenie mięśni, choć jak zwykle najbardziej pracują te mimiczne :uuusmiech: :uuusmiech: ...
Mija nas narciarz biegowy, który też pewnie lubi pomarznąć w lesie ...Wędrujemy przez tory, zostawiamy go szykującego sprzęt, włączamy halogeny , wciskamy start na urządzeniach..w drogę!
Wiele napisałem o tym miejscu na stronach blogu..ba, napisałem niemało o tym miejscu w zimowe wieczory...Ale dziś...jest po prostu bossssko..
Mróz sprawia, że powietrze wydaje się być kryształowo czyste i tak przejrzyste, że kontury drzew, zarys jeziora, a nawet odległy biały dym z komina (jak ten dzisiejszy z Kaplicy Sykstyńskiej ) są niezwykle wyraźne... W świetle latarki błyskają i tańczą wokół miniaturowe śnieżne drobinki ...Trochę to tak, jakby ktoś to ciemnogranatowe sklepienie nad głową, usłane morzem połyskujących "diamentów", pogłaskał niewidzialną dłonią Stwórcy, a następnie, delikatnie rozchylając palce, wsypał w nasze trzy świetliste obłoki szczyptę gwiezdnego pyłu :uuusmiech: :uuusmiech: ...Magia...
Zerkam w niebo a ze mną moje światełko ...mam ochotę stanąć i zapatrzeć się, tak jest pięknie...
Śnieg chrzęści głośno pod stopami..Staram się biec tam, gdzie jest on nieubity, ale nie wszędzie się da...Czesiową mamę łapie kolka, mała pauza i przejmuję na chwilę naszego czworonożnego celebrytę ..Maciek z przodu, wyraźnie go dziś nosi ...Nie biegniemy "cypla", dziś wariant bardziej "eco" - kierujemy się na duże kółko..Anita zabiera nas opowieścią do niedzielnego teatru ...Przy gastronomii przerwa techniczna..gaszę gestem czołówkę i co chwila zerkam w górę...mam wrażenie nierealności chwili.....
Pędziwiatr, jak na przydomek przystało, ma ochotę popędzić - wyrywa do przodu, umawiając się, na spotkanie przy mostku ...Ruszamy jego śladem obserwując, jak światełko jego lampki sukcesywnie nam się oddala.. ...Staram się trzymać tempo, muszę hamować Anitę i Cześka, nad którym znów przejmuję dowodzenie., bo zegarek pokazuje 5:12...Żartujemy, trzymając się tematu jej opowieści ...W chwilach gdy milkniemy, otacza nas niebiańska cisza, słychać tylko nasze kroki, a w świetle lampki widać mgiełkę naszych oddechów....
Koło mostku pauza na uspokojenie serca...upajanie się chwilą...i kilka ćwiczeń..
Ja jestem jak w transie...Nie czuję zmęczenia w ogóle, nie czuję chłodu..za to wszystko, co wewnątrz mnie, przyjemnie mnie ogrzewa... Myślami i całym sobą jestem tu i teraz..nie ma tego, co było..tego co będzie..przeszłość i przyszłość nie istnieją....Jest tylko ten moment - zimowy, mroźny wieczór na skraju białego jeziora, Oni i ja..w ciszy..pod błyszczącym dachem nieba.....
Szeroka ścieżka wprowadza na południowy brzeg...Macham i gaszę latarkę, próbuję sprawdzić, czy bez światła będzie się biegło bezpiecznie...Śnieg wokół daje poblask, jakby lekko pomarańczowy, od rozproszonego gdzieś w powietrzu światła miasta - to wystarczyłoby, by truchtać otwarta przestrzenią i dalej zachwycać się tym, co wokół..Jednak wkraczamy w trudniejszy teren - tu mróz skuł lodem błotna krainę, pod stopami robi się nierówno, a ryzyko kontuzji rośnie...Rozświetlam więc z powrotem przestrzeń przede mną i "Czesiami" - Maciek znów odpalił piąty bieg i zniknął w dali - on dziś kipi radością i energią tak, że nie zostawia nawet na śniegu śladów . Biegnie mi się wybornie, mam swój rytm i staram się go "podsunąć" Anicie - co jakiś czas, niczym autotrener z endo odzywam się: "wolniej..wolniej", widząc, jak wyrywa się do przodu, by za chwilę na sekundę przystanąć...Mimo to świetnie mi się z nią biegnie, bo czas wypełnia rozmowa i żarty....Nie ma najmniejszych szans, by komukolwiek nie udzieliła się jej energia, żywiołowość i ekspresja ...
Na końcu dużej pętli szukamy w mroku Maćka, ale go nie widać...Nagle zapala światełko tuz za naszymi plecami - Pędziwiatr zaczaił się w lesie ...Brakuje mi jeszcze kilkudziesięciu metrów do 6km, więc zbiegam, potem "rogalik" i sprintem wracam do przyjaciół...Przechodzimy torowisko, a zaraz za ciemność rozgania pośpieszny do Szczecina - światło z okien zlewa się w jedną jasną linię, a za nim kotłuje się i łapie za ostatni przedział wielki śnieżny obłok....
Boże, jak mi dobrze... To niesamowite uczucie rozpierającej radości, dziś nawet nie pomieszanej ze zmęczeniem..
Rozciągamy się - dobry nastrój nikogo nie opuszcza, a wręcz rozpiera...Jak bardzo?? Ano tak:
Maciek panuje nad Czesiem..
a Mama się z nim droczy
Tradycyjnie postanawiam nas uwiecznić ..najpierw horyzontalnie..
..potem ponownie - "w razie Niemca" - wertykalnie
Czesiu był średnio zainteresowany takim grupowym pozowaniem, znacznie bardziej woli inne, mniej tłoczne, ale za to ciekawsze i lepiej eksponowane
Wciąż rozmawiając, idziemy w stronę ul. Dąbrowskiego, potem tunelem i dalej na parking...Chłód i głód zapraszają do auta, nam się jednak nie spieszy ...Podpuszczam Czesiową Mamę obiecaną herbatą - spokojnie, przyjdzie jeszcze czas ...
Żegnamy się, uciekając hipotermii ...Wyjeżdżając mały "look" w stronę Wieży Kontroli Lotów ...O!! Światło gaśnie i zapala się Anita nas żegna i zezwala na start ...Jak miło!! ...Wyjeżdżamy pomału, bo znów ślisko...
Podsumowanie.. - z Garmina..
Trasa - wieczorne obieganie dużego rusałkowego kółka
Temperatura: ok. -7 (-8)stp.
Start: 20:39
Czas: 39:07
Dystans: 6,04 km (Garmin)
Tempo śr.: 6:24 (G)
Max tempo: 5:00 (G)
Śr. HR: 148bpm
Max HR: 162bpm..no i takie treningi to ja lubię
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 93spm
Wrażenia..
Najkrócej jak się da...Nie dystans, nie czas, nie tempo ma dla mnie największe znaczenie..ale dzielenie niezwykłej chwili, w niezwykłej scenerii, z niezwykłymi ludźmi
Jeśli bieganie jest dla mnie przygodą, to dziś mam więcej pozytywnych przeżyć, niż Marco Polo i Kolumb razem wzięci ..Wiele osobistej treści płynie z takich chwil, drobiazgów, które zachowuję wyłącznie dla siebie Każdy z nas ma swój własny potencjometr wrażliwości - ja swój wciąż "rozkręcam" , wciąż się dostrajam, starając się podczas naszych spotkań i biegania jak najwięcej ulotnych drobin szczęścia wychwycić i zamknąć w sercu..
Czego i Wam, na Waszych biegowych szlakach, życzę
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 16.03.2013r.
...Zdarzało i zdarza mi się wciąż w trudnych chwilach, gdy mam raczej ochotę schować się, niż eksponować swoje przeżycia i dzielić się sobą, gdy zastanawiam się, czy podnieść klapę laptopa, położyć palce na klawiaturze i pisać, patrząc, jak czas w zawrotnym tempie przekręca wskazówki ściennego zegara..niezmiennie przypominać sobie jedną z prawd poznanych dawno temu, gdy internet zapukał do naszych domowo-zawodowych-osobistych przestrzeni...Wiele czasu spędzałem w nim, rozmawiając, pomagając i szukając pomocy, wspierając i znajdując wsparcie..Nadszedł moment, gdy zaczęły do mnie docierać pytania: czy nie jest tak, że za bardzo uzależniłem się od klawiatury i monitora??..Usiadłem wtedy i poszukałem odpowiedzi, nie usprawiedliwienia...źródła tego, co niezmiennie i dziś zaciąga mnie zmęczonego, pełnego "swoich" spraw", "swoich" problemów, by jednak usiąść i pisać...Znalazłem je ...To..WY - ludzie tam, po drugiej stronie, blisko i daleko..chęć bycia z Wami, dzielenia Waszych spraw i rozmawiania o swoich.....Internet jest jak niegdyś telefon - jest piekielnie szybką autostradą, po której jak sportowe auta krążą ludzkie emocje i myśli....Nie można uzależnić się od słuchawki samej w sobie...Jeśli jestem od czegokolwiek uzależniony, to są to....LUDZIE , wesoła gromada przyjaciół tam, po drugiej stronie i ci, których dane jest mi też uścisnąć "na żywo", a potem ponownie tu spotkać...Do Was i dla Was spisuję tu myśli, stany ducha i relacjonuję dzieloną razem pasję... . Przedstawiam tych, których mogę dzięki niej poznawać i o których warto pisać, bo są na swój sposób wyjątkowi...
Już w czwartkowy wieczór, spędzony na siłowni, czułem, że środowy wieczorny mróz niespecjalnie przysłużył się moim zatokom i oskrzelom...I tak za nic nie oddałbym tych chwil , ale teraz przyszedł rachunek - znów kaszlę...W piątek rano miałem nadzieję, że to tylko podrażnienie, ale już wieczorem zdecydowałem, że sobotę - choć ma być pięknie słoneczna, ale też i mroźna - biegowo będę musiał odpuścić...Wciąż liczyłem, że to tylko chwila słabości...że "święta niedziela", czyli nasze cotygodniowe spotkanie nad Rusałką, jest niezagrożone....
Sobota faktycznie wstała piękna...Słońce zalało biały świat jaskrawym, ciepłym światłem....Swój smutek zaleczałem dźwiękiem...zatraciłem się w nim bez reszty razem z George'm Michael'em, na nowo odnajdując moją prywatną definicję muzycznego piękna....Nie próżnowałem też, ćwiczyłem...nie czując się specjalnie źle...Nie gasła nadzieja, że jutro - które pogodowa miało być podobne - założę bluzę, legginsy, buty i pobiegnę, celebrować radość biegania i bycia z wyjątkowymi ludźmi...
Popołudniem przemówił głos rozsądku. Nie znoszę go. Ani tego co mi powiedział. "Jutro nie pobiegniesz". Doszła temperatura - nie powalała, ale znak to, że coś nie tak.....
Scenariusza nocki też bym nie przewidział. Od piątku miałem gościa i to jego kiepskie samopoczucie, wynikające z całkiem innych spraw, spowodowało, że czuwałem niemal wpół do piątej nad ranem....Czasem z życiem się nie dyskutuje, czasem robi się to, co zrobić trzeba...Budzik miałem nastawiony na ósmą.........
...Zdarzało i zdarza mi się wciąż w trudnych chwilach, gdy mam raczej ochotę schować się, niż eksponować swoje przeżycia i dzielić się sobą, gdy zastanawiam się, czy podnieść klapę laptopa, położyć palce na klawiaturze i pisać, patrząc, jak czas w zawrotnym tempie przekręca wskazówki ściennego zegara..niezmiennie przypominać sobie jedną z prawd poznanych dawno temu, gdy internet zapukał do naszych domowo-zawodowych-osobistych przestrzeni...Wiele czasu spędzałem w nim, rozmawiając, pomagając i szukając pomocy, wspierając i znajdując wsparcie..Nadszedł moment, gdy zaczęły do mnie docierać pytania: czy nie jest tak, że za bardzo uzależniłem się od klawiatury i monitora??..Usiadłem wtedy i poszukałem odpowiedzi, nie usprawiedliwienia...źródła tego, co niezmiennie i dziś zaciąga mnie zmęczonego, pełnego "swoich" spraw", "swoich" problemów, by jednak usiąść i pisać...Znalazłem je ...To..WY - ludzie tam, po drugiej stronie, blisko i daleko..chęć bycia z Wami, dzielenia Waszych spraw i rozmawiania o swoich.....Internet jest jak niegdyś telefon - jest piekielnie szybką autostradą, po której jak sportowe auta krążą ludzkie emocje i myśli....Nie można uzależnić się od słuchawki samej w sobie...Jeśli jestem od czegokolwiek uzależniony, to są to....LUDZIE , wesoła gromada przyjaciół tam, po drugiej stronie i ci, których dane jest mi też uścisnąć "na żywo", a potem ponownie tu spotkać...Do Was i dla Was spisuję tu myśli, stany ducha i relacjonuję dzieloną razem pasję... . Przedstawiam tych, których mogę dzięki niej poznawać i o których warto pisać, bo są na swój sposób wyjątkowi...
Już w czwartkowy wieczór, spędzony na siłowni, czułem, że środowy wieczorny mróz niespecjalnie przysłużył się moim zatokom i oskrzelom...I tak za nic nie oddałbym tych chwil , ale teraz przyszedł rachunek - znów kaszlę...W piątek rano miałem nadzieję, że to tylko podrażnienie, ale już wieczorem zdecydowałem, że sobotę - choć ma być pięknie słoneczna, ale też i mroźna - biegowo będę musiał odpuścić...Wciąż liczyłem, że to tylko chwila słabości...że "święta niedziela", czyli nasze cotygodniowe spotkanie nad Rusałką, jest niezagrożone....
Sobota faktycznie wstała piękna...Słońce zalało biały świat jaskrawym, ciepłym światłem....Swój smutek zaleczałem dźwiękiem...zatraciłem się w nim bez reszty razem z George'm Michael'em, na nowo odnajdując moją prywatną definicję muzycznego piękna....Nie próżnowałem też, ćwiczyłem...nie czując się specjalnie źle...Nie gasła nadzieja, że jutro - które pogodowa miało być podobne - założę bluzę, legginsy, buty i pobiegnę, celebrować radość biegania i bycia z wyjątkowymi ludźmi...
Popołudniem przemówił głos rozsądku. Nie znoszę go. Ani tego co mi powiedział. "Jutro nie pobiegniesz". Doszła temperatura - nie powalała, ale znak to, że coś nie tak.....
Scenariusza nocki też bym nie przewidział. Od piątku miałem gościa i to jego kiepskie samopoczucie, wynikające z całkiem innych spraw, spowodowało, że czuwałem niemal wpół do piątej nad ranem....Czasem z życiem się nie dyskutuje, czasem robi się to, co zrobić trzeba...Budzik miałem nastawiony na ósmą.........
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 17.03.2103r.
"...Nasze życie jest jak wielkie jezioro wolno wypełniające się strumieniem lat. W miarę, jak woda się podnosi, ślady przeszłości znikają pod nią jeden za drugim..Ale wspomnienia zawsze będą wychylać głowę, póki jezioro się nie przepełni.." Alexandre Bisson
********
Znów pięknie za oknem..mam oczywiście na myśli "pełnokrwiste" słońce pośród błękitu, bo widokowi zalegającego śniegu towarzyszy odruch wymiotny już......Zgodnie z przewidywaniami jednak delikatnie mocniej wieje, co tym, którzy dziś pobiegną, komfortu dziś nie przysporzy...
Spotkanie zBiegiemNatury nad Rusałką.
Mam napięty poranek...O 10tej czeka mnie coroczna Konferencja Bezpieczeństwa Lotniczego na poznańskiej Malcie..Plan był taki, by ubrać się już biegowo, na to wrzucić "cywilki", potem wyczekać ok. 40' i....z "bananem na ustach" dać nogę nad Rusałkę.....Niestety życie mnie usadziło - z ciuchów biegowych muszę zrezygnować, ale planu ucieczki nie porzucam, nie zrezygnuję ze spotkania ze znajomymi i porobię im w tym pięknym słońcu zdjęcia...Choć tak się przysłużę....
O dziwo - mając na myśli niedzielny poranek po króciutkim śnie - udaje mi się ładnie wyrobić. Jestem "pod zegarem" za pięć dziesiąta...Jak zwykle przy takiej okazji spotykam moich powietrznych znajomych. Czekając na rozpoczęcie opieram się o drzwi balkonowe i wpatruję w zalaną słońcem Maltę - wczoraj tu, nieopodal, finiszowała Maniacka Dziesiątka...Jestem pełen podziwu dla naszych grupowych bohaterów - Maćka, Konego, Piecha i Przemka - to co widzę teraz, morze lodu, rozlane na ścieżkach i poboczu..To musiała być bardzo niemiła niespodzianka i "wytracacz sekund" na ostatnich kilkuset metrach....
O 10:35 wycofuję się z sali...Na schodach jeszcze rejestruję to, co za oknem...(tam, w centrum kadru, metę mieli wczorajsi "maniacy" )
Potem już tylko gnam, przecinając miasto, na znajome miejsce przy mostku na skraju jeziora...
Znów mieszczę się w czasie . Wszystko, co do teraz, zostaje za mną, liczy się tylko ta chwila ...Uzbrajam się w mojego ulubionego Pentax'a i maszeruję na miejsce zbiórki...Sporo mijam tu dziś aut zaparkowanych wokół - niemal na "kursie kolizyjnym" umówili się tu na 10:30 "żółci", czyli Night Runnersi ...Jak się okazuje, nie są oni tacy do końca "night" ....Z perspektywy prześwitu pod wiaduktem widzę już naszą wesołą kolorową gromadkę... :uuusmiech: Z prawej strony dołączają do niej akurat ci, którzy przyszli tu biegać wcześniej...
Są "dowódcy", Monika z Piotrem, jest Asia i znajome dziewczyny, Marek, a także dwaj nasi team'owi leaderzy, którzy wybitnie cieszą moją zasmuconą gębę - Maciek i Piechu ...
Podchodzę do nich, witam się, a za moimi plecami już dociera Anita z Czesiem i koleżanką, podebraną NR'om...Czesiu i jego Mama od niedawna biegają również z nimi..(no cóż...są przystojniejsi....)
Dziś szczególnie cieszy widok naszego Psiego Celebryty - w czwartek wieczorem miał małe spięcie z bratem, ot, rodzinną sprzeczkę, w wyniku której o północy trafił do ambulatorium i na pamiątkę zabrał stamtąd kilka szwów... . Jak widać jednak, ma się dobrze i to cieszy
Jest czas by w obiektyw uchwycić "Piechowe NewBalance'owe nowości"..
czego nie udaje się z ich właścicielem, który jak celebryta unika papparazzi ..ale za to prezentuje wdzięcznie również nowe rękawiczki
Jest MOC, są uśmiechy, czuć w powietrzu te pozytywne wibracje, które tak przyciągają..
W sztabie trenerskim jeszcze krótka narada..
..i w drogę..
Cóż mogę napisać...Smutno mi...Mam jednak na uszach nie odstępującego mnie od kilku dni George'a Michael'a...Dźwięki leczą duszę...Pozwalają myślom uciec, unieść się wysoko w błękit i spojrzeć na wszystko z wysoka, z innej perspektywy...Nie ma jednak za wiele czasu, muszę szybkim marszem dojść od południa na łączkę, gdzie trenerzy popracują dziś nad tym, by nie było tylko biegowo.....Brzegi wciąż są mocno zaśnieżone i oblodzone - Królowa Śniegu panuje niepodzielnie, broniąc tej krainy jak niegdyś Polacy Częstochowy przed Szwedami...
Gdy docieram na miejsce, grupa już tam jest...
i dziarsko pracuje...
Zaczyna się trucht gęsiego z ćwiczeniami w ruchu..
..nie wszyscy są zachwyceni sesją ...przyzwyczajenie do popularności to jednak proces..
Ale niektórzy, jak Piotr, znajdują ochotę do pozytywnej ekspresji....(fajni ci nasi Prowadzący, trzeba to jasno powiedzieć )
Inni są uśmiechnięci..
a jeszcze inni mocno zapracowani..
I słusznie, bo teraz trzeba w biegu się poschylać..
Gdy zabawa trwa, cichaczem "urywa się" Czesiu i jest bacznie wypatrywany...
Czas na podskoki..
Nie wiem, czy Monika poprawia czapkę, czy widok ją niepokoi ...
Mała prezentacja..bieżników
Teraz wypady w przód..
Monia czuwa..
Dobrze, że jest pozytywnie usposobiona do prasy
Mało ruchu??..No to trochę podskoków ..
..i nisko na nóżkach.. Robi się wesoło..
..bo krok staje się niemal taneczny ...
..albo obronny ..
..albo mieszany..
Tymczasem wraca Czesio..
co nie znaczy, że łatwo zaraz usiądzie na miejscu ..
Piotr postanowił chyba dać dziś mały wycisk...
Piechu ma nawet całkiem niezłe noszenie
Ktoś krzyknął: "To może teraz jednonóż?? "....A jaki to problem dla Piotra??
Na koniec kilka ćwiczeń rozciągających...
Zdarzają się małe prowokacje ...kulka juz jest w drodze...
i cięte riposty...
Grupa oddaje jeszcze cześć trenerom...
a mnie, Zbyszkowi i Czesiowi już pora wracać..
Tym razem, zanim wszyscy dotrą do mostku, w miejscu tradycyjnego startu Grand Prix czekają jeszcze przebieżki (oj, dziś nie ma że boli.. )..
Końcowa narada, podsumowanie zajęć..
I ostatnie 200 metrów truchtem na miejsce zbiórki..
Tu sporo jeszcze trwa rozciągania "za żółto"..
co nie przeszkadza nam robić swoje..
podsumować kilometraż..
spojrzeć na (jeszcze, ale już nie długo) zimowy krajobraz Rusałki..
finalnie pogadać..
"ustrzelić" wreszcie Piecha bez zasłaniania się..
a także "sojusz zBN-NR" na stopie prywatnej..
Dziewczyny biegną większym kółkiem do domu, Piechu do auta..
a ja??...Mnie na szczęście nie pisane jest tu zostać samemu - Maciek dziś ma już to, co chciał w limicie wybiegać - 17km i chętnie zabiera się ze mną na powrót do domu..
Nie mam dziś ciśnienia, by samemu szwędać się po okolicy..Wciąż mam gościa, a poza tym....źle mi dziś z myślą, że nie biegam...i źle z perspektywą, że na razie nie mogę ......Gdyby nie wspaniała muzyka, którą jak mantrę nucę w rytm tego, co mi podają słuchawki, nie obroniłbym się przed deprechą ...
Wiosno - jeśli czytasz mojego bloga - przyjdź już proszę!!! Serdecznie i ciepło do ciebie mówię, tak jak lubisz..A że jesteś kobietą , to ładnie i zalotnie się do Ciebie uśmiecham... ...Przyjdź z osławionym marcowym ciepłem, śpiewem ptaków, tęczą kolorów i urzekającym zapachem, od którego jestem uzależniony....
Przyjdź i nie spóźniaj się, bo inaczej...zastaniesz mnie nie w legginsach i technicznej koszulce, ale w takiej białej z długimi i zawiązanymi na plecach rękawami......
PS. A Ty, Zima, nie podsłuchuj!!...A jeśli już musisz to przybliż się, powiem Ci coś szeptem ...: "SPADAJ!!"
"...Nasze życie jest jak wielkie jezioro wolno wypełniające się strumieniem lat. W miarę, jak woda się podnosi, ślady przeszłości znikają pod nią jeden za drugim..Ale wspomnienia zawsze będą wychylać głowę, póki jezioro się nie przepełni.." Alexandre Bisson
********
Znów pięknie za oknem..mam oczywiście na myśli "pełnokrwiste" słońce pośród błękitu, bo widokowi zalegającego śniegu towarzyszy odruch wymiotny już......Zgodnie z przewidywaniami jednak delikatnie mocniej wieje, co tym, którzy dziś pobiegną, komfortu dziś nie przysporzy...
Spotkanie zBiegiemNatury nad Rusałką.
Mam napięty poranek...O 10tej czeka mnie coroczna Konferencja Bezpieczeństwa Lotniczego na poznańskiej Malcie..Plan był taki, by ubrać się już biegowo, na to wrzucić "cywilki", potem wyczekać ok. 40' i....z "bananem na ustach" dać nogę nad Rusałkę.....Niestety życie mnie usadziło - z ciuchów biegowych muszę zrezygnować, ale planu ucieczki nie porzucam, nie zrezygnuję ze spotkania ze znajomymi i porobię im w tym pięknym słońcu zdjęcia...Choć tak się przysłużę....
O dziwo - mając na myśli niedzielny poranek po króciutkim śnie - udaje mi się ładnie wyrobić. Jestem "pod zegarem" za pięć dziesiąta...Jak zwykle przy takiej okazji spotykam moich powietrznych znajomych. Czekając na rozpoczęcie opieram się o drzwi balkonowe i wpatruję w zalaną słońcem Maltę - wczoraj tu, nieopodal, finiszowała Maniacka Dziesiątka...Jestem pełen podziwu dla naszych grupowych bohaterów - Maćka, Konego, Piecha i Przemka - to co widzę teraz, morze lodu, rozlane na ścieżkach i poboczu..To musiała być bardzo niemiła niespodzianka i "wytracacz sekund" na ostatnich kilkuset metrach....
O 10:35 wycofuję się z sali...Na schodach jeszcze rejestruję to, co za oknem...(tam, w centrum kadru, metę mieli wczorajsi "maniacy" )
Potem już tylko gnam, przecinając miasto, na znajome miejsce przy mostku na skraju jeziora...
Znów mieszczę się w czasie . Wszystko, co do teraz, zostaje za mną, liczy się tylko ta chwila ...Uzbrajam się w mojego ulubionego Pentax'a i maszeruję na miejsce zbiórki...Sporo mijam tu dziś aut zaparkowanych wokół - niemal na "kursie kolizyjnym" umówili się tu na 10:30 "żółci", czyli Night Runnersi ...Jak się okazuje, nie są oni tacy do końca "night" ....Z perspektywy prześwitu pod wiaduktem widzę już naszą wesołą kolorową gromadkę... :uuusmiech: Z prawej strony dołączają do niej akurat ci, którzy przyszli tu biegać wcześniej...
Są "dowódcy", Monika z Piotrem, jest Asia i znajome dziewczyny, Marek, a także dwaj nasi team'owi leaderzy, którzy wybitnie cieszą moją zasmuconą gębę - Maciek i Piechu ...
Podchodzę do nich, witam się, a za moimi plecami już dociera Anita z Czesiem i koleżanką, podebraną NR'om...Czesiu i jego Mama od niedawna biegają również z nimi..(no cóż...są przystojniejsi....)
Dziś szczególnie cieszy widok naszego Psiego Celebryty - w czwartek wieczorem miał małe spięcie z bratem, ot, rodzinną sprzeczkę, w wyniku której o północy trafił do ambulatorium i na pamiątkę zabrał stamtąd kilka szwów... . Jak widać jednak, ma się dobrze i to cieszy
Jest czas by w obiektyw uchwycić "Piechowe NewBalance'owe nowości"..
czego nie udaje się z ich właścicielem, który jak celebryta unika papparazzi ..ale za to prezentuje wdzięcznie również nowe rękawiczki
Jest MOC, są uśmiechy, czuć w powietrzu te pozytywne wibracje, które tak przyciągają..
W sztabie trenerskim jeszcze krótka narada..
..i w drogę..
Cóż mogę napisać...Smutno mi...Mam jednak na uszach nie odstępującego mnie od kilku dni George'a Michael'a...Dźwięki leczą duszę...Pozwalają myślom uciec, unieść się wysoko w błękit i spojrzeć na wszystko z wysoka, z innej perspektywy...Nie ma jednak za wiele czasu, muszę szybkim marszem dojść od południa na łączkę, gdzie trenerzy popracują dziś nad tym, by nie było tylko biegowo.....Brzegi wciąż są mocno zaśnieżone i oblodzone - Królowa Śniegu panuje niepodzielnie, broniąc tej krainy jak niegdyś Polacy Częstochowy przed Szwedami...
Gdy docieram na miejsce, grupa już tam jest...
i dziarsko pracuje...
Zaczyna się trucht gęsiego z ćwiczeniami w ruchu..
..nie wszyscy są zachwyceni sesją ...przyzwyczajenie do popularności to jednak proces..
Ale niektórzy, jak Piotr, znajdują ochotę do pozytywnej ekspresji....(fajni ci nasi Prowadzący, trzeba to jasno powiedzieć )
Inni są uśmiechnięci..
a jeszcze inni mocno zapracowani..
I słusznie, bo teraz trzeba w biegu się poschylać..
Gdy zabawa trwa, cichaczem "urywa się" Czesiu i jest bacznie wypatrywany...
Czas na podskoki..
Nie wiem, czy Monika poprawia czapkę, czy widok ją niepokoi ...
Mała prezentacja..bieżników
Teraz wypady w przód..
Monia czuwa..
Dobrze, że jest pozytywnie usposobiona do prasy
Mało ruchu??..No to trochę podskoków ..
..i nisko na nóżkach.. Robi się wesoło..
..bo krok staje się niemal taneczny ...
..albo obronny ..
..albo mieszany..
Tymczasem wraca Czesio..
co nie znaczy, że łatwo zaraz usiądzie na miejscu ..
Piotr postanowił chyba dać dziś mały wycisk...
Piechu ma nawet całkiem niezłe noszenie
Ktoś krzyknął: "To może teraz jednonóż?? "....A jaki to problem dla Piotra??
Na koniec kilka ćwiczeń rozciągających...
Zdarzają się małe prowokacje ...kulka juz jest w drodze...
i cięte riposty...
Grupa oddaje jeszcze cześć trenerom...
a mnie, Zbyszkowi i Czesiowi już pora wracać..
Tym razem, zanim wszyscy dotrą do mostku, w miejscu tradycyjnego startu Grand Prix czekają jeszcze przebieżki (oj, dziś nie ma że boli.. )..
Końcowa narada, podsumowanie zajęć..
I ostatnie 200 metrów truchtem na miejsce zbiórki..
Tu sporo jeszcze trwa rozciągania "za żółto"..
co nie przeszkadza nam robić swoje..
podsumować kilometraż..
spojrzeć na (jeszcze, ale już nie długo) zimowy krajobraz Rusałki..
finalnie pogadać..
"ustrzelić" wreszcie Piecha bez zasłaniania się..
a także "sojusz zBN-NR" na stopie prywatnej..
Dziewczyny biegną większym kółkiem do domu, Piechu do auta..
a ja??...Mnie na szczęście nie pisane jest tu zostać samemu - Maciek dziś ma już to, co chciał w limicie wybiegać - 17km i chętnie zabiera się ze mną na powrót do domu..
Nie mam dziś ciśnienia, by samemu szwędać się po okolicy..Wciąż mam gościa, a poza tym....źle mi dziś z myślą, że nie biegam...i źle z perspektywą, że na razie nie mogę ......Gdyby nie wspaniała muzyka, którą jak mantrę nucę w rytm tego, co mi podają słuchawki, nie obroniłbym się przed deprechą ...
Wiosno - jeśli czytasz mojego bloga - przyjdź już proszę!!! Serdecznie i ciepło do ciebie mówię, tak jak lubisz..A że jesteś kobietą , to ładnie i zalotnie się do Ciebie uśmiecham... ...Przyjdź z osławionym marcowym ciepłem, śpiewem ptaków, tęczą kolorów i urzekającym zapachem, od którego jestem uzależniony....
Przyjdź i nie spóźniaj się, bo inaczej...zastaniesz mnie nie w legginsach i technicznej koszulce, ale w takiej białej z długimi i zawiązanymi na plecach rękawami......
PS. A Ty, Zima, nie podsłuchuj!!...A jeśli już musisz to przybliż się, powiem Ci coś szeptem ...: "SPADAJ!!"
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 23.03.2013r.
Za mną stracony ruchowo tydzień...Mało. Tydzień kiepskiego prowadzenia się ...
Mój sympatyczny biegowy kolega, Konrad, zwany Kony'm, użył ostatnio świetnego terminu: syndrom odstawienia. Brak biegania odciska się piętnem na wszystkim i wszystkich wokół mnie, na jakości pracy i życia...Popadłem w stan dość szczególnego odrętwienia, dałem się popaść demonom - z zewnątrz najlepiej widać to po otwarciu granicy dla moich dwóch słabości: słodyczy i wina....(stąd jeden krok do śpiewu i kobiet )..
Nie będę się rozwodzić, istotne jest to, że ostatnio dbałem zwłaszcza o to, by cukry proste nie miały wstępu - teraz skubię to paskudzctwo gdzie popadnie...Co do wina, to u podstaw leży ogólna kondycja psychiczna, a ta nadszarpnięta jest widokiem zza okna....Kiedy jesteśmy w dołku, to z tej perspektywy nawet niewielkie drzewka wokół wydają się być sekwojami - zmienia się kąt widzenia, zmienia się ciężar gatunkowy problemów, zmieniają się też emocje - ich skala skokowo rośnie...Większość z nich dotyczy relacji międzyludzkich i nigdy nie wiem, czy taka sytuacja problemy w tej materii wyolbrzymia, czy - paradoksalnie - zaostrza widzenie, czyni je precyzyjniejszym...W każdym razie - dzieje się nie najlepiej...
Jesteśmy i będziemy odzwierciedleniem tego, jaka aura panuje wewnątrz nas, to ma decydujący wpływ na jakość naszego życia...Brak biegania, które zwykle odprowadza do ziemi potencjał, ale też pozytywnie ładuje endorfinami, powoduje wyrwę nie tylko w formie fizycznej......
Jutro będę na coniedzielnych zajęciach, ale będę znów wspierał dział foto...Mimo cudownego słońca, nie potruchtam - mróz nie odpuszcza, a ja wiem, że moje zatoki - o których za tydzień wypowie się wczorajsza tomografia komputerowa - nie przepadają za niskimi temperaturami...Żal mi strasznie, ale przynajmniej będę blisko biegania, spotkam się ze znajomymi i dopuszczę do głowy pozytywne bodźce...
Uściski dla wszystkich
Za mną stracony ruchowo tydzień...Mało. Tydzień kiepskiego prowadzenia się ...
Mój sympatyczny biegowy kolega, Konrad, zwany Kony'm, użył ostatnio świetnego terminu: syndrom odstawienia. Brak biegania odciska się piętnem na wszystkim i wszystkich wokół mnie, na jakości pracy i życia...Popadłem w stan dość szczególnego odrętwienia, dałem się popaść demonom - z zewnątrz najlepiej widać to po otwarciu granicy dla moich dwóch słabości: słodyczy i wina....(stąd jeden krok do śpiewu i kobiet )..
Nie będę się rozwodzić, istotne jest to, że ostatnio dbałem zwłaszcza o to, by cukry proste nie miały wstępu - teraz skubię to paskudzctwo gdzie popadnie...Co do wina, to u podstaw leży ogólna kondycja psychiczna, a ta nadszarpnięta jest widokiem zza okna....Kiedy jesteśmy w dołku, to z tej perspektywy nawet niewielkie drzewka wokół wydają się być sekwojami - zmienia się kąt widzenia, zmienia się ciężar gatunkowy problemów, zmieniają się też emocje - ich skala skokowo rośnie...Większość z nich dotyczy relacji międzyludzkich i nigdy nie wiem, czy taka sytuacja problemy w tej materii wyolbrzymia, czy - paradoksalnie - zaostrza widzenie, czyni je precyzyjniejszym...W każdym razie - dzieje się nie najlepiej...
Jesteśmy i będziemy odzwierciedleniem tego, jaka aura panuje wewnątrz nas, to ma decydujący wpływ na jakość naszego życia...Brak biegania, które zwykle odprowadza do ziemi potencjał, ale też pozytywnie ładuje endorfinami, powoduje wyrwę nie tylko w formie fizycznej......
Jutro będę na coniedzielnych zajęciach, ale będę znów wspierał dział foto...Mimo cudownego słońca, nie potruchtam - mróz nie odpuszcza, a ja wiem, że moje zatoki - o których za tydzień wypowie się wczorajsza tomografia komputerowa - nie przepadają za niskimi temperaturami...Żal mi strasznie, ale przynajmniej będę blisko biegania, spotkam się ze znajomymi i dopuszczę do głowy pozytywne bodźce...
Uściski dla wszystkich
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 24.03.2013r.
Spotkanie zBiegiemNatury nad Jez. Rusałka
Może dlatego, że łamałem się nawet jeszcze, gdy zasypiałem, czy nie założyć jednak dziś treningowych ciuchów, noc była jakaś nerwowa, a poranek - zamiast smacznego snu, jakąś "dziką jazdą" z komórkowym budzikiem w dłoni ...
Efekt - o ósmej na nogach...Na szczęście mam co robić, czas spożytkowałem np. by troszkę poćwiczyć...Na zewnątrz - błękit i powalające słońce, ale nad Polską zalega bardzo chłodna masa powietrza i nawet, gdyby ta nasza najbliższa gwiazda dała dziś z siebie 120%, to i tak świat pozostanie w objęciach zimy...Wczoraj, gdy parkowałem przed badaniami tomografem i miałem do przejścia kilkaset metrów, mocny wiatr zdecydowanie przypominał, kto tu rządzi...Nie będę dziś biegał, będę znów jak pielgrzym podążał z aparatem za grupą, uwieczniając ich pracę nad sobą
Zostawiam dziś w domu moją biegową Jabrę Sport, w zamian zabieram bardzo udane muzycznie słuchawki nauszne Audiotechniki - japoński wyrób za bardzo rozsądne pieniądze, a dający świetną jakość dźwięku. Zobaczymy, jak sprawdzi się ostatnio wyklikana opinia, że zimą atutem takiego, niestety kablowego, rozwiązania jest to, że zakrywają uszy, dodatkowo chroniąc przed zimnem ...
Mając na sobie plecak foto, który raz za razem wędruje na brzuch, np. by zmieniać obiektywy, nie jestem samą myślą o plątającym się z przodu kablu zachwycony, ale zobaczymy - mam "biegowe" wolne, mogę poeksperymentować..
Przy stadionie natłok aut...
.."no tak" - przypominam sobie - "znów pół godziny wcześniej umówili się tu na wybieganie Night Runners'i.." , pewnie to oni okupują miejsca parkingowe...Wokół cicho..Sporo jedynie sunących nad jezioro "solistów", których już mijałem autem na Sołaczu, a którzy chcą zapewne wykorzystać tą słoneczną aurę na niedzielne wybiegania...Zarzucam plecak, zakładam "grające nauszniki", biorę aparat w dłoń, sprawdzam nastawy i światło - jestem gotów . Ku zaskoczeniu, na 6 minut przed zajęciami, z daleka nie widać znajomych kolorów..
Pustka totalna... ...
Tak tu jeszcze o tej porze nie było...Czyżbym przeoczył jakieś info??? Może grupa zabrała się z Runners'ami pół godziny temu ? ...Zza pleców jednak uspokaja znajomy głos..."Ale tłumy dziś!!!" - to Monika z jedną z koleżanek, równie zdziwiona, jak ja. To, że nie będzie "Czesiów" i Kony'ego wiedziałem, że Piechu się łamał, również...ale gdzie jest reszta?...Monia też się zastanawia..
Gdzieś koło nas przebiega mało udana replika naszego Psiego Celebryty ... - znak to może, że nasz psiak i jego Mama są z nami myślą teraz ...
Nie mija minuta, a zjawiają się pierwsze osoby, które wybiegły stąd godzinę wcześniej z Piotrem..
sam "trenejro" w obstawie damsko-męskiej ...
wśród niej Maciek..
i pozostali koledzy..
Mała gromadka się już uzbierała, jak powiedziała Monia: "dziś są zajęcia elitarne" ...Ja się witam serdecznie z Pędziwiatrem, któremu ostatnio życiowy wiatr wiele w żagle, a uśmiech na twarzy nie gaśnie ...
Rozmawiamy o jego nowych Kapterenach..
Maciek komplementuje je, choć to dopiero test . Ja kiedyś próbowałem je przymierzać - to chwalona alternatywa dla powszechnej markowej drożyzny, ale one są dedykowane wybitnie do wąskiej stopy i u mnie odpadły w przedbiegach.
Jeszcze chwila na małe "gadu-gadu"...
i można się zbierać..
Ja zakładam "nauszniki", odpalam muzę i jestem gotów do marszu....
Pięknie wokół...Dziś jest o wiele przyjemniej niż wczoraj, bo nie ma wiatru. Temperatura odczuwalna w słońcu oscyluje powyżej zera, z czego korzysta wokół wielu spacerowiczów, biegaczy i narciarzy...
No właśnie - chyba Ci ostatni są jednak najszczęśliwsi z faktu, że mimo trzeciej dekady marca, wokół jest iście styczniowy krajobraz....Reszta przyjmuje to z godnością, ale na pewno nie szczęściem....
Zagubione wydają się w tym wszystkim nawet kaczki ...
Dużą dozą pozytywnego nastawienia wykazują się przygodni wędkarze, którzy dość ufnie pchają się, i to rodzinnie, na lód...
Wokół sporo jest "Czesiowych kumpli" - jak to już tradycyjnie tutaj (i nie tylko) w dowód braku wyobraźni właścicieli - puszczanych luzem na popas..
Zaglądam z daleka na błękitny pomost po drugiej stronie jeziora...Wszędzie widać ruch - cóż, słońce, towar ostatnio wielce deficytowy, przyciąga jak magnes ...
Znajduję obiektywem ciekawe ślady ludzkiej "nadaktywności"...a może to reklama niszowej już branży? ...
a także dowody na to, że nawet sama natura przeżywa już "załamanie" przedłużającą się zimą...
Na łączce zastaję tylko Monikę z dwiema dziewczynami..
Po chłopakach i całej grupie, która obiegała "cypel" - ani śladu... Chwila narady, wskazówek...
i Pani Trener decyduje się zacząć ćwiczenia, by nie wychładzać się zanadto...
Czas "poskipować"..
...nie wszystko jest proste, pojawia się pierwsze zmęczenie.. ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko
Czas na krok dostawny ..
a potem złapanie oddechu i krótkie wskazówki..
Monia się niepokoi...Prosi, bym zadzwonił do Maćka, gdzie podziewa się grupa...Kiedy w telefonie słyszę drugi sygnał, za drzewami pojawia się jaskrawa żółć Maćkowej bluzy - są . Okazuje się, że Piotrek zaaplikował im po drodze podbiegi...
Grupa dyskutuje...
opowiada...
niektórzy się "urywają" już, by nie przerywać na dłużej truchtu...
inni wręcz przeciwnie - korzystają z chwili oddechu..
W tle pojawiają się "Żółci", pozdrawiając z daleka...
Monika podpowiada dziewczynom kolejne ćwiczenia...
Spokojnie, nie o demonstrację siły tu chodzi ...Nic nie będą przewracać
Trochę rozciągania na koniec..
(Monika również dokumentuje)
Zadanie na dziś chyba wykonane - zdaje się mówić trenerski uśmiech (a może to: I kill you!! ??? ...)
Kolejni Runnersi przesyłają pozdrowienia..
Chwytam jeszcze kilka "portretów"..
a potem obieram już pomału kurs powrotny na mostek...Monika aplikuje dziewczynom na koniec serię trzech przebieżek..
pozostała grupa oddala się na "duży krąg"...
Piotr pozdrawia na odchodne..
a Maciek obejmuje prowadzenie
Ostatnia kolejka dziewczyn..
i czas ruszać...
Rozmawiam z Moniką, a że nie chcę jej zatrzymywać, "wdaję się" w delikatny trucht... Jak mi tego brakuje!!!...Pomimo tobołka na plecach, aparatu w rękach, słuchawek na szyi, pikowanej puchówki Reportera (jak na funkcję przystało ) na sobie i tracącego kontakt z podłożem protektora moich butów, mam ogromną przyjemność znów "być w biegu"... . "Spadaj, zimo! Czas, bym wrócił!"..uśmiecham się do myśli....Po kilkuset metrach puszczam dziewczyny, bo nie chcę się zagotować w cywilnych ciuchach....
Miło było choć chwilkę poruszać się z nimi..Teraz szybki marsz, by jeszcze ich zastać przy mostku...Okiem teleobiektywu zaglądam, co się tam dzieje..
Nasze miejsce zbiórki i pożegnania to taki stały punkt na trasie wszelakiej biegowej braci. Tu często zatrzymują się na rozgrzewkę, a także finalne rozciąganie...Dziś sporo tu koloru żółtego - obcego..
ale i naszego również
Trwają rozmowy, co z przyszłą niedzielą, bo jest świąteczna...
Mimo wątpliwości Moniki, Piotr jest zgodny, że za tydzień frekwencja będzie minimalna - pewnie ok 11tej większość będzie kończyć rodzinne śniadanie wielkanocne . Najbliższe spotkanie zatem za dwa tygodnie...
Tradycyjnie zabieram ze sobą Maćka - z uśmiechem na ustach oznajmia, że już mu dziś wystarczy, w końcu przebiegł dystans...półmaratonu . Mam nadzieję, że powiedzenie: kto z kim przystaje, takim się staje ...zaowocuje w moim przypadku
Nie spieszę się do domu specjalnie, spokojnym tempem wracam więc z Pędziwiatrem, rozmawiając na temat jego przyszłych startów i najbliższych życiowych planów, w które - mam nadzieję - wciąż wpisane będzie wspólne bieganie....Czerpię z niego mnóstwo pozytywnej energii, a samo towarzystwo Maćka wnosi w moją codzienność sporo uśmiechu i spokoju, za co mu serdecznie dziękuję!
Mam nadzieję, że (wreszcie wiosenna) aura pozwoli mi pobiegać wspólnie już w najbliższą środę wieczorem. W planach "pędziwiatrowych" jest bowiem półmaraton za dwa tygodnie w niedzielę, a więc może to być ostatnia okazja w najbliższych tygodniach...A zważywszy dalsze jego perspektywy, trzeba łapać każdą chwilę .
Marzę o ciepłych pachnących, wiosennych wieczorach...z pięknymi zachodami słońca....i zagubieniu gdzieś tam, na biegowych szlakach.....
Spotkanie zBiegiemNatury nad Jez. Rusałka
Może dlatego, że łamałem się nawet jeszcze, gdy zasypiałem, czy nie założyć jednak dziś treningowych ciuchów, noc była jakaś nerwowa, a poranek - zamiast smacznego snu, jakąś "dziką jazdą" z komórkowym budzikiem w dłoni ...
Efekt - o ósmej na nogach...Na szczęście mam co robić, czas spożytkowałem np. by troszkę poćwiczyć...Na zewnątrz - błękit i powalające słońce, ale nad Polską zalega bardzo chłodna masa powietrza i nawet, gdyby ta nasza najbliższa gwiazda dała dziś z siebie 120%, to i tak świat pozostanie w objęciach zimy...Wczoraj, gdy parkowałem przed badaniami tomografem i miałem do przejścia kilkaset metrów, mocny wiatr zdecydowanie przypominał, kto tu rządzi...Nie będę dziś biegał, będę znów jak pielgrzym podążał z aparatem za grupą, uwieczniając ich pracę nad sobą
Zostawiam dziś w domu moją biegową Jabrę Sport, w zamian zabieram bardzo udane muzycznie słuchawki nauszne Audiotechniki - japoński wyrób za bardzo rozsądne pieniądze, a dający świetną jakość dźwięku. Zobaczymy, jak sprawdzi się ostatnio wyklikana opinia, że zimą atutem takiego, niestety kablowego, rozwiązania jest to, że zakrywają uszy, dodatkowo chroniąc przed zimnem ...
Mając na sobie plecak foto, który raz za razem wędruje na brzuch, np. by zmieniać obiektywy, nie jestem samą myślą o plątającym się z przodu kablu zachwycony, ale zobaczymy - mam "biegowe" wolne, mogę poeksperymentować..
Przy stadionie natłok aut...
.."no tak" - przypominam sobie - "znów pół godziny wcześniej umówili się tu na wybieganie Night Runners'i.." , pewnie to oni okupują miejsca parkingowe...Wokół cicho..Sporo jedynie sunących nad jezioro "solistów", których już mijałem autem na Sołaczu, a którzy chcą zapewne wykorzystać tą słoneczną aurę na niedzielne wybiegania...Zarzucam plecak, zakładam "grające nauszniki", biorę aparat w dłoń, sprawdzam nastawy i światło - jestem gotów . Ku zaskoczeniu, na 6 minut przed zajęciami, z daleka nie widać znajomych kolorów..
Pustka totalna... ...
Tak tu jeszcze o tej porze nie było...Czyżbym przeoczył jakieś info??? Może grupa zabrała się z Runners'ami pół godziny temu ? ...Zza pleców jednak uspokaja znajomy głos..."Ale tłumy dziś!!!" - to Monika z jedną z koleżanek, równie zdziwiona, jak ja. To, że nie będzie "Czesiów" i Kony'ego wiedziałem, że Piechu się łamał, również...ale gdzie jest reszta?...Monia też się zastanawia..
Gdzieś koło nas przebiega mało udana replika naszego Psiego Celebryty ... - znak to może, że nasz psiak i jego Mama są z nami myślą teraz ...
Nie mija minuta, a zjawiają się pierwsze osoby, które wybiegły stąd godzinę wcześniej z Piotrem..
sam "trenejro" w obstawie damsko-męskiej ...
wśród niej Maciek..
i pozostali koledzy..
Mała gromadka się już uzbierała, jak powiedziała Monia: "dziś są zajęcia elitarne" ...Ja się witam serdecznie z Pędziwiatrem, któremu ostatnio życiowy wiatr wiele w żagle, a uśmiech na twarzy nie gaśnie ...
Rozmawiamy o jego nowych Kapterenach..
Maciek komplementuje je, choć to dopiero test . Ja kiedyś próbowałem je przymierzać - to chwalona alternatywa dla powszechnej markowej drożyzny, ale one są dedykowane wybitnie do wąskiej stopy i u mnie odpadły w przedbiegach.
Jeszcze chwila na małe "gadu-gadu"...
i można się zbierać..
Ja zakładam "nauszniki", odpalam muzę i jestem gotów do marszu....
Pięknie wokół...Dziś jest o wiele przyjemniej niż wczoraj, bo nie ma wiatru. Temperatura odczuwalna w słońcu oscyluje powyżej zera, z czego korzysta wokół wielu spacerowiczów, biegaczy i narciarzy...
No właśnie - chyba Ci ostatni są jednak najszczęśliwsi z faktu, że mimo trzeciej dekady marca, wokół jest iście styczniowy krajobraz....Reszta przyjmuje to z godnością, ale na pewno nie szczęściem....
Zagubione wydają się w tym wszystkim nawet kaczki ...
Dużą dozą pozytywnego nastawienia wykazują się przygodni wędkarze, którzy dość ufnie pchają się, i to rodzinnie, na lód...
Wokół sporo jest "Czesiowych kumpli" - jak to już tradycyjnie tutaj (i nie tylko) w dowód braku wyobraźni właścicieli - puszczanych luzem na popas..
Zaglądam z daleka na błękitny pomost po drugiej stronie jeziora...Wszędzie widać ruch - cóż, słońce, towar ostatnio wielce deficytowy, przyciąga jak magnes ...
Znajduję obiektywem ciekawe ślady ludzkiej "nadaktywności"...a może to reklama niszowej już branży? ...
a także dowody na to, że nawet sama natura przeżywa już "załamanie" przedłużającą się zimą...
Na łączce zastaję tylko Monikę z dwiema dziewczynami..
Po chłopakach i całej grupie, która obiegała "cypel" - ani śladu... Chwila narady, wskazówek...
i Pani Trener decyduje się zacząć ćwiczenia, by nie wychładzać się zanadto...
Czas "poskipować"..
...nie wszystko jest proste, pojawia się pierwsze zmęczenie.. ale nikt nie obiecywał, że będzie lekko
Czas na krok dostawny ..
a potem złapanie oddechu i krótkie wskazówki..
Monia się niepokoi...Prosi, bym zadzwonił do Maćka, gdzie podziewa się grupa...Kiedy w telefonie słyszę drugi sygnał, za drzewami pojawia się jaskrawa żółć Maćkowej bluzy - są . Okazuje się, że Piotrek zaaplikował im po drodze podbiegi...
Grupa dyskutuje...
opowiada...
niektórzy się "urywają" już, by nie przerywać na dłużej truchtu...
inni wręcz przeciwnie - korzystają z chwili oddechu..
W tle pojawiają się "Żółci", pozdrawiając z daleka...
Monika podpowiada dziewczynom kolejne ćwiczenia...
Spokojnie, nie o demonstrację siły tu chodzi ...Nic nie będą przewracać
Trochę rozciągania na koniec..
(Monika również dokumentuje)
Zadanie na dziś chyba wykonane - zdaje się mówić trenerski uśmiech (a może to: I kill you!! ??? ...)
Kolejni Runnersi przesyłają pozdrowienia..
Chwytam jeszcze kilka "portretów"..
a potem obieram już pomału kurs powrotny na mostek...Monika aplikuje dziewczynom na koniec serię trzech przebieżek..
pozostała grupa oddala się na "duży krąg"...
Piotr pozdrawia na odchodne..
a Maciek obejmuje prowadzenie
Ostatnia kolejka dziewczyn..
i czas ruszać...
Rozmawiam z Moniką, a że nie chcę jej zatrzymywać, "wdaję się" w delikatny trucht... Jak mi tego brakuje!!!...Pomimo tobołka na plecach, aparatu w rękach, słuchawek na szyi, pikowanej puchówki Reportera (jak na funkcję przystało ) na sobie i tracącego kontakt z podłożem protektora moich butów, mam ogromną przyjemność znów "być w biegu"... . "Spadaj, zimo! Czas, bym wrócił!"..uśmiecham się do myśli....Po kilkuset metrach puszczam dziewczyny, bo nie chcę się zagotować w cywilnych ciuchach....
Miło było choć chwilkę poruszać się z nimi..Teraz szybki marsz, by jeszcze ich zastać przy mostku...Okiem teleobiektywu zaglądam, co się tam dzieje..
Nasze miejsce zbiórki i pożegnania to taki stały punkt na trasie wszelakiej biegowej braci. Tu często zatrzymują się na rozgrzewkę, a także finalne rozciąganie...Dziś sporo tu koloru żółtego - obcego..
ale i naszego również
Trwają rozmowy, co z przyszłą niedzielą, bo jest świąteczna...
Mimo wątpliwości Moniki, Piotr jest zgodny, że za tydzień frekwencja będzie minimalna - pewnie ok 11tej większość będzie kończyć rodzinne śniadanie wielkanocne . Najbliższe spotkanie zatem za dwa tygodnie...
Tradycyjnie zabieram ze sobą Maćka - z uśmiechem na ustach oznajmia, że już mu dziś wystarczy, w końcu przebiegł dystans...półmaratonu . Mam nadzieję, że powiedzenie: kto z kim przystaje, takim się staje ...zaowocuje w moim przypadku
Nie spieszę się do domu specjalnie, spokojnym tempem wracam więc z Pędziwiatrem, rozmawiając na temat jego przyszłych startów i najbliższych życiowych planów, w które - mam nadzieję - wciąż wpisane będzie wspólne bieganie....Czerpię z niego mnóstwo pozytywnej energii, a samo towarzystwo Maćka wnosi w moją codzienność sporo uśmiechu i spokoju, za co mu serdecznie dziękuję!
Mam nadzieję, że (wreszcie wiosenna) aura pozwoli mi pobiegać wspólnie już w najbliższą środę wieczorem. W planach "pędziwiatrowych" jest bowiem półmaraton za dwa tygodnie w niedzielę, a więc może to być ostatnia okazja w najbliższych tygodniach...A zważywszy dalsze jego perspektywy, trzeba łapać każdą chwilę .
Marzę o ciepłych pachnących, wiosennych wieczorach...z pięknymi zachodami słońca....i zagubieniu gdzieś tam, na biegowych szlakach.....
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 25.03.2013r.
Ludzie...
Zawsze myślą na odwrót: śpieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie, by zdobyć pieniądze, a potem tracą pieniądze, by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości, ani przyszłości. Żyją jakby nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli...
*****
Nigdy specjalnie nie przykładałem wagi do metryki...Jestem z tych, dla których osią wszystkiego, a jednocześnie miara upływu czasu jest to, jak patrzą na świat, jakie emocje nim rządzą i co noszą w sercu...Wiadomo, nie mamy dostępu na co dzień do cudów chirurgii plastycznej, a z biegiem lat artyści, uprawiający ten zawód, coraz bardziej zacieraliby ręce na nasz widok ...Podobnie fizjoterapeuci, rehabilitanci wszelkiej maści i ortopedzi...Właściwie im starsi, tym znajdujemy się potencjalnie w kręgu zainteresowania coraz większej rzeszy specjalistów "zdrowotnych" i rzemieślników różnych profesji, których korowód pewnie zamyka stolarz i grabarz ...Któż z nas jednak jednak na bieżąco o nich myśli??...Poza krótkim porannym randez vous ze szkłem, gdy zmuszeni higieną ciała obcujemy z naszym "mirrorem", nie zastanawiamy się z grubsza nad tym...A, no może jeszcze gdy dostajemy wydruk z OFE o zgromadzonej "fortunie " w II filarze .
Zdarza się, że czasem uświadomią nam to przemiłe, a co gorsza - piękne i młode - osoby z naszego otoczenia ...Ale najwięcej w tych kwestiach chyba i najkonkretniej ma do powiedzenia jednak nasze ciało..
Dziś mam tradycyjnie jak co tydzień półtoragodzinne bieganie pod koszami na sali...Prawie trzydzieści lat z piłką minęło jak chwila, tym bardziej, że niezmiennie w towarzystwie tych samych osób.....Gdyby ktoś nam płacił nawet niewielkie pieniądze za naszą pasję i serce zostawione na boisku, pewnie dziś żylibyśmy dostatnio ...Te lata gry to oprócz trudnej do opisania radości ze sportowej walki, współzawodnictwa, amatorskich sukcesów, również szereg mniejszych i większych urazów, które są wpisane w ryzyko każdego sportu...
Kiedyś wybiegałem kilometry na betonowym szkolnym boisku w chińskich trampkach (zdobytych wielogodzinnym staniem w kolejkach), którym nie śniło się o jakimkolwiek amortyzowaniu. Skakało się, spadało, biegło "na pięcie", tłukło stawami i całym aparatem ruchu o podłoże, jak nasze mamy tłuczkiem niedzielne kotlety ...Dziś człowiek już mądrzejszy i o niebo lepiej wyposażony, ale grzechy tamtych lat przypominają o sobie...
Po każdym poniedziałku czuję się cudownie ...Jak po bieganiu ...Roznoszą mnie endorfiny i ogromna satysfakcja...Jasne, że ubyło i szybkości, i czasem zgrabności, ale nad motoryką można pracować non stop, więc to nie martwi...Celność rzutów też jest kwestią treningu. Tu akurat decydująca jest liczba powtórzeń i to niestety gorzej wypada, bo brakuje zwykłej okazji do poćwiczenia tego elementu, utrzymania na właściwym poziomie...
Po każdym poniedziałku też czuję się, jak po walce w klatce ...Nie stopniuję wysiłku, nie oszczędzam się, nie kalkuluję, angażuję się na 120 procent...Zawsze we wszystko, co wiązało się z moimi emocjami wkładałem całego siebie........Najfajniej czuje się te emocje..we wtorek .
Są kwestie, których nie da się przeskoczyć...Jedną z nich jest regeneracja...Po niej można odczytać etap życia, na którym się jest...Odporność na urazy - z upływem lat też maleje. Tolerancja na ból?..Nie wiem, dla mnie jest on częścią ceny, którą płacę i nie dyskutuję. Wydolność - tu świetnie przydaje się bieganie, ono uwolniło mnie praktycznie od stresu, biegam ze swobodą więcej niż niektórzy "emeryci" połowę młodsi ...
Największym moim prywatnym skarbem jest jednak entuzjazm. On nie zmienia się od lat. Przelałem go też na bieganie. I na ludzi, z którymi biegam. Cieszę się tym wszystkim tak samo, jak ganianiem w gaciach za piłką, by ją wrzucić w środek metalowej obręczy z siatką .
Grając w kosza nie raz robiłem rzeczy irracjonalne, albo głupie. Kiedyś, mając wysoką gorączkę, odebrałem od kolegi z klasy telefon: "ratuj! jest nas czterech, oddamy mecz walkowerem, jeśli nie przyjedziesz"...Wylazłem z łóżka, wskoczyłem w ciuchy i urwałem się z domu. Wygraliśmy ..Niewiele zmieniłem się od tamtej pory....
Dziś walczę akurat z zatokami...Ale w środę chcę pobiec...Znów poczuć, że jestem w ruchu...Poczuć to COŚ ...Spędzić chwilę z przyjaciółmi....Kolejną, którą będę wspominał...
"Normalność"....A co to jest?....
Ludzie...
Zawsze myślą na odwrót: śpieszy im się do dorosłości, a potem wzdychają za utraconym dzieciństwem. Tracą zdrowie, by zdobyć pieniądze, a potem tracą pieniądze, by odzyskać zdrowie. Z troską myślą o przyszłości, zapominając o chwili obecnej i w ten sposób nie przeżywają ani teraźniejszości, ani przyszłości. Żyją jakby nie mieli umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli...
*****
Nigdy specjalnie nie przykładałem wagi do metryki...Jestem z tych, dla których osią wszystkiego, a jednocześnie miara upływu czasu jest to, jak patrzą na świat, jakie emocje nim rządzą i co noszą w sercu...Wiadomo, nie mamy dostępu na co dzień do cudów chirurgii plastycznej, a z biegiem lat artyści, uprawiający ten zawód, coraz bardziej zacieraliby ręce na nasz widok ...Podobnie fizjoterapeuci, rehabilitanci wszelkiej maści i ortopedzi...Właściwie im starsi, tym znajdujemy się potencjalnie w kręgu zainteresowania coraz większej rzeszy specjalistów "zdrowotnych" i rzemieślników różnych profesji, których korowód pewnie zamyka stolarz i grabarz ...Któż z nas jednak jednak na bieżąco o nich myśli??...Poza krótkim porannym randez vous ze szkłem, gdy zmuszeni higieną ciała obcujemy z naszym "mirrorem", nie zastanawiamy się z grubsza nad tym...A, no może jeszcze gdy dostajemy wydruk z OFE o zgromadzonej "fortunie " w II filarze .
Zdarza się, że czasem uświadomią nam to przemiłe, a co gorsza - piękne i młode - osoby z naszego otoczenia ...Ale najwięcej w tych kwestiach chyba i najkonkretniej ma do powiedzenia jednak nasze ciało..
Dziś mam tradycyjnie jak co tydzień półtoragodzinne bieganie pod koszami na sali...Prawie trzydzieści lat z piłką minęło jak chwila, tym bardziej, że niezmiennie w towarzystwie tych samych osób.....Gdyby ktoś nam płacił nawet niewielkie pieniądze za naszą pasję i serce zostawione na boisku, pewnie dziś żylibyśmy dostatnio ...Te lata gry to oprócz trudnej do opisania radości ze sportowej walki, współzawodnictwa, amatorskich sukcesów, również szereg mniejszych i większych urazów, które są wpisane w ryzyko każdego sportu...
Kiedyś wybiegałem kilometry na betonowym szkolnym boisku w chińskich trampkach (zdobytych wielogodzinnym staniem w kolejkach), którym nie śniło się o jakimkolwiek amortyzowaniu. Skakało się, spadało, biegło "na pięcie", tłukło stawami i całym aparatem ruchu o podłoże, jak nasze mamy tłuczkiem niedzielne kotlety ...Dziś człowiek już mądrzejszy i o niebo lepiej wyposażony, ale grzechy tamtych lat przypominają o sobie...
Po każdym poniedziałku czuję się cudownie ...Jak po bieganiu ...Roznoszą mnie endorfiny i ogromna satysfakcja...Jasne, że ubyło i szybkości, i czasem zgrabności, ale nad motoryką można pracować non stop, więc to nie martwi...Celność rzutów też jest kwestią treningu. Tu akurat decydująca jest liczba powtórzeń i to niestety gorzej wypada, bo brakuje zwykłej okazji do poćwiczenia tego elementu, utrzymania na właściwym poziomie...
Po każdym poniedziałku też czuję się, jak po walce w klatce ...Nie stopniuję wysiłku, nie oszczędzam się, nie kalkuluję, angażuję się na 120 procent...Zawsze we wszystko, co wiązało się z moimi emocjami wkładałem całego siebie........Najfajniej czuje się te emocje..we wtorek .
Są kwestie, których nie da się przeskoczyć...Jedną z nich jest regeneracja...Po niej można odczytać etap życia, na którym się jest...Odporność na urazy - z upływem lat też maleje. Tolerancja na ból?..Nie wiem, dla mnie jest on częścią ceny, którą płacę i nie dyskutuję. Wydolność - tu świetnie przydaje się bieganie, ono uwolniło mnie praktycznie od stresu, biegam ze swobodą więcej niż niektórzy "emeryci" połowę młodsi ...
Największym moim prywatnym skarbem jest jednak entuzjazm. On nie zmienia się od lat. Przelałem go też na bieganie. I na ludzi, z którymi biegam. Cieszę się tym wszystkim tak samo, jak ganianiem w gaciach za piłką, by ją wrzucić w środek metalowej obręczy z siatką .
Grając w kosza nie raz robiłem rzeczy irracjonalne, albo głupie. Kiedyś, mając wysoką gorączkę, odebrałem od kolegi z klasy telefon: "ratuj! jest nas czterech, oddamy mecz walkowerem, jeśli nie przyjedziesz"...Wylazłem z łóżka, wskoczyłem w ciuchy i urwałem się z domu. Wygraliśmy ..Niewiele zmieniłem się od tamtej pory....
Dziś walczę akurat z zatokami...Ale w środę chcę pobiec...Znów poczuć, że jestem w ruchu...Poczuć to COŚ ...Spędzić chwilę z przyjaciółmi....Kolejną, którą będę wspominał...
"Normalność"....A co to jest?....
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 27.03.2013r.
Dziś dzień biegania. Jakiekolwiek ono będzie i gdziekolwiek wypadnie, ale będzie . Czuję się dobrze, a perspektywa włożenia na siebie biegowych ciuchów i butów uskrzydla ...
We wczorajszym fejsowym krótkim klikaniu Anita rzuciła hasło "zdrady" Rusałki na rzecz Marcelina . Z naszym Team'em mogę biegać wszędzie i o każdej porze, a zmiana miejsca jest bardzo fajnym pomysłem. W ogóle chcę (i zrobię to) zabrać przyjaciół w inne ciekawe miejsca, jak np. Wielkopolski Park Narodowy, czy Puszcza Zielonka, ale to, gdy zrobi się ciepło, a jasne wieczory będą trwały do 23iej ..Póki co Lasek Marceliński przy czołówkach byłby fajny uatrakcyjnieniem - dla Anity debiutem w ogóle, dla mnie (i Maćka być może) debiutem po zmroku. To miejsce nigdy nie miało dobrej sławy nocą , ale taka opinia wykuła się lata temu (podobna dotyczyła Rusałki) i dziś ju się raczej zweryfikowała na plus. Zresztą - nie miewam obaw, duży chłopczyk ze mnie - damy sobie radę ...
Plan na dziś..
Powrót do biegania po 2 tygodniach przerwy, debiut ze światełkiem na Marcelinie.
Cały dzień mija dość żwawo, wśród różnych spraw, ale myśli uczepione są cały czas wieczoru ...Zastanawiam się nad temperaturą i aurą w ogóle. Dzień wczorajszy był słoneczny, a noc była bardzo mroźna, co mnie kiepsko nastrajało, dziś ma przyjść zmiana pogody - ICM podawał zachmurzenie bez opadów, ale przy temperaturze zbliżonej do wczorajszej...Zobaczymy...Od rana nie jest już tak "błękitnie", ale słońce towarzyszy, dając duszy wiele optymizmu. Zupełnie inaczej się funkcjonuje, gdy pogoda za oknem bardziej przypomina o wiośnie i lecie, niż o głębokiej i szarej zimie...
Po południem pierwsza odzywa się Czesiowa Mama. Podtrzymujemy w planach Lasek Marceliński, ustalamy miejsce i porę spotkania. Zwykle też popołudniem odzywał się w tych sprawach Maciek, dziś jest cicho, więc dzwonię do niego. Niestety nie odpowiada od razu, oddzwania po jakimś czasie, meldując...że właśnie zszedł z bieżni.. . Nie wytrzymał, biegał i rano, i popołudniem, pod dachem, realizując swoje przygotowania do "połówki", która za półtora tygodnia w Poznaniu. Dał sobie w kość, więc tym razem wyjątkowo przeprasza, ale nie da rady już z nami pobiec...Jestem zaskoczony obrotem spraw, jego sympatyczne towarzystwo w dzisiejszych planach było nie do podważenia, a takiego wariantu nie przewidywałem. Myślę..."szkoda, ale nic to, nie odpuszczamy - jeśli Anita nie będzie miała nic przeciwko, będzie dziś kolejna premiera - pobiegniemy we dwoje "...Szybka wymiana informacji, uzgadniamy korektę składu i..miejsca - zostaniemy przy Rusałce, znajomość ścieżek, pozwalająca biec niemal z zamkniętymi oczyma, da nam szansę na relaks, skupienie na biegu i rozmowie. Taaaak....z przyjemnością wreszcie wykorzystam ten czas na pogadanie sobie z naszą miłą koleżanką.....A zatem kurs na "Lotników", na Wieżę Kontroli Lotów i miejsca znajome
Przyspieszamy start na godzinę 19:30...Mam jeszcze jakieś drobne sprawy z biurze, dodatkowo późno zjeżdża mój brat, żeby zamienić kilka słów, zaczynam martwić się, że się nie wyrobię...Efekt jest taki, że na miejscu jestem 7-8' po czasie...
Gdy wsiadałem do auta, miałem wrażenie, że jest ewidentnie cieplej niż wczoraj. Potwierdzał to termometr zewnętrzny już po zachodzie słońca, który wskazywał 3 stopnie na plusie - wygląda na to, że masa lodowatego powietrza, które nas tak skutecznie wprowadzało przez ostatnie dni w telepanie i depresję, pomału ustępuje....Jednak gdy wysiadam na parkingu i te ledwie 2-3' czekam na Anitę, jest mi chłodno....No ale za chwilę pobiegniemy - trucht, a przede wszystkim żywiołowość naszej Iskierki nie pozwoli zmarznąć ...Wiem to na pewno
A przekonuję się już na "dzień dobry" . Anita dosłownie "przyfruwa" i tryska radością . O powodach pogadamy na trasie, ale już sam widok jej rozemocjonowania i ta ekspresja przeganiają chłód. Oj, będzie dziś fajnie Ruszamy w kierunku przejazdu dosłownie natychmiast, by nie marznąć...
Rozmowa błyskawicznie się rozkręca i wypełnia czas marszu i rozgrzewki. Przy torach spotykamy "nocnego zbieracza drzewa", pewnie pod osłoną ciemności uzupełniającego braki opałowe , który sympatycznie zagaduje nas, widząc biegowe stroje. Opowiada nawet o okolicznych dzikach , których obecności jestem świadom, bo miałem już okazję spotkać je latem ...Ale - mamy przecie "zwiadowcę", najlepszego w kraju psa biegowego - celebrytę, jesteśmy bezpieczni
Po drugiej stronie torów odpalamy endo...
..ja wciskam dodatkowo start na Garminie i ruszamy..
Plan jest taki: biegniemy spokojnie, konwersacyjnie, bo mam ochotę sporo dziś pogadać, tempem ~6:30. Będę tego pilnował, bo wiem, że "Cześkowe Super-Duo" lubi od pierwszych kroków wyrywać do przodu ...Od początku jednak nie ma z tym problemu, bo tym razem ja słucham, a Anita mówi - a to, by się nie zdyszeć, włącza "autohamowanie" ....Wokół jest nieziemsko pięknie...Powietrze przestało się ruszać (wcześniej, między blokami, delikatnie dmuchało), wokół panuje cisza...Niebo jest zasnute delikatną mgiełką, w którą pięknie ubrał się księżyc w pełni, przyglądający nam się z wysoka z zaciekawieniem.....Światło odbite od śniegu daje tajemniczą, ale miłą dla oka poświatę, która wypełnia otwarte przestrzenie, jezioro, a nawet leśne dukty ...
Już przed podbiegiem włącza się w głowie alarm - jest ślisko, miejscami piekielnie, a lód nie dotyczy jedynie śnieżnej bieli, ale też ciemniejszych miejsc, gdzie zalega grubą, nierówną, przezroczystą warstwą, niczym zastygła rzeka...Uczulam Anitę, biegniemy bardzo uważnie...Odstępuję jej wąziutką ścieżkę, a chcąc jej towarzyszyć i móc słuchać, decyduję się biec obok - to oznacza stawianie kroków w iście księżycowym terenie, gdzie naturalne dołki mieszają się z zamarzniętymi śladami butów. Idealnie dla ruchomych kostek - cały czas zachowuję koncentrację i staram się utrzymywać równowagę...Nie przeszkadza mi to z przyjemnością słuchać opowieści naszej koleżanki, która iskrzy emocjami jak letnia burza . Jej pupil tymczasem ma dziś ewidentnego "lenia", co jakiś czas zatrzymuje się, zmieniając nam rytm biegu ....
Obiegamy cypel. Na styku ścieżek pauza dla Anity na złapanie oddechu i kilka ćwiczeń..
Nie spotykamy nikogo..Ani żywej duszy...Na chwilę nawet celowo milkniemy, wsłuchując się w odgłosy lasu - my nastawiamy uszu, a Czesiu nosa . Na dłuższym, ale spokojniejszym z podbiegów gaszę eksperymentalnie swoje światełko... - jest tak jasno, że swobodnie biegniemy z 200 metrów 'bez wspomagania"..Dalej jednak wracam do czołówki z uwagi na nierówności pod stopami...Anita mówi, ja słucham, od czasu do czasu wrzucając swoje trzy grosze - nie wiedzieć kiedy lądujemy przy mostku. Tu mała pauza, już chyba tradycyjna . Jest okazja, by zatrudnić samowyzwalacz w aparacie ..
W sumie nie czuję żadnego zmęczenia... Mogę dziś pętlić i pętlić wokół jeziora , bo kiedy się słucha, myśli wypuszcza gdzieś indziej, a kontrolę nad biegiem powierza podświadomości, można poruszać się tak...bez końca .
Obieramy dalszą trasę brzegiem jeziora i większą pętlą, dobiegniemy w okolice podbiegu do torów, a tam zrobimy mały dubel, by wykręcić choć "szóstkę", a może uda się i więcej. Miejscami musimy pokonywać bardzo nieprzyjemne nierówne lodowiska, ale przypominające o czujności ...Wcześniej, przy mostku, mignęło nam w ciemności światełko wyświetlacza czyjejś komórki na ramieniu, dalej nie spotykamy dosłownie NIKOGO ...Jest niesamowicie fajnie....To, co zimowego wokół za dnia działa już momentami dołująco, w nocy, w takich okolicznościach, stanowi o niepowtarzalnym uroku chwili.....Trudno ubrać w słowa to, co niewerbalne, płynące z magicznego otoczenia...jakby baśniowego świata...
Truchtając tak w zasłuchaniu i cieple emocji, które emanują z usposobienia naszej Iskierki , myślę sobie, jak niezwykłe bywają ludzkie ścieżki, jak niewykonalne jest odgadywanie przyszłości, a zwłaszcza takich chwil...
Za piątym kilometrem naszej trasy zapala się mojej biegowej towarzyszce "red alert" w układzie zasilania - to i tak świetny rezultat, mając na uwadze wyjątkowo energetyczny, a właściwie energochłonny charakter dzisiejszej rozmowy, właściwie w dużej części monologu . "No dobra, teraz Ty mów " słyszę, gdy zamykamy pomału pętlę ....Robimy jeszcze ponad kilometr i wracamy do torów ...Tu trochę rozciągania, ale ja nie czuję się w ogóle zmęczony, więc rozmawiam, zamiast się wyginać . Anita dzieli jedno z drugim, nie dając emocjom ostygnąć ....
Czas na marsz powrotny i finał przy aucie. Nie zatrzymuję długo "Cześków" żeby nie pomarzli, żegnamy się, siadam do auta - jestem bardzo zadowolony z tego wieczoru, przez ułamek sekundy nawet miałem myśl, by wrócić nad Rusałkę i zrobić jeszcze kółko (bo ja dziś uzupełniałem energię, zamiast ją wytracać! ), ale bez szaleństw...Na rozruch po przerwie starczy. Odpalam radio...do uszu dochodzą miłe, dawno nie słyszane dźwięki...synchronizując się z nastrojem i myślami...Wysyłam w pustą przestrzeń pożegnanie "awaryjnymi" i startuję w drogę powrotną...Tocząc się nieśpiesznie w stronę Stadionu Miejskiego postanawiam zajrzeć tam, gdzie wstępnie planowałem zostawić auto, gdyby wypalił "wariant Marcelin". Okazuje się, że przy okazji zeszłorocznego EURO przybyło tam fajne, oświetlone miejsce i spokojnie można zdeponować tam swoje cztery kółka ...Znów nachodzi mnie myśl..."mam na sobie ciuchy...obok las...może by taaaak..." Nie, nie! - starczy, jutro tez jest dzień, pojutrze również . Teraz czas na prysznic, herbatę z cytryną i spokojne ogarnięcie rozbieganych myśli...
A jutro??..Jutro oficjalna gala na zakończenie cyklu Grand Prix Poznania zBiegiemNatury . Jeśli się wyrobię na 18tą do auli AWF (tej samej, w której lat już trochę temu odbierałem absolutorium ), postaram się wpaść z aparatem, a wtedy i Wam pokażę i opowiem, jak tam było .
Podsumowanie.. - za Garminem..
Trasa - Rusałka dużym kółkiem "plus" (przy torach), trzy krótkie pauzy
Temperatura: ok. 0stp
Start: 20:01
Czas: 42:12
Dystans: 6,11km (G)
Tempo śr.: 6:46 (G)
Max tempo: 3:36 (G)
Śr. HR: 154bpm
Max HR: 168bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.: 89spm
Wrażenia..
Jeśli miałoby być w kilku słowach: tak mogę codziennie i to po dwa razy ...Biegać!..Bieeegać - to miałem na myśli, żeby nie było ..
A tak konkretniej: mimo wszechoobecnego lodu, wszystko było na duże S - SUPER!...Biegowo: bezwietrznie, temperatura mile zaskoczyła na plus, wokół cicho, bezludnie, uśpiona w białej pościeli przyroda, otulona delikatną poświatą miasta..Magicznie......Towarzysko: niezwykła okazja, by w rytmie kroków spokojnie posłuchać naszej wyjątkowo niespokojnej, uśmiechniętej koleżanki i na godzinę przepaść w barwnym świecie jej emocji
...Hmm..a może to nie temperatura wokół była na plusie, ale ta aura tak ogrzewała? No nie wiem - wiem, że był to wyjątkowy wieczór - mimo zimy, bardzo wiosenny... :uuusmiech:
Dziś dzień biegania. Jakiekolwiek ono będzie i gdziekolwiek wypadnie, ale będzie . Czuję się dobrze, a perspektywa włożenia na siebie biegowych ciuchów i butów uskrzydla ...
We wczorajszym fejsowym krótkim klikaniu Anita rzuciła hasło "zdrady" Rusałki na rzecz Marcelina . Z naszym Team'em mogę biegać wszędzie i o każdej porze, a zmiana miejsca jest bardzo fajnym pomysłem. W ogóle chcę (i zrobię to) zabrać przyjaciół w inne ciekawe miejsca, jak np. Wielkopolski Park Narodowy, czy Puszcza Zielonka, ale to, gdy zrobi się ciepło, a jasne wieczory będą trwały do 23iej ..Póki co Lasek Marceliński przy czołówkach byłby fajny uatrakcyjnieniem - dla Anity debiutem w ogóle, dla mnie (i Maćka być może) debiutem po zmroku. To miejsce nigdy nie miało dobrej sławy nocą , ale taka opinia wykuła się lata temu (podobna dotyczyła Rusałki) i dziś ju się raczej zweryfikowała na plus. Zresztą - nie miewam obaw, duży chłopczyk ze mnie - damy sobie radę ...
Plan na dziś..
Powrót do biegania po 2 tygodniach przerwy, debiut ze światełkiem na Marcelinie.
Cały dzień mija dość żwawo, wśród różnych spraw, ale myśli uczepione są cały czas wieczoru ...Zastanawiam się nad temperaturą i aurą w ogóle. Dzień wczorajszy był słoneczny, a noc była bardzo mroźna, co mnie kiepsko nastrajało, dziś ma przyjść zmiana pogody - ICM podawał zachmurzenie bez opadów, ale przy temperaturze zbliżonej do wczorajszej...Zobaczymy...Od rana nie jest już tak "błękitnie", ale słońce towarzyszy, dając duszy wiele optymizmu. Zupełnie inaczej się funkcjonuje, gdy pogoda za oknem bardziej przypomina o wiośnie i lecie, niż o głębokiej i szarej zimie...
Po południem pierwsza odzywa się Czesiowa Mama. Podtrzymujemy w planach Lasek Marceliński, ustalamy miejsce i porę spotkania. Zwykle też popołudniem odzywał się w tych sprawach Maciek, dziś jest cicho, więc dzwonię do niego. Niestety nie odpowiada od razu, oddzwania po jakimś czasie, meldując...że właśnie zszedł z bieżni.. . Nie wytrzymał, biegał i rano, i popołudniem, pod dachem, realizując swoje przygotowania do "połówki", która za półtora tygodnia w Poznaniu. Dał sobie w kość, więc tym razem wyjątkowo przeprasza, ale nie da rady już z nami pobiec...Jestem zaskoczony obrotem spraw, jego sympatyczne towarzystwo w dzisiejszych planach było nie do podważenia, a takiego wariantu nie przewidywałem. Myślę..."szkoda, ale nic to, nie odpuszczamy - jeśli Anita nie będzie miała nic przeciwko, będzie dziś kolejna premiera - pobiegniemy we dwoje "...Szybka wymiana informacji, uzgadniamy korektę składu i..miejsca - zostaniemy przy Rusałce, znajomość ścieżek, pozwalająca biec niemal z zamkniętymi oczyma, da nam szansę na relaks, skupienie na biegu i rozmowie. Taaaak....z przyjemnością wreszcie wykorzystam ten czas na pogadanie sobie z naszą miłą koleżanką.....A zatem kurs na "Lotników", na Wieżę Kontroli Lotów i miejsca znajome
Przyspieszamy start na godzinę 19:30...Mam jeszcze jakieś drobne sprawy z biurze, dodatkowo późno zjeżdża mój brat, żeby zamienić kilka słów, zaczynam martwić się, że się nie wyrobię...Efekt jest taki, że na miejscu jestem 7-8' po czasie...
Gdy wsiadałem do auta, miałem wrażenie, że jest ewidentnie cieplej niż wczoraj. Potwierdzał to termometr zewnętrzny już po zachodzie słońca, który wskazywał 3 stopnie na plusie - wygląda na to, że masa lodowatego powietrza, które nas tak skutecznie wprowadzało przez ostatnie dni w telepanie i depresję, pomału ustępuje....Jednak gdy wysiadam na parkingu i te ledwie 2-3' czekam na Anitę, jest mi chłodno....No ale za chwilę pobiegniemy - trucht, a przede wszystkim żywiołowość naszej Iskierki nie pozwoli zmarznąć ...Wiem to na pewno
A przekonuję się już na "dzień dobry" . Anita dosłownie "przyfruwa" i tryska radością . O powodach pogadamy na trasie, ale już sam widok jej rozemocjonowania i ta ekspresja przeganiają chłód. Oj, będzie dziś fajnie Ruszamy w kierunku przejazdu dosłownie natychmiast, by nie marznąć...
Rozmowa błyskawicznie się rozkręca i wypełnia czas marszu i rozgrzewki. Przy torach spotykamy "nocnego zbieracza drzewa", pewnie pod osłoną ciemności uzupełniającego braki opałowe , który sympatycznie zagaduje nas, widząc biegowe stroje. Opowiada nawet o okolicznych dzikach , których obecności jestem świadom, bo miałem już okazję spotkać je latem ...Ale - mamy przecie "zwiadowcę", najlepszego w kraju psa biegowego - celebrytę, jesteśmy bezpieczni
Po drugiej stronie torów odpalamy endo...
..ja wciskam dodatkowo start na Garminie i ruszamy..
Plan jest taki: biegniemy spokojnie, konwersacyjnie, bo mam ochotę sporo dziś pogadać, tempem ~6:30. Będę tego pilnował, bo wiem, że "Cześkowe Super-Duo" lubi od pierwszych kroków wyrywać do przodu ...Od początku jednak nie ma z tym problemu, bo tym razem ja słucham, a Anita mówi - a to, by się nie zdyszeć, włącza "autohamowanie" ....Wokół jest nieziemsko pięknie...Powietrze przestało się ruszać (wcześniej, między blokami, delikatnie dmuchało), wokół panuje cisza...Niebo jest zasnute delikatną mgiełką, w którą pięknie ubrał się księżyc w pełni, przyglądający nam się z wysoka z zaciekawieniem.....Światło odbite od śniegu daje tajemniczą, ale miłą dla oka poświatę, która wypełnia otwarte przestrzenie, jezioro, a nawet leśne dukty ...
Już przed podbiegiem włącza się w głowie alarm - jest ślisko, miejscami piekielnie, a lód nie dotyczy jedynie śnieżnej bieli, ale też ciemniejszych miejsc, gdzie zalega grubą, nierówną, przezroczystą warstwą, niczym zastygła rzeka...Uczulam Anitę, biegniemy bardzo uważnie...Odstępuję jej wąziutką ścieżkę, a chcąc jej towarzyszyć i móc słuchać, decyduję się biec obok - to oznacza stawianie kroków w iście księżycowym terenie, gdzie naturalne dołki mieszają się z zamarzniętymi śladami butów. Idealnie dla ruchomych kostek - cały czas zachowuję koncentrację i staram się utrzymywać równowagę...Nie przeszkadza mi to z przyjemnością słuchać opowieści naszej koleżanki, która iskrzy emocjami jak letnia burza . Jej pupil tymczasem ma dziś ewidentnego "lenia", co jakiś czas zatrzymuje się, zmieniając nam rytm biegu ....
Obiegamy cypel. Na styku ścieżek pauza dla Anity na złapanie oddechu i kilka ćwiczeń..
Nie spotykamy nikogo..Ani żywej duszy...Na chwilę nawet celowo milkniemy, wsłuchując się w odgłosy lasu - my nastawiamy uszu, a Czesiu nosa . Na dłuższym, ale spokojniejszym z podbiegów gaszę eksperymentalnie swoje światełko... - jest tak jasno, że swobodnie biegniemy z 200 metrów 'bez wspomagania"..Dalej jednak wracam do czołówki z uwagi na nierówności pod stopami...Anita mówi, ja słucham, od czasu do czasu wrzucając swoje trzy grosze - nie wiedzieć kiedy lądujemy przy mostku. Tu mała pauza, już chyba tradycyjna . Jest okazja, by zatrudnić samowyzwalacz w aparacie ..
W sumie nie czuję żadnego zmęczenia... Mogę dziś pętlić i pętlić wokół jeziora , bo kiedy się słucha, myśli wypuszcza gdzieś indziej, a kontrolę nad biegiem powierza podświadomości, można poruszać się tak...bez końca .
Obieramy dalszą trasę brzegiem jeziora i większą pętlą, dobiegniemy w okolice podbiegu do torów, a tam zrobimy mały dubel, by wykręcić choć "szóstkę", a może uda się i więcej. Miejscami musimy pokonywać bardzo nieprzyjemne nierówne lodowiska, ale przypominające o czujności ...Wcześniej, przy mostku, mignęło nam w ciemności światełko wyświetlacza czyjejś komórki na ramieniu, dalej nie spotykamy dosłownie NIKOGO ...Jest niesamowicie fajnie....To, co zimowego wokół za dnia działa już momentami dołująco, w nocy, w takich okolicznościach, stanowi o niepowtarzalnym uroku chwili.....Trudno ubrać w słowa to, co niewerbalne, płynące z magicznego otoczenia...jakby baśniowego świata...
Truchtając tak w zasłuchaniu i cieple emocji, które emanują z usposobienia naszej Iskierki , myślę sobie, jak niezwykłe bywają ludzkie ścieżki, jak niewykonalne jest odgadywanie przyszłości, a zwłaszcza takich chwil...
Za piątym kilometrem naszej trasy zapala się mojej biegowej towarzyszce "red alert" w układzie zasilania - to i tak świetny rezultat, mając na uwadze wyjątkowo energetyczny, a właściwie energochłonny charakter dzisiejszej rozmowy, właściwie w dużej części monologu . "No dobra, teraz Ty mów " słyszę, gdy zamykamy pomału pętlę ....Robimy jeszcze ponad kilometr i wracamy do torów ...Tu trochę rozciągania, ale ja nie czuję się w ogóle zmęczony, więc rozmawiam, zamiast się wyginać . Anita dzieli jedno z drugim, nie dając emocjom ostygnąć ....
Czas na marsz powrotny i finał przy aucie. Nie zatrzymuję długo "Cześków" żeby nie pomarzli, żegnamy się, siadam do auta - jestem bardzo zadowolony z tego wieczoru, przez ułamek sekundy nawet miałem myśl, by wrócić nad Rusałkę i zrobić jeszcze kółko (bo ja dziś uzupełniałem energię, zamiast ją wytracać! ), ale bez szaleństw...Na rozruch po przerwie starczy. Odpalam radio...do uszu dochodzą miłe, dawno nie słyszane dźwięki...synchronizując się z nastrojem i myślami...Wysyłam w pustą przestrzeń pożegnanie "awaryjnymi" i startuję w drogę powrotną...Tocząc się nieśpiesznie w stronę Stadionu Miejskiego postanawiam zajrzeć tam, gdzie wstępnie planowałem zostawić auto, gdyby wypalił "wariant Marcelin". Okazuje się, że przy okazji zeszłorocznego EURO przybyło tam fajne, oświetlone miejsce i spokojnie można zdeponować tam swoje cztery kółka ...Znów nachodzi mnie myśl..."mam na sobie ciuchy...obok las...może by taaaak..." Nie, nie! - starczy, jutro tez jest dzień, pojutrze również . Teraz czas na prysznic, herbatę z cytryną i spokojne ogarnięcie rozbieganych myśli...
A jutro??..Jutro oficjalna gala na zakończenie cyklu Grand Prix Poznania zBiegiemNatury . Jeśli się wyrobię na 18tą do auli AWF (tej samej, w której lat już trochę temu odbierałem absolutorium ), postaram się wpaść z aparatem, a wtedy i Wam pokażę i opowiem, jak tam było .
Podsumowanie.. - za Garminem..
Trasa - Rusałka dużym kółkiem "plus" (przy torach), trzy krótkie pauzy
Temperatura: ok. 0stp
Start: 20:01
Czas: 42:12
Dystans: 6,11km (G)
Tempo śr.: 6:46 (G)
Max tempo: 3:36 (G)
Śr. HR: 154bpm
Max HR: 168bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.: 89spm
Wrażenia..
Jeśli miałoby być w kilku słowach: tak mogę codziennie i to po dwa razy ...Biegać!..Bieeegać - to miałem na myśli, żeby nie było ..
A tak konkretniej: mimo wszechoobecnego lodu, wszystko było na duże S - SUPER!...Biegowo: bezwietrznie, temperatura mile zaskoczyła na plus, wokół cicho, bezludnie, uśpiona w białej pościeli przyroda, otulona delikatną poświatą miasta..Magicznie......Towarzysko: niezwykła okazja, by w rytmie kroków spokojnie posłuchać naszej wyjątkowo niespokojnej, uśmiechniętej koleżanki i na godzinę przepaść w barwnym świecie jej emocji
...Hmm..a może to nie temperatura wokół była na plusie, ale ta aura tak ogrzewała? No nie wiem - wiem, że był to wyjątkowy wieczór - mimo zimy, bardzo wiosenny... :uuusmiech:
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 28.03.2013r.
Uroczyste zakończenie cyklu Grand Prix Poznania zBiegiemNatury 2012/2013- aula AWF w Poznaniu.
Dziś niebiegowo, ale okołobiegowo
Wieczorem szykuje się "Czerwony Dywan" dla uczestników tegorocznego cyklu GP nad Rusałką ..Najbardziej cieszą się Ci, którzy zaliczyli minimum 4 z 5ciu biegów, bo to oni zostaną sklasyfikowani i poproszeni na scenę po odbiór pamiątkowego medalu. Ja mam na koncie ledwie dwa, więc nie pogalopuję na podest, ale i tak mam ogromną satysfakcję, że uczestniczyłem, choć nigdy nie miałem takiego zamiaru ..Zawdzięczam to mojemu Team'owi i naszym niedzielnym spotkaniom .
Dzień jest nieco zwariowany, dlatego nie potwierdzam oficjalnie mojej obecności, dopiero na półtorej godziny przed imprezą "fejsujemy" i decyduję, że będę .
Zjawiam się na samo rozpoczęcie, niemal idealnie. Na schodach spotykam Przemka, razem zaliczamy szatnię i wchodzimy do auli...Boszzzzz...Ile to lat mnie tu nie było?? ...No ładnych kilka się uzbierało...W duszy kołacze gdzieś smutna myśl, że po moim absolutorium, przed schodami na zewnątrz robiłem sobie pamiątkowe zdjęcie z grupką wspaniałych, studenckich przyjaciół i to była ostatnia chwila, gdy ich widziałem...Rozjechali się, ruszyli na swoje życiowe drogi, zabierając w sercach, jak ja, wspomnienie najbardziej niesamowitych 4ech lat młodego życia...Szkoda, że nie ma ich blisko....
Z pierwszym krokiem na auli od razu kiwają do nas nasi przyjaciele: Dorota z Arkiem i dziećmi, a także Maciek . nie ma koło nich już miejsc - Przemo lokuje się na tych, które pozostały...
ja zostaję na górze, by mieć dobre miejsce do strzelania migawką ...Dosłownie po kilku chwilach dociera Anita..
zostajemy razem na "galerii" - ma dylemat, bo zabrała na uroczystość Czesia, który czeka na swoją chwilę w aucie, ale łamie się, czy go wprowadzać...
Nie znamy porządku imprezy...Zaczyna się projekcją nagranych materiałów filmowych i prezentacją zdjęć ze zmagań nad naszym ulubionym jeziorem ..
Co chwilę na sali ktoś gromkim śmiechem kwituje swoją obecność na ekranie ...Potem zaczyna się wyróżnianie zwycięzców i dekoracje na scenie...Najpierw dzieci..
wśród nich pociechy Doroty i Arka..
Czesiowa Mama wędruje po pupila, ale ten ani myśli zachowywać się godnie i cicho, więc musi wrócić do auta . W międzyczasie swoje laury odbiera grupa wiekowa Anity - omija ją wyjście na scenę ...Będziemy nadrabiać po imprezie...Kolejne znajome twarze pojawiają się na scenie..Paweł Golak (w samym środku)..
..Kuzyn, czyli Tomek..
nasi bliźniacy, Maciek z Markiem..(na tyłach)..
"Dopadam" ich już na spokojnie na fotelach..
tak jak i Pawła przy drzwiach..
Na podeście melduje się oczywiście Maciek ..
jak zwykle uśmiechnięty ...
Wielkimi brawami nagrodzona jest "ikona poznańskiego biegania", najstarsza uczestniczka wszystkich biegowych imprez w naszym mieście, w tym zeszłorocznego maratonu, pani Maria Pańczak, zwana - od nieodłącznego gadżetu - "Panią Parasolką" ...
Gdy już oficjalna część się kończy, swoje trofeum odbiera Anita ..
Przed wyjściem, w holu, jeszcze jedna krótka chwila dla prasy ...
Przy dekoracji Anity udaje mi się wynegocjować od organizatorów również pamiątkowy medal dla siebie , mogę więc z dumą dołączyć do grona wyróżnionych
Spacerem wracamy do samochodów...Jeszcze tylko prywatna dekoracja..Czesia ...
i czas wracać ...
Zabieram Maćka, więc droga mija nam na rozmowach błyskawicznie...
Dobrze, że się zmobilizowałem i przyjechałem - takie chwile są wyjątkowe dlatego, że dają niepowtarzalną szansę radowania się wzajemnego swoimi sukcesami i wspólnej ich celebry . Każdy pokonał swoją drogę trudu i wyrzeczeń, by w tej auli się znaleźć i wyjść z niej z medalem na szyi ...Chwała zwycięzcom - wszyscy nimi są
*********
Gdyby ktoś chciał zobaczyć więcej zdjęć, zapraszam TU .
Uroczyste zakończenie cyklu Grand Prix Poznania zBiegiemNatury 2012/2013- aula AWF w Poznaniu.
Dziś niebiegowo, ale okołobiegowo
Wieczorem szykuje się "Czerwony Dywan" dla uczestników tegorocznego cyklu GP nad Rusałką ..Najbardziej cieszą się Ci, którzy zaliczyli minimum 4 z 5ciu biegów, bo to oni zostaną sklasyfikowani i poproszeni na scenę po odbiór pamiątkowego medalu. Ja mam na koncie ledwie dwa, więc nie pogalopuję na podest, ale i tak mam ogromną satysfakcję, że uczestniczyłem, choć nigdy nie miałem takiego zamiaru ..Zawdzięczam to mojemu Team'owi i naszym niedzielnym spotkaniom .
Dzień jest nieco zwariowany, dlatego nie potwierdzam oficjalnie mojej obecności, dopiero na półtorej godziny przed imprezą "fejsujemy" i decyduję, że będę .
Zjawiam się na samo rozpoczęcie, niemal idealnie. Na schodach spotykam Przemka, razem zaliczamy szatnię i wchodzimy do auli...Boszzzzz...Ile to lat mnie tu nie było?? ...No ładnych kilka się uzbierało...W duszy kołacze gdzieś smutna myśl, że po moim absolutorium, przed schodami na zewnątrz robiłem sobie pamiątkowe zdjęcie z grupką wspaniałych, studenckich przyjaciół i to była ostatnia chwila, gdy ich widziałem...Rozjechali się, ruszyli na swoje życiowe drogi, zabierając w sercach, jak ja, wspomnienie najbardziej niesamowitych 4ech lat młodego życia...Szkoda, że nie ma ich blisko....
Z pierwszym krokiem na auli od razu kiwają do nas nasi przyjaciele: Dorota z Arkiem i dziećmi, a także Maciek . nie ma koło nich już miejsc - Przemo lokuje się na tych, które pozostały...
ja zostaję na górze, by mieć dobre miejsce do strzelania migawką ...Dosłownie po kilku chwilach dociera Anita..
zostajemy razem na "galerii" - ma dylemat, bo zabrała na uroczystość Czesia, który czeka na swoją chwilę w aucie, ale łamie się, czy go wprowadzać...
Nie znamy porządku imprezy...Zaczyna się projekcją nagranych materiałów filmowych i prezentacją zdjęć ze zmagań nad naszym ulubionym jeziorem ..
Co chwilę na sali ktoś gromkim śmiechem kwituje swoją obecność na ekranie ...Potem zaczyna się wyróżnianie zwycięzców i dekoracje na scenie...Najpierw dzieci..
wśród nich pociechy Doroty i Arka..
Czesiowa Mama wędruje po pupila, ale ten ani myśli zachowywać się godnie i cicho, więc musi wrócić do auta . W międzyczasie swoje laury odbiera grupa wiekowa Anity - omija ją wyjście na scenę ...Będziemy nadrabiać po imprezie...Kolejne znajome twarze pojawiają się na scenie..Paweł Golak (w samym środku)..
..Kuzyn, czyli Tomek..
nasi bliźniacy, Maciek z Markiem..(na tyłach)..
"Dopadam" ich już na spokojnie na fotelach..
tak jak i Pawła przy drzwiach..
Na podeście melduje się oczywiście Maciek ..
jak zwykle uśmiechnięty ...
Wielkimi brawami nagrodzona jest "ikona poznańskiego biegania", najstarsza uczestniczka wszystkich biegowych imprez w naszym mieście, w tym zeszłorocznego maratonu, pani Maria Pańczak, zwana - od nieodłącznego gadżetu - "Panią Parasolką" ...
Gdy już oficjalna część się kończy, swoje trofeum odbiera Anita ..
Przed wyjściem, w holu, jeszcze jedna krótka chwila dla prasy ...
Przy dekoracji Anity udaje mi się wynegocjować od organizatorów również pamiątkowy medal dla siebie , mogę więc z dumą dołączyć do grona wyróżnionych
Spacerem wracamy do samochodów...Jeszcze tylko prywatna dekoracja..Czesia ...
i czas wracać ...
Zabieram Maćka, więc droga mija nam na rozmowach błyskawicznie...
Dobrze, że się zmobilizowałem i przyjechałem - takie chwile są wyjątkowe dlatego, że dają niepowtarzalną szansę radowania się wzajemnego swoimi sukcesami i wspólnej ich celebry . Każdy pokonał swoją drogę trudu i wyrzeczeń, by w tej auli się znaleźć i wyjść z niej z medalem na szyi ...Chwała zwycięzcom - wszyscy nimi są
*********
Gdyby ktoś chciał zobaczyć więcej zdjęć, zapraszam TU .
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 31.03.2013r.
Ktoś dziś zaproponował nową kolędę..."Cicha noc, Wielkanoc" ....zima nie odpuszcza...
Wielkanoc..
Od pamiętnej, bo "powrotnej", środy nie miałem ruchu...W czwartek wypadła mi siłownia, bo miałem niespodziewanego, ale ważnego gościa..W piątek teoretycznie mogłem biegać, ale plany nie ułożyły się korzystnie - w dodatku padający po raz kolejny śnieg w dodatniej temperaturze nie zachęcał właściwie do niczego, co wiązałoby się z żadną aktywnością, może poza cholernym pójściem spać ..Sobotni ranek i południe były dojazdowe na Święta, popołudnie zaś towarzyskie.....Wybór padł na niedzielę...świąteczną
Plan na dziś..
Spokojny trucht - rekonesans w zaśnieżonym terenie..
Po porannej świątecznej mszy i umiarkowanej (celowo) konsumpcji zrobiłem sobie spokojną, ponad dwugodzinną pauzę...Na zewnątrz warunki przedziwne...sporo wokół śniegu, ale z dachów kapie, bo marcowe promienie słońca harcują na tym białym dywanie, robiąc z puchu pluchę....Ważne, że jest ciepło...ok. 5 stp....
Wrzucam na siebie sprawdzony komplet - koszulkę termo, na to techniczną i cienką wiatrówkę z Kalenji..Nie mam ambitnych planów, ale też nie wiem, co zastanę na "drożach i bezdrożach"....Rozgrzewkę robię pod dachem...Marszem dochodzę na krzyżówkę wylotową, zastanawiając się, jaki wariant obrać...Spoglądam w lewo..
Potem na wprost..
I tak pierwszy odcinek będę biegł asfaltem, nie da się w tą stronę inaczej...Wybieram na wprost, bo tam twarda nawierzchnia poprowadzi mnie 1.8km, a potem będzie już polna ścieżka....Odpalam endo, Garmina i ruszam..Z początku szybciej niż zakładałem, staram się więc korygować do ok. 6:00..Jakoś rwie mnie do przodu.... Na twardym odzywa się prawe kolano, znane dobrze z sali, ale nie przejmuję się tym...Od początku czuję, że dobrze się ubrałem - nie jest mi ani za ciepło, ani za zimno..Asfalt, co naturalne, niesie, szybko więc docieram do zakrętu, na którym skręcam w lewo, pod kątem ~230stp. Trasa wiedzie teraz polną drogą, na której zalega mokry śnieg mniej więcej po kostki...Trzymam się kolein po pojeździe, który był tu przede mną, ale i tak muszę uważać, bo nie wiem, co jest pod białym puchem...Biegłem tędy jesienią i wiem, jak nierówny to odcinek...Droga cały czas wznosi się...Około 30 metrów przede mną miła niespodzianka - młoda sarna dużymi susami przecina mój szlak i chowa się w młodniku ...Na przewyższeniu przystaję, by zrobić zdjęcie...
Pauza wybija mnie z rytmu, więc szybko wracam do truchtu...W uszach przyjemne, spokojne rytmy, nawiązują do majestatu białej pustyni wokół...Dobiegam do lasu, zaraz za nim przecinam asfalt drogi z pierwszego zdjęcia i ponownie zagłębiam się w zimowy las...Znów trzymam się śladu opony, ale tu przyjemne, stabilniejsze podłoże ogranicza się do jej szerokości, więc muszę się bardziej skupić na stawianiu kroków w wąskiej szczelinie...Wypatruję stada saren, które w tej okolicy zwyczajowo urzęduje, ale pewnie usłyszały nadciągającą "poznańską lokomotywę" i zwiały w młodnik.. ...Nie prę na tempo, mam 6:30 i mi to nie przeszkadza, tym bardziej, że miejscami w kopnym śniegu trzeba się bardziej napracować...Docieram do rozstaju dróg..znów pauza króciutka na kilka ujęć...Tym brzegiem lasu prowadził ostatni odcinek..
To biała czeluść na prawo od niej...
A to dalsza moja trasa, jeszcze bardziej na prawo ...
Pod nogami bywa wesoło, mniej więcej tak...
..ale są i miejsca, gdzie terenowe auto (pewnie leśników) "dogrzebało się" do ziemi, co w połączeniu z topiącym się śniegiem dało brązową, grząską bryjkę - takie miejsca muszę omijać łukiem i kilka razy o mało nie ląduję na boku....Teren biegnie raz w dół, raz w górę....znam te miejsca, ale zima nadaje im inny charakter, inny biegowy wymiar....Poruszam się miejscami lasem, a potem znów jego brzegiem...Muzyka uspokaja i prowadzi...Zastanawiam się, czy ostatni odcinek standardowo pobiec jeszcze przed linią zabudowań, polną drogą, czy dobiec do bruku i przebiec przez wioskę....Decyduję: a niech mają uciechę, jak mnie zobaczą - faceci w rajtuzach to rzadki widok tutaj - latem i jesienią dzieciaki mnie pozdrawiały, teraz nawet nie usłyszę, bo muzyka zagłuszy...Nim osiągam cywilizację dociera do mnie, że coś mi zamilkło endo - rzut oka - no tak, nie wystartowało po pauzie przy ostatnim foto ...A niech to! Dobrze, że Garmin nie zawodzi...Dotykam ekran i startuję trackera na ostatni niecały kilometr...Po bruku biegnie się kiepsko, ale i tak lepiej, niż błotnym poboczem......Mija mnie dostojnie kilka aut - panuje tu taki zwyczaj, że odcinki "kocich łbów" każdy tutejszy driver pokonuje z namaszczeniem, oszczędzając zawieszenie - mają więc kierowcy i pasażerowie okazję przyjrzeć mi się z zaciekawieniem
Dobiegam do miejsca startu, zamykając pętlę, ale nie zatrzymuję się, bo chcę dobiec "ósemkę"...Samopoczucie mam świetne, trasę czuję jedynie w biodrach i kostkach, ale to znak przynajmniej, że się przebiegłem ...Mogłem spokojnie "polecieć" dychę, ale zostawiam sobie trochę przyjemności na jutro , jeśli się uda...Ostatnie 500m schładzam się wolnym truchtem po asfalcie...
Podsumowanie..
Trasa - Rynowo, pętla
Temperatura: ok. 5stp., ciepło, ale śnieżnie
Start: 12:34
Czas: 54:25
Dystans: 8,5 km (Garmin)
Tempo śr.: 6:23 (G)
Max tempo: 5:46 (G)
Śr. HR: 170bpm
Max HR: 184bpm..dużo...
Śr. kad.: 85spm
Max kad.: 89spm
Wrażenia..
Przede wszystkim spory zapas sił na koniec..Dystans czułem w nogach, ale głównie jako skutek gimnastyki, by utrzymać równowagę - na dobiegu do wioski byłem najbliżej spektakularnego lądowania z śnieżno-błotnej papce ...
Bieg w zimowych warunkach trzeba traktować albo rekreacyjnie - jak ja dziś, choć ten relaks to dla mnie zawsze trening, albo - wyczynowo, "na zajechanie", ćwicząc siłę...Nie miałem ochoty na to drugie, więc po prostu biegłem, ciesząc się, że znów mogę, że znów w pięknych okolicznościach przyrody...Był to też solowy trening - ostatnio nie biegałem sam, a mając na uwadze różne niesprzyjające okoliczności, jakie mogą dotknąć nasz Team, warto było sobie przypomnieć, jak to jest....
Ani podczas, ani po biegu nie mam kłopotu z oskrzelami - dobry to znak...Czuje jednak niezaleczenie, podrażnione dolne drogi dają ciut o sobie znać później....Nic to - najważniejsze, że czuję się dziś biegowo zaspokojony, może jutro też się uda, zanim popołudniowo-wieczorne plany porwą mnie na urodziny....
Ktoś dziś zaproponował nową kolędę..."Cicha noc, Wielkanoc" ....zima nie odpuszcza...
Wielkanoc..
Od pamiętnej, bo "powrotnej", środy nie miałem ruchu...W czwartek wypadła mi siłownia, bo miałem niespodziewanego, ale ważnego gościa..W piątek teoretycznie mogłem biegać, ale plany nie ułożyły się korzystnie - w dodatku padający po raz kolejny śnieg w dodatniej temperaturze nie zachęcał właściwie do niczego, co wiązałoby się z żadną aktywnością, może poza cholernym pójściem spać ..Sobotni ranek i południe były dojazdowe na Święta, popołudnie zaś towarzyskie.....Wybór padł na niedzielę...świąteczną
Plan na dziś..
Spokojny trucht - rekonesans w zaśnieżonym terenie..
Po porannej świątecznej mszy i umiarkowanej (celowo) konsumpcji zrobiłem sobie spokojną, ponad dwugodzinną pauzę...Na zewnątrz warunki przedziwne...sporo wokół śniegu, ale z dachów kapie, bo marcowe promienie słońca harcują na tym białym dywanie, robiąc z puchu pluchę....Ważne, że jest ciepło...ok. 5 stp....
Wrzucam na siebie sprawdzony komplet - koszulkę termo, na to techniczną i cienką wiatrówkę z Kalenji..Nie mam ambitnych planów, ale też nie wiem, co zastanę na "drożach i bezdrożach"....Rozgrzewkę robię pod dachem...Marszem dochodzę na krzyżówkę wylotową, zastanawiając się, jaki wariant obrać...Spoglądam w lewo..
Potem na wprost..
I tak pierwszy odcinek będę biegł asfaltem, nie da się w tą stronę inaczej...Wybieram na wprost, bo tam twarda nawierzchnia poprowadzi mnie 1.8km, a potem będzie już polna ścieżka....Odpalam endo, Garmina i ruszam..Z początku szybciej niż zakładałem, staram się więc korygować do ok. 6:00..Jakoś rwie mnie do przodu.... Na twardym odzywa się prawe kolano, znane dobrze z sali, ale nie przejmuję się tym...Od początku czuję, że dobrze się ubrałem - nie jest mi ani za ciepło, ani za zimno..Asfalt, co naturalne, niesie, szybko więc docieram do zakrętu, na którym skręcam w lewo, pod kątem ~230stp. Trasa wiedzie teraz polną drogą, na której zalega mokry śnieg mniej więcej po kostki...Trzymam się kolein po pojeździe, który był tu przede mną, ale i tak muszę uważać, bo nie wiem, co jest pod białym puchem...Biegłem tędy jesienią i wiem, jak nierówny to odcinek...Droga cały czas wznosi się...Około 30 metrów przede mną miła niespodzianka - młoda sarna dużymi susami przecina mój szlak i chowa się w młodniku ...Na przewyższeniu przystaję, by zrobić zdjęcie...
Pauza wybija mnie z rytmu, więc szybko wracam do truchtu...W uszach przyjemne, spokojne rytmy, nawiązują do majestatu białej pustyni wokół...Dobiegam do lasu, zaraz za nim przecinam asfalt drogi z pierwszego zdjęcia i ponownie zagłębiam się w zimowy las...Znów trzymam się śladu opony, ale tu przyjemne, stabilniejsze podłoże ogranicza się do jej szerokości, więc muszę się bardziej skupić na stawianiu kroków w wąskiej szczelinie...Wypatruję stada saren, które w tej okolicy zwyczajowo urzęduje, ale pewnie usłyszały nadciągającą "poznańską lokomotywę" i zwiały w młodnik.. ...Nie prę na tempo, mam 6:30 i mi to nie przeszkadza, tym bardziej, że miejscami w kopnym śniegu trzeba się bardziej napracować...Docieram do rozstaju dróg..znów pauza króciutka na kilka ujęć...Tym brzegiem lasu prowadził ostatni odcinek..
To biała czeluść na prawo od niej...
A to dalsza moja trasa, jeszcze bardziej na prawo ...
Pod nogami bywa wesoło, mniej więcej tak...
..ale są i miejsca, gdzie terenowe auto (pewnie leśników) "dogrzebało się" do ziemi, co w połączeniu z topiącym się śniegiem dało brązową, grząską bryjkę - takie miejsca muszę omijać łukiem i kilka razy o mało nie ląduję na boku....Teren biegnie raz w dół, raz w górę....znam te miejsca, ale zima nadaje im inny charakter, inny biegowy wymiar....Poruszam się miejscami lasem, a potem znów jego brzegiem...Muzyka uspokaja i prowadzi...Zastanawiam się, czy ostatni odcinek standardowo pobiec jeszcze przed linią zabudowań, polną drogą, czy dobiec do bruku i przebiec przez wioskę....Decyduję: a niech mają uciechę, jak mnie zobaczą - faceci w rajtuzach to rzadki widok tutaj - latem i jesienią dzieciaki mnie pozdrawiały, teraz nawet nie usłyszę, bo muzyka zagłuszy...Nim osiągam cywilizację dociera do mnie, że coś mi zamilkło endo - rzut oka - no tak, nie wystartowało po pauzie przy ostatnim foto ...A niech to! Dobrze, że Garmin nie zawodzi...Dotykam ekran i startuję trackera na ostatni niecały kilometr...Po bruku biegnie się kiepsko, ale i tak lepiej, niż błotnym poboczem......Mija mnie dostojnie kilka aut - panuje tu taki zwyczaj, że odcinki "kocich łbów" każdy tutejszy driver pokonuje z namaszczeniem, oszczędzając zawieszenie - mają więc kierowcy i pasażerowie okazję przyjrzeć mi się z zaciekawieniem
Dobiegam do miejsca startu, zamykając pętlę, ale nie zatrzymuję się, bo chcę dobiec "ósemkę"...Samopoczucie mam świetne, trasę czuję jedynie w biodrach i kostkach, ale to znak przynajmniej, że się przebiegłem ...Mogłem spokojnie "polecieć" dychę, ale zostawiam sobie trochę przyjemności na jutro , jeśli się uda...Ostatnie 500m schładzam się wolnym truchtem po asfalcie...
Podsumowanie..
Trasa - Rynowo, pętla
Temperatura: ok. 5stp., ciepło, ale śnieżnie
Start: 12:34
Czas: 54:25
Dystans: 8,5 km (Garmin)
Tempo śr.: 6:23 (G)
Max tempo: 5:46 (G)
Śr. HR: 170bpm
Max HR: 184bpm..dużo...
Śr. kad.: 85spm
Max kad.: 89spm
Wrażenia..
Przede wszystkim spory zapas sił na koniec..Dystans czułem w nogach, ale głównie jako skutek gimnastyki, by utrzymać równowagę - na dobiegu do wioski byłem najbliżej spektakularnego lądowania z śnieżno-błotnej papce ...
Bieg w zimowych warunkach trzeba traktować albo rekreacyjnie - jak ja dziś, choć ten relaks to dla mnie zawsze trening, albo - wyczynowo, "na zajechanie", ćwicząc siłę...Nie miałem ochoty na to drugie, więc po prostu biegłem, ciesząc się, że znów mogę, że znów w pięknych okolicznościach przyrody...Był to też solowy trening - ostatnio nie biegałem sam, a mając na uwadze różne niesprzyjające okoliczności, jakie mogą dotknąć nasz Team, warto było sobie przypomnieć, jak to jest....
Ani podczas, ani po biegu nie mam kłopotu z oskrzelami - dobry to znak...Czuje jednak niezaleczenie, podrażnione dolne drogi dają ciut o sobie znać później....Nic to - najważniejsze, że czuję się dziś biegowo zaspokojony, może jutro też się uda, zanim popołudniowo-wieczorne plany porwą mnie na urodziny....
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 01.04.2013r.
Wielkanoc Dzień 2.
I Prima Aprilis. I Śmigus-Dyngus. Trzy w jednym. ...Jedyne, co dziś ma być na pewno na serio, to mój bieg
Plan na dziś..
Nie wyśpię się, bo rano mam obowiązki. Nie odpocznę, bo po południu urodziny. Ale bieg musi być!!. Znów rzucę wyzwanie leśnym, nieprzetartym duktom
Tak jak przewidywałem, rano pobudka o ósmej - zwykle drugi dzień Świąt był dla mnie bez budzika, sen - no limits! Ale nie tym razem..Wyjdzie na to, że w całym tym szalonym, krótkim pobycie u rodziny nie pośpię więcej niż w domu. Gorzej - pośpię mniej...
Ponieważ o 17tej mam 20-kilometrowy transfer pełnym autem do pałacu, do znajomych, na urodziny, postanawiam wczesnym popołudniem z poduchą przy głowie przez chwilę "zregenerować się" przed biegiem...Trochę mi się to w czasie wyciąga, więc kiedy wstaję i robię kalkulację z zegarkiem, okazuje się, że aby potruchtać godzinę, muszę wybiec....natychmiast! . No to robię szybki skok w ciuchy, rozgrzewkę w sieni wyjściowej, a potem wyskakuję na zewnątrz i...no właśnie...dokąd?? ...Nie ma czasu na artystyczne przymiarki - polecę trasą letnią: drogą na styku domów i pól, potem wzdłuż lasu odcinkiem, którym wczoraj wracałem, nie zakręcę 90stp. w prawo, skąd dobę temu nadbiegłem, ale zagłębię się w las i dopiero tam odbiję krosem aż do asfaltowej drogi...A potem..zobaczę jak z czasem
No tak, ale żeby w ogóle wydostać się tyłami z podwórka na punkt startowy, już muszę po kolana brodzić w śniegu...Oj, zapowiada się baaaardzo prima-aprilisowo ...Start urządzeń i w drogę...Nie przebiegam nawet 50ciu metrów, a już zaliczyłbym glebę... ..Cudnie....Od początku nierówno, jak na poligonie, śnieg i błoto, co chwila poślizg, bo...nie chciało mi się zabrać kolców ...Nieźle rozgrzany gimnastyką dobiegam do drogi, dzielącej las i pola, zakręcam w prawo...Teraz dłuuuuuuga prosta z wczorajszego biegu...Wcale nie lepsza jakościowo....Na Garminie szok: 5:30...Szybko, dużo szybciej niż wczoraj ...I to mimo Adele w słuchawkach (!), która raczej łagodzi zakusy....Nie zwalniam, póki biegnie się dobrze, postanawiam trzymać tempo...Przy okazji zwracam znów uwagę na prawidłowe położenie miednicy i wyższe unoszenie kolan - bo w szuraniu to jestem mistrzem ...Nim dobiegam do wczorajszej "zdjęciowej" krzyżówki, brodzę już w śniegu...nie jest głęboki, bo powyżej kostki, ale cholernie niestabilny, co chwila tańczę, wykonując piruety jak łyżwiarze figurowi...Trzymam tempo...
Zerkam na Garmina - zła wiadomość: nie jest przestawiony na nowy czas, ale nawet, gdy doliczam brakującą, "letnią" godzinę, nie chce wyjść mniej niż.. 10 po czwartej ...To nawet bardzo zła wiadomość, bo z kilometrażem jestem w Wielkiej Czarnej D***e, wciąż oddalam się, a nie zbliżam do punktu końcowego, a teoretycznie za 20 minut powinienem sposobić się już do wyjazdu urodzinowego ....Pięęęęknie...W dodatku wpadam właśnie w las, a tam czeka na mnie z otwartymi ramionami ścieżka...w ogóle nie przetarta ...Brodzę w śniegu po kolana ze świadomością, że nie mogę zwolnić, a powinienem...właściwie przyspieszyć ...Cóż, mus to mus...Trochę węgla do pieca i jazda.....Nogi wydają się ważyć każda tonę, a ja muszę zadzierać kolana wysoko...Kolejny piruet skazuje mnie na lądowanie...ale ja jednak przeczę grawitacji i cudem się wybraniam ...Po raz pierwszy z utęsknieniem wyglądam już najmniej lubianego przeze mnie asfaltu ...A tu go nie widać - przede mną tylko zasypana, pieruńsko nierówna, leśna droga opadająca góra-dół-góra-dół....
..Trzeci kilometr, czwarty...Jest!...Cholernie twardy i cudownie trzymający czarny grunt ...Skręcam w niego w prawo - muszę uważać, żeby mnie nie zabrało od tyłu jakieś auto w ostatnią podróż - byłoby głupio po tym, jak zostawiłem tyle potu w lesie...Nie zwalniam...Chcę dobiec piątkę w tempie poniżej 6:00...Póki co na wyświetlaczu wciąż 5:40-5:50...Jest nieźle, asfalt nieco uskrzydla i pomaga zmęczonym nogom...Garmin pokazuje już "piątkę", ale ja czekam na sygnał z endo . Zaraz po nim wyhamowuję dla złapania oddechu...truchtam w te i z powrotem...Gościć się na drodze w środku lasu jednak nie mam czasu, w domu czeka mnie pluton egzekucyjny, a przynajmniej wysłuchiwanie narzekań, więc dla świętego spokoju muszę zrobić wszystko, by się streszczać...Ruszam dalej - mam pobiec nieco wolniej, ale już za chwilę znów pojawia się 5:50 Wybiegam z regularnego lasu - po lewej młodnik, po prawej pole...Pogoda się zmieniła - teraz z lewej uderzyła we mnie nagle śnieżna zadymka... ....To mnie jeszcze bardziej dopinguje....Ze słuchawek wprost do serca płynie przecudny Lovesong - mam wrażenie, że Adele zabiera mnie w tą chmurę wirujących płatków, bym zapomniał o zmęczeniu, o wietrze smagającym twarz, o chłodzie, który próbuje się teraz do mnie dobrać i chce bym z nią i myślami poszybował...Nie opieram się - zanurzam się w tym zimowym świecie, a myśli wirują wraz z płatkami śniegu...Biegnę, biegnę...a serce nie bije w rytm zmęczenia, a w takt tych dźwięków...Liczy się tylko to, co czuję słuchając..........
Zostawiam po prawej "ostatni" zakręt....Nie ma zamiaru tak szybko wracać do rzeczywistości ze świata, w którym mi tak dobrze..z kobietą, która tak pięknie dźwiękiem maluje emocje.....
Gdyby nie ta godzina..gdyby nie ten czekający wyjazd...biegłbym bez końca.....Muszę jednak zawrócić, w międzyczasie mija siódmy kilometr...Ostatnie 200 metrów znów w śniegu...Stop....Ufff....Zadymka nagle znika, albo to ja powoli przytomnieję ...Muszę choć błyskawicznie, ale trochę się rozciągnąć...Nagle niespodzianka...Nie jestem sam ....Nieopodal obserwują mnie uważnie duże czarne oczy....
...Oczy zakradają się coraz bliżej...
Cóż..nie zawsze można zobaczyć, co się w takich ślepiach kryje - w końcu są czarne ...Te okazują się....kochane
A może, mając w sobie tyle endorfin, a duszę zaprzedając Adele...wszystko wydaje się kochane?
Nie mam więcej czasu, niż tylko chwila na zabawę z miłą "przyjaciółką"...Czas wracać...I to w te pędy!....
Do znajomych docieramy...pół godziny później...Hmmmm...cóż...nie zawsze wszystko się udaje ... Wina jest moja, przyjmuję wszystko "na klatę"...ale co moje, to moje....Pobiegałem!
Podsumowanie..
Trasa - Rynowo, pętla - w tempie..
Temperatura: ok. 2stp.
Start: 15:53..dopiero teraz widzę, jak było późno..
Czas: 43:02
Dystans: 7,24/7,19 km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 5:57/6:00 (G/e)
Max tempo: 5:13/4:49 (G/e)
Śr. HR: 165bpm
Max HR: 179bpm...jak na tempo i ilość potu, to naprawdę niewiele
Śr. kad.: 86spm
Max kad.: 90spm
Wrażenia...
Nie wiem, czy chciałem sobie dziś dać w kość ..ale niedoczas spowodował, że musiałem. Dobrze, że nie patrzyłem na godzinę, gdy wybiegałem, bo może bym odpuścił...A tak - było świetnie ...Szczególnie cieszę się, że utrzymałem rytm w lesie i tempo..nie odpuściłem..jak było źle, jeszcze mocniej cisnąłem...Po powrocie byłem zaskoczony międzyczasami (wg Garmina):
1km - 6:13
2km - 5:51
3km - 5:57
4km - 5:59
5km - 5:47
6km - 5:49
7km - 5:50
Druga część dystansu szybsza, niż pierwsza, a przecie na zmęczeniu...No tak...Wszystko zawdzięczam...
...Na szczęście - nawet dłuższego przebywania z Nią podczas biegu nie wykryją nawet specjalistyczne badania antydopingowe ...
***********
Nawet się nie obejrzałem, jak "stuknął" mi setny foto-blogowy wpis... . Czas leci...
Wielkanoc Dzień 2.
I Prima Aprilis. I Śmigus-Dyngus. Trzy w jednym. ...Jedyne, co dziś ma być na pewno na serio, to mój bieg
Plan na dziś..
Nie wyśpię się, bo rano mam obowiązki. Nie odpocznę, bo po południu urodziny. Ale bieg musi być!!. Znów rzucę wyzwanie leśnym, nieprzetartym duktom
Tak jak przewidywałem, rano pobudka o ósmej - zwykle drugi dzień Świąt był dla mnie bez budzika, sen - no limits! Ale nie tym razem..Wyjdzie na to, że w całym tym szalonym, krótkim pobycie u rodziny nie pośpię więcej niż w domu. Gorzej - pośpię mniej...
Ponieważ o 17tej mam 20-kilometrowy transfer pełnym autem do pałacu, do znajomych, na urodziny, postanawiam wczesnym popołudniem z poduchą przy głowie przez chwilę "zregenerować się" przed biegiem...Trochę mi się to w czasie wyciąga, więc kiedy wstaję i robię kalkulację z zegarkiem, okazuje się, że aby potruchtać godzinę, muszę wybiec....natychmiast! . No to robię szybki skok w ciuchy, rozgrzewkę w sieni wyjściowej, a potem wyskakuję na zewnątrz i...no właśnie...dokąd?? ...Nie ma czasu na artystyczne przymiarki - polecę trasą letnią: drogą na styku domów i pól, potem wzdłuż lasu odcinkiem, którym wczoraj wracałem, nie zakręcę 90stp. w prawo, skąd dobę temu nadbiegłem, ale zagłębię się w las i dopiero tam odbiję krosem aż do asfaltowej drogi...A potem..zobaczę jak z czasem
No tak, ale żeby w ogóle wydostać się tyłami z podwórka na punkt startowy, już muszę po kolana brodzić w śniegu...Oj, zapowiada się baaaardzo prima-aprilisowo ...Start urządzeń i w drogę...Nie przebiegam nawet 50ciu metrów, a już zaliczyłbym glebę... ..Cudnie....Od początku nierówno, jak na poligonie, śnieg i błoto, co chwila poślizg, bo...nie chciało mi się zabrać kolców ...Nieźle rozgrzany gimnastyką dobiegam do drogi, dzielącej las i pola, zakręcam w prawo...Teraz dłuuuuuuga prosta z wczorajszego biegu...Wcale nie lepsza jakościowo....Na Garminie szok: 5:30...Szybko, dużo szybciej niż wczoraj ...I to mimo Adele w słuchawkach (!), która raczej łagodzi zakusy....Nie zwalniam, póki biegnie się dobrze, postanawiam trzymać tempo...Przy okazji zwracam znów uwagę na prawidłowe położenie miednicy i wyższe unoszenie kolan - bo w szuraniu to jestem mistrzem ...Nim dobiegam do wczorajszej "zdjęciowej" krzyżówki, brodzę już w śniegu...nie jest głęboki, bo powyżej kostki, ale cholernie niestabilny, co chwila tańczę, wykonując piruety jak łyżwiarze figurowi...Trzymam tempo...
Zerkam na Garmina - zła wiadomość: nie jest przestawiony na nowy czas, ale nawet, gdy doliczam brakującą, "letnią" godzinę, nie chce wyjść mniej niż.. 10 po czwartej ...To nawet bardzo zła wiadomość, bo z kilometrażem jestem w Wielkiej Czarnej D***e, wciąż oddalam się, a nie zbliżam do punktu końcowego, a teoretycznie za 20 minut powinienem sposobić się już do wyjazdu urodzinowego ....Pięęęęknie...W dodatku wpadam właśnie w las, a tam czeka na mnie z otwartymi ramionami ścieżka...w ogóle nie przetarta ...Brodzę w śniegu po kolana ze świadomością, że nie mogę zwolnić, a powinienem...właściwie przyspieszyć ...Cóż, mus to mus...Trochę węgla do pieca i jazda.....Nogi wydają się ważyć każda tonę, a ja muszę zadzierać kolana wysoko...Kolejny piruet skazuje mnie na lądowanie...ale ja jednak przeczę grawitacji i cudem się wybraniam ...Po raz pierwszy z utęsknieniem wyglądam już najmniej lubianego przeze mnie asfaltu ...A tu go nie widać - przede mną tylko zasypana, pieruńsko nierówna, leśna droga opadająca góra-dół-góra-dół....
..Trzeci kilometr, czwarty...Jest!...Cholernie twardy i cudownie trzymający czarny grunt ...Skręcam w niego w prawo - muszę uważać, żeby mnie nie zabrało od tyłu jakieś auto w ostatnią podróż - byłoby głupio po tym, jak zostawiłem tyle potu w lesie...Nie zwalniam...Chcę dobiec piątkę w tempie poniżej 6:00...Póki co na wyświetlaczu wciąż 5:40-5:50...Jest nieźle, asfalt nieco uskrzydla i pomaga zmęczonym nogom...Garmin pokazuje już "piątkę", ale ja czekam na sygnał z endo . Zaraz po nim wyhamowuję dla złapania oddechu...truchtam w te i z powrotem...Gościć się na drodze w środku lasu jednak nie mam czasu, w domu czeka mnie pluton egzekucyjny, a przynajmniej wysłuchiwanie narzekań, więc dla świętego spokoju muszę zrobić wszystko, by się streszczać...Ruszam dalej - mam pobiec nieco wolniej, ale już za chwilę znów pojawia się 5:50 Wybiegam z regularnego lasu - po lewej młodnik, po prawej pole...Pogoda się zmieniła - teraz z lewej uderzyła we mnie nagle śnieżna zadymka... ....To mnie jeszcze bardziej dopinguje....Ze słuchawek wprost do serca płynie przecudny Lovesong - mam wrażenie, że Adele zabiera mnie w tą chmurę wirujących płatków, bym zapomniał o zmęczeniu, o wietrze smagającym twarz, o chłodzie, który próbuje się teraz do mnie dobrać i chce bym z nią i myślami poszybował...Nie opieram się - zanurzam się w tym zimowym świecie, a myśli wirują wraz z płatkami śniegu...Biegnę, biegnę...a serce nie bije w rytm zmęczenia, a w takt tych dźwięków...Liczy się tylko to, co czuję słuchając..........
Zostawiam po prawej "ostatni" zakręt....Nie ma zamiaru tak szybko wracać do rzeczywistości ze świata, w którym mi tak dobrze..z kobietą, która tak pięknie dźwiękiem maluje emocje.....
Gdyby nie ta godzina..gdyby nie ten czekający wyjazd...biegłbym bez końca.....Muszę jednak zawrócić, w międzyczasie mija siódmy kilometr...Ostatnie 200 metrów znów w śniegu...Stop....Ufff....Zadymka nagle znika, albo to ja powoli przytomnieję ...Muszę choć błyskawicznie, ale trochę się rozciągnąć...Nagle niespodzianka...Nie jestem sam ....Nieopodal obserwują mnie uważnie duże czarne oczy....
...Oczy zakradają się coraz bliżej...
Cóż..nie zawsze można zobaczyć, co się w takich ślepiach kryje - w końcu są czarne ...Te okazują się....kochane
A może, mając w sobie tyle endorfin, a duszę zaprzedając Adele...wszystko wydaje się kochane?
Nie mam więcej czasu, niż tylko chwila na zabawę z miłą "przyjaciółką"...Czas wracać...I to w te pędy!....
Do znajomych docieramy...pół godziny później...Hmmmm...cóż...nie zawsze wszystko się udaje ... Wina jest moja, przyjmuję wszystko "na klatę"...ale co moje, to moje....Pobiegałem!
Podsumowanie..
Trasa - Rynowo, pętla - w tempie..
Temperatura: ok. 2stp.
Start: 15:53..dopiero teraz widzę, jak było późno..
Czas: 43:02
Dystans: 7,24/7,19 km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 5:57/6:00 (G/e)
Max tempo: 5:13/4:49 (G/e)
Śr. HR: 165bpm
Max HR: 179bpm...jak na tempo i ilość potu, to naprawdę niewiele
Śr. kad.: 86spm
Max kad.: 90spm
Wrażenia...
Nie wiem, czy chciałem sobie dziś dać w kość ..ale niedoczas spowodował, że musiałem. Dobrze, że nie patrzyłem na godzinę, gdy wybiegałem, bo może bym odpuścił...A tak - było świetnie ...Szczególnie cieszę się, że utrzymałem rytm w lesie i tempo..nie odpuściłem..jak było źle, jeszcze mocniej cisnąłem...Po powrocie byłem zaskoczony międzyczasami (wg Garmina):
1km - 6:13
2km - 5:51
3km - 5:57
4km - 5:59
5km - 5:47
6km - 5:49
7km - 5:50
Druga część dystansu szybsza, niż pierwsza, a przecie na zmęczeniu...No tak...Wszystko zawdzięczam...
...Na szczęście - nawet dłuższego przebywania z Nią podczas biegu nie wykryją nawet specjalistyczne badania antydopingowe ...
***********
Nawet się nie obejrzałem, jak "stuknął" mi setny foto-blogowy wpis... . Czas leci...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 03.04.2013r.
Plan na dziś..
Cotygodniowe wieczorne bieganie w Team'ie
Święta sprawiły, że ten tydzień jest krótszy o jeden dzień..W dodatku wczorajszy powrót "obciął" mu jeszcze pół dnia, bo gdy już wylądowałem na miejscu, rozpakowałem się, wrzuciłem coś na ruszt, a potem znalazłem się w pracy, to tak naprawdę..dzień chylił się ku wieczorowi...Łamałem się, czy jechać na siłownię, bo wyjątkowo wczoraj, opiekun i - jak zwykłem o nim mawiać - "coach" , Maciej, musiał wcześniej wyjść...Ale zmobilizowałem się, kopnąłem "lenia" w tyłek i ponad godzinę spędziłem na przyrządach ...
Dziś bieganie... . Pędziwiatr już na czwartkowej Gali deklarował, że tym razem nie odpuści wspólnego, środowego biegania.....Przezornie już około południa kontaktuję się z nim i z naszą piękniejszą częścią Team'u w tej sprawie . Wracamy do planów zeszłotygodniowych, czyli wybór pada na Lasek Marceliński, zamiast Rusałki - odmiana przyda nam się bardzo ...Zbiórka ok. 20tej, gdy już się uwolnimy ze swoich zajęć...Naturalnie Maciek będzie tam wcześniej, by zrobić sobie swój "zwykły" trening .
Wieczorem spieszę się, by zdążyć na umówioną porę. Jako, że nie mam szczególnego zaufania do Marcelina jako do miejsca, które niegdyś słynęło z dużo gorszych rzeczy, niż plądrowanie, czy kradzież aut, pakuję swoje cztery litery i biegowy kram do poczciwego, firmowego Seicento, na co dzień obsługiwanego przez pracowników..Nie jest to demon szybkości, ale po ostatnim remoncie sprzęgła szarpie asfalt aż miło ....W drodze dostaję eskę, że "Cześki" wahną się jakieś pięć minut..Choć jestem już blisko Stadionu Miejskiego, też już jestem delikatnie spóźniony ...Myślę o tym, bo na zewnątrz jest ok. zera stopni, a Maciek, już rozgrzany, będzie tam teraz czekał i stygł ...Za stadionem, na którym gra swoje mecze Lech, skręcam w "odpicowaną" na Euro 2012, ul. Ptasią, "but w podłogę" i na końcu prostej znów w lewo, do końca, gdzie jest wjazd dla drużynowych autokarów i spora zatoka z miejscami do parkowania. Pędziwiatr już czeka przy narożnym słupku..
Witam się, wyjaśniam okoliczności i czekamy na Anitę...Po dwóch minutach pędzą wprost na nas światła "Ferrari" ...Chwilka i jesteśmy w komplecie . Robimy ekspresową rozgrzewkę, bo chcemy szybko ruszyć
Nastrój jest bojowy i od początku okraszony pozytywnymi emocjami
Mamy trochę do przetruchtania i znów sporo do pogadania, więc nie zwlekamy...Debiutuję dziś z czołówką na Marcelinie - dotychczas bywałem tu tylko za dnia ..Dziś moje światło musi starczyć wszystkim, bo Maciek nie zabierał swojego - będę dziś pracował jako ruchoma latarnia .
Biegniemy najpierw przez lasek do polanki z wybiegiem dla psów, potem w lewo i dłuuuugą prostą w stronę ul. Dziewińskiej...Trasa, całkowicie zaśnieżona, jest już uklepana przez spacerowiczów...Nie jest równa i niestety jest też śliska - już na starcie żal mi, że nie wziąłem kolców ...Tempo od samego początku jest żwawe, ok. 5:30...Po kilkuset metrach przystaję - coś nie ułożyło się w kościach śródstopia, "naprawiam" i lecimy dalej. Towarzystwo zapomniało o potrzebach, więc przystają też na chwilę w celach wiadomych ...Na bruku w ulicy Kiemliczów, już po przecięciu ul. Dziewińskiej, Maćka ponosi fantazja i prezentuje "swoje" tempo - mało się kostka z nawierzchni za nim nie posypała.. Przegania nas na chwilę w śnieg jakiś "bumbox" na czterech kołach, manewrujący w tych wąskich zaułkach..Wreszcie wbiegamy na dłużej w głębszy las...Trasę prowadzi Maciek niemal analogicznie do naszego wcześniejszego, marcowego biegu tutaj, tyle że wtedy w świetle dnia, dziś - w blasku czołowej diody ...Tempo nie lżeje, a mam wrażenie, że wzrasta ...Anita z Czesiem starają się dotrzymywać Maćkowi kroku, ja zabezpieczam tył i świecę pod nogi...Przecinamy powrotnie asfalt, wracając na tą stronę Marcelina, do której przylega stadion...Krótka pauza na oddech dla naszej uroczej i zasapanej już koleżanki ...Kilka razy upominałem z tyłu, że można wolniej, ale nie mogłem się jakoś przebić przez "obłok endorfin" , więc trzymałem na zegarku 5:30-5:40.....Sprawdzam, czy wszystko ok, dostaje potwierdzenie, więc teraz ja ruszam z przodu...Tu ścieżka jest idealnie "wyklepana" w śniegu na szerokość ok. 30cm i pięknie wije się pośród drzew rosnących w sąsiedztwie asfaltu, by gwałtownie odbić w las...Na "krzyżówkach" Maciek podrzuca mi instrukcje "prawo-lewo", ale czasem z minimalnym opóźnieniem, co kończy się nagłym "driftem" w łuku ścieżki i utratą przyczepności.. ...Prowadzę w tempie ~5:40-5:50, ale staram się czuwać nad tym, jak sobie radzi Czesiowa Mama...Gdy wbiegamy na szeroką, śródleśna prostą, zwalniam, zrównuję się z nią...Mijamy 4ty kilometr, a nasza Iskierka przygasa ...Robimy pauzę na oddech...Anita zbiera siły...
Wykorzystując chwilę, uwiecznia i nas..
...Nadal nie wiem, jaki zamysł trasy ma w głowie Pędziwiatr, ale zdaję się na niego, że "wybiegamy" dziś przynajmniej "6kę"...Maciek prowadzi nas teraz zaśnieżoną ul. Leśnych Skrzatów, pomiędzy lasem a ogródkami działkowymi..Ulica jest szeroka, zalega tu sporo wpół zmrożonego, "białego paskudztwa" i raz za razem stopy lądują w lodowatej kałuży pod nim...Ku zdziwieniu, nie skręcamy przy stawku - szybko odczytuję, słuszną zresztą, intencję Maćka: dalej poprowadzi nas czystym i suchym chodnikiem. Przebiegamy przez ulicę Strzegomską, skręcamy w prawo i teraz trzymamy się płaskiej, gładkiej i przyczepnej ścieżki rowerowej...Iskierka głodnieje, widać, że już dłuższy czas pali się u niej "rezerwa" ...Szczęśliwie niewiele nam już zostało...Przed nami Wałbrzyska, przez którą przeskakujemy, skręcamy w prawo i jesteśmy już na kursie na parking, gdzie stoją auta...Zwalniam, by dać wytchnienie Anicie..Już sporo wcześniej przejąłem Czesia, by jej nieco ulżyć, mimo to dobiega już "na oparach", choć bardzo ambitnie stara się mocno nie zwalniać . Dzielna jest i ambitna, no ale to takie same jej cechy wyróżniające, jak słynne eksplozje emocji .
Gdy docieramy do naszych pojazdów, czeka już tam na nas Maciek, który chwilę wcześniej urwał się jak rakieta na samotny sprint ..Anita wykręca jeszcze kółeczko, by zamknąć "na okrągło" dystans, ja - podobnie. Najpierw "dobiegam" do 7iu km na Garminie, a potem na endo - robię to najpierw wracając z Czesiem do pasów, a potem na tym może 100-150-metrowym odcinku "wciskając mocno gaz" w dwóch energicznych przebieżkach.....Tego mi było potrzeba - mocniejszego akcentu na koniec . Czuję się wyśmienicie
Zamieniamy kilka zdań, ściskamy serdecznie...Ferrari znika szybko, żegnając się awaryjnymi - odpowiadam czołówką, a potem odpalam swojego "bolida F1" ...Maciek jedzie ze mną...jest czas na pogaduchy, omówienie tego, co sobie zaplanował na najbliższe miesiące...
Błyskawicznie jesteśmy pod jego domem. Uścisk dłoni, tradycyjne "do środy" (w niedzielę Maciek, Kony i Piechu biegną poznańską "połówkę", więc nie potruchtamy razem) i wracam do siebie.
Podsumowanie.. - za Garminem, bo endo doliczało postoje..
Trasa - Marcelin, kółko
Temperatura: ok. 0stp.
Start: 20:13
Czas: 45:48
Dystans: 7,26km (Garmin)
Tempo śr.: 6:10/(G)
Max tempo: 2:41(G) - jest MOC
Śr. HR: 141bpm
Max HR: 151bpm..
Śr. kad.: 84spm
Max kad.: 107spm
Wrażenia..
Jestem biegowo i towarzysko spełniony ..Taki jest cel tych naszych środowych spotkań - potruchtać, dobrze się ze sobą bawiąc . Aby jednak nikt nie miał wątpliwości, dla mnie jest to normalny trening, który - jakby na potwierdzenie tego - był dziś zdecydowanie szybszy ...5:30 jest w stopce moim zamierzonym, granicznym tempem treningowym i pewien jestem, że gdybym częściej trzymał się "szalonego Pędziwiatra", biegałbym niedługo przynajmniej te pół minuty na km szybciej . Anita ma "power", jak tylko dopracuje wytrzymałość, mogę mieć problem, by ją dogonić . W głębi duszy mamy wiele wspólnego - lubi pokonywać słabości, zmagać się z bólem, iść pod prąd zmęczenia, jest zawzięta i ambitna, kiedy odpoczywa - znak to, że już musi..Za chwilę jednak nie powłóczy nogami, ale dzielnie walczy dalej i to mi się podoba. Tak samo podoba mi się, że Maciek ma wciąż radość z biegania z nami, choć jego poziom sportowy bije nas na głowę ..Cieszę się, że znajduje w tym środowym, wspólnym truchcie, przyjemność dla siebie..Ostatnio jego bieganie przechodzi szybką ewolucję ze stanu euforii do rozsądnego, poukładanego, niemal profesjonalnego wysiłku. Podoba mi się to, choć w ślad za tym idą mniej sympatyczne decyzje, jak choćby ta, że będzie opuszczał niedzielne spotkania "rusałkowe", bo planuje dłuższe wybiegania w lasach daleko stąd.. Cóż, za chwilę jego plany zawodowe mogą nam go trwale porwać, trzeba cieszyć się tym, co mamy ...
Dziś było ślisko, a musiało być szybko..Lubię wyzwania ..Podołaliśmy. Razem. Mam naprawdę fajnych biegowych przyjaciół ...
W niedzielę "poznańska połówka" - nie biegnę, rzecz jasna, ale nawet nie wiem, czy pokibicuję, bo bieg zaczyna się o 9tej, a o 11tej melduję się nad Rusałką...Może zrobię tak, że pojadę przebrany na trasę - w końcu półmaraton zahacza o moją ulicę, ale ze 3km dalej, nie mam daleko, a potem pognam na spotkanie zBN...Zobaczymy ...Miałbym szansę ustrzelić foto naszym trzem bohaterom, na tym odcinku stawka powinna już być mocno rozciągnięta...
Ja teraz myślę o sobocie - czeka mnie najprawdopodobniej solowy trening... A może BBL?
PS. ....
Dwie rzeczy dziś zwróciły moja uwagę...
Po pierwsze - pasek HR odbierany jest jednocześnie przez Garmina i przez telefon. Tymczasem dziś po raz pierwszy wskazania w obu miejscach się różnią i co ciekawsze - to endo zanotowało kompletne, prawidłowe wartości czyli (HRśr/max): 156/182bps, a Garmin skłamał (!), bo....ok. 8ej minuty "zgubił" opaskę (jak sprawdziłem na GC)..Przez to zapisał tylko wartości 141/151bps...Po raz kolejny, tym razem z pochwałą dla endo, przydaje się dublowanie pomiarów ...
Po drugie..tempo przebieżki..2:41 to chyba mój zmierzony rekord i to wcale nie kręcony na maxa...Powalająca jest dla mnie myśl, że zwycięzca GP, w którym brałem udział miał średnią dystansu 5km 3:00, co oznacza, że chwilami schodził do prędkości, którą ja uzyskałem i mogłem utrzymać ledwie przez 150 metrów..Szok..
Plan na dziś..
Cotygodniowe wieczorne bieganie w Team'ie
Święta sprawiły, że ten tydzień jest krótszy o jeden dzień..W dodatku wczorajszy powrót "obciął" mu jeszcze pół dnia, bo gdy już wylądowałem na miejscu, rozpakowałem się, wrzuciłem coś na ruszt, a potem znalazłem się w pracy, to tak naprawdę..dzień chylił się ku wieczorowi...Łamałem się, czy jechać na siłownię, bo wyjątkowo wczoraj, opiekun i - jak zwykłem o nim mawiać - "coach" , Maciej, musiał wcześniej wyjść...Ale zmobilizowałem się, kopnąłem "lenia" w tyłek i ponad godzinę spędziłem na przyrządach ...
Dziś bieganie... . Pędziwiatr już na czwartkowej Gali deklarował, że tym razem nie odpuści wspólnego, środowego biegania.....Przezornie już około południa kontaktuję się z nim i z naszą piękniejszą częścią Team'u w tej sprawie . Wracamy do planów zeszłotygodniowych, czyli wybór pada na Lasek Marceliński, zamiast Rusałki - odmiana przyda nam się bardzo ...Zbiórka ok. 20tej, gdy już się uwolnimy ze swoich zajęć...Naturalnie Maciek będzie tam wcześniej, by zrobić sobie swój "zwykły" trening .
Wieczorem spieszę się, by zdążyć na umówioną porę. Jako, że nie mam szczególnego zaufania do Marcelina jako do miejsca, które niegdyś słynęło z dużo gorszych rzeczy, niż plądrowanie, czy kradzież aut, pakuję swoje cztery litery i biegowy kram do poczciwego, firmowego Seicento, na co dzień obsługiwanego przez pracowników..Nie jest to demon szybkości, ale po ostatnim remoncie sprzęgła szarpie asfalt aż miło ....W drodze dostaję eskę, że "Cześki" wahną się jakieś pięć minut..Choć jestem już blisko Stadionu Miejskiego, też już jestem delikatnie spóźniony ...Myślę o tym, bo na zewnątrz jest ok. zera stopni, a Maciek, już rozgrzany, będzie tam teraz czekał i stygł ...Za stadionem, na którym gra swoje mecze Lech, skręcam w "odpicowaną" na Euro 2012, ul. Ptasią, "but w podłogę" i na końcu prostej znów w lewo, do końca, gdzie jest wjazd dla drużynowych autokarów i spora zatoka z miejscami do parkowania. Pędziwiatr już czeka przy narożnym słupku..
Witam się, wyjaśniam okoliczności i czekamy na Anitę...Po dwóch minutach pędzą wprost na nas światła "Ferrari" ...Chwilka i jesteśmy w komplecie . Robimy ekspresową rozgrzewkę, bo chcemy szybko ruszyć
Nastrój jest bojowy i od początku okraszony pozytywnymi emocjami
Mamy trochę do przetruchtania i znów sporo do pogadania, więc nie zwlekamy...Debiutuję dziś z czołówką na Marcelinie - dotychczas bywałem tu tylko za dnia ..Dziś moje światło musi starczyć wszystkim, bo Maciek nie zabierał swojego - będę dziś pracował jako ruchoma latarnia .
Biegniemy najpierw przez lasek do polanki z wybiegiem dla psów, potem w lewo i dłuuuugą prostą w stronę ul. Dziewińskiej...Trasa, całkowicie zaśnieżona, jest już uklepana przez spacerowiczów...Nie jest równa i niestety jest też śliska - już na starcie żal mi, że nie wziąłem kolców ...Tempo od samego początku jest żwawe, ok. 5:30...Po kilkuset metrach przystaję - coś nie ułożyło się w kościach śródstopia, "naprawiam" i lecimy dalej. Towarzystwo zapomniało o potrzebach, więc przystają też na chwilę w celach wiadomych ...Na bruku w ulicy Kiemliczów, już po przecięciu ul. Dziewińskiej, Maćka ponosi fantazja i prezentuje "swoje" tempo - mało się kostka z nawierzchni za nim nie posypała.. Przegania nas na chwilę w śnieg jakiś "bumbox" na czterech kołach, manewrujący w tych wąskich zaułkach..Wreszcie wbiegamy na dłużej w głębszy las...Trasę prowadzi Maciek niemal analogicznie do naszego wcześniejszego, marcowego biegu tutaj, tyle że wtedy w świetle dnia, dziś - w blasku czołowej diody ...Tempo nie lżeje, a mam wrażenie, że wzrasta ...Anita z Czesiem starają się dotrzymywać Maćkowi kroku, ja zabezpieczam tył i świecę pod nogi...Przecinamy powrotnie asfalt, wracając na tą stronę Marcelina, do której przylega stadion...Krótka pauza na oddech dla naszej uroczej i zasapanej już koleżanki ...Kilka razy upominałem z tyłu, że można wolniej, ale nie mogłem się jakoś przebić przez "obłok endorfin" , więc trzymałem na zegarku 5:30-5:40.....Sprawdzam, czy wszystko ok, dostaje potwierdzenie, więc teraz ja ruszam z przodu...Tu ścieżka jest idealnie "wyklepana" w śniegu na szerokość ok. 30cm i pięknie wije się pośród drzew rosnących w sąsiedztwie asfaltu, by gwałtownie odbić w las...Na "krzyżówkach" Maciek podrzuca mi instrukcje "prawo-lewo", ale czasem z minimalnym opóźnieniem, co kończy się nagłym "driftem" w łuku ścieżki i utratą przyczepności.. ...Prowadzę w tempie ~5:40-5:50, ale staram się czuwać nad tym, jak sobie radzi Czesiowa Mama...Gdy wbiegamy na szeroką, śródleśna prostą, zwalniam, zrównuję się z nią...Mijamy 4ty kilometr, a nasza Iskierka przygasa ...Robimy pauzę na oddech...Anita zbiera siły...
Wykorzystując chwilę, uwiecznia i nas..
...Nadal nie wiem, jaki zamysł trasy ma w głowie Pędziwiatr, ale zdaję się na niego, że "wybiegamy" dziś przynajmniej "6kę"...Maciek prowadzi nas teraz zaśnieżoną ul. Leśnych Skrzatów, pomiędzy lasem a ogródkami działkowymi..Ulica jest szeroka, zalega tu sporo wpół zmrożonego, "białego paskudztwa" i raz za razem stopy lądują w lodowatej kałuży pod nim...Ku zdziwieniu, nie skręcamy przy stawku - szybko odczytuję, słuszną zresztą, intencję Maćka: dalej poprowadzi nas czystym i suchym chodnikiem. Przebiegamy przez ulicę Strzegomską, skręcamy w prawo i teraz trzymamy się płaskiej, gładkiej i przyczepnej ścieżki rowerowej...Iskierka głodnieje, widać, że już dłuższy czas pali się u niej "rezerwa" ...Szczęśliwie niewiele nam już zostało...Przed nami Wałbrzyska, przez którą przeskakujemy, skręcamy w prawo i jesteśmy już na kursie na parking, gdzie stoją auta...Zwalniam, by dać wytchnienie Anicie..Już sporo wcześniej przejąłem Czesia, by jej nieco ulżyć, mimo to dobiega już "na oparach", choć bardzo ambitnie stara się mocno nie zwalniać . Dzielna jest i ambitna, no ale to takie same jej cechy wyróżniające, jak słynne eksplozje emocji .
Gdy docieramy do naszych pojazdów, czeka już tam na nas Maciek, który chwilę wcześniej urwał się jak rakieta na samotny sprint ..Anita wykręca jeszcze kółeczko, by zamknąć "na okrągło" dystans, ja - podobnie. Najpierw "dobiegam" do 7iu km na Garminie, a potem na endo - robię to najpierw wracając z Czesiem do pasów, a potem na tym może 100-150-metrowym odcinku "wciskając mocno gaz" w dwóch energicznych przebieżkach.....Tego mi było potrzeba - mocniejszego akcentu na koniec . Czuję się wyśmienicie
Zamieniamy kilka zdań, ściskamy serdecznie...Ferrari znika szybko, żegnając się awaryjnymi - odpowiadam czołówką, a potem odpalam swojego "bolida F1" ...Maciek jedzie ze mną...jest czas na pogaduchy, omówienie tego, co sobie zaplanował na najbliższe miesiące...
Błyskawicznie jesteśmy pod jego domem. Uścisk dłoni, tradycyjne "do środy" (w niedzielę Maciek, Kony i Piechu biegną poznańską "połówkę", więc nie potruchtamy razem) i wracam do siebie.
Podsumowanie.. - za Garminem, bo endo doliczało postoje..
Trasa - Marcelin, kółko
Temperatura: ok. 0stp.
Start: 20:13
Czas: 45:48
Dystans: 7,26km (Garmin)
Tempo śr.: 6:10/(G)
Max tempo: 2:41(G) - jest MOC
Śr. HR: 141bpm
Max HR: 151bpm..
Śr. kad.: 84spm
Max kad.: 107spm
Wrażenia..
Jestem biegowo i towarzysko spełniony ..Taki jest cel tych naszych środowych spotkań - potruchtać, dobrze się ze sobą bawiąc . Aby jednak nikt nie miał wątpliwości, dla mnie jest to normalny trening, który - jakby na potwierdzenie tego - był dziś zdecydowanie szybszy ...5:30 jest w stopce moim zamierzonym, granicznym tempem treningowym i pewien jestem, że gdybym częściej trzymał się "szalonego Pędziwiatra", biegałbym niedługo przynajmniej te pół minuty na km szybciej . Anita ma "power", jak tylko dopracuje wytrzymałość, mogę mieć problem, by ją dogonić . W głębi duszy mamy wiele wspólnego - lubi pokonywać słabości, zmagać się z bólem, iść pod prąd zmęczenia, jest zawzięta i ambitna, kiedy odpoczywa - znak to, że już musi..Za chwilę jednak nie powłóczy nogami, ale dzielnie walczy dalej i to mi się podoba. Tak samo podoba mi się, że Maciek ma wciąż radość z biegania z nami, choć jego poziom sportowy bije nas na głowę ..Cieszę się, że znajduje w tym środowym, wspólnym truchcie, przyjemność dla siebie..Ostatnio jego bieganie przechodzi szybką ewolucję ze stanu euforii do rozsądnego, poukładanego, niemal profesjonalnego wysiłku. Podoba mi się to, choć w ślad za tym idą mniej sympatyczne decyzje, jak choćby ta, że będzie opuszczał niedzielne spotkania "rusałkowe", bo planuje dłuższe wybiegania w lasach daleko stąd.. Cóż, za chwilę jego plany zawodowe mogą nam go trwale porwać, trzeba cieszyć się tym, co mamy ...
Dziś było ślisko, a musiało być szybko..Lubię wyzwania ..Podołaliśmy. Razem. Mam naprawdę fajnych biegowych przyjaciół ...
W niedzielę "poznańska połówka" - nie biegnę, rzecz jasna, ale nawet nie wiem, czy pokibicuję, bo bieg zaczyna się o 9tej, a o 11tej melduję się nad Rusałką...Może zrobię tak, że pojadę przebrany na trasę - w końcu półmaraton zahacza o moją ulicę, ale ze 3km dalej, nie mam daleko, a potem pognam na spotkanie zBN...Zobaczymy ...Miałbym szansę ustrzelić foto naszym trzem bohaterom, na tym odcinku stawka powinna już być mocno rozciągnięta...
Ja teraz myślę o sobocie - czeka mnie najprawdopodobniej solowy trening... A może BBL?
PS. ....
Dwie rzeczy dziś zwróciły moja uwagę...
Po pierwsze - pasek HR odbierany jest jednocześnie przez Garmina i przez telefon. Tymczasem dziś po raz pierwszy wskazania w obu miejscach się różnią i co ciekawsze - to endo zanotowało kompletne, prawidłowe wartości czyli (HRśr/max): 156/182bps, a Garmin skłamał (!), bo....ok. 8ej minuty "zgubił" opaskę (jak sprawdziłem na GC)..Przez to zapisał tylko wartości 141/151bps...Po raz kolejny, tym razem z pochwałą dla endo, przydaje się dublowanie pomiarów ...
Po drugie..tempo przebieżki..2:41 to chyba mój zmierzony rekord i to wcale nie kręcony na maxa...Powalająca jest dla mnie myśl, że zwycięzca GP, w którym brałem udział miał średnią dystansu 5km 3:00, co oznacza, że chwilami schodził do prędkości, którą ja uzyskałem i mogłem utrzymać ledwie przez 150 metrów..Szok..
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 06.04.2013r.
Plany na dziś..
Trening sam ze sobą...Dziś "solowa" Rusałka ...Cześki wyjechały, chłopaki wyczekują jutrzejszego Poznańskiego Półmaratonu, więc przyszedł czas na potruchtanie z moim "alter ego"
W czwartek powalczyłem na siłowni dość rzetelnie, nawet zaaplikowałem sobie "piątkę" na ergometrze, a miała być tylko rozgrzewka ...Trochę pobolewa mnie biodro, nie wiem, czy to przyczep "czwórki", czy staw...dlatego odpuściłem sobie ławeczkę skośną, a brzuszki robiłem na materacu....Piątek jest dniem odpoczynku ruchowego, ale myślami byłem już przy sobocie, na którą nie miałem jeszcze konkretnego pomysłu...Pod koniec dnia uznałem, że wpadnę na BBL..ale pod warunkiem, że...obudzę się bez budzika ...
No i - co było do przewidzenia po dłuższym siedzeniu przy kompie - ocknąłem się kwadrans przed dziesiątą, więc z BBLa nici ...Na dworze dość ciepło, sporo powyżej zera, ale pochmurno...Nie złapałem na dzień dobry nastroju, wpadłem w rezonans poważnych myśli, które mnie uziemiły do popołudnia w domu...To, że wyjdę biegać, było przesądzone, ale grałem na zwłokę..Na korzyść przemawiał rozwój wydarzeń za oknem - przez chmurki zaczęło przecierać się nieśmiało słońce, szepcząc: "No, P@weł...dalej...rusz tyłek...nie biegniesz półmaratonu, to choć odpokutuj leniu "....
Paradoksalnie kopa dał mi tzw. "nerw tematycznie niezwiązany" - otóż ukochana telewizja "olała" w ten weekend kibiców Borussii Dortmund i zrezygnowała z transmisji meczu z Augsburgiem ....Ten ewidentny faul podziałał jak impuls - buty, ciuchy, sprzęt i w drogę - zabiegać "nerwa"
W 3/4 drogi kolejny nerw - zapomniałem zabrać kolców! - wykończę się z tą sklerozą..cóż, spróbujemy bez, może natura będzie łaskawa...
Ku zdziwieniu, przeciskam się w sobotę przez korki ...
No tak - przecie od wczoraj w Poznaniu są Targi Motoryzacyjne ....Może mieszkańcy postanowili wszyscy solidarnie zaprezentować z tej okazji, co tam w garażach chowają... Wesołe to nie jest, bo dojazd nad Rusałkę się wydłuża...Udaje mi się jakoś przedostać - przed stadionem Olimpii czekają tradycyjne bezdroża dla terenówek ..ciekawe, czy dla dojazdów niedługo nie trzeba będzie organizować sobie Łady Nivy
Jedna rzecz dziś mnie ciekawi - do dokumentowania zabrałem i będę testował najnowszy nabytek - Samsunga Galaxy S3, który wystąpi nie w charakterze telefonu (tą rolę, z racji endo i komunikacji z opaską HR, dalej będzie pełnił SE Neo V), ale płaskiego i poręcznego aparatu. Ciekaw jestem, jak się sprawdzi - od jakiegoś czasu myślę nad czymś zgrabniejszym, niż moja "małpka", albo czymś wyręczającym w ciągłym zdejmowaniu opaski i fotografowaniu Sony Ericssonem...
Natura miała być łaskawa....Tiaaaa...i jest BARDZO - wystarczyło przejść pod wiaduktem i zobaczyć TO właśnie:
Zima pomału zostawia w spokoju jezioro...
serwując atrakcje "okresu przejściowego" tym, co na lądzie - m.in. nam, biegaczom...
Próbuję się rozgrzewać, ale rozciąganie przywodzicieli grozi...szpagatem . Przyczepność: ZERO!..Po raz drugi dopada mnie "nerw" na brak kolców, chociaż - stoję i patrzę na stopy w luźnej, śnieżnej bryjce - chyba i one niewiele by dały....Oj, będzie CUDOWNA ZABAWA...
Dokąd?..Cóż..niezależnie od kierunku wszędzie będzie ZAJEFAJNIE...Chcę zrobić 7-8km, więc i tak muszę wykroczyć poza rusałkowy teren...OK, wiem...Dziś będzie pod prąd po dużym obwodzie - wzdłuż jednych i drugich torów po obu stronach jeziora, zresztą...zobaczymy, jak mi ten dzisiejszy "taniec na wodzie" pójdzie ....
Ruszam w tą stronę..
Zimowo-odwilżowa "galareta" od razu mnie łapie za stopy...Boże, jeszcze tak nie biegłem, bym co 3-4 kroki rozjeżdżał się na prawo i lewo!... . Zaraz skręcam w stronę wiaduktu i ul. Botanicznej, przed nim ostro w prawo, kilkadziesiąt metrów i w lewo w dość rzadki las...Ostatnio biegłem tu z Pędziwiatrem, ale wtedy ziemia nie uciekała spod nóg...Teraz to mokre, sięgające kostek zimne paskudztwo robi z moim nielekkim ciałem co chce...Wygina nim na prawo i lewo...Próbuję biec, ale chwilami kończy się to wymachem obu nóg do tyłu i zerowym postępem ...Przy tym wszystkim mocno pracują biodra, a prawe wyraźnie chce, bym się postukał mocno po głowie...Zwiększam kadencję, skracam krok, bo wydłużanie go grozi piruetem i zimną kąpielą, szukam jakiejkolwiek stabilności...Ścieżka miejscami miała mniej amatorów, więc nie jest przetarta tak, jakbym się spodziewał...Przystaję, by dać wytchnienie zapracowanym nogom i pokazać Wam moją drogę...To mam za sobą..
to przed sobą - szlak wije się pomiędzy krzakami...
Może tego nie widać, może wygląda to na lekko udeptany, zaśnieżony wąski trakt leśny, ale nic pod nogami nie jest stabilne...Stopy gładko grzęzną w tym śniegu, jak w roztopionym na słońcu maśle...
Moje buty nie mają membrany, przez siateczkę dostaje się do nich zimna woda, a podeszwa jest gładka, nie ma więc czym w tych warunkach próbować chwytać podłoża - po prostu POEZJA BIEGANIA TERENOWEGO . Truchtam coraz wolniej, wybiegam na znajomy podbieg do torów i podejmuję błyskawicznie decyzję, że dalszy kierunek obiorę na Wolę nigdy nie przecieraną przeze mnie ścieżką na wprost...jak się okazuje wiele osób też tamtędy nie kursuje, tu nawet biały, luźny "dywan" jest miejscami nie ruszony ludzką stopą...Głębiej jednak, znajduję miejsca, które bezlitośnie wygrzało już słońce i są wolne w całości od śniegu - taki obraz cieszy oko..
choć tam często zalega regularne błoto roztopowe...Chcę dobiec do północnej granicy terenu hippicznego, do skraju lasu i poruszać się wzdłuż niego..
Na kilku dłuższych odcinkach bezśnieżnych czuję się jakbym nagle wbiegł na miękki, sprężynujący materac, ale zaraz białe połacie sprowadzają mnie na ziemię...Słońce świeci już całkiem mocno, powietrze jest wiosenne i byłoby cudnie, gdyby nie podłoże...Odbijam od lasu i kieruję się trawiastym fragmentem na wprost tam, gdzie powinna stać znana mi ze spotkania z dzikami barierka, a za nią nieutwardzona droga gruntowa...Znów mała pauza i rzut oka wokół - za siebie..
..wzdłuż linii lasu..
..aż dosięgam wzrokiem szukanego miejsca w okolicy tego dużego drzewa..
Wbiegam pomiędzy domostwa...Teraz mam przed sobą błotny slalom między kałużami ...Docieram do obwodnicy..Spojrzenie za siebie..
na prawo i lewo...
i w kierunku, którym pobiegnę - brzegiem tego poletka..
Kiedy osiągam las i zagłębiam się w nim "rewia na śniegu" się nie kończy...Wszystko pod nogami jest luźne, a gdy stawiam kroki, pluska i chlapie na boki...Porażka...
Moje tempo dawno spadło do joggingowego, ale bardziej martwi mnie to, że ciągnę nogi za sobą, a prawe biodro już solidnie daje znać o sobie... . Ten odcinek mi się dłuży, szukam wzrokiem zakrętu w prawo - drogi, która doprowadzi mnie do "autostrady", a właściwie "biegostrady" Strzeszynek-Rusałka..Wreszcie jest i nawet troszkę z górki...Na końcu skręcam w prawo - od tego miejsca zaczynam powrót....Uffff, nie ukrywam ulgi...Jakby dla podniesienia morale znów "nieziemski" obrazek - sucha ścieżka!!!
Rozkoszuję się tym kawałeczek, ale na tempo nie ma to przełożenia, bo nogi nie chcą już nieść...Zanim wbiegnę w błoto, jeszcze jedna fotka wstecz..
Przez obwodnicę udaje mi się "przeskoczyć" bez czekania aż ktoś mnie przepuści...Znów las, znów moczenie stóp i "taniec pingwina"...Przede mną cypel...
Kiedy przebiegałem Wolę postanowiłem sobie, że zgodnie z moją dewizą zrobię na przekór: natura dziś stara się utrudnić mi poruszanie i robi wszystko, bym zrezygnował, więc dobrze, ja nie pobiegnę założonych 7-8km....POBIEGNĘ DYCHĘ!!! Bo się wkurzyłem!...
Teraz mam przed sobą podbieg na cyplu, połykam go tzw. świńskim truchtem, na szczycie łapię oddech i dalej..dalej przed siebie...Krzyżówka z "dużym kółkiem"...Gdzieś w tych niecodziennych warunkach łapię rytm biegu, pomaga mi muzyka i choć nie jest to bieg, a bardziej ślimacze poruszanie się "byle przed siebie", to jednak udaje mi się szybko zbiec stąd...
w stronę gastronomii, gdzie finiszuje zwykle GP...
Nie zostało wiele...Ludzie przy ciepłych napojach, łapiący kwietniowe słońce, przyglądają się z zaciekawieniem mojej przygarbionej sylwetce, gdy przemykam koło nich jak zmęczony i zagubiony desantowiec z odległego poligonu w Biedrusku... ...Teraz pod górę, zgodnie z założeniami, by dobiec do torów....Biodro mocno boli, ale co tam...liczy się hart ducha...Wspinam się do kładki nad torami, nie wbiegam na nią tylko po prawej odbijam w dół na ścieżkę wzdłuż nasypu...To ostatni kawałek do mostku...Oczami wyobraźni widzę teraz, jak truchtam tędy niedawno w mroźną, gwiaździstą noc z Anitą i Czesiem...Jak kompletnie inny był to bieg.. .
Docieram do styku ścieżek w sąsiedztwie mostku..Spojrzenie za siebie..
w lewo, na trakt nadbrzeżny..
i przed siebie...
Jak miło po godzinie walki widzieć znów to miejsce!! Garmin pokazuje mi 9km z groszem, muszę więc "pociągnąć" dalej. Ale w locie jeszcze prośba do rozgrzewającego się tam, podobnie dziś do mnie "ubarwionego", biegacza o fotkę z moim udziałem...
Nie czekam, chcę mieć tą dychę już za sobą...
9.5..9.8km..Z ciekawości kontrola endo...A tu szok - niecałe 8km!!..Różnica sięga prawie kilometra...Cóż, pobiegnę tyle, by i światu oznajmić dzisiejszą "dychę" - w końcu endo to serwis społecznościowy i żal byłoby odpuścić sobie pół km przed "dwucyfrówką" , a potem się gęsto tłumaczyć ....W ten sposób przemierzam jeszcze kawałek południowego brzegu, następnie zakręt w las do ścieżki, którą biegłem pierwsze kilometry...
Mała niespodzianka - facet ze spuszczonymi gatkami , pewnie w końcowej fazie czynności fizjologicznych . Mało ciekawy bonus, choć działający trzeźwiąco ....Nie mija 300 metrów, a tu na ścieżce kolejny amator wystawiania tego i owego na kwietniowe słońce - tym razem z pełnym pęcherzem...Cóż jeszcze spotkam ciekawego, zanim dobiegnę??? ....
Koło mostku brakuje mi 180 metrów, by endo ogłosiło w słuchawkach finisz...Truchtam więc brzegiem, nie czując żadnego smutku, że za chwilę rozstanę się z tym mało przyjaznym dziś miejscem..."Dycha" wybija, stopuję urządzenia - na Garminie ponad 11km, wow! - robię kilka ćwiczeń i nie oglądając się ruszam do auta....
Adios, śnieżna papko...Uffff...Moja tolerancja dla zimy sięgnęła dziś masy krytycznej...
Podsumowanie...
Trasa - "Dycha": Rusałka + Wola + wypad w stronę Strzeszynka
Temperatura: ponad 5stp...nareszcie...
Start: 15:41
Czas: 1:11:20
Dystans: 11,12/10,20km (Garmin/endo)..totalnie się rozjechało..
Tempo śr.: 6:21/6:59(G/e)
Max tempo: 5:08/5:02 (G/e)
Śr. HR: 164bpm
Max HR: 177bpm..
Śr. kad.: 83spm...a jednak w normie.. hmm..
Max kad.: 88spm
Wrażenie..
Jedyne słowo na określenie "doznań" to: RZEŹNIA. Nigdy nie biegło mi się tak ciężko..nigdy moje nogi nie robiły tego, czego bym nie chciał..nigdy nie biegłem, stojąc w miejscu...I tych "nigdy" mógłbym mnożyć....Ja wiem, że i takie treningi są potrzebne...Tak, ja się uczę pokory i jest mi to potrzebne, by się duchowo wzmocnić...Wszystko wiem...Tylko jedno "ale":...ale...już nie chcę tego powtarzać.....
Jedyne co cieszy, że dziś wziąłem trening "klinem": on chciał mnie odwołać po 2km, to ja go rozciągnąłem do "dyszki" ....Tylko szkoda mi biodra, jutro mogę cieeeeenko piszczeć na naszym coniedzielnym bieganiu.....
*********
Galaxy S3 nie powaliło mnie specjalnie jakością fotek, mimo 8-megowej matrycy i dobrego światła dziś...Zdjęcia są przyzwoite, szału nie ma - jest natomiast, gdy chowam go do kieszonki biegowego paska: pasuje jak ulał, a jego szczupłość to jest to, czego potrzebowałem . Będę go dalej testował, na pewno jutro na zajęciach też, gdy będzie ruch w kadrze..Póki co - funkcjonalnie bardzo mi się podoba .
Plany na dziś..
Trening sam ze sobą...Dziś "solowa" Rusałka ...Cześki wyjechały, chłopaki wyczekują jutrzejszego Poznańskiego Półmaratonu, więc przyszedł czas na potruchtanie z moim "alter ego"
W czwartek powalczyłem na siłowni dość rzetelnie, nawet zaaplikowałem sobie "piątkę" na ergometrze, a miała być tylko rozgrzewka ...Trochę pobolewa mnie biodro, nie wiem, czy to przyczep "czwórki", czy staw...dlatego odpuściłem sobie ławeczkę skośną, a brzuszki robiłem na materacu....Piątek jest dniem odpoczynku ruchowego, ale myślami byłem już przy sobocie, na którą nie miałem jeszcze konkretnego pomysłu...Pod koniec dnia uznałem, że wpadnę na BBL..ale pod warunkiem, że...obudzę się bez budzika ...
No i - co było do przewidzenia po dłuższym siedzeniu przy kompie - ocknąłem się kwadrans przed dziesiątą, więc z BBLa nici ...Na dworze dość ciepło, sporo powyżej zera, ale pochmurno...Nie złapałem na dzień dobry nastroju, wpadłem w rezonans poważnych myśli, które mnie uziemiły do popołudnia w domu...To, że wyjdę biegać, było przesądzone, ale grałem na zwłokę..Na korzyść przemawiał rozwój wydarzeń za oknem - przez chmurki zaczęło przecierać się nieśmiało słońce, szepcząc: "No, P@weł...dalej...rusz tyłek...nie biegniesz półmaratonu, to choć odpokutuj leniu "....
Paradoksalnie kopa dał mi tzw. "nerw tematycznie niezwiązany" - otóż ukochana telewizja "olała" w ten weekend kibiców Borussii Dortmund i zrezygnowała z transmisji meczu z Augsburgiem ....Ten ewidentny faul podziałał jak impuls - buty, ciuchy, sprzęt i w drogę - zabiegać "nerwa"
W 3/4 drogi kolejny nerw - zapomniałem zabrać kolców! - wykończę się z tą sklerozą..cóż, spróbujemy bez, może natura będzie łaskawa...
Ku zdziwieniu, przeciskam się w sobotę przez korki ...
No tak - przecie od wczoraj w Poznaniu są Targi Motoryzacyjne ....Może mieszkańcy postanowili wszyscy solidarnie zaprezentować z tej okazji, co tam w garażach chowają... Wesołe to nie jest, bo dojazd nad Rusałkę się wydłuża...Udaje mi się jakoś przedostać - przed stadionem Olimpii czekają tradycyjne bezdroża dla terenówek ..ciekawe, czy dla dojazdów niedługo nie trzeba będzie organizować sobie Łady Nivy
Jedna rzecz dziś mnie ciekawi - do dokumentowania zabrałem i będę testował najnowszy nabytek - Samsunga Galaxy S3, który wystąpi nie w charakterze telefonu (tą rolę, z racji endo i komunikacji z opaską HR, dalej będzie pełnił SE Neo V), ale płaskiego i poręcznego aparatu. Ciekaw jestem, jak się sprawdzi - od jakiegoś czasu myślę nad czymś zgrabniejszym, niż moja "małpka", albo czymś wyręczającym w ciągłym zdejmowaniu opaski i fotografowaniu Sony Ericssonem...
Natura miała być łaskawa....Tiaaaa...i jest BARDZO - wystarczyło przejść pod wiaduktem i zobaczyć TO właśnie:
Zima pomału zostawia w spokoju jezioro...
serwując atrakcje "okresu przejściowego" tym, co na lądzie - m.in. nam, biegaczom...
Próbuję się rozgrzewać, ale rozciąganie przywodzicieli grozi...szpagatem . Przyczepność: ZERO!..Po raz drugi dopada mnie "nerw" na brak kolców, chociaż - stoję i patrzę na stopy w luźnej, śnieżnej bryjce - chyba i one niewiele by dały....Oj, będzie CUDOWNA ZABAWA...
Dokąd?..Cóż..niezależnie od kierunku wszędzie będzie ZAJEFAJNIE...Chcę zrobić 7-8km, więc i tak muszę wykroczyć poza rusałkowy teren...OK, wiem...Dziś będzie pod prąd po dużym obwodzie - wzdłuż jednych i drugich torów po obu stronach jeziora, zresztą...zobaczymy, jak mi ten dzisiejszy "taniec na wodzie" pójdzie ....
Ruszam w tą stronę..
Zimowo-odwilżowa "galareta" od razu mnie łapie za stopy...Boże, jeszcze tak nie biegłem, bym co 3-4 kroki rozjeżdżał się na prawo i lewo!... . Zaraz skręcam w stronę wiaduktu i ul. Botanicznej, przed nim ostro w prawo, kilkadziesiąt metrów i w lewo w dość rzadki las...Ostatnio biegłem tu z Pędziwiatrem, ale wtedy ziemia nie uciekała spod nóg...Teraz to mokre, sięgające kostek zimne paskudztwo robi z moim nielekkim ciałem co chce...Wygina nim na prawo i lewo...Próbuję biec, ale chwilami kończy się to wymachem obu nóg do tyłu i zerowym postępem ...Przy tym wszystkim mocno pracują biodra, a prawe wyraźnie chce, bym się postukał mocno po głowie...Zwiększam kadencję, skracam krok, bo wydłużanie go grozi piruetem i zimną kąpielą, szukam jakiejkolwiek stabilności...Ścieżka miejscami miała mniej amatorów, więc nie jest przetarta tak, jakbym się spodziewał...Przystaję, by dać wytchnienie zapracowanym nogom i pokazać Wam moją drogę...To mam za sobą..
to przed sobą - szlak wije się pomiędzy krzakami...
Może tego nie widać, może wygląda to na lekko udeptany, zaśnieżony wąski trakt leśny, ale nic pod nogami nie jest stabilne...Stopy gładko grzęzną w tym śniegu, jak w roztopionym na słońcu maśle...
Moje buty nie mają membrany, przez siateczkę dostaje się do nich zimna woda, a podeszwa jest gładka, nie ma więc czym w tych warunkach próbować chwytać podłoża - po prostu POEZJA BIEGANIA TERENOWEGO . Truchtam coraz wolniej, wybiegam na znajomy podbieg do torów i podejmuję błyskawicznie decyzję, że dalszy kierunek obiorę na Wolę nigdy nie przecieraną przeze mnie ścieżką na wprost...jak się okazuje wiele osób też tamtędy nie kursuje, tu nawet biały, luźny "dywan" jest miejscami nie ruszony ludzką stopą...Głębiej jednak, znajduję miejsca, które bezlitośnie wygrzało już słońce i są wolne w całości od śniegu - taki obraz cieszy oko..
choć tam często zalega regularne błoto roztopowe...Chcę dobiec do północnej granicy terenu hippicznego, do skraju lasu i poruszać się wzdłuż niego..
Na kilku dłuższych odcinkach bezśnieżnych czuję się jakbym nagle wbiegł na miękki, sprężynujący materac, ale zaraz białe połacie sprowadzają mnie na ziemię...Słońce świeci już całkiem mocno, powietrze jest wiosenne i byłoby cudnie, gdyby nie podłoże...Odbijam od lasu i kieruję się trawiastym fragmentem na wprost tam, gdzie powinna stać znana mi ze spotkania z dzikami barierka, a za nią nieutwardzona droga gruntowa...Znów mała pauza i rzut oka wokół - za siebie..
..wzdłuż linii lasu..
..aż dosięgam wzrokiem szukanego miejsca w okolicy tego dużego drzewa..
Wbiegam pomiędzy domostwa...Teraz mam przed sobą błotny slalom między kałużami ...Docieram do obwodnicy..Spojrzenie za siebie..
na prawo i lewo...
i w kierunku, którym pobiegnę - brzegiem tego poletka..
Kiedy osiągam las i zagłębiam się w nim "rewia na śniegu" się nie kończy...Wszystko pod nogami jest luźne, a gdy stawiam kroki, pluska i chlapie na boki...Porażka...
Moje tempo dawno spadło do joggingowego, ale bardziej martwi mnie to, że ciągnę nogi za sobą, a prawe biodro już solidnie daje znać o sobie... . Ten odcinek mi się dłuży, szukam wzrokiem zakrętu w prawo - drogi, która doprowadzi mnie do "autostrady", a właściwie "biegostrady" Strzeszynek-Rusałka..Wreszcie jest i nawet troszkę z górki...Na końcu skręcam w prawo - od tego miejsca zaczynam powrót....Uffff, nie ukrywam ulgi...Jakby dla podniesienia morale znów "nieziemski" obrazek - sucha ścieżka!!!
Rozkoszuję się tym kawałeczek, ale na tempo nie ma to przełożenia, bo nogi nie chcą już nieść...Zanim wbiegnę w błoto, jeszcze jedna fotka wstecz..
Przez obwodnicę udaje mi się "przeskoczyć" bez czekania aż ktoś mnie przepuści...Znów las, znów moczenie stóp i "taniec pingwina"...Przede mną cypel...
Kiedy przebiegałem Wolę postanowiłem sobie, że zgodnie z moją dewizą zrobię na przekór: natura dziś stara się utrudnić mi poruszanie i robi wszystko, bym zrezygnował, więc dobrze, ja nie pobiegnę założonych 7-8km....POBIEGNĘ DYCHĘ!!! Bo się wkurzyłem!...
Teraz mam przed sobą podbieg na cyplu, połykam go tzw. świńskim truchtem, na szczycie łapię oddech i dalej..dalej przed siebie...Krzyżówka z "dużym kółkiem"...Gdzieś w tych niecodziennych warunkach łapię rytm biegu, pomaga mi muzyka i choć nie jest to bieg, a bardziej ślimacze poruszanie się "byle przed siebie", to jednak udaje mi się szybko zbiec stąd...
w stronę gastronomii, gdzie finiszuje zwykle GP...
Nie zostało wiele...Ludzie przy ciepłych napojach, łapiący kwietniowe słońce, przyglądają się z zaciekawieniem mojej przygarbionej sylwetce, gdy przemykam koło nich jak zmęczony i zagubiony desantowiec z odległego poligonu w Biedrusku... ...Teraz pod górę, zgodnie z założeniami, by dobiec do torów....Biodro mocno boli, ale co tam...liczy się hart ducha...Wspinam się do kładki nad torami, nie wbiegam na nią tylko po prawej odbijam w dół na ścieżkę wzdłuż nasypu...To ostatni kawałek do mostku...Oczami wyobraźni widzę teraz, jak truchtam tędy niedawno w mroźną, gwiaździstą noc z Anitą i Czesiem...Jak kompletnie inny był to bieg.. .
Docieram do styku ścieżek w sąsiedztwie mostku..Spojrzenie za siebie..
w lewo, na trakt nadbrzeżny..
i przed siebie...
Jak miło po godzinie walki widzieć znów to miejsce!! Garmin pokazuje mi 9km z groszem, muszę więc "pociągnąć" dalej. Ale w locie jeszcze prośba do rozgrzewającego się tam, podobnie dziś do mnie "ubarwionego", biegacza o fotkę z moim udziałem...
Nie czekam, chcę mieć tą dychę już za sobą...
9.5..9.8km..Z ciekawości kontrola endo...A tu szok - niecałe 8km!!..Różnica sięga prawie kilometra...Cóż, pobiegnę tyle, by i światu oznajmić dzisiejszą "dychę" - w końcu endo to serwis społecznościowy i żal byłoby odpuścić sobie pół km przed "dwucyfrówką" , a potem się gęsto tłumaczyć ....W ten sposób przemierzam jeszcze kawałek południowego brzegu, następnie zakręt w las do ścieżki, którą biegłem pierwsze kilometry...
Mała niespodzianka - facet ze spuszczonymi gatkami , pewnie w końcowej fazie czynności fizjologicznych . Mało ciekawy bonus, choć działający trzeźwiąco ....Nie mija 300 metrów, a tu na ścieżce kolejny amator wystawiania tego i owego na kwietniowe słońce - tym razem z pełnym pęcherzem...Cóż jeszcze spotkam ciekawego, zanim dobiegnę??? ....
Koło mostku brakuje mi 180 metrów, by endo ogłosiło w słuchawkach finisz...Truchtam więc brzegiem, nie czując żadnego smutku, że za chwilę rozstanę się z tym mało przyjaznym dziś miejscem..."Dycha" wybija, stopuję urządzenia - na Garminie ponad 11km, wow! - robię kilka ćwiczeń i nie oglądając się ruszam do auta....
Adios, śnieżna papko...Uffff...Moja tolerancja dla zimy sięgnęła dziś masy krytycznej...
Podsumowanie...
Trasa - "Dycha": Rusałka + Wola + wypad w stronę Strzeszynka
Temperatura: ponad 5stp...nareszcie...
Start: 15:41
Czas: 1:11:20
Dystans: 11,12/10,20km (Garmin/endo)..totalnie się rozjechało..
Tempo śr.: 6:21/6:59(G/e)
Max tempo: 5:08/5:02 (G/e)
Śr. HR: 164bpm
Max HR: 177bpm..
Śr. kad.: 83spm...a jednak w normie.. hmm..
Max kad.: 88spm
Wrażenie..
Jedyne słowo na określenie "doznań" to: RZEŹNIA. Nigdy nie biegło mi się tak ciężko..nigdy moje nogi nie robiły tego, czego bym nie chciał..nigdy nie biegłem, stojąc w miejscu...I tych "nigdy" mógłbym mnożyć....Ja wiem, że i takie treningi są potrzebne...Tak, ja się uczę pokory i jest mi to potrzebne, by się duchowo wzmocnić...Wszystko wiem...Tylko jedno "ale":...ale...już nie chcę tego powtarzać.....
Jedyne co cieszy, że dziś wziąłem trening "klinem": on chciał mnie odwołać po 2km, to ja go rozciągnąłem do "dyszki" ....Tylko szkoda mi biodra, jutro mogę cieeeeenko piszczeć na naszym coniedzielnym bieganiu.....
*********
Galaxy S3 nie powaliło mnie specjalnie jakością fotek, mimo 8-megowej matrycy i dobrego światła dziś...Zdjęcia są przyzwoite, szału nie ma - jest natomiast, gdy chowam go do kieszonki biegowego paska: pasuje jak ulał, a jego szczupłość to jest to, czego potrzebowałem . Będę go dalej testował, na pewno jutro na zajęciach też, gdy będzie ruch w kadrze..Póki co - funkcjonalnie bardzo mi się podoba .
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 07.04.2013r.
Spotkanie zBN nad Rusałką
Kładąc się wczoraj spać, miałem plan taki: na godzinę 10tą podjadę z aparatem w miejsce, gdzie mniej więcej wypada połowa dystansu Poznańskiego Półmaratonu - na Dębinę, by zrobić kilka fotek moim walecznym przyjaciołom..Będę już ubrany i przygotowany do transferu nad Rusałkę, by nie musieć wracać do domu...Trzeba mi też pamiętać, że muszę na zajęciach przekazać Monice medale z GP, które powierzył mi Piotr Książkiewicz.....Takie były plany jeszcze wieczorem...
Budzę się przed dziewiątą, mam nadzieję na sprawne ogarnięcie się...Na zewnątrz piękne, wiosenne słońce i błękit nieba...Działą budująco....Kawa, mała ciemna bułka...Powoli przytomnieję...
Niestety, to jedna z tych cech, które nie są u mnie dopracowane - rano długo łapię orientację w przestrzeni i "trzeźwieję" po nocy...Wciąż mam za mało snu, ale też sam go sobie odbieram, przesiadując często długo przed monitorem, z laptopem na kolanach...I jestem w tym jak dziecko - nie chce mi się tego zmieniać i koniec ....Dziś z rana też poruszam się jak kosmonauci na orbicie w stanie nieważkości, wszystko jest spowolnione...a czas leci...Gdy już jestem "umundurowany", w rajtuzkach, przygotowany mam aparat i torbę z medalami..jest 9:50...Nie mam szans wytoczyć auta z garażu i dojechać na czas na Dębinę, gdzie - wg obliczeń ze strony półmaratonu - około 10tej powinni przebiec Maciek, Kony, Piechu, bliźniaki, a trochę za nimi mój przyjaciel z latania, Marek...Z tym ostatnim miałem kontakt telefoniczny wczoraj, na ostatnich odcinkach mojej walki z chlapą nad Rusałką - potwierdzałem wtedy, że dziś będę.....Ale nie będę .....nie wiem zresztą, czy nawet udałoby mi się dojechać tam skutecznie na czas, bo drogi dojazdowe pewnie od rana są pozamykane i tkwiłbym w korku......
Cóż, zatem mam chwilę dla siebie, podczas której śledzę na ekranie tv, w WTK, relację na żywo z mety zawodów..Do ok. 10:25, a więc mniej więcej do momentu, gdy powinien w optymistycznym założeniu finiszować Pędziwiatr, staram się zaglądać do pokoju..potem muszę już wychodzić na trening...Nie udaje mi dojrzeć nikogo znajomego pośród twarzy na mecie...Pędzę do auta, dziś na ulicach spokojniej niż wczoraj...Mimo to docieram przed stadion kilka minut przed jedenastą....
Na zewnątrz pięknie...Wreszcie!!!...Czuć nadchodzącą z opóźnieniem wiosnę...Łapię w locie cienkie rękawiczki i....jasny gwint ...nie mam znów kolców...Trudno...W bagażniku natomiast mam lustrzankę - wieczorem dostałem dwuznaczne info od Czesiowej Mamy: z jednej strony, że sobie odpuszcza zajęcia...(no comments), z drugiej, na pożegnanie - "do jutra"...Aparat mam na wypadek, jeśli jednak się zjawi....
Truchtam do wiaduktu, w jego świetle widzę już kolorową gromadkę, czekającą przy mostku...Witam się, wsłuchując w to, co mówi Monika..
Są dwie nowe dziewczyny (po prawej), jest Ola z mężem, który miał się zjawić znów, gdy będzie cieplej (i słowo się rzekło ), jest Ania (na ciemno fioletowo) i Magda (na czarno, bez czapeczki)...
Reszta z Piotrem dociera po chwili. Okazuje się, że Monika zastanawia się......gdzie są medale, po które dziś ustawiło się do niej kilka osób . Nie wie, że ja je mam .
Kamień z serca spada, gdy ujawniam się z tym news'em , tym bardziej, że od kwadransa czeka na dekorację sympatyczny biegacz, który skończył już dzisiejszy trening...Truchtamy więc do mojego auta i tu odbywa się mini-uroczystość ..Swoją pamiątkę odbiera też Ania..
Wracamy do mostku - tu burza mózgów...Dzielę się "wrażeniami" z wczorajszej "rzeźni" na tutejszych szlakach...Monia z Piotrem decydują - kierunek: Sołacz . To jest park, który leży w sąsiedztwie, po drugiej stronie dojazdowej ulicy Niestachowskiej - wystarczy zostawić za plecami stadion skręcić w prawo, przebiec pod wiaduktem i ma się do dyspozycji suche i przyczepne parkowe asfalty...Tak tez robimy...
Chwila pauzy aż dotrze Monika...
Krótkie rozciąganie..
..i decyzja: truchtem wokół parku...Biegnę z Piotrem, z którym rozmawiam o moim biodrze i o planach wyjazdowych naszego "trenejro" na Sardynię...Co jakiś czas zerkam za siebie, bo grupa nam się rozciągnęła..Na szczęście nad tyłami czuwa Monia...Przy wylocie spod wiaduktu czekamy na wszystkich...
Znów stretching - Monika wyjaśnia, na co trzeba zwracać uwagę ..
i dokumentuje..
Niektórzy pozują
Przemieszczamy się na kawałek wolnej ścieżki asfaltowej, równoległy do ulicy...Czas na ćwiczenia...statyczne ...
...i dynamiczne
Ja dziś sobie tą część odpuszczam..tym bardziej, że "pałeczkę" przejmuje Piotr, a on wprowadza do ćwiczeń zawsze elementy siły biegowej...
...w tym wieloskok obunóż ..
Na koniec trochę "przeplatanki"...
Dzwoni mój telefon..Mam na uszach słuchawki, mogę rozmawiać swobodnie..Patrzę, kto...Ooo, to Maciek!!! Wcześniej dostałem smsem jego nieoficjalny rezultat, teraz słyszę wprost z jego ust oficjalny wynik netto: 01:27:46 !!!! To jest mega-wyczyn!..To mniej, niż optymistycznie wyrokowaliśmy Pędziwiatrowi, to naprawdę duży jego sukces!! Cieszę się z nim i gratuluję, jestem wielce rad, że mam przyjemność z nim trenować ....Podczas, gdy rozmawiamy, podchodzę pod nasyp drogi, by "chwycić" grupę z szerszej perspektywy...
Fajnie widać granicę pór roku: na dalszej stronie ścieżki zalega jeszcze zima, bliżej moich stóp - już tylko WIOSNA ...
Zbliża się dwunasta..czas wracać..Truchtem przemierzamy odcinek powrotny..Monika pyta mnie, czy nie mam ochoty jeszcze pobiegać?..Mimo wstrętu do śnieżnej papki wokół naszego jeziora, bardzo chętnie korzystam z zaproszenia, bo chcę dziś sumarycznie choć 7-8km "uciułać" ...Pomysł podłapuje również Ania i Magda, które w tą stronę zmierzają do domu...
Tak oto dużym kółkiem, w tempie spokojnej konwersacji, ruszamy znajomym szlakiem...Mam okazję do porozmawiania z Magdą, Monia z Anią zostają w tyle. Ta ostatnia odbija za gastronomią na parking leśny, Magda żegna się dalej, na podbiegu do torów...Razem z Moniką przebiegam południowy brzeg w kierunku mostku, gdzie się finalnie rozciągamy, a potem spacerujemy na parking...
Mam ogromną nadzieję, że za tydzień powita nas tu ciepła i sucha wiosna
I Was również, na Waszych treningowych szlakach!
Podsumowanie...
Nie ma specjalnego sensu edytować danych, dziś oba treningi w tempie relaksacyjnym...Dla porządku rzeczy jednak - kółeczko z dziewczynami po zajęciach..
Trasa - Rusałka, duże kółko z cyplem
Temperatura: w słońcu na pewno powyżej 10st.
Start: 12:05
Czas: 35,41
Dystans: 5,19/5,08 km (Garmin/endo) dziś różnica w granicy rozsądku..Łącznie z Sołaczem daje to >8km
Tempo śr.: 6,51/7:02 (G/e)
Max tempo: 5:48/4:56 (G/e)
Śr. HR: 148bpm...czyli to jest moje OWB1
Max HR: 163bpm..
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 87spm
Wrażenia...
Łączny dystans dziś to ponad 8km, nie jest źle..Cóż - nie ukrywam, że jedyne, czego mi brakowało, to czynnego uczestnictwa w ćwiczeniach..Z uwagi na biodro, odpuściłem, zresztą Piotr też radził...Trucht w obu częściach zajęć dał mi odpowiedź, co oznacza dla mnie termin "tempo konwersacyjne"...Niestety jest to >6:30, ale wtedy mam całkowity komfort, mogę biec, gadać i nie czuję zmęczenia .
Dziś było przyjemnie, bardzo wiosennie..Szczególnie pozytywnie nastrajał błękit nad głową - podczas tegorocznej długiej zimy oczy stęskniły się za widokiem czystego nieba i świata zalanego promieniami słońca..Nawet do duszy, zaryglowanej różnymi poważnymi myślami, niczym pod naporem wody, przecieka w takie dni optymizm....
Teraz muszę maścią zadbać o sprawność biegową, bo nadchodzi czas największych przyjemności - długich ciepłych wieczorów z bajecznymi zachodami słońca i zapachem lasu ...Ehhhhhhh....
Spotkanie zBN nad Rusałką
Kładąc się wczoraj spać, miałem plan taki: na godzinę 10tą podjadę z aparatem w miejsce, gdzie mniej więcej wypada połowa dystansu Poznańskiego Półmaratonu - na Dębinę, by zrobić kilka fotek moim walecznym przyjaciołom..Będę już ubrany i przygotowany do transferu nad Rusałkę, by nie musieć wracać do domu...Trzeba mi też pamiętać, że muszę na zajęciach przekazać Monice medale z GP, które powierzył mi Piotr Książkiewicz.....Takie były plany jeszcze wieczorem...
Budzę się przed dziewiątą, mam nadzieję na sprawne ogarnięcie się...Na zewnątrz piękne, wiosenne słońce i błękit nieba...Działą budująco....Kawa, mała ciemna bułka...Powoli przytomnieję...
Niestety, to jedna z tych cech, które nie są u mnie dopracowane - rano długo łapię orientację w przestrzeni i "trzeźwieję" po nocy...Wciąż mam za mało snu, ale też sam go sobie odbieram, przesiadując często długo przed monitorem, z laptopem na kolanach...I jestem w tym jak dziecko - nie chce mi się tego zmieniać i koniec ....Dziś z rana też poruszam się jak kosmonauci na orbicie w stanie nieważkości, wszystko jest spowolnione...a czas leci...Gdy już jestem "umundurowany", w rajtuzkach, przygotowany mam aparat i torbę z medalami..jest 9:50...Nie mam szans wytoczyć auta z garażu i dojechać na czas na Dębinę, gdzie - wg obliczeń ze strony półmaratonu - około 10tej powinni przebiec Maciek, Kony, Piechu, bliźniaki, a trochę za nimi mój przyjaciel z latania, Marek...Z tym ostatnim miałem kontakt telefoniczny wczoraj, na ostatnich odcinkach mojej walki z chlapą nad Rusałką - potwierdzałem wtedy, że dziś będę.....Ale nie będę .....nie wiem zresztą, czy nawet udałoby mi się dojechać tam skutecznie na czas, bo drogi dojazdowe pewnie od rana są pozamykane i tkwiłbym w korku......
Cóż, zatem mam chwilę dla siebie, podczas której śledzę na ekranie tv, w WTK, relację na żywo z mety zawodów..Do ok. 10:25, a więc mniej więcej do momentu, gdy powinien w optymistycznym założeniu finiszować Pędziwiatr, staram się zaglądać do pokoju..potem muszę już wychodzić na trening...Nie udaje mi dojrzeć nikogo znajomego pośród twarzy na mecie...Pędzę do auta, dziś na ulicach spokojniej niż wczoraj...Mimo to docieram przed stadion kilka minut przed jedenastą....
Na zewnątrz pięknie...Wreszcie!!!...Czuć nadchodzącą z opóźnieniem wiosnę...Łapię w locie cienkie rękawiczki i....jasny gwint ...nie mam znów kolców...Trudno...W bagażniku natomiast mam lustrzankę - wieczorem dostałem dwuznaczne info od Czesiowej Mamy: z jednej strony, że sobie odpuszcza zajęcia...(no comments), z drugiej, na pożegnanie - "do jutra"...Aparat mam na wypadek, jeśli jednak się zjawi....
Truchtam do wiaduktu, w jego świetle widzę już kolorową gromadkę, czekającą przy mostku...Witam się, wsłuchując w to, co mówi Monika..
Są dwie nowe dziewczyny (po prawej), jest Ola z mężem, który miał się zjawić znów, gdy będzie cieplej (i słowo się rzekło ), jest Ania (na ciemno fioletowo) i Magda (na czarno, bez czapeczki)...
Reszta z Piotrem dociera po chwili. Okazuje się, że Monika zastanawia się......gdzie są medale, po które dziś ustawiło się do niej kilka osób . Nie wie, że ja je mam .
Kamień z serca spada, gdy ujawniam się z tym news'em , tym bardziej, że od kwadransa czeka na dekorację sympatyczny biegacz, który skończył już dzisiejszy trening...Truchtamy więc do mojego auta i tu odbywa się mini-uroczystość ..Swoją pamiątkę odbiera też Ania..
Wracamy do mostku - tu burza mózgów...Dzielę się "wrażeniami" z wczorajszej "rzeźni" na tutejszych szlakach...Monia z Piotrem decydują - kierunek: Sołacz . To jest park, który leży w sąsiedztwie, po drugiej stronie dojazdowej ulicy Niestachowskiej - wystarczy zostawić za plecami stadion skręcić w prawo, przebiec pod wiaduktem i ma się do dyspozycji suche i przyczepne parkowe asfalty...Tak tez robimy...
Chwila pauzy aż dotrze Monika...
Krótkie rozciąganie..
..i decyzja: truchtem wokół parku...Biegnę z Piotrem, z którym rozmawiam o moim biodrze i o planach wyjazdowych naszego "trenejro" na Sardynię...Co jakiś czas zerkam za siebie, bo grupa nam się rozciągnęła..Na szczęście nad tyłami czuwa Monia...Przy wylocie spod wiaduktu czekamy na wszystkich...
Znów stretching - Monika wyjaśnia, na co trzeba zwracać uwagę ..
i dokumentuje..
Niektórzy pozują
Przemieszczamy się na kawałek wolnej ścieżki asfaltowej, równoległy do ulicy...Czas na ćwiczenia...statyczne ...
...i dynamiczne
Ja dziś sobie tą część odpuszczam..tym bardziej, że "pałeczkę" przejmuje Piotr, a on wprowadza do ćwiczeń zawsze elementy siły biegowej...
...w tym wieloskok obunóż ..
Na koniec trochę "przeplatanki"...
Dzwoni mój telefon..Mam na uszach słuchawki, mogę rozmawiać swobodnie..Patrzę, kto...Ooo, to Maciek!!! Wcześniej dostałem smsem jego nieoficjalny rezultat, teraz słyszę wprost z jego ust oficjalny wynik netto: 01:27:46 !!!! To jest mega-wyczyn!..To mniej, niż optymistycznie wyrokowaliśmy Pędziwiatrowi, to naprawdę duży jego sukces!! Cieszę się z nim i gratuluję, jestem wielce rad, że mam przyjemność z nim trenować ....Podczas, gdy rozmawiamy, podchodzę pod nasyp drogi, by "chwycić" grupę z szerszej perspektywy...
Fajnie widać granicę pór roku: na dalszej stronie ścieżki zalega jeszcze zima, bliżej moich stóp - już tylko WIOSNA ...
Zbliża się dwunasta..czas wracać..Truchtem przemierzamy odcinek powrotny..Monika pyta mnie, czy nie mam ochoty jeszcze pobiegać?..Mimo wstrętu do śnieżnej papki wokół naszego jeziora, bardzo chętnie korzystam z zaproszenia, bo chcę dziś sumarycznie choć 7-8km "uciułać" ...Pomysł podłapuje również Ania i Magda, które w tą stronę zmierzają do domu...
Tak oto dużym kółkiem, w tempie spokojnej konwersacji, ruszamy znajomym szlakiem...Mam okazję do porozmawiania z Magdą, Monia z Anią zostają w tyle. Ta ostatnia odbija za gastronomią na parking leśny, Magda żegna się dalej, na podbiegu do torów...Razem z Moniką przebiegam południowy brzeg w kierunku mostku, gdzie się finalnie rozciągamy, a potem spacerujemy na parking...
Mam ogromną nadzieję, że za tydzień powita nas tu ciepła i sucha wiosna
I Was również, na Waszych treningowych szlakach!
Podsumowanie...
Nie ma specjalnego sensu edytować danych, dziś oba treningi w tempie relaksacyjnym...Dla porządku rzeczy jednak - kółeczko z dziewczynami po zajęciach..
Trasa - Rusałka, duże kółko z cyplem
Temperatura: w słońcu na pewno powyżej 10st.
Start: 12:05
Czas: 35,41
Dystans: 5,19/5,08 km (Garmin/endo) dziś różnica w granicy rozsądku..Łącznie z Sołaczem daje to >8km
Tempo śr.: 6,51/7:02 (G/e)
Max tempo: 5:48/4:56 (G/e)
Śr. HR: 148bpm...czyli to jest moje OWB1
Max HR: 163bpm..
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 87spm
Wrażenia...
Łączny dystans dziś to ponad 8km, nie jest źle..Cóż - nie ukrywam, że jedyne, czego mi brakowało, to czynnego uczestnictwa w ćwiczeniach..Z uwagi na biodro, odpuściłem, zresztą Piotr też radził...Trucht w obu częściach zajęć dał mi odpowiedź, co oznacza dla mnie termin "tempo konwersacyjne"...Niestety jest to >6:30, ale wtedy mam całkowity komfort, mogę biec, gadać i nie czuję zmęczenia .
Dziś było przyjemnie, bardzo wiosennie..Szczególnie pozytywnie nastrajał błękit nad głową - podczas tegorocznej długiej zimy oczy stęskniły się za widokiem czystego nieba i świata zalanego promieniami słońca..Nawet do duszy, zaryglowanej różnymi poważnymi myślami, niczym pod naporem wody, przecieka w takie dni optymizm....
Teraz muszę maścią zadbać o sprawność biegową, bo nadchodzi czas największych przyjemności - długich ciepłych wieczorów z bajecznymi zachodami słońca i zapachem lasu ...Ehhhhhhh....
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 10.04.2013r.
W poniedziałek popołudniem zdecydowałem, że nie..jednak nie odpuszczę wieczornego kosza. Biodro wydawało mi się w lepszym nastroju, a ja miałem ochotę na grę. To, co studziło niespodziewanie mój zapał delikatnie, to sms, który przyszedł od kolegi. Okazało się, że po niemal 30 latach gry, a ponad połowie z tego na sali UAM na Morasku uczelnia zażyczyła sobie wnoszenia opłat (!). Wiem, że czasy są, jakie są, ale wiem też, że za tą decyzją stoi wszechobecna w tych czasach komercjalizacja wszystkiego, co się da, a co jeszcze pozostało ze statusem "free". Władze wybudowały piękny nowy kompleks, podobno nie obyło się bez skandali finansowych, w wyniku których ktoś "mądry" z administracji wpadł na pomysł, by nie inwestując i nie dając nic od siebie, wyciągnąć łapę po daninę z jedynego oczywistego, znanego również naszym politykom i władzom miejskim, powodu: "BO DLACZEGO BY NIE?" ...Nie będę tu się bardziej rozwodził, powiem tylko, że pojechałem na salę, zapłaciłem, pograłem, ale ironii nie oszczędziłem ...Na szczęście było dobrze - pobiegałem i choć z siebie zadowolony nie byłem, wygrałem wszystkie trzy krótkie mecze i to w atmosferze pełnego zaangażowania i walki do upadłego . I o to w tym wszystkim chodzi!
We wtorek zaliczyłem siłownię, oszczędzając biodro, choć z ergometru - niby rozgrzewkowego - zszedłem po 5km..Potem dołożyłem tradycyjną porcję ćwiczeń na górne partie ciała. Cieszę się, bo wtorki i czwartki tu, w królestwie żelastwa, mają być - tak jak bieganie - nie wyczynem, ale skutecznym zastrzykiem przeciwko "rdzewieniu" i służyć poprawie formy oraz samopoczucia . Mają być pożyteczną i świetną zabawą .
Plan na dziś..
Bieganie. Sam na sam z Mistrzem Maciejem, bo Anita, jak się dowiedziałem, nie wyrobi się z zajęciami.
Od rana wreszcie...nieśmiało...zaczęła wdzierać się wiosna ...jest zdecydowanie cieplej, choć dziś niezbyt słonecznie. Jak na złość, dzisiejszy dzień mam od godzin południowych wyjazdowy, mimo, że tylko lokalnie, jednak mocno angażujący czasowo. Trochę mnie to martwi, bo powinienem zjeść obiad najpóźniej dwie godziny przed wysiłkiem, a tu czas leci, ja wciąż daleko od stołu...W efekcie wcinam 2/3 porcji półtorej godziny przed spotkaniem z Pędziwiatrem, co nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, ale głód wygrywa...
Dziś biegamy we dwóch, więc ustaliliśmy, że spotkamy się wcześniej - czas już zasmakować dłuższego dnia, skorzystać z faktu, że zmrok nastaje dopiero po 20tej...Boże, jak długo człowiek, zmęczony zimowym deficytem światła, czekał na takie właśnie chwile!!!...
Decyzja zapadła - godzina 19ta. Lasek Marceliński. Miejsce spotkania - przy bramie wjazdowej na tyły obiektów stadionowych, tam, gdzie przed tygodniem spotykaliśmy się we troje.
Sprężam się. "Dosiadam" firmowego Seicento i melduję się z kilkuminutowym opóźnieniem. Maciek, który "zrobił już swoje", czeka jak przed tygodniem. Tym razem jednak w glorii "półmaratońskiej chwały" - jego uśmiech widać już z daleka ... I ja jestem rad, że go widzę
******
w tym miejscu straciłem bezpowrotnie pozostaly, pisany do głębokiej nocy, opis biegu...nie ma tu niestety auto-update'u, a błędne naciśnięcie klawisza może zniweczyć wielogodzinną pracę...cóż, trzeba opisać wszystko na nowo...
******
Rozgrzewam się...Pędziwiatr promienieje blaskiem niedzielnego sukcesu ...Z charakterystycznym uśmiechem pyta: "to ile dzisiaj?"...No tak - dla mnie to niepowtarzalna okazja: mam prywatnego, świetnego pacemakera, nie mam się na kogo oglądać, trzeba to wykorzystać w dystansie i tempie...Buńczucznie (i wielce nierozsądnie, znając mojego biegowego partnera ) odpowiadam.."ile się da"...Tak, to była chyba chwilowa "pomroczność jasna" z mojej strony i mogłem spodziewać się tego, co nastąpi..."Lecimy do Ławicy"..."Dokąd?? " pytam z lekkim niedowierzaniem, w głowie próbując ogarnąć, którędy to i jak daleko...Maciek w swoim stylu zamyka kwestię: "Spokojnie. Znam drogę. Byłem tam przed chwilą" ....Po prostu....mistrz ...
Odpalamy gadżety i już za chwilę Pędziwiatr zabiera mnie opowieścią na kolejne kilometry 6go Poznańskiego Półmaratonu...Ruszamy mocniej, 5:30...myślę sobie: "ok, postaram się to utrzymać, w końcu ma być szybciej niż zwykle, tak założyłem..". Maciek dzieli się emocjami, ja wsłuchuję się w to, co mówi: o tempie, o czasie, o punktach żywieniowych, o lęku związanym z potrzebami fizjologicznymi, o kolce, o finiszu, o uścisku z Piechem, o "rodzicach, którzy byli zdziwieni, że to już!", o satysfakcji, łzach....Biegnę obok, mocno pracując, słyszę swój oddech, czuję każdy krok, jak cegiełka po cegiełce rośnie zmęczenie, jak kurczy się i rozkurcza serce...Obok mnie truchta mój biegowy kompan - zerkam na niego, z jaką swobodą mówi, słucham, jak nawet nie zadrży mu głos, jak słowa wypowiada w zwykłym rytmie oddechowym - jakby górna część ciała i pracujące nogi, to były dwa zupełnie niezależne mechanizmy ...To właśnie jest cały Maciek ....
Niestety nie czuję się dziś komfortowo - może nie jest to mój "dzień konia", może mam słabszą dyspozycję dnia, może ten nieodległy posiłek "czka" mi się teraz...Wiem jedno - będę dziś baaaaaardzo kontrastował z moim towarzyszem...Biegniemy trasą z ostatniej środy, przecinamy asfalt, potem bruk, pętla w lesie, z powrotem przez asfalt i znów w las...Ścieżka się rozszerza, ale staje się trudniejsza...Przemieszczamy się niezależnie po obu jej stronach, starając się uniknąć zalegającego wielkimi kałużami błota roztopowego....Przystaję na kilka oddechów...na króciutką chwilę, najkrótszą z możliwych, by nie wytrącać Maćka z rytmu...Zły jestem strasznie , miałem taką ochotę na spokojny bieg i konwersację, ale dziś mogę jedynie słuchać....Biegniemy dalej wzdłuż ogródków działkowych, w pobliżu stawku...Tu stopuje nas wielka połać głębokiej, błotnistej mazi, czekającej, aż nam się noga powinie ...Udaje się to pokonać skokami górskiej kozicy z "wysepki na wyspekę", docieramy do asfaltu i przebiegamy na drugą stronę...To tu właśnie tydzień temu skręcaliśmy w prawo, tu wspierałem Czesiową Mamę, gdy ciężko łapała oddech...Dziś - o ironio - sam jestem w podobnej sytuacji ...Kierujemy się prosto, w stronę ulicy Bukowskiej i skraju lotniska Ławica...Truchtamy już 5:50-6:00, a ja nadal nie mogę złapać rytmu...To jakiś absurd ...Na to czekał mój Głos, który teraz rozsiadł się wygodnie pod czapką i nabija się ze mnie..."no i co tam?? to może na zwody jakieś?? jakąś szybką dyszkę? albo "połóweczkę"?? hmm??"...To jest nie tylko test odporności psychicznej, ale też sprawdzian twardej nawierzchni - póki co nie moje śródstopie i biodro milczą, co jest - w ogólnie kiepskiej dzisiejszej mojej dyspozycji - jakimś światełkiem w mroku....Skręcamy na tyły CH King Cross Marcelin....Znów kilka oddechów na spokojnie, w krótkiej pauzie...Dobiegamy do ulicy Bułgarskiej, tu w prawo do Macelińskiej...Przyglądam się budowie biurowca po prawej, na której nie widać jakoś ani postępów, ani w ogóle pracy i znanym mi dobrze dwóm "zielonym wieżowcom" w sąsiedztwie...Szybka hiperwentylacja i skręcamy w prawo, w stronę Lasku Marcelińskiego - jeszcze tylko jeden zakręt i długa prosta asfaltówka doprowadzi nas do zaparkowanego auta....Maciek rzuca pomysł sprintu, ale wyczekuję z realizacją do ostatnich 200tu metrów...Mój przyjaciel włącza "dopalacze" i mknie do przodu jak rakieta Tomahawk, ja mam bak pusty, próbuję więc "rzeźbić" coś na oparach... . W pobliżu auta kontrola urządzeń - niecałe 8km mobilizuje mnie do samotnej, spokojnej "dokrętki"...Robię pętlę do przejścia dla pieszych i z powrotem...Ok. 8,11km wystarczy na dziś.....
Uffff, rozciągam się z ulgą....Co ciekawe, siły szybko wracają, jakby jakiś niewidzialny złośliwiec błyskawicznie wsadził dystrybutor i zatankował..."Rychło w czas", myślę....Obaj mamy niesamowite poczucie długo wyczekiwanego zwycięstwa wiosny - z lasu dochodzi nieśmiały śpiew ptactwa, a my - po raz pierwszy od niepamiętnych czasów - nie musimy się błyskawicznie chować do auta w ucieczce przed wychłodzeniem...Niesamowite! I jakie przyjemne...
Nie można stać tak w nieskończoność - wciskamy się do mini-pojazdu, odpalamy i ruszamy, a odprowadza nas sodowa aura alei nowo postawionych na Euro lamp okołostadionowych....Odstawiam Maćka pod dom i wracam do siebie.
Podsumowanie..
Trasa - Marcelin do skraju Ławicy - powrót ul. Bułgarską i Marcelińską; las/asfalt
Temperatura: nie pamiętam, ale na pewno 5-10stp na plusie...Wiosna...
Start: 19:10
Czas: 48:01
Dystans: 8,11/8:11 km (Garmin/endo) IDEALNA ZGODNOŚĆ!!
Tempo śr.: 5:54/5:58 (G/e)
Max tempo: 4:01/4:12 (G/e)
Śr. HR: 157bpm. coraz lepiej.....
Max HR: 173bpm..
Śr. kad.: 85spm
Max kad.: 92spm
Wrażenia..
Było i świetnie - towarzystwo Maćka jest bezcenne, sportowo i koleżeńsko.., i tragicznie - nagle uciekła gdzieś forma, bo jeśli muszę już przystanąć dla oddechu, jest bardzo źle..Cieszę się z kolejnej przebiegniętej "ósemki", cieszę się z chwil spędzonych w duecie z Mistrzem . Mam świadomość, że to nieocenione, bo aby w czymkolwiek stać się lepszym, trzeba trzymać się kurczowo ludzi lepszych od siebie. "Chcesz odnieść sukces? Idź do ludzi, którzy już to zrobili i ucz się od nich" - oczywiście, Maciek jeszcze maratonu nie wygrał, ale jego poziom sportowy, tempo, w jakim biega, lekkość realizacji celów, progres, jaki osiągnął - to jest wyznacznik mistrzostwa . Nie tylko zresztą dla mnie
W poniedziałek popołudniem zdecydowałem, że nie..jednak nie odpuszczę wieczornego kosza. Biodro wydawało mi się w lepszym nastroju, a ja miałem ochotę na grę. To, co studziło niespodziewanie mój zapał delikatnie, to sms, który przyszedł od kolegi. Okazało się, że po niemal 30 latach gry, a ponad połowie z tego na sali UAM na Morasku uczelnia zażyczyła sobie wnoszenia opłat (!). Wiem, że czasy są, jakie są, ale wiem też, że za tą decyzją stoi wszechobecna w tych czasach komercjalizacja wszystkiego, co się da, a co jeszcze pozostało ze statusem "free". Władze wybudowały piękny nowy kompleks, podobno nie obyło się bez skandali finansowych, w wyniku których ktoś "mądry" z administracji wpadł na pomysł, by nie inwestując i nie dając nic od siebie, wyciągnąć łapę po daninę z jedynego oczywistego, znanego również naszym politykom i władzom miejskim, powodu: "BO DLACZEGO BY NIE?" ...Nie będę tu się bardziej rozwodził, powiem tylko, że pojechałem na salę, zapłaciłem, pograłem, ale ironii nie oszczędziłem ...Na szczęście było dobrze - pobiegałem i choć z siebie zadowolony nie byłem, wygrałem wszystkie trzy krótkie mecze i to w atmosferze pełnego zaangażowania i walki do upadłego . I o to w tym wszystkim chodzi!
We wtorek zaliczyłem siłownię, oszczędzając biodro, choć z ergometru - niby rozgrzewkowego - zszedłem po 5km..Potem dołożyłem tradycyjną porcję ćwiczeń na górne partie ciała. Cieszę się, bo wtorki i czwartki tu, w królestwie żelastwa, mają być - tak jak bieganie - nie wyczynem, ale skutecznym zastrzykiem przeciwko "rdzewieniu" i służyć poprawie formy oraz samopoczucia . Mają być pożyteczną i świetną zabawą .
Plan na dziś..
Bieganie. Sam na sam z Mistrzem Maciejem, bo Anita, jak się dowiedziałem, nie wyrobi się z zajęciami.
Od rana wreszcie...nieśmiało...zaczęła wdzierać się wiosna ...jest zdecydowanie cieplej, choć dziś niezbyt słonecznie. Jak na złość, dzisiejszy dzień mam od godzin południowych wyjazdowy, mimo, że tylko lokalnie, jednak mocno angażujący czasowo. Trochę mnie to martwi, bo powinienem zjeść obiad najpóźniej dwie godziny przed wysiłkiem, a tu czas leci, ja wciąż daleko od stołu...W efekcie wcinam 2/3 porcji półtorej godziny przed spotkaniem z Pędziwiatrem, co nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, ale głód wygrywa...
Dziś biegamy we dwóch, więc ustaliliśmy, że spotkamy się wcześniej - czas już zasmakować dłuższego dnia, skorzystać z faktu, że zmrok nastaje dopiero po 20tej...Boże, jak długo człowiek, zmęczony zimowym deficytem światła, czekał na takie właśnie chwile!!!...
Decyzja zapadła - godzina 19ta. Lasek Marceliński. Miejsce spotkania - przy bramie wjazdowej na tyły obiektów stadionowych, tam, gdzie przed tygodniem spotykaliśmy się we troje.
Sprężam się. "Dosiadam" firmowego Seicento i melduję się z kilkuminutowym opóźnieniem. Maciek, który "zrobił już swoje", czeka jak przed tygodniem. Tym razem jednak w glorii "półmaratońskiej chwały" - jego uśmiech widać już z daleka ... I ja jestem rad, że go widzę
******
w tym miejscu straciłem bezpowrotnie pozostaly, pisany do głębokiej nocy, opis biegu...nie ma tu niestety auto-update'u, a błędne naciśnięcie klawisza może zniweczyć wielogodzinną pracę...cóż, trzeba opisać wszystko na nowo...
******
Rozgrzewam się...Pędziwiatr promienieje blaskiem niedzielnego sukcesu ...Z charakterystycznym uśmiechem pyta: "to ile dzisiaj?"...No tak - dla mnie to niepowtarzalna okazja: mam prywatnego, świetnego pacemakera, nie mam się na kogo oglądać, trzeba to wykorzystać w dystansie i tempie...Buńczucznie (i wielce nierozsądnie, znając mojego biegowego partnera ) odpowiadam.."ile się da"...Tak, to była chyba chwilowa "pomroczność jasna" z mojej strony i mogłem spodziewać się tego, co nastąpi..."Lecimy do Ławicy"..."Dokąd?? " pytam z lekkim niedowierzaniem, w głowie próbując ogarnąć, którędy to i jak daleko...Maciek w swoim stylu zamyka kwestię: "Spokojnie. Znam drogę. Byłem tam przed chwilą" ....Po prostu....mistrz ...
Odpalamy gadżety i już za chwilę Pędziwiatr zabiera mnie opowieścią na kolejne kilometry 6go Poznańskiego Półmaratonu...Ruszamy mocniej, 5:30...myślę sobie: "ok, postaram się to utrzymać, w końcu ma być szybciej niż zwykle, tak założyłem..". Maciek dzieli się emocjami, ja wsłuchuję się w to, co mówi: o tempie, o czasie, o punktach żywieniowych, o lęku związanym z potrzebami fizjologicznymi, o kolce, o finiszu, o uścisku z Piechem, o "rodzicach, którzy byli zdziwieni, że to już!", o satysfakcji, łzach....Biegnę obok, mocno pracując, słyszę swój oddech, czuję każdy krok, jak cegiełka po cegiełce rośnie zmęczenie, jak kurczy się i rozkurcza serce...Obok mnie truchta mój biegowy kompan - zerkam na niego, z jaką swobodą mówi, słucham, jak nawet nie zadrży mu głos, jak słowa wypowiada w zwykłym rytmie oddechowym - jakby górna część ciała i pracujące nogi, to były dwa zupełnie niezależne mechanizmy ...To właśnie jest cały Maciek ....
Niestety nie czuję się dziś komfortowo - może nie jest to mój "dzień konia", może mam słabszą dyspozycję dnia, może ten nieodległy posiłek "czka" mi się teraz...Wiem jedno - będę dziś baaaaaardzo kontrastował z moim towarzyszem...Biegniemy trasą z ostatniej środy, przecinamy asfalt, potem bruk, pętla w lesie, z powrotem przez asfalt i znów w las...Ścieżka się rozszerza, ale staje się trudniejsza...Przemieszczamy się niezależnie po obu jej stronach, starając się uniknąć zalegającego wielkimi kałużami błota roztopowego....Przystaję na kilka oddechów...na króciutką chwilę, najkrótszą z możliwych, by nie wytrącać Maćka z rytmu...Zły jestem strasznie , miałem taką ochotę na spokojny bieg i konwersację, ale dziś mogę jedynie słuchać....Biegniemy dalej wzdłuż ogródków działkowych, w pobliżu stawku...Tu stopuje nas wielka połać głębokiej, błotnistej mazi, czekającej, aż nam się noga powinie ...Udaje się to pokonać skokami górskiej kozicy z "wysepki na wyspekę", docieramy do asfaltu i przebiegamy na drugą stronę...To tu właśnie tydzień temu skręcaliśmy w prawo, tu wspierałem Czesiową Mamę, gdy ciężko łapała oddech...Dziś - o ironio - sam jestem w podobnej sytuacji ...Kierujemy się prosto, w stronę ulicy Bukowskiej i skraju lotniska Ławica...Truchtamy już 5:50-6:00, a ja nadal nie mogę złapać rytmu...To jakiś absurd ...Na to czekał mój Głos, który teraz rozsiadł się wygodnie pod czapką i nabija się ze mnie..."no i co tam?? to może na zwody jakieś?? jakąś szybką dyszkę? albo "połóweczkę"?? hmm??"...To jest nie tylko test odporności psychicznej, ale też sprawdzian twardej nawierzchni - póki co nie moje śródstopie i biodro milczą, co jest - w ogólnie kiepskiej dzisiejszej mojej dyspozycji - jakimś światełkiem w mroku....Skręcamy na tyły CH King Cross Marcelin....Znów kilka oddechów na spokojnie, w krótkiej pauzie...Dobiegamy do ulicy Bułgarskiej, tu w prawo do Macelińskiej...Przyglądam się budowie biurowca po prawej, na której nie widać jakoś ani postępów, ani w ogóle pracy i znanym mi dobrze dwóm "zielonym wieżowcom" w sąsiedztwie...Szybka hiperwentylacja i skręcamy w prawo, w stronę Lasku Marcelińskiego - jeszcze tylko jeden zakręt i długa prosta asfaltówka doprowadzi nas do zaparkowanego auta....Maciek rzuca pomysł sprintu, ale wyczekuję z realizacją do ostatnich 200tu metrów...Mój przyjaciel włącza "dopalacze" i mknie do przodu jak rakieta Tomahawk, ja mam bak pusty, próbuję więc "rzeźbić" coś na oparach... . W pobliżu auta kontrola urządzeń - niecałe 8km mobilizuje mnie do samotnej, spokojnej "dokrętki"...Robię pętlę do przejścia dla pieszych i z powrotem...Ok. 8,11km wystarczy na dziś.....
Uffff, rozciągam się z ulgą....Co ciekawe, siły szybko wracają, jakby jakiś niewidzialny złośliwiec błyskawicznie wsadził dystrybutor i zatankował..."Rychło w czas", myślę....Obaj mamy niesamowite poczucie długo wyczekiwanego zwycięstwa wiosny - z lasu dochodzi nieśmiały śpiew ptactwa, a my - po raz pierwszy od niepamiętnych czasów - nie musimy się błyskawicznie chować do auta w ucieczce przed wychłodzeniem...Niesamowite! I jakie przyjemne...
Nie można stać tak w nieskończoność - wciskamy się do mini-pojazdu, odpalamy i ruszamy, a odprowadza nas sodowa aura alei nowo postawionych na Euro lamp okołostadionowych....Odstawiam Maćka pod dom i wracam do siebie.
Podsumowanie..
Trasa - Marcelin do skraju Ławicy - powrót ul. Bułgarską i Marcelińską; las/asfalt
Temperatura: nie pamiętam, ale na pewno 5-10stp na plusie...Wiosna...
Start: 19:10
Czas: 48:01
Dystans: 8,11/8:11 km (Garmin/endo) IDEALNA ZGODNOŚĆ!!
Tempo śr.: 5:54/5:58 (G/e)
Max tempo: 4:01/4:12 (G/e)
Śr. HR: 157bpm. coraz lepiej.....
Max HR: 173bpm..
Śr. kad.: 85spm
Max kad.: 92spm
Wrażenia..
Było i świetnie - towarzystwo Maćka jest bezcenne, sportowo i koleżeńsko.., i tragicznie - nagle uciekła gdzieś forma, bo jeśli muszę już przystanąć dla oddechu, jest bardzo źle..Cieszę się z kolejnej przebiegniętej "ósemki", cieszę się z chwil spędzonych w duecie z Mistrzem . Mam świadomość, że to nieocenione, bo aby w czymkolwiek stać się lepszym, trzeba trzymać się kurczowo ludzi lepszych od siebie. "Chcesz odnieść sukces? Idź do ludzi, którzy już to zrobili i ucz się od nich" - oczywiście, Maciek jeszcze maratonu nie wygrał, ale jego poziom sportowy, tempo, w jakim biega, lekkość realizacji celów, progres, jaki osiągnął - to jest wyznacznik mistrzostwa . Nie tylko zresztą dla mnie
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...