Dobajka - biegiem przez świat

Moderator: infernal

Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Piątek 18 stycznia

Masakra biegowa :bum: :bum: To była absolutnie nieprzyjemny, wręcz katorżniczy trening.

Odśnieżono wał więc celem były interwały...

Dystans: 12 km
Tempa :

Rozgrzewka: 6:02 min/km
Pierwszy odcinek: 5:20; 5:18; 5:10
Przerwa w truchcie: 5:47
Drugi odcinek ( dwa kilometry bo wiatr tak mocno wiał,że nie dałam rady dłużej utrzymać tempa: 5:23; 5:19
Przerwa w truchcie: 5:50
Trzeci odcinek: 5:21; 5:28; 5:23
Schłodzenie 6:27

Końcówkę już szłam :bum: momentami...twarz miałam całą pociętą od padającego zacinającego śniegu z deszczem.
Zmordowałam się okropnie...

W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl...jak to wytrzymam to chyba wszystko wytrzymam :ojoj: :bum: :ojoj:

Sobota 19 stycznia

Dzisiaj wybieganie - cel 20 km

Wycieczka biegowa w nowy dla mnie teren - las koło Zabierzowa.
Miejsce wymarzone do biegania chociaż dające popalić na niektórych podbiegach :taktak: :uuusmiech:

Szerokie leśne drogi i dukty pomiędzy wioskami :uuusmiech: :usmiech: :uuusmiech:

Obrazek

Kilometry mijały i czułam je w nogach ale...okoliczności przyrody rekompensowały niedogodności...

Obrazek Obrazek

Na końcu drogi pokarmiliśmy pasące się konie i powrót ...


Obrazek Obrazek

A w domu czekało śniadanko upieczone przez moją córę :taktak: :uuusmiech: :uuusmiech:

Obrazek



Podsumowanie:

Dystans : 20 km
Tempo śr: 6:18 min/km
Tętno śr: 157 bpm
Buty: Minimusy :oczko:


A teraz pora się ukulturalnić... :uuusmiech: Idę :oczko: do kina
PKO
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

22-29 stycznia Ferie, ferie :hej: :hej: :hej:

No to trochę odpoczęłam wreszcie. Może to niezbyt rozsadne, ale stwierdziłam że na tydzień zawieszam mój plan treningowy i biegam tyle ile dusza zapragnie...w sensie relaksacyjnym :oczko: :oczko:
Strasznie miałam intensywne ostatnie trzy miesiące i padałam powoli na nos. Praca dawała popalić a treningi wysysały resztki energii. Do tego w Krakowie absolutny brak słońca od dłuższego czasu powodował,że kiedy tylko dzwonił budzik juz miałam wszystkiego dość...

To tyle tytułem wstępu ( a że Polak pomarudzić trochę musi...to pojęczałam odrobinę i teraz same miłe wspomnienia :uuusmiech: :uuusmiech: )

22 stycznia

Pięć godzin lotu i....lądujemy w słonecznym Funchal :uuusmiech: :uuusmiech:

Obrazek

Na Maderze z łatwością można pobiegać i się zmęczyć, można pochodzić i się zmęczyć najciężej jest się wogóle nie męczyć :oczko:
Jedynym płaskim fragmentem wyspy jest pas startowy lotniska...poza tym tylko góry, górki i góreczki :taktak: :uuusmiech:

Mnóstwo ludzi biega...i rano i w ciągu dnia i wieczorami. Różnica jest tylko taka,ze rano spotykałam turystów biegaczy, w ciągu dnia emerytów biegaczy a wieczorami i w weekend ludzi pracujących i uczących się.

Nie miałam ochoty na długie biegi. Najczęściej to 6-7 km biegi ale za to ...z mnóstwem podbiegów. Pulsometr został w domu więc pomykałam na wyczucie , dla czystej przyjemności :hej: :hahaha: Jak wtedy kiedy zaczynałam biegać. Pierwszy raz od półtora roku...ale frajda :uuusmiech: :uuusmiech:

23 stycznia

Wędrówka piesza. Około 10 km w tempie spacerowym, przez piękne ogrody na górze Monte

Obrazek Obrazek

Cudnie poprostu...nawet młodzieży się podobało :oczko:

Obrazek

24 stycznia

Pierwszy bieg.

Dystans 7 km w tempie 5:56 min/km...na nogach Minimusy.
Czułam łydki pod koniec :oczko: Jednak te górki i pagórki to wyzwanie dla mieszkańca wyżyn. Moje krakowskie górki chyba wcale mnie nie zahartowały :ojoj:
Za to widoczki przy promenadzie koiły ból z nawiązką :uuusmiech: :uuusmiech:

Obrazek

Po śniadaniu wybraliśmy się na wędrówkę po Płaskowyżu Rabacal i pobliskich lewadach :uuusmiech: ...i wpadło jeszcze 5 km

Obrazek

Obrazek

25 stycznia

Piękny dzień . Wybrałyśmy się z moją córą na wycieczkę na trzy najwyższe szczyty Madery. Ruszyliśmy rano busem na szczyt Pico Areeiro 1816 npm. Tam rozpoczynała się 11 km trasa w tym na najwyższy Pico Ruivo 1862 npm i Achada do Teixeira 1592 npm

Dawno nie miałam takiej przyjemności w chodzeniu po górach i dawno tez nie widziałam takich "okoliczności przyrody" naprawdę pięknych. I chociaż po godzinie uda od schodzenia po stromych zboczach na zmianę z podejściami trzęsły się jak osika to w głowie kołatało się jedno ...CHWILO TRWAJ WIECZNIE :uuusmiech: :uuusmiech: To taki moment,ze chciałoby się zrobić stop klatkę... Nic z tego niestety. Dobrze,ze człowiek wymyślił aparat fotograficzny i można takie cudne chwile kraść i brać ze sobą :uuusmiech:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

26 stycznia

Oj czułam mięśnie rano kiedy wybierałam się na przebieżkę. A właściwie nawet się nie za bardzo wybierałam, ale moje młodsze dziecię chyba w końcu doszło do wniosku,że koniec czekania na mamę na mecie i obudził mnie rano z hasłem na ustach,że jest już po sniadaniu i ubrany i gotowy do biegania razem ze mną :hejhej: :lalala: :lalala:
Miałam ochotę zamordować,ale cóż wylazłam z ciepłego łóżka i wskoczyłam w trampki :oczko:
Byłam pod wrażeniem. Zrobiliśmy razem 5 km w tępie 7 min/km...mimo ostrych podbiegów i zbiegów. I to wbrew pozorom te drugie bardziej spowalniały nasze tempo.

Obrazek

Po śniadaniu wycieczka na Klify Sao Lourenco. Na prawdę przepiękna trasa biegowa dla tych którzy lubią wyzwania. A kilku takich minęliśmy :taktak: :taktak:
Ścieżka na cypel ma około 5 km w jedna stronę .Droga wiedzie grzbietami gór i wije się dając człowiekowi chęć poznania niespodzianki " co będzie za zakrętem :taktak: :taktak: "

Obrazek

a za zakrętem przepaść i wystające przedziwne formy skał...pobudzają wyobraźnię :uuusmiech: :uuusmiech:


Obrazek


28 - 29 stycznia

Biegałam rekreacyjnie, choć raz chyba w przypływie poczucia obowiązku popełniłam coś na kształt interwałów :lalala:

Ale było za każdym razem około 7 km :uuusmiech:

Obrazek Obrazek


I to już niestety koniec ...dzisiaj spałam trzy godziny po podróży :chrap: :chrap: i czekała na mnie zatrważająca ilość emaili, mieszkanie do ogarnięcia i cztery walizki ciuchów do prania....Jak ja kocham wyjazdy :uuusmiech: :uuusmiech: :uuusmiech: :ble:
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Sobota 2 luty

Odwilż...więc wszędzie błotko pod którym znajduje się ukryte lodowisko. Makabra :szok: :szok: Do kompletu padał deszczyk...kapuśniaczek (wiosenny mam nadzieję :oczko: :hahaha: )
Po biegu byłam więc cała mokra :ojoj:
Pod koniec czułam już zmęczenie ale tylko w górnych mięśniach bioder :niewiem: :niewiem: :ojoj: Trochę dziwnie....wystarczyły dwa tygodnie bez długich wybiegań.

Dystans : 22 km
Tempo śr: 5:58 min/km
Tętno śr: 170 bpm
Buty: Inov8 trailroc
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Sobota 9 marca

12 godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy w Kopalni Soli w Bochni

To jest bieg który zdecydowanie wzbogaca doświadczenia biegowe. Coś absolutnie innego i ekscytujacego. Dodatkowo bieg sztafetowy bardzo mocno nakręca współpracę z grupą i za razem chęć rywalizacji z innymi.

Człowiek czuje się odpowiedzialny nie tylko za siebie ale także za całość. Miałam już tego stanu zaczątek podczas sztafety w czasie Festiwalu Biegowego...ale tutaj ...wszystko nabrało barw i smaku...

Ale od początku.

Piatek 20.00

Dojeżdżamy do Szybu Campi w Bochni. Na parkingu coraz mniej miejsc. W budynku głównym kolejka podekscytowanych uczestników. Wszyscy zadowoleni,że są i stoją, bo nie łatwo się znaleźć w tym gronie. Do losowania zgłosiło się aż 147 chętnych czteroosobowych zespołów. Szczęśliwców było raptem czterdziestu.Kolejnych dziesięć drużyn ma zagwarantowane miejsca po zeszłorocznej rywalizacji oraz dziesięć zespołów z dzika kartą od organizatora.

Przed wejściem do szybu niezależnie od przebytej drogi wszyscy wykonują ostatnie telefony - w dzisiejszych czasach dwa dni absolutnego odcięcia od żeczywistości nie należy do codzienności. Dwa dni pozbawione kontaktu z rodzina, znajomymi, internetem i telewizją.

Zostajesz sam ze swoją sztafetą i...nowymi znajomymi, bo te okoliczności wybitnie sprzyjają międzyludzkiej komitywie.

Po kilkunastu minutach trzeba upchać się w windach i...jedzieeeemy w dół. Tylko w uszach świszcze i dudni, bo windy z nowoczesnością która nas otacza niewiele maja wspólnego.

Jesteśmy na dole. Czeka nas kilkusetmetowy spacer z bagażami. Potem ważna sprawa wybór łóżek dla zespołu. I jesteśmy zadomowieni.

Wieczorem kolacja, rozmowy bez końca.

Odbieramy numery, chipy, pakiety startowe. Dopasowujemy strój na poranek.

Czekamy na sen.



Sobota.

Poranek rzecz płynna, trwa od około 6.00 do prawie 9.00. Krzątanina się rozpoczyna, a tak na prawdę to piknik powszechny. Na salach ze stołami drużyny rozpoczynają śniadanko. Wszelkiej maści wiktułały, najczęściej przywiezione z domu. Receptur jest wiele. wystarczy rozejrzeć się po stołach. Można znaleźć fanów bułek z wkładką, owsianek, kaszek, owoców, makaronów i innych specjałów popijanych kawą, herbatą lub wodą. Każdy skład omawia ostatnie kwestie dotyczące strategii...

O 10.00 START

Rozpoczęła się 12 godzinna pogoń z czasem i własnymi możliwościami.

Nasza strategia to 12 godzin rozłożone na równe przedziały czasowe. Każdy biegnie godzinę, kto więcej okrążeń da radę.

Pierwsza zmiana

To wielka niewiadoma. Jaka droga, temperatura, powietrze, czas...

Z niecierpliwością czekam aż mój kolega z drużyny da znak ręką, że następuje zmiana. I doczekałam się :)

Biegnie się rewelacyjnie. Adrenalina pcha do przodu a nogi...słuchają głowy. Pierwsza tura to 4 pętle po 2420 m każda. Tempo 5,07 min /km - niedokładnie zmierzone, bo z wrażenia zbyt późno włączyłam stoper a potem po zakończonej turze zapomniałam od razu wyłączyć.

Obrazek

foto: Paweł Suder www.pawelsuder.pl


Potem pojadłam popiłam herbaty z cytryną coby odkwasić mięśnie i położyłam się w ciepłym śpiworku wzorem innych bardziej doświadczonych :)

Za dwie godziny kolejna tura. Kiedy po ciele zaczęło rozlewać się błogie lenistwo, trzeba było wstać i znowu godzinkę pobiegać.



Druga zmiana

Tempo 5,30 min/km. Pierwsze dwa okrążenia okraszone kolką po zbyt obfitym jak się okazało posiłku. Potem już łatwiej.

finalnie kolejne cztery pętle.

Obrazek
foto: Paweł Suder / www.pawelsuder.pl

Trzecia zmiana

Moja ostatnia zmiana przypadała o 19.00 Czułam sie już znuzona i absolutnie nie miałam weny. Psychicznie muszę stwierdzić,że znacznie łatwiej przebiec Maraton ...za jednym zamachem niż co trzy godziny biec po 10 km. Ciężko sie człowiek mobilizuje.

W sumie nie poszło żle, bo pomna poprzedniej zmiany nie jadłam już nic 1,5 h przed biegiem. Planowałam delikatnie. Ostatnia godzina i cztery okrążenia. Niestety...padłam ofiara planowania.

Obrazek
foto: Paweł Suder / www.pawelsuder.pl


Kiedy po czwartym okrążeniu zasygnalizowałam chęć zmiany okazało się,że zmienniczki jeszcze nie ma i ...muszę biec kolejną pętlę. Za szybko pobiegłam. Chyba z podekscytowania. Nie kontrolowałam tempa, bo w poprzedniej turze podczas zdeżenia z biegaczem z przeciwka miałam urwany pasek od stopera i trzymałam go w kieszeni :)



Finalnie , dołozyłam pięć okrążen w średnim tempie 5:32 min/km



Niestety nie mogłam zostać na kolejna noc i poranną niedzielna dekorację sztafet. Tak czy inaczej to zdecydowanie był najciekawszy bieg w jakim przyszło mi brać udział. Nieustanna atmosfera pikniku i koleżeńskiego współzawodnictwa są naprawdę warte przeżycia.

Myślę,że w przyszłym roku znowu zgłosimy się do losowania sztafet...
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Niedziela 17 marca

Zurich Marato de Barcelona

Wspaniały dla mnie dzień. :) Popełniłam życiówkę w Maratonie 04:03:54 h

i za jednym zamachem w Półmaratonie 01:57:36 h

Opowieść Tutaj
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Środa 19 marca

Zrobiłam mały rozruch po... 8 km.
Troche czuję jeszcze łydki.
To był pierwszy mój maraton w którym odważyłam się biec w butach bez amortyzacji. Efekt bardzo zadowalajacy jakdla mnie.
Nie odbiłam żadnego paznokcia, nie nabyłam kontuzji. ( Trochę czułam zmęczenie łydek i momentami dyskomfort w kolanie) ale minęło wszystko :)

Dochodzę do siebie.

Muszę też przyznać,że trochę zatęskniłam za forumowymi wynużeniami :)
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Piątek 5 kwietnia

zbliża się wielkimi krokami...już pod skórą czuję emocje i lekką adrenalinę. Plany snuję, marzenia w głowie kołują...zobaczymy co los da...


PARIS MARATHON 2013
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Niedziela 7 kwietnia

Paris Marathon 2013

Ukończony z powodzeniem :hej: Czas 04:20:25

Nie ma życiowki, ale też się jej nie spodziewałam.

Za to kolejne super przeżycie i wyśmienite impreza pod każdym względem.

Tym razem do Paryża przyjechałam aby wraz z 59 kolegami z mojej Francuskiej Firmy przebiec Maraton dla uczczenia 60 lecia które wypada w tym roku.

Dotarliśmy wczoraj i pierwsze kroki prosto z hotelu skierowaliśmy prosto na Expo aby odebrać pakiet startowy. W tym roku organizacja poszła bardzo sprawnie i obyło się bez kilkugodzinnych przestojów w kolejce do wejścia.

Z pakietem w garści jeszcze firmowe pasta party i sobota dobiegła końca.
Miałam szczere obawy czy powinnam w ogóle startować, bo po Barcelonie odezwała się do mnie uśpiona dwa lata rzepaku w kolanie i pomimo podklejenia jej typami czuję czasem lekki ból.


Nadeszła jednak chwila prawdy. Po śniadaniu ruszyłyśmy z koleżanką na zbiórkę, aby zrobić grupowe zdjęcie a potem wejść do odpowiednich sektorów.
Założyłyśmy, że spróbujmy pobiec w tempie 5:30-5:40 / km...jak długo się da.
Początkowo szło dobrze. Kolano po 3 km przestało boleć i biegło mi się dość komfortowo.
Maraton w Paryżu jest niesamowity pod względem kibicowania. Wzdłuż praktycznie całej trasy jest mnóstwo ludzi i grup grających, tańczących i śpiewających. Naprawdę dodaje to skrzydeł.
Trasa też jest piękna. Podczas biegu można obejrzeć znakomitą większość najsłynniejszych miejsc w mieście.

Miło czas upływał mi do 29 km...potem czar prysł...

Najpierw w tunelu zaczęłam odczuwać znaczny brak powietrza, który minął dopiero po kilometrze tak, że odzyskałam dobre samopoczucie. Za to zaczęła dokuczać mi noga, i to wcale nie kolana ale głównie mięśnia i potem mięśnie ud...katastrofa wisiała na włosku i naprawdę przeszło mi przez myśl, żeby odpuścić...

W końcu doszłam jednak do wniosku, ze nie muszę przecież ścigać się ze sobą co miesiąc i jeśli tym razem będę trochę później na mecie to nic się nie stanie...biegłam więc sobie tempem sanatoryjnym już tak niestety do końca.

Suma sumarum dotarłem w czasie 4:20:25 co i tak jest lepszym rezultatem od zeszłorocznego w Paryżu :bum:

Może kiedyś jeszcze będzie mi dane pobiec tu i zrobić życiówkę :hejhej:

...teraz liżę rany i planuję szybką rekonwalescencję...

Ps. Zdjęcia bedą koło środy bo wtedy wracam i będę miała dostęp do komputera.
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Niedziela 14 kwietnia

Vienna Marathon

Ukończony...z czasem 04:37


Bez szaleństwa ale tydzień po Paryżu zwyczajnie nie moglam z siebie wykrzesać więcej. To był pierwszy naprawdę ciepły dzień tej wiosny i słonko dawało popalić.

Obrazek

Jednak było pięknie i kolorowo. Bieg zupełnie dla przyjemności biegania i bez presji wyniku. Przedreptałam trochę ze znajomymi, trochę sama.Przeklinałam pod koniec w duchu pomysł przebiegnięcia kolejny raz tego dystansu...ale dobrnęłam dzielnie do mety.
ostatnie 195 metrów wyłozone było żółtym dywanem a wokół trybuny z kibicami. Naprawdę warto się męczyć dla takich momentów w życiu. Aż łezka się kręci.

Obrazek

Obrazek

Potem jeszcze jeden dzień zwiedzania Wiednia i powrót do rzeczywistości...

A ta wygląda dość intensywnie. Ostatnio przez nawał obowiązków które na siebie wzięłam trochę nie wyrabiam na zakrętach. Mało jestem w domu a jeśli już to też jest masę rzeczy które trzeba nadrobić.

Widać jednak światełko w tunelu...z końcem kwietnia mam nadzieję odetchnąć :)
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Piątek 26 kwietnia

To niestety nie będzie wpis biegowy...bo ostatnio nie mam zbyt wiele czasu na najprostsze czynności dnia codziennego a co dopiero na opowiadanie o moim bieganiu...

dzisiaj tylko zaproszenie, apel, prośba...zwał jak zwał :uuusmiech:

W niedzielę 28 kwietnia pobiegnę wraz z moja Spartańską drużyną 12 Cracovia Maraton

Pobiegniemy go dla Stasia

Bardzo liczymy na wsparcie Braci Biegowej a także kibiców

Jeżeli możecie to pomagajcie, jeśli nie bardzo to chociaż proszę o linkowanie naszej strony na której można przelewać datki...

Jeżeli możecie przyłączyć się do nas w Krakowie to serdecznie zapraszam :usmiech:

BO KAŻDY MOŻE ZOSTAĆ SPARTANINEM


Obrazek
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

Mam kilkumiesięczne zaległości pisarskie :oczko: Na szczęście nie biegowe.


Po Cracovia Maraton trening praktycznie całkowicie przeniosłam na górki i pagórki. Mało jednak miałam czasu i nie specjalnie zwiększyłam objętość tygodniową.
Nie będę się rozpisywać nad monotonia dnia codziennego, bo myślę,że nikt o zdrowych zmysłach by przez to nie przebrnął.

Miałam jednak kilka ciekawych doświadczeń którymi chętnie się podzielę :hej:

31 maja Bieg Sokoła

Bieg Sokoła w ramach Weekendu Biegowego z Sokołem w Zakopanem. To miał być taki sprawdzian formy przed MGSem.
Niezbyt długa , bo 15,6 km trasa z dosyć dużym przewyższeniem 1070m wydawała się znakomitym pomysłem. Do tego miłe wspomnienia z poprzedniego roku z Biegu do Morskiego Oka rekomendowały niejako fajną imprezę biegową.


Wyjechaliśmy z kolegą rano kilka minut po 5.00 tak aby przed 7.30 być w biurze zawodów. Trochę Świat sie skomplikował kiedy kilkanaście minut po 7.00 dojechałam pod Wielka Krokiew i dowiedziałam się, że dalej to owszem ale piechotą :ech: . Tak więc dobytek chwyciliśmy w dłonie i dalej pod górkę do Kuźnic. W grubym niedoczasie z językiem w okolicy kolan dobiegliśmy do biura zawodów. Rozgrzani do czerwoności :oczko:

Obrazek

Pogoda niestety nie rozpieszczała. Od kilku dni padało i lało na przemian. Bieganie po górach w taka pogodę nie miało z rozsądkiem nic wspólnego. Ale mimo to prawie 150 zdeterminowanych zapaleńców ruszyło.

Obrazek

Pierwsze kilometry były katorgą. Od razu wyszło niedospanie, zmęczenie zbyt intensywną rozgrzewką. Złapała mnie kolka, nogi rozjeżdżały się w nieprzewidzianych kierunkach. Generalnie miałam dość. :ojoj: :ojoj:
Dobrnęłam do Doliny Białego. Tam rozpoczął się kilkukilometrowy zbieg który dał nieco wytchnienia.

Nogi zaczęły działać, oddech wrócił do normy. Złapałam rytm i ochotę do biegu. Zaczęło być miło :ble: Chwilami nawet ( ale tylko chwilami) byłam w stanie podnosić głowę i podziwiać widoki. Pozostały czas biegu upływał jednak w pełnym skupieniu,żeby sie nie połamać :hahaha:


Obrazek

W Dolinie Strążyskiej troszkę nadrobiłam i miałam dalej siłę powalczyć z podejściem do Sarniej Skałki.
Dało do wiwatu...
Potem niestety stromy zbieg. Moja pięta Achillesa. Raczej spełzałam w dół niż zbiegałam. Natknęłam się na pomagającego w organizacji Marcina Świerca który próbował mnie nawet przez chwilę zmotywować do żwawszych ruchów :hejhej: :hejhej: A mnie w głowie kołatała się piosenka: " Co ja robię tu? Co Ty tutaj robisz?..."

Doczłapałam do mety na Kalatówkach.
Czas 2h 16 min

Szału nie ma. :oczko: :echech:
Dostałam drożdżówkę, wypiłam herbatę. Humor wrócił...

Obrazek

Super impreza ...tylko to bieganie...

22 czerwca I Nocny Wrocław Półmaraton


czyli Bieg Nielegalny

Piękny dzień, słoneczko w pełnej krasie. Pojechałam do Wrocławia z rodzinka i koleżanka na pokładzie. Odebrałyśmy pakiety startowe i ruszyliśmy na poszukiwanie wrocławskich krasnoludków. Zabawa przednia, zarówno dla małych jak i dużych. Zaopatrzeni w odpowiednią mapę eksplorowaliśmy nawet najmniejsze uliczki. Dzieci były zachwycone a i my mieliśmy spory ubaw :hahaha: :hahaha:

ObrazekObrazek

Około 18 skierowaliśmy się na stadion Olimpijski na Start.
Tam oczekiwała już spora grupa biegaczy. Wielu się rozgrzewało, wielu cieszyło ze spotkań dawno nie widzianych znajomych. Na nas czekali także znajomi z innych miast. Atmosfera jak to przed biegiem podniosła i troszkę napięta. Każdy miał oczekiwania większe bądź mniejsze. Snuliśmy plany na temat życiówek...
Było miło.

Obrazek

Tuż przed 20.00 ustawiliśmy się w strefie startowej. Przygotowani, wyczekujący...Powoli czas mijał, minuta za minutą. Dopadała nas nerwowa głupawka. Tak dotrwaliśmy do 20.25 i usłyszeliśmy,że wystąpiły nieprzewidziane problemy i że zapraszają nas ponownie ale nie wcześniej niż o 21.00
Poszła w eter wiadomość o jakimś wypadku drogowym na trasie...no nic. Poburczeliśmy z niezadowolenia, ale cóż, bywa.

Ponownie o 21.00 stanęliśmy na starcie i...zonk...start przesunieto na 21.30
Byliśmy źli, trochę głodni, zdegustowani.
Rozgrzewki już dawno diabli porwali. Do stoiska na którym sprzedawano zele energetyczne zrobiła się kolejka. Organizatorzy zaczeli rozdawać nam banany aby nieco zaspokoić głód. Ci którzy planowali szybszy bieg mieli poczucie,że juz niedługo by kończyli. Ci którzy biegaja wolniej martwili się,że bedzie juz zupełna noc kiedy będziemy kończyli bieg. Jeszcze inni mieli wizję problemów z powrotem do domów bo ostatnie pociągi i PKSy odjeżdżały przed północą...

Atmosfera zrobiła się prawdziwie zawiesista.

Obrazek

Poszliśmy na Start o 21.30. Przez kolejne 15 minut nie było nic wiadomo. Potem tylko ledwo usłyszeliśmy komunikat,że ...niestety...nie mogą nas narażać ...i...już dalej nie słyszałam bo organizatorów zagłuszyły gwizdy biegaczy. Ale...
chwilę później było słychać strzał i wszyscy ruszyli. Powoli, ze śmiechem...to pobiegłyśmy i my z koleżanką. Fotografowie robili fotki, kibice bili brawo...było prawie normalnie

Obrazek

Pomyślałam,że zrobimy rundę do ronda i zawrócimy...ale na rondzie pobiegliśmy dalej. Ponieważ na początku trasy była długa agrafka to myślałam,że nawrócimy i przy wcześniej wspomnianym rondzie skręcimy na metę. Takie 10 km dla zabawy...
Ale kiedy na 8 km skręciliśmy w kierunku miasta to już nie miałam złudzeń. Biegniemy zupełnie dziki bieg.

Obrazek

Policja zabezpieczała trasę jak mogła. Nawet nie specjalnie byli źli. Raczej widziałam niedowierzanie w oczach. Ponad 3000 biegaczy, bez kontroli...Niektórzy bili brawo :taktak: Jeździły policyjne samochody zaganiając biegnących na chodniki i torowiska. Nie było to bezpieczne.
Wrocławianie szybko obstawili trasę. Podawali nam wodę i izotoniki zorganizowane spontanicznie, we własnym zakresie. Organizatorzy kiedy podjęli decyzję o zatrzymaniu biegu nakazali też likwidację punktów odżywczych i kurtyn wodnych.
Biegacze także byli solidarni. Kiedy ktoś dostawał wodę upijał porcję i przekazywał butelkę dalej. Nie marnowała się żadna kropla.

Obrazek


Miasto stanęło, samochody trąbiły w rytm dopingując. Na torowiskach stały tramwaje,a w otwartych drzwiach kibicowali pasażerowie...

Na mecie był istny tłum. Kibice dopingowali jak nigdy. Finisz był porywający. Potem na mecie dostaliśmy medale.

Obrazek

Płonęło ognisko. W końcu to Noc Świętojańska pełna cudów i dziwów ...

Obrazek


My byliśmy szczerze zadziwieni tym w czym braliśmy udział. Że taka impreza może się w taki sposób rozwinąć...Z jednej strony absolutna porażka organizacyjna z drugiej zaś dowód na to,że determinacja ludzi może nas daleko zaprowadzić. Dowód na ogromną solidarność i zgodność dusz :oczko: :lalala:


cdn...
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

6 lipca Maraton Gór Stołowych

Ten bieg to dla mnie już prawie dwuletnia historia...
Pierwszy raz zapragnęłam zmierzyć się z biegiem w Górach Stołowych już w zeszłym roku. Zapisałam się , uiściłam opłatę , rozpoczęłam przygotowania i...niestety zostałam znokautowana w pod koniec czerwca przez wirusy. Czułam się słabo i absolutnie nie nadawałam się do niczego, a już na pewno nie do biegania... :chlip:

Kolega przywiózł mi tylko należną koszulkę.
Nie miałam nawet odwagi jej nosić. Jakoś tak kiepsko. Miałam w głowie poczucie,że byłoby to oszustwo. Założyłam ją raz, na Maraton w Barcelonie ( uznałam,że tam i tak nikt nie rozpozna logo i nie będzie zadawał pytań :ble: ) Zrobiłam wtedy życiówkę. Koszulka przyniosła szczęście.

W tym roku bez wahania znowu wpisałam się na stosowną listę. Zarezerwowaliśmy ze spartańskim koleżeństwem noclegi w Pasterce, aby było blisko. Przygotowywałam się. Biegałam maratony - czasem nawet "treningowo, byle dobiec, byle się sprawdzić czy dam radę długo. Chciałam się wzmocnić.
Większość treningów od Cracovia Maraton była już w okolicznych górkach. Nie miałam poczucia specjalnej mocy ale bardzo czekałam, na chociaż najmniejszy sygnał,że dam radę.
Po biegu Sokoła w Zakopanem byłam już bliska rezygnacji. Kiedy podczas biegu Marcin Świerc powiedział mi o zmianie trasy ( umierając na 14 km usłyszałam o perspektywie 46 km) pomyślałam,że to chyba jednak nie dla mnie. Bałam się,że nie dam sobie rady, narobię tylko sobie i innym kłopotów.

Jednak nie w moim stylu się wycofać... :lalala:

Jechałam z palpitacją serca. Nie mogłam się zdecydować w czym pobiec. Wzięłam kilka koszulek, kilka par spodenek, skarpetki w kilku długościach, plecak z bukłakiem, pas z bidonami i ...szum w głowie. :echech: :echech: :hej:

Zaraz po przyjeździe do Pasterki udzieliło mi się przedbiegowe podniecenie. spędziłam przemiły wieczór w towarzystwie moich kolegów i koleżanaek Spartan.
I wszystko byłoby miło tylko,że...około 22.00 dowiedziałam się, że istnieje również na tym biegu takie coś jak limity czasowe ( poczułam się jak przysłowiowa blondynka) :orany: :orany: :orany:
Instynkt samozachowawczy podpowiadał mi,że powinnam uciekać, albo chociaż NIE STARTOWAĆ !!!!! :taktak: :szok: :taktak:

A jednak.
Wciągnęłąm poczwórną porcję owsianki. Napełniłam pod okiem mądrzejszych bukłak izotonikiem, wybrałam odzienie i powlekłam się na start robiąc dobrą minę do złej gry... :oczko:

Obrazek

Tuż przed startem czułam mdłości ze strachu... szaleństwo :taktak:

Obrazek


Ruszyliśmy i...strach uleciał a jego miejsce zajął dobry humor, chęć sprostania zadaniu i ciekawość... jak to będzie :hej: :hej: :uuusmiech: :taktak:

CEL: DOBIEC I ZMIEŚCIĆ SIĘ W LIMICIE CZASU CZYLI ...46 KM W 8,5 H

Początek był miarowy i dość wolny. Wszyscy biegacze z mojej środkowo-końcowej stawki zwalniali na podbiegach. Oszczędzali siły. Uznałam,że pewnie wiedzą co robią i dostosowałam się do tempa i rytmu.


Obrazek

Góry Stołowe natychmiast mnie zachwyciły i podbiły serce. To niezwykłe i malownicze miejsce. Czułam się jak gdybym znalazła się w scenerii dofilmu albo bajki. Góry, las, porozrzucane głazy. Uformowane omszałe bramy, schodki, wąskie przejścia... Niesamowite miejsce :taktak:
Już wszystko mi się dookoła podobało. Tempo jak dla mnie było idealne. Przy węższych przejściach formowały się kolejki i nie było mowy o bieganiu ani o wyścigach... Jeżeli ktoś ma ochotę " robić czas" to musi wystartować w początkowej stawce. Potem , nie ma szans się ścigać przez kilka kilometrów.


Obrazek

Zachwycona dotarłam do pierwszego punktu odżywczego.
A tu... :szok: :taktak: :hejhej: :szok:


Obrazek

Menu mnie powaliło :hahaha: :hahaha:
arbuzy, banany, pomarańcze, dwa rodzaje izotoników ( zresztą pysznych niezwykle) w kubkach i wedle potrzeb także do bukłaka, rodzynki, orzechy, wafle z kakaowym nadzieniem, żelki w cukrze i sama juz nie pamiętam co jeszcze... Acha uśmiechnięte twarze wolontariuszy i współbiegaczy.

Do tego okazało się że mam ponad godzinę zapasu na pierwszej bramce czasowej czyli 8 km :hejhej: :hejhej:


Obrazek

Kolejny odcinek to 10 km i czas dla niego 2 h

Było wprost cudownie. Biegliśmy ze znajomymi i podziwialiśmy to co dookoła. Zresztą nie mogliśmy sobie również odmówić przyjemności robienia zdjęć. :taktak: :taktak:


Obrazek Obrazek

Kolejna bramka czasowa 18 km i punkt odżywczy. Czas 2,5 h czyli mamy (1,5 h w zapasie). Kolejny odcinek 10 km i czas przewidziany 1 h :uuusmiech: :usmiech:


Obrazek

Czułam absolutny luz psychiczny, zadowolenie, szczęście i miałam poczucie,że to właśnie teraz przeżywam jedne z najpiękniejszych chwil w życiu. Mam siłę, dookoła piękne widoki, dobre towarzystwo wokół, zapas czasowy...istna sielanka.


Obrazek Obrazek

A jednak jak to się zwykło mawiać...dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane albo jak kto woli nie chwal dnia przed zachodem słońca, albo pewnie jeszcze kilka powiedzeń by się nadało
( o dzieleniu skóry na niedźwiedziu...itd)
Podczas zbiegu gdzieś około 20 km zaczęłam czuć dyskomfort w prawej nodze. Więzadło boczne kolana dawało znać,że jest i to nie koniecznie zadowolone,że musi uczestniczyć w tej zabawie z tak dużą ilością skał i kamieni.
Próbowałam drobić, zbiegać drobnymi krokami ale te zabiegi nie wiele przyniosły rezultatu. To co traciłam na zbiegach nadrabiałam na podbiegach, bo wtedy kolano grzecznie słuchało i moc w mięśniach była.

Na trzeciej i ostatniej za razem bramce czasowej stawiliśmy się z koleżeństwem z pół godzinnym zapasem . 27 km 4,5 h

Trochę dziwnie się czułam, bo miałam dużo siły i przeczucie,że to nie wystarczy.
Po krótkim odpoczynku, toalecie i uzupełnieniu płynów ruszyliśmy dalej.

Wtedy też zaczęły się " schody" czyli podbiegi na których dawałam ile fabryka pozwoli żeby potem było z czego tracić na zbiegach. Z moją nogą było coraz gorzej. Kolega czekał na mnie po zbiegach..odpoczywając sobie a potem doginaliśmy pod górę.

Prawdziwy problem pojawił się około 30 km. Trzeba było przejść w dół ze Strzelińca. Makabra. Nawet nie mogę powiedzieć,że to co robiłam to było schodzenie, spełzałam raczej po kamieniach w dół a do oczu cisnęły się łzy...
Na dole czekał kolega. Minę też miał nie tęgą. Bolała go głowa i czuł ogólne osłabienie...

Dotarliśmy do 39 km
Kolega po konsultacji służby medycznej GOPR zdecydował się przerwać bieg. :szok: :ojoj: :ojnie:
Miał słabą saturację ( czyli słabe wysycenie krwi tlenem) i dlatego źle się czuł.

Ja ruszyłam dalej przed siebie. Ostatnie 7 km. Aż 7 km

Początkowo był podbieg na którym nadrobiłam nieco strat. Potem ostatni punkt wodny. Już się na nim nie zatrzymywałam. Miałam zapas w bukłaku i myśl w głowie,że jest krucho z czasem.
Dołączyłam do grupki biegaczy ale nie pogadaliśmy zbyt długo. Dało się odczuć zmęczenie i napięcie. Każdy chciał chociaż dobrnąż do mety ...
Ostatni zbieg to była absolutna katorga. łzy płynęły mi po policzkach a każdy krok powodował ból. Liczyłam kroki i co kilka sekund sprawdzałam GPSa..jak długo jeszcze muszę wytrzymać...

To były zdecydowanie najgorsze kilometry. bałam się,że stane i ... zostanę.

ASFALT
DROGA
To było moje wybawienie. Wiedziałam od tego miejsca,że nie ma juz możliwości żebym nie dotarła o czasie do mety.

Ostatni kilometr ...CUDNY mimo ze masakrycznie męczący i wyczerpujący :bum: :bum: :bum: 600 schodów na szczyt Strzelińca :taktak: :szok: :taktak:

Wszyscy schodzący już w dół biegacze dopingowali i zagrzewali do ostatniej walki. Każdy z nich wcześniej przechodził tą samą gehennę. Niezależnie od czasu który osiągali. Końcówka daje do wiwatu . Sprawdza ostateczną determinację.
Nie ważne czy przybiegnie się po 4, 5,6 7 czy 8 godzinach ...i tak wyciska ostatni oddech i ostatnie siły

META

CEL OSIĄGNIĘTY :hej: :hej: :hej: 46 KM CZAS 8 H 03'

To niesamowite uczucie. SATYSFAKCJA. Dałam radę. Ukończyłam. Przebiegłam pierwszy raz w życiu 46 km.
To zapamiętam na całe życie. taki mój pierwszy raz...


Obrazek

Na mecie przyjaciele, znajomi, uśmiechy, radość, zdjęcia, smsy... SZCZĘŚCIE

Obrazek

Zeszłam na dół wspierając się pożyczonymi kijkami...

Jeżeli ktoś ma wątpliwości czy warto biec Maraton Gór Stołowych w 8h

WARTO, absolutnie warto.

Niezależnie od osiągniętego wniku zmieniając asfalt na góry i zwiększając kilometrarz przesuwasz granicę niemożliwego...
Niechcący stałam się też biegaczem ultra ( podobno wszystko ponad 42 km to już :lalala: :szok: :oczko: ultra) teraz apetyt dalej rośnie.
Nie mogę już sobie na treningu odpuścić na 10 cz 20 km skoro mogę więcej, skoro mogę dalej.
Nie mogę wymiękać na 500 m w górę skoro mogę 2500 m

I JUZ WIEM Z CAŁĄ PEWNOŚCIĄ,ŻE ASFALT MNIE NIE SATYSFAKCJONUJE :oczko:

Ps. MGS przebiegłam w butach minimalistycznych, na "palcach" Inov8 trailrock :oczko: :taktak: :hahaha:
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

7- 18 lipca

Prawie w ogóle nie biegałam :ojnie: :ojnie: Chciałam doprowadzić więzadło do stanu używalności. Jedyną forma ruchu było pedałowanie na rowerze treningowym kiedy tylko byłam w domu :oczko:
A to wcale nie tak często jak by się wydawać mogło.
W ciągu ostatnich dwóch tygodni pomieszkałam tylko 4 dni w domu ...pozostałe spędziłam w trasie przemierzając polskie drogi z zachodu na wschód i z północy na południe...
Jutro wyruszam w Góry Stołowe a w sobotę startuję w Złotym Półmaratonie DFBG.

Obrazek

Zobaczymy czy noga wydobrzała. :taktak: :hej: :hahaha:

Trzymajcie kciuki :uuusmiech:
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

22 lipca DFBG - syndrom kolonisty

Dwie godziny temu wróciłam z wyjazdu biegowego...
Ogarnęłam siebie i dom...usiadłam i...

odczuwam syndrom ...kolonisty...

Przez głowę przemykają mi wspomnienia z minionego weekendu. Masa emocji która teraz odczuwalna jest jako absolutna pustka, trochę przepleciona nutką tęsknoty.
Pamiętam takie wspomnienia z dzieciństwa kiedy po powrocie z kolonii chciało mi się płakać na samo wspomnienie fajnie spędzonego czasu i super ludzi...
Dzisiaj wróciłam z Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich podczas którego wystartowałam w półmaratonie i podczas którego miałam okazję kibicować kolegom biegnącym na 223 km i 100 km :taktak: :szok: :uuusmiech: :taktak:

Powlekłam też za sobą rodzinkę...na koniec Świata...

Było warto. Pomimo,że to pierwsza edycja festiwalu. Pomimo,że jeszcze wiele kwestii organizatorzy będą musieli dopracować, to na 100% wypadła biegowa integracja i solidarność. Emocje sięgały zenitu i spędzały sen z powiek.
Pierwszy raz miałam okazję odczuć jak społeczność ludzi solidaryzuje się z tymi którzy właśnie walczą na trasie.

Organizatorzy byli cały czas w pogotowiu i na bierząco Zdawali relację na FB. My, którzy szykowaliśmy się do swoich startów ciągle sprawdzaliśmy internet i dane z trasy...wymienialiśmy się smsami z tymi którzy biegną...Do późnej nocy i od rana pozostawaliśmy w napięciu, czekaliśmy na mecie...wiwatowaliśmy...

Absolutne szaleństwo i adrenalina na maxa...

Kiedy widzę zawodnika kończącego 223 km i mam na uwadze własne słabości nie potrafię opanować wzruszenia. Czasem łzy same płyną z radości. Takie uniesienie pozostaje potem na długo i daje wiele siły. To są takie pozytywne fluidy, dobra energia czy jak by to człowiek inaczej zwał. JEST MOC :uuusmiech: :uuusmiech: :uuusmiech:

Teraz emocje opadły, wszyscy rozjechali się w swoje strony.

Pozostał medal, wspomnienia, głowa naładowana pozytywną energią i ...ogromna tęsknota :taktak:

Takie wyjazdy biegowe, szczególnie w większym gronie to jak urlop spędzony w najwspanialszym kurorcie. Relaksuje się ciało ( choć w tym wypadku poprzez zmęczenie) i resetuje psyche...

Można by rzec:
CHWILO TRWAJ WIECZNIE :uuusmiech: :usmiech:

Jutro opiszę moje zmagania...idę odetchnąć :oczko: :taktak: :usmiech:

Obrazek
Awatar użytkownika
Dobajka
Zaprawiony W Bojach
Zaprawiony W Bojach
Posty: 504
Rejestracja: 20 lip 2011, 09:04
Życiówka na 10k: 52,58
Życiówka w maratonie: 4'19
Lokalizacja: Kraków i gdzie mnie oczy poniosą

Nieprzeczytany post

20 DFBG Złoty Półmaraton



Przebiec Półmaraton niby żaden wyczyn :oczko: szczególnie jeżeli się biega maratony.
Ale sytuacja zmienia się diametralnie kiedy człowiek bierze się za 21 km po górach, a tym bardziej po niedawnym górskim maratonie.

Zaczynając od początku...

Do MGSu nie byłam pewna czy bieganie po górach to zabawa dla mnie. Kiedy się jednak przekonałam na własnej skórze że to niebywała frajda, nawet dla kogoś takiego jak ja ( raczej zamykającego a nie otwierającego stawkę) stwierdziłam,że nie ma na co czekać tylko trzeba biegać.
Zapisałam się więc zaraz po przyjeździe na Złoty Półmaraton, który wchodził w skład Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. To pierwsza edycja tej imprezy. Myślę że w gruncie rzeczy bardzo zresztą udana.
Organizatorzy stworzyli niepowtarzalną atmosferę. Centrum organizacyjne mieściło się w Lądku Zdrój.
Miasteczko na pierwszy rzut oka czasy świetności ma raczej za sobą, ale społeczność tam mieszkająca jest bardzo sympatyczna i zdecydowanie pozytywnie nastawiona do turystów. Również do turystów biegaczy.


Obrazek

Przyjechałam z rodzinką w piątek po południu. Chciałam odebrać pakiet i pożegnać jeszcze kolegę biegnącego 106 km. :uuusmiech:
Drugi z moich znajomych ruszył już we czwartek o 18.00 w biegu 7 Szczytów 223 km :taktak: :szok: :taktak:
Tak więc biegł już prawie dobę. Mieliśmy z nim kontakt smsowy i wiedzieliśmy już że jest bardzo ciężko.

Pokręciliśmy się w okolicach biura zawodów. Autokary około 18.00 zabrały zawodników startujących na setkę aby mogli ruszyć w Kudowie Zdrój.

Przespacerowaliśmy się trochę, zjedliśmy lody, wypiliśmy piwko ( typowe rodzinne popołudnie)czułam się jak na urlopie :taktak:

W sobotę rano po duuużym owsiankowym śniadaniu ruszyliśmy na start :bleble:

Pomna swojego niedomagającego kolana szykowałam się na bieg w granicach 2,5 godziny. Spotkałam się ze znajomymi którzy mieli również biec półmaraton.

Obrazek

I pośród śmiechu i żartów ruszyliśmy. Jakoś nie do końca dobrą mapę trasy chyba oglądałam i profil też raczej nie ten, bo szykowałam się na łagodny początek i dość ostrą drugą połówkę.
Tymczasem już po 500 m zaczął się stromy podbieg. :hahaha: :grr:
Garmin odmówił współpracy i nie chciał lub nie mógł ( w sumie bez różnicy) zlokalizować satelity więc biegłam i podchodziłam na czuja - czyli ile miałam sił :uuusmiech: :taktak:

Po pierwszym podbiegu humor jeszcze wciąż mi dopisywał i czułam moc.

Obrazek

Dobiegłam na 8 km w czasie 1h10 - jak potem sprawdziłam z międzyczasów i właściwie byłam zaskoczona,że tak szybko i sprawnie poszło.
Potem kolejne podejścia trochę dały w kość, ale było tak pięknie,że nagradzało to cały wysiłek.

Obrazek

Wbiegliśmy na Trojak :hej: :hahaha:

Obrazek

Niestety podczas zbiegu noga znowu zaczęła boleć i to dość solidnie. Znowu więc wszystko to co nadrobiłam podczas podejść traciłam na zbiegach. Z kilkoma osobami wręcz kilka razy się rotowaliśmy.


Obrazek

Sumarycznie dotarłam do mety w 2 h i 55 min - co nie jest szczególnym osiągnięciem. Ale cieszyłam się,że nie przyszło mi do głowy zapisać sie na Maraton :tonieja: :tonieja:

Obrazek

Tak czy inaczej fajna trasa. Mili ludzie . Pogoda wymarzona. Warto było się pomęczyć. :taktak: :uuusmiech: :taktak:

Obrazek

Zostaliśmy po biegu w Złotym Stoku. Pozwiedzaliśmy Kopalnię Złota i muzeum rzemiosła średniowiecznego. Generalnie bardzo udany dzień.

Wieczorem powitaliśmy w Lądku kolegę który ukończył Bieg KBL 108 km :uuusmiech: :taktak: Trzeba było to "oblać" Zakończyliśmy świętowanie koło 1 w nocy :oczko:


Ja niestety muszę rozpocząć rehabilitację kolana a ściślej biorąc całej nogi, bo diagnoza z wczoraj brzmi " Zespół pasma biodrowo-piszczelowego "

Ale jak tylko wydobrzeję...drżyjcie góry, bo mam już kilka pomysłów :taktak: :hejhej: :hejhej: :taktak:
New Balance but biegowy
ODPOWIEDZ