09.04.2013
dystans - 4,76 km
czas - 38:16
śr. tempo - 8,03 min/km
Szczęśliwa, że po niedzielnym truchtaniu nogi nie bolą, postanowiłam dziś wyjść po raz kolejny.
Wstałam jak zwykle o 5 (z tym cyklicznym snem to się chyba sprawdza, jak staram się położyć tak, że wstawanie wypada po którymś 90-cio minutowym cyklu, to wstaje mi się lekko), o 6 wyszłam. Temperatura -2, wstające zza horyzontu, pomarańczowe słońce.
Po lekkiej rozgrzewce włączyłam endo w celu zarejestrowania treningu, ale nie miałam zamiaru się kontrolować.
Postanowiłam zrobić pętlę wkoło wsi (ok. 5 km). Trasa prosta jak stół.
Potruchtałam spokojnie, z wiatrem w plecy, z muzyką w jednym uchu (bo to jednak ulica

). Po skręceniu w kierunku wału wiślanego od pola uderzył mnie wiatr

.
Biegłam sobie i cieszyłam się jak dzieciak. Ale tylko przez chwilę!!
Po ok 2 km zaczęły mnie boleć łydki. Ból przeniósł się wyżej.
Zwolniłam do energicznego marszu, i ból zelżał. Przeszłam jakieś 500 m, odpoczęłam i spróbowałam znów potruchtać.
MASAKRA. Jak tylko poderwałam się do biegu w łydki jakby ktoś wbił mi szpile. Przedtem bolały nogi nad kostkami, teraz kłujący ból łydek od wewnętrznej strony nóg (zwłaszcza prawej)
Zrezygnowana pomaszerowałam w kierunku domu. Wzdłuż wału, w dolinie Wisły hulał halny

.
Oczywiście przewiało mnie jak ch....ra. Nawet słoneczko świecące prosto w twarz nie poprawiło mojego humoru.
Wściekła, ze łzami (wściekłości/ od wiatru/ od słońca) w oczach polazłam do domu.
Nie wiem co się dzieje. Nie wiem kiedy tak się przeciążyłam. Może chciałam za szybko
I nie wiem co teraz.
Dziś znów telefon to pana fizjo. Postaram się umówić.
Miał być bieg po zdrowie

i pewnie byłby taki gdybym słuchała rad!
Do czasu aż będę coś wiedziała wracam do marszobiegów. Pan fizjo radził kilometr na kilometr.
Chyba nie mam innego wyjścia.
Ale nerwy są. Całą zimę dawałam radę, a na przedwiośniu wysiadłam.
dystans - 1,1km
czas - 35'
W ramach relaksu i rekompensaty po nieudanym biegu wybrałam się na basen.
Było dość spokojnie, ludzi niewielu, więc pływało się przyjemnie.
Przepłynęłam 20 x 25 klasycznie, 14 x crowl-em (z deseczką, oszczędzając nogi), 10 x grzbiet.
Po telefonie do pana Piotra (chyba się lepiej poznamy

) mam polecenie rozmasowania bolącego miejsca na zimno ( a ja po bieganu brałam dziś gorący prysznic, myśląc, że to rozluźni mięśnie

) i spotkanie za kilka dni na ponowne oklejenie.