Czołem, kilka odpowiedzi:
Ad1. Test CRP tylko jedno z moich dzieci miało robiony w szpitalu, gdzie trafiło z zapaleniem układu moczowego, wg google
WP z 2008 test jest szybki i bezbolesny. Nasz lekarz z tego nie korzystał.
Test na paciorkowca (anginę) moje dzieciaki miały robiony 3-4 razy. Test wykonywał nasz lekarz- jest szybki (ok.3min od pobrania wymazu do wyniku), tani (15zł), bezbolesny (
opis).
Testy muszą być połączone z diagnozą lekarską- same testy nie są wystarczające.
Test są trudnodostępne. Dwa lata temu próbowałem zrobić test na paciorkowca w przychodni i w dwóch laboratoriach- nie udało się. Mój kolega, szanowany lekarz rodzinny, dowiedział się ode mnie (sic), że te testy są dostępne w Polsce.
Moje doświadczenie uczy, że lekarza można sobie trochę wychować.

Zdarzało się, że z oszczędności nie chcieliśmy iść do naszego lekarza i trafialiśmy do pani doktor z NFZ. Po dwóch próbach zapisania naszym dzieciom antybiotyku pani się poddała. Ona zapisywała, a my po tygodniu czy dwóch przychodziliśmy na kontrolę ze zdrowym dzieckiem i niewykupioną receptą na antybiotyk. Stara dobra metoda biernego oporu. Do lekarki nie szliśmy po leki, tylko po diagnozę. Jeżeli diagnoza brzmiała angina, grzaliśmy po potwierdzenie do pana doktora.
Z syropów stosujemy czasem tylko accodin (ostatnio przestał być na receptę i jest mocno reklamowany). Stosujemy go tylko, gdy kaszel jest na tyle mocny, że dziecko nie może w nocy zasnąć. Czyli podajemy tylko na noc. Ten syrop (i chyba jeszcze diphergan) to podobno jakiś "mózgojeb"- wyłącza w mózgu jakiś obszar odpowiedzialny za odruch kaszlu. Trzeba z tym ostrożnie. A sam w sobie kaszel nie jest ani dobry ani zły- to tylko objaw choroby i forma obrony organizmu. Nie trzeba z tym szczególnie walczyć (pomijam jakieś monstrualne kaszle z wymiotami itp.). Lekarz nas uświadomił, że kaszel po ustąpieniu infekcji może trwać nawet do 6 tygodni i jest to odruch samooczyszczania się organizmu.
Zwykłe syropy (szczególnie dla dzieci) są mało pomocne- niczego nie leczą a głównie składają się z cukru i chemicznych dodatków smakowych.
Jeszcze o ww. testach. Nasz lekarz mówił (a znajomi, którzy tam od kilku lat żyją, potwierdzili), że w Szwecji, zanim zostanie się przyjętym przez lekarza, pielęgniarka wykonuje oba testy i decyduje czy lekarz ma jeszcze coś do roboty (jeżeli nie ma infekcji bakteryjnej pacjent wraca do domu). Druga ciekawa i ważna informacja: dziecko nie jest wiezione do lekarza jeśli ma standardowe objawy infekcji i gorączka nie przekracza 40 stopni. Lekarz konsultuje sytuację z rodzicami telefonicznie i każe się skontaktować po trzech dniach od pojawienia się gorączki (lub gdy pojawiają się jakieś niepokojące objawy). Gorączki się nie zbija jeżeli dziecko dobrze ją znosi. My stosujemy się do tych zasad i jest OK. Gorączkę zbijamy, gdy dziecko zbyt długo nie chce jeść. Czasem na noc, gdy widzimy, że gorączka gwałtownie rośnie wieczorem i chcemy, żeby dziecko spokojnie spało. Do lekarza idziemy po 3-4 dniach, jeżeli gorączka nie spada. Jeśli spada odpuszczamy wałęsanie się po gabinetach.
Leczenie infekcji polega głównie na obserwacji. Moje dzieciaki są przyzwyczajone do czosnku (oczywiście nie pałają do niego miłością), który im podajemy w infekcjach od trzeciego roku życia. Gdy widzimy, że coś się zaczyna dziać (kichanie, marudzenie itp.) dzieciak jest faszerowany rozgniecionym ząbkiem czosnku podanym z chlebem z masłem(do smaku: albo miód, albo jakaś wędlina). Czosnek generalnie przez 2-3 dni rano i wieczorem. Co trzy godziny płuczemy gardło wspomnianym wcześniej salviaseptem (stężenie dostosowane do wieku). Po płukaniu plasterek cytryny na język do wyssania (ew. mała łyżeczka wyciśniętego soku z cytryny do połknięcia). Po cytrynie płaska łyżka miodu do wolnego ssania na języku. Gdy tę kurację zastosuje się odpowiednio szybko, infekcja się cofa. Jeżeli zbyt późno, łagodzi się przynajmniej jej przebieg. Ostatnio przekonałem się też do podawania dużych dawek tranu (ten w kapsułkach dzieciaki uwielbiają) i nawilżania/płukania nosa różnymi wodami morskimi w sprayu (to w drugim etapie, gdy czosnek wysuszy nos).
Gorzej jest z maluchami poniżej trzech lat. Czosnku nie zjedzą. Ale gdy śpią, wyciskamy czosnek na gazę i wieszamy na łóżeczku. To dobrze udrażnia nos i ułatwia sen.
Wszystko w temacie leczenia infekcji w naszej rodzince.
Ad2. O diecie można w nieskończoność. Dla nas podstawą było przyjęcie do wiadomości, że cukier i biała mąka to nie jest pożywienie. Nie znaczy to, że udało nam się je całkowicie wyeliminować. Nie popadamy w paranoję. Ale białego makaronu, białego ryżu, białego chleba praktycznie nie jemy. Mamy świadomość, że kupując jogurt owocowy kupujemy go w takim charakterze, jak każde inne słodycze. Serków danio itp. nie kupujemy wcale.
Ad3. Przede wszystkim jedzenie potraw zrobionych samodzielnie z nieprzetworzonych produktów. Mięso, twaróg, mleko (tylko pasteryzowane w niskiej temperaturze), sery, jaja, kasze (głównie jaglana), warzywa, owoce- nic niezwykłego. Pstrąg lub łosoś w piątek na obiad, w sobotę na śniadanie luksusowa wędzona ryba z Biedronki (rotacyjnie: filet z pstrąga, filet z łososia wędzony na ciepło, makrela).
Jakiś lekarz kiedyś w TV powiedział- „kupuję tylko takie produkty, które w składzie nie mają więcej niż 5 elementów” i coś w tym jest. Unikam produktów konserwowanych chemicznie, jak widzę w składzie wzmacniacz smaku- odkładam.
Suplementacja? Tylko tran w kapsułkach (no czasem olej lniany- ale dzieciaki nie lubią). Preferuję Gold Omega 3 Sport Edition.
Acha, przez prawie trzy lata jadłem z żoną (dzieci też 2-3 razy w tygodniu) na śniadanie coś takigo :
kaszka własnej roboty. Teraz, gdy ogólnie opanowaliśmy infekcje, nie chce mi się do tego wracać. Ale bardzo sobie to jedzonko chwalę. Na pewno kiszki dostały przez te trzy lata potężny zastrzyk naturalnego błonnika i bakterie jelitowe, które ponoć są w dużym stopniu odpowiedzialne za odporność, mają się gdzie rozwijać.
Nasz lekarz mówił, że czas budowania odporności to okres letni. Trzeba jak najwięcej przebywać na powietrzu. Gdy przychodzi okres jesień/zima/wiosna to tylko pozostaje mądra obrona nabytej odporności. Łapiemy infekcje gdy jesteśmy osłabieni (jakimś nadmiernym wysiłkiem np. treningiem, brakiem snu, stresem). Nasz organizm źle znosi gwałtowne zmiany temperatury. Nasze starsze dzieciaki chodzą na basen i zauważyłem, że często coś tam łapały. Od kiedy nie pozwalam im zbyt szybko wychodzić na dwór po suszeniu włosów, infekcje „pobasenowe” też przestały się zdarzać. Stąd wniosek, że przyczyną mogła być właśnie zbyt gwałtowna zmiana temperatury (nagrzana suszarką głowa nawet okutana czapką i szalikiem może zostać przewiana- tym bardziej, że nigdy nie wiesz na jaki pomysł wpadnie nastolatek…)
Stracona po infekcji odporność wg naszego lekarza odbudowuje się ok. 6 tygodni. Po ostrej i długiej infekcji można dochodzić do siebie jeszcze dłużej. W tym czasie trzeba uważać podwójnie.
No dobra, o zdrowiu można w nieskończoność. Pewnie większość z tych "genialnych" myśli już gdzieś słyszałeś, ale czasem kolejny taki głos przeważa i człowiek coś zaczyna zmieniać w swoim postępowaniu.
Nie daj sobie wmówić niedouczonym lekarzom, że antybiotyki podaje się "osłonowo"!

Antybiotyki mogą człowiekowi uratować życie, ale mogą też doszczętnie zrujnować układ immunologiczny (i robią to zawsze podawane "osłonowo"). A im więcej razy organizm samodzielnie podniesie się z infekcji, tym będzie silniejszy.
Muszę iść spać. Dobranoc.