Mnie nie przeszkadza za wiele. Na początku bardzo się przejmowałam że mi się do butów naleje błoto, ze mi zamokną, ze zmarznę, ze się poślizgnę, wpadnę w błoto, ale mój mąż wzruszył tylko ramionami i kazał mi sobie uświadomić, ze przecież jak będę biec to mi będzie ciepło nawet jak będe mokra od góry do dołu.
Fakt, w sumie już i przeżyłam bieganie po żywym lodzie, i po błocie do kostek, i teraz po kopnym śniegu który wsypywał mi się górą w buty, jedyne co mnie ruszyło na chwilę to jak mi się taka rozmamłana breja śniegowo-błotno-solna wlała bokiem do butów jak wdepnęłam w nią na poboczu ulicy, to przez chwilę nie było fajnie- ale szybko noga się rozgrzewa i nawet nie czułam ze mam mokro w butach.
Jak przedwczoraj biegałam w nagłej zadymce, to bezczelnie biegałam po prostu środkiem osiedlowych ulic, jak coś jechało to zbiegałam na pobocze albo przeskakiwałam na chodniki- po kostki w świeżutki śnieg.
Kiepsko znoszę zakaz biegania, ćwiczenia są nudne jak flaki z olejem i bolą mnie od nich kolana.
Błe.
I jeszcze się muszę jakoś zmobilizować i zacząć odstawiać marsze rehabilitacyjne pod jakąś górkę
chyba sobie tę przyjemność odłożę do soboty.