5 I

18:33, 30 msce
Od rana miałem mocno katastroficzne nastawienie. Nie pomogło nawet ulubione śniadanie (chleb w jajku + kawa) spożyte przy filmiku z jakiegoś wyścigu XC z Bekele. Cały czas musiałem walczyć z myślą, że dzisiaj nic nie nabiegam.
Gdy przybyłem na miejsce okazało się jednak, że wszyscy znajomi cierpią na biegową chandrę. Zabawne jest to, że na ich tle miałem całkiem dobry humor... W czasie rozgrzewki wciąż musiałem odpędzać wredne myśli o tym jakie to mam ciężkie nogi itp.
Ustawiłem się blisko startu i wreszcie nie musiałem wyprzedzać tłumów. Po kilometrze zobaczyłem jakieś 20 metrów przed sobą chłopaka, który wyprzedził mnie o krok na pierwszym biegu. Dałem sobie czas do 3. kilometra żeby go dojść. Tempo było bardzo szarpane. Sporo mnie to kosztowało, ale doszedłem mojego "przeciwnika" i wyprzedziłem. Przede mną zrobiła się luka na jakieś 10 metrów, potem jeden gość, trochę dalej jeszcze dwóch. Byłem już tak wypruty, że przez myśl mi nie przeszło żeby gonić. I wtedy zawodnik przede mną obejrzał się przez ramię. Dopiero wtedy poznałem Sławka, który na poprzednim GP wyprzedził mnie o sekundę...
Ruszyłem ostro, ale dojście do jego pleców zajęło mi kilometr (więc chyba nie aż tak ostro...). Przy tabliczce "4 km" Sławek spojrzał na zegarek i wyrwał do przodu. Znowu mnie zostawił, ale tym razem udało mi się szybko pozbierać. Na 800 metrów przed metą nie wiedziałem gdzie jestem. Leciałem na 110%. Teraz jestem z siebie zadowolony, ale wtedy miałem ochotę położyć się na trawie i mieć w dupie cały ten wyścig. Na ostatnim zakręcie Agata i Jacek dodali jeszcze chęci walki. Za metą wreszcie mogłem się paść na glebę...
Trzeci bardzo zbliżony rezultat na GP (życiówka poprawiona o 3 sekundy), ale ten start był najtrudniejszy. Dobry prognostyk przed przełajami w Lasku Marcelińskim w niedzielę
