Wcięło mi ostatni wpis (z 27.11). Było w nim mi.in. to:
1) Zakładałam biegać przez godzinę. Wyszło 58minut, w tym czasie przebiegłam 10.7km po 5:25
2) Nadal bez patrzenia na licznik, tylko po 1km kontrolnie, potem już tylko słyszałam pikanie po każdym kaemie.
3) Podsumowanie listopada, ale zapomniałam, że będę chciała wyjść dzisiaj pobiegać, więc nieaktualne.
4) I coś co wzbudziło chyba największe emocje: Ściąć włosy czy nie ściąć?

Dzisiaj
Nie wiedziałam, czy pobiegam czy nie. Okropne, przeokropne zmęczenie i zamulenie. Brak apetytu, na nic nie miałam chęci - ani na leżenie na kanapie, ani na bieganie.Ale jednocześnie wiedziałam, że jeśli nie pójdę biegać, będę czuć się jeszcze gorzej. W ciągu tygodnia ostatnio kompletnie nie mam czasu na treningi, z wyjątkiem dnia, kiedy mogę pójść rano. I czuję, że mi tego brakuje!
Znów bieg bez licznika. Założenie znów to samo - godzina. I jak przybiegłam do domu i sprawdziłam, ile przebiegłam, to paczem i niewierzem. Tempo prawie równe. Po raz kolejny to się zdarzyło, że jak nie patrzyłam na tempo w trakcie biegu, to poszczególne kilometry wychodziły w zbliżonych tempach.
Dzisiaj było tak:
1-6:04
2-5:46
3-5:47
4-5:47
5-5:45
6-5:47
7-5:44
8-5:25
9-5:07
10-5:15
0.68-5:12
OD 8km zaczął się wiadukt, a że dobrze mi się na niego wbiegało, to i szybciej. A potem to już samo się tak biegło. Co prawda byłam pewna, żem od 8km zeszła poniżej 5/km, no ale okazało się, że to złudzenie było

A specjalnie dla fan-clubu "Na głowie loki, a w głowie ptoki" - na razie decyzja został odsunięta w czasie na czas tzw. nieokreślony, czyli może 2 miesiące, a może tydzień. A...po takim jednym miłym zdarzeniu...sobie powiedziałam, że może jednak warto? A poza tym, muszę mieć czym zarzucić, jak między 3:55 a 4:05 chłopaki rzucają, jakby np na obozowym sylwestrze gdzieś się nagle taki utwór z głośników wydobył...

Listopad
153.37km