Sobota 08.12.2012r.
Plany na dziś..
Dzień zawodów

..Wczoraj wieczorem zjawił się u nas gość na weekend, więc niestety nie udało mi się dziś odespać, jak to zwykle w weekend robię

..Ale rano mobilizacja była

Wieczorem już sobie uszykowałem to i tamto, żeby przed wyjazdem nerwowo nie szukać..Naładowałem też aku do lustrzanki, bo umowa z moimi dziewczynami była taka, że dojadą na sam start i będą focić...
Oczywiście jak się ktoś spieszy, nagle czas przyspiesza. Wyjechałem, wydawało się z zapasem, ale znów korki wprowadziły nerwówkę. Dojechałem jednak na Morasko na czas i miałem jeszcze kwadrans na "zalogowanie się" w biurze zawodów. Na miejscu wszystko bardzo sprawnie zorganizowane, fajne studentki w dużej liczbie

informowały o wszystkim i pomagały, dzięki czemu wydanie chipa i zostawienie klamotów w depozycie trwało chwilkę..Sporo ludzi zgromadziło się wewnątrz, by sobie tutaj pogadać i wstępnie się porozciągnąć, bo za szybą było -6stp.
Ja przyjechałem ubrany, prawie gotowy, więc po założeniu chipa i "przyagrafkowaniu" numerka, potruchtałem sobie "oblukać" teren startu i pierwszych 500m, rozgrzewając się tak, jak to robię przed każdym bieganiem.
W drodze założyłem kolce, sprawdzając, by były dobrze zamocowane - nie chciałbym mieć niespodzianki w biegu

Przyglądałem się ukradkiem innym uczestnikom podczas rundek rozgrzewkowych i nikt poza mną kolców nie miał..Uśmiechnąłem się sam do siebie, bo czułem się jakbym używał niedozwolonych środków dopingowych

, z drugiej zaś strony - jako żółtodziób i debiutant - zadumałem się, że być może kolce nie są odpowiednie na tą pogodę i trasę, skoro jestem osamotniony

...(na mecie okazało się, że nie byłem jedyny)..
Start przesunął się o kwadrans. Najpierw dzieciaki pobiegły swoje 700m, potem uszykowaliśmy się i my. Start został przygotowany specjalnie bardzo szeroko, aby wszyscy mogli ruszyć jednocześnie i nie było potrzeby dzielenia czasu na netto i brutto. Tuż przed startem rozglądałem się, szukając wzrokiem dziewczyn, ale znalazłem tylko kolegę, Tomka, którego namowie zawdzięczam dzisiejsze uczestnictwo.
Ruszyliśmy o 11:30. Od razu miałem zonka, bo odpaliłem Garmina i endo, to, zamiast ruszyć, zamknęło się

W biegu więc odpalałem aplikację powtórnie - dobrze, że moja Neo V-ka szybko łapie satelity, endo ruszyło z małym poślizgiem. W międzyczasie grupa już się rozciągnęła na pustej przestrzeni, postanowiłem więc przeskoczyć nieco do przodu, odrobinę nadrobić i zacząłem mijać osoby bezpośrednio przede mną. Bardzo przydał się ten czwartkowy, wieczorny rekonesans, miałem orientację w trasie, mogłem myśleć o rozłożeniu sił..Nie chciałem na początek przesadzić, rzut oka na zegarek pokazał niewiele ponad 5:00..

Pierwsza serpentyna prowadziła w pobliże startu, tu dojrzałem dziewczyny, ale zaskoczyło mnie, że nie robią zdjęć

, tylko coś tam machają komórką...Stawka się rozciągnęła, a ja nie byłem ostatni

i to mnie bardzo podbudowało..Na zbiegach przyspieszałem, na niewielkich podbiegach regulowałem tempo..Znów mnie wzięło na wyprzedzanie, minąłem kolejne osoby, bo wiedziałem, że dalej będzie wąsko i kłopotliwie..Głos rozsądku mówił mi: nie wyrywaj się, jeszcze połowa dystansu

..Wiedziałem, że wybieg z lasu wiedzie przez mostek i delikatnie pod górkę..Gdy znów znalazłem się na otwartej przestrzeni czułem zmęczenie i odpływ sił..Meta była w zasięgu wzroku, ale droga do niej wiodła zakrętasami jeszcze przez niecały kilometr. Tempo siadło zdecydowanie, pomyślałem, że zrywać się będę dopiero 100m przed metą..Oj, poczułem już zmęczenie (pewnie przez bliskość mety), miałem głęboki oddech i drobne z nim kłopoty (o czym dalej), co najważniejsze jednak zaledwie dwie-trzy osoby na całym dystansie mnie wyprzedzały i nawet teraz na koniec nikt się nie kwapił..Dopiero na ostatnich 50-100 metrach jakiś chłopak z prawej próbował, ale wtedy nagle swobodnie przyspieszyłem, dopingując go, by zrobił to samo i minąłem metę przed nim

Zdziwiłem tym sam siebie - byłem mocno zmęczony, a tu nagle taki przypływ energii

...Chwilę dochodziłem do siebie w truchcie, zanim poszedłem po herbatę i zameldowałem się w biurze na zdaniu chipa i odbiorze ciuchów..Bardzo mnie cieszyła perspektywa prysznica, no i dotarło do mnie, że właśnie ukończyłem ZAWODY

ostatnie, w jakich brałem udział, miały miejsce - jeśli dobrze pamiętam - na AWFowych studiach, na obozie sportowym i nie liczę ich, bo były na zaliczenie. Dziś był udział dobrowolny, a więc prawdziwy debiut

...Aha..czas??? A czy to ważne??

Ok, ok...nie złamałem nawet 30 minut, wg Garmina zabrakło mi sporo, ok. 30 sekund, ale gdy mijałem metę widziałem na zegarze chyba 30:12..Zweryfikuję, jak opublikują wyniki.
Podsumowanie.. - ...endo miało falstart

Trasa:
Serpentyny Moraskie 5km Bieg I - lasek za Campusem Morasko
Temperatura: -6stp.
Start: 11:30
Czas: 30:28 (Garmin)
Dystans: 5,10 km
Tempo śr.: 5:58/6:05 (G/e)
Max tempo: 3:54/5:05 (G/e)
Śr. HR: 167bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 102spm
Samopoczucie w trakcie biegu (1-10): 5
Samopoczucie w po biegu (1-10): 8..choć szybko jakoś wypocząłem..
Wrażenia..
Świetne. Zima pełna gębą, mróz, choć słonko w czasie biegu zaczęło się przeciskać przez chmury. Chciałem trzymać tempo, ale później już tylko raz po raz kontrolnie zaglądałem na zegarek, gdy chciałem przyspieszać. Biegłem bardziej na samopoczucie. W pierwszej, szybszej części "wiozłem się" na tych przede mną, bo biegli ok. 5:00-6:00, a to dawało nadzieję na zejście poniżej 30'..Później, gdy towarzystwo się przerzedziło, a doszło zmęczenie, "ten zły wewnętrzny głos" powstrzymywał mnie przed wyprzedzaniem tych, którzy już nie trzymali sześciu minut..No ale cały bieg to było nowe doświadczenie i oczywiście zupełnie inne, niż to treningowe. Ten bieg był pokręcony, trasa nie dawała szans na dobry czas i tym szybkim, i tym z ogona...Odczuwało się to, co mi bardzo odpowiadało - atmosferę małego biegowego święta, a nie wyścigu kto szybciej

. Jestem zadowolony. Dziś już relaks, jutro nad Rusałkę na zajęcia z ZBN.
Aha..dwie kwestie. Oddech. Poczułem w biegu, że nie zaleczyłem przeziębienia - pomijając zwykłe objawy kataru, które w takich okolicznościach dają podwójnie o sobie znać, miałem dziwne uczucie przy głębokim oddechu, że coś w oskrzelach próbuje mi się oderwać, że nie mogę wziąć głębszego oddechu...Nigdy tak nie miałem, żebym miał odczucie zmniejszonej pojemności płuc..Niepokoiło mnie to w biegu..
No i druga niespodzianka - nie będę miał zdjęć. Brak aparatu u dziewczyn, który dostrzegłem na początku biegu, nie był przypadkowy...Moja córka, mimo przypominania, nie włożyła zabranej wieczorem "na chwilę" karty...Zorientowała się dopiero na linii startu/mety...Teraz muszę liczyć, że wcisnąłem się gdzieś "na kliszę" organizatorom...
Kolce dały radę. Kilka razy przetarłem o coś, ale wystarczy żwawiej nogę podnosić i nie ma problemu. Czułem się w nich pewnie.