Niedziela 04.11.2012r.
Wczoraj jednak się nie skusiłem na "serialu biegowego cd." Było nawet ładnie, jednak postanowiłem zrobić pauzę, którą wykorzystałem na zaległości towarzyskie

oraz występ Janowicza, który mnie normalnie porwał

...Jako, że niedziela miała być dniem powrotu, wieczorem zasnąłem z niedokończona myślą organizacyjną pt. "muszę jakoś pożenić powrót, paryski finał tenisowy i bieganie"
Dokończyłem rano, a ranek przywitał nas błękitem i słońcem. Zegar biologiczny dał mi kopa po 8ej, więc się zebrałem. W domu ruch, teściowa wraca z nami (moja jest do rany przyłóż, ale wielu innych by się załamało), ale na szczęście miejsca full, bo my tym razem na dwa auta u niej - czegóż się nie zrobi dla bycia niezależnym (cudownie to docenić, gdy nikt nie stoi nad głową z sakramentalnym: NO JEDZIEMY JUŻ??

). Coś mnie jednak niepokoi, tak naprawdę od początku pobytu, ale teraz zaczęło dotyczyć i mnie - koń trojański

..Jak tylko się zjawiliśmy w środę, dostaliśmy news, że córcia mojego szwagra złapała jakąś infekcję..Ok, smutne to..Ale zupełnie niezrozumiałe było przyprowadzenie jej do nas, by podzieliła się "zarazą" (!!)..Unikałem jej, ale dziś czuję, że coś mnie zaczyna rozbierać..I zaczyna się zaduma: biec, czy nie biec?? "Mieć, czy być?"...Mój kolega, obecnie trener, zwykł mawiać, gdy razem graliśmy: klinem go! Jak czujesz, że coś Cię chwyta, wybiegaj to, spal w wysiłku

...A więc zgodnie z tytułem blogu: na przekór...
Plan na dziś..
Z uwagi na samopoczucie decyduję, że pierwszy km pobiegnę rozgrzewkowo i pomyślę, co dalej. Przy okazji - postanawiam założyć dziś podwójne termo: koszulke z długim, na to z krótkim, a na to ta lekką wiatrówkę z Kalenji..Już na początku pomysł wydaje się trafiony - lekki dyskomfort znika po kilkuset metrach...Truchtam powolutku, znacznie wolniej niż zwykle...Wczoraj jeszcze zastanawiałem się, czy dziś nie potestować siebie na 5km, teraz podejmuję decyzję, że po tym pierwszym kilometrze zabawię się trochę, realizując podpowiedź naszego Naczelnego, bym różnicował treningi. Będą więc dziś:
przebieżki.
Wstępnie miałem zrobić 6-7km, kontrolując sobie tylko tętno. Pamiętam, jak się styrałem niedawno nad Rusałką, więc nie ustalam ambitnych odległości. Przypominają mi się przeczytane gdzieś rady Qby, by przebieżki bardziej przypominały swobodny, ładny bieg, niż bieg na czas..I tak staram się robić..Zabawę zaczynam na drugim kilometrze..Przyspieszam do ok. 4:30, trzymając tempo, wyciągając ładnie nogi do przodu i prostując sylwetkę..Staram się biec rytmicznie stałym tempem..Ustalam, że będę biegł do 170bpm, potem zwolnię, by w truchcie odpocząć do 150bpm i to będę powtarzał. Daje mi to ok. kilkudziesięciu do stu metrów szybszego biegu. Zwalniam bardzo, bardziej niż zwykle, odpoczywam w truchcie, który wydaje mi się marszem..I to jest też odkrycie:
jednak można tak wolno biec! Wcześniej truchtałem w tempie 7:00, teraz pomiędzy przebieżkami poruszam się 8-9'/km..I to jest rewelacja - mam poczucie pełnej kontroli tego, co się ze mną dzieje

Powtarzam cykl za cyklem i za każdym razem daję sobie tyle czasu, by poczuć, że odpocząłem i mogę znów. Oczywiście tętno po 5-6km już nie chce spadać do 150, ale wystarczy, że widzę na Garminie pierwsze dwie cyfry "15.." i jest to znak dla mnie, by znów przyspieszyć....Co ciekawe -
nie czuje przy tym ubytku paliwa, jedynie napięcie w mięśniach, jakbym je szybciej zakwaszał...Kilometry ubywają szybko, to nie jest tradycyjny spokojny bieg z rozglądaniem się wokół, tu się wiele dzieje, bo biegnę wsłuchany w samego siebie...Postanawiam wydłużyć sobie trasę, odbijając w las w stronę drogi, którą przybiegłem..Na 7-ym, 8-ym kilometrze wybieram nawet sobie podbiegi na te odcinki przebieżkowe!

Czuję się świetnie, w końcówce przebiegam nieco dłuższy odcinek w tempie 5:00-5:20, by zamknąć ponad 9km znów wolniutkim truchtem...Pozwala mi na tyle odetchnąć, że w punkcie końcowym mogę od razu się porozciągać i czmychnąć do domu
Podsumowanie..
Trasa: Rynowo - większa pętla; pola+las, ok 1,5km asfalt
Start: 11:53
Czas: 01:08:09 (Garmin)
Dystans: 9:38/9:39 km (Garmin/endo)
jaka zgodność!
Tempo śr.: 7:18/7:16 (G/e)
jaka zgodność!
Max tempo: 3:52/4:12 (G/e)
też wartości zbliżone
Śr. HR: 160bpm
Max HR: 177bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:98spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 4
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 4-5..jak dla mnie rewelacja!
Wrażenia..
Dawno powinienem sobie urozmaicać treningi, nie sądziłem jednak, po pierwszej próbie biegowo-przebieżkowej, że dam radę i to na dłuższym dystansie. Kluczem do wszystkiego był
max wolny trucht pomiędzy interwałami, nie sądziłem, że mogę tak wolno się poruszać, a jednak...
Jestem bardzo zadowolony, bo to był drugi taki trening, ale pierwszy, gdzie wszystko miałem pod kontrolą - nie zajeździłem się, zrobiłem fajny dystans, a przy tym sporo spaliłem...No i sprawdziłem, że mogę spokojnie szybciej biegać nawet na podbiegach
Łączny bilans mojego "świątecznego" biegania to 3 treningi, ok. 25km

Cieszę się, że nie zmarnowałem tego czasu, a spędziłem go aktywnie w tak pięknej jesiennej, leśnej scenerii

Następne tu bieganie już pewnie w śniegu na Boże Narodzenie..