P@weł - na przekór...
Moderator: infernal
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 01.11.2012r.
Miał być jeden dzień pauzy, zrobiło się kilka..Praca, remont, wyjazd świąteczny...Rzutem na taśmę chciałem pobiegać przed wyjazdem wczoraj, bo było fajnie-słonecznie, specjalnie skracałem dzień roboczy, ale z kolei dopadły mnie kwestie remontowo-rozliczeniowe i zanim się pozbierałem ze wszystkim, zrobiła się 16ta, a o 16:15 "gaszą świato"..Jako, że miałem przed sobą 3h podróżowania w towarzystwie z pewnością nie jednego niedzielnego kierowcy , musiałem więc zachować siły na podróż..Postanowiłem, że pobiegnę wypoczęty dziś do południa..Tym bardziej, że nasi pogodowi "prorocy zagłady" od wczoraj starali się akcentować, że z minuty na minutę ma się dziś psuć pogoda..Przy okazji spróbuję kupionej przedwczoraj w Dec'u koszulki z długim rękawem Kalenji..
Plany na dziś..
Pomyślałem tak: pobiegnę sobie w okolicy 6:00 i zobaczę, jak się będę czuł: albo zamknę kółko koło 7km, albo zrobię dychę, albo podkręcę tempo, albo zrobię rekreację ruchową ..Ruszyłem, bo przynagliły mnie pierwsze kropelki deszczu..W otwartym terenie mocno powiewało...Pierwsze 2km biegło mi się ok..przestało kropić, a w lesie też i wiać.."Ugotuję się" pomyślałem, bo w "strefie ciszy" zacząłem czuć dyskomfort - miałem na sobie wspomnianą koszulkę termo z długim, bluzę z Kalenji i membranę przeciwdeszczową z Regatty...Rozpiąłem pod szyją wiatrówkę, bo był mi za ciepło (temp. wg termometru zewnętrznego oscylowała koło 5stp.)...Poczułem też wtedy, po 4km., że dziś będzie kiepsko, bo nie wiem dlaczego, ale kończy mi się paliwo ...Fakt, rano niewiele zjadłem, właściwie chciałem biec na głodnego, ale w końcu "wciągnąłem" dwie łyżki sałatki warzywnej i blaszkę suchego chlebka z sezamem, popijając kawą z mlekiem (na gorzko, nie słodzę takich płynów)..Może ta "puchy" na żołądku odebrały mi chęci?? Zły pies szczekał do ucha: "stań, odpocznij, daj sobie siana, nie szkoda umierać tak w Dniu Zmarłych, chcesz mieć co roku spektakularne obchody??"..Postanowiłem zamknąć pętlę asfaltem, choć nie znoszę biegania po drogach, jednak będzie mi łatwiej nogi ciągnąć po płaskim..Tempo zredukowałem do truchtu, a właściwie truchciku w okolicy 7:00, by dać sobie wytchnienie...Co ciekawe, tętno nie szalało dziś wcale, było jak zwykle po 2km w okolicy 160bps, potem dobiło do 170, by oscylować na koniec w przedziale 170-175..Niestety, pomimo tego, że mnie pewnie winniczki mijały, poniżej 170 już nie zszedłem...Kiedy dobiegłem do punktu wyjścia, byłem zmęczony jakbym zrobił półmaraton...Nie mam pojęcia, czy to wina głodu, czy jednej warstwy na sobie za dużo, czy to po prostu dyspozycja dnia?..."Gdzie jest ten facet, który niedawno obiegł sobie Strzeszynek i zrobił prawie 14km??"
Podsumowanie...
Trasa: Rynowo - mała pętla, 2/3 pola, las, 1/3 asfalt
Start: 11:09
Czas: 43:56 (Garmin)
Dystans: 6,85/6:92 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:25/6:24 (G/e)
Max tempo: 5:39/5:08 (G/e)
Śr. HR: 165bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 84spm
Max kad.:87spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 5-6
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 8..jeśli liczyć rezerwę na zajechanie się
Wrażenia..
Cóż..Pierwsze listopadowe bieganie, pogoda nienajgorsza (troszkę wietrznie), pauza biegowa 3 dni, trasa pola-las-asfalt, niewiele na żołądku, kubek wody przed treningiem...Poduszka pod śródstopiem boli, ale mam sporo ochoty na bieganie..Niestety, chyba miałem wyciek paliwa.. Albo wkomponowałem się w dzisiejsze święto..Po 4 km zgon?..Jak to możliwe...nie wiem...Tak naprawdę 5-6km był dotruchtany, bo nawet ochota gdzieś uciekła...
Pewnie bywają takie dni, ja się nie zrażam, ja nie z tych..jednak bardziej martwi mnie pól pod poduszką, dawał o sobie znać zwłaszcza pod prysznicem, gdy gołą stopą stałem na twardym..Czuję go też w normalnych, dziennych butach, te obecne są płaskie, "bez amortyzacji" ...
Teraz, popołudniem, czekają mnie urodziny córki..Już wiem, że będzie mnie wkurzał wieeelki tort....A ja będę słyszał syk węża i czuł zapach siarki w powietrzu...
Miał być jeden dzień pauzy, zrobiło się kilka..Praca, remont, wyjazd świąteczny...Rzutem na taśmę chciałem pobiegać przed wyjazdem wczoraj, bo było fajnie-słonecznie, specjalnie skracałem dzień roboczy, ale z kolei dopadły mnie kwestie remontowo-rozliczeniowe i zanim się pozbierałem ze wszystkim, zrobiła się 16ta, a o 16:15 "gaszą świato"..Jako, że miałem przed sobą 3h podróżowania w towarzystwie z pewnością nie jednego niedzielnego kierowcy , musiałem więc zachować siły na podróż..Postanowiłem, że pobiegnę wypoczęty dziś do południa..Tym bardziej, że nasi pogodowi "prorocy zagłady" od wczoraj starali się akcentować, że z minuty na minutę ma się dziś psuć pogoda..Przy okazji spróbuję kupionej przedwczoraj w Dec'u koszulki z długim rękawem Kalenji..
Plany na dziś..
Pomyślałem tak: pobiegnę sobie w okolicy 6:00 i zobaczę, jak się będę czuł: albo zamknę kółko koło 7km, albo zrobię dychę, albo podkręcę tempo, albo zrobię rekreację ruchową ..Ruszyłem, bo przynagliły mnie pierwsze kropelki deszczu..W otwartym terenie mocno powiewało...Pierwsze 2km biegło mi się ok..przestało kropić, a w lesie też i wiać.."Ugotuję się" pomyślałem, bo w "strefie ciszy" zacząłem czuć dyskomfort - miałem na sobie wspomnianą koszulkę termo z długim, bluzę z Kalenji i membranę przeciwdeszczową z Regatty...Rozpiąłem pod szyją wiatrówkę, bo był mi za ciepło (temp. wg termometru zewnętrznego oscylowała koło 5stp.)...Poczułem też wtedy, po 4km., że dziś będzie kiepsko, bo nie wiem dlaczego, ale kończy mi się paliwo ...Fakt, rano niewiele zjadłem, właściwie chciałem biec na głodnego, ale w końcu "wciągnąłem" dwie łyżki sałatki warzywnej i blaszkę suchego chlebka z sezamem, popijając kawą z mlekiem (na gorzko, nie słodzę takich płynów)..Może ta "puchy" na żołądku odebrały mi chęci?? Zły pies szczekał do ucha: "stań, odpocznij, daj sobie siana, nie szkoda umierać tak w Dniu Zmarłych, chcesz mieć co roku spektakularne obchody??"..Postanowiłem zamknąć pętlę asfaltem, choć nie znoszę biegania po drogach, jednak będzie mi łatwiej nogi ciągnąć po płaskim..Tempo zredukowałem do truchtu, a właściwie truchciku w okolicy 7:00, by dać sobie wytchnienie...Co ciekawe, tętno nie szalało dziś wcale, było jak zwykle po 2km w okolicy 160bps, potem dobiło do 170, by oscylować na koniec w przedziale 170-175..Niestety, pomimo tego, że mnie pewnie winniczki mijały, poniżej 170 już nie zszedłem...Kiedy dobiegłem do punktu wyjścia, byłem zmęczony jakbym zrobił półmaraton...Nie mam pojęcia, czy to wina głodu, czy jednej warstwy na sobie za dużo, czy to po prostu dyspozycja dnia?..."Gdzie jest ten facet, który niedawno obiegł sobie Strzeszynek i zrobił prawie 14km??"
Podsumowanie...
Trasa: Rynowo - mała pętla, 2/3 pola, las, 1/3 asfalt
Start: 11:09
Czas: 43:56 (Garmin)
Dystans: 6,85/6:92 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:25/6:24 (G/e)
Max tempo: 5:39/5:08 (G/e)
Śr. HR: 165bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 84spm
Max kad.:87spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 5-6
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 8..jeśli liczyć rezerwę na zajechanie się
Wrażenia..
Cóż..Pierwsze listopadowe bieganie, pogoda nienajgorsza (troszkę wietrznie), pauza biegowa 3 dni, trasa pola-las-asfalt, niewiele na żołądku, kubek wody przed treningiem...Poduszka pod śródstopiem boli, ale mam sporo ochoty na bieganie..Niestety, chyba miałem wyciek paliwa.. Albo wkomponowałem się w dzisiejsze święto..Po 4 km zgon?..Jak to możliwe...nie wiem...Tak naprawdę 5-6km był dotruchtany, bo nawet ochota gdzieś uciekła...
Pewnie bywają takie dni, ja się nie zrażam, ja nie z tych..jednak bardziej martwi mnie pól pod poduszką, dawał o sobie znać zwłaszcza pod prysznicem, gdy gołą stopą stałem na twardym..Czuję go też w normalnych, dziennych butach, te obecne są płaskie, "bez amortyzacji" ...
Teraz, popołudniem, czekają mnie urodziny córki..Już wiem, że będzie mnie wkurzał wieeelki tort....A ja będę słyszał syk węża i czuł zapach siarki w powietrzu...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Piątek 02.11.2012r.
Nie zraziłem się wczorajszą "niemocą"..Dziś czułem się ok, z rana było błękitnie na niebie, potem troszkę się przychmurzyło, ale słońce się nie obraziło zupełnie ..Postanowiłem, że potruchtam, nie tak "z kopyta" jak wczoraj, ale swobodniej i wolniej..
Plany na dziś..
Będzie wolniej, dystans - mam nadzieję, większy, niż wczoraj..Trochę chodził mi po głowie fartlek, ale ja najlepiej czuję się improwizując, więc od samopoczucia uzależnię, co będę robił tam, na bezdrożach W końcu wczoraj się spaliłem i pamiętam o tym..
Od początku trzymam tempo joggingowe..6:40-7:00, pomyślałem sobie, że będę truchtał na wyczucie, a kontrolował tętno, bo powinno spokojniej się piąć niż wczoraj..Po pierwszych dwóch km jest fajnie, bodaj 151bps, trzymam się więc truchtu, kombinując, dokąd pobiegnę.
Trasa prowadzi skrajem pól i wioski..
potem ubitym duktem w stronę lasu..
i dopiero po 2.5-3km zanurza się w las..Mam na sobie znów koszulkę i bluzę, ale tym razem nie brałem membrany, a leciutką "trzecią warstwę" z Kalenji, mając nadzieję, że będę miał komfort..I jest ok..do granicy lasu - tam, gdzie gaśnie wiatr, mi zaczyna być za ciepło..Wykombinowałem, że przetrę stare szlaki, a kiedy usłyszę w słuchawkach 4-5km, zawrócę..Nie jest to jednak potrzebne, bo po tym dystansie dobiegam do rozdroża, które znam, więc skręcam "na pewniaka"..Wcześniej, w lesie, droga nie rozpieszcza, kilka razy noga ucieka na liściach, pod którymi kryje się błoto..W jednym miejscu jestem zmuszony w ogóle wyhamować i obejść, bo droga ginie w błocie..Całość trasy, jak to leśny cross w tej okolicy, to dłuższe i krótsze zbiegi i podbiegi..Miejscami jest płasko, ale trzeba uważać, gdzie stawia się stopy...Ok. 7km dopada mnie zmęczenie..Zastanawiam się "dlaczego?..przecież to tempo joggingowe.."..Może sumują się wysiłki wczorajsze i dzisiejsze, a może taki mały kryzys zawsze gdzieś się czai..nie wiem..Truchtam dalej, na podbiegach zwalniając nieco...Po 8-ym kilometrze zastanawiam się, czy zamkę "9-kę", czy nie, bo zbliżam się do końca a odległość jakby nie ubywała..Mijam miejsce, gdzie zaczynałem i truchtam jeszcze 100m, nawracam i drugie tyle, by usłyszeć komunikat o przebytym dystansie..Jestem zmęczony, ale nie aż tak jak wczoraj..Po strechingu funduję sobie jeszcze spacer, bo pogoda jest idealna Boże, oby jak najdłużej jeszcze tak, bo zdecydowanie nie tęsknię za zimą..
Podsumowanie...
Trasa: Rynowo - 9km, całość pola+las
Start: 12:53
Czas: 1:03:11 (Garmin)
Dystans: 9,01/9,07 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 7:01/6:58 (G/e)
Max tempo: 6:24/5:23 (G/e)
Śr. HR: 162bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:86spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 4, po 7km 6
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 6-7
Wrażenia..
Miało być wolniej..Było. Miało być ze spokojniejszym tętnem..Było. Rosło wolniej, choć i tak pod koniec było 174. Miało być z mniejszym wysiłkiem..Było. Przez pół trasy, potem jednak zmęczenie mnie dogoniło..Bieganie nie jest dla mnie jednak "bułką z masłem", nawet w wolnej odmianie na dłuższym dystansie..Nawet po niemal roku. To zawsze kawałek solidnej pracy..Dziś popracowałem. Test zakończył się powodzeniem - pierwszy raz biegałem dzień po dniu i nie czułem dziś jakiegoś bagażu z wczoraj. Nie mogłem dziś odpuścić sobie łądnej pogody, co będzie, jeśli i jutro będzie tak ładnie??...
Wciąż mam dylemat, jak się ubierać??..koszulka, bluza i wiatrówka - za gorąco w lesie, na koszulkę + wiatrówkę nie mogę się zdecydować, bo jednak wiatr zimny pośród pól, a samą koszulkę i bluzę mi przewieje, nim dobiegnę do lasu...i tak źle, i tak niedobrze..Wracając dziś, chciałem w biegu zdjąć tą lekką wiatrówkę, ale miałem telefon na ramieniu, więc tylko ją rozpiąłem...Brakuje mi odwagi, by ubrać się lżej
Po biegu pospacerowałem sobie w wioskę
poużalać się nad losem pałacu, który znałem, z którego mam wspomnienia, a który w naszej "nowej Rzeczypospolitej" przegrał z bezdusznością urzędniczą i kompletną niegospodarnością...Sprzedany "polonusowi", popadł w ruinę..bo miał chyba z założenia się rozpaść, ale kiedy można było go jeszcze ratować, konserwator nie pomógł...
Nie zraziłem się wczorajszą "niemocą"..Dziś czułem się ok, z rana było błękitnie na niebie, potem troszkę się przychmurzyło, ale słońce się nie obraziło zupełnie ..Postanowiłem, że potruchtam, nie tak "z kopyta" jak wczoraj, ale swobodniej i wolniej..
Plany na dziś..
Będzie wolniej, dystans - mam nadzieję, większy, niż wczoraj..Trochę chodził mi po głowie fartlek, ale ja najlepiej czuję się improwizując, więc od samopoczucia uzależnię, co będę robił tam, na bezdrożach W końcu wczoraj się spaliłem i pamiętam o tym..
Od początku trzymam tempo joggingowe..6:40-7:00, pomyślałem sobie, że będę truchtał na wyczucie, a kontrolował tętno, bo powinno spokojniej się piąć niż wczoraj..Po pierwszych dwóch km jest fajnie, bodaj 151bps, trzymam się więc truchtu, kombinując, dokąd pobiegnę.
Trasa prowadzi skrajem pól i wioski..
potem ubitym duktem w stronę lasu..
i dopiero po 2.5-3km zanurza się w las..Mam na sobie znów koszulkę i bluzę, ale tym razem nie brałem membrany, a leciutką "trzecią warstwę" z Kalenji, mając nadzieję, że będę miał komfort..I jest ok..do granicy lasu - tam, gdzie gaśnie wiatr, mi zaczyna być za ciepło..Wykombinowałem, że przetrę stare szlaki, a kiedy usłyszę w słuchawkach 4-5km, zawrócę..Nie jest to jednak potrzebne, bo po tym dystansie dobiegam do rozdroża, które znam, więc skręcam "na pewniaka"..Wcześniej, w lesie, droga nie rozpieszcza, kilka razy noga ucieka na liściach, pod którymi kryje się błoto..W jednym miejscu jestem zmuszony w ogóle wyhamować i obejść, bo droga ginie w błocie..Całość trasy, jak to leśny cross w tej okolicy, to dłuższe i krótsze zbiegi i podbiegi..Miejscami jest płasko, ale trzeba uważać, gdzie stawia się stopy...Ok. 7km dopada mnie zmęczenie..Zastanawiam się "dlaczego?..przecież to tempo joggingowe.."..Może sumują się wysiłki wczorajsze i dzisiejsze, a może taki mały kryzys zawsze gdzieś się czai..nie wiem..Truchtam dalej, na podbiegach zwalniając nieco...Po 8-ym kilometrze zastanawiam się, czy zamkę "9-kę", czy nie, bo zbliżam się do końca a odległość jakby nie ubywała..Mijam miejsce, gdzie zaczynałem i truchtam jeszcze 100m, nawracam i drugie tyle, by usłyszeć komunikat o przebytym dystansie..Jestem zmęczony, ale nie aż tak jak wczoraj..Po strechingu funduję sobie jeszcze spacer, bo pogoda jest idealna Boże, oby jak najdłużej jeszcze tak, bo zdecydowanie nie tęsknię za zimą..
Podsumowanie...
Trasa: Rynowo - 9km, całość pola+las
Start: 12:53
Czas: 1:03:11 (Garmin)
Dystans: 9,01/9,07 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 7:01/6:58 (G/e)
Max tempo: 6:24/5:23 (G/e)
Śr. HR: 162bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:86spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 4, po 7km 6
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 6-7
Wrażenia..
Miało być wolniej..Było. Miało być ze spokojniejszym tętnem..Było. Rosło wolniej, choć i tak pod koniec było 174. Miało być z mniejszym wysiłkiem..Było. Przez pół trasy, potem jednak zmęczenie mnie dogoniło..Bieganie nie jest dla mnie jednak "bułką z masłem", nawet w wolnej odmianie na dłuższym dystansie..Nawet po niemal roku. To zawsze kawałek solidnej pracy..Dziś popracowałem. Test zakończył się powodzeniem - pierwszy raz biegałem dzień po dniu i nie czułem dziś jakiegoś bagażu z wczoraj. Nie mogłem dziś odpuścić sobie łądnej pogody, co będzie, jeśli i jutro będzie tak ładnie??...
Wciąż mam dylemat, jak się ubierać??..koszulka, bluza i wiatrówka - za gorąco w lesie, na koszulkę + wiatrówkę nie mogę się zdecydować, bo jednak wiatr zimny pośród pól, a samą koszulkę i bluzę mi przewieje, nim dobiegnę do lasu...i tak źle, i tak niedobrze..Wracając dziś, chciałem w biegu zdjąć tą lekką wiatrówkę, ale miałem telefon na ramieniu, więc tylko ją rozpiąłem...Brakuje mi odwagi, by ubrać się lżej
Po biegu pospacerowałem sobie w wioskę
poużalać się nad losem pałacu, który znałem, z którego mam wspomnienia, a który w naszej "nowej Rzeczypospolitej" przegrał z bezdusznością urzędniczą i kompletną niegospodarnością...Sprzedany "polonusowi", popadł w ruinę..bo miał chyba z założenia się rozpaść, ale kiedy można było go jeszcze ratować, konserwator nie pomógł...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Wybaczcie, że po nocy i że po kieliszku młodego wina..Taka refleksja odnośnie biegania...
Każdy ma swoją drogę, która prowadzi go do tego pierwszego razu, gdy się zakłada buty i, zamiast iść, zaczyna biec..Każdy ma swoje cele, które mu chodzą po głowie..Dla jednych jest to przebiec swoje pierwsze 10..20..30 minut bez zatrzymywania się, dla innych maraton za rok..Każdy, pewnie bez wyjątku, ma takie chwile, gdy myśli sobie: po jaką cholerę ja się męczę?? Co ja robię po ciemku z latarką na łbie w środku obcego lasu??...Ale każdy przyzna, że jest w tym jakaś magia, coś niewytłumaczalnego, bez racjonalnej odpowiedzi...A co dopiero będzie, jak spadnie śnieg i skuje mróz??....Dziś nie interesował mnie czas, średnio ważne było dla mnie tempo...byłem ja i jesienny las, zapach liści i wiatr, który próbował mnie zatrzymać..Podobne uczucie mam podczas latania, poczucie bycia wolnym...Jakoś inaczej odbieramy świat, gdy przychodzi nam zgarbionym pokonywać w kurtkach kolejne kilometry w deszczu, a potem dane jest nam cieszyć się jesiennym słońcem takim, jak dziś ..
Truchtanie, bieganie..czy jak zwać niezbyt szybkie pokonywanie kolorowej przestrzeni przed sobą jest dla mnie przygodą..dość nieoczekiwaną, przyznam się...ale fajną
Każdy ma swoją drogę, która prowadzi go do tego pierwszego razu, gdy się zakłada buty i, zamiast iść, zaczyna biec..Każdy ma swoje cele, które mu chodzą po głowie..Dla jednych jest to przebiec swoje pierwsze 10..20..30 minut bez zatrzymywania się, dla innych maraton za rok..Każdy, pewnie bez wyjątku, ma takie chwile, gdy myśli sobie: po jaką cholerę ja się męczę?? Co ja robię po ciemku z latarką na łbie w środku obcego lasu??...Ale każdy przyzna, że jest w tym jakaś magia, coś niewytłumaczalnego, bez racjonalnej odpowiedzi...A co dopiero będzie, jak spadnie śnieg i skuje mróz??....Dziś nie interesował mnie czas, średnio ważne było dla mnie tempo...byłem ja i jesienny las, zapach liści i wiatr, który próbował mnie zatrzymać..Podobne uczucie mam podczas latania, poczucie bycia wolnym...Jakoś inaczej odbieramy świat, gdy przychodzi nam zgarbionym pokonywać w kurtkach kolejne kilometry w deszczu, a potem dane jest nam cieszyć się jesiennym słońcem takim, jak dziś ..
Truchtanie, bieganie..czy jak zwać niezbyt szybkie pokonywanie kolorowej przestrzeni przed sobą jest dla mnie przygodą..dość nieoczekiwaną, przyznam się...ale fajną
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 04.11.2012r.
Wczoraj jednak się nie skusiłem na "serialu biegowego cd." Było nawet ładnie, jednak postanowiłem zrobić pauzę, którą wykorzystałem na zaległości towarzyskie oraz występ Janowicza, który mnie normalnie porwał ...Jako, że niedziela miała być dniem powrotu, wieczorem zasnąłem z niedokończona myślą organizacyjną pt. "muszę jakoś pożenić powrót, paryski finał tenisowy i bieganie"
Dokończyłem rano, a ranek przywitał nas błękitem i słońcem. Zegar biologiczny dał mi kopa po 8ej, więc się zebrałem. W domu ruch, teściowa wraca z nami (moja jest do rany przyłóż, ale wielu innych by się załamało), ale na szczęście miejsca full, bo my tym razem na dwa auta u niej - czegóż się nie zrobi dla bycia niezależnym (cudownie to docenić, gdy nikt nie stoi nad głową z sakramentalnym: NO JEDZIEMY JUŻ?? ). Coś mnie jednak niepokoi, tak naprawdę od początku pobytu, ale teraz zaczęło dotyczyć i mnie - koń trojański ..Jak tylko się zjawiliśmy w środę, dostaliśmy news, że córcia mojego szwagra złapała jakąś infekcję..Ok, smutne to..Ale zupełnie niezrozumiałe było przyprowadzenie jej do nas, by podzieliła się "zarazą" (!!)..Unikałem jej, ale dziś czuję, że coś mnie zaczyna rozbierać..I zaczyna się zaduma: biec, czy nie biec?? "Mieć, czy być?"...Mój kolega, obecnie trener, zwykł mawiać, gdy razem graliśmy: klinem go! Jak czujesz, że coś Cię chwyta, wybiegaj to, spal w wysiłku ...A więc zgodnie z tytułem blogu: na przekór...
Plan na dziś..
Z uwagi na samopoczucie decyduję, że pierwszy km pobiegnę rozgrzewkowo i pomyślę, co dalej. Przy okazji - postanawiam założyć dziś podwójne termo: koszulke z długim, na to z krótkim, a na to ta lekką wiatrówkę z Kalenji..Już na początku pomysł wydaje się trafiony - lekki dyskomfort znika po kilkuset metrach...Truchtam powolutku, znacznie wolniej niż zwykle...Wczoraj jeszcze zastanawiałem się, czy dziś nie potestować siebie na 5km, teraz podejmuję decyzję, że po tym pierwszym kilometrze zabawię się trochę, realizując podpowiedź naszego Naczelnego, bym różnicował treningi. Będą więc dziś: przebieżki.
Wstępnie miałem zrobić 6-7km, kontrolując sobie tylko tętno. Pamiętam, jak się styrałem niedawno nad Rusałką, więc nie ustalam ambitnych odległości. Przypominają mi się przeczytane gdzieś rady Qby, by przebieżki bardziej przypominały swobodny, ładny bieg, niż bieg na czas..I tak staram się robić..Zabawę zaczynam na drugim kilometrze..Przyspieszam do ok. 4:30, trzymając tempo, wyciągając ładnie nogi do przodu i prostując sylwetkę..Staram się biec rytmicznie stałym tempem..Ustalam, że będę biegł do 170bpm, potem zwolnię, by w truchcie odpocząć do 150bpm i to będę powtarzał. Daje mi to ok. kilkudziesięciu do stu metrów szybszego biegu. Zwalniam bardzo, bardziej niż zwykle, odpoczywam w truchcie, który wydaje mi się marszem..I to jest też odkrycie: jednak można tak wolno biec! Wcześniej truchtałem w tempie 7:00, teraz pomiędzy przebieżkami poruszam się 8-9'/km..I to jest rewelacja - mam poczucie pełnej kontroli tego, co się ze mną dzieje Powtarzam cykl za cyklem i za każdym razem daję sobie tyle czasu, by poczuć, że odpocząłem i mogę znów. Oczywiście tętno po 5-6km już nie chce spadać do 150, ale wystarczy, że widzę na Garminie pierwsze dwie cyfry "15.." i jest to znak dla mnie, by znów przyspieszyć....Co ciekawe - nie czuje przy tym ubytku paliwa, jedynie napięcie w mięśniach, jakbym je szybciej zakwaszał...Kilometry ubywają szybko, to nie jest tradycyjny spokojny bieg z rozglądaniem się wokół, tu się wiele dzieje, bo biegnę wsłuchany w samego siebie...Postanawiam wydłużyć sobie trasę, odbijając w las w stronę drogi, którą przybiegłem..Na 7-ym, 8-ym kilometrze wybieram nawet sobie podbiegi na te odcinki przebieżkowe! Czuję się świetnie, w końcówce przebiegam nieco dłuższy odcinek w tempie 5:00-5:20, by zamknąć ponad 9km znów wolniutkim truchtem...Pozwala mi na tyle odetchnąć, że w punkcie końcowym mogę od razu się porozciągać i czmychnąć do domu
Podsumowanie..
Trasa: Rynowo - większa pętla; pola+las, ok 1,5km asfalt
Start: 11:53
Czas: 01:08:09 (Garmin)
Dystans: 9:38/9:39 km (Garmin/endo) jaka zgodność!
Tempo śr.: 7:18/7:16 (G/e) jaka zgodność!
Max tempo: 3:52/4:12 (G/e) też wartości zbliżone
Śr. HR: 160bpm
Max HR: 177bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:98spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 4
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 4-5..jak dla mnie rewelacja!
Wrażenia..
Dawno powinienem sobie urozmaicać treningi, nie sądziłem jednak, po pierwszej próbie biegowo-przebieżkowej, że dam radę i to na dłuższym dystansie. Kluczem do wszystkiego był max wolny trucht pomiędzy interwałami, nie sądziłem, że mogę tak wolno się poruszać, a jednak...
Jestem bardzo zadowolony, bo to był drugi taki trening, ale pierwszy, gdzie wszystko miałem pod kontrolą - nie zajeździłem się, zrobiłem fajny dystans, a przy tym sporo spaliłem...No i sprawdziłem, że mogę spokojnie szybciej biegać nawet na podbiegach
Łączny bilans mojego "świątecznego" biegania to 3 treningi, ok. 25km Cieszę się, że nie zmarnowałem tego czasu, a spędziłem go aktywnie w tak pięknej jesiennej, leśnej scenerii Następne tu bieganie już pewnie w śniegu na Boże Narodzenie..
Wczoraj jednak się nie skusiłem na "serialu biegowego cd." Było nawet ładnie, jednak postanowiłem zrobić pauzę, którą wykorzystałem na zaległości towarzyskie oraz występ Janowicza, który mnie normalnie porwał ...Jako, że niedziela miała być dniem powrotu, wieczorem zasnąłem z niedokończona myślą organizacyjną pt. "muszę jakoś pożenić powrót, paryski finał tenisowy i bieganie"
Dokończyłem rano, a ranek przywitał nas błękitem i słońcem. Zegar biologiczny dał mi kopa po 8ej, więc się zebrałem. W domu ruch, teściowa wraca z nami (moja jest do rany przyłóż, ale wielu innych by się załamało), ale na szczęście miejsca full, bo my tym razem na dwa auta u niej - czegóż się nie zrobi dla bycia niezależnym (cudownie to docenić, gdy nikt nie stoi nad głową z sakramentalnym: NO JEDZIEMY JUŻ?? ). Coś mnie jednak niepokoi, tak naprawdę od początku pobytu, ale teraz zaczęło dotyczyć i mnie - koń trojański ..Jak tylko się zjawiliśmy w środę, dostaliśmy news, że córcia mojego szwagra złapała jakąś infekcję..Ok, smutne to..Ale zupełnie niezrozumiałe było przyprowadzenie jej do nas, by podzieliła się "zarazą" (!!)..Unikałem jej, ale dziś czuję, że coś mnie zaczyna rozbierać..I zaczyna się zaduma: biec, czy nie biec?? "Mieć, czy być?"...Mój kolega, obecnie trener, zwykł mawiać, gdy razem graliśmy: klinem go! Jak czujesz, że coś Cię chwyta, wybiegaj to, spal w wysiłku ...A więc zgodnie z tytułem blogu: na przekór...
Plan na dziś..
Z uwagi na samopoczucie decyduję, że pierwszy km pobiegnę rozgrzewkowo i pomyślę, co dalej. Przy okazji - postanawiam założyć dziś podwójne termo: koszulke z długim, na to z krótkim, a na to ta lekką wiatrówkę z Kalenji..Już na początku pomysł wydaje się trafiony - lekki dyskomfort znika po kilkuset metrach...Truchtam powolutku, znacznie wolniej niż zwykle...Wczoraj jeszcze zastanawiałem się, czy dziś nie potestować siebie na 5km, teraz podejmuję decyzję, że po tym pierwszym kilometrze zabawię się trochę, realizując podpowiedź naszego Naczelnego, bym różnicował treningi. Będą więc dziś: przebieżki.
Wstępnie miałem zrobić 6-7km, kontrolując sobie tylko tętno. Pamiętam, jak się styrałem niedawno nad Rusałką, więc nie ustalam ambitnych odległości. Przypominają mi się przeczytane gdzieś rady Qby, by przebieżki bardziej przypominały swobodny, ładny bieg, niż bieg na czas..I tak staram się robić..Zabawę zaczynam na drugim kilometrze..Przyspieszam do ok. 4:30, trzymając tempo, wyciągając ładnie nogi do przodu i prostując sylwetkę..Staram się biec rytmicznie stałym tempem..Ustalam, że będę biegł do 170bpm, potem zwolnię, by w truchcie odpocząć do 150bpm i to będę powtarzał. Daje mi to ok. kilkudziesięciu do stu metrów szybszego biegu. Zwalniam bardzo, bardziej niż zwykle, odpoczywam w truchcie, który wydaje mi się marszem..I to jest też odkrycie: jednak można tak wolno biec! Wcześniej truchtałem w tempie 7:00, teraz pomiędzy przebieżkami poruszam się 8-9'/km..I to jest rewelacja - mam poczucie pełnej kontroli tego, co się ze mną dzieje Powtarzam cykl za cyklem i za każdym razem daję sobie tyle czasu, by poczuć, że odpocząłem i mogę znów. Oczywiście tętno po 5-6km już nie chce spadać do 150, ale wystarczy, że widzę na Garminie pierwsze dwie cyfry "15.." i jest to znak dla mnie, by znów przyspieszyć....Co ciekawe - nie czuje przy tym ubytku paliwa, jedynie napięcie w mięśniach, jakbym je szybciej zakwaszał...Kilometry ubywają szybko, to nie jest tradycyjny spokojny bieg z rozglądaniem się wokół, tu się wiele dzieje, bo biegnę wsłuchany w samego siebie...Postanawiam wydłużyć sobie trasę, odbijając w las w stronę drogi, którą przybiegłem..Na 7-ym, 8-ym kilometrze wybieram nawet sobie podbiegi na te odcinki przebieżkowe! Czuję się świetnie, w końcówce przebiegam nieco dłuższy odcinek w tempie 5:00-5:20, by zamknąć ponad 9km znów wolniutkim truchtem...Pozwala mi na tyle odetchnąć, że w punkcie końcowym mogę od razu się porozciągać i czmychnąć do domu
Podsumowanie..
Trasa: Rynowo - większa pętla; pola+las, ok 1,5km asfalt
Start: 11:53
Czas: 01:08:09 (Garmin)
Dystans: 9:38/9:39 km (Garmin/endo) jaka zgodność!
Tempo śr.: 7:18/7:16 (G/e) jaka zgodność!
Max tempo: 3:52/4:12 (G/e) też wartości zbliżone
Śr. HR: 160bpm
Max HR: 177bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:98spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 4
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 4-5..jak dla mnie rewelacja!
Wrażenia..
Dawno powinienem sobie urozmaicać treningi, nie sądziłem jednak, po pierwszej próbie biegowo-przebieżkowej, że dam radę i to na dłuższym dystansie. Kluczem do wszystkiego był max wolny trucht pomiędzy interwałami, nie sądziłem, że mogę tak wolno się poruszać, a jednak...
Jestem bardzo zadowolony, bo to był drugi taki trening, ale pierwszy, gdzie wszystko miałem pod kontrolą - nie zajeździłem się, zrobiłem fajny dystans, a przy tym sporo spaliłem...No i sprawdziłem, że mogę spokojnie szybciej biegać nawet na podbiegach
Łączny bilans mojego "świątecznego" biegania to 3 treningi, ok. 25km Cieszę się, że nie zmarnowałem tego czasu, a spędziłem go aktywnie w tak pięknej jesiennej, leśnej scenerii Następne tu bieganie już pewnie w śniegu na Boże Narodzenie..
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 05.11.2012r.
Dzień biegowej pauzy i dzień powrotu do pracy po "dłuższym weekendzie"..
Ponieważ w piątek dostałem eskę ze sklepu na Kanałowej, podjechałem około południa zobaczyć 610-ki z NB. Wiem, że przymierzać powinno się popołudniem, ale tak mi akurat pasowało czasowo. Buty - bardzo fajne, duże zaufanie budzi bieżnik, zdradzający przeznaczenie. Czy wygodne?? But oznaczony jako 2E, czyli szerszy od standardowego D. Moje wcześniejsze MR860 też były w tej szerokości i były bardzo wygodne, te rodzą wątpliwości. O ile miejsca w "palcach" jest sporo, o tyle w przewężeniu stopy czuć go znacznie mniej, co się objawia delikatnym dyskomfortem. Dziwi się tez sprzedawca, dla porównania bierze analogiczny but w rozmiarze D, przykładamy podeszwą - są identyczne, przykładamy wkładki -również ..O co więc chodzi? Na czym polega rozmiar 2E??..Może na większej ilości siateczki i luźniejszym obszyciu, bo optycznie to może oba buty różnić..(moje oko jednak może się mylić)..A może ktoś z Was, użytkowników NB, ma lepszą orientację??
Dzień biegowej pauzy i dzień powrotu do pracy po "dłuższym weekendzie"..
Ponieważ w piątek dostałem eskę ze sklepu na Kanałowej, podjechałem około południa zobaczyć 610-ki z NB. Wiem, że przymierzać powinno się popołudniem, ale tak mi akurat pasowało czasowo. Buty - bardzo fajne, duże zaufanie budzi bieżnik, zdradzający przeznaczenie. Czy wygodne?? But oznaczony jako 2E, czyli szerszy od standardowego D. Moje wcześniejsze MR860 też były w tej szerokości i były bardzo wygodne, te rodzą wątpliwości. O ile miejsca w "palcach" jest sporo, o tyle w przewężeniu stopy czuć go znacznie mniej, co się objawia delikatnym dyskomfortem. Dziwi się tez sprzedawca, dla porównania bierze analogiczny but w rozmiarze D, przykładamy podeszwą - są identyczne, przykładamy wkładki -również ..O co więc chodzi? Na czym polega rozmiar 2E??..Może na większej ilości siateczki i luźniejszym obszyciu, bo optycznie to może oba buty różnić..(moje oko jednak może się mylić)..A może ktoś z Was, użytkowników NB, ma lepszą orientację??
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 07.11.2012r.
Bieganie miało być wczoraj, ale gdy popołudniem zjawiłem się w domu okazało się, że...moje ciuchy wiszą mokre po praniu.. No to przesunęło się na dziś..Coraz większe obiekcje budzi moje lewe śródstopie, boli w zwykłych butach o twardej, płaskiej podeszwie podczas przetaczania z pięty na palce... Mimo wszystko dziś spróbuję..
Plan na dziś..
Dwa kółka wokół J. Rusałka, ze światełkiem na głowie. Spróbuje po pierwszym km tempem 5:30-6:00, zobaczę, czy stopa pozwoli, no i czy nie będzie tak, że paliwo się skończy po 3 km..Na drugim kółku zrobię 6-8 przebieżek po 20s.
Pogoda "taka se". Ciepło, przynajmniej takie odczucie - dlatego mam na sobie znów koszulkę z długim, na niej z krótkim, a na wierzchu wiatrówkę z Kalenji. Rozgrzewam się przy stadionie, kiedy mam już pobiec nad jezioro, zaczyna mżyć.."Cholera wie, co będzie", myślę, więc zamiast wiatrówki wkładam moją Regattę. Stopa doskwiera odczuwalnie, ale motto przewodnie "na przekór.." zamyka wewnętrzną dyskusję..Ruszam..Na początku kontroluję na Garminie tempo, ale szybko mi się odechciewa, bo po ciemku oczy rejestrują tylko to, co w strumieniu światła, więc gapiąc się na rękę, zaburzam bieg..Trochę za szybko narzuciłem sobie zamierzony rytm..trzymam go do 3km, kiedy znów czuję, że słabnę.. Już taki scenariusz przerabiałem..Do tego stopę czuje cały czas, jakby pod śródstopie dostał się kamyk.. Zwalniam do 7:00 i więcej, by odetchnąć..Zamykam pierwsze kółko, "Boże, to dopiero czwarty km!.." myślę i postanawiam, że będę kontynuował plan, czyli przebieżki..Z truchtu przechodzę do swobodnego biegu przez 20s. i tak, jak radził Qba, nie zwalniam na koniec, tylko toczę się siłą bezwładności..A potem znów wolny trucht..Powtarzam 9 razy, czuję zmęczenie i zastanawiam się, czy zawracać, czy kontynuować drugie kółko..Kontynuuję, ale tempo jest wypoczynkowe..Mam uczucie, jakby mi ktoś ciężarki do stóp przymocował , truchtam jakbym ważył ze 150kg...Ale na przekór kontynuuję, kilka razy mam wręcz ochotę przejść do marszu, ale wtedy zaraz delikatnie się mobilizuję i nawet przyspieszam, w końcówce robię to w sposób zamierzony..Zamykam drugie kółko, zwalniam, odpoczywam w truchcie i marszu. Standardowe rozciąganie i powrót do auta..Co ciekawe, spotkałem na całym dystansie tylko jednego faceta, maszerującego z puchą piwa i na sam koniec trzy osoby na wylocie znad jeziora. Można powiedzieć, że dziś tam było całkowite odludzie Aha - była i dzika zwierzyna - "dziki kot domowy", sztuk jedna - fajnie mu się paliły oczy w świetle latarki, gdy czmychnął w krzaki
Podsumowanie..
Trasa: J. Rusałka - dwa kółka
Start: 19:27
Czas: 50:24 (Garmin)
Dystans: 7,26/7:59 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:58/6:39 (G/e)
Max tempo: 4:23/4:59 (G/e)
Śr. HR: 164bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:92spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 8..
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 8..
Wrażenia..
Plan zrealizowany, miałem jednak nadzieję, że w lepszym stylu..Wychodząc na trening byłem dziś jakiś ospały i zmęczony, jakaś kiepska dyspozycja dnia..Do tego ta stopa..
Byłem dziś u mojej rodzinnej znachorki po skierowanie do ortopedy (do stopy dorzucam łokieć, który kiedyś zaleczyłem, ale znów się odezwał)..Na pytanie: co Panu dolega? odpowiedziałem, że ból pod poduszką śródstopia podczas biegania..Na to Pani "Doktór": no jak Panu szkodzi bieganie, to niech Pan przestanie biegać!...Normalnie genialna porada!..na szczęście innej w przypadku tej osoby się nie spodziewałem, zresztą nie po nią przyszedłem, a po papier do mądrzejszego znachora ..Zrobiłem sobie RTG, z którym jutro przystąpię do działania...Czeka mnie chyba przerwa , jak długa, nie wiem..zobaczymy..
Przy okazji - przydałby mi się rekomendowany ortopeda z Poznania, jeśli ktoś ma sprawdzony namiar, proszę o info. Ideałem byłoby, gdyby przyjmował "na kasę", ale - że mocno stąpam po ziemi w tym naszym radosnym kraju - przyjmę również namiary na prywatnego...Na odchodne dziś usłyszałem: "będzie szukał ortopedy jeszcze w tym roku?..Życzę powodzenia!..", co miało być zapewne zabawną uwagą na koniec wizyty..Nie ubawiłem się. Żyję, gdzie żyję. Płacimy, ale pewnie znów trzeba będzie zapłacić ekstra...Nie chcę wrócić za biurko i na kanapę, to jest ważne. Chcę biegać. I grać w kosza.
Jakby ktoś miał jakiś namiar, będę wdzięczny
Bieganie miało być wczoraj, ale gdy popołudniem zjawiłem się w domu okazało się, że...moje ciuchy wiszą mokre po praniu.. No to przesunęło się na dziś..Coraz większe obiekcje budzi moje lewe śródstopie, boli w zwykłych butach o twardej, płaskiej podeszwie podczas przetaczania z pięty na palce... Mimo wszystko dziś spróbuję..
Plan na dziś..
Dwa kółka wokół J. Rusałka, ze światełkiem na głowie. Spróbuje po pierwszym km tempem 5:30-6:00, zobaczę, czy stopa pozwoli, no i czy nie będzie tak, że paliwo się skończy po 3 km..Na drugim kółku zrobię 6-8 przebieżek po 20s.
Pogoda "taka se". Ciepło, przynajmniej takie odczucie - dlatego mam na sobie znów koszulkę z długim, na niej z krótkim, a na wierzchu wiatrówkę z Kalenji. Rozgrzewam się przy stadionie, kiedy mam już pobiec nad jezioro, zaczyna mżyć.."Cholera wie, co będzie", myślę, więc zamiast wiatrówki wkładam moją Regattę. Stopa doskwiera odczuwalnie, ale motto przewodnie "na przekór.." zamyka wewnętrzną dyskusję..Ruszam..Na początku kontroluję na Garminie tempo, ale szybko mi się odechciewa, bo po ciemku oczy rejestrują tylko to, co w strumieniu światła, więc gapiąc się na rękę, zaburzam bieg..Trochę za szybko narzuciłem sobie zamierzony rytm..trzymam go do 3km, kiedy znów czuję, że słabnę.. Już taki scenariusz przerabiałem..Do tego stopę czuje cały czas, jakby pod śródstopie dostał się kamyk.. Zwalniam do 7:00 i więcej, by odetchnąć..Zamykam pierwsze kółko, "Boże, to dopiero czwarty km!.." myślę i postanawiam, że będę kontynuował plan, czyli przebieżki..Z truchtu przechodzę do swobodnego biegu przez 20s. i tak, jak radził Qba, nie zwalniam na koniec, tylko toczę się siłą bezwładności..A potem znów wolny trucht..Powtarzam 9 razy, czuję zmęczenie i zastanawiam się, czy zawracać, czy kontynuować drugie kółko..Kontynuuję, ale tempo jest wypoczynkowe..Mam uczucie, jakby mi ktoś ciężarki do stóp przymocował , truchtam jakbym ważył ze 150kg...Ale na przekór kontynuuję, kilka razy mam wręcz ochotę przejść do marszu, ale wtedy zaraz delikatnie się mobilizuję i nawet przyspieszam, w końcówce robię to w sposób zamierzony..Zamykam drugie kółko, zwalniam, odpoczywam w truchcie i marszu. Standardowe rozciąganie i powrót do auta..Co ciekawe, spotkałem na całym dystansie tylko jednego faceta, maszerującego z puchą piwa i na sam koniec trzy osoby na wylocie znad jeziora. Można powiedzieć, że dziś tam było całkowite odludzie Aha - była i dzika zwierzyna - "dziki kot domowy", sztuk jedna - fajnie mu się paliły oczy w świetle latarki, gdy czmychnął w krzaki
Podsumowanie..
Trasa: J. Rusałka - dwa kółka
Start: 19:27
Czas: 50:24 (Garmin)
Dystans: 7,26/7:59 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:58/6:39 (G/e)
Max tempo: 4:23/4:59 (G/e)
Śr. HR: 164bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 82spm
Max kad.:92spm
Samopoczucie w biegu (1 świetne -10 złe): 8..
Zmęczenie po biegu (1 brak - 10 padam na twarz): 8..
Wrażenia..
Plan zrealizowany, miałem jednak nadzieję, że w lepszym stylu..Wychodząc na trening byłem dziś jakiś ospały i zmęczony, jakaś kiepska dyspozycja dnia..Do tego ta stopa..
Byłem dziś u mojej rodzinnej znachorki po skierowanie do ortopedy (do stopy dorzucam łokieć, który kiedyś zaleczyłem, ale znów się odezwał)..Na pytanie: co Panu dolega? odpowiedziałem, że ból pod poduszką śródstopia podczas biegania..Na to Pani "Doktór": no jak Panu szkodzi bieganie, to niech Pan przestanie biegać!...Normalnie genialna porada!..na szczęście innej w przypadku tej osoby się nie spodziewałem, zresztą nie po nią przyszedłem, a po papier do mądrzejszego znachora ..Zrobiłem sobie RTG, z którym jutro przystąpię do działania...Czeka mnie chyba przerwa , jak długa, nie wiem..zobaczymy..
Przy okazji - przydałby mi się rekomendowany ortopeda z Poznania, jeśli ktoś ma sprawdzony namiar, proszę o info. Ideałem byłoby, gdyby przyjmował "na kasę", ale - że mocno stąpam po ziemi w tym naszym radosnym kraju - przyjmę również namiary na prywatnego...Na odchodne dziś usłyszałem: "będzie szukał ortopedy jeszcze w tym roku?..Życzę powodzenia!..", co miało być zapewne zabawną uwagą na koniec wizyty..Nie ubawiłem się. Żyję, gdzie żyję. Płacimy, ale pewnie znów trzeba będzie zapłacić ekstra...Nie chcę wrócić za biurko i na kanapę, to jest ważne. Chcę biegać. I grać w kosza.
Jakby ktoś miał jakiś namiar, będę wdzięczny
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 10.11.2012r.
No i odpuściłem sobie ..W czwartek rekreacyjny basen zamiast kosza, wczoraj nie pobiegłem podczas treningu córki, dziś przesunąłem na "za tydzień" powrót na BBLa, a jutro spotkanie Z Biegiem Natury, bo takie były plany, o bieganiu z Qbą i Piechem nie wspominając (też miała być nowość, bo dotychczas truchtam sam)..
W poniedziałek na 16tą jestem umówiony do dr Marszałka, który miał wszelakie pozytywne rekomendacje...Nie znoszę "kolędy" po lekarzach, ale coś zrobić muszę..Może to i dobrze, bo zmobilizowałem się też, by wrócić również do tematu łokcia (w czwartek w Rahasporcie, o dziwo na NFZ).
Czasem mam z siebie "zdzieranie": "łokieć tenisisty", "kolano skoczka", a teraz co?.."stopa biegacza"??
Na otarcie łez wczoraj moja "lokalna drużyna" wymęczyła remis na wyjeździe..Boże, myślałem, że zasnę, oglądając.."Czy Ci faceci wiedzą, co to ciężki wysiłek?"...Dziś "bodziec" z innej galaktyki sportowej - gra BVB
Aha..jeszcze jedno..Gdy dziś wstałem na stole zastałem "rogale marcińskie"
...A NIECH TO SZLAG!...Ktoś tu robi szeroką dywersję
No i odpuściłem sobie ..W czwartek rekreacyjny basen zamiast kosza, wczoraj nie pobiegłem podczas treningu córki, dziś przesunąłem na "za tydzień" powrót na BBLa, a jutro spotkanie Z Biegiem Natury, bo takie były plany, o bieganiu z Qbą i Piechem nie wspominając (też miała być nowość, bo dotychczas truchtam sam)..
W poniedziałek na 16tą jestem umówiony do dr Marszałka, który miał wszelakie pozytywne rekomendacje...Nie znoszę "kolędy" po lekarzach, ale coś zrobić muszę..Może to i dobrze, bo zmobilizowałem się też, by wrócić również do tematu łokcia (w czwartek w Rahasporcie, o dziwo na NFZ).
Czasem mam z siebie "zdzieranie": "łokieć tenisisty", "kolano skoczka", a teraz co?.."stopa biegacza"??
Na otarcie łez wczoraj moja "lokalna drużyna" wymęczyła remis na wyjeździe..Boże, myślałem, że zasnę, oglądając.."Czy Ci faceci wiedzą, co to ciężki wysiłek?"...Dziś "bodziec" z innej galaktyki sportowej - gra BVB
Aha..jeszcze jedno..Gdy dziś wstałem na stole zastałem "rogale marcińskie"
...A NIECH TO SZLAG!...Ktoś tu robi szeroką dywersję
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 12.11.2012r.
Pierwszy od dawna weekend ze świadomą, biegową bezczynnością za mną.. No ale jak trzeba, to trzeba...Dziś jednak dzień dość istotny dla mojego biegania, dzień wizyty u dr Marszałka.
Stopa odpoczęła, właściwie rano zastanawiałem się, że nawet w cywilnych butach mi już odpuściła..ale to zwodnicze, bo samo pojawienie się ostatnio bólu nie było nowiną, już go znałem..Było więc pewne, że gdy wciągnę na nogi buty i pobiegam, rozczaruję się...Trzeba zatem przemóc ogólną "alergię na białe kitle" i o 16tej zjawić się w gabinecie..
Opisze w kilku słowach kontakt z lekarzem (prosił mnie o to Kusiniak), bo jednak nie jest to lekarz przypadkowy, a osoba, która ma w sieci wiele pozytywnych opinii, fizjoterapeuta i osteopata, przez ręce którego przeszło sporo sportowców, w tym i ludzi biegających..Poszedłem prywatnie, ponieważ nie znalazłem informacji, czy przyjmuje państwowo, a - co ważne - w swoim gabinecie mógł mnie przyjąć niemal od ręki (zwolnił się termin). Pamiętam, że wiele osób podkreślało wysoka kulturę osobistą...I faktycznie. Lekarz okazał się dość młodym człowiekiem (spodziewałem się siwej skroni), powitał mnie wyciągnięta na powitanie dłonią, uważnie posłuchał mojego wstępu, notując szczegóły. Opisałem dokładnie ból, okoliczności jego występowania, miejsce, pokazałem zrobione przed weekendem RTG. No i Pan Doktor przystąpił do akcji. Kazał mi się położyć na łóżku i przez około pół godziny zajmował się moją stopą , wyjaśniając mi szczegółowo, co robił. Diagnoza była taka, że mam zwyrodnienia w okolicy kości śródstopia palucha i drugiego z palców (domniemane mocne uderzenie stopą - i faktycznie właśnie tą stopą przyłożyłem onegdaj przy nieudanym lądowaniu, wyrzucając ją ze stawu), które powoduje nadmierna bliskość kości (dokładnych szczegółów anatomicznych nie pamiętam) i ból uciskowy. To, co przez pół godziny lekarz wykonywał, to dość bolesny nacisk na przestrzeń pomiędzy palcami głęboko wgłąb stopy (oj bolało), aby rozluźnić i ukrwić te miejsca. Zanim zajął się stopą, kazał mi stanąć na niej, podskoczyć, wskazać moment bólu (dokładnie przy przetaczaniu się na śródstopie i palce). Po bolesnych, mozolnych uciskaniach znów wróciłem do pionu stanąłem na stopie, przeniosłem ciężar i....bólu nie było A więc podziałało Dostałem wskazania, by przez najbliższe 3 tygodnie, 2 x dziennie samemu wykonywać to, co robił lekarz. Co najważniejsze - miałem wręcz wskazanie, by biegać Ufff, to jesteśmy w domu ...
Muszę powiedzieć, że pomimo kosztu wizyty (130,-), warto było, bo nie była to właściwie konsultacja, a zabieg ..Dr Marszałek poświęcił mi prawie trzy kwadranse i mam wrażenie, że dotknął istoty problemu. Powiem Wam, że byłem też spokojny o zrozumienie w sprawie biegania , bo jest on osobą, mającą kontakt ze sportowcami, a samemu..pewnie biegającą. Na moje informacje o butach biegowych, pytał mnie o marki, a na hasło "Bartoszak", odpowiedział "pewnie Saucony" - słowem - swój chłop . Musze podtrzymać dobrą opinię i cieszę się, że do niego trafiłem, bo jego wiedza jest praktyczna - poza oczywistą orientacją ortopedyczną, jest on przede wszystkim fizjoterapeutą.
Teraz, wieczorem miejsca ucisku bolą, ale byłem uprzedzony o tym, że tak będzie..Muszę od jutra samemu ze stopą popracować, od środy wrócić na ścieżki biegowe
Aha i jeszcze jedno. Rozmawiałem z lekarzem o innych przypadłościach, jak kolano skoczka, które - póki co - pozwala mi biegać, ale pobolewa podczas koszykówki. I też dowiedziałem się, że więzadło trzeba uciskać, by je uelastyczniać i wywołać ukrwienie i że też to mogę robić we własnym zakresie (ucisk ciągły i puszczenie, albo masowanie). Wiele cennych rzeczy się dowiedziałem nie związanych z sednem mojej wizyty
W czwartek idę w innej sprawie (łokieć - jak hurtem, to hurtem ) do Rehasport-u. Będę miał porównanie.
Pierwszy od dawna weekend ze świadomą, biegową bezczynnością za mną.. No ale jak trzeba, to trzeba...Dziś jednak dzień dość istotny dla mojego biegania, dzień wizyty u dr Marszałka.
Stopa odpoczęła, właściwie rano zastanawiałem się, że nawet w cywilnych butach mi już odpuściła..ale to zwodnicze, bo samo pojawienie się ostatnio bólu nie było nowiną, już go znałem..Było więc pewne, że gdy wciągnę na nogi buty i pobiegam, rozczaruję się...Trzeba zatem przemóc ogólną "alergię na białe kitle" i o 16tej zjawić się w gabinecie..
Opisze w kilku słowach kontakt z lekarzem (prosił mnie o to Kusiniak), bo jednak nie jest to lekarz przypadkowy, a osoba, która ma w sieci wiele pozytywnych opinii, fizjoterapeuta i osteopata, przez ręce którego przeszło sporo sportowców, w tym i ludzi biegających..Poszedłem prywatnie, ponieważ nie znalazłem informacji, czy przyjmuje państwowo, a - co ważne - w swoim gabinecie mógł mnie przyjąć niemal od ręki (zwolnił się termin). Pamiętam, że wiele osób podkreślało wysoka kulturę osobistą...I faktycznie. Lekarz okazał się dość młodym człowiekiem (spodziewałem się siwej skroni), powitał mnie wyciągnięta na powitanie dłonią, uważnie posłuchał mojego wstępu, notując szczegóły. Opisałem dokładnie ból, okoliczności jego występowania, miejsce, pokazałem zrobione przed weekendem RTG. No i Pan Doktor przystąpił do akcji. Kazał mi się położyć na łóżku i przez około pół godziny zajmował się moją stopą , wyjaśniając mi szczegółowo, co robił. Diagnoza była taka, że mam zwyrodnienia w okolicy kości śródstopia palucha i drugiego z palców (domniemane mocne uderzenie stopą - i faktycznie właśnie tą stopą przyłożyłem onegdaj przy nieudanym lądowaniu, wyrzucając ją ze stawu), które powoduje nadmierna bliskość kości (dokładnych szczegółów anatomicznych nie pamiętam) i ból uciskowy. To, co przez pół godziny lekarz wykonywał, to dość bolesny nacisk na przestrzeń pomiędzy palcami głęboko wgłąb stopy (oj bolało), aby rozluźnić i ukrwić te miejsca. Zanim zajął się stopą, kazał mi stanąć na niej, podskoczyć, wskazać moment bólu (dokładnie przy przetaczaniu się na śródstopie i palce). Po bolesnych, mozolnych uciskaniach znów wróciłem do pionu stanąłem na stopie, przeniosłem ciężar i....bólu nie było A więc podziałało Dostałem wskazania, by przez najbliższe 3 tygodnie, 2 x dziennie samemu wykonywać to, co robił lekarz. Co najważniejsze - miałem wręcz wskazanie, by biegać Ufff, to jesteśmy w domu ...
Muszę powiedzieć, że pomimo kosztu wizyty (130,-), warto było, bo nie była to właściwie konsultacja, a zabieg ..Dr Marszałek poświęcił mi prawie trzy kwadranse i mam wrażenie, że dotknął istoty problemu. Powiem Wam, że byłem też spokojny o zrozumienie w sprawie biegania , bo jest on osobą, mającą kontakt ze sportowcami, a samemu..pewnie biegającą. Na moje informacje o butach biegowych, pytał mnie o marki, a na hasło "Bartoszak", odpowiedział "pewnie Saucony" - słowem - swój chłop . Musze podtrzymać dobrą opinię i cieszę się, że do niego trafiłem, bo jego wiedza jest praktyczna - poza oczywistą orientacją ortopedyczną, jest on przede wszystkim fizjoterapeutą.
Teraz, wieczorem miejsca ucisku bolą, ale byłem uprzedzony o tym, że tak będzie..Muszę od jutra samemu ze stopą popracować, od środy wrócić na ścieżki biegowe
Aha i jeszcze jedno. Rozmawiałem z lekarzem o innych przypadłościach, jak kolano skoczka, które - póki co - pozwala mi biegać, ale pobolewa podczas koszykówki. I też dowiedziałem się, że więzadło trzeba uciskać, by je uelastyczniać i wywołać ukrwienie i że też to mogę robić we własnym zakresie (ucisk ciągły i puszczenie, albo masowanie). Wiele cennych rzeczy się dowiedziałem nie związanych z sednem mojej wizyty
W czwartek idę w innej sprawie (łokieć - jak hurtem, to hurtem ) do Rehasport-u. Będę miał porównanie.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Środa 14.11.2012r.
Pauzy ciąg dalszy, choć nosi mnie bardzo...Póki co zaklepałem sobie na 11:30 wizytę w Sklepie Biegacza na Asics Foot Id, trochę z ciekawości, trochę w celach poznawczych i informacyjnych, bo po głowie wciąż kołacze się przymiarka do butów w teren ...
Samo badanie faktycznie ciekawe, poznałem gabaryt moich stóp w 3D , dowiedziałem się np., że obie stopy mam niemal identycznej długości (a bywa z tym różnie), że mam niedużą ale jednak tendencję do pronacji, czyli dla mnie bardziej wskazany jest but ze wsparciem niż neutralny, nie mam też płaskich stóp, ale mam je za to dość szerokie (to akurat nie nowina ). Na sam koniec dostałem od Pana z Asicsa "moje typy", czyli buty wskazane dla mnie: na twarde nawierzchnie, z Gel'owych - Kayano 18, 3030, 2170, 1170, a z Gel'i terenowych - Fuji Trabuco. Z wymienionych przymierzyłem bodaj 2170 i Trabuco. Oba modele jednak w przewężeniu delikatnie za wąskie, a terenówki dodatkowo uciskały lekko mały palec...Cóż, nie przeszczepię sobie innych kończyn , więc problem jakby nadal pozostaje...Przy okazji wróciliśmy rozmową do New Balance'a i sprawdziliśmy, że faktycznie firma różnicuje szerokość obuwia nie poprzez poszerzanie podeszwy, ale poprzez naddawanie materiału na obszyciu (!)..To wyjaśniałoby, dlaczego D i 2E w podstawie są identyczne, mają jedynie więcej materiału na pomieszczenie szerszej stopy..Warto było poświęcić pół godziny, bo znów coś więcej wiem, a i przymiarkę Asicsów mam za sobą Wydruku z badania nie dostałem, bo..zastrajkowała drukarka - przyszedł wieczorem mailem.
Popołudniem nosiło mnie, by wskoczyć w buty, ale miałem masę pracy i nie wyrobiłem się...
A trzeba było, bo straciłem półtorej godziny na oglądanie, jak to urugwajscy piłkarze uczą grać w piłkę naszych amatorów..
Pauzy ciąg dalszy, choć nosi mnie bardzo...Póki co zaklepałem sobie na 11:30 wizytę w Sklepie Biegacza na Asics Foot Id, trochę z ciekawości, trochę w celach poznawczych i informacyjnych, bo po głowie wciąż kołacze się przymiarka do butów w teren ...
Samo badanie faktycznie ciekawe, poznałem gabaryt moich stóp w 3D , dowiedziałem się np., że obie stopy mam niemal identycznej długości (a bywa z tym różnie), że mam niedużą ale jednak tendencję do pronacji, czyli dla mnie bardziej wskazany jest but ze wsparciem niż neutralny, nie mam też płaskich stóp, ale mam je za to dość szerokie (to akurat nie nowina ). Na sam koniec dostałem od Pana z Asicsa "moje typy", czyli buty wskazane dla mnie: na twarde nawierzchnie, z Gel'owych - Kayano 18, 3030, 2170, 1170, a z Gel'i terenowych - Fuji Trabuco. Z wymienionych przymierzyłem bodaj 2170 i Trabuco. Oba modele jednak w przewężeniu delikatnie za wąskie, a terenówki dodatkowo uciskały lekko mały palec...Cóż, nie przeszczepię sobie innych kończyn , więc problem jakby nadal pozostaje...Przy okazji wróciliśmy rozmową do New Balance'a i sprawdziliśmy, że faktycznie firma różnicuje szerokość obuwia nie poprzez poszerzanie podeszwy, ale poprzez naddawanie materiału na obszyciu (!)..To wyjaśniałoby, dlaczego D i 2E w podstawie są identyczne, mają jedynie więcej materiału na pomieszczenie szerszej stopy..Warto było poświęcić pół godziny, bo znów coś więcej wiem, a i przymiarkę Asicsów mam za sobą Wydruku z badania nie dostałem, bo..zastrajkowała drukarka - przyszedł wieczorem mailem.
Popołudniem nosiło mnie, by wskoczyć w buty, ale miałem masę pracy i nie wyrobiłem się...
A trzeba było, bo straciłem półtorej godziny na oglądanie, jak to urugwajscy piłkarze uczą grać w piłkę naszych amatorów..
Ostatnio zmieniony 16 lis 2012, 10:19 przez P@weł, łącznie zmieniany 1 raz.
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Czwartek 15.11.2012r.
Dziś o 11:20 odbyłem NFZ-ową wizytę w Rehasporcie u specjalisty od łokcia...O ile sama wizyta trwała tyle..co przeciętnie wizyty "na kasę" trwają, to jednak nie była taka na odp***l się. W ok. 10 minut problem został zdiagnozowany, pokazane mi zostały ćwiczenia, zalecony zakup ortezy, a nawet wypisany "kwit" na uszczuplenie budżetu NFZ w tym zakresie . Pan doktor był dobrej myśli, jeśli problem nie minie, mam zajrzeć w styczniu lub lutym. Cóż, to, że następnie Pan doktor wstał i udał się w stronę drzwi, miało nieuchronnie oznaczać, że "time out"... ..Wcześniej, czekając na "audiencję", mogłem sobie umilić czas oglądając licznie wyeksponowane na korytarzu tej zacnej placówki zdjęcia miejscowych lekarzy w towarzystwie naszych "gwiazd sportu", a także bardziej egzotycznych (jak Usain Bolt) - oczywiście wykonanych poza placówką, gdzieś podczas licznych podróży na antypody w mniej lub bardziej zawodowym charakterze....
Wieczorkiem zamiast koszykówki (czekamy na nowy terminarz) zaaplikowałem sobie ergometr, na którym przewiosłowałem 10km, urozmaicając ćwiczenie 11-oma 20-sekundowymi "bodźcami", a potem basen dla relaksu...
Jutro wiozę córcię na tenisa, a to oznacza..."Rusałka - come back!" Buty, czołówa i DO ROBOTY!! Bo świat biegowy ucieka...
Dziś o 11:20 odbyłem NFZ-ową wizytę w Rehasporcie u specjalisty od łokcia...O ile sama wizyta trwała tyle..co przeciętnie wizyty "na kasę" trwają, to jednak nie była taka na odp***l się. W ok. 10 minut problem został zdiagnozowany, pokazane mi zostały ćwiczenia, zalecony zakup ortezy, a nawet wypisany "kwit" na uszczuplenie budżetu NFZ w tym zakresie . Pan doktor był dobrej myśli, jeśli problem nie minie, mam zajrzeć w styczniu lub lutym. Cóż, to, że następnie Pan doktor wstał i udał się w stronę drzwi, miało nieuchronnie oznaczać, że "time out"... ..Wcześniej, czekając na "audiencję", mogłem sobie umilić czas oglądając licznie wyeksponowane na korytarzu tej zacnej placówki zdjęcia miejscowych lekarzy w towarzystwie naszych "gwiazd sportu", a także bardziej egzotycznych (jak Usain Bolt) - oczywiście wykonanych poza placówką, gdzieś podczas licznych podróży na antypody w mniej lub bardziej zawodowym charakterze....
Wieczorkiem zamiast koszykówki (czekamy na nowy terminarz) zaaplikowałem sobie ergometr, na którym przewiosłowałem 10km, urozmaicając ćwiczenie 11-oma 20-sekundowymi "bodźcami", a potem basen dla relaksu...
Jutro wiozę córcię na tenisa, a to oznacza..."Rusałka - come back!" Buty, czołówa i DO ROBOTY!! Bo świat biegowy ucieka...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Piątek 16.11.2012r.
Słowo się rzekło...W małym niedoczasie dotarłem nad Rusałkę, co było o tyle bolesne, że w piątki liczy się każda minuta - muszę zmieścić się podczas godzinnego treningu córki, a tu jeszcze trzeba zrobić mała rozgrzewkę, a po wszystkim kilka ćwiczeń rozciągających..
..Kurcze, co ja mam z tym "logowaniem"?..za dużo dupereli ze sobą zabieram..Dziś dodatkowo jeszcze kamerka, bo chciałem zrobić króciutki teścik mojego Mactronic'a..Efekt? Stówka w te, stówka w te, a czas mija...W końcu ruszyłem...Czasu starczy mi tyle, by zrobić kółko wokół jeziora, czyli niecałe 4km, może dobiegnę pod kort, wtedy dorzucę jeszcze z pół kilometra...Wczoraj, na "wiosłowaniu" miałem okazje pogadać z moim "wybieganym" kolegą, który poradził mi, by spróbować zrobić sobie wysiłek narastająco, zwiększając tempo od truchciku - i tak dziś zacząłem..Pierwszy kilometr 6:40-6:30, potem mały podbieg i dalej z górki do mostku, tu delikatnie szybciej, choć teren nieznacznie idzie w gorę, potem krótki ale konkretniejszy podbieg, znów z górki, łuk i jestem po drugiej stronie jeziora..Staram się delikatnie przyspieszać..Nie zerkam za często na Garmina, bo w ciemności dziwnie zaburza się rytm biegu - jakby wraz gwałtownym z ruchem tego świetlistego, lampkowego kręgu grunt uciekał spod nóg.. Nie biegam na pewno dobrze technicznie, o czym właśnie takie chwile mi przypominają..Na ostatnich kilkuset metrach jeszcze troszkę przyspieszam, choć trudno tu mówić o jakimś "sprincie" ..Pod koniec jestem bliżej 5:xx niż 6:xx..To i tak całkiem fajnie, bo z czołówką z reguły ostrożniej truchtałem, zamiast się spinać...Zwalniam w okolicy przejścia pod wiaduktem do truchtu, ale, że czas mnie nagli, kawałek dalej znów przyspieszam, by dobiec do kortów...Kiedy zatrzymuję Garmina, dystans troszkę dołuje..."Kurcze, cieniutko coś..niewiele ponad cztery??? " myślę, ale nie ma co grymasić - była przerwa, no a dziś naprawdę niewiele czasu..Zdążyłem akurat na ostatnie piłki, na tyle, by się jeszcze z boku kortu porozciągać...
Podsumowanie..
Trasa: J. Rusałka - jedno kółko
Temperatura: ~0stp.
Start: 19:26
Czas: 26:50 (Garmin)
Dystans: 4:21/4:31 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:23/6:12 (G/e)
Max tempo: 5:07/4:46 (G/e)
Śr. HR: 164bpm
Max HR: 181bpm
Śr. kad.: 83spm
Max kad.:89spm
Wrażenia..
Lekko z duszą na ramieniu, bo stopa była niewiadomą...Na szczęście nic się nie odezwało i mogłem swobodnie pobiec ...Nie znaczy to, że problem całkiem minął - już w domu, po powrocie, czułem dyskomfort, no ale w końcu mam nad tym pracować, takie zalecenie dostałem..."Dystansik", bo ciężko to nazwać ambitnym treningiem, przebiegłem jednak w radosnym nastroju i co fajne - na pierwszym kilometrze czułem nagromadzoną energię , aż mnie rozpierało - fajnie czasem zrobić sobie małą przerwę
Niestety moja GoPro, tak jak przypuszczałem, miała za mało światła, nie zarejestrowała mojego zachwytu nad czołówką Próbę ponowię, bo jestem zawzięty
W domu mam "kreta" Poznać go po szeleście chusteczek, pokasływaniu, głęboko nosowym akcencie i "połykaniu" prawie całych zdań...Naciągnąłem na twarz buffa polarowego, wyglądam jak kibol z ustawki...O słodka naiwności..
Słowo się rzekło...W małym niedoczasie dotarłem nad Rusałkę, co było o tyle bolesne, że w piątki liczy się każda minuta - muszę zmieścić się podczas godzinnego treningu córki, a tu jeszcze trzeba zrobić mała rozgrzewkę, a po wszystkim kilka ćwiczeń rozciągających..
..Kurcze, co ja mam z tym "logowaniem"?..za dużo dupereli ze sobą zabieram..Dziś dodatkowo jeszcze kamerka, bo chciałem zrobić króciutki teścik mojego Mactronic'a..Efekt? Stówka w te, stówka w te, a czas mija...W końcu ruszyłem...Czasu starczy mi tyle, by zrobić kółko wokół jeziora, czyli niecałe 4km, może dobiegnę pod kort, wtedy dorzucę jeszcze z pół kilometra...Wczoraj, na "wiosłowaniu" miałem okazje pogadać z moim "wybieganym" kolegą, który poradził mi, by spróbować zrobić sobie wysiłek narastająco, zwiększając tempo od truchciku - i tak dziś zacząłem..Pierwszy kilometr 6:40-6:30, potem mały podbieg i dalej z górki do mostku, tu delikatnie szybciej, choć teren nieznacznie idzie w gorę, potem krótki ale konkretniejszy podbieg, znów z górki, łuk i jestem po drugiej stronie jeziora..Staram się delikatnie przyspieszać..Nie zerkam za często na Garmina, bo w ciemności dziwnie zaburza się rytm biegu - jakby wraz gwałtownym z ruchem tego świetlistego, lampkowego kręgu grunt uciekał spod nóg.. Nie biegam na pewno dobrze technicznie, o czym właśnie takie chwile mi przypominają..Na ostatnich kilkuset metrach jeszcze troszkę przyspieszam, choć trudno tu mówić o jakimś "sprincie" ..Pod koniec jestem bliżej 5:xx niż 6:xx..To i tak całkiem fajnie, bo z czołówką z reguły ostrożniej truchtałem, zamiast się spinać...Zwalniam w okolicy przejścia pod wiaduktem do truchtu, ale, że czas mnie nagli, kawałek dalej znów przyspieszam, by dobiec do kortów...Kiedy zatrzymuję Garmina, dystans troszkę dołuje..."Kurcze, cieniutko coś..niewiele ponad cztery??? " myślę, ale nie ma co grymasić - była przerwa, no a dziś naprawdę niewiele czasu..Zdążyłem akurat na ostatnie piłki, na tyle, by się jeszcze z boku kortu porozciągać...
Podsumowanie..
Trasa: J. Rusałka - jedno kółko
Temperatura: ~0stp.
Start: 19:26
Czas: 26:50 (Garmin)
Dystans: 4:21/4:31 km (Garmin/endo).
Tempo śr.: 6:23/6:12 (G/e)
Max tempo: 5:07/4:46 (G/e)
Śr. HR: 164bpm
Max HR: 181bpm
Śr. kad.: 83spm
Max kad.:89spm
Wrażenia..
Lekko z duszą na ramieniu, bo stopa była niewiadomą...Na szczęście nic się nie odezwało i mogłem swobodnie pobiec ...Nie znaczy to, że problem całkiem minął - już w domu, po powrocie, czułem dyskomfort, no ale w końcu mam nad tym pracować, takie zalecenie dostałem..."Dystansik", bo ciężko to nazwać ambitnym treningiem, przebiegłem jednak w radosnym nastroju i co fajne - na pierwszym kilometrze czułem nagromadzoną energię , aż mnie rozpierało - fajnie czasem zrobić sobie małą przerwę
Niestety moja GoPro, tak jak przypuszczałem, miała za mało światła, nie zarejestrowała mojego zachwytu nad czołówką Próbę ponowię, bo jestem zawzięty
W domu mam "kreta" Poznać go po szeleście chusteczek, pokasływaniu, głęboko nosowym akcencie i "połykaniu" prawie całych zdań...Naciągnąłem na twarz buffa polarowego, wyglądam jak kibol z ustawki...O słodka naiwności..
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Sobota 17.11.2012r.
No doooooobra - pomyślałem, "jak trza, to trza"..Ma być bez lipy, będzie bez lipy....
Sobota to taki dzień, gdy lubię powałęsać się do obiadu w gaciach, ćwiczyć, a przede wszystkim pozwalam sobie dłużej pospać. Jestem raczej typem sowy, co zresztą potwierdziłem wczoraj (a właściwie dzisiaj), kładąc się o 3:00..
Kopnięty "moralnie" ostatnio przez Qbę w tyłek i wyposażony w linki przez Crocodila, wróciłem dziś do ćwiczeń. Zwykle robię serię własnych, tym razem po nich odpaliłem bieganie.pl i sięgnąłem po Core stability i ćwiczenia na nogi. Karimatę miałem już wcześniej rozłożoną, więc "laptok" na podłogę i jechane Zestawy znałem, bo wcześniej już próbowałem, ale coś mnie odciągnęło..Nie, nie leń, bo potrafię z nim powalczyć, ale ból kolan..Tym razem zrobiłem większość, niestety te bardzo bolesne sobie odpuściłem..Tym razem Proste i oczywiste są te na siłę nóg, pomyślałem o nich już wczoraj podczas biegu, bo jest u mnie problem z nogami - kiedy dopada mnie zmęczenie robią się bardzo ołowiane, a jak do tego mam ciemno, zdarzy mi się "przyszurać"..To irytuje, bo próbuję nadać lekkości poruszaniu się - o ile w przypadku ruchu masy o ciężarze netto (czyli po wypróżnieniu ) 105kg można użyć w ogóle takiego pojęcia - i jakoś mnie ta lekkość opuszcza jeszcze długo zanim zobaczę koniec dystansu Pocieszam się, że Airbus A380
waży więcej, a z jaką gracją lata!! Ufam więc, że to tylko kwestia techniki i że ja też tak będę wyprzedzał lżejszych i zgrabniejszych
Jutro nad Rusałką spotkanie Z Biegiem Natury..Póki co nie pisze się na 10:00, nie jestem przecinakiem, więc skromniutko wmieszam się w tłum o 11-tej No chyba, że..no właśnie..
I tu przyczynek do dyskusji niedawnej o zasłanianiu/odsłanianiu sobie ust, gdy chłodniej...Wczoraj po biegu, a przecie mrozu jeszcze nie było, pochrząkiwałem sobie, dziś pokasłuję..Nie wiem, ile w tym jest zasługi domowego "kreta" , ale moje gardło i oskrzela odczuły temperaturę koło zera...Nos też. Dlatego jutro..będę całkiem i n c o g n i t o...
No doooooobra - pomyślałem, "jak trza, to trza"..Ma być bez lipy, będzie bez lipy....
Sobota to taki dzień, gdy lubię powałęsać się do obiadu w gaciach, ćwiczyć, a przede wszystkim pozwalam sobie dłużej pospać. Jestem raczej typem sowy, co zresztą potwierdziłem wczoraj (a właściwie dzisiaj), kładąc się o 3:00..
Kopnięty "moralnie" ostatnio przez Qbę w tyłek i wyposażony w linki przez Crocodila, wróciłem dziś do ćwiczeń. Zwykle robię serię własnych, tym razem po nich odpaliłem bieganie.pl i sięgnąłem po Core stability i ćwiczenia na nogi. Karimatę miałem już wcześniej rozłożoną, więc "laptok" na podłogę i jechane Zestawy znałem, bo wcześniej już próbowałem, ale coś mnie odciągnęło..Nie, nie leń, bo potrafię z nim powalczyć, ale ból kolan..Tym razem zrobiłem większość, niestety te bardzo bolesne sobie odpuściłem..Tym razem Proste i oczywiste są te na siłę nóg, pomyślałem o nich już wczoraj podczas biegu, bo jest u mnie problem z nogami - kiedy dopada mnie zmęczenie robią się bardzo ołowiane, a jak do tego mam ciemno, zdarzy mi się "przyszurać"..To irytuje, bo próbuję nadać lekkości poruszaniu się - o ile w przypadku ruchu masy o ciężarze netto (czyli po wypróżnieniu ) 105kg można użyć w ogóle takiego pojęcia - i jakoś mnie ta lekkość opuszcza jeszcze długo zanim zobaczę koniec dystansu Pocieszam się, że Airbus A380
waży więcej, a z jaką gracją lata!! Ufam więc, że to tylko kwestia techniki i że ja też tak będę wyprzedzał lżejszych i zgrabniejszych
Jutro nad Rusałką spotkanie Z Biegiem Natury..Póki co nie pisze się na 10:00, nie jestem przecinakiem, więc skromniutko wmieszam się w tłum o 11-tej No chyba, że..no właśnie..
I tu przyczynek do dyskusji niedawnej o zasłanianiu/odsłanianiu sobie ust, gdy chłodniej...Wczoraj po biegu, a przecie mrozu jeszcze nie było, pochrząkiwałem sobie, dziś pokasłuję..Nie wiem, ile w tym jest zasługi domowego "kreta" , ale moje gardło i oskrzela odczuły temperaturę koło zera...Nos też. Dlatego jutro..będę całkiem i n c o g n i t o...
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Niedziela 18.11.2012r.
A niech to szlag!...jakieś fatum zawisło nad moim "stadnym" bieganiem.. W lutym/marcu zebrałem się w sobie i zawitałem na BBL'a, po pierwszych zajęciach ścięły mnie z nóg zatoki na trzy tygodnie..Teraz najpierw ból w stopie wymusił pauzę akurat, gdy chciałem wrócić, a dziś - przygotowany na zajęcia Z Biegiem Natury - kiszę się w chacie z jakąś p*****ą infekcją górnych dróg...
Nie sądziłem, że można w sobie skumulować aż tak wiele oryginalnych, niecenzuralnych słów..hmmmmmmmmm..
Swoją drogą..przydadzą się zapewne na "mecz sezonu", który dziś obejrzę przed tv..
A niech to szlag!...jakieś fatum zawisło nad moim "stadnym" bieganiem.. W lutym/marcu zebrałem się w sobie i zawitałem na BBL'a, po pierwszych zajęciach ścięły mnie z nóg zatoki na trzy tygodnie..Teraz najpierw ból w stopie wymusił pauzę akurat, gdy chciałem wrócić, a dziś - przygotowany na zajęcia Z Biegiem Natury - kiszę się w chacie z jakąś p*****ą infekcją górnych dróg...
Nie sądziłem, że można w sobie skumulować aż tak wiele oryginalnych, niecenzuralnych słów..hmmmmmmmmm..
Swoją drogą..przydadzą się zapewne na "mecz sezonu", który dziś obejrzę przed tv..
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Poniedziałek 19.11.2012r.
No i "orzeł wylądował"...Moja ulubienica, czyli lekarz rodzinny, pani "Jak Panu Bieganie Szkodzi, Niech Pan Przestanie Biegać", zawyrokowała, wysięk ropny z zatok, antybiotyk i do domu się leczyć...
Teraz muszę ze spokojem usiąść i znaleźć jakiś pozytyw tej sytuacji.. Jest to niezwykle ciężkie zadanie, zważywszy na nieodpartą chęć biegania, zawodowe obowiązki i tysiąc innych spraw zależnych...
Będę miał więcej czasu na czytanie forum.......
No i "orzeł wylądował"...Moja ulubienica, czyli lekarz rodzinny, pani "Jak Panu Bieganie Szkodzi, Niech Pan Przestanie Biegać", zawyrokowała, wysięk ropny z zatok, antybiotyk i do domu się leczyć...
Teraz muszę ze spokojem usiąść i znaleźć jakiś pozytyw tej sytuacji.. Jest to niezwykle ciężkie zadanie, zważywszy na nieodpartą chęć biegania, zawodowe obowiązki i tysiąc innych spraw zależnych...
Będę miał więcej czasu na czytanie forum.......
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
- P@weł
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1587
- Rejestracja: 27 gru 2011, 18:28
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Poznań
Wtorek 20.11.2012r.
Rekonwalescencja trwa...Nie pomyliłem się wczoraj, że będę miał teraz więcej czasu na czytanie i pisanie na forum..Niektórzy intensywnie biegają (zainteresowani wiedzą, kogo mam na mysli ), ja skrobie to i owo.
Crocodil zapytał mnie dziś o plecaczek, który zabierałem, zwłaszcza latem, na truchtanie. Naprawdę miałem napisać kilka słów, ale tak słowo do słowa, myśl do myśli, zdjęcie do zdjęcia i wyszła mi taka mini-recenzja, którą postanowiłem z komentarzy przerzucić tu , bo tu - myślę - łatwiej ją będzie później odnaleźć.
Ja mam model Diosaz Raid i tak się składa, że w obu wersjach, 10l i 17l, jako że kupowałem i sobie, i drugiej połowie (na kijki). To jest ten, do którego link podał Crocodil w Komentarzach, ale nie ten z recenzji. Recenzja wersji 10l dostępna jest na tym blogu
Zrobiłem obu plecakom kilka fotek, jak one leżą na plecach i jak się różnią gabarytowo, zdjęcia można znaleźć pod koniec opisu.
Biegałem latem z tym większym i choć była to pewnego rodzaju fanaberia - no bo po cóż bukłak na często niecałą dychę , to jednak ja głównie go zabierałem nie dla wody, ale dla klamotów. Wrzucałem do niego wszystko, co taszczyłem na bieganie (kurtkę, mały ręcznik, klucze od chaty, okulary, słuchawki i inne duperelki) - zawsze jeżdżę autem w teren, dzięki plecakowi nic mi się po nim nie miotało na dojeździe. Na czas biegu bez kłopotu wchodziła mi zwinięta wiatrówka, od czasu do czasu coś tam jeszcze (bo miejsca tam jest naprawdę dużo), a do kieszonek przy pasie biodrowym klucze od auta, awaryjnie frotka na dłoń, jak było ciepło. Oczywiście, skoro już jechał ze mną, tankowałem go wodą, wysysając zapas powietrza, by mi nie chlupotał.
Muszę powiedzieć, że jak dla mnie to on świetnie leży na plecach. Mając odpowiednio ściągnięty pas biodrowy i piersiowy, po pierwszym biegu zapomina się, że ma się go na sobie . Dodatkowo te gumki na wierzchu pozwalają go jeszcze skompresować tak, by się nic nie majtało. Kieszonki w pasku w ogóle mi nie przeszkadzały, choć teoretycznie są w linii poruszania łokciami. Jedno małe ale - z paseczkami na zamku powinny łatwo się zamykać za pociągnięciem, a czasem trzeba było użyć drugiej dłoni. Może to jednak wina tego, że raczej u mnie były pustawe. Jest to jednak świetne miejsce na drobne rzeczy, ja tam wkładałem klucze, czasem małego Petzla, czasem coś do przegryzienia i wspomniana frotkę. Telefon mam w opasce na ramieniu, ale te kieszonki to fajne miejsce dla niego, jeśli ktoś nie biega z softem. Wejdzie tam też z powodzeniem mały aparat foto. O wygodzie picia nie muszę wspominać, nie trzeba się zatrzymywać, choć szkoda, że rurka nie ma prostopadłego zakończenia. Z tym co jest, by wypić wygodnie, najlepiej wypiąć dłonią ustnik i podać sobie do ust, co trwa myk myk Ustnik się nie majta, ma zaczepy na obu paskach naramiennych.
Pojemność bukłaka w obu wersjach jest ta sama (2 litry), jednak wyjście rurki zlokalizowane inaczej: w mniejszej - pośrodku, z tyłu nad zamkiem, w większej - do wyboru z prawej lub lewej, ale z boku od strony pleców. Moim zdaniem to drugie jest rozwiązanie jest wygodniejsze. Paski naramienne w mniejszej wersji są w części piersiowej wypełnione ażurową siateczką, co pewnie sprzyja wentylacji, w większej - są pełne, ale miękkie, wypełnione pewnie jakimś rodzajem gąbki. Miejsca przylegające do pleców pokryte są miękką i wentylowaną (w strukturze) wyściółką, są wygodnie, pozwalają komfortowo spiąć mocniej plecak obydwiema taśmami bez poczucia dyskomfortu. Obie wersje w zapięciu piersiowym (pomarańczowa sprzączka) mają gwizdek - może się przydać np. jako ostrzeżenie dla zwierzyny, albo, żeby nas myśliwi nie poczęstowali śrutem
Na jednym z boków obu plecaków znajdziemy też specjalne zapinki do przypięcia kijków, jeśli ktoś miałby taką potrzebę.
Takie jeszcze istotne różnice pomiędzy małą i dużą wersją:
- mała wersja nie ma ochrony przed deszczem, większą wyposażyli w fajny zewnętrzny pokrowiec, z otworami na pas biodrowy i ściągaczem na gumce; o tyle to istotne, że Paweł, który opisał mniejszą wersję w cytowanym wcześniej blogu, narzekał jednak na jej średnią odporność na deszcz..
- mała wersja ma dwie kieszenie: dużą - w której przestrzeń podzielona jest na część bukłakową i "bagażową" oraz małą, wierzchnią, zapinaną na zamek; duża wersja ma trzy kieszenie: dużą - podobnie jak jej mniejsza "siostra", kieszeń wewnętrzną, zlokalizowaną "w klapie", która zwisa po rozpięciu dużej kieszeni (idealna na dokumenty, złożona mapę itp.) oraz zewnętrzną. Ta ostatnia jest o tyle ciekawa, że nie posiada zamknięcia (a szkoda), a za to pionowy zamek, który po rozpięciu powiększa jej objętość (elastyczne ścianki) - była pomyślana jako miejsce do transportu kasku (np. rowerowego).
W moim przekonaniu obie wersje mają swoje zalety. Ja wziąłem większą, bo kosztowo wielce od siebie nie odbiegały, jednak w tej małej czułem się mocno skrępowany i wydała mi się mniej praktyczna z uwagi na szczuplejsze możliwości załadowcze (w planach było oczywiście używanie go również na dłuższe wypady rowerowe ). Gabaryt to jednak kwestia indywidualna, koledze piszącemu recenzję wystarczył ten mniejszy plecak, by biegać z pracy do domu z ciuchami, czy na 25-kilometrowe wycieczki biegowe w teren.
A tak obie wersje leżą na plecach:
- Quechua Diosaz Raid 10
- Quechua Diosaz Raid 17
I porównawczo obie wersje:
Rekonwalescencja trwa...Nie pomyliłem się wczoraj, że będę miał teraz więcej czasu na czytanie i pisanie na forum..Niektórzy intensywnie biegają (zainteresowani wiedzą, kogo mam na mysli ), ja skrobie to i owo.
Crocodil zapytał mnie dziś o plecaczek, który zabierałem, zwłaszcza latem, na truchtanie. Naprawdę miałem napisać kilka słów, ale tak słowo do słowa, myśl do myśli, zdjęcie do zdjęcia i wyszła mi taka mini-recenzja, którą postanowiłem z komentarzy przerzucić tu , bo tu - myślę - łatwiej ją będzie później odnaleźć.
Ja mam model Diosaz Raid i tak się składa, że w obu wersjach, 10l i 17l, jako że kupowałem i sobie, i drugiej połowie (na kijki). To jest ten, do którego link podał Crocodil w Komentarzach, ale nie ten z recenzji. Recenzja wersji 10l dostępna jest na tym blogu
Zrobiłem obu plecakom kilka fotek, jak one leżą na plecach i jak się różnią gabarytowo, zdjęcia można znaleźć pod koniec opisu.
Biegałem latem z tym większym i choć była to pewnego rodzaju fanaberia - no bo po cóż bukłak na często niecałą dychę , to jednak ja głównie go zabierałem nie dla wody, ale dla klamotów. Wrzucałem do niego wszystko, co taszczyłem na bieganie (kurtkę, mały ręcznik, klucze od chaty, okulary, słuchawki i inne duperelki) - zawsze jeżdżę autem w teren, dzięki plecakowi nic mi się po nim nie miotało na dojeździe. Na czas biegu bez kłopotu wchodziła mi zwinięta wiatrówka, od czasu do czasu coś tam jeszcze (bo miejsca tam jest naprawdę dużo), a do kieszonek przy pasie biodrowym klucze od auta, awaryjnie frotka na dłoń, jak było ciepło. Oczywiście, skoro już jechał ze mną, tankowałem go wodą, wysysając zapas powietrza, by mi nie chlupotał.
Muszę powiedzieć, że jak dla mnie to on świetnie leży na plecach. Mając odpowiednio ściągnięty pas biodrowy i piersiowy, po pierwszym biegu zapomina się, że ma się go na sobie . Dodatkowo te gumki na wierzchu pozwalają go jeszcze skompresować tak, by się nic nie majtało. Kieszonki w pasku w ogóle mi nie przeszkadzały, choć teoretycznie są w linii poruszania łokciami. Jedno małe ale - z paseczkami na zamku powinny łatwo się zamykać za pociągnięciem, a czasem trzeba było użyć drugiej dłoni. Może to jednak wina tego, że raczej u mnie były pustawe. Jest to jednak świetne miejsce na drobne rzeczy, ja tam wkładałem klucze, czasem małego Petzla, czasem coś do przegryzienia i wspomniana frotkę. Telefon mam w opasce na ramieniu, ale te kieszonki to fajne miejsce dla niego, jeśli ktoś nie biega z softem. Wejdzie tam też z powodzeniem mały aparat foto. O wygodzie picia nie muszę wspominać, nie trzeba się zatrzymywać, choć szkoda, że rurka nie ma prostopadłego zakończenia. Z tym co jest, by wypić wygodnie, najlepiej wypiąć dłonią ustnik i podać sobie do ust, co trwa myk myk Ustnik się nie majta, ma zaczepy na obu paskach naramiennych.
Pojemność bukłaka w obu wersjach jest ta sama (2 litry), jednak wyjście rurki zlokalizowane inaczej: w mniejszej - pośrodku, z tyłu nad zamkiem, w większej - do wyboru z prawej lub lewej, ale z boku od strony pleców. Moim zdaniem to drugie jest rozwiązanie jest wygodniejsze. Paski naramienne w mniejszej wersji są w części piersiowej wypełnione ażurową siateczką, co pewnie sprzyja wentylacji, w większej - są pełne, ale miękkie, wypełnione pewnie jakimś rodzajem gąbki. Miejsca przylegające do pleców pokryte są miękką i wentylowaną (w strukturze) wyściółką, są wygodnie, pozwalają komfortowo spiąć mocniej plecak obydwiema taśmami bez poczucia dyskomfortu. Obie wersje w zapięciu piersiowym (pomarańczowa sprzączka) mają gwizdek - może się przydać np. jako ostrzeżenie dla zwierzyny, albo, żeby nas myśliwi nie poczęstowali śrutem
Na jednym z boków obu plecaków znajdziemy też specjalne zapinki do przypięcia kijków, jeśli ktoś miałby taką potrzebę.
Takie jeszcze istotne różnice pomiędzy małą i dużą wersją:
- mała wersja nie ma ochrony przed deszczem, większą wyposażyli w fajny zewnętrzny pokrowiec, z otworami na pas biodrowy i ściągaczem na gumce; o tyle to istotne, że Paweł, który opisał mniejszą wersję w cytowanym wcześniej blogu, narzekał jednak na jej średnią odporność na deszcz..
- mała wersja ma dwie kieszenie: dużą - w której przestrzeń podzielona jest na część bukłakową i "bagażową" oraz małą, wierzchnią, zapinaną na zamek; duża wersja ma trzy kieszenie: dużą - podobnie jak jej mniejsza "siostra", kieszeń wewnętrzną, zlokalizowaną "w klapie", która zwisa po rozpięciu dużej kieszeni (idealna na dokumenty, złożona mapę itp.) oraz zewnętrzną. Ta ostatnia jest o tyle ciekawa, że nie posiada zamknięcia (a szkoda), a za to pionowy zamek, który po rozpięciu powiększa jej objętość (elastyczne ścianki) - była pomyślana jako miejsce do transportu kasku (np. rowerowego).
W moim przekonaniu obie wersje mają swoje zalety. Ja wziąłem większą, bo kosztowo wielce od siebie nie odbiegały, jednak w tej małej czułem się mocno skrępowany i wydała mi się mniej praktyczna z uwagi na szczuplejsze możliwości załadowcze (w planach było oczywiście używanie go również na dłuższe wypady rowerowe ). Gabaryt to jednak kwestia indywidualna, koledze piszącemu recenzję wystarczył ten mniejszy plecak, by biegać z pracy do domu z ciuchami, czy na 25-kilometrowe wycieczki biegowe w teren.
A tak obie wersje leżą na plecach:
- Quechua Diosaz Raid 10
- Quechua Diosaz Raid 17
I porównawczo obie wersje:
P@weł...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...
Relacje na moim foto-blogu Życie w biegu
Forumowy blog
Blogowe komentarze
Endo czyli moja aktywność
Fotki z życia wzięte
Cele 2016: 88kg i dobrze się bieganiem bawić...