Grubasy - tylko dla Was
-
- Wyga
- Posty: 62
- Rejestracja: 28 lut 2012, 09:27
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
Dziś 101,5 na wadze.
w ubiegłym tygodniu 100 i zrobione 50 km w tym tygodniu więc wynik dobry
Dokładniej rzecz biorąc to jeden kilogram tłuszczu to 9000 kcal. gdyż jeden gram tłuszczu daje 9 kcal. Ale nie ważne. Myślę,że dobrym pomysłem będzie włączenie centymetra krawieckiego do użytku gdyż faktycznie waga może oszukiwać. Jednak na brak mięśni nie narzekam, zwłaszcza w nogach bo trenuję iaido (bardzo kształtuje mięśnie nóg). Chyba będę także musiał nieco dietę zmodyfikować ze względu na zmianę całkowitej przemiany materii. No nie wiem, będę zdawał relację
w ubiegłym tygodniu 100 i zrobione 50 km w tym tygodniu więc wynik dobry
Dokładniej rzecz biorąc to jeden kilogram tłuszczu to 9000 kcal. gdyż jeden gram tłuszczu daje 9 kcal. Ale nie ważne. Myślę,że dobrym pomysłem będzie włączenie centymetra krawieckiego do użytku gdyż faktycznie waga może oszukiwać. Jednak na brak mięśni nie narzekam, zwłaszcza w nogach bo trenuję iaido (bardzo kształtuje mięśnie nóg). Chyba będę także musiał nieco dietę zmodyfikować ze względu na zmianę całkowitej przemiany materii. No nie wiem, będę zdawał relację
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 24
- Rejestracja: 09 paź 2012, 21:03
- Życiówka na 10k: 58:12
- Życiówka w maratonie: brak
U mnie od w sumie połowy września udało się zrzucić ze 102 do 96,5. Wszystko to bieganie 3x w tygodniu + dieta MŻ. Odpuściłem też piwo (akurat uwielbiam latem, ale jak jest chłodno to mi nie wchodzi) i nie żrę wieczorami.
Często jest tak, że zaczynasz jakąś aktywność sportową a waga nie leci - niestety obowiązkowo trzeba zmienić nawyki żywieniowe lub chociaż porcje, o słodyczach nie mówiąc. W moim przypadku kilka lat temu odchudzanie zacząłem od lekkiego obcięcia porcji i rozłożenia ich na kilka posiłków, potem lekki wysiłek i patrzyłem, co się dzieje. Jak organizm przestawał reagować, to obcinałem znowu posiłki i więcej ćwiczeń. W ostatniej fazie dopalałem już niestety trochę mięśnie i to nie było zbyt zdrowe, ale ze 106 spadło do 83 kg i samopoczucie miałem niesamowite. Więc zawsze da się coś zrobić. Tylko pod koniec jadłem już właściwie 500-600 kcal i nie polecam specjalnie...
Często jest tak, że zaczynasz jakąś aktywność sportową a waga nie leci - niestety obowiązkowo trzeba zmienić nawyki żywieniowe lub chociaż porcje, o słodyczach nie mówiąc. W moim przypadku kilka lat temu odchudzanie zacząłem od lekkiego obcięcia porcji i rozłożenia ich na kilka posiłków, potem lekki wysiłek i patrzyłem, co się dzieje. Jak organizm przestawał reagować, to obcinałem znowu posiłki i więcej ćwiczeń. W ostatniej fazie dopalałem już niestety trochę mięśnie i to nie było zbyt zdrowe, ale ze 106 spadło do 83 kg i samopoczucie miałem niesamowite. Więc zawsze da się coś zrobić. Tylko pod koniec jadłem już właściwie 500-600 kcal i nie polecam specjalnie...
- maly89
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4862
- Rejestracja: 10 paź 2011, 23:05
- Życiówka na 10k: 37:44
- Życiówka w maratonie: 02:56:04
- Lokalizacja: Gdańsk / Lidzbark Warmiński
- Kontakt:
Ja aż tak ekstremalnie nie zjechałem z kcal, ale w pewnym momencie zjechałem do 1500-1800 i to też nie było zbyt mądre. Obecnie pochłaniam od 2600 do nawet 4000 kcal i mniej więcej utrzymuję wagę na stałym poziomie 75kg. A dodam, że zrzucanie zacząłem rok temu od wagi ponad 125 kg Obecną swoją wagę osiągnąłem na początku tego roku i trzymam się jej jak mogęhubik pisze: Tylko pod koniec jadłem już właściwie 500-600 kcal i nie polecam specjalnie...
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 24
- Rejestracja: 09 paź 2012, 21:03
- Życiówka na 10k: 58:12
- Życiówka w maratonie: brak
maly89, szacun bo zrobiłeś kawał dobrej roboty i jak widać rozsądnie. Tak trzymaj
Ja chciałbym zejść do 85 kg.
Ja chciałbym zejść do 85 kg.
- maly89
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4862
- Rejestracja: 10 paź 2011, 23:05
- Życiówka na 10k: 37:44
- Życiówka w maratonie: 02:56:04
- Lokalizacja: Gdańsk / Lidzbark Warmiński
- Kontakt:
Ja początkowo chciałem zejść do 110kg, później złamać 100kg. Następnie przyszedł czas na 95 i 90kg, a ostatecznie stanęło na 75. Najważniejsza jest konsekwencja! Jeśli będziesz cierpliwie dążył do celu to spokojnie osiągniesz swoje 85kg!
Powodzenia
Powodzenia
- maly89
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4862
- Rejestracja: 10 paź 2011, 23:05
- Życiówka na 10k: 37:44
- Życiówka w maratonie: 02:56:04
- Lokalizacja: Gdańsk / Lidzbark Warmiński
- Kontakt:
I to na pewno nie chodzi o to, że to dziecko na takiego biegacza wyrosło? )))
Szok! Gratuluję!
Szok! Gratuluję!
- scieslik
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 332
- Rejestracja: 18 paź 2011, 21:44
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Chruszczobród
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 05 sty 2013, 23:19
- Życiówka na 10k: 51.05
- Życiówka w maratonie: brak
- Kontakt:
Cześć,
na wstępie pragnę się ze wszystkimi przywitać. Przeglądałem ten temat już jakiś czas temu, ale nie miałem zbyt wiele ciekawego do napisania, więc ograniczałem się jedynie do czytania. Dzisiaj dorzucam kilka słów od siebie.
Widzę, że wątek ten ostatnio stał się trochę opustoszały (co mnie cieszy, bo znaczy, że coraz mniej grubasów ), ale wydaje mi się, iż mój post najbardziej pasuje właśnie tu.
Moja opowieść jest dość długa i nie wiem, czy nie jest przypadkiem tak, że piszę ją przede wszystkim dla siebie, ale jeśli ktoś ją przeczyta i nie będzie żałował – albo może kogoś kiedyś do czegoś zmotywuje – to będę się tym bardziej cieszył.
Mam aktualnie 24 lata i 186 cm wzrostu. Gdy zaczynałem studia (w 2007 roku), ważyłem około 100 kg. Wcześniej, jeszcze będąc dzieciakiem, starałem się odchudzać różnymi sposobami, ale niewiele to dawało. Chyba się pogodziłem z faktem, że nie zostanę nigdy chudziną i specjalnie mi to nie przeszkadzało. Tak się jednak złożyło, że na studiach pojawiło się więcej okazji do gry w piłkę czy siatkówkę, zapisałem się na judo – dzięki temu systematycznie chudłem. Po półtora roku od rozpoczęcia studiów ważyłem około 84 kilogramów – wejście w jeansy w rozmiarze 32 to było fantastyczne uczucie.
Nie mogło być jednak zbyt kolorowo. Pewnego razu, w trakcie gry w piłkę, odniosłem kontuzję kolana i okolic. W skrócie: pęknięta kość udowa, poniszczone więzadła, pęknięta łąkotka. Przy sporej dozie szczęścia udało się po kilku miesiącach osiągnąć pełen wyprost nogi, ale o intensywnym wysiłku fizycznym nie było mowy. Zacząłem znowu tyć…
Kilka miesięcy temu, bodaj w czerwcu 2012 roku, wniosłem na wagę 122 kg. Miłe uczucie to nie jest… Byłem trochę załamany, bo już od kilku miesięcy w miarę normalnie funkcjonowałem (grałem w piłkę, tenisa stołowego, siatkówkę). Stwierdziłem, że trzeba trochę zmodyfikować jadłospis.
Na początku października ważyłem 117 kg. Niby postęp był, ale uznałem, że tempo jest niesatysfakcjonujące. Bogiem a prawdą, pomyślałem, że muszę to zrobić dla siebie, ale również dla swojej dziewczyny, którą ogólnie uważam za bardzo atrakcyjną, a przy mnie prezentowała się jak jakaś bogini. Postawiłem na bieganie…
Kiedyś już próbowałem biegać, ale bardzo szybko stwierdziłem, że nie jest to sport dla mnie. Przerażająca monotonia… W październiku postanowiłem, że trzeba się przede wszystkim dobrze przygotować – kupiłem słuchawki do uprawiania sportu (nie wyobrażam sobie biegania bez słuchania muzyki), buty, koszulki i kurtkę. Zacząłem biegać i nawet mi się to spodobało. Być może dlatego, że czytając niektóre historie chociażby w tym temacie, dochodziłem do wniosku, że samo bieganie idzie mi łatwiej niż wielu osobom, które opisywały swoje perypetie. Nogi wytrzymały obciążenie, a ja starałem się im pomagać, nie przesadzając z intensywnością.
Na początku grudnia ważyłem 112 kg. 11 grudnia po raz ostatni wyszedłem pobiegać…
Okazało się, że po raz kolejny coś mi przeszkodziło w odchudzaniu. Taak, wiem, każda wymówka jest dobra. Tak się jednak złożyło, że w zasadzie w ciągu zaledwie kilku dni wydarzyły się dwie rzeczy, które mnie totalnie zdołowały: stan mojej babci, którą się od wielu lat opiekuję, drastycznie się pogorszył oraz zaczęto podejrzewać u mnie nowotwór. Kilka razy już prawie zakładałem buty do biegania, ale za każdym razem jednak przegrywałem z samym sobą i zostawałem w domu, będąc najzwyczajniej w świecie zmęczony dniem.
Rok zakończyłem rozstaniem z dziewczyną. Stwierdziła najwidoczniej, że nie jest przy mnie szczęśliwa (nie dziwię się o tyle, że rzeczywiście żyłem głównie swoimi bolączkami) i mnie zostawiła po 2,5 latach związku.
Widziałem dwa wyjścia: mogę się albo kompletnie załamać, albo zacząć robić coś, co mnie będzie trzymało przy życiu. Postawiłem na bieganie. Od kilku dni regularnie wychodzę na trasę i każda jedna minuta spędzona w biegu daje mi spokój, możliwość wyłączenia mózgu i myślenia wyłącznie o kolejnych kilometrach. Do tego dołożyłem restrykcyjną dietę – przerzuciłem się na serek wiejski, wyłącznie ciemne pieczywo, owoce. Na razie mi to nie przeszkadza. Nie odczuwam głodu ani nie tęsknię za kalorycznymi przekąskami.
I niezależnie od tego czy się okaże (już w przyszłym tygodniu), że biegam razem z małym zwierzaczkiem w moim ciele, czy nie, mogę śmiało i uczciwie napisać: obecnie to właśnie te kilometry, które zostawiam za sobą, te łapki pokazane innym biegającym, ten pot, który z siebie wylewam, trzymają mnie w pionie.
Dzisiaj się zważyłem – wskazówka pokazała 105,5 kg. Chciałbym do końca kwietnia zejść do 90 kg, a potem zobaczymy.
na wstępie pragnę się ze wszystkimi przywitać. Przeglądałem ten temat już jakiś czas temu, ale nie miałem zbyt wiele ciekawego do napisania, więc ograniczałem się jedynie do czytania. Dzisiaj dorzucam kilka słów od siebie.
Widzę, że wątek ten ostatnio stał się trochę opustoszały (co mnie cieszy, bo znaczy, że coraz mniej grubasów ), ale wydaje mi się, iż mój post najbardziej pasuje właśnie tu.
Moja opowieść jest dość długa i nie wiem, czy nie jest przypadkiem tak, że piszę ją przede wszystkim dla siebie, ale jeśli ktoś ją przeczyta i nie będzie żałował – albo może kogoś kiedyś do czegoś zmotywuje – to będę się tym bardziej cieszył.
Mam aktualnie 24 lata i 186 cm wzrostu. Gdy zaczynałem studia (w 2007 roku), ważyłem około 100 kg. Wcześniej, jeszcze będąc dzieciakiem, starałem się odchudzać różnymi sposobami, ale niewiele to dawało. Chyba się pogodziłem z faktem, że nie zostanę nigdy chudziną i specjalnie mi to nie przeszkadzało. Tak się jednak złożyło, że na studiach pojawiło się więcej okazji do gry w piłkę czy siatkówkę, zapisałem się na judo – dzięki temu systematycznie chudłem. Po półtora roku od rozpoczęcia studiów ważyłem około 84 kilogramów – wejście w jeansy w rozmiarze 32 to było fantastyczne uczucie.
Nie mogło być jednak zbyt kolorowo. Pewnego razu, w trakcie gry w piłkę, odniosłem kontuzję kolana i okolic. W skrócie: pęknięta kość udowa, poniszczone więzadła, pęknięta łąkotka. Przy sporej dozie szczęścia udało się po kilku miesiącach osiągnąć pełen wyprost nogi, ale o intensywnym wysiłku fizycznym nie było mowy. Zacząłem znowu tyć…
Kilka miesięcy temu, bodaj w czerwcu 2012 roku, wniosłem na wagę 122 kg. Miłe uczucie to nie jest… Byłem trochę załamany, bo już od kilku miesięcy w miarę normalnie funkcjonowałem (grałem w piłkę, tenisa stołowego, siatkówkę). Stwierdziłem, że trzeba trochę zmodyfikować jadłospis.
Na początku października ważyłem 117 kg. Niby postęp był, ale uznałem, że tempo jest niesatysfakcjonujące. Bogiem a prawdą, pomyślałem, że muszę to zrobić dla siebie, ale również dla swojej dziewczyny, którą ogólnie uważam za bardzo atrakcyjną, a przy mnie prezentowała się jak jakaś bogini. Postawiłem na bieganie…
Kiedyś już próbowałem biegać, ale bardzo szybko stwierdziłem, że nie jest to sport dla mnie. Przerażająca monotonia… W październiku postanowiłem, że trzeba się przede wszystkim dobrze przygotować – kupiłem słuchawki do uprawiania sportu (nie wyobrażam sobie biegania bez słuchania muzyki), buty, koszulki i kurtkę. Zacząłem biegać i nawet mi się to spodobało. Być może dlatego, że czytając niektóre historie chociażby w tym temacie, dochodziłem do wniosku, że samo bieganie idzie mi łatwiej niż wielu osobom, które opisywały swoje perypetie. Nogi wytrzymały obciążenie, a ja starałem się im pomagać, nie przesadzając z intensywnością.
Na początku grudnia ważyłem 112 kg. 11 grudnia po raz ostatni wyszedłem pobiegać…
Okazało się, że po raz kolejny coś mi przeszkodziło w odchudzaniu. Taak, wiem, każda wymówka jest dobra. Tak się jednak złożyło, że w zasadzie w ciągu zaledwie kilku dni wydarzyły się dwie rzeczy, które mnie totalnie zdołowały: stan mojej babci, którą się od wielu lat opiekuję, drastycznie się pogorszył oraz zaczęto podejrzewać u mnie nowotwór. Kilka razy już prawie zakładałem buty do biegania, ale za każdym razem jednak przegrywałem z samym sobą i zostawałem w domu, będąc najzwyczajniej w świecie zmęczony dniem.
Rok zakończyłem rozstaniem z dziewczyną. Stwierdziła najwidoczniej, że nie jest przy mnie szczęśliwa (nie dziwię się o tyle, że rzeczywiście żyłem głównie swoimi bolączkami) i mnie zostawiła po 2,5 latach związku.
Widziałem dwa wyjścia: mogę się albo kompletnie załamać, albo zacząć robić coś, co mnie będzie trzymało przy życiu. Postawiłem na bieganie. Od kilku dni regularnie wychodzę na trasę i każda jedna minuta spędzona w biegu daje mi spokój, możliwość wyłączenia mózgu i myślenia wyłącznie o kolejnych kilometrach. Do tego dołożyłem restrykcyjną dietę – przerzuciłem się na serek wiejski, wyłącznie ciemne pieczywo, owoce. Na razie mi to nie przeszkadza. Nie odczuwam głodu ani nie tęsknię za kalorycznymi przekąskami.
I niezależnie od tego czy się okaże (już w przyszłym tygodniu), że biegam razem z małym zwierzaczkiem w moim ciele, czy nie, mogę śmiało i uczciwie napisać: obecnie to właśnie te kilometry, które zostawiam za sobą, te łapki pokazane innym biegającym, ten pot, który z siebie wylewam, trzymają mnie w pionie.
Dzisiaj się zważyłem – wskazówka pokazała 105,5 kg. Chciałbym do końca kwietnia zejść do 90 kg, a potem zobaczymy.
- maly89
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4862
- Rejestracja: 10 paź 2011, 23:05
- Życiówka na 10k: 37:44
- Życiówka w maratonie: 02:56:04
- Lokalizacja: Gdańsk / Lidzbark Warmiński
- Kontakt:
Jako, że sam zaczynałem swoją przygodę od tego tematu z chęcią przeczytałem to co napisałeś I trzymam kciuki! Oby starczyło Ci motywacji, bo widzę, że z tym różnie bywało. Obyś tym razem zatracił się w sporcie, czyli w bieganiu, na dobre
No i przede wszystkim życzę zdrowia! Niech ta historia się skończy po Twojej myśli
Co do diety to bym jeszcze trochę pokombinował, bo jeśli jest zbyt restrykcyjna to w końcu się złamiesz. Tutaj masz opis tego jak wyglądało to u mnie. Może skorzystasz.
Owsianka & Twaróg - czyli patenty Małego na walkę z kilogramami
No i przede wszystkim życzę zdrowia! Niech ta historia się skończy po Twojej myśli
Co do diety to bym jeszcze trochę pokombinował, bo jeśli jest zbyt restrykcyjna to w końcu się złamiesz. Tutaj masz opis tego jak wyglądało to u mnie. Może skorzystasz.
Owsianka & Twaróg - czyli patenty Małego na walkę z kilogramami
-
- Wyga
- Posty: 53
- Rejestracja: 05 sty 2013, 23:19
- Życiówka na 10k: 51.05
- Życiówka w maratonie: brak
- Kontakt:
Przeglądałem już wcześniej Twoje wpisy i muszę przyznać, że robią na mnie bardzo dobre wrażenie. Jedno z czego na pewno zrezygnuję to odmierzanie porcji - chcę jeść do syta, po prostu same zdrowe rzeczy. Dlatego też wierzę, że utrzymam dietę, bo mnie ona nie męczy w żaden sposób. Co najwyżej może mnie lekko podkłuwać ten mój diabełek podpowiadający, że jeden kawałek pizzy nie zaszkodzi, ale szkoda byłoby zaprzepaścić sporo pracy z powodu chwili przyjemności.
Czy się złamię? Oczywiście tego nie wiem, ale wydaje mi się, że do złamania się potrzebowałbym alternatywy. Tej w chwili obecnej w moim życiu brakuje, więc bieganie siłą rzeczy wygrywa
Poza tym czuję, że naprawdę to polubiłem, a nie robię z musu, a to oceniam jako klucz do sukcesu.
Czy się złamię? Oczywiście tego nie wiem, ale wydaje mi się, że do złamania się potrzebowałbym alternatywy. Tej w chwili obecnej w moim życiu brakuje, więc bieganie siłą rzeczy wygrywa
Poza tym czuję, że naprawdę to polubiłem, a nie robię z musu, a to oceniam jako klucz do sukcesu.
-
- Rozgrzewający Się
- Posty: 9
- Rejestracja: 06 sty 2013, 14:06
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
hej
jestem pełna uznania dla waszych dokonań. Ja jestem na samiutkim początku. Zaczęliśmy z narzeczonym biegać w sylwestra i jak na razie "biegamy" prawie codziennie. Ja ważę 85, mój Miś ok.100. Na razie pół minuty biegu to dla nas wyzwanie, ale jesteśmy póki co bardzo zdeterminowani. Mam pytanie? Czy istnieje jakaś impreza biegowa, gdzieś tak na wiosnę, gdzie osoby takie jak my mogłyby postawić pierwsze biegowo - konkursowe kroki? Nie wiem czy do tego czasu uda nam się osiągnąć taką formę, aby przebiec ciągiem chociaż 5km... Chodzi mi o jakąś imprezę biegową bez napinki, gdzie nie liczy się czas, ale to, żeby w ogóle przebiec jakiś dystans, trochę się pobawić, trochę się sprawdzić. Może coś charytatywnego?
Ktoś ma jakiś pomysł?
Myślę, że taki cel pomógłby utrzymać nam motywację.
jestem pełna uznania dla waszych dokonań. Ja jestem na samiutkim początku. Zaczęliśmy z narzeczonym biegać w sylwestra i jak na razie "biegamy" prawie codziennie. Ja ważę 85, mój Miś ok.100. Na razie pół minuty biegu to dla nas wyzwanie, ale jesteśmy póki co bardzo zdeterminowani. Mam pytanie? Czy istnieje jakaś impreza biegowa, gdzieś tak na wiosnę, gdzie osoby takie jak my mogłyby postawić pierwsze biegowo - konkursowe kroki? Nie wiem czy do tego czasu uda nam się osiągnąć taką formę, aby przebiec ciągiem chociaż 5km... Chodzi mi o jakąś imprezę biegową bez napinki, gdzie nie liczy się czas, ale to, żeby w ogóle przebiec jakiś dystans, trochę się pobawić, trochę się sprawdzić. Może coś charytatywnego?
Ktoś ma jakiś pomysł?
Myślę, że taki cel pomógłby utrzymać nam motywację.