Heja
Fajnie było. Jako że nie mam bloga biegowego, to tu skrobnę o dzisiejszym biegu.
POKONANY PRZEZ TECHNIKĘ
Plan na dzisiejszy bieg był prosty - złamać 50 minut. Jeden z ostatnich treningów, gdzie na stadionie nakręciłem kółeczek i 10km w czasie poniżej 50 minut dawały szansę na osiągnięcie celu, a może nawet na nieco więcej. Jako że Przemek i Adam planowali startować chyba w drugim rzędzie, z nieosiągalnym planem 43 minuty, przeniosłem się na tył stawki do mppietii. Tutaj plan na 50 wydawał się dobry, więc pogaduchy, rady itd. I nagle "
BANG" pistoletu. Mam wrażenie że nie tylko ja byłem zaskoczony, że to już start. Więc rura, i od razu myśl -
nie odpaliłem endo. Więc biegnąc w tłumie od razu po starcie wystarczyło:
- wyjąć telefon z kieszeni
wprowadzić PIN
wprowadzić poprawny PIN
włączyć endo
zmienić typ z Trening na Cel - Dystans - 10 km
10 km, nie 999,99
10 km, nie 999,98
wyłączyć endomondo
odpowiedzieć, że nie, dziękuję, nie chcę ocenić w tej chwili czy aplikacja jest godna polecenia w sklepie Google Play
włączyć endomondo
odpalić zwykły trening typu bieg
schować telefon do kieszeni
Po wykonaniu tych czynności okazało się, że zając w osobie mppietii mi uciekł. W sumie - wszyscy mi uciekli. Więc - pościg. Trochę z tym endo mi nie wyszło, więc jakoś byłem na końcu, więc ostry pościg. Przez pierwsze 3km czas w okolicach 4:30, duuużo za dużo jak na mnie. Najgorzej, że bez efektów. Po jakimś czasie dogoniłem Jacka L, ale wiedziałem że on chce na 55, więc prułem dalej. Zorientowałem się też, że oczywiście mam endo, ale nie zgłośnione, ale nie włączyłem stopera. Na 4km zacząłem siadać moralnie. NIGDZIE nie widziałem czerwonej koszulki Marcina, ani czarnej Pawła. Cały sznur ludzi, a zająca nie ma. Gorzej, bo ciągle nie umiałem dojść Łukasza, a wiedziałem, że walczy na 52 minuty. Więc jestem przed Jackiem (55) ale za Łukaszem (52). Ale nigdzie go nie widzę. Ulicę Miłą łykłem na poniżej 5m/km, ale na zbiegu dalej chłopaków nie ma. Wyprzedziła mnie jakaś baba. Tzn wiem, kobieta, ale ja tu się wlokę, Łukasza (52) nie umiem dogonić, a tu jakaś baba. Eh, kicha, psychiczna bida. Jeszcze słońce cholerne wyszło, a ja w długim rękawku, bo rano piździało, telefon się telepie i wkurza, endo nie gada ile zostało do końca tej farsy.... No i w końcu się dokulałem do tej mety, nie dogoniłem zająca, ani peletonu. Ani Łukasza. Nikogo, kupa.
No i meta w końcu. I zegar, a na zegarze 48.... i myśl - OGIEŃ. Ale nie nie, przecież sprawdzałem mapkę, meta dla 10km to miała być ta druga brama. Więc nie OGIEŃ, bo umrę. Tylko czemu ten zegar tutaj... może jednak OGIEŃ? Eh...
No i skończyłem z czasem brutto 49:01, netto 48:47.
Jak się okazało, chłopaków wziąłem na 1 zakręcie, i poza Przemkiem, Mirkiem i Adamem nikogo do gonienia nie było. A endo się przydało tylko do tego, że wiem, że na pierwszych 3km dałem w palnik, co się oczywiście odbiło kiepskim morale na pozostałych 7km.
No i jedna uwaga co do organizacji - w Mikołowie na koniec dawali wodę 1.5l. W Żorach zamiast mokrej wody była sucha kiełbacha zagryzana suchą bułą, niektórzy się załapali na pół kubeczka ciepłej, słodkiej herbaty.
Ale - jestem zadowolony, życiówka pobita, 50m złamane, jest co robić w przyszłym roku
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)