klosiu --> chętnie uznam się za wierzącego z odwrotnym wektorem, nawet mi się to podoba, ale to rozumowanie będzie można łatwo sprowadzić na manowce, bo w takim razie każdy wierzący w tradycyjnym rozumieniu stanie się też niewierzącym w odniesieniu do tysięcy "absolutów", w które ktoś gdzieś wierzy. Tym niemniej wierzący niewierzący brzmi całkiem ciekawie
ale gdyby wiarę dało się udowodnić, to nie byłaby wiarą, tylko nauką
Bez odrobiny przekąsu muszę się zgodzić, że marketingowo ta myśl, że "wiary nie da się udowodnić, bo gdyby..." jest w swej prostocie genialna. Gdyby można było założyć spółkę giełdową i przekonać akcjonariuszy, by w swych decyzjach a propos inwestowania kierowali się li tylko wiarą.. No, w sumie Amber Gold tak działało

Mówiąc jednak nieco poważniej, to zdanie eliminuje możliwość prowadzenia dalszej dyskusji, więc w tym momencie abdykuję :D
Co do innych kwestii, to może to i racja z tym świętym oburzeniem, ale tylko wiara czyni tak wielką obietnicę, jaką jest życie wieczne - a więc nie powinno dziwić, że ci, którzy się z tym nie zgadzają, usiłują to pokazać, kierując się (często słuszną, szczególnie w przypadku fundamentalizmów) zasadą, że mając obiecane życie wieczne, ludzie będą gotowi posunąć dalej, niż jest to słuszne/bezpieczne dla reszty, w tym niewierzących. Masz rację, indoktrynacja jest właściwie wszędzie, uświadamiana czy nie, ale najczęściej - jeśli nie o wiarę chodzi - dotyczy kwestii ziemskich, czyli jakby nie patrzeć nieco błahszych.
W tym sensie wierzący uważa, że niewierzący jest o tę nieempiryczną sferę uboższy i chce mu swoje zdanie na ten temat przekazać.
Jeśli powyższe jest pozycją naturalną, to równie naturalne dla wierzącego powinno być, że niewierzący uważa, iż sfera nieempiryczna jest na tyle nieostra, że lepiej się w swych osądach na niej nie opierać. I czy nie jesteśmy w punkcie wyjścia?