Trzeci raz podchodze do napisania relacji.....może w końcu się uda....
34. MARATON WARSZAWSKI
Zanim o samym starcie kilka zdań o dniach poprzedzających....od weekendu czulem się coraz gorzej, we wtorek poszedłem do lekarza...leki plus czosnek i cebula ratowały sytuację...plus zwolnienie lekarskie....odpocząłem...
W piątek pępkowe...tak tak...w Warszawie....okazało sie że u moich najlepszych przyjaciół w stolicy na wieść o moim przyjeździe bliźniaki postanowiły przyjśc na świat troche wcześniej.....w sumie rzekłbym idealnie, nie musiałem specjalnie przyjeżdżać

.... w kazdym razie...wiadomo...odmówić wypicia ich zdrowia nie wypadało....
Sobota.. rano odbiór pakietu, szybko i sprawnie...ekspo raczej marne, chyba w Krynicy było fajniejsze...póxniej wizyta w szpitalu, troche spaceru po mieście...."polsko-budzacze" załatwili mi pieszą wycieczkę z centrum pod stadion narodowy w drodze powrotnej...trochę mnie nogi bolały....
Niedziela....
Wielki dzień, pobudka po 6 rano, o 7 śniadanie, przed 8 wyjście na autobus z Gocławia pod stadion.....przebrałem się, pozaklejałem, oddałem rzeczy do depozytu..i na start...na rozgrzewke za dużo czasu nie poświęciłem....8:50 byłem umowiony przy balonie na 3:30....nawet sie dosyc łatwo z Leszkiem znaleźliśmy....potwierdziliśmy plan ze lecimy razem, połowka na 1:45 a potem zobaczymy co będzie.....
Zamieszanie na starcie, najpierw jakiś start honorowy, padł strzał, potem nagle my tez ruszylimy, kij wie o co chodziło...chaosu dopełniło przesunięcie maty w stosunku do bramy startowej.....ale jakos się udało i ruszylismy...
Początek ciasny, nie dla mnie takie bieganie, cały ten tłum raz przyspieszał raz zwalniał...delikatnie staralismy sie wyprzedzać bokiem....dopiero jak wyszlismy przed baloniarzy na 3:30 zrobiło się trochę luźniej i mozna było złapać prawidłowe tempo.....
Na 5 km odezwał sie achilles...dokładnie tak samo jak na wtorkowym, jednym z ostatnich treningów...ból, a własciwie takie parzenie na scięgnie, przy odbiciu bardziej, niz przy lądowaniu....na było to jakoś bardzo dokuczliwe, nie mniej bolało, do tego w perspektywie jeszcze 37km....ehhh
Na 10km przebiegaliśmy pod mostem poniatowskiego, gęsty szpaler kibiców, głośny doping....cudownie...tam też stał mój team wsparcia..
Pogoda idelna, słoneczko, ale chłodno, na kazdym punkcie brałem kubek wody, gdzie dawali to brałem banana, powerade masakrycznie slodkie, starałem się ich unikać....tylko woda i banan.....niebyło upału więc zagrożenie odwodnieniem też raczej niskie.....
Biegliśmy z Leszkiem (LDeska - z forum bieganie) dosyć równo..choć ciut za szybko, na każdy kilometr o około 5 sekund za szybko, czasem wiecej..niemniej uważam że w normie...trochę pogadaliśmy, troche pozdrowien kibicow..generalnie jakoś leciało....połówka netto 1:43:57.....czulem się super,mięśniowo, stawowo, samopoczucie.. niestety coraz bardziej doskwierało ścięgno....potem Park Natolin, czytałem wiele narzekań na to miejsce..dla mnie bomba, bardzo ciekawe miejsce, nawierzchnia troszku nierówna, trzeba było bardziej uważać, no i podbieg, mnie nie ruszył jakoś bardzo, ale wiem ze wiele osób zmęczyl ten podbieg.....ale samo miejsce rewelka, niestety mojego współtowarzysza tam złapały pierwsze skurcze..na szczęście udało sie rozbiegac, bez konsekwencji dla tempa biegu....czułem sie na tyle mocny że po wybiegnieciu z parku natolińskiego postanowiłem lekko przyspieszyć, Leszek w tym momencie już odpadał - było mi szkoda, bardzo fajny współtowarzysz - wielkie podziękowania dla niego za trzymanie tempa, myslę że gdybym biegł sam to bym pobiegł szybciej a to by mnie potem zabiło..a tam było tak jak miało byc.... gdybym wiedział że bedzie w stanie się pozbierać i za chwile dalej biec w tempie na 3:30 to bym poczekał....ale te skurcze to nie był dobry objaw...musiałem ruszyc... ostatnie szamanko banana, popilem i zaczynam przyspieszać....na 28km znów moje wsparcie, okrzyki,potem strefa kibica na Ursynowie, była Zuza, która podobno krzyczała i starała się jak mogła, ale tam było spore zamieszanie, nie slyszałem...psieplasiam
Tempo wzrosło na 4:35-4:40..poczułem poraz pierwszy że teraz zaczyna się dopiero bieg naprawdę....niestety wraz ze wzrostem tempa wzrosła temperatura mojego ścięgna...od 30km paliło juz bardzo mocno...
Na 33km ostatni raz widzę swoich kibiców...samopoczucie jeszcze oki, ale noga juz nie pozwala mysleć o niczym innym, pojawiające się bóle mięśniowe to pikuś...ścięgno jakby mi ktoś przykładał gorące żelazko...nie jestem w stanie juz stawiać normalnie nogi, od 35km nie umiałem juz sie z niej odbijać,ani na niej normalnie lądować..starałem się maksymalnie usztywnic cały staw skokowy a odbicie wychodziło z kolana...do tego zaczynaja się poważniejsze kłopoty z mięśniami....i walka ze sobą.....
wogóle od 28km zaczynam wyprzedzać bardzo dużą ilość biegaczy, dla mnie jakby ten wyscig dopiero sie zaczął, tak było do 37km, na 37km doganiam jakiegoś strudzonego biegacza dość już miałem maksymalnie, postanowiłem troche zwolnic,pogadałem, powspieraliśmy się, ustaliliśmy że jak dobiegniemy do mostu poniatowskiego to już bedzie z górki, że damy radę....gosć juz potem nie był w stanie rozmawiać, wróciłem na 38km do swojego tempa, przez chwile chociaż nie myślałem o nodze, jakoś szybciej zleciał czas....ale najgorsze zaczęło się na 39km....żadna sciana, poprostu scięgno przestało działać, kolano obciążone mocniej tez zaczynało sie buntować, do tego pojawil sie dziwny ból w klatce piersiowej...troche zwolnilem, szybki rzut okiem na zegarek i kalkulacja ze mam zapas, moge sobie pozwolić na zwolnienie, bo 3:30 raczej jest niezagrozone...zwalniam...ale już też mięśniowo mam dość, zmęczony jestem, nie bardzo było z czego "przyłozyć" na koniec...wbiegam na most, ostatni wodopój już omijam, olac to, widzę z daleka stadion, zaraz za rondem stoi ekipa na szczudłach, kibicują z megafonem, słysze ze "jestesmy najlepsi""jestesmy zwycięzcami dopóki walczymy", że damy radę, że to koncówka....no więc ostatnia mobilizacja, stwierdzam że odpaśc noga nie odpadnie..a te dwa kilometry wytrzymam ból....wracam do normalnego biegu...mimo wszystko biegnę ciut wolniej...suma mijnych i mijajacych mniej wiecej taka sama...zbiegam z mostu....tu mnie chyba wiecej mija, ostatni usmiech do pana fotografa z fotomaratonu, wybiegam na prostą i po raz pierwszy pierwszy myślę..."@#$%^...to sie naprawdę uda!!!!!!!" ( przepraszam za słownicwo...ale to właśnie tak mi przeszło po głowie ) , wczesniej bałem się pomysleć że 3:30 jest do zrobienia......
pomyslałem o bliźniakach przyjaciół, które dwa dni wczesniej przyszły na swiat, no i o swojej ukochanej córce, której od początku chciałem dedykować ten bieg.....wbiegam w tunel, mało juz do mnie dociera z zewnatrz- budzi mnie z tego letargu pikanie maty na 42km.......i wbiegam na płyte stadionu.....niesamowita atmosfera..ludzi zdecydowanie więcej niż sie spodziewałem...zapominam już o napier..... na maxa nodze i zmęczeniu.....na zakręcie widzę moj osobisty klub kibica ( Agnieszka, Mikołaj, Ania i Piotrek)...krzyczą i klaszczą - dają duzo radochy, otuchy. .....wbiegam na mete....
Dopiero zaczynam czuć jak robi mi się słabo....ktoś mnie podtrzymał bo się chyba zataczałem....odbieram medal, łzy walą w oczy...ale nie mam siły się cieszyć, zabieram wode i izotonik szukam miejsca żeby usiąść.....dopiero jak usiadłem pod scianą zrobiło mi się lepiej.....UDAŁO SIĘ!!!!!!!!!
Fotki....
Przed startem
z Leszkiem...- jeszcze raz wielkie dzięki!!!!!
10km
28km
33km
Stadion
Pozdrowienia dla fanów i kibiców
I meta......
Podsumowanie:
Kiedy w maju zaczynałem trenować to nawet nie smialem marzyć o maratonie - pod koniec maja przebiegłem 10km w czasie ponad 46 minut....5 miesiecy później finiszuję na stadionie narodowym w czasie poniżej 3:30...do mnie to chyba dalej nie dociera......analizę samego treningu, tego co się działo przez ten cały czas zrobie jutro w osobnym wpisie...
Co do samej imprezy to minusy dwa...za mało toalet na starcie....nawet do krzaków była kolejka....na połówce nie było klopotów, teraz jakoś ktoś źle to obliczył....
Drugi minus to w temacie trasy, a raczej tego zamieszania z oznaczeniem poszczególnych kilometrów, zamieszanie na starcie, mata przesunięta ze 100m , bez oznaczenia...i w parku natolińskim 25km jakos dziwnie blisko..wyszło mi 4:18 za ten kilometr a to totalna bezedura....tymbardziej że kolejny miałem ....5:52...he he he..aha..na mecie mam zdjęcie jak wbiegam przy 3:29:57...a oficjalny 3:30:03 brutto...dobrze ze miałem zapas w netto
Moje międzyczasy z zegarka:
1km - 4:35 ????
2-6 - 25:07
7-9 - 14:29
10-14 - 24:27
15-17 - 14:59
18-20 - 14:53
21km097m - 1:43:57
22km - 4:27 krótszy pomiar o 97m
23km - 4:53
24km - 4:59
25km - 4:18 - krótszy ten kilometr był, biegliśmy równo cał czas..tym bardziej że:
26km - 5:52
27km - 5:10
28km - 4:37
29-30 - 9:34
31-32 - 9:42
33-34 - 9:44
35km - 5:00
36km - 4:56
37km - 5:05
38km - 4:43
39km - 5:29
40km - 5:15
41km - 5:00
42km - 4:50
0,195 - 57 sek
Oficjalne czasy:
Brutto: 03:30:03
Netto: 03:28:43
Poza tym impreza na najwyższym poziomie...masę kibiców na całej trasie, pod mostem poniatowskiego, na Ursynowie....im bliżej mety tym wiecej....wszyscy kibicowali i dopingowali....kapitalna atmosfera, do tego meta na stadionie...dla mnie rewelka, super się poczułem...zapamiętam to do końca życia..nie tylko dlatego że to był mój debiut.....
Bardzo dziękuje wszystkim , którzy się przyczynili do tego mojego udanego debiutu, szczególne podziękowania dla Niuni II za zaangażowanie i wsparcie w trudnych momentach, za cierpliwośc do mnie, za to że byla, kiedy tego potrzebowałem....podziekowania dla brata, jego dziewczyny, za to że nas ugoscili i za to że dzielnie mnie wspierali na trasie...za super fotki....no i dzięki wszystkim innym , ktorzy trzymali za mnie kciuki, dopingowali.....bez was wszystkich bym tego nie osiągnął........
A TEN START JAK JUZ PISAŁEM WCZEŚNIEJ DEDYKUJE MOJEJ UKOCHANEJ OLUSI...CHYBA Z PROŚBĄ O WYBACZENIE,ŻE NIE WSZYSTKO JEST TAK JAK BYC POWINNO.....TATUŚ CIĘ BAAARDZO KOCHA..........
No i dedykacja dla Franka i Stasia...na razie jesteście mali ale juz wielcy.....
Sorki za wycieczki osobiste w blogu biegowym...ale ten start to było dla mnie cos więcej niż tylko maraton....pozdrawiam i jeszcze raz WIELKIE DZIĘKI!!!!!