Aniad1312 Run 4 fun - not 4 records ;)
Moderator: infernal
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
2 września 2012
Ostatnio zapomniałam napisać, że w sierpniu przebieg to 273.34km
No to dałam radę
30.28km po 5:39.
Szczegółowo ma się to następująco: poszłam za zaleceniami trenerów obozowych, którzy mówili, coby długie wybiegania robić od 1/3 do 2/3 w TM. No to sobie wykalkulowałam, że 2/3 to będzie dzisiaj 20km, a pozostałe 10 rozbiłam sobie na 2 piątki.
Rozgrzewka 5km 5:57/ 5:55/ 5:49/5:58/5:53
20km TM - trudno było utrzymywać stałe tempo, ale w miarę się udało. Trochę musiałam się pilnować, bo okazuje się, że dość dobrze czułam się w okolicach 5:30, no i parę razy tempo poszło w tym właśnie kierunku.
1-5:38
2-5:40
3-5:39
4-5:36
5-5:40
6-5:40
7-5:37
8-5:26
9-5:37
10-5:36
11-5:34
12-5:30
13-5:34
14-5:39
15-5:40
16-5:33
17-5:39
18-5:28
19-5:20
20-5:27
Schłodzenie 5km: 5:41/5:46/5:52/5:52/5:23
Ostatni km szybciej, bo 300m pobiegłam szybciej, żeby odmulić nogi.
No i ostatnie 280m przebieżkowe po 4:40.
Zrobiłam dwie postojowe-przerwy ok 2min na picie (tzn piłam oczywiście w truchcie co 5km) - po 25km i po 30km.
Odliczając te 4-5minut całość dzisiejszego wybiegania zajęła mi 2:51:13
Wnioski: następny trening zrobię inaczej. Trochę dłużej pobiegnę wolniejszym tempem, żeby to szybsze utrzymywać do końca. Dzisiaj było ok, chociaż pod koniec już ciężko. Miałam wrażenie, że kiedy zwolniłam, to biegło się jednak gorzej.
Zaskakujące dla mnie było to, że nie czułam głodu. W zeszłym roku to był standard, a przecież Ania głodna, to Ania zła
Być może to przez to, że wczoraj o g.22 wpadłam na pomysł, żeby zrobić kakaową tartę z jabłkami, no i musiałam spróbować czy wyszła...
A tak w ogóle...to biegnąc, rozmyślałam sobie o tym i owym i nagle minęłam jakiegoś pana na wózku. I tak nagle przypomniało mi się, jak wiele mam - mogę chodzić, biegać, widzieć, słyszeć. Mam za co być wdzięczna. Jest dobrze I tak sobie też pomyślałam, że mając małe wymagania, można (wbrew pozorom) czerpać z życia pełnymi garściami Czego i Wam życzę
ps. Bonus dzisiejszego wybiegania....Zalew, już ostatnie kaemy, wędkarze. Jeden pyta: "To ile kilometrów?" Ja, że 30. On: "O ja pier...olę"
Ostatnio zapomniałam napisać, że w sierpniu przebieg to 273.34km
No to dałam radę
30.28km po 5:39.
Szczegółowo ma się to następująco: poszłam za zaleceniami trenerów obozowych, którzy mówili, coby długie wybiegania robić od 1/3 do 2/3 w TM. No to sobie wykalkulowałam, że 2/3 to będzie dzisiaj 20km, a pozostałe 10 rozbiłam sobie na 2 piątki.
Rozgrzewka 5km 5:57/ 5:55/ 5:49/5:58/5:53
20km TM - trudno było utrzymywać stałe tempo, ale w miarę się udało. Trochę musiałam się pilnować, bo okazuje się, że dość dobrze czułam się w okolicach 5:30, no i parę razy tempo poszło w tym właśnie kierunku.
1-5:38
2-5:40
3-5:39
4-5:36
5-5:40
6-5:40
7-5:37
8-5:26
9-5:37
10-5:36
11-5:34
12-5:30
13-5:34
14-5:39
15-5:40
16-5:33
17-5:39
18-5:28
19-5:20
20-5:27
Schłodzenie 5km: 5:41/5:46/5:52/5:52/5:23
Ostatni km szybciej, bo 300m pobiegłam szybciej, żeby odmulić nogi.
No i ostatnie 280m przebieżkowe po 4:40.
Zrobiłam dwie postojowe-przerwy ok 2min na picie (tzn piłam oczywiście w truchcie co 5km) - po 25km i po 30km.
Odliczając te 4-5minut całość dzisiejszego wybiegania zajęła mi 2:51:13
Wnioski: następny trening zrobię inaczej. Trochę dłużej pobiegnę wolniejszym tempem, żeby to szybsze utrzymywać do końca. Dzisiaj było ok, chociaż pod koniec już ciężko. Miałam wrażenie, że kiedy zwolniłam, to biegło się jednak gorzej.
Zaskakujące dla mnie było to, że nie czułam głodu. W zeszłym roku to był standard, a przecież Ania głodna, to Ania zła
Być może to przez to, że wczoraj o g.22 wpadłam na pomysł, żeby zrobić kakaową tartę z jabłkami, no i musiałam spróbować czy wyszła...
A tak w ogóle...to biegnąc, rozmyślałam sobie o tym i owym i nagle minęłam jakiegoś pana na wózku. I tak nagle przypomniało mi się, jak wiele mam - mogę chodzić, biegać, widzieć, słyszeć. Mam za co być wdzięczna. Jest dobrze I tak sobie też pomyślałam, że mając małe wymagania, można (wbrew pozorom) czerpać z życia pełnymi garściami Czego i Wam życzę
ps. Bonus dzisiejszego wybiegania....Zalew, już ostatnie kaemy, wędkarze. Jeden pyta: "To ile kilometrów?" Ja, że 30. On: "O ja pier...olę"
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
6 września 2012
W związku z tym, że ostatnio mam apetyt na mięcho i wszelkie mięsne produkty, to najpierw nawpychałam się jałowcowej w połączeniu z deserem (a śpiewali, że żołądek to nie San Francisco ) , a po ok 2h odpoczynku i kilkunastominutowej drzemce poszłam biegać Interwały, żeby było lepiej
Rozgrzewka 2.65 po 5:44
I kolejno 11x400m w przerwach 200m marsz. Miało być 10, ale źle nastawiłam przerwę (na 400m, a nie na 200), no i po pierwszym kółku musiałam przerobić dane
1-3:44
2-3:58
3-3:47
4-3:51
5-3:58
6-3:59
7-3:57
8-3:55
9-4:01
10-3:59
11-3:41
Powrót: 5km - bo zawsze muszę jeszcze sobie potruchtać po interwałach
1-5:31
2-6:08
3-5:47
4-5:20
5-4:48
Ten ostatni kaem, to tak jakoś same mnie nogi niosły
Teraz się zastanawiam nad pewną rzeczą. Bo jeden trening w tygodniu jest na szybkość. Chciałabym sobie zrobić kilometrówki przed Mogilnem (23.09) no i zastanawiam się ile ich machnąć, jakie przerwy, no i jakie tempo. Myślę o przyszłym tygodniu, bo chyba kilka dni przed startem to nie będzie dobry pomysł, wolę interwały w to miejsce.
Co radzicie?
W związku z tym, że ostatnio mam apetyt na mięcho i wszelkie mięsne produkty, to najpierw nawpychałam się jałowcowej w połączeniu z deserem (a śpiewali, że żołądek to nie San Francisco ) , a po ok 2h odpoczynku i kilkunastominutowej drzemce poszłam biegać Interwały, żeby było lepiej
Rozgrzewka 2.65 po 5:44
I kolejno 11x400m w przerwach 200m marsz. Miało być 10, ale źle nastawiłam przerwę (na 400m, a nie na 200), no i po pierwszym kółku musiałam przerobić dane
1-3:44
2-3:58
3-3:47
4-3:51
5-3:58
6-3:59
7-3:57
8-3:55
9-4:01
10-3:59
11-3:41
Powrót: 5km - bo zawsze muszę jeszcze sobie potruchtać po interwałach
1-5:31
2-6:08
3-5:47
4-5:20
5-4:48
Ten ostatni kaem, to tak jakoś same mnie nogi niosły
Teraz się zastanawiam nad pewną rzeczą. Bo jeden trening w tygodniu jest na szybkość. Chciałabym sobie zrobić kilometrówki przed Mogilnem (23.09) no i zastanawiam się ile ich machnąć, jakie przerwy, no i jakie tempo. Myślę o przyszłym tygodniu, bo chyba kilka dni przed startem to nie będzie dobry pomysł, wolę interwały w to miejsce.
Co radzicie?
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
9 września 2012
Wczoraj było tak:
Początek 6.37km po 5:37
MDK 3.2km (w tym 50m grzybów, ależ mnie nogi bolały, ło ho ho Ale fajne to ćwiczenie, muszę je częściej robić)
Przebieżki z marszem po 100m - sztuk 6: 3:55/ 4:21/ 3:43/ 3:25/ 3:52/ 3:34
Powrót 3.71 po 5:27
Miało być mniej niż taki sam trening w ubiegłą sobotę, a było więcej. Ech...
Dzisiaj było tak:
30.17km po 5:48
Po wczorajszej Klubowej Integracji mało snu, bo musiałam wcześnie wstać...No i ciężko się biegło od samego początku. Więc podjęłam decyzję, że spokojnie biegnę 30km, bez spinania się na TM. Ojojoj, po 23km parę razy się zatrzymałam na wodopój
Coś czuję, że po wczorajszych grzybach i dzisiejszym wybieganiu będzie mi się jutro ciężko chodzić. Choć może się mylę...?
ps. Trochę prywaty...Nochalek75, coś miałam tu napisać, tak wczoraj uzgadnialiśmy....ale co to było, co to było.... aha, już wiem! Chodziło o to, że świetnie tańczysz
Wczoraj było tak:
Początek 6.37km po 5:37
MDK 3.2km (w tym 50m grzybów, ależ mnie nogi bolały, ło ho ho Ale fajne to ćwiczenie, muszę je częściej robić)
Przebieżki z marszem po 100m - sztuk 6: 3:55/ 4:21/ 3:43/ 3:25/ 3:52/ 3:34
Powrót 3.71 po 5:27
Miało być mniej niż taki sam trening w ubiegłą sobotę, a było więcej. Ech...
Dzisiaj było tak:
30.17km po 5:48
Po wczorajszej Klubowej Integracji mało snu, bo musiałam wcześnie wstać...No i ciężko się biegło od samego początku. Więc podjęłam decyzję, że spokojnie biegnę 30km, bez spinania się na TM. Ojojoj, po 23km parę razy się zatrzymałam na wodopój
Coś czuję, że po wczorajszych grzybach i dzisiejszym wybieganiu będzie mi się jutro ciężko chodzić. Choć może się mylę...?
ps. Trochę prywaty...Nochalek75, coś miałam tu napisać, tak wczoraj uzgadnialiśmy....ale co to było, co to było.... aha, już wiem! Chodziło o to, że świetnie tańczysz
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
11 września 2012
Dziś z przyczyn logistycznych wcześnie dość... 5:40a.m. Spodziewałam się spokoju, a ruch jak na 5th Avenue
Spokojnie 10.30km po 5:29.
Początek wolniejszy, potem mniej więcej po 5:30, dwa ostatnie kaemy 5:17 i 5:16. Ostatnie 300m w ramach przebieżek, po 5:01.
Dwa wiadukty zaliczone.
Nie szalałam dzisiaj, po 4h snu wolałam nie przeginać.
Trochę czułam na początku przywodziciele, ale potem luzik.
Po tych 30km w niedzielę, dzisiejszy dystans pozostawił jednak pewien niedosyt
Dziś z przyczyn logistycznych wcześnie dość... 5:40a.m. Spodziewałam się spokoju, a ruch jak na 5th Avenue
Spokojnie 10.30km po 5:29.
Początek wolniejszy, potem mniej więcej po 5:30, dwa ostatnie kaemy 5:17 i 5:16. Ostatnie 300m w ramach przebieżek, po 5:01.
Dwa wiadukty zaliczone.
Nie szalałam dzisiaj, po 4h snu wolałam nie przeginać.
Trochę czułam na początku przywodziciele, ale potem luzik.
Po tych 30km w niedzielę, dzisiejszy dystans pozostawił jednak pewien niedosyt
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
14 września 2012
Miałam iść wczoraj, ale tydzień był tak ciężki i tak nerwowo-przykry, że nie miałam sił...Mało snu, dużo smutnych emocji, w czwartek rano jeszcze się łudziłam, że pójdę, ale jak wróciłam do domu to marzyłam tylko o tym, żeby zjeść porządny obiad (czyli kutleta z surówką, bo wszyscy wiedzą, że kotlet daje porządność). Potem sernik i zaniemogłam biegowo A serio - zmęczenie miałam takie, że masakra. Więc wyjście na trening, na którym chciałam biegać 8km po 4:50 byłoby bez sensu.
Tak więc postanowiłam pobiegać dzisiaj. Oj, nie powiem, żebym się czuła jakoś bardziej wypoczęta. Był nawet moment, że musiałam przywołać się do porządku, bo znów pojawiły się myśli, że może jednak nie dzisiaj....Kurczę, serio nie mam problemów, żeby wstać o 5 rano, ale jak mam iść biegać całym dniu pracy, to jest to dla mnie mega trudne.
No, ale w końcu przebrałam się i pobiegłam. Było na tyle ciepło, że założyłam krótkie spodenki i krótki rękawek. No bo trening miał być ciężki, termostat wewnętrzny nadal skopany...
Dobiegłam na stadion (3km po 5:35) i chwilę się porozciągałam. No i chwila trudna - ile robić tych kilometrówek: 7 czy 8? Tak sobie pomyślałam, że 8 to jednak byłoby za dużo, ze względu na zmęczenie. Niby to tylko 1km, ale jednak jakoś nie miałam chęci. Pozostałam przy 7, zakładane tempo to 4:50, przerwy ok 2 min w marszu. Teraz tylko ustawić zegarek...Wybrałam jakąś funkcję, która pokazywać miała kilometry i tempo. Niestety nie mogłam tam ustawić przerw, więc robiłam je na czuja, ok 200-300m.
No więc pobiegłam. Biegłam i biegłam. I albo ze mną jest coś nie-halo, albo z Garminiakiem, bo tempa przedstawiają się następująco:
1-4:34
2-4:29
3-4:31
4-4:29
5-4:28
6-4:28
7-4:27
Rozciąganie i powrót 3km na luzie po 5:52.
Nie powiem, żebym nie czuła zmęczenia. Nie powiem, żebym nie czekała, kiedy te kaemy się skończą. Ale żebym wypluta była, pomimo że mięśnie pracowały, to nie.
Na koniec treningu komunikat: Wygrałeś! Trening zakończony! A to dlatego, że przy 4:50 powinnam była ukończyć w 33:50, a tak miałam 31:29.
A w ogóle tak biegłam któreś okrążenie i sobie pomyślałam, że taki luz mogłabym mieć na zawodach. A jak znam życie, to znów napinkę będę mieć, że zawody i TRZEBA szybko biegać. Takie coś we mnie siedzi i momentalnie ciężko mi się biegnie. A może nie powinnam sobie tego powtarzać?
Ok, oczy zaczynają mi się kleić. Jutro spokojny bieg, a w niedzielę znów 30ka.
Poza tym, nie wiem, czy tak się o tych achillesach nasłuchałam, ale coś z lewej strony jakby dziwnie się w tej okolicy zachowywało. Bez bólu, ale czasem jakby takie zdrętwienie, jak siedzę i potem wstaję.
Miałam iść wczoraj, ale tydzień był tak ciężki i tak nerwowo-przykry, że nie miałam sił...Mało snu, dużo smutnych emocji, w czwartek rano jeszcze się łudziłam, że pójdę, ale jak wróciłam do domu to marzyłam tylko o tym, żeby zjeść porządny obiad (czyli kutleta z surówką, bo wszyscy wiedzą, że kotlet daje porządność). Potem sernik i zaniemogłam biegowo A serio - zmęczenie miałam takie, że masakra. Więc wyjście na trening, na którym chciałam biegać 8km po 4:50 byłoby bez sensu.
Tak więc postanowiłam pobiegać dzisiaj. Oj, nie powiem, żebym się czuła jakoś bardziej wypoczęta. Był nawet moment, że musiałam przywołać się do porządku, bo znów pojawiły się myśli, że może jednak nie dzisiaj....Kurczę, serio nie mam problemów, żeby wstać o 5 rano, ale jak mam iść biegać całym dniu pracy, to jest to dla mnie mega trudne.
No, ale w końcu przebrałam się i pobiegłam. Było na tyle ciepło, że założyłam krótkie spodenki i krótki rękawek. No bo trening miał być ciężki, termostat wewnętrzny nadal skopany...
Dobiegłam na stadion (3km po 5:35) i chwilę się porozciągałam. No i chwila trudna - ile robić tych kilometrówek: 7 czy 8? Tak sobie pomyślałam, że 8 to jednak byłoby za dużo, ze względu na zmęczenie. Niby to tylko 1km, ale jednak jakoś nie miałam chęci. Pozostałam przy 7, zakładane tempo to 4:50, przerwy ok 2 min w marszu. Teraz tylko ustawić zegarek...Wybrałam jakąś funkcję, która pokazywać miała kilometry i tempo. Niestety nie mogłam tam ustawić przerw, więc robiłam je na czuja, ok 200-300m.
No więc pobiegłam. Biegłam i biegłam. I albo ze mną jest coś nie-halo, albo z Garminiakiem, bo tempa przedstawiają się następująco:
1-4:34
2-4:29
3-4:31
4-4:29
5-4:28
6-4:28
7-4:27
Rozciąganie i powrót 3km na luzie po 5:52.
Nie powiem, żebym nie czuła zmęczenia. Nie powiem, żebym nie czekała, kiedy te kaemy się skończą. Ale żebym wypluta była, pomimo że mięśnie pracowały, to nie.
Na koniec treningu komunikat: Wygrałeś! Trening zakończony! A to dlatego, że przy 4:50 powinnam była ukończyć w 33:50, a tak miałam 31:29.
A w ogóle tak biegłam któreś okrążenie i sobie pomyślałam, że taki luz mogłabym mieć na zawodach. A jak znam życie, to znów napinkę będę mieć, że zawody i TRZEBA szybko biegać. Takie coś we mnie siedzi i momentalnie ciężko mi się biegnie. A może nie powinnam sobie tego powtarzać?
Ok, oczy zaczynają mi się kleić. Jutro spokojny bieg, a w niedzielę znów 30ka.
Poza tym, nie wiem, czy tak się o tych achillesach nasłuchałam, ale coś z lewej strony jakby dziwnie się w tej okolicy zachowywało. Bez bólu, ale czasem jakby takie zdrętwienie, jak siedzę i potem wstaję.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
15 września 2012
Obudziłam się rano, z paniką, że chyba zaspałam i po ptokach z bieganiem. Luk na telefon - uff, 4:30. Mam czas. Mogę pospać jeszcze 30min
Wiem, że sobota i wstawanie o 5 rano do normalności (i porządności ) nie należą, ale gdybym nie wyszła o tej godzinie, to już w ogóle.
10.30km po 5:24.
Prawie po połowie z przyspieszonym tempem. Czyli:
1-5:46
2-5:26
3-5:22
4-5:21
5-5:34
6-5:29
7-5:27
8-5:22
9-5:16
10-5:05
Przebieżkowe 300m po 4:33
Chciałam pobiec wolniej, ale samo jakoś tak wyszło, niespecjalnie pilnowałam tempa.
Wczoraj na kolację pobiegową zjadłam sałatkę ze szpinaku (liście), kukurydzy, gruszki i vinegret. No i twarożek z pomidorami. Pychotka
Ostatnio słabo-zdrowo jadłam i zauważyłam, że od razu ma to wpływ na moje samopoczucie. Jesteś tym, co jesz - coś w tym jest
Obudziłam się rano, z paniką, że chyba zaspałam i po ptokach z bieganiem. Luk na telefon - uff, 4:30. Mam czas. Mogę pospać jeszcze 30min
Wiem, że sobota i wstawanie o 5 rano do normalności (i porządności ) nie należą, ale gdybym nie wyszła o tej godzinie, to już w ogóle.
10.30km po 5:24.
Prawie po połowie z przyspieszonym tempem. Czyli:
1-5:46
2-5:26
3-5:22
4-5:21
5-5:34
6-5:29
7-5:27
8-5:22
9-5:16
10-5:05
Przebieżkowe 300m po 4:33
Chciałam pobiec wolniej, ale samo jakoś tak wyszło, niespecjalnie pilnowałam tempa.
Wczoraj na kolację pobiegową zjadłam sałatkę ze szpinaku (liście), kukurydzy, gruszki i vinegret. No i twarożek z pomidorami. Pychotka
Ostatnio słabo-zdrowo jadłam i zauważyłam, że od razu ma to wpływ na moje samopoczucie. Jesteś tym, co jesz - coś w tym jest
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
16 września 2012
Wczoraj po południu zaczęło się robić nieciekawie...Jakieś katarowe początki, ból głowy, karku, jakieś wrażenie, że mi za gorąco....Miałam sobie zrobić kąpiel z solą i przyjąć sporą dawkę wit. C, no ale jednak nie zrobiłam tak.
Dzisiaj długie wybieganie miało być. I było. Plan był, żeby pobiec według tempa z tego kalkulatora i zobaczyć czy dam radę.
No więc tempo zgodne było chyba tylko z 1km Potem to albo za szybko (kiedy miało być wolniej), albo za wolno (kiedy miało być szybciej). Standardowo kryzysy pojawiły się w okolicach 18km, przed 25 też ciut jakby. Chociaż...W sumie to jednak nie tym razem.
Po 20-21km stwierdziłam, że jeśli nadal będę próbowała biec w tempie 5:40 to chyba padnę (bo wciąż mi się zwalniało) i przyspieszyłam. Natura szybko postawiła mnie do pionu, bo na 23 i 24kaemie miałam wiatr prosto w twarz i generalnie ze wszystkich stron pól, obok których biegłam. Ale już od 25km trzymałam się w okolicach 5:30-5:35, a 30km to nawet w 5:20 udało mi się zrobić.
A przyspieszyłam dlatego, że szybciej biegło mi się tak naprawdę lżej.
Kalkulator pokazał mi, że jeśli chcę mieć czas 3:58:58, to 21km powinnam kończyć w 2:00:31, a mi wyszło 1:59:coś tam.
A wogle te dzisiejsze 30km zrobiłam w 2:49:47, średnio po 5:39. Wg kalkulatora powinno być w 2:51:17.
Dodałam jeszcze 260m przebieżki po 4:59, na odmulenie nóg.
No, na maratonie 30km na pewno nie będę biec po 5:20, to raz. A dwa - pić mogę w biegu, ale jeść już nie bardzo, więc muszę wykombinować taktykę jak najszybszego zjadania bananów na trasie.
Na te długie wybiegania nie zabieram nic do jedzenia, bo nie mam gdzie schować bananów, żeli nie chcę. A jakoś tak jest, że nawet niespecjalnie czuję wielki głód. No ale maraton to już co innego, śniadanie zjem dużo wcześniej, adrenalina zrobi swoje i głód na pewno poczuję.
Katar odpuścił, zobaczymy jak będzie dalej, bo odpornościowo może być różnie. Pora roku i pogoda bardzo zdradliwe, takie ciepło-zimno naprzemienne.
Już miałam wcześniej to napisać, ale zawsze jakoś zapomniałam...
Te pierwsze 6-7 miesięcy w tym roku - mało startów, prawie w ogóle. Tempo jak padaka, czyli żółwie. Ale jak widać na darmo to nie poszło, bo przynajmniej organizm trochę odpoczął i teraz jest lepiej. Nie ukrywam, że trochę mnie to wtedy martwiło, czy się czasem w biegowym rozwoju nie cofam (chociaż szybciej nie chciało mi się biegać), ale jak widać - nie
ps. Na 28 km (czyli jakoś tak ok g. 11) mijałam pana w stanie mocno wskazującym na spożycie, o widocznie chwiejnym kroku. Mijam go, a on: "Trochę wolniej!"
Wczoraj po południu zaczęło się robić nieciekawie...Jakieś katarowe początki, ból głowy, karku, jakieś wrażenie, że mi za gorąco....Miałam sobie zrobić kąpiel z solą i przyjąć sporą dawkę wit. C, no ale jednak nie zrobiłam tak.
Dzisiaj długie wybieganie miało być. I było. Plan był, żeby pobiec według tempa z tego kalkulatora i zobaczyć czy dam radę.
No więc tempo zgodne było chyba tylko z 1km Potem to albo za szybko (kiedy miało być wolniej), albo za wolno (kiedy miało być szybciej). Standardowo kryzysy pojawiły się w okolicach 18km, przed 25 też ciut jakby. Chociaż...W sumie to jednak nie tym razem.
Po 20-21km stwierdziłam, że jeśli nadal będę próbowała biec w tempie 5:40 to chyba padnę (bo wciąż mi się zwalniało) i przyspieszyłam. Natura szybko postawiła mnie do pionu, bo na 23 i 24kaemie miałam wiatr prosto w twarz i generalnie ze wszystkich stron pól, obok których biegłam. Ale już od 25km trzymałam się w okolicach 5:30-5:35, a 30km to nawet w 5:20 udało mi się zrobić.
A przyspieszyłam dlatego, że szybciej biegło mi się tak naprawdę lżej.
Kalkulator pokazał mi, że jeśli chcę mieć czas 3:58:58, to 21km powinnam kończyć w 2:00:31, a mi wyszło 1:59:coś tam.
A wogle te dzisiejsze 30km zrobiłam w 2:49:47, średnio po 5:39. Wg kalkulatora powinno być w 2:51:17.
Dodałam jeszcze 260m przebieżki po 4:59, na odmulenie nóg.
No, na maratonie 30km na pewno nie będę biec po 5:20, to raz. A dwa - pić mogę w biegu, ale jeść już nie bardzo, więc muszę wykombinować taktykę jak najszybszego zjadania bananów na trasie.
Na te długie wybiegania nie zabieram nic do jedzenia, bo nie mam gdzie schować bananów, żeli nie chcę. A jakoś tak jest, że nawet niespecjalnie czuję wielki głód. No ale maraton to już co innego, śniadanie zjem dużo wcześniej, adrenalina zrobi swoje i głód na pewno poczuję.
Katar odpuścił, zobaczymy jak będzie dalej, bo odpornościowo może być różnie. Pora roku i pogoda bardzo zdradliwe, takie ciepło-zimno naprzemienne.
Już miałam wcześniej to napisać, ale zawsze jakoś zapomniałam...
Te pierwsze 6-7 miesięcy w tym roku - mało startów, prawie w ogóle. Tempo jak padaka, czyli żółwie. Ale jak widać na darmo to nie poszło, bo przynajmniej organizm trochę odpoczął i teraz jest lepiej. Nie ukrywam, że trochę mnie to wtedy martwiło, czy się czasem w biegowym rozwoju nie cofam (chociaż szybciej nie chciało mi się biegać), ale jak widać - nie
ps. Na 28 km (czyli jakoś tak ok g. 11) mijałam pana w stanie mocno wskazującym na spożycie, o widocznie chwiejnym kroku. Mijam go, a on: "Trochę wolniej!"
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
18 września 2012
Dzisiejszy poranek był jednym z tych, kiedy na dźwięk budzika moja myśl - "Ale o co chodzi.... czemu TO dzwoni???"
Chwila na oprzytomnienie - aha! Mam biegać!
No to pobiegałam. Dzisiaj tempo nadawała muzyka. Nawet fajnie się biegło:
1-5:47
2-5:55
3-5:28
4-5:29
5-5:21
6-5:12
7-5:14
8-5:10
9-5:05
10-4:57
Na koniec przebieżka 0.6km po 4:56
Dzisiaj debiut biegowy tego. No...fajny rytm, nóżka podawała, jak mawia Kachita Lajkuję
Mogłam dobiec jeszcze z 1km więcej, ale po powrocie do domu przypomniało mi się, że skoro ta dyszka niedzielna mnie czeka, to niekoniecznie byłby to dobry pomysł.
Dzisiejszy poranek był jednym z tych, kiedy na dźwięk budzika moja myśl - "Ale o co chodzi.... czemu TO dzwoni???"
Chwila na oprzytomnienie - aha! Mam biegać!
No to pobiegałam. Dzisiaj tempo nadawała muzyka. Nawet fajnie się biegło:
1-5:47
2-5:55
3-5:28
4-5:29
5-5:21
6-5:12
7-5:14
8-5:10
9-5:05
10-4:57
Na koniec przebieżka 0.6km po 4:56
Dzisiaj debiut biegowy tego. No...fajny rytm, nóżka podawała, jak mawia Kachita Lajkuję
Mogłam dobiec jeszcze z 1km więcej, ale po powrocie do domu przypomniało mi się, że skoro ta dyszka niedzielna mnie czeka, to niekoniecznie byłby to dobry pomysł.
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
19 września 2012
Dzisiaj stadion.
Part 1: Dobieg 3km po 5:30.
Part 2: 10x400m + przerwy 200m w marszu
1-3:54
2-3:51
3-3:58
4-4:00
5-3:55
6-4:04
7-3:30
8-3:58
9-4:04
10-4:02
Dwa ostatnie odcinki na 100m przed końcem dosłownie czułam jak mi siła słabnie i prąd odcinają. No ale JA nie dobiegnę? JA się zatrzymam?
Part 3: Powrót 6km po 5:28
Byłoby mniej na tym ostatnim odcinku, ale jak dobiegałam do ronda, za którym jest wiadukt...to...to zobaczyłam, że za wiaduktem kłębiły się chmury w tak pięknych kolorach zachodu słońca, że pobiegłam je zobaczyć
Jeszcze jeden trening i dyszka w niedzielę. Ciekawam jak mi pójdzie
Dzisiaj stadion.
Part 1: Dobieg 3km po 5:30.
Part 2: 10x400m + przerwy 200m w marszu
1-3:54
2-3:51
3-3:58
4-4:00
5-3:55
6-4:04
7-3:30
8-3:58
9-4:04
10-4:02
Dwa ostatnie odcinki na 100m przed końcem dosłownie czułam jak mi siła słabnie i prąd odcinają. No ale JA nie dobiegnę? JA się zatrzymam?
Part 3: Powrót 6km po 5:28
Byłoby mniej na tym ostatnim odcinku, ale jak dobiegałam do ronda, za którym jest wiadukt...to...to zobaczyłam, że za wiaduktem kłębiły się chmury w tak pięknych kolorach zachodu słońca, że pobiegłam je zobaczyć
Jeszcze jeden trening i dyszka w niedzielę. Ciekawam jak mi pójdzie
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
21 września 2012
Założenie było takie - wolno. Swobodnie. Na luzie.
Miałam biec "naobkoło", czyli po okolicznych wsiach, a pobiegłam ileś okrążeń w przy-zalewowym lasku. Nie miałam ochoty na ulice, auta, ruch. Chciałam się odizolować.
7.46km po 5:54
6 przebieżek po 100m i marsz
2.51km po 5:13
Przedostatni kilometr za szybko, niecałe 5/km. Przed Mogilnem nie chciałam biec szybko. Dystans 10km też ciut ryzykowny, ale nicto. Aż tak wielkiego ryzyka nie było. Chyba
Miałam ochotę na naleśniki z jabłkiem, ale zaczął mnie pobolewać żołądek już w pracy i musiałam odpuścić. I tak mnie później rozbolał
Po treningu i jedzeniu położyłam się z zamiarem obejrzenia tego, co nabyłam dziś w Biedronie za 19.90 - "Rzeź". Włączyłam, położyłam się...i będę musiała obejrzeć go jeszcze raz, bo usnęłam
Fajnie by było, gdyby w Mogilnie było tak, jak mówi Michu77 - najfajniejsze życiówki robi się od niechcenia
Założenie było takie - wolno. Swobodnie. Na luzie.
Miałam biec "naobkoło", czyli po okolicznych wsiach, a pobiegłam ileś okrążeń w przy-zalewowym lasku. Nie miałam ochoty na ulice, auta, ruch. Chciałam się odizolować.
7.46km po 5:54
6 przebieżek po 100m i marsz
2.51km po 5:13
Przedostatni kilometr za szybko, niecałe 5/km. Przed Mogilnem nie chciałam biec szybko. Dystans 10km też ciut ryzykowny, ale nicto. Aż tak wielkiego ryzyka nie było. Chyba
Miałam ochotę na naleśniki z jabłkiem, ale zaczął mnie pobolewać żołądek już w pracy i musiałam odpuścić. I tak mnie później rozbolał
Po treningu i jedzeniu położyłam się z zamiarem obejrzenia tego, co nabyłam dziś w Biedronie za 19.90 - "Rzeź". Włączyłam, położyłam się...i będę musiała obejrzeć go jeszcze raz, bo usnęłam
Fajnie by było, gdyby w Mogilnie było tak, jak mówi Michu77 - najfajniejsze życiówki robi się od niechcenia
-
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 4291
- Rejestracja: 18 kwie 2010, 21:03
23 września 2012
XIX Bieg o Memoriał Mariana Śmigielskiego w Mogilnie
Początek dnia ciekawy. Obudziłam się z bólem żołądka i brzucha. Jakby mi ktoś wnętrze skręcał. Wczoraj zrobiłam sałatkę, do której dodałam kiełki słonecznika, więc pewnie to one wykiełkowały i wszystko mi w środku oplotły i ścisnęły
Myślę sobie: No uroczo, po prostu uroczo...Jak tu biec, kiedy się wyprostować nie można? Ale na szczęście minęło....
Dojechałam w miarę wcześnie, ze spokojem odebrałam numer startowy, przebrałam się. Szybka decyzja - zjem trochę bułki, bo pomimo sensacji żołądkowych, które nadal czułam, od śniadania mogło mi siły nie wystarczyć. Wciągnęłam pół bułeczki, nawodniłam się. Przyjechał brat z bratową, chwilę pogadaliśmy, poszli się przebrać, a ja na rozgrzewkę. Ciut za krótka, ale w miarę przyzwoita.
Nicto. Zaczęłam biec. Szybko, jak to pierwszy kilometr, z tłumem. Drugi już wolniej. Po drugim wiadukt. Wbiegło mi się w miarę lekko, przy okazji czapeczkę z głowy zrzucił mi wiatr.... Wiatr, no właśnie...Aż do agrafki biegliśmy pod wiatr. Myślałam, że tylko mi to bardzo przeszkadza, ale okazało się w późniejszych rozmowach, że nie byłam jedyna. Uff...
Na chyba 3km był wodopój. Jakoś tak mi się skojarzyło, że będzie po drodze jeszcze jeden, właśnie przy agrafce, czyli ok 5km. Ale nie było...Więc do 7km o suchym pysku. Ale że przed 7 zaczął się znów żołądek odzywać, kolka włączyła delikatnie 2 bieg, to tylko przepłukałam sobie usta, coby mieć jakąś namiastkę nawodnienia
Znów wiadukt. No już trochę ciężej Ale i tak lepiej, niż początkowo myślałam. Potem zbieg i już prawie cały czas z górki, z wyjątkiem jakiegoś odcinka niedaleko mety. Biegnę i myślę sobie, że tam jeszcze pętla wokół stadionu. A może w tym roku nie? Może meta w innym miejscu? Jakoś bliżej...Jednak po staremu...No to biegnę te ostatnie metry i biegnę i myślę sobie, że już mi się nie chce przyspieszać. Że już nie mam sił. Ale jednak jakoś je z siebie wykrzesałam.
No cóż, myślałam, że jednak będzie lepiej, że od niechcenia się uda. Next time
Garmin pokazał równe 50min (i 10.2km) Średnio po 4:54
Oficjalnie brutto 50:17. Netto oficjalnego brak.
A tak się miały poszczególne odcinki:
1-4:44
2-4:57
3-4:59
4-5:02
5-4:57
6-4:54
7-4:51
8-4:55
9-4:53
10-4:48
0.2-4:30
XIX Bieg o Memoriał Mariana Śmigielskiego w Mogilnie
Początek dnia ciekawy. Obudziłam się z bólem żołądka i brzucha. Jakby mi ktoś wnętrze skręcał. Wczoraj zrobiłam sałatkę, do której dodałam kiełki słonecznika, więc pewnie to one wykiełkowały i wszystko mi w środku oplotły i ścisnęły
Myślę sobie: No uroczo, po prostu uroczo...Jak tu biec, kiedy się wyprostować nie można? Ale na szczęście minęło....
Dojechałam w miarę wcześnie, ze spokojem odebrałam numer startowy, przebrałam się. Szybka decyzja - zjem trochę bułki, bo pomimo sensacji żołądkowych, które nadal czułam, od śniadania mogło mi siły nie wystarczyć. Wciągnęłam pół bułeczki, nawodniłam się. Przyjechał brat z bratową, chwilę pogadaliśmy, poszli się przebrać, a ja na rozgrzewkę. Ciut za krótka, ale w miarę przyzwoita.
Nicto. Zaczęłam biec. Szybko, jak to pierwszy kilometr, z tłumem. Drugi już wolniej. Po drugim wiadukt. Wbiegło mi się w miarę lekko, przy okazji czapeczkę z głowy zrzucił mi wiatr.... Wiatr, no właśnie...Aż do agrafki biegliśmy pod wiatr. Myślałam, że tylko mi to bardzo przeszkadza, ale okazało się w późniejszych rozmowach, że nie byłam jedyna. Uff...
Na chyba 3km był wodopój. Jakoś tak mi się skojarzyło, że będzie po drodze jeszcze jeden, właśnie przy agrafce, czyli ok 5km. Ale nie było...Więc do 7km o suchym pysku. Ale że przed 7 zaczął się znów żołądek odzywać, kolka włączyła delikatnie 2 bieg, to tylko przepłukałam sobie usta, coby mieć jakąś namiastkę nawodnienia
Znów wiadukt. No już trochę ciężej Ale i tak lepiej, niż początkowo myślałam. Potem zbieg i już prawie cały czas z górki, z wyjątkiem jakiegoś odcinka niedaleko mety. Biegnę i myślę sobie, że tam jeszcze pętla wokół stadionu. A może w tym roku nie? Może meta w innym miejscu? Jakoś bliżej...Jednak po staremu...No to biegnę te ostatnie metry i biegnę i myślę sobie, że już mi się nie chce przyspieszać. Że już nie mam sił. Ale jednak jakoś je z siebie wykrzesałam.
No cóż, myślałam, że jednak będzie lepiej, że od niechcenia się uda. Next time
Garmin pokazał równe 50min (i 10.2km) Średnio po 4:54
Oficjalnie brutto 50:17. Netto oficjalnego brak.
A tak się miały poszczególne odcinki:
1-4:44
2-4:57
3-4:59
4-5:02
5-4:57
6-4:54
7-4:51
8-4:55
9-4:53
10-4:48
0.2-4:30