Witam z Krainy Deszczowcow!
Jak zapewne niektorzy spostrzegawczy zdazyli zauwazyc, ostatni bieg po kasubskim lesie nie doszedl do skutku


Dzisiaj natomiast po pobudce o 3:50 (coz za barbarzynska pora) i locie z 4 walizkami, dwoma plecakami i dwoma trzylatkami pod pacha, nawet po 3 godzinnej drzemce czulam sie do kitu. Z ulga spogladalam za okno, widzac siapiacy deszcz i czulam sie usprawiedliona z moich planow pozostania w domu, uzywajac tej samej wymowki co wczoraj

Jednak Matka Natura postanowila mnie zmobilizowac do wysilku, bo wieczorem zakrecila kurek i sie rozpogodzilo... coz mi pozostalo? wzielam ozywiajaca kapiel, odczekalam kwadrans, przebralam sie w ciuchy biegowe i ruszylam nad fiord.
I bardzo dobrze zrobilam.
Ze wzgledu na moja slabosc ustawilam soie trening interwalowy na endomondo, 5 min i 1 min, na wypadek jakbym zaslabla po drodze i chcial ta minutke odpoczac. A jak nie mam glosu mowiacego mi ze mam juz przestac sie obijac, to mi ciezko sie zmusiac do ponownego biegu po przerwie marszowej. Takze bylam przygotowana na chwile slabosci... ktore nie nastapily

Zaczelam bardzo wolno, z wymachami roznych czesci ciala i oglonie wesolo (przynajmnije dla przypadkowych gapiow), potem juz po wkroczeniu na docelowa sciezke trzymalam rowne tempo. I udalo sie przebiec te 30 min, mimo upiornej koncowki pod gorke. Jestem z siebie zadowolona!

Dystans: 4,55 km
Czas: 30:26 min
Srednia predkosc: 6:42 min/km