Sobota, 1 września, Minimusy.
Na początek roku szkolnego

zafundowałem sobie bieg na orientację, coś nowego, co traktowałem jako rozrywkę, ale też okazję do dłuższego biegu, nie tak nudnego jak standardowe wybieganie. Nie wiedziałem jak pójdzie, bo jeszcze nigdy nie nawigowałem z kompasem, więc ostrożnie założyłem sobie trzy godziny. Trasa krótka miała w optymalnym wariancie około 20km, więc 2h biegania i godzina buszowania w poszukiwaniu punktów wydawało się rozsądnym założeniem. Losowanie fantów od sponsorów nietypowo - przed zawodami, w sumie rozsądne, nie trzeba było czekać aż się wszyscy zbiorą. Napalałem się na ładne biegowe plecaczki inovejta, ale nie trafiłem

.
Rozdanie map, 10 min na zapoznanie i start. Znajomi z którymi przyjechałem postanowili zacząć od na oko najłatwiejszych punktów, a ja odwrotnie, hehe. Od początku nie szło za dobrze, po kilometrze zgubienie drogi, ale po słupkach z numerami działek leśnych się zorientowałem i jakoś wybrnąłem. Punkt zaliczony. Poznałem Artura, biegacza z Poznania i postanowiliśmy biec razem, bo mieliśmy podobne tempo.
Miałem małe kłopoty, bo z początku byłem przekonany że czarna igła kompasu wskazuje północ, a nie czerwona, więc chciałem iść dokładnie odwrotnie

, ale szybko się zorientowałem. Drugi punkt to klęska - raz że pogubiliśmy się i nadłożyliśmy z kilometr, to jeszcze na końcówce przyatakowaliśmy ze złej strony i szukaliśmy go kilkanaście minut błądząc po chaszczach. Na szczęście dalej już punkty były dość oczywiste, jeszcze przy trzecim było małe kilkusetmetrowe zabłądzenie, ale generalnie szło gładko, a na następnych punktach zaawansowane metody

typu mierzenie odłegłości linijką na mapie i później odmierzanie jej 305tką prowadziły nas jak po sznurku od punktu do punktu. Szybkie przeloty bez kombinowania - tempo w okolicach 5:30 i oczywiste drogi, żeby można było nawigować biegnąc. Ostatni punkt był ciekawy - stary, zapomniany od wielu lat i kompletnie zarośnięty cmentarz w głuchym lesie. Pewnie wyszedł z użytku po wojnie, bo na mapie z 44 roku jeszcze jest zaznaczony.
Pozostał jeszcze szybki trzykilometrowy przelot asfaltem i meta. Byliśmy z Arturem czwarci

, co ciekawe przybiegliśmy zaraz po pierwszym zawodniku rowerowym, hehe.
Track:
http://www.endomondo.com/workouts/lM02h3_ixoE
W sumie wyszło 23,77 km w 2:42:40, średnio 6:51/km.
Fajna zabawa, coś zupełnie innego niż bieganie po wyznaczonej trasie. Ciągle trzeba kombinować i kontrolować pozycję, chwila braku skupienia i ląduje się kilometr od celu

. Minimusy się świetnie sprawdziły, w mokrym od razu przemakały, ale schły w 20-30 minut. Jak dobiegłem do mety miałem zupełnie suche stopy, w odróżnieniu od znajomych w tradycyjnych butach.
The faster you are, the slower life goes by.