Cześć Wam.
Po Żywcu nie pisałem, bo nie było o czym. Historia sprzed 3 lat powtórzyła się - zapisałem się na bieg i wylazła choroba. Na jako takie pobieganie po choróbsku miałem tylko trochę ponad tydzień. Skończyło się tym, że „paliwa” starczyło mi tylko do 14. kilometra

. Resztę jakoś przedeptałem, czasami idąc, bo inaczej nie dało rady i wynik jaki był taki był, coś koło 2:06:30.
A Dąbrowa... no cóż... Bleez wielkie gratulacje! Świetny wynik! To już zupełnie inna liga. Boba też bombowo!
Z Dąbrową miałem przekopy, chciałem zapisać się w Wielką Sobotę, a tu kopara, bo zapisy były do piątku. Ostatecznie udało się znaleźć gościa, który nie mógł pojechać i wskoczyłem na jego miejsce. Pojechałem nastawiony pozytywnie, uznając wynik <1:55 za sukces. Pogoda do biegania była rewelacyjna: 10°C, sporadycznie mżawka, wiatr przeważnie w plecy - czego chcieć więcej

? Po ostatnim treningu w piątek, na którym biegło mi się bardzo dobrze uznałem, że spróbuję zacząć w tempie 5:20, czyli na czas ~ życiwóki z Chorowa, z października (01:51:53). Biegło mi się bardzo dobrze i po 7 km miałem „nadrobione” 97'' do tego, co załozyłem. Później trochę tempo mi spadło, ale do 10. km do zapasu dokładałem dalej po 1-2''. niestety po 10 km musiałem zacząć oddawać z tego, co nachomikowałem po drodze i przynam się, że w 2 miescach po kilkanaście '' kawałek szedłem (po zbiegnięciu z tego wiaduktu tuż za 17. kilometrem i tuż przed tym podbiegiem na prostce, na tej kilkupasowej ulicy. Przypuszczam, że odpuściłbym bardziej, ale koło 12. km zagaił gość i tak na gadce (głownie jego) zeszło nam ze 4-5 km, dzięki czemu jakoś zapomniałem o tym, jak mi nogi napie*****ją. Później jakoś został troszkę z tyłu. Z kolei na tym pdbiegu przed metą, główną ulicą motywowaliśmy się wzajemnie z takim młodym chłopaczkiem - też mi to dużo dało, bo było mi już BARDZO ciężko. Wbiegając do parku wypatrywałem i zastanawialem się „gdzie jest ta pie*** tablica znapisamem 20 km !!??” W parku z kolei pomagał doping, bo po 1. nie wypadało już iść, po 2. wiedziałem, że już jest blisko i jeżeli pójdę to tylko przedłużę swoje katusze. Szlag mnie trafił jak zobaczyłem, że do tej hali trzeba jeszcze targać pod górę, jakoś to przedeptałem a od mostu przyspieszyłem i do mety już nie odpuszczałem, bo wiedziałem, że te 200m jakoś przeżyję (w sumie 21. kilometr miałem największe tempo z całego biegu: 4:37). Kopara mi opadła jak zobaczyłem zegar... Okazało się, że do poprawienia życiówki zabrakło mi... 17''! Wiem, że ogromne znaczenie dla wyniku miał wiatr, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Przed poprzednią życiówką W 3 miesiące zrobiłem >500 km, a teraz od stycznia do marca pobiegałem ledwo 230km, w kwietniu 100km wliczając wczorajszy start. Jakoś nie ogarniam tego... Biegam mało, raczej nieregularnie, za bardzo nie dbam o wagę wpierniczając sporo słodyczy, a wynik zaskakujący, i to bardzo. Daje mi to bardzo dużo satysfakcji i motywacji. Za 2 tygodnie „dycha” w Cieszynie, może uda się zrobić jakiś fajny wynik.
Pozdrawiam i do zobka.