materiał do przemyślenia dla mnie, mocny. coraz więcej sygnałów do mnie dociera z zewnątrz i z wewnątrz, że zaczynam się spalać myśleniem, że wychodzenie z domu na 5 km jest bez sensu. bo przecież mimo, że jestem absolut beginerem, to muszę młucić grube kilometry, a jak tego nie robię, to tak jakbym wcale nie biegała.Gdybym teraz zaczynał „swoją przygodę z bieganiem” ( to chyba najbardziej chooyowy zwrot ever), to najbardziej chciałbym spotkać...siebie samego na dzisiejszym etapie. To wbrew pozorom nie megalomania, tylko trzeźwa ocena sytuacji. I co bym sobie poradził? Krótkie i szybkie. Yeahbać maratony. To podstawa. Sam się w to wpierredoliłem przy „a little help from my fiends”...
Najpierw krótkie odcinki – 1500, 3000m, piątki, góra dziesiątki. I tak z rok. Ale przeciętny początkujący jest...za słaby na bieganie piątki lub dychy, on jest od razu podszprycowany medialnie na maraton. Zresztą robią ten owczy pęd co roku. Odradzam. Choć sam po 2,5 miesiącach od zera zrobiłem dwa zmoratony. Debilizm. Maraton można przebiec bez przygotowania, a jeśli silny organizm to nawet poniżej 3 ałerz, tylko qrva po co. Przyznaję, dałem się w to wyeahbać. Moja kulpa.
no więc, mam materiał do przemyślenia.
pozdrawiam