Wszystko opisuję na blogu i na stronie. Prawie cały ubiegły rok, pomykałem przy wadze w granicach 82 kg. Od początku tego roku "się pomiaruję" regularnie.
Początek stycznia - 82,2 kg. W dniu startu - dokładnie 77kg. Zrzuciłem kilkoma "mykami":
- jedzenie bez dokładek, ale też bez umierania psychicznego, że "za mało",
- bieganie, ale bez szaleństw - kilometraż,
- bardzo, ale to bardzo pomogła Żelazowa Wola - nawet, gdy nie mogłem przez piszczela biegać, to cały czas spalałem gdzie indziej - domowa siłka,
No, jestem only hjuman...co przeszkadzało:
- codzienne, dwukrotne "słedkie" do kawy - batonik, drożdżówka, domowe ciasto...ewrydejnie,
- przeciętnie, 3 i pół piwa dziennie.
I tu taka "mała dygresja"...kalorie z piwa to jedno, ale...piwo na mnie dobrze działa...jak mawiają alkoholicy.
Ale tak jest.
Dobiję niepijących...Rozkład jazdy przed Maniacką:
- do czwartku - po ok. 4 dziennie,
- czwartek - opijaliśmy z najlepszym kumplem...najlepsze wiadomości prajwetne - 7 bijernych,
- piątek - 5 piw, bo to taka ładna cyfra była,
- sobota - start.
Już wspomniałem, że dzięki Kulawemu, z 20 sekund dostałem w promocji.
Podbiegi i KKK - myślę, że też.
I widzisz Ciawaraz co narobiłeś...wyszło na to, że na tyle pozytywnych impulsów, które teraz wymieniłem, "przez Ciebie", powinienem pobiec 36:50...

Z drugiej strony, od 6 km słońce też mnie zaczęło rozbierać, nawet jeśli zniosłem to lepiej od innych.
A z wagą to trzeba uważać, bo sam po sobie widzę, że należy zachować równowagę własnego tonażu...nie można być "za chudym", bo nie będzie pałeru/a. Każdy musi przećwiczyć na sobie. To tyle "wymądrzania się" Starej Pierredoły biegowej.
Zdrovyś!
Q.