Tak, tak było mało ekstremalnie, ale tylko, jeśli chodzi o czas trwania, bo już po 4 punkcie schowałam do kieszeni rozmoczony numer startowy - było mokro do pasa i nagle zrobiło się po szuję... - krioterapia powtarzała się regularnie. To co nietypowe dla "50" często mijaliśmy się na trasie z innymi zawodnikami - Andrzejem i Piotrem oraz Jankiem jego kurczącym się tramwajem i tak nakręcaliśmy się nawzajem. Tempo jak dla mnie bardzo dobre. Na koniec Andrzej z Piotrem mieli ok. 10' przewagi - dodatkowo nie zrobili na końcówce błędu, poszli drogą której nie było na mapie z 1985. Mi na końcówce nogi odmawiały posłuszeństwa i wywalałam się biegnąc po zarośniętym torfowisku (dziury, lekko podmokle i trawa do pasa), gdzie panowie normalnie biegali, ale ponieważ rozmoczył mi się kawałek mapy Wojtek nie chciał mnie zostawić (jaki on uparty i jaki kochany!), odstawił na ostatni punkt i poleciał ze spotkanym na punkcie Jankiem z mojego punktu widzenia tempem zawrotnym aż... za mapę. Ja zrealizowałam autorski wariant pod linią elektryczną czołgając się pod drutami pod napięciem, wstąpiłam do jakiejś chałupki na herbatę, bo telepało mnie z zimna, a panowie uciekli. Babcinka miała wrzątek na piecu zrobiła herbatę z cytryną i dołożyła ciasto drożdżowe. Pożarłam wszystko, dyplomatycznie odmówiłam jedzenia obiadu i z nowymi siłami popędziłam na metę. Wizyta u babci to raptem 5-10 min., a postawiała na nogi. Dodatkowa na jej wspomnienie robi mi się ciepło do tej pory. To był jedyny odpoczynek na trasie, nie tylko bieganej, ale w całkiem dobrym tempie... jak na "50". Oczywiście mogłam na 3 km przed metą z niej zrezygnować, ale wcale nie mam pewności czy byłabym na mecie szybciej. Byłam zdziwiona, że meta była tak blisko ... i żałowałam nawet, że to już koniec.
Wyniki:
Byłam pierwsza ... wśród kobiet. 25 minut za Andrzejem i Piotrem, ponad 4 minuty po Wojtku i Janku.
http://www.trepklub.waw.pl/Dymno/2012/DYMnO_2012pr.pdf