PUMA próbuje po raz drugi - 7. Półmaraton WarszawskiOd porażki na półmaratonie św. Mikołajów minęło parę miesięcy – przyszedł czas by się odegrać. Tym razem wszystko miało być perfekcyjnie.Plan był złamać 2:00. Choć przeczucie mówiło, że stać mnie być może na więcej postanowiłem wybrać strategię bezpieczną - ustawiłem się z pacemakerem na 2:00 i w końcówce postanowiłem przyspieszyć. Byłem maga przygotowany. Spory wybiegany kilometraż, mocny trening tydzień wcześniej i tydzień lekkich wybiegań. Nawodniony i na-makaronowany nie mogłem się doczekać startu. Grupa została puszczona 30 minut po elicie, ale przed sobą mieliśmy wolną drogą gdyż grupy puszczali w kilkuminutowych odstępach. Dzięki temu od początku mogliśmy złapać swoje tempo. Atmosfera w grupie była wesoło-bojowa, którą świetnie podtrzymywał nasz zając. Kolejne kilometry mijały a my wyrabialiśmy sobie lekką przewagę pod podbieg na Agrykoli. Dość wcześnie zaczęliśmy też doganiać optymistów, którzy wystartowali z grupami biegnącymi na lepszy czas. Moje samopoczucie było świetne a trzymanie tempa dość łatwe choć to uczucie trochę falowało - raz miałem poczucie, że jest ciężko a raz, że wyjątkowo łatwo wręcz komfortowo (i nie zależało to od podbiegów). Przebiegliśmy przez Cytadelę i wybiegliśmy na długa prostą wzdłuż Wisły. Po jakimś czasie wbiegliśmy do tunelu i ktoś zaintonował wspólne rytmiczne klaskanie. Echo niosło po tunelu i wrażenie było niesamowite. Grupa trzymała się razem a "zając" co chwila sprawdzał nasz nastrój.
Postanowiłem korzystać ze wszystkich "wodopojów" i tak też się stało. Popijałem powerada składając kubeczek w "dziubek" i to rzeczywiści działało. Już się nie oblewałem jak to mi się zdarzało na innych biegach. 14km i podbieg Agrykolą. Miałem trochę obaw, ale okazało się, że trenowanie podbiegów dało swoje efekty. Podbiegłem bez większych problemów. Resztę dystansu pokonałem bez większych kłopotów. Właściwie można by napisać, że było nudno, ale atmosfera w grupie sprawiała, że niosła cię euforia. Jeszcze tylko ślimak na most i po minięciu flagi 20km przyspieszyłem zgodnie z planem.
I tak dobiegłem w 1:59 z małym hakiem. Nowa życiówka. W grudniu przebiegłem-przemaszerowałem półmaraton w 2:08. Jest więc postęp.
Co zdecydowało, że mi się udało?
1. Wybrany Cel - bezpiecznie, w zasięgu możliwości. Zdecydowanie zapunktowało to, że ustaliłem sobie na jaki czas i jaką strategią biegnę. Jak bym biegł na zasadzie "jak mi wyjdzie" lub na granicy możliwości podejrzewam, że skończyłbym jak na mikołajach.
2. Bieg z "zającem" - zdecydowanie polecam na debiut. Znaczenie łatwiej utrzymać tempo - zarówno wtedy gdy ma się uczucie ciężkości jak i lekkości. No i można zająć myśli innymi sprawami np. kiedy coś zjeść, napić się itp.
3. Dobra praca na treningach uwzględniająca interwały co pozwoliło na podniesienie średniej prędkości biegu. Ważne też było trenowanie podbiegów.
4. Picie i jedzenie w trakcie biegu
5. Zrobienie testu na 10km na 2 tygodnie przed biegiem - wybiegany czas pozwolił na realną ocenę sił.
6. Strój - nie było mi ani zimno ani gorąco.
Biegajcie PUMY, biegajcie...
ps.
A tak to widział prowadzący grupę:
http://www.marcinkargol.pl/2012/03/7-pomaraton-warszawski-relacja.html