30 listopada 2011
Podsumowanie miesiąca: 185km 196m
10,5km po 5:43 plus 4x100m i 4'120m w truchcie.
W końcu mogłam pobiegać dzisiaj. Rano. Myślałam, że pośpię trochę dłużej, bo sposobność była, ale niestety obudziłam się o godzinę za wcześnie i nie pamiętam, czy jeszcze usnęłam, czy nie.
Anyway, wstałam....wyszłam na trening. Z jednej strony trochę niedospana, z drugiej zadowolona, że w końcu biegnę, bo się stęskniłam przez te dwa dni

Myślałam, że będę gnać jak to zwykle bywa, a tu okazało się, że ładnie tempo oscyluje wokół 5:50. I dobrze. Dopiero pod koniec trochę przyspieszyłam, żeby się dobudzić.
Pobiegłam sobie nad zalew, ale musiałam zawrócić, bo jakieś dwa psy stanęły mi na drodze, na szczęście zauważyłam je w porę. No więc zawróciłam, a potem wróciłam na trasę, bo inny wariant zabrałby mi za dużo czasu. Ominęłam te psy (wydawało mi się wcześniej, że sięgają mi do kolan, a to zwykłe małe burki były...

) i potem wbiegłam na ścieżkę zalewową. Generalnie, jak musiałam zawrócić, to w pierwszej chwili chciałam się zdenerwować, bo w fajny rytm wpadłam, który został przerwany. Ale potem sobie pomyślałam, że może jednak nie ma co się wkurzać takim drobiazgiem? Może lepiej, że tamtędy nie pobiegłam? No i tak sobie myśląc, uspokoiłam się. A jak wbiegłam nad ten zalew, to miałam meeega nagrodę. Zza chmur, wyszło pięęęękne słońce, okrąglutkie, nisko nad ziemią, dosłownie prawie w tym samym miejscu, w którym ostatnio widziałam, jak zachodziło. Potraktuję to jako znak. Czegoś dobrego

Nie wiem czego, ale potraktować sobie mogę, w końcu wolno mi

Później zaszło, ale gdzieś 500m od domu pojawiło się znowu, by zniknąć, kiedy weszłam do chatki

Ale miałam farta
Przebieżki z braku czasu po chodnikach.
Dobry trening dzisiaj. Nawet nie miałabym nic przeciwko temu, żeby tempo spadło, ale cóż... Te 5:43 to i tak sukces
Dzień też ok. Przy wjeździe do Pozka, zaraz przy cmentarzu suszareczka, która nic mi nie uchwyciła, bom jechała z dozwoloną prędkością...Jest się czym cieszyć
Jedyny "niefajny" akcent dnia, to moment, w którym stanęłam na wadze

Musiałam spojrzeć sobie prosto w oczy i powiedzieć: Odwagi dziewczę! Więc jak weszłam, to...może i zbladłam, nie wiem...Trzeba się wziąć za siebie, bo w kieckę na Sylwka się nie wbiję...
Nie wiem, jak uda mi się to zrobić, naprawdę nie wiem... Mogłabym więcej biegać powolutku, ale kurka czasu mało, przygotowania do świąt już się zaczynają...Mogłabym też jeść mniej, ale tak jak rano wydaje mi się to możliwe, to już wieczorem mam mission impossible.
No ale...
Jak patrzę na te dwie panie...to nie wiem co lepsze...
Birdie, a słyszałaś
to?