Jakaż piękna naukowa dyskusja się tu wywiązuje.

Księżna, gdybym ja teraz śmigała jak w maju, to bym tu słowa skargi nie napisała, ale właśnie jakoś nie mogę tej majowej formy złapać i dogonić. Zoltar dobrze prawi, ja z tych nieszczególnie predysponowanych do szczególnych sportowych osiągnięć, mimo że różnymi rzeczami się w latach młodzieńczych parałam - trenowałam np. koszykówkę - wiem, ciężko uwierzyć przy dzisiejszych gabarytach - przez wielę lat jazdę konną. A odkąd jedną zastawkę mam ten tego nieco szemraną, to jest jeszcze bardziej pod górkę, co oczywiście nie przeszkadza w żaden sposób cieszyć się bieganiem na absolutnie amatorskim poziomie i kiedyś może cierpliwie do tych 45 minut dotupię, ale nie będzie to za rok.
Na 10km zawody biegłam dwa razy, we wrześniu 2010 - 57:46 i w kwietniu 2011 - 55:09 i z tego wyniku byłam super zadowolona, bo całe zawody ogólnie ładnie pobiegłam i odczucia były super. Aha, jeszcze w marcu 2011 też zrobiłam życiówkę na 10km biegnąc trening ze znajomym, którego odwiedzałam (56' z czymś), dla niego to był truchcik.

Z majowego wyniku w połówce to mi się teoretycznie należało nawet mniej niż 54 minuty na 10km, ale nie było okazji tego sprawdzić, bo miałam przeprawę z kręgosłupem i końcówką doktoratu. 5km nigdy na zawodach nie biegłam, byłaby okazja za miesiąc w Lozannie - ale to jest 5km po centru miasta, jeszcze znacznie mniej płaskie niż półmaraton i może na Sylwestra w Krakowie, ale to jeszcze tylko nieśmiałe plany.
LadyE, pupa ma się coraz lepiej pomimo delikatnego podkręcania ilości grzybów, postanowiłam nie szarżować, bo nie można cały czas funkcjonować na mega zakwasach, coś się należy od życia.

Wczoraj nie było czasu na grzyby "outdoor", ale odrobiłam w wersji stacjonarnej, po 15 na nogę. Podłożyłam sobie kocyk, żeby nie wybić rzepkami dziury w parkiecie. Szło dużo płynniej niż przy pierwszej próbie, czyli rzeczywiście praktykowanie grzybów stadionowych coś pomaga.