
Wybieganie 14 km wg. planu, ale samopoczucie dobre, pogada też, zabezpieczony przed komarami - ruszyłem.

Tętno 150 stabilne i pierwsze 2-3km super, już przed 4km zaczęło się coś dziać, potem sprawdziłem w domu i w zasadzie każde wybieganie tak ma 3 lub 4 lub 5km to różnie, tak jakbym przechodził jakiś próg. Tętno skoczyło do 153-155 i nie mogłem go zbić w dół, musiałem mocno zwalniać by je utrzymać, potem 5,6,7km...itd już ok. Wydaje mi się że Mariusz pisał kiedyś o czymś podobnym, to wygląda tak jakby organizm mówił „nie” a potem „a rób co chcesz”. Tu muszę dodać że tętno 150 to dla mnie próg konwersacji, powyżej głos mi się zaczyna łamać.
Ponieważ pętla którą pokonywałem kończy się przed moim domem to 12km, w lesie skręciłem i dodałem trochę, jak wróciłem na trasę,szybko przeliczyłem (w głowie) i wyszło że będzie 15km. W czasie biegu zauważyłem na leśnej drodze, ślady butów, poczułem się jak „tropiciel”, ktoś poruszał się chwilę przede mną w tą samą stronę, ślady był świeże, poznałem że to buty biegowe, a krok tego kogoś był o 1/4 a nawet 1/3 dłuższy od mojego, co świadczyło że biegnie i to znacznie szybciej ode mnie. Po chwili zza zakrętu się wyłonił biegacz, minęliśmy się pozdrawiając gestem ręki. Biegło się naprawdę super 10,11,12km..... przed domem 15km........mówię sobie, „co tam biegnę dalej, koleżeństwo (nemi, mariusz) kontuzjowani, ktoś musi robić robotę”



Wnioski. Wiem że bezsensu jest to co zrobiłem, zwiększenie objętości o 50%, możliwość nabawienia się na własne życzenie kontuzji, ale........ale tak czasami trzeba, dla swojego lepszego samopoczucia i dodania sobie motywacji, potwierdzenie że treningi wyraźnie coś dają.
Czuje się dumny z siebie...........i kto mi w rodzinie w to uwierzy???

Dzisiaj jest super, tylko lekki dyskomfort w łydkach, to nawet nie można nazwać zakwasami no może leciutkimi, najbardziej bałem się o kolana, ale tutaj zupełnie nic nie czuje po tym biegu.
A teraz dalej do roboty, bo już 9 tydzień czeka!!!


