No dobra. Poszło. Teraz już przepadłam  
  
 
Wykonany pierwszy trening z nowego planu. Całkiem świadomie i dobrowolnie. 
Przerąbane 
3 km + 3x (50m skips + 3x100m R + 2x200m R) + 3km 
(w sumie w planie było po dwa km rozgrzewki i schłodzenia, ale cóż poradzę, że po dwóch kilometrach mam jeszcze kilometr do Agrykoli? 

 )
Zarejestrowalam Trackerem 
rozgrzewke, zeby miec cokolwiek - na wszelki wypadek, aby nie zapomniec, ze ten bieg BYŁ 

 Później porzuciłam pas, a tym samym telefon z gpsem, bo z tym majdanem rytmów nie biegałoby mi się zbyt wygodnie. 
Na początku myślałam zresztą, że niczego mi się dziś nie będzie wygodnie biegać. Ba, generalnie to byłam pewna, że nie dożyję do pierwszych skipów. Wyszliśmy z domu około 18:20, gdy na dworze było około 28 stopni. Nie jest to jeszcze szczyt tragedii, ale tragizmu dopełniał fakt, że w powietrzu nie było tlenu. Truchtałam sobie wolniutko, a pulsometr pokazywał ~78% intensywnosci  

  - tym większe zaskoczenie, że w ostatnich dniach robiłam rekordowo 'niskie' rozbiegania - po 68, 70%... Dziś dobiegłam na stadion i czułam się, jakbym biegała w saunie. Jednym slowem - masakra.
Jakoś dotrwałam do początku pierwszej serii skipów, a potem - o dziwo - poszło już z górki  
 
Mój ukochany protrainer 

 mierzył mi czasy przebieżek. Płynie z tego dobrze mi znany wniosek: mam syndrom końca treningu 

 boję się przyspieszać na pierwszych rytmach, żeby nie paść przed ostatnimi. oszczędzam się przez większość treningu, a dopiero pod koniec przyspieszam. i już nie pierwszy raz dzieje się tak, że ostatnie sprinty są szybsze, niż pierwsze.. 

ciekawa jestem, czy to oznacza, że teoretycznie mogłabym przycisnąć mocniej te pierwsze.. na tyle mocniej, żeby były jeszcze szybsze niż te ostatnie, które przecież biegałam już na jakimś tam zmęczeniu...  
 
a wyglądało to tak:
1 seria: setki - 21, 20, 21 sekund; dwusetki - 39, 40 sekund.
2 seria: setki - 20, 19.5, 20 sekund; dwusetki - 40.5, 40.4 sekund.
3 seria: setki - 19, 19.5, 19.5 sekund; dwusetki - 39, 37 sekund.
Masakra  
 
Schłodzenie udało mi się zrobić bardziej schłodzeniowo, niż rozgrzewkę - średnie tętno 70% 
Calkiem fajnie. Pierwszy raz robilam tego typu trening, pierwszy raz marszobiegłam 

 lub maszerowałam, zamiast biec pomiędzy kolejnymi przyspieszeniami. Myslałam, że z marszu to będzie padaka, żeby ruszyć, a było całkiem dobrze.
No, ale to wszystko nie udaloby sie bez mojego Wojtka, ktory nie dosc, ze udzielal mi rad, motywowal, chwalil/ganił, to jeszcze zrobił parę filmików (błee  
  
  
 ) i na bieżąco zdawał mi raporty z rozwijanych przeze mnie prędkości.
----
A tak poza tym, to dziś od rana 'coś' - długi spacer z psem 
(wreeeeszcie 
 kundlica na szczescie wyszla calo z zeszlotygodniowej kontuzji - ale za to wczoraj udalo jej sie oskalpować najwieksza poduszke w przedniej łapie - wiec i tak nasze spacery sa duzo krotsze i duzo mniej fajne, niz moglyby byc, bo nie chce jej takiej oskalpowanej wpuszczac do stawów :roll: ), ponad 40 km na rowerze z kilkoma nieprzyjemnymi przygodami, z których najbardziej spektakularną był wylot z katapulty i dobicie kolana, które ledwo zdążyło się zagoić po upadku, który zaliczyłam niedawno, robiąc rytmy z wpadającym pod nogi psem. Tym razem nowa pouczająca lekcja - 'dlaczego nie nalezy jechać rowerem za kimś większym od siebie, a zwłaszcza zbyt blisko za nim'  

  Udało mi się wpaść kołem w ogromną dziurę, z której nie miałam szans wyjechać. Nawet nie zdążyłabym się o to postarać, heh. 
Efekt jest - znowu - niezwykle uroczy.. 8) Ech, świat się uwziął na moje biedne kolanko.
Po rowerach była jeszcze siłka. Rowerem 
A, jest niedziela wieczor, to pora na podsumowanko 
11-17 lipca 
* bieganie - 9 treningow, 77 km (chyba rekord 

 )
* rower - ok. 270 km
* siłka - 6x
KOMENTARZE