To było tak:

LIPIEC
Prawie 200km biegania, prawie 20 godzin zajęć fitnessowych i w cholerę roweru(głównie jako środka dojazdowego, po ok 20km dziennie).

SIERPIEŃ
Trochę gorzej, bo dostałam wymagającą czasowo pracę- więc tylko 150km biegania, 12 godzin fitnessu, rowerowania też mniej- w pracy obowiązywał strój na wysoki połysk.
Z dodatkowych atrakcji, przed jednym biegiem ciornęłam na asfalt (piękny, metrowy ślizg) po którym brakowało sporego kawałka skóry na części prawej łydki. Wymęczyłam również mój 30. maraton. Żeby go uatrakcyjnić, Mamusia Natura zafundowała mi 35'C i dużą wilgotność. Nie było czym dychać i biegło się upiornie.
Po tygodniach, gdy nie widziałam żadnego progresu, coś drgnęło. Byłam przeszczęśliwa. Wreszcie!
Z utęsknieniem czekałam na wrzesień- w ostatni weekend miałam zrobić dubla- maraton w sobotę i maraton w niedzielę. Wiedziałam, że sobie poradzę z tym wyzwaniem. Nie mogłam się doczekać Maratonu Warszawskiego! Marzyłam o nim już od miesięcy. To dla mnie największe święto w roku, chyba nawet ważniejsze niż urodziny... W końcu, to właśnie na tym maratonie narodziłam się jako maratonka ;P
No i mamy WRZESIEŃ
Jako, że tej pracy już nie mam, zyskuję więcej czasu.
Wracam do 40km tygodniowo, w porywach do 50. Chodzę więcej na zajęcia, mam wykupione treningi personalne, uskuteczniamy pierwszy, jestem zachwycona. Więcej jeżdżę znowu na rowerze. Planujemy wypad w góry, nawet rajd jest, więc na 3-4 dni.
Wszystko to do 18 września.
Bo 19 zaczyna się dla mnie nowy rozdział. Trafiam na ostry dyżur i tuż przed północą wycinają mi wyrostek robaczkowy.
Jest ze mną tak dobrze, że w czwartek rano mnie wypisują. Fajnie, bo korytarz w szpitalu krótki, lekarze każą dużo chodzić, więc zasuwam po nim po godzinie 3 razy dziennie. Brzuch jest wydęty, wiadomo, tam gdzie ciachnięte to trochę boli, poruszam się ostrożnie. Staram się nie myśleć o Maratonie Warszawskim, ani o tym że tak w miarę to dopiero po miesiącu, a do normalności to po trzech.
Wszystkiego będę się musiała uczyć od nowa.
A najgorsze jest bycie cierpliwą. Nie mogę nic zrobić. Jeśli przesadzę, zrobię sobie tylko krzywdę.
Na zmianę wkurzam się i rozpaczam. Wszystko się sypie.
Jutro idę na zdjęcie szwów, więc wypytam lekarza ile i jak mogę zwiększać obciążenia. Wiem, że mam dużo chodzić, ale muszę uściślić to "dużo", bo doświadczenie podpowiada mi, że moje "dużo" jest inne niż przeciętnego Kowalskiego.
Ograniczam jedzenie, bo nie mam jak spalać nadmiaru. Poza tym jeszcze tydzień na diecie lekkostrawnej- niedoprawione, rozgotowane, bleee....
komentarze