Dzięki za gratulacje.
Czas mało imponujący: 15h34min, ale zdobyte doświadczenie bezcenne.
Niektórzy wiedzą, że mój partner zmagał się od dłuższego czasu z kontuzją (podejrzenie złamania zmęczeniowego piszczeli), skutkiem czego ostatnie dwa tygodnie nie biegał, a przedtem trening też nie do końca przebiegał jak powinien.
Generalnie nastawialiśmy się od początku na przebiegnięcie, w tempie nieco poniżej limitu. Ale gdzieś tam czaiła się cicha nadzieja, że to spokojne tempo da nam czas w granicach 14 godzin.
I wszystko szło zgodnie z planem do Cisnej. Tam dość długo zabawiliśmy (przebranie, posiłek, kawka...) i ruszyliśmy dalej bardzo spokojnie. Niestety na zbiegu z Okrąglika mieliśmy dramat nr 1 - partnerowi kolano odmówiło współpracy i przestało się zginać. Do tego przy każdym kroku boleśnie manifestowało swoją obecność.
Poczłapaliśmy powolutku i walczyliśmy z myślami, co dalej. Na prostej (droga Mirka) Wojtek wygrał walkę z organizmem i zaczął truchtać - powoli, ale konsekwentnie. Na przepak w Smereku dotarliśmy już niewiele przed limitem. A tam na mnie czaił się kryzys. To w końcu już był 54 km, a perspektywa ukończenia zrobiła sie bardzo niepewna.
Ruszyliśmy pod górę i z każdym metrem w górę się rozkręcaliśmy. Przebiegliśmy połoninę Wetlińską i na zbiegu z niej do Berehów Wojtek zaliczył długi poślizg, gdzie kolano znowu boleśnie przypomniało o sobie. Dramat nr 2. I to , co już było tuż, tuż, bardzo się oddaliło. Zejście pokonaliśmy małymi kroczkami (Wojtek na prostej nodze) i z wielkimi przekleństwami na ustach. I znowu limit zaczaił się nam na plecach. W Berehach decyzja - idziemy dalej, pod górę da radę! A potem będziemy się martwić.
Caryńska na piechotę, połowa zejścia z niej też. Kiedy poczuliśmy już metę (3 km do Ustrzyków), najpierw powoli a potem całkiem żwawo ruszyliśmy w dół. Meta była nasza. Jednak się udało - na szczęście wola walki Wojtka była większa od bólu. Dziękuję mu za to.
Pogodowo - jak zwykle. Połowa w deszczu, całość w błocie
![uśmiech :)](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Na połoninach świeciło za to słońce.
Z perspektywy kilku dni, które upłynęły od biegu, przeważa uczucie radości z ukończenia. Mam mały niedosyt z wyniku, ale zważywszy na okoliczności przed startem i podczas biegu, fajnie że dobiegliśmy do końca.
Tyle. Teraz muszę wymyślić, co dalej. Życiówka w maratonie? Praca nad szybkością? Inne ultra? A może odpoczynek?