
Dystans: 11km
Czas: 02:31:11 !!!
II Bieg Szlakiem Wygasłych Wulkanow czyli weekend ekstremalny.
Uffff troszkę mnie tu nie było. Niby tylko tydzień, ale tyle się od tego czasu wydarzyło, że w zasadzie nie wiem od czego zacząć. Cale ubiegłotygodniowe treningowanie było podporządkowane odpoczynkowi oraz przygotowaniom do zawodów. Treningi lekkie, łatwe i przyjemne tak, aby się nie przemęczyć, ale też nie zapomnieć jak się biega.
W sobotę rano wrzuciliśmy toboły do samochodu i ruszyliśmy w kierunku Złotoryi. Po przyjeździe na miejsce najpierw szybkie lokowano w pokoju hotelowym a później biegiem do biura zawodów gdzie odebrałem pakiet startowy. W tym miejscu(nie ostatni raz) chylę czoła przed organizatorami, bo pamiątkowa koszulka, którą dostałem nie tylko jest bardzo solidna, ale i ładna. Następnie ruszyliśmy w teren na rekonesans. Najpierw zwiedziliśmy wszystkie stoiska pamiątkowe gdzie Mały wydawał kieszonkowe a później poszliśmy tam gdzie piwo i grill gdzie ja wydawałem kasę. Cały dzień spędziliśmy na pikniku przygotowanym przez organizatorów. Oprócz biegów dla różnych grup wiekowych przygotowano wiele atrakcji np. płukanie złota, ognisko, koncert. Widać, że wszystkim bardzo zależało na promocji regionu. Jednym słowem kawał dobrej roboty. Strzałem w dziesiątkę był Festiwal Podróżnika, który umożliwiał zwiedzenie najważniejszych zabytków Złotoryi.
W niedzielę rano wstałem w bojowym nastroju. Na śniadanie tylko banan i kawa. Po co więcej jak to tylko 11km. Raz, dwa i będę na mecie. Jak bardzo się pomyliłem zrozumiałem zaraz po starcie. Od pierwszych metrów zaczęło się czołganie rurami, przeskakiwanie przez przeszkody a później wspinanie na filar mostu. Następnie pokonywanie przeszkód ziemnych i znów czołganie z małą przerwą na bieg. Mniej więcej w tym miejscu moje kolana i łokcie przypominały poobdzieraną miazgę. Przyznam szczerze, że pomyślałem o kupnie rękawic i obklejeniu butów taśmą, ale o zaopatrzeniu się w nakolanniki już nie. Wiele razy w trakcie biegu przeklinałem się za ten błąd. Nie jestem w stanie powiedzieć ile było podbiegów, stromizn na które trzeba było się wspinać jednocześnie asekurując liną, przepraw przez jezioro, bagniska, rowy melioracyjne czy torfowiska. Po pierwszych trzech czy czterech kilometrach przestałem liczyć. Widać było że inwencja twórcza organizatorów była wręcz nieograniczona. Najbardziej wbił mi się w pamięć ostatni rów z błotem. Jakieś sto metrów klejącej mazi, z której nie umiałem wyjść przy uciesze zgromadzonych widzów. Czułem się jak mucha przyklejona do jakiegoś mucholepu. Nogi zapadały się w tym błotnistym kisielu a mięsnie bolały coraz bardziej. Ran na nogach i kolanach już nie czułem. Ostatkiem sił dotarłem do mety gdzie dostałem ładny medal i buziaka od ślicznej wolontariuszki. Kiedy dowiedziałem się, że na pokonanie 11 km potrzebowałem grubo ponad dwóch godzin nie mogłem uwierzyć.
Podsumowując mogę śmiało powiedzieć, że był to bardzo udany weekend. Świetna organizacja i super atmosfera to jest to, co zdecydowanie wyróżniło imprezę. W przyszłym roku będę na 100%.
Dla ciekawskich LINK i FILMIK
Pozdrawiam biegających
DINO
KOMENTARZ