Czwartek, 24.02.2011
BIEGANIE
Dzisiaj cross, i dzisiaj już miałam siłę, ochotę też - jak wyszłam z domu. Bo zanim wyszłam, spojrzałam na termometr... I mi się odechciało... :D Ale chłopak mnie pogonił, wziął na spacer tylko jednego psa, mniejszego, zostawiając większego mi (na biegi jeszcze biorę tylko starszą panienkę, młodsza za malutka jednak), więc tak czy siak musiałabym tyłek ruszyć do tego parku. Co było robić? Założyłam dresy na tyłek i wio!
Piękne słoneczko dziś, ubrałam się też trochę cieplej i - o dziwo - zamiast się zgrzać, byłam szczęśliwa wielce, bo tyłek wreszcie nie był soplem lodu, tylko było bardzo ok. Zmarzluchy muszą mieć na uwadze, że są zmarzluchami, i nie powinny patrzeć na resztę biegaczy, co to w samych jednych rajtuzach latają
Konkrety:
dziś cross, więc średnie tempo mało ważne. Ważne, że pod górkę było zygzakami 2x, przerwa po bardziej płaskim i znowu 2x. Potem trucht w dół (schody też zaliczone, żeby było trochę różnych ruchów tymi nogami), potem chwila rozciągania, podskoków, skipów - i 6x 100 m na jakieś 85%. Nie mierzyłam międzyczasów, bo dziś biegałam z założeniem, że zegarek na ręku, owszem, ale tylko żeby sobie potem km i czas zrzucić do dzienniczka. Niemniej, miałam wrażenie, że biegnę szybciej, niż ostatnio te "setki", więc na ostatnią włączyłam LAP - 3:26 :D
90 m mi chwycił, niemniej tempo moje życiowe chyba

Jak pomyślę, że niektórzy tak dychę latają... Łomatko! SZACUN! :D
Autolap był włączony, stąd na mapce co km odmierzone.
Mapka:
http://connect.garmin.com/activity/69854297
Czas: 01:00:08 (40 min.: rozgrzewka plus górka, potem rozciąganie, potem 6x 100, powrót do domu)
Dystans: 7,00 km
Glebę dzisiaj zaliczyłam też konkretną. Sucz moja kochana mnie podcięła - rzadko jej się to zdarza, ale jak się zdarzy... No, glebnęłam konkretnie. Dobrze, że już nieco rozgrzana byłam, ale i tak miałam wrażenie, że jestem jedną wielką bryłą lodu i w zetknięciu z podłożem się rozpadnę na kawałki. Nie rozpadłam się
Wsjo. Wieczorem jeszcze basen dojdzie.
Edit
BASEN
50 minut, i słuchajta no, jakie dzisiaj były ciekawe ćwiczenia (bleez i makar - do Was to głównie

). Otóż, ćwiczenia były na "czucie wody".
1) na brzuchu, między uda ósemka (taka jakby malutka deseczka o ósemkowatym kształcie), ręce przed siebie luźno i hmmm jak tu opisać ruch tych rąk? tak trochę jak dyrygent rusza - delikatnie, samymi przedramionami (palce złączone) - i takim powolnym, spokojnym ruchem, z przerwami na oddech - do końca basenu i w drugą stronę. Nogami nie ruszamy.
2) na plecach, znowu ósemka między nogami, płyniemy nogami do przodu - czyli pięty zwrócone w kierunku drugiego końca basenu, ręce nad głową i znów takim delikatnym, tym razem jakby wiosłowaniem - przesuwamy się powoli. A potem to samo bez ósemki :D Kawałek
Nie wiem, czy dobrze opisałam, ale ćwiczenia fajne, ciekawe, zupełnie inne, niż machanie basenów, nawet techniczne machanie
Potem hmmm, potem już nie pamiętam, na sam koniec 4x po 100 metrów bez przerwy, aaaaaaaaa! Kolka mnie złapała - nie wiedziałam, że na basenie to możliwe... Ale możliwe

Ledwo, bo ledwo, ale dopłynęłam (przerwy chyba po jakieś 20 sekund były pomiędzy tymi setkami). Przyznaję się bez bicia, że pod koniec ratowałam się żabką - na metr-dwa, żeby cokolwiek odsapnąć, ale dalej płynąć. UFFFFFFFFFFFFFF!
Fajnie było
