Data i czas zawodów: 10 października 2010, niedziela (godz. 10:10)
Miejsce treningu: Caaaaaały Poznań
Warunki pogodowe: (15°C)
Zegarek: Garmin Forerunner 205 - yyy - właśnie tyle - dni w użyciu
Obuwie: Nike Lunar Glide + - według starej rachuby ok. 1370 km przebiegu
XI Poznań Maraton
Tydzień przed zawodami
Mały kilometraż, dwa treningi. Wtorkowy szybszy, noga nie bolała, piątkowy spokojny, ale z bolącą nogą.
Tak naprawdę ten bolący Achilles przysporzył mi najwięcej nerwów i niepokoju...
Co do wyboru tempa, kilka dni przed maratonem Turecki rzucił, że chciałby spróbować na pobiec 3:45, oznaczało to, że zamiast tempa 5:40/km musielibyśmy lecieć po 5:20/km... Różnica spora, ale ponieważ ostatecznie grupka z bieganie.pl zdecydowała się na 4:30, zacząłem poważnie rozważać atak na 3:45. Kiedy przypomniałem sobie jak wspaniale się biegło z Tureckim na połówce, decyzja została podjęta - będę atakował 3:45.
W piątek Ania poszła na lekki trening przed sobotnimi zawodami, ja z małą wybraliśmy się na spacer, i wszyscy zlądowaliśmy w Arenie na Expo, gdzie odebrałem pakiet startowy.
Po pierwsze, fajny pomysł, by biuro maratonu umieścić na końcu "ślimaka" stoisk EXPO, tak by każdy nijako musiał przewędrować przez całe EXPO w drodze po odbiór pakietu. Sam pakiet bez rewelacji, ale solidny - ładna koszulka bawełniana, nr startowy, chip, kupon konkursowy oraz kupon na pasta party, gąbka oraz folder maratoński - bardzo ładny. wszystko w fajnym niebieskim worku.
Pogadaliśmy chwilę z Michałem Bartoszakiem i Eddiem, odwiedzając ich stoiska, spotkaliśmy Tomka i Tureckiego - ustnie potwierdziłem Tureckiemu atak na 3:45...i do domu.
W sobotę Ania biegła w Biegu Maltańskim, o którym na pewno sama napisze, po nim pojechaliśmy na EXPO na spotkanie grupy bieganie.pl. Miło było poznać ludzi znanych dotąd tylko z lektury forum - Alexię, Pitera, Gife oraz Waldka z Olsztyna
Odebrałem moja nagrodę w konkursie na wiersz o Maratonie Poznańskim (koszulka jest super - dzięki Adam!), pogadaliśmy trochę...
Na EXPO Ania i Piotrek kupili długie legginsy na zimę - udane zakupy
W domu zrobiłem sobie własne Pasta Party - w Arenie sos był z oliwkami, których nie znoszę...
W noc przed maratonem nie spałem byt dobrze - mała często się budziła, i bez tego spałem niespokojnie... Obudziłem się jednak wypoczęty i wyspany. Na pewno kopa dawała przepiękna pogoda - rześko, słonecznie.
Zjadłem normalne śniadanie - bułki z szynką (zero eksperymentów), w drodze na maraton wypiłem Powerade'a i przegryzłem czekoladę, żeby się trochę zatwardzić
Mamy to szczęście, że mama Ani mieszka tuż obok Malty, więc na start miałem jakieś 200 metrów, mogłem więc w domu spokojnie się przebrać i wyszykować.
Założyłem koszulkę z długim rękawem, do kieszonek włożyłem żele energetyczne, na dół legginsy za kolano. Oczywiście zapomniałem podwójnie zawiązać sznurowadła, nie rozwiązały się jednak przez cały maraton.
Rozgrzewka, przepychanie się do baloników na 3:45, krótka modlitwa...
START
Relacja kilometr po kilometrze, zapraszam:
Na starcie życzenia powodzenia od żony ś.p. prezydenta Frankiewicza, wystrzał startera, tradycyjnie "Rydwany Ognia" z głośników, linie startu przekroczyłem po ok. 50 sekundach.
1km
Biegniemy ulicą Baraniaka, słonko przygrzewa, jest przepięknie! Ulica ma taki profil, że widzę morze ludzi przede mną - fantastyczny widok, ma się wrażenie, że bierze się udział w czymś wyjątkowym... Czy nie pisałem czegoś podobnego przy półmaratonie?
Póki co tempo słabe, jest zbyt tłoczno by rozkręcić się do 5:20/km, wciąż wymijam ludzi, którzy ustawili się zbyt blisko czoła maratonu... Naprawdę powinni mieć więcej wyobraźni.
2 km
Znajdujemy się z Tureckim
Morale wysokie, obgadujemy taktykę biegu - założenie jest takie, by trzymać się baloników jak długo się da... Obaj nie jesteśmy pewni do końca swojej formy, więc wypowiedzi są ostrożne.
3 km
Biegniemy obok Katedry w kierunku centrum Poznania, zaczynają się rozmowy z innymi biegaczami - na tym etapie wszyscy są uśmiechnięci i pełni energii.
4 km
Podbieg Solną. Na trasie mnóstwo kibiców, całe rodziny dopingują swoich bliskich. Atmosfera fantastyczna, aż chce się biec.
5 km
Zbliżamy się do pierwszego punktu żywieniowego. Na nim chaos - nie będę komentował. Piję, lecimy dalej.
6 km
Al. Niepodległości, mijamy Operę, Plac Mickiewicza, Zamek... To samo centrum Poznania, i dzisiaj jest nasze!
7 km
Zbiegamy w Królowej Jadwigi, mijając "poznański Manhattan" i Stary Browar. Baloniki kilkadziesiąt metrów przed nami, systematycznie nadrabiają czas stracony na starcie. Utrzymanie tempa ok. 5:10-5:15/km nie jest na tym etapie problemem.
8 km
Wymieniamy pierwsze wrażenia z Tureckim - obaj czujemy się dobrze, wszystko gra! Achilles zaczyna się odzywać, ale nie jest to jeszcze ból. Tymczasem na pętelce po Drodze Dębińskiej wymijają nas biegnący w przeciwnym kierunku zawodnicy z czołówki - dopingujemy ich oklaskami i okrzykami. Ale zasuwają...
9 km
Nie przepadam za tą częścią trasy - wybiega się z centrum, kibiców jest mniej, biegnie się zupełnie nie w kierunku mety
Samopoczucie dopisuje, w tłumie biegaczy wypatruję... swojego kolegę z klasy z liceum! Ale jazda!
10 km
Drugi punkt żywieniowy, piję i wyciągam z kieszonki pierwszy żel. Zagaduję do Marcina - ma problemy, żeby mnie poznać, hihi. Okazuje się, że to już jego czwarty maraton - super!
11 km
Gadamy z Marcinem - co u Ciebie i takie tam. Tymczasem powoli strata ze startu znika, jest dobrze.
12 km
Nawrót na Drogę Dębińską. Uff, teraz biegniemy w dobrym kierunku. Strefa toalet leśnych
W tym miejscu dużo ludzi decyduje się załatwić swoje potrzeby - las, brak kibiców, spokój
13 km
Kończę żel i skupiam się na biegu. Baloniki cały czas kilkadziesiąt metrów przed nami, tłum powoli zaczyna się przerzedzać.
14 km
Pierwsze osoby przechodzą do marszu, wykończone wysiłkiem, ten powrót Drogą Dębińską do Królowej Jadwigi jest naprawdę wymagający - bardzo długa kilkukilometrowa prosta, która zdaje się nie mieć końca. Pogoda cały czas piękna, mamy prawdziwe szczęście!
15 km
Wracamy do centrum na Królowej Jadwigi. I co? Szalony Pietia vel Russian, White Russian vel Kulawy Pies vel Black Dog podbiega do nas, w swojej słynnej bluzie z napisem RUSSIA, w plażowych spodenkach i kolorowych CROCSACH (sic!) na nogach. Co za radość! Sam jego widok daje nam +10 do humoru i morale.
16 km
Podbieg, którego prawie nie zauważamy gadając z Piotrkiem. Kolejny punkt odżywczy, po którym Piotrek udaje się do sklepu po Browara
17 km
Mijamy Rondo Rataje i Mikaelosa w kapeluszu strzelającego fotki - jak wiele dają takie krótkie spotkania i uśmiech kogoś przyjaznego! Piotrek dogania nas i razem wbiegamy na wiadukt. Cały czas jest dużo ludzi wkoło nas, głośno zastanawiamy się ile nas będzie na drugim kółku, gdy będzie 37km...
18 km
Uff, zbieg, można odpocząć... Tempo bardzo dobre, humory dopisują, Piotrek z browarem w ręku robi furorę. Opowiada o wyścigu na Elbrus - niesamowite wrażenia...
19 km
Uprzedzam chłopaków, że zaraz za zakrętem Ania będzie czekać z aparatem gotowym do zdjęcia. Zbiegamy na lewo i poprawiamy makijaż do fotki
20 km
Ania robi na piękne wspólne zdjęcia, biegniemy dalej. Kolejny punkt odżywczy.
21 km
Zakręt na Baraniaka, przebiegamy linię startu - uff, pierwsze kółko za nami.
22 km
Półmetek - czas bardzo dobry - 1:54. Baloniki cały czas przed nami.
Dogania nas znowu Marcin, okazuje się, że znają się z Piotrkiem. Atmosfera iście rodzinna.
23 km
Achilles zaczyna boleć. Niepokoję się, jeszcze 20km do mety - czy wytrzymam?
W międzyczasie pochłaniam drugi żel.
24 km
Piotrek z Marcinem zostają w tyle, biegniemy razem z Tureckim. Na tym etapie bieg zaczyna sprawiać wysiłek, pojawia się zmęczenie. Utrzymujemy tempo, ale nie jest to już rekreacja...
25 km
Coraz więcej osób mijamy - nie dają rady...
26 km
Podbieg Solną - uff, nam też nie jest wesoło, ale trzymamy się dzielnie.
27 km
Przy Placu Mickiewicza wybiega na drogę Eddie i przybija nam piątki - jeszcze jeden kop motywacji!
28 km
Rozmowy coraz rzadsze, Turecki zostaje troszkę, cichnie, chyba ma problemy.
29 km
Staram się mu pomóc, motywuję, dociągamy trochę do baloników, które oddaliły się na jakieś sto metrów.
Z przeciwka biegnie Tomek na czas ok. 3h - brawo!
30 km
Turecki walczy ze skurczami, wysyła mnie do przodu, żebym gonił baloniki. Ciężko mi go zostawiać, ale czuję więcej siły i chcę powalczyć. Mocny uścisk dłoni i zaczynam gonić baloniki.
31 km
To znowu ten mniej fajny etap trasy. Kolejny punkt odżywczy.
32 km
Biegniemy pod słońce, odrabiam metr za metrem do baloników - jest ciężko.
33 km
Nawrót. Achilles boli ale jest do wytrzymania, cały czas jestem pełen nadziei, choć wysiłek jest już znaczny.
34 km
Doganiam baloniki
Całe szczęście, bo teraz długa prosta. Mijamy wielu biegaczy pokonanych przez maraton. Trzymam się blisko grupy, choć jestem coraz bardziej zmęczony.
35 km
Cały czas z grupą. Z przeciwnego kierunku biegną wolniejsi biegacze. Komentują nasz wysiłek z podziwem. Tymczasem ja czuję, że właśnie zaczyna się dla mnie prawdziwy maraton...
36 km
Podbieg na wiadukt na Królowej Jadwigi, na którym odpuszczam baloniki. Od tego momentu biegnę własnym tempem. Wszystko boli, Achilles przestaje mieć znaczenie, inne miejsca bolą o wiele bardziej.
37 km
Punkt żywieniowy, na którym piję dużo i jem, w marszu. ciężko utrzymać właściwą koordynację w biegu, dlatego pijąc i jedząc idę. nie chcę się zachłysnąć ani zadławić bananem. Po kilkudziesięciu metrach wracam do biegu.
38 km
Mikaelos zagrzewa mnie do boju - jestem mu wdzięczny choć sił brakuje. Podbiegam na kolejny wiadukt myśląc, że dwie godziny wcześniej zastanawialiśmy się z Tureckim i Piotrkiem, jak wielu biegaczy zostanie wkoło nas na tym drugim podbiegu, na drugim kółku... Teraz nie ma już ze mną Tureckiego ani Piotrka, dokoła zdecydowanie mniej biegaczy.
39 km
Mam wyraźny kryzys. Kibice irytują zamiast pomagać - ten hałas, ta wrzawa - pragnę zostać sam na sam z moim wysiłkiem i bólem. Tracę kolejne sekundy i minuty, mijają mnie inni zwodnicy. Nie mam do nich żalu, cieszę się, że mają siły.
Baloniki zniknęły z pola widzenia.
40 km
Powoli zdaję sobie sprawę, że mój czas niebezpiecznie zbliża się do 4h. Ostatni punkt odżywczy. Piję przez kilkanaście sekund idąc, biorę kilka głębszych oddechów i wracam do biegu. Przypominam sobie, jak było na połówce, jak czułem zapas sił na finisz - tu nie ma nic takiego. Jest ból mięśni, są lekkie skurcze, jest brak oddechu, jest palenie w płucach, jest ogromne zmęczenie psychiczne ostatnich kilometrów. Nie mam wrażenia ŚCIANY - nie wyłączył mi się prąd, ale jakbym od 35km wbiegł w gęstsze powietrze, które stawia większy opór.
Zakręt na Baraniaka.
Teraz tylko z górki do samej mety - ta myśl daje mi nadzieję.
41 km
Wiem, że ukończę maraton. Choć nadal tracę kolejne sekundy - tempo spadło do 6:30/km, to wiem, że dobiegnę.
Łzy płyną mi po policzkach...
42 km
Ludzie dokoła mnie finiszują, wyprzedzają mnie co chwilę. nie ma to znaczenia. Liczy się tylko meta, która już za chwilę.
Każdy metr się dłuży, każdy krok sprawia trudność, nie ma już żadnych sił na przyspieszenie. Nieważne, meta już tuż tuż...
42,195 km
Zbiegam na metę. Ania robi zdjęcia, szwagier Piotrek krzyczy zagrzewając do finiszu.
Widząc zegar przyspieszam na ostatnich metrach.
META
Rozpłakałem się. To koniec, jestem maratończykiem.
Koc, medal, idę do rodziny. Ania mnie przytula, płaczę.
Z trudem siadam na murku. Wszystko boli, chce mi się wymiotować, mam wrażenie, że zemdleję.
Idziemy do domu - o 17 próba w kościele, potem Msza i wielbienie, które prowadzę, trzeba będzie dać radę.
Droga do domu - jakieś 500 metrów - zajmuje mi dobre 20 minut - nie ma sił, nie mam sił, nie mam sił.
W domu odczytuję sms-a:
GRATULUJEMY KUBA CZAS METY 03:54:59 NETTO 03:54:09, MSC: 1369, M-18: 260.