wracamy do klasyków:
ja też wolę Czarny Wrzesień od wojujących feministek.
<może i powietrze zdrowsze, ale atmosfera cokolwiek gęstsza>
--------------------------------------------------------------------------------
jeszcze refleksja co do rzekomego Heideggerowskiego prymatu języka nad
bytem /"być" to "być wysłowionym"/:
prosta matematyczna zależność między ilością znaków a należnością za tekst
(która tak uderzyła mnie jako początkującego 'felietonistę'),
jako żywo przypomniała mi czasy pracy studenckiej w Szwecji:
kilogram
Hjortronu w skupie był po 50 koron; jeśli dobrze pamiętam jedna jagódka warta była 3-5 groszy.
praca polegała na chodzeniu po lesie za kołem polarnym i zbieraniu dojrzałych pięciogroszówek do wiadra.
Praca felietonisty jest prostsza:
nie wdając się w podatkowe szczegóły, można przyjąć z akceptowalną dokładnością, że jeden znak(litera) = 1 grosz.
Żeby starczyło na nowe buty co miesiąc, należy wystrzegać się jak ognia krótkich słów typu: "Bóg" (za 3 grosze), za to z lubością używać np słowa "menopauza" (9 groszy)
I to jest najlepsza alegoria kapitalizmu w ogólności
---------------------------
osobiście widzę pewne perspektywy na poprawę
bytu w moim ulubionym słowie:
PROPRIOCEPCJA (12+1 groszy,
tylko nie płacz proszę)
(ale "równouprawnienie" jest jeszcze lepsze na poprawę
bytu.)
--------------------------------------------------------------------------------------
btw, wpadliśmy w niezły
San
Beata! Ratunku!