niedziela, 25 kwietnia 2010
JAK TO PATATAJEC POD WAWELEM WALCZYŁ I ZGINĄŁ MARNIE!
▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬
Może zacznę od soboty:
Ledwo zdążyłem na pociąg. Awaria systemu wyświetlania przyjazdów i odjazdów sprawiła, że kolejka do informacji wydłużyła się do rozmiarów tych z poprzedniej epoki. O miejscu, z którego odjeżdżał pociąg do Krakowa dowiedziałem się 3 minuty przed samym odjazdem. Puściłem się więc biegiem po schodach i na całe szczęście zdążyłem. Był to mój pierwszy bieg od 4 dni

. Miałem miejsce siedzące, a jako towarzysza, naprzeciw - młodą, piękną dziewczynę, która pół drogi płakała, bo rozstała się ze swym ukochanym

, tak więc wesoło nie było. W międzyczasie napisałem parę smsów, odebrałem i wykonałem parę telefonów do forumowiczów, z którymi miałem się spotkać. Bardzo ciekawe uczucie - znać kogoś z forum (nawet całkiem przecież dobrze - o ile to możliwe), a nie kojarzyć tej osoby z głosu, czy wyglądu. Wszystkie głosy były sympatyczne, więc nastroiłem się pozytywnie.
W Krakowie złapałem taksówkę i podjechałem pod hotel. Okazało się, że Piotrek (Mimik) z siostrą Renatą są w miasteczku maratońskim. Z plecakiem przemaszerowałem więc wzdłuż Krakowskich Błoni. Od razu uderzył mnie ogrom tego miejsca i atmosfera. W głowie szybka analiza porównawcza mapy biegu z tym co mam przed oczami i od razu wiem, że te 42 km to będzie istna masakra! Oprócz tego, wszędzie widzę biegaczy, ludzi na rolkach - super. Po prawej mijam Park Jordana, o którym tak często czytam w opisach Alexii, a teraz widzę go na własne oczy. Jakiś kolo pakuje klatę na przypominającym ławeczkę do wyciskania urządzeniu. Nieco dalej ludzie grają w kosza. Super! Dzwonię do Marcina (Bleeza) i dowiaduję się, że zmierza do miasteczka wraz z żoną i córeczką. Docieram do nich po 10 minutach. Witamy się jak starzy znajomi

. Córeczka trochę nieufna wobec wujka Patatajca, ale dzieci wyczuwają to szatańskie ziarenko, które gdzieś mi pod skórą płonie

! Na miejscu trochę trudności ze znalezieniem biura zawodów (odbieramy pakiety startowe). W końcu znajdujemy namiot, zabieramy fanty i spotykamy się z w kolejności z Mimikiem i jego siostrą, oraz z Basią (Flądra), jej dziećmi i mężem... (Haha! Jak tak dalej pójdzie, to do jutra tego nie napiszę :D!). Po chwili zostajemy tylko we trójkę - Basia, Piotrek i ja. Mignął mi jeszcze Rychu, ale kurcze wyleciało mi z głowy, żeby podejść i się przywitać. Wsuwamy więc kluchy z sosem pomidorowym i gadamy o bieganiu! Wreeeeszcie! Świetnie jest pogadać z ludźmi, którzy wiedzą z czym to się je - o bieganiu mowa, nie o kluchach... Naprawdę świetna sprawa. Czuję, jakbyśmy znali się od dawna

, pora jednak robiła się późna, więc odwiedziliśmy jeszcze miejsce, w którym mieliśmy spotkać się następnego dnia przed startem i rozdzieliliśmy się. Basia w swoją stronę, My z Piotrkiem w stronę hotelu, który okazał się całkiem w porządku. Przegadaliśmy z Mimikiem i Renatą jeszcze wieczór i udaliśmy się spać. Ciężko było zasnąć, ale myślę, że te 5h snu załapałem...
Czas na niedzielę:
Pobudka leniwa! Ociągałem się jak mogłem z wyjściem spod kołdry. Rezultat był taki, że zostałem w pokoju sam

, ale to całe szczęście, bo Piotrek gapiszon, zapomniał żeli, wiec miał je mu kto przynieść. Założyłem na siebie krótkie gatki, które kupiłem w Ergolabie, koszulkę z krótkim rękawem, przywdziałem też bojowo buff'a i ruszyłem na miejsce spotkania. Na miejscu byli wszyscy oprócz mnie. Poznałem Alexię, której z perspektywy czasu strasznie dziękuję za krem przeciw oparzeniom słonecznym i Radio. Przybyli też moi dzielni giermkowie - Aja i Jacek, którzy dzierżyć mieli aparat. Sporo zamieszania przed startem, ale stajemy wreszcie w tłumie przyszłych maratończyków. Jest grupa na 4:00 i na 3:45. Mimik postanawia trzymać się tej na 3:45, a ja postanawiam biec swoim tempem. Strzał startera i ruszamy. Po chwili stajemy, ale ruszamy znowu. Biegniemy i już nie ma odwrotu. Uspokajam oddech. Trzymam się za Mimikiem. Oddala mi się o nie więcej niż 2-3 metry na minutę, ale jednak to robi. Ja wiem, że to chyba nie moje tempo. Widzieć go będę jeszcze przez 2 km. Zakręt na Błoniach, potem Królowej Jadwigi i wbieg z powrotem na Błonie. Czuję się świetnie. Tempo średnie mam 5:24. W okolicy 2 km dogania mnie Radio i mówi, że biegł będzie na 3:30. Życzę mu powodzenia. W okolicach 3 km w ramię stuka mnie Basia (Flądra) i pyta się "jak tam?". Od tej chwili biegniemy razem i troszkę przyspieszamy. Już po maratonie zastanawiamy się kto dyktował to tempo i nie umiemy znaleźć odpowiedzi. Wybiegamy z Błoni i wpadamy na pierwszy punkt z wodą. Zabieram kubek i biegnę. Basia mówi, że zna dobrze trasę, więc jak nie chcę nadrabiać na wirażach, to żebym biegł obok niej. Tak też robię. W uliczkach czuję zapachy żarcia. Zdaję sobie sprawę, że najedzony to ja nie jestem

. Po niedługim czasie wpadamy na Rynek, na którym o ile dobrze pamiętam miejsce, Basi fotę robi jej mąż z dziećmi. Pozdrawiam ich również ja. Biegniemy dalej. Tempo jest komfortowe. Nie czuję zmęczenia. Oddech mam zaskakująco wolny. Biegniemy przez Barbakan i znowu zaliczamy rynek. Wszędzie ludzie nam kibicują. Mam wrażenie, że trasa z malutkimi wyjątkami cały czas prowadzi w dół. Myślę, że powrót będzie ciężki, ale nie dopuszczam do myśli, że może być za ciężki... Parę chwil i jesteśmy nad Wisłą. Wiatr bije w pierś, zaliczmy kolejne punkty regeneracyjne. Staram się korzystać z każdego. Na głowę po raz pierwszy cisnę wodę z gąbki. Przyjemne uczucie - szum Wisły, po twarzy spływa zimna woda, a w ustach czuję sól - jak nad morzem (gdybym zamknął oczy). Biegniemy z Basią równiutko - średnia wynosi 5:17-5:18. Lecimy na 3:45. Rozmawiamy sporadycznie, nie marnując energii. Cały czas słucham swojego oddechu i oddechu Basi. Porównuję i mam wrażenie, że oddycham wolniej. Żałuję, że nie mam ustawionego widoku na tętno, bo strasznie jestem ciekawy, czy mogę oddech traktować jako wyznacznik. Wybiegamy znad Wisły na Aleję Pokoju. Droga do Nowej Huty jest przerażająco długa i monotonna. Czasem podbieg, czasem zbieg. Wsuwam pierwszy żel. Widzimy Etiopczyka - Abebe Dagane, w żółtej koszulce, który już wraca z pętli na Nowej Hucie.. Niewiarygodne, że tak zasuwa... Próbuję rozpoznać następnych, ale nie udaje mi się. Potem mijamy się z Etiopką Getą Etaferahu Tarekegn i z Basią wymieniamy spojrzenia pełne podziwu. W tym momencie wszystko jest pod kontrolą. Czuję tylko kostki i stawy skokowe, co jest dla mnie czymś normalnym. Przy treningach mam to samo. Robimy pętlę na Hucie i łapiemy czasy półmaratonu (01:56:29 brutto). Około 25 km zaczynam czuć, że utrzymywanie tego tempa zaczyna kosztować coraz więcej sił, ale nie widzę większych kryzysów - wyrzucam pierwsze opakowanie po żelu. Cały czas staram się korzystać z punktów odżywczych i odświeżających. Przy 28 km łapiemy czas 5:09/km - stanowczo za szybko. Zwalniamy. Zaczynają się podbiegi, które już wykańczają. Czuję, że z palcem u lewej nogi nie jest za ciekawie. Bąbel jest na pewno (to wiem), ale czuję, że coś tam się przelewa (wtedy prawdopodobnie krew wlała się do bąbla i podeszła pod cały paznokieć). Wyczekuję już na każdy punkt odżywczy. Myślę intensywnie o wodzie, bo drugi żel jest niesamowicie słodki... mijamy matę na 30 km i czuję, że to już nie trening a walka. Przy 32 km doznaję dziwnego uczucia. Określam je jako "podbieranie" łydki. W chwili gdy noga odwodzi się do góry czuję, że łydka zamiast odpuszczać napięcie - spina się. W tym momencie mówię Basi, że chyba łapie mnie skurcz. Basia mówi, żebym się nie przejmował, że to tylko zmęczenie. Staram się jej wierzyć. Czepiam się tej myśli jak kawałka drewna na pełnym morzu i staram się brnąć do przodu. Tempo delikatnie spada. Biegniemy już w okolicach 5:26-5:30. Z tym "podbieraniem" łydki biegnę jeszcze 3 km jęcząc co chwila i myśląc sobie... No nie dam rady... W międzyczasie mijamy Beauty&Beast - wtedy tempo trochę rośnie, zdążam jeszcze powiedzieć Basi, że dalej biegnie sama, postanawiam trochę zwolnić i niestety po kilkuset metrach odpadam...
[PAUSE]
Teraz chwila wywodu - co na to się mogło złożyć i co tak naprawdę się stało. Analizowałem dogłębnie wszystkie czynniki. W domu przejrzałem też zapis treningu z Garmina, który zrobił mi niemiłą niespodziankę i zapisał tylko część biegu (34 km). Nie wyczyściłem bowiem poprzednich aktywności i na tę (w pełni) nie starczyło miejsca. Przyczyną mogło też być przypadkowe włączenie Garmina już w hotelu - po biegu. Wróćmy jednak do analizy tego co się stało. Otóż udało mi się złapać całą butelkę zimnej wody, chłeptałem ją sobie jak szczeniak na pustyni, z radością, z uwielbieniem i to przyćmiło mój zdrowy rozsądek. Wyginając się do tyłu polałem sobie lewą nogę wzdłuż od uda do łydki. Wszystko w biegu. I w tym momencie poczułem mega skurcz! Dwugłowy uda i brzuchaty łydki ściągnęły się jak ślimak chowający się do skorupy, zrobiły się twarde jak kamień, a noga nie chciała się rozgiąć. Prawie zaliczyłem glebę. Próbowałem rozmasować, naciągnąć... Dawało to mierny skutek. Próbowałem podbiegać, ale skurcze od razu się odzywały. Na jednym z dłuższych odcinków podbiegania spotkałem siostrę Piotrka (było to już za Wawelem) i wtedy stanąłem na dobre. Od jakiejś pani udało mi się skombinować Lipton IceTea, za co jej dziękuję przeogromnie! Analizując to już w domu zauważyłem jeszcze jedną rzecz, która była prawdopodobnie przyczyną, ale nie zdawałem sobie z niej sprawy. Oddech bowiem cały czas miałem dość spokojny. Tętno natomiast wybiło w szczytowym momencie 201 uderzeń na minutę... Wychodzi więc na to, że tempo było za szybkie, albo wypłukany byłem ze wszystkiego... Ładowanie węglowodanami przed zawodami nie było optymalne, a dzień wcześniej było wręcz skąpe w węglowodany i kładąc się spać byłem jednak głodny. Mogę sobie teraz tak gdybać. Kombinować. Najprostsza i prawdopodobnie najprawdziwsza z prawd jest taka, że przesadziłem z tempem, że ambicja wzięła górę i po prostu przeliczyłem się. Dodatkowo skurcze uniemożliwiły mi dalsze kontynuowanie biegu...
[PLAY]
Zaczynam iść. Wolno jak żółw. Skurcze pojawiają się również w nodze prawej. Jest naprawdę ciężko. Na zegarku widzę średnią z kilometra (17:23/km) czuję się tragicznie... Pokonany. Mija mnie grupka na 4:00 i zachęca "pobiegnij, biegniemy jeszcze na 4:00!" Ja nie potrafię... Co próbuję to dopada mnie skurcz. Zmęczenie również jest niewiarygodne. Nieco szybciej idąc, wyprzedza mnie człowiek, który mówi, że też ma to samo. Już na 3 maratonie. Że nie jest w stanie tego pokonać. Potem okazuje się, że to znajomy Bleeza - bo imię, wygląd i ww szczegóły się zgadzają. Poruszam się takim żółwim tempem do wejścia na Błonie, gdzie spotykam Ajkę i Jacka. Wiedzą już co się stało. Że idę. Wcześniej mija mnie Alexia, ale jej nie widzę. W międzyczasie przychodzi mi do głowy myśl, że ja zejdę z trasy, że nie chcę pokonywać mety w takim stylu, że nie zasługuję na medal. W głowie dźwięczą słowa Skarżyńskiego z audycji na tok.fm - Ten jest maratończykiem, kto przebiegnie cały ten dystans bez zatrzymywania się... Więc chciałem zejść, było tylko pytanie - jak to zrobić, by nie posądzili mnie o skracanie trasy. Aja z Jackiem mówią żebym biegł. Próbuję, ale bez skutku. Skurcze cały czas łapią. Dodatkowo dostaję jakichś już abstrakcyjnych skurczy w mięśniach międzyżebrowych

. Po prostu nie da się oddychać, bo z boków czuję mocny ucisk. No komedia normalnie. Jak tak dalej pójdzie, to będą jednak te filmiki na youtube ze mną w roli tego gibającego się ledwo na mecie... Mam za sobą przedostatnie okrążenie Błoni. Widzę metę, ale po drugiej stronie. Wtedy na trasie trafia się jakiś dziadek, który mówi, żebym rozmasował i biegł. Skrzyczał mnie. Nie rozmasowałem, ale pobiegłem. Z małymi przerwami dobiegłem już do końca. Ostatni km zrobiłem w 5:33, a ostatnie 200 metrów w 5:06/km... Wpadłem na metę, ale bez satysfakcji. Tylko zadowolony, że już nigdzie nie muszę biec, czy iść... Tylko na trawkę. Jest medal, ale spojrzałem na niego może ze 2 razy...
Po zawodach spotkaliśmy się na trawce z Basią i jej rodziną, Piotrkiem wraz siostrą i Marcinem z kumplem, który też ładnie pobiegł. Wszyscy w doskonałych humorach. Tylko ja przygaszony ciut... Musiałem trochę odreagować narzekając, co pewnie wszyscy zapamiętają, ale mam nadzieję, że nie tylko to będzie się im kojarzyć ze mną

. Przeogromne gratulacje dla Basi (mocna jesteś bardzo - chylę czoła), Alexii, która nawet się nie zmęczyła (!), Marcina (świetna życiówka - na jesieni na bank będzie 3:30 złamane!), Piotrka (równy i mocny bieg - ale wiedziałem, że Cię stać), Radio (który po mocnym starcie mimo wszystko dał radę), a także Moniś, której nie poznałem niestety, ale której wynik robi na mnie olbrzymie wrażenie! Jesteście wszyscy moimi idolami!
Po godzince leżakowania i prażenia się na słońcu poszliśmy ogarnąć się do hotelu i zdać pokój. Po ablucjach wpadliśmy na godzinkę do Basi na kiełbaskę i piwo! Co to była za kiełbaska! Co to było za piwo! Takich rarytasów to ja nie jadłem i nie piłem od wieków! Przepyszne! W super atmosferze i w genialnym towarzystwie, gadając huśtaliśmy się na huśtawkach, popijaliśmy browary i wsuwaliśmy wysmażoną jak lubię kiełbaskę i witaminki w postaci kolorowej sałatki. Dzieciaki Basi - totalna beztroska! Umorusane, szczęśliwe

. Dzień dziecka! Widać po dzieciach, że super mają rodziców! Szkoda, że tak krótko w sumie posiedzieliśmy, ale pociągi były już opłacone, więc musieliśmy zmykać.
Podróż w ścisku totalnym, ale przynajmniej siedząc! Miejsca były wywalczone! W domu byłem o północy.
Jeszcze raz Basiu dziękujemy (Aja, Jacek i ja) za gościnę i Wam wszystkim dziękuję z wspólny bieg i dużo ciepłych słów już za linią mety. Dzięki nim kaca, po nie do końca udanym biegu mogę przeżyć z uśmiechem na twarzy, a i dwa dni później ledwo chodzący, poparzony (tylko łydki - dzięki Alexia jeszcze raz) przez słońce wspominam te 2 dni jako jedne z najlepszych, jakie mnie spotkały od długiego czasu.
Great Job Soldiers!
▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬
░ START: 9:30
░ WARUNKI: upał, wiatr, pełne słońce!
░ TEMPERATURA: 22°C
░
░ MONITOROWANIE I ZAPIS TRENINGU: Garmin FR 305 - 225 dni w użyciu
░ OBUWIE: Saucony ProGrid Echelon - 508 km przebiegu
░
░ DYSTANS: 42,49 km
░ CZAS: 273'55"
░
░ TEMPO ŚREDNIE: 6'26"/km
░ PULS ŚREDNI I MAKSYMALNY: 175/201 bpm
▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬
Napisz komentarz
Wpis wygenerowany za pomocą programu Sporttracks 2.1 i dodatku Spark Exporter Plugin.