28 marca, niedziela
3 Poznań Półmaraton
Zrealizować cel podstawowy bloga - pobiec pierwszą w życiu połówkę
Zrealizować cel podstawowy marca - złamać dwie godziny.
Cel maksymalny - złamać 1:50.
Ok. 10 stopni, lekki wiatr, niebo zachmurzone z przejaśnieniami, nie padało, ulice suche.
Warunki do biegania znakomite.
Nike Lunar Glide + - po biegu 218 km przebiegu.
Koszulka z długim Nike
Legginsy 2/3 Nike
Na nadgarstku Timex.
Przygotowania do biegu:
- zacząłem biegać (i prowadzić bloga) w połowie października,
- trening to na początku 2-3, później 3-4 razy w tygodniu, max. czterdzieści parę km-ów tygodniowo,
- nie trenowałem wg żadnego konkretnego planu, ale korzystałem z wiedzy internetowej oraz założeń szkoły amerykańskiej, dobierając środki treningowe podług swojego upodobania i samopoczucia.
- w tygodniu poprzedzającym zawody biegałem tylko raz, we wtorek (tysiączki), a to ze względu na fakt, że mieliśmy przeprowadzkę, głownie w czwartek i piątek, a przeprowadzaliśmy się z 3 piętra na czwarte (oba bloki bez windy), razem z meblami, bez wynajętej ekipy przeprowadzkowej (za to z fantastyczną pomocą przyjaciół), stąd wysiłku w tych dniach miałem dużo, aczkolwiek nie na tyle, by przeszkodziło mi to w niedzielnych zawodach; tym niemniej trening biegowy było jeden.
- w sobotę odebrałem żel energetyczny, odebrałem pakiet startowy (w porównaniu z pakietem z Maniackiej Dziesiątki raczej ubogi), zjadłem makaron na pasta party (jak ja nie cierpię oliwek...), przeszedłem się po stoiskach Expo (nic specjalnego), kupiliśmy z Anią nasz wymarzony stół (godzina skręcania w domu), wieczorem relaks
- rano na śniadanie kanapki, po drodze na start trochę żelek i Gatorade'a,
- w drodze na start rozgrzeweczka, trochę truchtu, na Baraniaka rozciąganie, zawiązałem też podwójnie sznurówki, o czym zapomniałem na Maniackiej i przez co musiałem 10 km biec z rozwiązanym butem
- buziak od Ani na szczęście
- ustawiłem się w swojej strefie - obok czerwonego balonika na 1:50, chwila podekscytowania i...
STRZAŁ STARTERA!!!!!
To już? Zaczęło się? Do tego przygotowywałem się przez pół roku? Przy dźwiękach "Rydwanów ognia" (lekkie ściskanie w gardle) ruszyłem... Linię startu przebiegłem po ok. pół minuty. A teraz zapraszam do relacji "kilometr po kilometrze"
1 kilometr.
Ulica Baraniaka, sporo kibiców z wycelowanymi aparatami stara się wśród tłumu biegaczy dostrzec swojego męża, brata, siostrę, ciocię... A mnie wydaje się, że każdy obiektyw namierza mnie, że każdy spust migawki strzela kiedy ja przebiegam obok... Pomimo faktu, że jestem kropelką w morzu ludzi, czuję się, jakbym był w centrum wszechświata.
2 kilometr
Ulica Jana Pawła II. Biegnie mnóstwo ludzi - widać, że nie wszyscy ustawili się w odpowiedniej strefie. Wielu wyprzedza w szybkim tempie, inni od początku zostają, niektórzy ze znajomymi w linii tamują innych, wszyscy jak mróweczki uwijają się, przebierają odnóżami, wyczuwa się duże podniecenie. Staram się nie zacząć za szybko, przed sobą mam czerwone baloniki pacemakera, oddalają się trochę, ponieważ wielu ludzi wyprzedza mnie i... biegnie przede mną, może chcą być jak najbliżej baloników? Może ich bliskość roztacza jaką niesamowitą aurę, dzięki której cel wypisany na baloniku staje się faktem? Nie było mi dane tego sprawdzić bo choć baloniki przez cały bieg majaczyły się gdzieś przede mną, to dzielił nas najmniej kilkadziesiąt metrów.
3 kilometr
Ulica Estkowskiego, most przy katedrze. Niesamowite wrażenie, kiedy widać przede mną tłum ludzi na podbiegu na most - teraz widzę dopiero jak nas wiele - a przecież za mną drugie tyle, jeśli nie więcej! Czuję się szczęśliwy, że biorę udział w takim wydarzeniu. Rozglądam się na boki, patrzę na kibiców, współczuję kierowcom, którzy muszą stać w korkach przez zamknięte ulice. Zaczynam się troszeczkę denerwować ponieważ nie widziałem tabliczek z oznaczeniem pierwszych dwóch kilometrów, ale jest 3! Na zegarku 15:34 netto, tempo 5:11, bardzo dobre, Pietia-Russian doradzał, żeby pierwszą połowę biec 5:20/km. Zwalniam troszeczkę.
4 km
Przy skrzyżowaniu z Garbarami wypatruję szwagrostwa z dziećmi - chyba jednak nie chciało im się wyjść kibicować
![:ble:](./images/smilies/ble.gif)
Ich strata. Teraz trochę pod górę na Solnej...
5 km
Pierwszy punkt z napojami. Staram się pamiętać wskazówki z forum - nie biec do pierwszego, przy którym największy tłum, wyciągnąć rękę wyraźnie do wolontariusza, złapać kubek tak by nie wylać całej zwartości, nie poślizgnąć się na pustych kubkach - dlaczego nikt nie uprzedzał, że to bieg z przeszkodami?
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Wypijam kilka łyków, nie za dużo, odrzucam pusty kubek daleko na trawę, by nie zaśmiecać innym jezdni i lecę dalej. Jeszcze chwila na uspokojenie oddechu i łapię czas po 5 km. Czwarty i piąty km po 5:20 - bardzo ładnie, baloniki nie oddaliły się za bardzo.
6 km
Ktoś nagle klepie mnie po ramieniu - odwracam głowę a tam Turecki
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
On również próbuje łamać 1:50, o czym rozmawialiśmy na forum - super, że odnalazł mnie w tym tłumie
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
Natychmiast zrobiło mi się raźniej, postanowiłem, że w miarę sił postaram się biec razem z nim. w międzyczasie przebiegliśmy obok Opery oraz Placu Mickiewicza, na którym stoją Poznańskie Krzyże. To samo centrum miasta, biegniemy Alejami Niepodległości. Przy trasie zespoły muzyczne, jedne fajniejsze, drugie mniej, wszystkie jednak dokładają swoją cegiełkę do ogólnej atmosfery, która dodaje skrzydeł.
7 km
Rozmawiamy trochę z Tureckim - opowiada mi o tym, że drugi raz podchodzi do łamania 1:50 - w duchu zaciskam mocno kciuki, bardzo bym chciał by mu się udało. Zbiegamy ulicą Królowej Jadwigi do AWF-u, mijając po drodze Stary Browar - naprawdę piękne centrum handlowe. Na mnie Poznań nie robi wrażenia, w tym sensie, że mieszkam tu od urodzenia, wszystko "opatrzyło" mi się już, ale wyobrażam sobie, że biegaczom spoza Poznania przyjemnie jest biec mijając po drodze najważniejsze miejsca i budowle. Chwila wytchnienia, zgodnie z radami Tureckiego na zbiegu na staram się odpoczywać, rozluźnić, odbijać i lecieć do przodu...
8 km
Na zakręcie na Drogę Dębińską czeka Ania z aparatem - uśmiecham się bardziej do niej niż do zdjęcia i lecę dalej. Chwilę później Ania robi zdjęcie prezydentowi, jeszcze chwilkę później Piotrkowi, swojemu bratu a mojemu drugiemu szwagrowi.
Turecki co chwilę puszcza w eter jakąś zabawną uwagę, dzięki czemu miło się biegnie, inni biegacze odpowiadają i przestają być anonimowi. Widoki się popsuły - wokoło nas nie ma za bardzo co podziwiać, ale do czasu. Po kilkuset metrach mija nas pierwszy z Kenijczyków, biegnący w drugą stronę, kończący tę 7-kilometrową pętlę - on jest na 14 kilometrze, my na ósmym. Od razu tempo wzrasta o kilka sekund
9 km
Zauważam biegacza z wózkiem dziecięcym, i myślę jak fantastycznie byłoby pobiec kiedyś z własnym dzieckiem...
Kolejny punkt z wodą, po którym Turecki przyspiesza i zostaję za nim kilkadziesiąt metrów. Mam chwilkę słabszej dyspozycji, co widać po czasach. Zostaję z własnymi myślami, pojawiają się pierwsze wątpliwości - czy dam radę? Czy wytrzymam dystans? A nawet jeśli tak, czy uda się złamać 1:50? Baloniki powiewają w oddali, coraz mniejsze...
10 km
Zaczynają boleć nogi. Myślę sobie: kurczę, już? Kolejny trudny kilometr. Tłum biegaczy rozrzedził się, na dodatek troszeczkę powiewa. Przebiegam przez matę i łapię 10km - czas ciągle dobry, jak to mówią Anglosasi "I'm on the right side of the clock".
11 km
Podbudowany troszkę czasem postanawiam zebrać się "do kupy". Układam sobie w myślach plan: po nawrocie zjem sobie żel, który biegnie ze mną w kieszonce, a potem postaram się powolutku nadrobić do Tureckiego, który cały czas w zasięgu wzroku przede mną. Na nawrocie niespodzianka - naprawdę spora grupa kibiców, głośno zagrzewająca wszystkich do boju. Dzięuję im w duchu i wyciągam żel. Pyszny! Nie tylko o smaku brzoskwiniowym, ale nawet z kawałkami owoców! Do tego gęsty, sycący, nie zjadam go do końca, ale resztkę chowam z powrotem w rękawie.
12 km
Podbudowany, posilony zwiększam odrobinę tempo i zaczynam powolutku odrabiać stratę do Tureckiego.
Wychodzi trochę słoneczko a ja staram się każdy element przekuwać w swój atut - dobra temperatura, okrzyki kibiców, ciepło słońca, świadomość, że do mety bliżej niż dalej - wszystko pracuje na moją korzyść! Tak ma być!
13 km
Baloniki są bliżej, Turecki też, jakoś więcej osób wkoło mnie. Jest dobrze. Nogi czuję, i to coraz bardziej, ale akceptuję ten fakt - musi być ciężko, w końcu daję z siebie tak dużo! Z przeciwnej strony biegną biegacze z końca stawki - ciekawe czy oni patrzą na mnie tak samo, jak ja na Kenijczyka? Wyrównuję tempo, jest już bardzo blisko do Tureckiego, teraz tylko spokojnie, żeby nie zerwać, nie zmęczyć się niepotrzebnie. Łapię kolejny międzyczas - świetne tempo, tylko kilka sekund powyżej 5 minut na kilometr.
14 km
Żel chyba zaczyna działać, wstępują we mnie nowe siły. Doganiam Tureckiego i mówię, że jestem
![uśmiech :usmiech:](./images/smilies/icon_e_smile.gif)
Zbliżają się podbiegi na Królowej Jadwigi i na trasie Katowickiej. Dopiero co doszedłem a tu nie ma czasu na odpoczynek, trzeba walczyć.
15 km
Turecki ma mocne nogi - na podbiegach nie zwalnia. Ja zostaję kilka metrów, ale kiedy widzę, że odwraca głowę, sprawdzając gdzie jestem, przyspieszam. Nie chcę by na mnie czekał i ryzykował gorszy wynik przez moją słabość, którą przecież da się pokonać! Przyspieszam, doganiam, biegnę równo z Tureckim i jeszcze jednym Panem. Biegniemy razem. Nie ma innej opcji. Zdaję sobie sprawę, że cały czas musimy walczyć, "pociskać" na każdym kilometrze, bo nie mamy marginesu na chwile słabości, albo damy radę do końca mocno i równo biec, albo nie będzie złamane 1:50. Czuję, że nie tylko mam nie dać się własnemu zmęczeniu i słabości, ale przecież mogę pomóc innym - biegnę mocno, równo, wyprostowany, pokazuję, że jest dobrze. Gdy Turecki zostaje kilka metrów na kolejnym punkcie z wodą, czekam na niego, krótkie spojrzenie, biegniemy dalej. Tabliczka z oznaczeniem 15 km gdzieś się nam "zawierusza", a my w tym czasie przebiegamy przez Rondo Rataje i rozpoczynamy kolejny podbieg. Czuję się mocno, tym mocniej, że moi towarzysze trzymają dobrze tempo. Wyprzedzamy kolejnych biegaczy, niektórzy bardzo wolno truchtają, inni idą, wielu ma grymas bólu na twarzy. Iluś z tych, którzy biegli przed nami, zeszło z trasy. te wszystkie obrazki każą mi docenić własny wysiłek - robię coś naprawdę wyjątkowego! Litry potu, kilometry przetruchtane, prześlimaczone, teraz zamieniają się na moich oczach w piękny bieg. To nic, że dla innych - żółwi, dla mnie - piękny. Łapiemy czas na 16 km - jest dobrze ale trzeba by było jeszcze lepiej, bo tempo z powodu podbiegu trochę jednak spadło.
17 km
Rozpoczyna się od Tureckiego: "Panowie, to teraz jeszcze Rusałka. Co, jednej Rusałki nie przebiegniemy?" I czujemy wszyscy, że przebiegniemy, choć na poboczu przykry widok - jednego z biegaczy właśnie zabiera karetka. Mam nadzieję, że wszystko z nim dobrze... My tymczasem dobiegamy do nawrotu i rozpoczynamy zbieg.
18 km
Turecki znowu przypomina: "rozluźnij się, swobodnie, odpoczywaj..." Czuję wielką wdzięczność za te wszystkie uwago, rady, żarty - to naprawdę pomaga. Życzę wszystkim debiutantom takiego kompana! Po zbiegu przeżywam kryzys. Może to za duże słowo, ale czuję się słabiej. Nogi gorzej niosą, oddech staje się cięższy, w głowie rodzi się niepokój. Czy dam radę?
Wiem, że jeżeli pokonam ten atak wątpliwości i niemocy, to dam radę. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że jeżeli chcę uzyskać wymarzony rezultat, to muszę wytrzymać. No i skoro biegniemy razem to razem. Biorę się w garść, kiedy skręcamy z Inflanckiej i podbiegamy koło pętli Lecha - rodzinne strony Ani, mieszkaliśmy tu zaraz po ślubie przecież - do skrzyżowania z Chartowem.
19 km
Czuje się bliskość mety. To tak niewiele - 3 kilometry, piętnaście minut, powtarzam sobie bezgłośnie. Czekamy na tabliczkę z oznaczeniem 19 km. Ostatni kilometr - 5 minut 6 sekund. Mówię do pozostałych: "Musi być!" Wiemy, o co chodzi. Damy radę. Teraz wiemy to wszyscy, teraz tylko przejść od potencji do aktu, zrealizować cel, spełnić marzenie.
20 km
Ostatni punkt z wodą, popijam 2,3 łyki i skręcam w Baraniaka. Turecki przyspiesza, jest kilkanaście, może dwadzieścia metrów przede mną.
Czuć metę nosem. Dodatkowo ostatni kilometr prawie cały czas w dół - ta świadomość to skarb. Łapię czas 20 km - jest dobrze, teraz tylko ostatni wysiłek...
21 km
Już tylko w dół, w dół, w dół...
Baloniki czerwone biegną prze dnami, rozluźnione, doganiam Tureckiego. Teraz już bez rozmów, każdy skoncentrowany na upływającym czasie, a jednocześnie cieszący się smakiem sukcesu, który za chwilę stanie się faktem.
"Prezent jest najmilszy na chwilę przed rozpakowaniem" powiedział prof. Dmuchawiec zapytany dlaczego zwleka z odpakowaniem prezentów spod choinki. Ta prawda, włożona w usta Profesora przez Małgorzatę Musierowicz, spełnia się na moich oczach. Natężenie szczęścia wokół mnie jest ogromne. 500 metrów, 250.. Ostatni zakręt, mostek, zbieg w dół i... finisz!!! Włącza się turbodoładowanie, szósty, bieg, siódmy i dziesiąty! Lecę, frunę, pędzę, wyprzedzam, wygrywam!!!!!!!
Meta. Zatrzymuję stoper. 1:50 złamane, netto, brutto, piano, forte, tutto.
Jest Turecki, jest starszy Pan, który biegł z nami. Wszystkim się udało, wszyscy zwyciężyli.
Mocny uścisk dłoni, który mówi więcej niż setki słów.
Ktoś wiesza mi medal na szyi, ktoś podaje folię termiczną. Dziękuję jednej i drugiej osobie. Podchodzę po wodę, dziękuję. Oddaję chipa, dziękuję. Dziękuję całemu światu.
Spotykam Gosię, która też złamała 1:50. Po cichu dziękuję również za nią.
Za metą.
Idę szukać Ani z mamą i razem czekamy na Piotrka. Dobiega po kilku minutach - świetny wynik, szczególnie zważywszy na fakt, że nie przygotowywał się długo.
Kilka zdjęć, do świadomości dociera fakt, że zamiast nóg mam drewniane kołki i już jesteśmy gotowi by pójść do domu, gdzie czeka sms z pomiarem czasu i miejscem - dowód, że to wszystko nie był sen. Tego dnia będę jeszcze wiele razy czytał go by się tego upewnić.
![Obrazek](http://img440.imageshack.us/img440/2159/3poznanpolmaraton28mar2.jpg)