Alexia - mimo wszystko :)
Moderator: infernal
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
3 stycznia 2010 (niedziela)
No cóż, biegania dziś nie było.
Po pierwsze ostatni dzień są u mnie rodzice i chciałam z nimi jeszcze pobyć.
Po drugie, wczoraj po bieganiu poszłam do kina i siedziałam blisko trzy godziny (bez możliwości ruszania nogami) a moje nogi nie lubią chyba bezruchu, bo zaczęły mnie boleć kolana (z trudem je wyprostowałam) i stopy. Troszkę bałam się dziś biegać. Za to nieco poćwiczyłam.
I jeszcze zdjęcie z Krakowskiego Biegu Sylwestrowego.
KOMENTARZE
No cóż, biegania dziś nie było.
Po pierwsze ostatni dzień są u mnie rodzice i chciałam z nimi jeszcze pobyć.
Po drugie, wczoraj po bieganiu poszłam do kina i siedziałam blisko trzy godziny (bez możliwości ruszania nogami) a moje nogi nie lubią chyba bezruchu, bo zaczęły mnie boleć kolana (z trudem je wyprostowałam) i stopy. Troszkę bałam się dziś biegać. Za to nieco poćwiczyłam.
I jeszcze zdjęcie z Krakowskiego Biegu Sylwestrowego.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
5 stycznia 2010 (wtorek)
Godzina: 16.30
Temperatura: nie mam pojęcia, ale dość ciepło
Długie spodnie, krótki rękaw, polar.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
około 4,5 km
5:53/km
+GR
Rodzice pojechali do domu i nastał normalny czas. Ciężko wskoczyć w wypracowane przed świętami tory. W poniedziałek nie byłam na basenie z braku czasu.
We wtorki, jak już wspominałam, dziećmi zajmuje się teściowa, wiec bez problemów możemy z mężem biegać. Niestety, wczoraj nie było takiej możliwości. Na dodatek wieczorem szłam na koncert, więc ze wszystkim trzeba było wyrobić się do godziny 19. Ja kończę pracę o 15.00. O 16.00 moja starsza córka kończy lekcje i o tej samej godzinie zaczyna trening na Wawelu. Do 17.30 trzeba młodszą odebrać z przedszkola. O 17.30 kończy się trening. Najwcześniej o 18.00 da się dotrzeć do domu. Na trening dwóch osób (pojedynczo, bo ktoś musi zająć się dziećmi) nie ma szans. Stwierdziłam więc, to ja rezygnuję z biegania, bo jakichś kompromisów w życiu trzeba szukać. Jednak brak treningu spokoju mi nie dawał. Po pracy szybciutko wróciłam do domu, zabrałam ciuchy na trening dla córy i swoje rzeczy do biegania. Przebrałam się w szatni razem z nią i poszłam biegać na stadion. Oprócz jednego, najbardziej skrajnego pasa, na bieżni był śnieg po kostki. Biegałam po odśnieżonym, więc nie do końca wiem jaki to mógłby być dystans. Zrobiłam 10 dość szybkich kółeczek, aż mi się w głowie zakręciło. Chociaż moje "szybkie" kółeczka denerwowały pewnie jedną parę, która biegała naprawdę szybko, ale starałam się nie przeszkadzać i na czas wyprzedzania zbiegałam w śnieg. Mam nadzieję, że ich nie spowolniłam. Potem szybki powrót do szatni, rozciąganie, suche ciuchy i do przedszkola. Z przedszkola z powrotem na halę i w spokoju do domu. Czas wykorzystany maksymalnie. Wiem, że tego biegania było mało, ale przynajmniej mięśnie się rozruszały. No, i było szybko.
Od dawna nie robiłam ćwiczeń siłowych po treningu .
A koncert i impreza udane .
KOMENTARZE
Godzina: 16.30
Temperatura: nie mam pojęcia, ale dość ciepło
Długie spodnie, krótki rękaw, polar.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
około 4,5 km
5:53/km
+GR
Rodzice pojechali do domu i nastał normalny czas. Ciężko wskoczyć w wypracowane przed świętami tory. W poniedziałek nie byłam na basenie z braku czasu.
We wtorki, jak już wspominałam, dziećmi zajmuje się teściowa, wiec bez problemów możemy z mężem biegać. Niestety, wczoraj nie było takiej możliwości. Na dodatek wieczorem szłam na koncert, więc ze wszystkim trzeba było wyrobić się do godziny 19. Ja kończę pracę o 15.00. O 16.00 moja starsza córka kończy lekcje i o tej samej godzinie zaczyna trening na Wawelu. Do 17.30 trzeba młodszą odebrać z przedszkola. O 17.30 kończy się trening. Najwcześniej o 18.00 da się dotrzeć do domu. Na trening dwóch osób (pojedynczo, bo ktoś musi zająć się dziećmi) nie ma szans. Stwierdziłam więc, to ja rezygnuję z biegania, bo jakichś kompromisów w życiu trzeba szukać. Jednak brak treningu spokoju mi nie dawał. Po pracy szybciutko wróciłam do domu, zabrałam ciuchy na trening dla córy i swoje rzeczy do biegania. Przebrałam się w szatni razem z nią i poszłam biegać na stadion. Oprócz jednego, najbardziej skrajnego pasa, na bieżni był śnieg po kostki. Biegałam po odśnieżonym, więc nie do końca wiem jaki to mógłby być dystans. Zrobiłam 10 dość szybkich kółeczek, aż mi się w głowie zakręciło. Chociaż moje "szybkie" kółeczka denerwowały pewnie jedną parę, która biegała naprawdę szybko, ale starałam się nie przeszkadzać i na czas wyprzedzania zbiegałam w śnieg. Mam nadzieję, że ich nie spowolniłam. Potem szybki powrót do szatni, rozciąganie, suche ciuchy i do przedszkola. Z przedszkola z powrotem na halę i w spokoju do domu. Czas wykorzystany maksymalnie. Wiem, że tego biegania było mało, ale przynajmniej mięśnie się rozruszały. No, i było szybko.
Od dawna nie robiłam ćwiczeń siłowych po treningu .
A koncert i impreza udane .
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
7 stycznia 2010 (czwartek)
Godzina: 15.30
Temperatura: +2C
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
12 km
6:36/km
+GR +GS
Ogarnął mnie całkowity bezwład. Absolutnie nic mi się nie chce. Nie chce mi się pracować, nie chce mi się myśleć, nie chce mi się jeść (w sensie wykonywania czynności, bo głodna, owszem, jestem), nie chce mi się czytać, nie chce mi się biegać, nie chce mi się... Najchętniej zakopałabym się w jakimś przytulnym gniazdku i zapadła w sen zimowy.
A tu trzeba było wyjść na trening. Bardzo ciężko było o mobilizację. Zdecydowałam więc, że mam w nosie plan i biegnę powoli parę kilometrów. Biegło się ciężko. Nogi miałam jak z ołowiu. Każdy krok po tej okropnej brei śniegowej, był drogą przez mękę. Nic mnie nie bolało, ale jakoś tak strasznie ciężko było.
W domku zrobiłam dłuuuuugie rozciąganie i w końcu gimnastykę siłową. Na złość mojemu organizmowi. By pokazać, że ja tu rządzę.
A ten post piszę siłą woli.
Brakuje mi słońca! I czystego powietrza! I gorącej czekolady!
Jutro wyjeżdżam do Szczawnicy na narty. Pewnie i tak nie będę jeździć. I cały strój biegowy mam przygotowany. Choć nie wiem czy się zmobilizuję.
Idę spać.
Mam nadzieję, że w poniedziałek się tu pojawię.
KOMENTARZE
Godzina: 15.30
Temperatura: +2C
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
12 km
6:36/km
+GR +GS
Ogarnął mnie całkowity bezwład. Absolutnie nic mi się nie chce. Nie chce mi się pracować, nie chce mi się myśleć, nie chce mi się jeść (w sensie wykonywania czynności, bo głodna, owszem, jestem), nie chce mi się czytać, nie chce mi się biegać, nie chce mi się... Najchętniej zakopałabym się w jakimś przytulnym gniazdku i zapadła w sen zimowy.
A tu trzeba było wyjść na trening. Bardzo ciężko było o mobilizację. Zdecydowałam więc, że mam w nosie plan i biegnę powoli parę kilometrów. Biegło się ciężko. Nogi miałam jak z ołowiu. Każdy krok po tej okropnej brei śniegowej, był drogą przez mękę. Nic mnie nie bolało, ale jakoś tak strasznie ciężko było.
W domku zrobiłam dłuuuuugie rozciąganie i w końcu gimnastykę siłową. Na złość mojemu organizmowi. By pokazać, że ja tu rządzę.
A ten post piszę siłą woli.
Brakuje mi słońca! I czystego powietrza! I gorącej czekolady!
Jutro wyjeżdżam do Szczawnicy na narty. Pewnie i tak nie będę jeździć. I cały strój biegowy mam przygotowany. Choć nie wiem czy się zmobilizuję.
Idę spać.
Mam nadzieję, że w poniedziałek się tu pojawię.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
9 stycznia 2010 (sobota)
Godzina: 11.30
Temperatura: ciepło
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Opaska.
Buty Nike.
1 godzina
+GR
Jak tak czytam wasze posty o dużej ilości śniegu, to śmiać mi się chce. Dobrze, że już wróciłam do Krakowa, bo bym wam nie wierzyła.
W piątek pojechałam na narty. Na Puchar Dziekana. Pierwszego dnia nie zdecydowałam się na zjeżdżanie, bo chciałam zrobić krótki rekonesans tras biegowych. Nawet udało mi się jakąś trasę wypatrzyć. Wieczorem było spotkanie integracyjne. Oj, integrowaliśmy się.
W sobotę obudził mnie szum wody. To spływał stok. Po strawieniu śniadania poszłam pobiegać (jak to na wyjazdach na narty ). Pod butami miałam breję śniegową. Trasę wybrałam przepiękną, aczkolwiek, jak się okazało, krótką. Byłam w Dolinie Białej Wody. Dwa razy. Spotkałam dwie wycieczki i spacerujących ludzi. Chyba nie byłam sensacją. Przynajmniej mam taką nadzieję. Niestety buty miałam przemoczone już po pierwszych 6 minutach, gdy wpadłam w wodę po kostki. Trasa do lekkich nie należała. Cały czas lekko pod górkę lub z górki. I okropnie ślisko. Po godzinie zakończyłam trening.
Po prysznicu poszłam na stok. Niestety nie zdecydowałam się na narty. Kiepska w te klocki jestem, a warunki były ciężkie. Jeszcze rok temu zaryzykowałabym, ale teraz się bałam, że sobie coś zrobię i całe przygotowania maratońskie diabli wezmą. Pojeździłam na jabłuszku . A potem znowu integracja. Do trzeciej nad ranem. Najgorsze jest to, że ja kompletnie nie mam pamięci do twarzy i trochę to trwa zanim dopasuję sobie człowieka do imienia i zapamiętam i jedno i drugie. A teraz przyjdą ci zintegrowani do biblioteki a ja nie będę miała pojęcia, że ich znam.
Dziś też miałam pobiegać, niestety nie mam siły. Na wyjeździe się nie dało, bo zbyt szybko wracaliśmy, potem był późny obiad u teściowej, a teraz to mi się już nie chce. Trzeba się w końcu wyspać .
A żeby udowodnić, że w Jaworkach zima płata figle, to załączam zdjęcie. Zrobione komórką tuż przed wyjazdem.
KOMENTARZE
Godzina: 11.30
Temperatura: ciepło
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Opaska.
Buty Nike.
1 godzina
+GR
Jak tak czytam wasze posty o dużej ilości śniegu, to śmiać mi się chce. Dobrze, że już wróciłam do Krakowa, bo bym wam nie wierzyła.
W piątek pojechałam na narty. Na Puchar Dziekana. Pierwszego dnia nie zdecydowałam się na zjeżdżanie, bo chciałam zrobić krótki rekonesans tras biegowych. Nawet udało mi się jakąś trasę wypatrzyć. Wieczorem było spotkanie integracyjne. Oj, integrowaliśmy się.
W sobotę obudził mnie szum wody. To spływał stok. Po strawieniu śniadania poszłam pobiegać (jak to na wyjazdach na narty ). Pod butami miałam breję śniegową. Trasę wybrałam przepiękną, aczkolwiek, jak się okazało, krótką. Byłam w Dolinie Białej Wody. Dwa razy. Spotkałam dwie wycieczki i spacerujących ludzi. Chyba nie byłam sensacją. Przynajmniej mam taką nadzieję. Niestety buty miałam przemoczone już po pierwszych 6 minutach, gdy wpadłam w wodę po kostki. Trasa do lekkich nie należała. Cały czas lekko pod górkę lub z górki. I okropnie ślisko. Po godzinie zakończyłam trening.
Po prysznicu poszłam na stok. Niestety nie zdecydowałam się na narty. Kiepska w te klocki jestem, a warunki były ciężkie. Jeszcze rok temu zaryzykowałabym, ale teraz się bałam, że sobie coś zrobię i całe przygotowania maratońskie diabli wezmą. Pojeździłam na jabłuszku . A potem znowu integracja. Do trzeciej nad ranem. Najgorsze jest to, że ja kompletnie nie mam pamięci do twarzy i trochę to trwa zanim dopasuję sobie człowieka do imienia i zapamiętam i jedno i drugie. A teraz przyjdą ci zintegrowani do biblioteki a ja nie będę miała pojęcia, że ich znam.
Dziś też miałam pobiegać, niestety nie mam siły. Na wyjeździe się nie dało, bo zbyt szybko wracaliśmy, potem był późny obiad u teściowej, a teraz to mi się już nie chce. Trzeba się w końcu wyspać .
A żeby udowodnić, że w Jaworkach zima płata figle, to załączam zdjęcie. Zrobione komórką tuż przed wyjazdem.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
12 stycznia 2010 (wtorek)
Godzina: 17.00
Temperatura: +1C
Długie spodnie, krótki rękaw, cieniutki długi rękaw.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
13,5 km w tym 13 przebieżek
6:45/km
+GR +GS
W poniedziałek moje córki odwiedzały koleżanki szkolno-przedszkolne więc na basenie nie byłam.
Po wyjeździe weekendowym wszystko mnie boli. Plecy i łokcie, bo się przewróciłam. Biodra, bo tańczyłam. Cała reszta, bo zjeżdżałam na jabłuszku. Niby człowiek ma jakąś tam kondycję, a jak przychodzi co do czego, to organizm bywa zdradliwy .
Jeśli chodzi o temperaturę, to wszystko mi się pokręciło. Spojrzałam na termometr, było +1, stwierdziłam, że przecież on źle chodzi i dodałam (zamiast odjąć) cztery stopnie. No, i zbyt lekko się ubrałam. Trochę chłodu odczuwałam.
Biegało się ciężko. Po pierwsze obolałe ciała, a po drugie śnieg. Biegłam wolno, uważając na każdy krok. Po pewnym czasie nogi przyzwyczaiły się do tych warunków i było jakby szybciej i lżej. Podobne doświadczenie miałam w 2008 na Cracovia Maraton, który pokonałam na rolkach. Padał deszcz i było ślisko, ale po paru kilometrach, jakby mniej to przeszkadzało.
Zastanawia mnie, jak trening w niesprzyjających warunkach ma się do zwykłych warunków. Czy to wpływa na nas korzystnie, czy wręcz przeciwnie. Wiadomo, że biega się wolniej, ale chyba mięśnie mimo wszystko pracują mocniej.
Muszę się jeszcze pochwalić, że nie jest ze mną tak źle, jak się obawiałam. Wczoraj w bibliotece był najazd tatarów. A właściwie "zintegrowanych" studentów. Tylko jedno imię mi uciekło z pamięci. Resztę rozpoznałam. Ufff, bałam się tego.
I jeszcze jedno . Klamka zapadła. Zapisałam się na Cracovia Maraton. Czas wrócić do planu treningowego, bo ostatnie tygodnie nie było idealnie, i wziąć się ostro do pracy. Niewiele czasu już zostało.
KOMENTARZE
Godzina: 17.00
Temperatura: +1C
Długie spodnie, krótki rękaw, cieniutki długi rękaw.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
13,5 km w tym 13 przebieżek
6:45/km
+GR +GS
W poniedziałek moje córki odwiedzały koleżanki szkolno-przedszkolne więc na basenie nie byłam.
Po wyjeździe weekendowym wszystko mnie boli. Plecy i łokcie, bo się przewróciłam. Biodra, bo tańczyłam. Cała reszta, bo zjeżdżałam na jabłuszku. Niby człowiek ma jakąś tam kondycję, a jak przychodzi co do czego, to organizm bywa zdradliwy .
Jeśli chodzi o temperaturę, to wszystko mi się pokręciło. Spojrzałam na termometr, było +1, stwierdziłam, że przecież on źle chodzi i dodałam (zamiast odjąć) cztery stopnie. No, i zbyt lekko się ubrałam. Trochę chłodu odczuwałam.
Biegało się ciężko. Po pierwsze obolałe ciała, a po drugie śnieg. Biegłam wolno, uważając na każdy krok. Po pewnym czasie nogi przyzwyczaiły się do tych warunków i było jakby szybciej i lżej. Podobne doświadczenie miałam w 2008 na Cracovia Maraton, który pokonałam na rolkach. Padał deszcz i było ślisko, ale po paru kilometrach, jakby mniej to przeszkadzało.
Zastanawia mnie, jak trening w niesprzyjających warunkach ma się do zwykłych warunków. Czy to wpływa na nas korzystnie, czy wręcz przeciwnie. Wiadomo, że biega się wolniej, ale chyba mięśnie mimo wszystko pracują mocniej.
Muszę się jeszcze pochwalić, że nie jest ze mną tak źle, jak się obawiałam. Wczoraj w bibliotece był najazd tatarów. A właściwie "zintegrowanych" studentów. Tylko jedno imię mi uciekło z pamięci. Resztę rozpoznałam. Ufff, bałam się tego.
I jeszcze jedno . Klamka zapadła. Zapisałam się na Cracovia Maraton. Czas wrócić do planu treningowego, bo ostatnie tygodnie nie było idealnie, i wziąć się ostro do pracy. Niewiele czasu już zostało.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
14 stycznia 2010 (czwartek)
Godzina: 18.30
Temperatura: -5C (w samochodzie), 0C (na oknie)
Lekki wiatr
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
12 km
6:07/km
+GR +GS
Śnieg się ubił i znowu biega się lepiej. Dziś według planu miałam pobiegać kros. Niestety, o tak późnej godzinie, to sama do lasu nie pójdę. Miał to być kros aktywny, więc chociaż pobiegałam szybciej. Bardzo lubię to tempo. Tak na granicy WB1 i WB2. Może nawet WB2. Człowiek czuje, że biega .
Co do Cracovia Maraton, to zaczynają się pierwsze schody. W sobotę przed maratonem idę na wesele. Wychodzi za mąż siostra mojego męża. Dobrze, że mam dzieci, to może uda mi się wcześniej wyjść i zwalić na nie. Do maratonu jeszcze ponad trzy miesiące a ja już się stresuję . A może tylko trzy miesiące...
KOMENTARZE
Godzina: 18.30
Temperatura: -5C (w samochodzie), 0C (na oknie)
Lekki wiatr
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
12 km
6:07/km
+GR +GS
Śnieg się ubił i znowu biega się lepiej. Dziś według planu miałam pobiegać kros. Niestety, o tak późnej godzinie, to sama do lasu nie pójdę. Miał to być kros aktywny, więc chociaż pobiegałam szybciej. Bardzo lubię to tempo. Tak na granicy WB1 i WB2. Może nawet WB2. Człowiek czuje, że biega .
Co do Cracovia Maraton, to zaczynają się pierwsze schody. W sobotę przed maratonem idę na wesele. Wychodzi za mąż siostra mojego męża. Dobrze, że mam dzieci, to może uda mi się wcześniej wyjść i zwalić na nie. Do maratonu jeszcze ponad trzy miesiące a ja już się stresuję . A może tylko trzy miesiące...
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
16 stycznia 2010 (sobota)
Godzina: 12.00
Temperatura: -4C
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
12 km
6:09/km
+GR
Rodzina wyprowadziła mnie z równowagi. Lubię to bieganie za to, że przywraca mi tę równowagę.
KOMENTARZE
Godzina: 12.00
Temperatura: -4C
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
12 km
6:09/km
+GR
Rodzina wyprowadziła mnie z równowagi. Lubię to bieganie za to, że przywraca mi tę równowagę.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
17 stycznia 2010 (niedziela)
Godzina: 12.00
Temperatura: -5C
SŁONECZKO!
Długie spodnie, długi rękaw x2, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
24 km
6:09/km
+GR
Dziś długie wybieganie. Tak dużo, to jeszcze w życiu nie pobiegłam. Biegło się cudownie. Słoneczko przeświecało. Dzieci wyjechały na obóz. Pełen luz. Biegłam sobie spokojnie, donikąd się nie spiesząc. Nie patrzyłam na zegarek i szczerze mówiąc nieco się zdziwiłam, jak okazało się, że pierwsze kółko przebiegłam w 21:30. Postanowiłam zwolnić, bo przecież daleka droga była przede mną. Drugie kółko: 21:30. I tak do końca. Każde z sześciu okrążeń robiłam dokładnie w tym samym czasie. Ostatnie było już nieco ciężkie, ale nogi dalej nie chciały zwolnić. Moja życiówka na półmaratonie to 2:10:xx. A dziś sześć okrążeń Błoń zrobiłam w 2:09:00. Chyba łapię formę .
Podczas biegania popijałam Powerade i zjadłam pół batonika. Następnym razem, jak nie zapomnę, to przetestuję żel.
Muszę przyznać, że się zmęczyłam. Dobrze, że dzieci nie ma i mogę pozwolić sobie na leniuchowanie.
Zastanawiam się co dalej. Od 21 km było już ciężko. Nie wiem, czy to nogi, czy głowa. Najdłuższy dystans, jaki mam w planie to 28 km. Czyli podczas maratonu wielką niewiadomą będzie aż 14 km. Czy głowa da radę?
KOMENTARZE
Godzina: 12.00
Temperatura: -5C
SŁONECZKO!
Długie spodnie, długi rękaw x2, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
24 km
6:09/km
+GR
Dziś długie wybieganie. Tak dużo, to jeszcze w życiu nie pobiegłam. Biegło się cudownie. Słoneczko przeświecało. Dzieci wyjechały na obóz. Pełen luz. Biegłam sobie spokojnie, donikąd się nie spiesząc. Nie patrzyłam na zegarek i szczerze mówiąc nieco się zdziwiłam, jak okazało się, że pierwsze kółko przebiegłam w 21:30. Postanowiłam zwolnić, bo przecież daleka droga była przede mną. Drugie kółko: 21:30. I tak do końca. Każde z sześciu okrążeń robiłam dokładnie w tym samym czasie. Ostatnie było już nieco ciężkie, ale nogi dalej nie chciały zwolnić. Moja życiówka na półmaratonie to 2:10:xx. A dziś sześć okrążeń Błoń zrobiłam w 2:09:00. Chyba łapię formę .
Podczas biegania popijałam Powerade i zjadłam pół batonika. Następnym razem, jak nie zapomnę, to przetestuję żel.
Muszę przyznać, że się zmęczyłam. Dobrze, że dzieci nie ma i mogę pozwolić sobie na leniuchowanie.
Zastanawiam się co dalej. Od 21 km było już ciężko. Nie wiem, czy to nogi, czy głowa. Najdłuższy dystans, jaki mam w planie to 28 km. Czyli podczas maratonu wielką niewiadomą będzie aż 14 km. Czy głowa da radę?
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
20 stycznia 2010 (środa)
Godzina: 18.00
Temperatura: -8C
Długie spodnie, krótkie spodenki, długi rękaw x2, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
10,6 km w tym 3x100 m skip A
6:26/km
+GR
Zamiast we wtorek, pobiegałam w środę.
Postanowiłam wprowadzić urozmaicenie do biegania. A mianowicie skipy. Niestety, chyba nie będzie mi dane kontynuowanie tego rodzaju treningu. Miałam w planie 10x100 m. Podczas pierwszego skipu zaczęła boleć mnie głowa. Gdy truchtem wracałam, to przestała. Podczas drugiego bolała bardziej. Podczas trzeciego do okropnego bólu głowy doszły potworne mdłości. Dałam sobie więc spokój i powolnym truchtem wróciłam do domu. Mdłości zelżały, ale cały wieczór czułam się nieszczególnie. Za tydzień spróbuję jeszcze raz. Jak będzie tak samo, to odpuszczam.
KOMENTARZE
Godzina: 18.00
Temperatura: -8C
Długie spodnie, krótkie spodenki, długi rękaw x2, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
10,6 km w tym 3x100 m skip A
6:26/km
+GR
Zamiast we wtorek, pobiegałam w środę.
Postanowiłam wprowadzić urozmaicenie do biegania. A mianowicie skipy. Niestety, chyba nie będzie mi dane kontynuowanie tego rodzaju treningu. Miałam w planie 10x100 m. Podczas pierwszego skipu zaczęła boleć mnie głowa. Gdy truchtem wracałam, to przestała. Podczas drugiego bolała bardziej. Podczas trzeciego do okropnego bólu głowy doszły potworne mdłości. Dałam sobie więc spokój i powolnym truchtem wróciłam do domu. Mdłości zelżały, ale cały wieczór czułam się nieszczególnie. Za tydzień spróbuję jeszcze raz. Jak będzie tak samo, to odpuszczam.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
23 stycznia 2010 (sobota)
Godzina: 10.30
Temperatura: -14C
Słoneczko
Długie spodnie x2, krótki rękaw x2, długi rękaw x2, wiatrówka.
Czapka x2, rękawiczki x1.
Buty Nike.
10 km
6:16/km
+GR +GS (bylejak)
Udało się dzięki słońcu! To ono mnie zmotywowało. Latem będę na nie narzekać, ale teraz jest cudownie jak się przebije .
Ubrałam się nieźle. Zimno mi nie było. Ale biegało się ciężko. Odcinek wzdłuż ul. 3 maja nawet nieźle. Natomiast wzdłuż Rudawy i Focha - okropnie. Mocny wiatr w twarz, łzawiące oczy, oszronione okulary. Chwilami niczego nie widziałam, szczególnie jak biegałam z zamkniętymi oczami . Dobrze, że niewiele osób było, to z nikim się nie zderzyłam. Biegaczy nie widziałam wcale (oprócz mojego męża).
Zastanawiam się, jak to się dzieje, że jednego dnia biegnie się lekko i przyjemnie, a innego tak strasznie ciężko. W zeszłym tygodniu, w niedzielę przebiegłam 24 km ze średnią prędkością 6:09/km. Dziś tylko 10 km a średnia 6:16/km. Jak sprawić, by na ten pierwszy maraton mieć formę taką, jak w zeszłym tygodniu? Czy osłabiło mnie przeziębienie, czy mróz? A może jeszcze coś innego?
KOMENTARZE
Godzina: 10.30
Temperatura: -14C
Słoneczko
Długie spodnie x2, krótki rękaw x2, długi rękaw x2, wiatrówka.
Czapka x2, rękawiczki x1.
Buty Nike.
10 km
6:16/km
+GR +GS (bylejak)
Udało się dzięki słońcu! To ono mnie zmotywowało. Latem będę na nie narzekać, ale teraz jest cudownie jak się przebije .
Ubrałam się nieźle. Zimno mi nie było. Ale biegało się ciężko. Odcinek wzdłuż ul. 3 maja nawet nieźle. Natomiast wzdłuż Rudawy i Focha - okropnie. Mocny wiatr w twarz, łzawiące oczy, oszronione okulary. Chwilami niczego nie widziałam, szczególnie jak biegałam z zamkniętymi oczami . Dobrze, że niewiele osób było, to z nikim się nie zderzyłam. Biegaczy nie widziałam wcale (oprócz mojego męża).
Zastanawiam się, jak to się dzieje, że jednego dnia biegnie się lekko i przyjemnie, a innego tak strasznie ciężko. W zeszłym tygodniu, w niedzielę przebiegłam 24 km ze średnią prędkością 6:09/km. Dziś tylko 10 km a średnia 6:16/km. Jak sprawić, by na ten pierwszy maraton mieć formę taką, jak w zeszłym tygodniu? Czy osłabiło mnie przeziębienie, czy mróz? A może jeszcze coś innego?
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
24 stycznia 2010 (niedziela)
Godzina: 10.00
Temperatura: -18C
Słoneczko
Długie spodnie x2, krótki rękaw, długi rękaw x3, wiatrówka.
Czapka x2, rękawiczki x2.
Buty Nike.
19,100 km
około 6:02/km
+GR
Ale było mroźno. Jako, że w planie było długie wybieganie, to ubrałam się jeszcze cieplej niż w sobotę. Mąż stukał się w głowę, jak widział, że się ubieram. Chyba mi nie wierzył, że pobiegam. Jednak byłam umówiona. A ja słowa dotrzymuję. Całą drogę do Parku Lotników słyszałam, że na pewno nikt nie przyjdzie, ale okazało się, że jest mnóstwo osób lubiących takie ekstremalne wyzwania. Całą grupą pobiegliśmy nad Wisłę. Było gorąco! Przynajmniej o jedną warstwę. Jednych rękawiczek się pozbyłam. Bardziej rozebrać się nie dało. Nad Wisłą było prześlicznie. I można było wpaść w trans.
Skrzyp, skrzyp, skrzyp... Mroźny odgłos naszych butów.
W grupie, oprócz tego, że jest gorąco, to jest też szybciej. Przynajmniej w moim wypadku. 7 km w 41:09 (dane z garmina Moniki). Pod smokiem rozstałam się z grupą i pobiegłam dalej. Nie zauważyłam, że smok zieje .
Jak tylko się odłączyłam, to zrozumiałam po co mi tyle warstw. Od razu zrobiło się zimniej. Oczywiście nie zmarzłam. Zrobiło mi się komfortowo. Jakieś 1,5 km przebiegłam w czasie mi nieznanym. Po prostu zapomniałam zegarka, a dane na komórce chyba sobie wykasowałam. Zaczęłam mierzyć od początku. Jakieś 10,6 km przebiegłam w czasie 1:05:xx. Końcówki nie pamiętam a mam już wykasowane :/.
Podsumowując, wiem ile przebiegłam, ale nie wiem w jakim czasie, ale było szybko :D.
Powedrade zamarzł mi w butelkach, czekoladki miałam twarde jak kamienie, a pod nosem szronowe wąsy. Na klatce schodowej ściągnęłam z siebie kurtkę i okazało się, że na rękawach (czyli tam gdzie nie było siateczki) mam dwa milimetry śniegu. Młodsza córka, powitała mnie okrzykiem: mamusiu, kto cię pobił?
Było fajnie :D.
KOMENTARZE
Godzina: 10.00
Temperatura: -18C
Słoneczko
Długie spodnie x2, krótki rękaw, długi rękaw x3, wiatrówka.
Czapka x2, rękawiczki x2.
Buty Nike.
19,100 km
około 6:02/km
+GR
Ale było mroźno. Jako, że w planie było długie wybieganie, to ubrałam się jeszcze cieplej niż w sobotę. Mąż stukał się w głowę, jak widział, że się ubieram. Chyba mi nie wierzył, że pobiegam. Jednak byłam umówiona. A ja słowa dotrzymuję. Całą drogę do Parku Lotników słyszałam, że na pewno nikt nie przyjdzie, ale okazało się, że jest mnóstwo osób lubiących takie ekstremalne wyzwania. Całą grupą pobiegliśmy nad Wisłę. Było gorąco! Przynajmniej o jedną warstwę. Jednych rękawiczek się pozbyłam. Bardziej rozebrać się nie dało. Nad Wisłą było prześlicznie. I można było wpaść w trans.
Skrzyp, skrzyp, skrzyp... Mroźny odgłos naszych butów.
W grupie, oprócz tego, że jest gorąco, to jest też szybciej. Przynajmniej w moim wypadku. 7 km w 41:09 (dane z garmina Moniki). Pod smokiem rozstałam się z grupą i pobiegłam dalej. Nie zauważyłam, że smok zieje .
Jak tylko się odłączyłam, to zrozumiałam po co mi tyle warstw. Od razu zrobiło się zimniej. Oczywiście nie zmarzłam. Zrobiło mi się komfortowo. Jakieś 1,5 km przebiegłam w czasie mi nieznanym. Po prostu zapomniałam zegarka, a dane na komórce chyba sobie wykasowałam. Zaczęłam mierzyć od początku. Jakieś 10,6 km przebiegłam w czasie 1:05:xx. Końcówki nie pamiętam a mam już wykasowane :/.
Podsumowując, wiem ile przebiegłam, ale nie wiem w jakim czasie, ale było szybko :D.
Powedrade zamarzł mi w butelkach, czekoladki miałam twarde jak kamienie, a pod nosem szronowe wąsy. Na klatce schodowej ściągnęłam z siebie kurtkę i okazało się, że na rękawach (czyli tam gdzie nie było siateczki) mam dwa milimetry śniegu. Młodsza córka, powitała mnie okrzykiem: mamusiu, kto cię pobił?
Było fajnie :D.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
27 stycznia 2010 (środa)
Godzina: 8.30
Temperatura: -14C
Długie spodnie x2, długi rękaw x3, wiatrówka.
Czapka x2, rękawiczki.
Buty Nike.
7,700 km
6:13/km
+GR
Jak to człowiek nigdy nie wie, co go czeka za chwilę. Niby każdy dzień przypomina dzień świstaka, ale czasem przyplączą się niemiłe niespodzianki.
W poniedziałek wieczorem w komentarzach do tego blogu napisałam:
Jadłam sobie wtedy pyszne ciasteczka koktajlowe i było mi ogólnie dobrze. Jakieś pół godziny później mój organizm się zbuntował. Nie wiem, czy to te ciasteczka (ja zazwyczaj nie jadam o takiej porze), czy inne paskudztwo. Dość, że mnie to wyłączyło z normalnego funkcjonowania na całą dobę. Wymioty, ból brzucha (który wyglądał jakbym była przynajmniej w 5 miesiącu ciąży) i ogólne osłabienie. O bieganiu nie było mowy. Z trudem byłam w stanie dojść do kuchni po herbatkę. Późnym wieczorem zaczęłam wracać do żywych.
Dziś rano czułam się już o niebo lepiej.
Muszę przyznać, że te blogi szalenie motywują. Nie tylko pisanie, ale też czytanie. Ostatnio Flądra miała słabość żołądkową i szybko się z tego podniosła i zaczęła biegać. Gdyby nie ona, to pewnie użalałabym się dziś nad sobą. Ale skoro ona mogła, to przecież ja też dam radę .
Postanowiłam więc troszkę potruchtać. Zresztą szybko się nie dało, bo każde przyspieszenie powodowało ból żołądka i odruch wymiotny. No, i ślizganie się, bo jakoś bardziej ślisko się zrobiło. Dobrze, że się ciepło ubrałam. Pomaleńku zrobiłam jedno okrążenie Błoń + wydłużony dobieg.
Teraz czuję się doskonale :D.
"Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz."
KOMENTARZE
Godzina: 8.30
Temperatura: -14C
Długie spodnie x2, długi rękaw x3, wiatrówka.
Czapka x2, rękawiczki.
Buty Nike.
7,700 km
6:13/km
+GR
Jak to człowiek nigdy nie wie, co go czeka za chwilę. Niby każdy dzień przypomina dzień świstaka, ale czasem przyplączą się niemiłe niespodzianki.
W poniedziałek wieczorem w komentarzach do tego blogu napisałam:
A jutro sama nie wiem na co się zdecydować. Albo poranne bieganie, albo późnowieczorne.
Jadłam sobie wtedy pyszne ciasteczka koktajlowe i było mi ogólnie dobrze. Jakieś pół godziny później mój organizm się zbuntował. Nie wiem, czy to te ciasteczka (ja zazwyczaj nie jadam o takiej porze), czy inne paskudztwo. Dość, że mnie to wyłączyło z normalnego funkcjonowania na całą dobę. Wymioty, ból brzucha (który wyglądał jakbym była przynajmniej w 5 miesiącu ciąży) i ogólne osłabienie. O bieganiu nie było mowy. Z trudem byłam w stanie dojść do kuchni po herbatkę. Późnym wieczorem zaczęłam wracać do żywych.
Dziś rano czułam się już o niebo lepiej.
Muszę przyznać, że te blogi szalenie motywują. Nie tylko pisanie, ale też czytanie. Ostatnio Flądra miała słabość żołądkową i szybko się z tego podniosła i zaczęła biegać. Gdyby nie ona, to pewnie użalałabym się dziś nad sobą. Ale skoro ona mogła, to przecież ja też dam radę .
Postanowiłam więc troszkę potruchtać. Zresztą szybko się nie dało, bo każde przyspieszenie powodowało ból żołądka i odruch wymiotny. No, i ślizganie się, bo jakoś bardziej ślisko się zrobiło. Dobrze, że się ciepło ubrałam. Pomaleńku zrobiłam jedno okrążenie Błoń + wydłużony dobieg.
Teraz czuję się doskonale :D.
"Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz."
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
28 stycznia 2010 (czwartek)
Godzina: 20.20
Temperatura: -2C
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
10,500 km
5:56/km
+GR +GS
Biegałam wieczorem. W ciągu dnia było tyle spraw, że nie zdążyłam. Myślałam, że spotkam Flądrę, ale jeszcze nie tym razem. Chociaż, jak się okazuje biegałyśmy w tym samym czasie. Jednak Błonia duże są i trudno się spotkać, zwłaszcza jak się biegnie w tym samym kierunku. Nie wyprzedził mnie nikt, a ja wyprzedziłam tylko dwóch mężczyzn, więc pewnie biegałyśmy w jakimś oddaleniu od siebie. Jeszcze kilka kółek i pewnie, by mnie Flądra wzięła .
Ale zrobił się upał ! Jeden człowiek biegał nawet w krótkich spodenkach. Chwilami było mi naprawdę gorąco. Tymbardziej, że 6 km biegłam WB2. Trudno było utrzymać tempo, szczególnie na prostej wzdłuż 3 maja, ale udało się. Jak, już pisała Flądra, wiatr i śnieg ostro przeszkadzały, ale chyba lubię taką pogodę. Na ostatnim odcinku wzdłuż Piastowskiej, o mały włos nie zderzyłabym się z jakimiś ludźmi. Okulary miałam ośnieżone i absolutnie nic nie widziałam. W ostatniej chwili uskoczyłam a ten człowiek się odchylił.
W sumie muszę powiedzieć, że denerwują mnie czasem ludzie na Błoniach (i nie tylko). Jak idą grupą, to nic ich nie obchodzą inni. Zajmują całą ścieżkę i jak widzą biegnącą (albo jadącą na rolkach) osobę, to nawet nie przyjdzie im go głowy żeby zrobić kawałek miejsca. A czasem jeszcze głupio komentują. To samo było w Dolinie Białej Wody. Idzie wycieczka. Zajmuje całą szerokość ścieżki. Z daleka krzyczę: " przepraszam". I co się dzieje? Wszyscy stają, odwracają się i się gapią. Nikt się nie odsunie nawet na centymetr. Trzeba maksymalnie zwolnić i przecisnąć się.
KOMENTARZE
Godzina: 20.20
Temperatura: -2C
Długie spodnie, krótki rękaw, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
10,500 km
5:56/km
+GR +GS
Biegałam wieczorem. W ciągu dnia było tyle spraw, że nie zdążyłam. Myślałam, że spotkam Flądrę, ale jeszcze nie tym razem. Chociaż, jak się okazuje biegałyśmy w tym samym czasie. Jednak Błonia duże są i trudno się spotkać, zwłaszcza jak się biegnie w tym samym kierunku. Nie wyprzedził mnie nikt, a ja wyprzedziłam tylko dwóch mężczyzn, więc pewnie biegałyśmy w jakimś oddaleniu od siebie. Jeszcze kilka kółek i pewnie, by mnie Flądra wzięła .
Ale zrobił się upał ! Jeden człowiek biegał nawet w krótkich spodenkach. Chwilami było mi naprawdę gorąco. Tymbardziej, że 6 km biegłam WB2. Trudno było utrzymać tempo, szczególnie na prostej wzdłuż 3 maja, ale udało się. Jak, już pisała Flądra, wiatr i śnieg ostro przeszkadzały, ale chyba lubię taką pogodę. Na ostatnim odcinku wzdłuż Piastowskiej, o mały włos nie zderzyłabym się z jakimiś ludźmi. Okulary miałam ośnieżone i absolutnie nic nie widziałam. W ostatniej chwili uskoczyłam a ten człowiek się odchylił.
W sumie muszę powiedzieć, że denerwują mnie czasem ludzie na Błoniach (i nie tylko). Jak idą grupą, to nic ich nie obchodzą inni. Zajmują całą ścieżkę i jak widzą biegnącą (albo jadącą na rolkach) osobę, to nawet nie przyjdzie im go głowy żeby zrobić kawałek miejsca. A czasem jeszcze głupio komentują. To samo było w Dolinie Białej Wody. Idzie wycieczka. Zajmuje całą szerokość ścieżki. Z daleka krzyczę: " przepraszam". I co się dzieje? Wszyscy stają, odwracają się i się gapią. Nikt się nie odsunie nawet na centymetr. Trzeba maksymalnie zwolnić i przecisnąć się.
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
30 stycznia 2010 (sobota)
Godzina: 19.10
Temperatura: -2C
Długie spodnie, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
10,600 km (w tym 11 koślawych przebieżek)
6:04/km
+GR
Miałam biegać przed pracą - nie chciało mi się. Miałam biegać bezpośrednio po pracy - nie chciało mi się. W zasadzie odpuściłam sobie bieganie i rozluźniłam się. Oglądałam z dziewczynkami jakieś bajki, trochę pograłyśmy na komputerze, ugotowałyśmy obiad, ależ to było lenistwo . A wieczorem poczułam taką ochotę na bieganie, że musiałam wyjść.
Pobiegałam z przyjemnością. Jednakże mierzi mnie już ta nawierzchnia. Lubię asfalt. Płaski. Równiutki. Nogi pracują wtedy jak maszyna a głowa sobie odpoczywa. Na tym, co jest teraz u nas trzeba cały czas uważać. Jest ślisko i nierówno. Ciągle czuję, że źle staję i wykręca mi kostki. Szczególnie podczas przebieżek. Żeby to się nie skończyło jakąś kontuzją...
KOMENTARZE
Godzina: 19.10
Temperatura: -2C
Długie spodnie, długi rękaw, wiatrówka.
Czapka, rękawiczki.
Buty Nike.
10,600 km (w tym 11 koślawych przebieżek)
6:04/km
+GR
Miałam biegać przed pracą - nie chciało mi się. Miałam biegać bezpośrednio po pracy - nie chciało mi się. W zasadzie odpuściłam sobie bieganie i rozluźniłam się. Oglądałam z dziewczynkami jakieś bajki, trochę pograłyśmy na komputerze, ugotowałyśmy obiad, ależ to było lenistwo . A wieczorem poczułam taką ochotę na bieganie, że musiałam wyjść.
Pobiegałam z przyjemnością. Jednakże mierzi mnie już ta nawierzchnia. Lubię asfalt. Płaski. Równiutki. Nogi pracują wtedy jak maszyna a głowa sobie odpoczywa. Na tym, co jest teraz u nas trzeba cały czas uważać. Jest ślisko i nierówno. Ciągle czuję, że źle staję i wykręca mi kostki. Szczególnie podczas przebieżek. Żeby to się nie skończyło jakąś kontuzją...
KOMENTARZE
- Alexia
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1296
- Rejestracja: 02 lip 2008, 12:16
- Życiówka na 10k: brak
- Życiówka w maratonie: brak
- Lokalizacja: Kraków
31 stycznia 2010 (niedziela)
Godzina: 12.00
Temperatura: -4C
SANKI
Wielokrotne podbiegi z sankami i bez
Ostatnia niedziela ferii. Postanowiliśmy ten dzień spędzić aktywnie. Wybraliśmy się do Parku Jordana z sankami i jabłuszkami (no, i przy okazji z dziećmi). Dawno się tak nie bawiłam. To był cudowny powrót do dzieciństwa :D. Na pupie, na sankach, na jabłuszku. Po lodzie, po piasku, po śniegu. Sama, ze swoimi dziećmi, z obcymi dziećmi, z mężem. Powolutku i szybko. Ale była jazda!
Bilans strat: boląca kość ogonowa, dwa wielkie siniaki na wewnętrznej stronie nóg pod kolanami (od sanek) i obolałe biodra (sanki są małe i mają oparcie, w które musiałam się wciskać). Ale nie żałuję tego dnia!
W związku z powyższym bieganie zostało przesunięte na jutro.
KOMENTARZE
Godzina: 12.00
Temperatura: -4C
SANKI
Wielokrotne podbiegi z sankami i bez
Ostatnia niedziela ferii. Postanowiliśmy ten dzień spędzić aktywnie. Wybraliśmy się do Parku Jordana z sankami i jabłuszkami (no, i przy okazji z dziećmi). Dawno się tak nie bawiłam. To był cudowny powrót do dzieciństwa :D. Na pupie, na sankach, na jabłuszku. Po lodzie, po piasku, po śniegu. Sama, ze swoimi dziećmi, z obcymi dziećmi, z mężem. Powolutku i szybko. Ale była jazda!
Bilans strat: boląca kość ogonowa, dwa wielkie siniaki na wewnętrznej stronie nóg pod kolanami (od sanek) i obolałe biodra (sanki są małe i mają oparcie, w które musiałam się wciskać). Ale nie żałuję tego dnia!
W związku z powyższym bieganie zostało przesunięte na jutro.
KOMENTARZE