Dobiegłem

.
Beauty&Beast czasem nie ma się dnia i tak bywa. Żal do organizatorów, że "zupa za słona" nie jest na miejscu. Lepiej chwalić niż ganić i to w pryzmacie porównań z zagranicą czy Warszawą. Może lepiej biegać tylko w dużych zagranicznych maratonach - sama zdecyduj. Może moje słowa są za ostre, może nie mogę się zdecydować.
Zacznę jednak od.... końca
Organizacja poprawna całego biegu, wile rzeczy na które narzekamy to nasza biegaczy wina. Mnie się podobało, znowu przebiegłem kawałek drogi w dobrym towarzystwie, miłej fajnej atmosferze i o niedogodnościach mojego organizmu i organizacyjnych (nie było ich dużo) już zapomniałem.
A zaczęło się w piątek wieczorem. Pakowanie nerwowe jak zwykle. Sobota rano: śniadanie, dopakowanie ostatnich rzeczy i do Łowicza odwiózł mnie teść, żona i syn Jaś (córka Dominika na rajdzie), na stacji spotkałem Piotra Sendeckiego ze Skierniewic i razem pojechaliśmy pociągiem do Poznania. Mieliśmy dwie godziny czasu na rozmowy o treningu, planowanym wyniku. Piotr celował w 3:30 ja w 4:30

. W Poznaniu Piotr pojechał na Maltę ja do Hostelu w Rynku (super widok z okna na rynek, i ogólnie przytulnie). Zaraz po rozpakowaniu pojechałem na Maltę, w drodze do biura zawodów tuż przy Malta Ski spotkałem się z Księgowym porozmawialiśmy trochę bo dawno się nie widzieliśmy i umówiliśmy na spotkanie w rynku, szybka rejestracja, odwiedziny ekspo gdzie spotkałem spotkałem kilku znajomych biegaczy. Powrót do hostelu, przypięcie numeru do koszulki walka z chipem przy bucie i już wszystko gotowe na jutro. Potem spacer po starówce, zaskoczyła mnie ilość barów, restauracji i klubów. Obejrzałem kolegiatę fany (kościół farny to najczęściej najstarszy a zarazem główny kościół w mieście - Ooco odrobiłem pracę domową

) Spotkanie z Marcinem (Księgowym) rozmowa przy kawie i rogalu marcińskim

, poznałem jego żonę i młodszą córkę. Potem spotkałem się z Łukaszem (Ooco) oraz jego przyjaciółmi i żoną Danusią. Wypiliśmy piwko, pogadaliśmy oczywiście o maratonie, zjedliśmy makaron i... spać.
Niedziela zaczęła się pobudką o 5.30. O 6.00 msza w kolegiacie, o 7.00 śniadanie przy którym poznałem trzech maratończyków, wymeldowanie z hostelu i na Mała Garbarkę gdzie umówiłem się z Ooco trochę się naszukaliśmy ale udało się spotkać. Łukasz od rana poddenerwowany mówię mu, że to pewnie "raise fiber" i dotarliśmy na Maltę. Przebieranie tu dużo śmiechu i zabawy, do depozytu i na linię startu. Bardzo mi się podobały toalety pod nowymi trybunami

. Na starcie dużo zamieszania ale atmosfera super. Ooco powędrował do grupy 4:00 a ja do 4:30 - przywitałem się z pacemakerami: Maciasem, Wiesiem, Grabkiem i Lidką (w takiej kolejności akurat). Czekamy na strzał, a tu znowu sami znajomi Stachu z Łodzi, WojtekG z Bełchatowa i kilku jeszcze ale już nie pamiętam kto. Start bardzo oszałamiający, bardzo dobrze się biegnie w takiej wrzawie. Pierwszy kilometr rozmawiam z Wiesiem bo dawno się nie widzieliśmy. potem Maciek (Macias) przedstawia mi Alicję (Alika) i Edytę (Edzia) ponieważ zobowiązałem się pomagać pacemekerą to od pierwszego wodopoju pokrzykuję: "woda na prawo", "kubki na bok" i tam takie

niosę butelki z wodą i izo, podaję banany komu trzeba, Bawimy się świetnie dużo rozmawiamy. W pewnym momencie Alik mówi, że za chwilę będzie stał jej syn Jaś, cała grupa krzyczy: "Jasiek, Jasiek" chłopiec był bardzo zadowolony. Niestety po pierwszy okrążeniu muszę zażyć lek przeciw bólowy (boli mnie kolano), na szczęście Macias miał ze sobą. Po dwóch kilometrach jest lepiej, na agrafce kibicujemy czołówce (na pierwszym okrążeniu też kibicowaliśmy) pierwszych pięciu to czarnoskórzy biegacze, szósty polak - ogromna wrzawa i oklaski dostał chłopak niezłego kopa

. Wcześniej Edzia potrzebowała gumę do żucia więc "ograbiłem" jednego kibica

. Potem już nie bardzo mogłem rozmawiać bo noga znowu zaczynała boleć. Na 38 km kurcz dwugłowego i koniec podróży z grupą na 4:30 choć jeszcze na 39 km razem z Grabkiem zachęcaliśmy wszystkich by podciągnęli do grupy 4:30. Ja musiałem trochę pomaszerować, potem już truchtałem do 41 km, zaśpiewałem szantę John Kanaka na skręcie przy samym jeziorze zagrzewał mnie do walki Sopel, trzysta metrów przed metą znowu spotkałem Stacha i taka dobiegliśmy do mety. Tam wyściskałem Edzię super debiut i Ranerkę24
Na mecie wypiłem sześć kubków Powerada, trochę go zabrakło na dwóch wodopojach.
Wyściskałem Ooco za życiówkę, poszedłem po depozyt (ja akurat nie stałem w kolejce ale kolejki były), i w dobrych humorach wróciliśmy do domu, dzięki uprzejmości kierowcy Danusi żony Łukasza.
Kibice WSPANIALI, kapele świetne, trasa dla mnie trudniejsza niż te które biegałem do tej pory (ale może to ból nogi był trudniejszy niż trasa).
Bardzo się cieszę, że pobiegłem w Poznaniu.
Przepraszam, że się rozpisałem.
Pozdrawiam nie mogąc się znaleźć w wynikach