Kazig pisze:Nie do specjalnie powolnych, tylko do długich wolnych. Nie wiem jak tam u Was z tętnami, u mnie żeby nie przekraczać 70-75% hrmax trzeba biec wolno
U mnie podobnie: Im chcę uzyskać niższe oprocentowanie hrmaxa, tym wolniej muszę biec. Widzę więc, że jest to regułą.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Ale i od tej reguły są wyjątki o czym przekonałem się wczoraj:
W sobotę pogoda nad MPKiem była iście interwałowa; Interwał deszczu, przerwa w słońcu. Przyglądając się zmaganiom żywiołów, wreszcie wyszedłem o dziewiętnastej. Po 10 minutach zgon. Żołądek zaczął obijać mi się o samą chyba miednicę.
- Po coś durna pało obżarł się o trzeciej do nieprzytomności?! Co z tego, że od stołu odczołgałeś się aż cztery godziny wcześniej?!
W planie było 1:30-1:40 biegania, więc o mało co nie zawróciłem wk... na siebie na maksa (bardzo zły na siebie). Dałem sobie jednak ostatnią nadzieję: dokuśtykałem do ulubionego drzewa, tam parę wygibasów rozciągających i powolny start w oczekiwaniu wstrząsów wtórnych. Jednak...przeszło. Żołądek podciągnął się na swoje miejsce, a nogi jęły kręcić się same do stopnia, w którym zacząłem podejrzewać Garmina o poważne zawyżanie mojej prędkości. Zwłaszcza, iż puls był nieadekwatnie niski do tempa (anomalna właściwość tętna na okoliczność tempa).
Gdybym więc zawrócił, straciłbym bardzo fajne bieganie.
Dziś jeszcze zamierzam ponownie pobiec do lasu. Chcąc utrzymać wczorajszą formę porządnie nafutruję się przed wyjściem. Teraz już wiem, że najgorsza jest ściana na pierwszych dziesięciu minutach, a potem frunie się do samiutkiego koniuszka.
A nie mówiłem, że z tą fizjologią u sportowców jest coś porządnie spaprane?