Leo pisze:Jezu, napiszcie jeszcze, że biegacie na skróty przez malinowe chruśniaki robiąc sobie przy tym dziargi na przedramionach - to padnę w niemym podziwie

Ktorys dzien - ot zwykly treining.
W pewnym momencie siezka sie konczy i zaczyna pas dzikich roz. Gestwina jakby ktos na akrod sadzil. Oczywiscie nie zawrocilem, bytem bardzo ciekaw kiedy sie roze koncza. No i skoczyly sie kilometr dalej gdzie z radoscia powitalem sciezke. Wiec Leo nie ma co podziwiac - a dziary mialem nie tylko na przedramionach, bo to w krotkich spodenkach bylo. Tego dnia jakims dziwnym sposobem rozdarlem buta. Po miesiacu dziura sie powiekszyla i rosla moja obawa, ze zacznia mi palce wychodzic

Buty do kasacji...
Odnosnie treningu w rzece.
Rzeka po ktorej bieglem byla dzika. Woda od kostek do pasa, kreta, kamienista. Wiele zwalonych, starych drzew. Mnostwo przakow, krzewow, i kilka wystraszonych ptakow spokojnie mieskajacy w nieodwidzanych przez ludzi gniazdach. Przedziwne rosliny, z gory i z dolu. Od czasu do czasu jakas rybka. Kiedy bylo w miare "normalnie" bieglem chwilowo.
Michal przypomnial mi wspominajac o butach o ciekawej i smiesznej historii. Kiedy mialem moze z 10 lat to robilismy zawody z kolega kto szybciej pobiegnie na boso po kamienach (konretnie tluczen). Nie wiem czy to jest psychicznie normalne... mielismy kosmiczny ubaw widzac swoje powyginane z bolu twarze i koslawo stawiane kroki
Jednak dla mnie ektemalny trening to przesiedziec 10 minut na slupie elektrycznym. Najpierw sprint na widok dwoch psow, ktore nagle mnie gonia i nie maja milego nastawienia, a potem cierpliwe czakanie az sobie laskawie odejda.
Do domu mialem 2km ale i tak musialem okrezna droga zrobic 6km.