Jeśli was interesują wrażenia grubaska z biegu ulicznego, oto one:
Dystans biegu 12,5 ulicami miasta. Okazało się, że byłem cięższy od prawie wszystkich uczestników biegu o minimum 20 kg, czasem więcej, więc nie liczyłem na wielką walkę. Jak pamiętacie mam ok. 95 kg i choć sporo zrzuciłem to nadal jest za dużo.
Podobne dystanse już biegałem. Uznałem, że moje tempo powinno być 5:30 do 6 min/1 km, nie większe, bo się zajadę.W końcu to miał być relaks z odrobiną adrenaliny.
Już na samym początku objąłem zaszczytne ostatnie miejsce. Trochę było głupio, bo za mną słyszałem tylko cichy warkot silnika ambulansu i samochód techniczny zawodów. Plecy pozostałych zawodników oddalały się coraz szybciej. Po drugim kilometrze, kiedy stawka znikła mi za zakrętem ulicy pomyślałem, że jestem głupi i raczej powinienem skupić się na gubieniu kolejnych kilogramów, a nie na bieganiu w zawodach. Może więc lepiej zejść póki czas? Liczy się jednak także uczestnictwo! Biegnę dalej!
Po 4 kilometrze, kiedy samotnie z karetką za plecami przebiegałem zablokowane przez policje skrzyżowania, sprawdziłem czas i okazało się, że biegnę 5 min/1 km. Za szybko! Zadziałała więc adrenalina i stres startowy. Dotąd nie biegałem tak szybko dłuższych tras, więc czym prędzej zwolniłem nieznacznie. Starałem się wprowadzić trochę luzu w moje ruchy. Skupiłem się na mijanych ulicach, budynkach, spacerujących ludziach, na zablokowanych przez policjantów samochodach. Tak osiągnąłem półmetek. Czas nadal był lepszy niż zakładałem, ale czułem się dobrze.
Na 7 kilometrze wbiegłem w nieco spokojniejszą dzielnicę z ogródkami działkowymi i tutaj dopadł mnie kryzys. Słońce grzało mocno w plecy, robiło się coraz goręcej. Zacząłem zadawać sobie pytania o sens biegu i tym podobne bzdurne myśli. Wydawało mi się, że biegnę zbyt pochylony do przodu, że zbyt męczę kręgosłup, że robię zbyt krótkie kroki i że zbyt gwałtownie łapię oddech. Zachciało mi się pić. Na tym odcinku straciłem trochę czasu.
Na 9 kilometrze przy chodnika stała starsza kobieta z rowerem, która mnie zdopingowała ciepłym głosem. Wyrównałem krok i oddech. Do 11 kilometra było OK. Tutaj pierwotnie planowałem przyspieszyć, ale zapomniałem o małym podbiegu, który mnie na tyle zmęczył, że kolejny dystans biegłem naprawdę na ostatnich nogach.
Do mety było jakieś 300 metrów wijącym się, asfaltowym chodnikiem pod duże wzniesienie. U podnóża tego wzniesienia pomyślałem sobie, że nie dam rady i ostatni odcinek przejdę pieszo. Słońce waliło z góry jak wielka żarówa w solarium. Jednak zaliczyłem ten odcinek biegnąć, a nie idąc. Wolno, ale biegiem. Udało się! Co za ulga! Nareszcie można przystanąć i napić się czegoś!!
Wrażenia i nauka płynąca z mego doświadczenia:
trzeba naprawdę zrzucić więcej kg, bo jak jesteś lżejszy wtedy wszystko idzie łatwiej
jak masz za dużo kg to biegniesz na ostatnich miejscach, niektórych to może mentalnie podłamać
adrenalina i stres startowy mogą wyprawiać z tobą dziwne rzeczy, więc kontroluj czas, aby nie przeszarżować. Jak przeszarżujesz to nie ukończysz biegu i frustracja będzie o wiele większa niż uzyskanie nienajlepszego czasu
nie myśl za dużo o technice biegu, bo jak zaczniesz kombinować z oddechem, albo stawianiem stóp na podłożu to dojdziesz do wniosku, że wszystko robisz źle, wybijesz się z rytmu, a nawet załamiesz się. Biegnij swoje, bo przecież przez wszystkie te miesiące albo lata biegania twój organizm już sam sobie ułożył technikę biegu i podczas tego jednego biegu jej z pewnością nie poprawisz. Poddaj się wytrenowanej automatyce twego biegu.
I tyle.
Powodzenia
