Bezuszny - piąte przez dziesiąte: powrót do ścigania na 5 i 10 km
Moderator: infernal
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
O ile we wtorek biegało się fajnie, to w środę...też biegało się fajnie (luźny bieg tempem 5:10 na niskim pulsie), tyle że powrócił ból w stopie od wewnętrznej strony na podeszwie.
Skróciłem więc maksymalnie bieg, zamiast 10 wpadło 7 moją standardową pętelką.
W czwartek fizjo, teraz ćwiczenia, rolowanie piłeczką i przerwa minimum do końca tygodnia. Nie jest źle, bo czuję to praktycznie tylko przy bieganiu, ale lepiej trochę odsapnąć. Biegowo w tej chwili i tak nic się nie dzieje, więc dobry timing.
Skróciłem więc maksymalnie bieg, zamiast 10 wpadło 7 moją standardową pętelką.
W czwartek fizjo, teraz ćwiczenia, rolowanie piłeczką i przerwa minimum do końca tygodnia. Nie jest źle, bo czuję to praktycznie tylko przy bieganiu, ale lepiej trochę odsapnąć. Biegowo w tej chwili i tak nic się nie dzieje, więc dobry timing.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
5 dni przerwy w celu regeneracji stopy. Zdecydowanie pomogło, zarówno odpoczynek, jak i ćwiczenia. Rolowanie stopy butelką z zamrożoną wodą to mój zdecydowany faworyt.
We wtorek przebiegłem 8 km, oczywiście puls w kosmos, ale biegło się lekko tempem ok. 5:05. Ze stopą jeszcze nie idealnie, ale już dużo dużo lepiej.
Update sprzętowy, nowe buty Brooks Levitate 5 - biega się wygodnie, choć stopy jeszcze trochę muszą się przyzwyczaić. Wydają się być dobrze amortyzowane, a jednocześnie w miarę szybkie (chociaż pewnie nie jakieś demony szybkości i do szybkich treningów lepiej stosować Launche). Pasek HR mi się zerwał w połowie. w miejscu, gdzie jest regulacja długości paska. Więc póki co tymczasowo puls z nadgarstka.
W środę nieco wydłużyłem do 10 km. Odczucia podobne jak we wtorek.
W czwartek skusiłem się na trening klubowy. Po wizycie u fizjo dostałem zielone światło na bieganie, ale lepiej trochę ograniczyć częstotliwość do ok. 3 razy w tygodniu póki co.
Najpierw standardowo 2 km rozgrzewki, potem rozgrzewka niebiegowa i 15 minut ćwiczeń skipopodobnych.
Jako danie główne duża pętla po parku ok. 2,75 km tempem progowym - pod koniec docisnąłem mocniej i wpadło po 4:07. Biegło się bardzo dobrze, w grupie łatwiej, choć płuca pod koniec się mocno nawentylowały. Przerwa zrobiła swoje.
Potem 3 minutki przerwy. I jedziemy z programem na bieżni. 200m - 400m - 600m - 400m - 200m (przerwy 200m truchtu). Tempa były dobierane na czuja, ale wchodziły tak wyraźnie poniżej tempa 4:00. Ostatnie 2 powtórzenia nawet trochę mocniej weszły, co było czuć w udach po schłodzeniu. Na koniec 2 km schłodzenia i rozciąganie.
Ze stopą ok, jeszcze nie idealnie, ale pod kontrolą. Teraz odczekam sobie do niedzieli i w międzyczasie porobię trochę ćwiczeń. Obciążenia będę dobierał w zależności od sytuacji.
We wtorek przebiegłem 8 km, oczywiście puls w kosmos, ale biegło się lekko tempem ok. 5:05. Ze stopą jeszcze nie idealnie, ale już dużo dużo lepiej.
Update sprzętowy, nowe buty Brooks Levitate 5 - biega się wygodnie, choć stopy jeszcze trochę muszą się przyzwyczaić. Wydają się być dobrze amortyzowane, a jednocześnie w miarę szybkie (chociaż pewnie nie jakieś demony szybkości i do szybkich treningów lepiej stosować Launche). Pasek HR mi się zerwał w połowie. w miejscu, gdzie jest regulacja długości paska. Więc póki co tymczasowo puls z nadgarstka.
W środę nieco wydłużyłem do 10 km. Odczucia podobne jak we wtorek.
W czwartek skusiłem się na trening klubowy. Po wizycie u fizjo dostałem zielone światło na bieganie, ale lepiej trochę ograniczyć częstotliwość do ok. 3 razy w tygodniu póki co.
Najpierw standardowo 2 km rozgrzewki, potem rozgrzewka niebiegowa i 15 minut ćwiczeń skipopodobnych.
Jako danie główne duża pętla po parku ok. 2,75 km tempem progowym - pod koniec docisnąłem mocniej i wpadło po 4:07. Biegło się bardzo dobrze, w grupie łatwiej, choć płuca pod koniec się mocno nawentylowały. Przerwa zrobiła swoje.
Potem 3 minutki przerwy. I jedziemy z programem na bieżni. 200m - 400m - 600m - 400m - 200m (przerwy 200m truchtu). Tempa były dobierane na czuja, ale wchodziły tak wyraźnie poniżej tempa 4:00. Ostatnie 2 powtórzenia nawet trochę mocniej weszły, co było czuć w udach po schłodzeniu. Na koniec 2 km schłodzenia i rozciąganie.
Ze stopą ok, jeszcze nie idealnie, ale pod kontrolą. Teraz odczekam sobie do niedzieli i w międzyczasie porobię trochę ćwiczeń. Obciążenia będę dobierał w zależności od sytuacji.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Powoli do przodu. Piątek i sobota wolne. Tylko trochę spacerów.
W niedzielę 13,5 km tempem ok. 5:08. Biegło się calkiem luźno, ale puls jeszcze wysoki, bo ostatnio mało było biegania i forma poleciała na łeb na szyję. No i dodatkowe kilogramy też nie pomagają. Powinienem był trochę zwolnić, ale lekkie nogi po przerwie same tak jakoś niosły.
Weekend brzydki jak cholera, leje i chłodno, ale złapałem okno pogodowe i po południu wyszło nawet słońce, więc przy 4 stopniach i dwóch warstwach trochę się nawet zgrzałem.
Ze stopą wyraźnie lepiej, czuć tylko niewielki dyskomfort i pod tym względem było najlepiej od 2 tygodni.
W przyszłym tygodniu jeszcze bez szaleństw, 3 biegi w tygodniu, aby dojść do 100% sprawności. Przy okazji przez mini lockdown treningi klubowe odwołane,
W niedzielę 13,5 km tempem ok. 5:08. Biegło się calkiem luźno, ale puls jeszcze wysoki, bo ostatnio mało było biegania i forma poleciała na łeb na szyję. No i dodatkowe kilogramy też nie pomagają. Powinienem był trochę zwolnić, ale lekkie nogi po przerwie same tak jakoś niosły.
Weekend brzydki jak cholera, leje i chłodno, ale złapałem okno pogodowe i po południu wyszło nawet słońce, więc przy 4 stopniach i dwóch warstwach trochę się nawet zgrzałem.
Ze stopą wyraźnie lepiej, czuć tylko niewielki dyskomfort i pod tym względem było najlepiej od 2 tygodni.
W przyszłym tygodniu jeszcze bez szaleństw, 3 biegi w tygodniu, aby dojść do 100% sprawności. Przy okazji przez mini lockdown treningi klubowe odwołane,
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
W tym tygodniu ambitny plan biegania 3 razy w tygodniu, zgodnie z zaleceniami fizjo. Dlaczego ambitny? Bo normalnie biegałbym 5 razy, ale trudno mi usiedzieć na dupie.
No ale jak jest przykaz z zewnątrz, to jednak trochę łatwiej mi odpuścić. I tak pogoda jest pod psem, codziennie leje i wieje.
Zatem poniedziałek wolny, a we wtorek skusiłem się zamiast samotnego biegania po ciemku na trening klubowy w wersji lockdownowej. Stadion zamknięty, dostaliśmy od trenera rozpiskę i biegaliśmy w grupkach po 4 osoby.
I dobrze, że zdecydowałem się, bo przetestowałem stopę i nie daje już żadnych negatywnych objawowych nawet przy szybszym bieganiu. Codziennie wykonuję ćwiczenia od fizjo i to chyba przynosi efekt.
Najpierw rozgrzeweczka 2 km truchtu po parku. Potem schowaliśmy się przed deszczem pod zadaszonym parkingiem szpitala. Tam rozgrzewka niebiegowa rzecz jasna. Potem ruszyliśmy na pętlę wokół parku w celu zabawy biegowej - 4' + 5' + 4' + 5" (p. 3'). Tempa nie były zabójcze, gdzieś w okolicach T21, bo grupka była minimalnie słabsza ode mnie to się dostosowałem i nie cisnąłem. Przerwy miały być w okolicach BC2, ale robiliśmy zwykłym truchtem.
Druga część: 7x(1'/1'), tu tempa wyszły wyraźniej poniżej 4:00, przerwa spokojny trucht. W programie było coś tam jeszcze, ale odpuściliśmy sobie przez deszcz, na zegarku było już ponad 12 km. Dotruchtałem sobie schłodzenie do 14 km i uciekam do domu.
Do dziś nie mogę zrozumieć, jak ludzie mogą biegać w kurtkach przeciwdeszczowych. 10 stopni, a byłem chyba jedyną osobą w krótkich spodenkach i jednej cienkiej warstwie na górze (z długim rękawem). OK, z początku było mi trochę chłodno od deszczu, ale na szybkich odcinkach było mi już wręcz za ciepło w długim rękawie.
No ale jak jest przykaz z zewnątrz, to jednak trochę łatwiej mi odpuścić. I tak pogoda jest pod psem, codziennie leje i wieje.
Zatem poniedziałek wolny, a we wtorek skusiłem się zamiast samotnego biegania po ciemku na trening klubowy w wersji lockdownowej. Stadion zamknięty, dostaliśmy od trenera rozpiskę i biegaliśmy w grupkach po 4 osoby.
I dobrze, że zdecydowałem się, bo przetestowałem stopę i nie daje już żadnych negatywnych objawowych nawet przy szybszym bieganiu. Codziennie wykonuję ćwiczenia od fizjo i to chyba przynosi efekt.
Najpierw rozgrzeweczka 2 km truchtu po parku. Potem schowaliśmy się przed deszczem pod zadaszonym parkingiem szpitala. Tam rozgrzewka niebiegowa rzecz jasna. Potem ruszyliśmy na pętlę wokół parku w celu zabawy biegowej - 4' + 5' + 4' + 5" (p. 3'). Tempa nie były zabójcze, gdzieś w okolicach T21, bo grupka była minimalnie słabsza ode mnie to się dostosowałem i nie cisnąłem. Przerwy miały być w okolicach BC2, ale robiliśmy zwykłym truchtem.
Druga część: 7x(1'/1'), tu tempa wyszły wyraźniej poniżej 4:00, przerwa spokojny trucht. W programie było coś tam jeszcze, ale odpuściliśmy sobie przez deszcz, na zegarku było już ponad 12 km. Dotruchtałem sobie schłodzenie do 14 km i uciekam do domu.
Do dziś nie mogę zrozumieć, jak ludzie mogą biegać w kurtkach przeciwdeszczowych. 10 stopni, a byłem chyba jedyną osobą w krótkich spodenkach i jednej cienkiej warstwie na górze (z długim rękawem). OK, z początku było mi trochę chłodno od deszczu, ale na szybkich odcinkach było mi już wręcz za ciepło w długim rękawie.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Wczoraj wjechał drugi trening w tym tygodniu i po raz drugi był to trening z grupą. Zimno się zrobiło jak na Holandię, jakieś 2-4 stopnie wieczorem. Mimo to biegło się całkiem przyjemnie.
Najpierw trochę rozgrzewki w parku, trucht + ćwiczenia. Potem danie główne: 3x8' żwawego biegu, myślę, że w okolicach progowego tempa, zegarek pokazał tempa od 4:18 do 4:13, ale momentami było szybciej, trzeba było tylko w niektórych miejscach uważać na rowerzystów, światła itp. Przerwa 4 minuty biegu. Pod kontrolą, choć calkiem mocno. Widać, że spadła mi wydolność po kilku tygodniach luzu treningowego i żywieniowego. Potem trochę przerwy w marszu i drugie danie: 3x90" mocno, weszło w okolicach tempa 3:45-4:00. W parku, więc jakieś zakręty po drodze też były. Przerwa w marszu+truchcie, też 90". Na koniec 2 km truchtu. Fajny trening, trochę tempa się zawsze przyda. Stopa nie dawała żadnych objawów w trakcie biegu po raz kolejny, co mnie bardzo cieszy. Po powrocie do domu czułem, że jest nieco bardziej zmęczona, ale porozciągałem, poćwiczyłem i jest git. Teraz chwila odpoczynku i w niedzielę może coś troszkę dłuższego wjedzie, a we wtorek kontrola u fizjo.
Najpierw trochę rozgrzewki w parku, trucht + ćwiczenia. Potem danie główne: 3x8' żwawego biegu, myślę, że w okolicach progowego tempa, zegarek pokazał tempa od 4:18 do 4:13, ale momentami było szybciej, trzeba było tylko w niektórych miejscach uważać na rowerzystów, światła itp. Przerwa 4 minuty biegu. Pod kontrolą, choć calkiem mocno. Widać, że spadła mi wydolność po kilku tygodniach luzu treningowego i żywieniowego. Potem trochę przerwy w marszu i drugie danie: 3x90" mocno, weszło w okolicach tempa 3:45-4:00. W parku, więc jakieś zakręty po drodze też były. Przerwa w marszu+truchcie, też 90". Na koniec 2 km truchtu. Fajny trening, trochę tempa się zawsze przyda. Stopa nie dawała żadnych objawów w trakcie biegu po raz kolejny, co mnie bardzo cieszy. Po powrocie do domu czułem, że jest nieco bardziej zmęczona, ale porozciągałem, poćwiczyłem i jest git. Teraz chwila odpoczynku i w niedzielę może coś troszkę dłuższego wjedzie, a we wtorek kontrola u fizjo.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
W piątek wolne od biegania. Śledziłem... finał mistrzostw świata w szachach.
Ostatnio wciągnąłem się w tę grę mocno. Kto śledził, ten wie, że w piątek wydarzyły się dość legendarne rzeczy.
W sobotę wolontariat w parkrunie. Już chyba po raz 10ty. Bardzo fajna ekipa, więc w sobotę rano wstaje się z przyjemnością. Na zawody mikołajkowe padł rekord frekwencji, 52 osoby. Do tego 3 osoby dobiegły poniżej 17 minut. Przy okazji zerknąłem na wyniki i dopiero teraz zerknąłem na kategorie wiekowe. Naprawdę ci ludzie wszyscy wyglądają na oko o 5-10 lat młodziej niż i kategorie, więc warto biegać.
W niedzielę wreszcie pobiegałem sam, zgodnie z moim jakże ambitnym planem - 3 razy w tym tygodniu. W końcu urodziny, 18tka, to 18 kilometrów. Oczywiście głupi żart, tak naprawdę jestem już od roku w M30, ale nie bylbym teraz w stanie przebiec 31 km. No cóż, 18tka weszła calkiem przyjemnie pomimo deszczu. Nogi lekkie, tylko drobny dyskomfort w stopie, ale biegłem na czuja i jestem zaskoczony, że trzymałem tempo ok. 5:05 bez problemu. Co prawda puls wyższy niż powinien być, ale te dodatkowe kg i mało treningów robią swoje.
Ostatnio wciągnąłem się w tę grę mocno. Kto śledził, ten wie, że w piątek wydarzyły się dość legendarne rzeczy.
W sobotę wolontariat w parkrunie. Już chyba po raz 10ty. Bardzo fajna ekipa, więc w sobotę rano wstaje się z przyjemnością. Na zawody mikołajkowe padł rekord frekwencji, 52 osoby. Do tego 3 osoby dobiegły poniżej 17 minut. Przy okazji zerknąłem na wyniki i dopiero teraz zerknąłem na kategorie wiekowe. Naprawdę ci ludzie wszyscy wyglądają na oko o 5-10 lat młodziej niż i kategorie, więc warto biegać.
W niedzielę wreszcie pobiegałem sam, zgodnie z moim jakże ambitnym planem - 3 razy w tym tygodniu. W końcu urodziny, 18tka, to 18 kilometrów. Oczywiście głupi żart, tak naprawdę jestem już od roku w M30, ale nie bylbym teraz w stanie przebiec 31 km. No cóż, 18tka weszła calkiem przyjemnie pomimo deszczu. Nogi lekkie, tylko drobny dyskomfort w stopie, ale biegłem na czuja i jestem zaskoczony, że trzymałem tempo ok. 5:05 bez problemu. Co prawda puls wyższy niż powinien być, ale te dodatkowe kg i mało treningów robią swoje.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Poniedziałek - wolne.
Wtorek - 10 km BS - na wybadanie - biegło się OK, tempo ok. 5:03. Nie zdążyłem na trening grupowy, bo nawał pracy mnie dopadł. Ale przynajmniej udało się wybrać do fizjo, wygląda na to, że stopa regeneruje się stopniowo.
Środa - 8 km BS - kopiuj wklej z wczoraj, tempo podobne.
Czwartek - 13 km - trening grupowy. Najpierw 2 km rozgrzewki, potem ćwiczenia, dalej pierwsze danie, 4x6' (ok. 1,5 km) tempem około progowym, dwa ostatnie trochę mocniej. Przerwa 3 minuty. Potem 3 minuty marszu i drugie danie. 4x minuta szybko/minuta marszu. Biegamy wciąż poza bieżnią, bo lockdown, więc w małych grupkach 4-6 osób, ale i tak dużo przyjemniej niż samemu.
Z ciekawych wiadomości. Wczoraj dostałem maila od Chicago Marathon, że zostałem wybrany z loterii na start w październiku 2022! Mam nadzieję, że nie wylosują też mnie na Berlin albo Londyn, bo będę w dupie. Na fali entuzjazmu po maratonie wysłałem kilka zgłoszeń i nie sądziłem, że się uda, bo szanse ponoć są niskie. A jednak warto było. W sumie brakło mi 4 minut do zdobycia kwalifikacji czasowej na Chicago, ale organizatorzy mi to w pełni wynagrodzili.
Wtorek - 10 km BS - na wybadanie - biegło się OK, tempo ok. 5:03. Nie zdążyłem na trening grupowy, bo nawał pracy mnie dopadł. Ale przynajmniej udało się wybrać do fizjo, wygląda na to, że stopa regeneruje się stopniowo.
Środa - 8 km BS - kopiuj wklej z wczoraj, tempo podobne.
Czwartek - 13 km - trening grupowy. Najpierw 2 km rozgrzewki, potem ćwiczenia, dalej pierwsze danie, 4x6' (ok. 1,5 km) tempem około progowym, dwa ostatnie trochę mocniej. Przerwa 3 minuty. Potem 3 minuty marszu i drugie danie. 4x minuta szybko/minuta marszu. Biegamy wciąż poza bieżnią, bo lockdown, więc w małych grupkach 4-6 osób, ale i tak dużo przyjemniej niż samemu.
Z ciekawych wiadomości. Wczoraj dostałem maila od Chicago Marathon, że zostałem wybrany z loterii na start w październiku 2022! Mam nadzieję, że nie wylosują też mnie na Berlin albo Londyn, bo będę w dupie. Na fali entuzjazmu po maratonie wysłałem kilka zgłoszeń i nie sądziłem, że się uda, bo szanse ponoć są niskie. A jednak warto było. W sumie brakło mi 4 minut do zdobycia kwalifikacji czasowej na Chicago, ale organizatorzy mi to w pełni wynagrodzili.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
W piątek wolne. Jak zwykle.
W sobotę parkrun, też jak zwykle. Tym razem jako 'tailwalker' - jak to się mówi po polsku? Zamykający stawkę? Największym plusem tego jest fakt, że liczy się to podwójnie, zarówno do liczby biegów, jak i do liczby wolontariatów.
Póki co uzbierałem już 12 biegów i 11 wolontariatów. Po 25 przysługuje koszulka. Szkoda, że to się nie sumuje. W każdym razie piękny wschód słońca nad jeziorami plus 5 km przemaszerowane w miłym towarzystwie w 55 minut.
W niedzielę już coś konkretniejszego, półmaraton spokojnym tempem. 21 km weszło po 5:18. Początek był dość trudny, bo biegłem po wydmach pod wiatr. Udało mi się nawet wyprzedzić rowerzystę pod górkę, tak pizgało. W drodze powrotnej już płasko i dużo łatwiej z wiatrem, to i puls się uspokoił. Średnio wciąż trochę powyżej 75%, nie jestem jeszcze w dobrej formie, ale cieszy to że połówkę przebiegłem bez większych problemów i stopa nie doskwierała zbytnio. Pod koniec trochę się rozpadalo, ale przynajmniej zrobiło się ciepło, 10 stopni!
Jeszcze pewnie tydzień w Holandii, a potem na święta do Polski, wtedy może zrobię sobie tydzień przerwy na doleczenie stopy tak w razie czego, akurat dobra okazja, bo świąteczne lenistwo + śląski smog + planowany booster nie sprzyjają zbytnio bieganiu.
W sobotę parkrun, też jak zwykle. Tym razem jako 'tailwalker' - jak to się mówi po polsku? Zamykający stawkę? Największym plusem tego jest fakt, że liczy się to podwójnie, zarówno do liczby biegów, jak i do liczby wolontariatów.
Póki co uzbierałem już 12 biegów i 11 wolontariatów. Po 25 przysługuje koszulka. Szkoda, że to się nie sumuje. W każdym razie piękny wschód słońca nad jeziorami plus 5 km przemaszerowane w miłym towarzystwie w 55 minut.
W niedzielę już coś konkretniejszego, półmaraton spokojnym tempem. 21 km weszło po 5:18. Początek był dość trudny, bo biegłem po wydmach pod wiatr. Udało mi się nawet wyprzedzić rowerzystę pod górkę, tak pizgało. W drodze powrotnej już płasko i dużo łatwiej z wiatrem, to i puls się uspokoił. Średnio wciąż trochę powyżej 75%, nie jestem jeszcze w dobrej formie, ale cieszy to że połówkę przebiegłem bez większych problemów i stopa nie doskwierała zbytnio. Pod koniec trochę się rozpadalo, ale przynajmniej zrobiło się ciepło, 10 stopni!
Jeszcze pewnie tydzień w Holandii, a potem na święta do Polski, wtedy może zrobię sobie tydzień przerwy na doleczenie stopy tak w razie czego, akurat dobra okazja, bo świąteczne lenistwo + śląski smog + planowany booster nie sprzyjają zbytnio bieganiu.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Dawno mnie tu nie było.
Co u mnie słychać? Dalej biegam regularnie. Przez dłuższy czas od listopada cały czas trapiły mnie jakiś drobne problemy, głównie rozcięgno podeszwowe, przez krótki moment achilles, a ostatnio kolano (a właściwie to winowajcą był czworogłowy). Razem z fizjo walczymy jednak i udało się od początku nowego roku utrzymać reżim 5 biegów tygodniowo po ok. 65-70 km, czasem tylko trochę schodziłem z intensywności. Do tego codzienne ćwiczenia, rozciąganie, rolowanie przynajmniej 15-20 minut i na pewno daje to efekty, bo mogę już od dłuższego czasu biegać właściwie bez żadnych problemów i dolegliwości.
Jakie są cele treningowe? Byłem zapisany na półmaraton w Hadze, bo chciałbym wreszcie złamać te 90 minut albo chociaż poprawić życiówkę. Niestety Hagę mi odwołali, więc zapisałem sie na Berlin 3 kwietnia. Ostatnio pobiegłem nawet zawody testowe i to zachęciło mnie do powrotu na forum (no i komentarz Przemka )
Jak wyglądał mój trening do tej pory? Obowiązkowym punktem było długie wybieganie, stopniowo doszedłem do 25 km i teraz ten dystans nie sprawia mi większych problemów. Staram się też co jakiś czas pobiec dłuższe wybieganie w formie BNP (np 21 km 10+10+1). Stwierdzam, że najlepiej mi się biega, gdy zbuduje sobie dobrą bazę kilometrową, chyba naprawdę bliżej mi do wytrzymałościowca.
Akcenty - w styczniu robiłem je razem z grupą biegową w klubie na bieżni, 2 razy w tygodniu więc raczej były to krótkie interwały do 1200m, ale za to treningi dość intensywne. W lutym potrzebowałem trochę zluzowania przez mięsień czworogłowy, dzięki czemu było mniej akcentów, ale za to złapałem dużo świeżości. Ostatnio biegam raczej drugie zakresy i interwały progowe, ale nie było ich jeszcze zbyt wiele. Czasem też parkrun treningowo tempem ok. T10-T15.
Tydzień temu pobiegłem parkrun już na maksa - 5 km w 19:36 (trasa minimalnie krótsza niż 5 km, ale poniżej 20 minut na pewno bym się zmieścił, pewnie ok. 19:42 byłoby uczciwsze). Wynik mnie ucieszył, bo do życiówki jeszcze trochę niby brak, ale wagowo wciąż jestem jakieś 2-3 kg powyżej celu, czyli masy życiówkowej. Od stycznia zrzuciłem już prawie 5, więc i tak nie jest źle. Po maratonie szybko się spasłem, muszę się przyznać bez bicia.
W ostatnią niedzielę (wczoraj) wreszcie nadeszły zawody na 10 km. Bieg średniej wielkości, taki na kilkaset osób na każdym dystansie, przez całą zimę w regionie odbywają się zawody z cyklu Z&Z, ale można też zapisać się na pojedynczy bieg. Zawsze są trzy dystanse do wyboru, krótki, średni i długi, w tym przypadku było to 5,10 km oraz 10 mil - mnie zależało na tescie na dychę, bo to mój ulubiony dystans i jest dla mnie dobrym wskaźnikiem.
Przed startem odebrałem pakiet na lokalnym boisku piłkarskim w małym miasteczku nieopodal, wszystko sprawnie zorganizowane i bez zbędnych dupereli. Numer startowy, jest szatnia, depozyt, z niczym nie ma problemu, ale nie ma też medali czy innych wodotrysków.
Start był dopiero o 12 i to razem z zawodnikami na 10 mil (trasa wspólna przez pierwsze 4 km). Pogoda prawie idealna. Trochę zimno, bo jakieś 5 stopni, ale bardzo słonecznie i lekki, ale zdradliwy zimny wiatr z północnego-wschodu.
Po 2,5 km truchtu na rozgrzewkę ruszyliśmy. Miałem problem z wyborem stroju, spodenki oczywiście krótkie, na górę wziąłem koszulkę z długim rękawem i po paru minutach zacząłem trochę żałować, bo szybko gotuję się w słońcu.
Pierwsze kilometry biegliśmy z wiatrem. Na początku spory tłum, ale udało mi się dzięki temu nie szarżować z tempem, musiałem tylko trochę lawirować z wyprzedzaniem. Pierwszy km wpadł jakoś w 4:10. Czułem sporą swobodę, więc postanowiłem przyspieszyć i trzymać tempo ok. 4:05, tak żeby skończyć poniżej 41 minut. Wiedziałem, że na 40 jeszcze nie jestem gotowy.
Po 2-3 km dalej dobrze się biegło, płuca zaczęły intensywniej wentylować, ale wciąż to ja wyprzedzałem. Do 4 kilometra chciałem doścignąć większą grupkę przede mną, bo zaczynało się robić pustawo, a przede mną był odcinek pod wiatr i nie chciałem biec sam. Dogoniłem ich, ale problem w tych, że musiałem ich też wyprzedzić. Gdy zmieniliśmy kierunek biegu, wiatr zacząl być cholernie wkurzający, miałem wrażenie, że za chwilę zerwie mi numerek startowy Tempo cały czas trzymałem równiutko po ok. 4:05. Znaczniki kilometrów też mijałem mniej więcej na czas tempem 4:05 (GPS pokazywał o kilkadziesiąt metrów mniej).
Na 5 km podali wodę, w ogóle zapomniałem o tej opcji, ale stwierdziłem, że kubeczek nie zaszkodzi. Na głowę nic nie lałem, za zimno. Jednak ten długi rekawek przy biegu pod wiatr nie był aż tak głupim pomysłem. Na 6 km nagle asfaltowa trasa zamieniła się w polną drogę. Biegliśmy tak przez około kilometr. Droga była calkiem ubita, ale wąska, więc wyprzedzać musiałem po trawie. Mostek wyglądał dość chybotliwie, ale na szczęście nie zawalił się pod moim słonim ciężarem. Mnie już nikt do końca biegu nie wyprzedził. Ten kilometr wpadł trochę wolniej, pewnie ok. 4:10, mimo że tu było z wiatrem.
Pozostałe 3 już na maksa pod wiatr, wracamy na asfalt. Na trasie bardzo się przerzedziło. Oddychałem coraz częściej i bardzo głośno, nawet głośniej od rywali, ale i tak ich wyprzedzałem. Wróciliśmy już do miasteczka, kibiców prawie nie było, czasem tylko wolontariusze coś tam bili brawo i dopingowali. Było ich sporo, bo zakręty zaczęły się mnożyć niemiłosiernie. Tempo trzymane cały czas ok. 4:05. Pod wiatr trudno było przyspieszyć. Nogi nie bolały, ale płuca pracowały prawie na maksa. Na znaczniku 9 km jakaś głupia agrafka, zawrotka o 180 stopni i ostatnia prosta do mety, a nie czekaj... jeszcze 2 zakręty. Widziałem, że nikt już mnie za plecami nie dogoni ani ja nikogo nie wyprzedzę, więc nie ryzykowałem ostrego finiszu. Nie było z czego. Gdy zobaczyłem bramkę mety i zostało kilkanaście sekund do 41 minut, ostatni zryw i zatrzymałem zegarek z czasem 40:57. Oficjalny pomiar to 40:59, więc tempomat działa.
Zwykle na ostatnim kilometrze mam siłę przyspieszyć poniżej 4:00, ale tym razem się nie udalo. Może bez tego wiatru "pod narty". Ciekawy był pomiar pulsu z paska - średnie 170, maksymalne 179 - to bardzo niski wynik jak na moją dychę, zwykle miałem ok. 178-182 średnie i 190-195 maks. Chyba mi serce urosło i strefy się poprzesuwały. Ogólnie jestem zadowolony. 39 miejsce wśród panów i 15 miejsce w kategorii. Jeszcze 4 tygodnie do półmaratonu, myślę, że można być umiarkowanym optymistą.
Co u mnie słychać? Dalej biegam regularnie. Przez dłuższy czas od listopada cały czas trapiły mnie jakiś drobne problemy, głównie rozcięgno podeszwowe, przez krótki moment achilles, a ostatnio kolano (a właściwie to winowajcą był czworogłowy). Razem z fizjo walczymy jednak i udało się od początku nowego roku utrzymać reżim 5 biegów tygodniowo po ok. 65-70 km, czasem tylko trochę schodziłem z intensywności. Do tego codzienne ćwiczenia, rozciąganie, rolowanie przynajmniej 15-20 minut i na pewno daje to efekty, bo mogę już od dłuższego czasu biegać właściwie bez żadnych problemów i dolegliwości.
Jakie są cele treningowe? Byłem zapisany na półmaraton w Hadze, bo chciałbym wreszcie złamać te 90 minut albo chociaż poprawić życiówkę. Niestety Hagę mi odwołali, więc zapisałem sie na Berlin 3 kwietnia. Ostatnio pobiegłem nawet zawody testowe i to zachęciło mnie do powrotu na forum (no i komentarz Przemka )
Jak wyglądał mój trening do tej pory? Obowiązkowym punktem było długie wybieganie, stopniowo doszedłem do 25 km i teraz ten dystans nie sprawia mi większych problemów. Staram się też co jakiś czas pobiec dłuższe wybieganie w formie BNP (np 21 km 10+10+1). Stwierdzam, że najlepiej mi się biega, gdy zbuduje sobie dobrą bazę kilometrową, chyba naprawdę bliżej mi do wytrzymałościowca.
Akcenty - w styczniu robiłem je razem z grupą biegową w klubie na bieżni, 2 razy w tygodniu więc raczej były to krótkie interwały do 1200m, ale za to treningi dość intensywne. W lutym potrzebowałem trochę zluzowania przez mięsień czworogłowy, dzięki czemu było mniej akcentów, ale za to złapałem dużo świeżości. Ostatnio biegam raczej drugie zakresy i interwały progowe, ale nie było ich jeszcze zbyt wiele. Czasem też parkrun treningowo tempem ok. T10-T15.
Tydzień temu pobiegłem parkrun już na maksa - 5 km w 19:36 (trasa minimalnie krótsza niż 5 km, ale poniżej 20 minut na pewno bym się zmieścił, pewnie ok. 19:42 byłoby uczciwsze). Wynik mnie ucieszył, bo do życiówki jeszcze trochę niby brak, ale wagowo wciąż jestem jakieś 2-3 kg powyżej celu, czyli masy życiówkowej. Od stycznia zrzuciłem już prawie 5, więc i tak nie jest źle. Po maratonie szybko się spasłem, muszę się przyznać bez bicia.
W ostatnią niedzielę (wczoraj) wreszcie nadeszły zawody na 10 km. Bieg średniej wielkości, taki na kilkaset osób na każdym dystansie, przez całą zimę w regionie odbywają się zawody z cyklu Z&Z, ale można też zapisać się na pojedynczy bieg. Zawsze są trzy dystanse do wyboru, krótki, średni i długi, w tym przypadku było to 5,10 km oraz 10 mil - mnie zależało na tescie na dychę, bo to mój ulubiony dystans i jest dla mnie dobrym wskaźnikiem.
Przed startem odebrałem pakiet na lokalnym boisku piłkarskim w małym miasteczku nieopodal, wszystko sprawnie zorganizowane i bez zbędnych dupereli. Numer startowy, jest szatnia, depozyt, z niczym nie ma problemu, ale nie ma też medali czy innych wodotrysków.
Start był dopiero o 12 i to razem z zawodnikami na 10 mil (trasa wspólna przez pierwsze 4 km). Pogoda prawie idealna. Trochę zimno, bo jakieś 5 stopni, ale bardzo słonecznie i lekki, ale zdradliwy zimny wiatr z północnego-wschodu.
Po 2,5 km truchtu na rozgrzewkę ruszyliśmy. Miałem problem z wyborem stroju, spodenki oczywiście krótkie, na górę wziąłem koszulkę z długim rękawem i po paru minutach zacząłem trochę żałować, bo szybko gotuję się w słońcu.
Pierwsze kilometry biegliśmy z wiatrem. Na początku spory tłum, ale udało mi się dzięki temu nie szarżować z tempem, musiałem tylko trochę lawirować z wyprzedzaniem. Pierwszy km wpadł jakoś w 4:10. Czułem sporą swobodę, więc postanowiłem przyspieszyć i trzymać tempo ok. 4:05, tak żeby skończyć poniżej 41 minut. Wiedziałem, że na 40 jeszcze nie jestem gotowy.
Po 2-3 km dalej dobrze się biegło, płuca zaczęły intensywniej wentylować, ale wciąż to ja wyprzedzałem. Do 4 kilometra chciałem doścignąć większą grupkę przede mną, bo zaczynało się robić pustawo, a przede mną był odcinek pod wiatr i nie chciałem biec sam. Dogoniłem ich, ale problem w tych, że musiałem ich też wyprzedzić. Gdy zmieniliśmy kierunek biegu, wiatr zacząl być cholernie wkurzający, miałem wrażenie, że za chwilę zerwie mi numerek startowy Tempo cały czas trzymałem równiutko po ok. 4:05. Znaczniki kilometrów też mijałem mniej więcej na czas tempem 4:05 (GPS pokazywał o kilkadziesiąt metrów mniej).
Na 5 km podali wodę, w ogóle zapomniałem o tej opcji, ale stwierdziłem, że kubeczek nie zaszkodzi. Na głowę nic nie lałem, za zimno. Jednak ten długi rekawek przy biegu pod wiatr nie był aż tak głupim pomysłem. Na 6 km nagle asfaltowa trasa zamieniła się w polną drogę. Biegliśmy tak przez około kilometr. Droga była calkiem ubita, ale wąska, więc wyprzedzać musiałem po trawie. Mostek wyglądał dość chybotliwie, ale na szczęście nie zawalił się pod moim słonim ciężarem. Mnie już nikt do końca biegu nie wyprzedził. Ten kilometr wpadł trochę wolniej, pewnie ok. 4:10, mimo że tu było z wiatrem.
Pozostałe 3 już na maksa pod wiatr, wracamy na asfalt. Na trasie bardzo się przerzedziło. Oddychałem coraz częściej i bardzo głośno, nawet głośniej od rywali, ale i tak ich wyprzedzałem. Wróciliśmy już do miasteczka, kibiców prawie nie było, czasem tylko wolontariusze coś tam bili brawo i dopingowali. Było ich sporo, bo zakręty zaczęły się mnożyć niemiłosiernie. Tempo trzymane cały czas ok. 4:05. Pod wiatr trudno było przyspieszyć. Nogi nie bolały, ale płuca pracowały prawie na maksa. Na znaczniku 9 km jakaś głupia agrafka, zawrotka o 180 stopni i ostatnia prosta do mety, a nie czekaj... jeszcze 2 zakręty. Widziałem, że nikt już mnie za plecami nie dogoni ani ja nikogo nie wyprzedzę, więc nie ryzykowałem ostrego finiszu. Nie było z czego. Gdy zobaczyłem bramkę mety i zostało kilkanaście sekund do 41 minut, ostatni zryw i zatrzymałem zegarek z czasem 40:57. Oficjalny pomiar to 40:59, więc tempomat działa.
Zwykle na ostatnim kilometrze mam siłę przyspieszyć poniżej 4:00, ale tym razem się nie udalo. Może bez tego wiatru "pod narty". Ciekawy był pomiar pulsu z paska - średnie 170, maksymalne 179 - to bardzo niski wynik jak na moją dychę, zwykle miałem ok. 178-182 średnie i 190-195 maks. Chyba mi serce urosło i strefy się poprzesuwały. Ogólnie jestem zadowolony. 39 miejsce wśród panów i 15 miejsce w kategorii. Jeszcze 4 tygodnie do półmaratonu, myślę, że można być umiarkowanym optymistą.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Berliner Halbmarathon, czy też Półmaraton Berliński, jak kto woli.
03.04.2022
Aż trudno uwierzyć, że ostatni półmaraton biegłem aż półtora roku temu... Za to po drodze były już dwa maratony. Była to już moja siódma połówka, więc przed biegiem naprawdę zero stresu i pełny luz. Może nawet aż za bardzo się wyluzowałem, bo dzień przed biegiem zrobiłem po Berlinie ładne 25 tysięcy kroków, szkoda było mi zmarnować dzień w Rajchu, żeby sobie trochę nie pozwiedzać. Na samym odbiorze pakietu trochę się zeszło, bo trzeba było podjechać na słynne dawne lotnisko Tempelhof, gdzie kiedyś uciekały samoloty zza żelaznej kurtyny do wolnego Berlina, a dziś uciekali tutaj biegacze z całej Europy. Samo Expo było ogromne, ale bardzo dobrze zorganizowane i bez kolejek.
No i trochę faktycznie przesadziłem, bo pod koniec dnia od samego chodzenia (plus 5 km truchtu w sobotę rano) czułem trochę mięśnie dwugłowe. Na szczęście węgli i nawadniania nie zabrakło, więc bez obaw.
Przed biegiem wiedziałem, że życiówka (1:31 z groszami) jest spokojnie w zasięgu, ale co do 1:30 nie byłem pewny. Na plus działało to, że pracowałem mocno przez ostatni rok nad wytrzymałością, w ostatnim cyklu treningowym biegałem w pewnym momencie co tydzień ok. 25 km longi, więc bardziej jak pod maraton, ale tempowo nie czułem się przygotowany na życiową formę - głównie patrząc po treningach i po ostatniej dyszce pobiegniętej równo w 41 minut miesiąc temu, czyli o minutę gorzej niż życiówka. Do tego wagę udało mi się zbić tylko do ok. 78-79 kg, czyli daleko dobre 3 kg od życiówkowej wagi.
W niedzielę rano standardowe przygotowanie, zjadłem 1,5 bułki z dżemem i banana, wstałem o 7:30, start mojej fali był o 10:05. Pełen automatyzm, toaletę udało się wcześnie ogarnąć, rozgrzewka, 3 km truchtu i kilka przebieżek, zostawiłem moim kibicom cieplejsze ciuchy i o 9:30 ruszyłem w kierunku startu. I dobrze, że zostawiłem sobie więcej czasu, bo...ledwie zdążyłem do mojej strefy (a i tak musiałem trochę podtruchtać). W biegu brało udział 26 tysięcy biegaczy, a i tak nie dało się prawie nigdzie odczuć tłumu, tyle że miasteczko startowe było naprawdę przeogromne. (do tego tylko jedna brama wejściowa, do której wpuszczano tylko biegaczy). Za bramą trzeba było założyć maseczkę i większość osób rzeczywiście stosowała się, pełen ordnung.
Dotarłem do strefy 5 minut przed startem, nerwowo przepiąłem jeszcze pas z żelami, gdy zauważyłem, że spodenki są założone tył do przodu. Szybka przebiórka już w ścisku w strefie, sprawdziłem, czy chip w bucie jest dobrze zamocowany, a tu za chwilę finalne odliczanie. Lecimy! Pierwsze 3 km biegło się dość lekko. Start w wielkim parku Tiergarten, mijamy słynną kolumnę zwycięstwa. Założenie to biec po 4:20, nie przepalić początku. Idzie zaskakująco lekko, jak na luźnym treningu. Cały czas starałem się trzymać zielonej linii na asfalcie wyznaczającej optymalną trasę biegu. Fajny bajer, powinni to robić na każdym biegu. Minąłem dwie kobiety, trzymające wspólnie w biegu flagę Ukrainy, toteż krzyknąlem im, Slawa Ukrainie! Pogoda była chłodna, rano może ze 3 stopnie, ale zrobiło się słonecznie, do tego na pierwszych kilometrach wiało trochę w mordę. Byłem zaskoczony, że za startem naprawdę zero tłoku, miałem mnóstwo miejsca dla siebie (ale cały czas było z kim biec i nigdy nie byłem osamotniony).
Pierwsza piątka wpadła w tempie 4:18. Jest nieźle. Stwierdziłem, że postaram się trochę przyspieszyć, może rozkręcić się do 4:15 i powalczyć o te upragnione sub90. Jak na złość, stopniowo zaczęły się odzywać mięśnie. Najpierw czworogłowe zagrały swoje intro, potem wjechały dwugłowe i to głównie one dały mi się we znaki już do końca biegu. Nie był to jakiś mocny ból, ale dość upierdliwy. Próbowałem wejść na szybsze tempo, ale co przyspieszyłem, to za każdym razem zegarek uparcie pokazywał coś w okolicach 4:15-4:20. Miejscami GPS też świrował przez zakręty, budynki, biegliśmy bardzo ładną trasą, dobiegliśmy do pałacu Charlottenburg, ale dookoła było sporo wysokich kamienic. Podbiegów właściwie nie było, poza kilkoma małymi właśnie na odcinku między 5 a 10 km. W pewnym momencie wbiegliśmy też na kostkę brukową, a potem do krótkiego tunelu, co wybiło mnie trochę z rytmu. Jakieś nawet małe detale zaczęły mnie mocno irytować Zrobiło się ciepło w słońcu, musiałem podwinąć rękawy. Startowalem oczywiście w krótkich spodenkach, a na górę wziąłem jedną warstwę - długi rękaw. Mimo to, przy 5-7 stopniach zrobiło mi się bardzo ciepło. 10 km minąłem równo w 43 minuty i pomyślałem sobie, że 1:30 to raczej nie będzie, bo utrzymuję tempo 4:18 na styk, ale życiówka powinna wpaść.
I wtedy stało się coś dziwnego. Nagle zacząłem biec szybciej, zaprzyjaźniłem się z bólem, zrobił się znośny. Nie czuć było prędkości, a momentami zegarek pokazywał nawet tempo bliskie 4:00 lub szybsze. Przestałem ufać wskazaniom zegarka i po prostu trzymałem się tych samych ludzi, a w miarę sił starałem się wyprzedzać. Rzadko kiedy ktoś mnie wyprzedzał. Sprawdzałem tylko wskazania zegarka co kilometr, żeby kontrolować tempo, flagi były rozstawione regularnie i były dobrze widoczne. GPS doliczył ładnych 400m przez cały bieg, ale nie dlatego, że nie biegłem optymalnie, po biegu widzę, że po prostu trochę błądził. Miejsca było sporo, ale cały czas jest z kim biec. Może to zjedzony na 8 km żel dał mi też więcej sił do biegu. Może też było z wiatrem na dłuższym odcinku z zachodu na wschód.
Na 12-13 km złapałem jakąś silniejszą motywację, dużo kibiców też wykonywało świetną robotę. Zacząłem sobie pod nosem nucić energiczną muzykę filmową, która nagle skojarzyła mi się luźno pod wpływem bębniarzy przy trasie. Kilometr za kilometrem mozolnie odliczałem, już niedługo do 15 kilometra na Placu Poczdamskim. Powoli wpadamy w znajome rejony. Policzyłem sobie, że jak 15kę przekroczę w 1:04:30, to będzie dobrze, a jeśli w 1:04:00, to jest nawet szansa to sub90. Liczenie świetnie zajmuje czas. Przed 15km na punkcie z wodą wypuściłem kubeczek z ręki. Szkoda, miałem naprawdę ochotę się napić, a może nawet wylać coś na głowę. Wreszcie wpada 15 km i jest blisko do 1:04:00, czyli będę walczył o sub90! Jest dobrze. Mijamy plac Poczdamski, masa kibiców, ależ to była motywacja.
Za chwilę kolejne sławne punkty, w tym Checkpoint Charlie, czyli granica między wschodnim a zachodnim Berlinem. Nie jest lekko, ale na pewno lepiej niż na poprzednich półmaratonach. Lubię biegać negative splitem, kolejny raz to się sprawdziło, ale mam wrażenie, że parę kilometrów temu czułem sie gorzej niż teraz, to dla mnie jakaś zagadka. Przed ostatnim punktem z wodą w razie czego zjadłem jeszcze sobie drugi żel, ale bardziej pro forma, bo nie czułem się super głodny.
Na końcu już tylko odliczam, jakim tempem muszę biec, żeby była życiówka, a jakim sub90. Życiówki już nie zawalę, musiałaby się stać katastrofa na miarę wojny, skurczy albo sraczki. Czekam na jakiś kryzys, ale nie przychodzi. Coraz częściej zerkam na zegarek. Nagle zaczynamy mijać coraz ciekawsze miejsce w centrum Berlina, a tu jakiś ładny pałac, a tu plac Gendarmenmarkt. Trochę sporo zakrętów, ale trzymam się zielonej linii. Cisnę, cisnę, jeszcze mocniej. Nagle tempo zbliża się do 4:00 albo nawet je przekacza. Ciekawe, na treningu bym umierał, a tu biegnie się calkiem przyjemnie?!
Wreszcie ostatni zakręt, widzę Bramę Brandenburską przed sobą i już wiem, że się uda. Niesamowity moment, bo to przecież tutaj, dokładnie w tym miejscu, pada tyle rekordów świata w maratonie, a nagle jestem tutaj ja z moim własnym małym rekordem. Jeszcze ważna rzecz, mijamy ruską ambasadę, miałem ochotę wrzasnąć coś o ruskich k..., ale powstrzymałem się, nie wiem czy bardziej przez grzeczność czy przez brak siły. Chyba jednak to drugie. Miejscowi postawili tutaj tabliczkę z napisem Plac Zelenskiego i rozwiesili na drzewach dziecięcy skarpetki, żeby upamiętnić ofiary wojny. Bardzo wymowne...
Ostatnia prosta wydaje się wyjątkowo długa, czyżby jednak zegarek zawalił robotę? Nie, wszystko się zgadza. Mijamy bramę, mijamy znacznik 21 km i na początku parku jest mała czerwona brama z napisem ZIEL. Uniosłem rękę w góre, wrzeszczałem jak po*ebany, ale niczego nie było słuchać w tumulcie kibiców. Czas brutto 1:31:07, ale netto 1:29:27. Duży zapas udalo się zbudować na ostatnim kilometrze, rzekomo wg GPS pobiegłem go w 3:45, ale nie chce mi się wierzyć, bo z pulsem nie dobiłem zbyt wysoko, ledwie do 180. W ogóle chyba strefy mi się poprzesuwały. Jest świetnie, dawno tak się nie cieszyłem z wyniku.
Każdemu polecam Półmaraton w Berlinie, trasa idealna, płaska, szybka, pogoda w kwietniu też powinna zwykle sprzyjać. Do tego świetna organizacja. Za metą picie, banany, piwo bezalkoholowe, ponczo i... maseczka. No i nie można zapomnieć oddać cholernego chipa z buta. Szybko wyszedłem z tej strefy, gdzie kibice nie mają dostępu, żeby ubrać się, bo nagle zrobiło mi się dość zimno. Szybko wjechał sznycel wiedeński z frytami i browarem w pobliskiej knajpie. Na tym kończę mój sezon wiosenny, więc potem był czas na świętowanie.
Jeszcze jeśli ktoś lubi cyferki:
03.04.2022
Aż trudno uwierzyć, że ostatni półmaraton biegłem aż półtora roku temu... Za to po drodze były już dwa maratony. Była to już moja siódma połówka, więc przed biegiem naprawdę zero stresu i pełny luz. Może nawet aż za bardzo się wyluzowałem, bo dzień przed biegiem zrobiłem po Berlinie ładne 25 tysięcy kroków, szkoda było mi zmarnować dzień w Rajchu, żeby sobie trochę nie pozwiedzać. Na samym odbiorze pakietu trochę się zeszło, bo trzeba było podjechać na słynne dawne lotnisko Tempelhof, gdzie kiedyś uciekały samoloty zza żelaznej kurtyny do wolnego Berlina, a dziś uciekali tutaj biegacze z całej Europy. Samo Expo było ogromne, ale bardzo dobrze zorganizowane i bez kolejek.
No i trochę faktycznie przesadziłem, bo pod koniec dnia od samego chodzenia (plus 5 km truchtu w sobotę rano) czułem trochę mięśnie dwugłowe. Na szczęście węgli i nawadniania nie zabrakło, więc bez obaw.
Przed biegiem wiedziałem, że życiówka (1:31 z groszami) jest spokojnie w zasięgu, ale co do 1:30 nie byłem pewny. Na plus działało to, że pracowałem mocno przez ostatni rok nad wytrzymałością, w ostatnim cyklu treningowym biegałem w pewnym momencie co tydzień ok. 25 km longi, więc bardziej jak pod maraton, ale tempowo nie czułem się przygotowany na życiową formę - głównie patrząc po treningach i po ostatniej dyszce pobiegniętej równo w 41 minut miesiąc temu, czyli o minutę gorzej niż życiówka. Do tego wagę udało mi się zbić tylko do ok. 78-79 kg, czyli daleko dobre 3 kg od życiówkowej wagi.
W niedzielę rano standardowe przygotowanie, zjadłem 1,5 bułki z dżemem i banana, wstałem o 7:30, start mojej fali był o 10:05. Pełen automatyzm, toaletę udało się wcześnie ogarnąć, rozgrzewka, 3 km truchtu i kilka przebieżek, zostawiłem moim kibicom cieplejsze ciuchy i o 9:30 ruszyłem w kierunku startu. I dobrze, że zostawiłem sobie więcej czasu, bo...ledwie zdążyłem do mojej strefy (a i tak musiałem trochę podtruchtać). W biegu brało udział 26 tysięcy biegaczy, a i tak nie dało się prawie nigdzie odczuć tłumu, tyle że miasteczko startowe było naprawdę przeogromne. (do tego tylko jedna brama wejściowa, do której wpuszczano tylko biegaczy). Za bramą trzeba było założyć maseczkę i większość osób rzeczywiście stosowała się, pełen ordnung.
Dotarłem do strefy 5 minut przed startem, nerwowo przepiąłem jeszcze pas z żelami, gdy zauważyłem, że spodenki są założone tył do przodu. Szybka przebiórka już w ścisku w strefie, sprawdziłem, czy chip w bucie jest dobrze zamocowany, a tu za chwilę finalne odliczanie. Lecimy! Pierwsze 3 km biegło się dość lekko. Start w wielkim parku Tiergarten, mijamy słynną kolumnę zwycięstwa. Założenie to biec po 4:20, nie przepalić początku. Idzie zaskakująco lekko, jak na luźnym treningu. Cały czas starałem się trzymać zielonej linii na asfalcie wyznaczającej optymalną trasę biegu. Fajny bajer, powinni to robić na każdym biegu. Minąłem dwie kobiety, trzymające wspólnie w biegu flagę Ukrainy, toteż krzyknąlem im, Slawa Ukrainie! Pogoda była chłodna, rano może ze 3 stopnie, ale zrobiło się słonecznie, do tego na pierwszych kilometrach wiało trochę w mordę. Byłem zaskoczony, że za startem naprawdę zero tłoku, miałem mnóstwo miejsca dla siebie (ale cały czas było z kim biec i nigdy nie byłem osamotniony).
Pierwsza piątka wpadła w tempie 4:18. Jest nieźle. Stwierdziłem, że postaram się trochę przyspieszyć, może rozkręcić się do 4:15 i powalczyć o te upragnione sub90. Jak na złość, stopniowo zaczęły się odzywać mięśnie. Najpierw czworogłowe zagrały swoje intro, potem wjechały dwugłowe i to głównie one dały mi się we znaki już do końca biegu. Nie był to jakiś mocny ból, ale dość upierdliwy. Próbowałem wejść na szybsze tempo, ale co przyspieszyłem, to za każdym razem zegarek uparcie pokazywał coś w okolicach 4:15-4:20. Miejscami GPS też świrował przez zakręty, budynki, biegliśmy bardzo ładną trasą, dobiegliśmy do pałacu Charlottenburg, ale dookoła było sporo wysokich kamienic. Podbiegów właściwie nie było, poza kilkoma małymi właśnie na odcinku między 5 a 10 km. W pewnym momencie wbiegliśmy też na kostkę brukową, a potem do krótkiego tunelu, co wybiło mnie trochę z rytmu. Jakieś nawet małe detale zaczęły mnie mocno irytować Zrobiło się ciepło w słońcu, musiałem podwinąć rękawy. Startowalem oczywiście w krótkich spodenkach, a na górę wziąłem jedną warstwę - długi rękaw. Mimo to, przy 5-7 stopniach zrobiło mi się bardzo ciepło. 10 km minąłem równo w 43 minuty i pomyślałem sobie, że 1:30 to raczej nie będzie, bo utrzymuję tempo 4:18 na styk, ale życiówka powinna wpaść.
I wtedy stało się coś dziwnego. Nagle zacząłem biec szybciej, zaprzyjaźniłem się z bólem, zrobił się znośny. Nie czuć było prędkości, a momentami zegarek pokazywał nawet tempo bliskie 4:00 lub szybsze. Przestałem ufać wskazaniom zegarka i po prostu trzymałem się tych samych ludzi, a w miarę sił starałem się wyprzedzać. Rzadko kiedy ktoś mnie wyprzedzał. Sprawdzałem tylko wskazania zegarka co kilometr, żeby kontrolować tempo, flagi były rozstawione regularnie i były dobrze widoczne. GPS doliczył ładnych 400m przez cały bieg, ale nie dlatego, że nie biegłem optymalnie, po biegu widzę, że po prostu trochę błądził. Miejsca było sporo, ale cały czas jest z kim biec. Może to zjedzony na 8 km żel dał mi też więcej sił do biegu. Może też było z wiatrem na dłuższym odcinku z zachodu na wschód.
Na 12-13 km złapałem jakąś silniejszą motywację, dużo kibiców też wykonywało świetną robotę. Zacząłem sobie pod nosem nucić energiczną muzykę filmową, która nagle skojarzyła mi się luźno pod wpływem bębniarzy przy trasie. Kilometr za kilometrem mozolnie odliczałem, już niedługo do 15 kilometra na Placu Poczdamskim. Powoli wpadamy w znajome rejony. Policzyłem sobie, że jak 15kę przekroczę w 1:04:30, to będzie dobrze, a jeśli w 1:04:00, to jest nawet szansa to sub90. Liczenie świetnie zajmuje czas. Przed 15km na punkcie z wodą wypuściłem kubeczek z ręki. Szkoda, miałem naprawdę ochotę się napić, a może nawet wylać coś na głowę. Wreszcie wpada 15 km i jest blisko do 1:04:00, czyli będę walczył o sub90! Jest dobrze. Mijamy plac Poczdamski, masa kibiców, ależ to była motywacja.
Za chwilę kolejne sławne punkty, w tym Checkpoint Charlie, czyli granica między wschodnim a zachodnim Berlinem. Nie jest lekko, ale na pewno lepiej niż na poprzednich półmaratonach. Lubię biegać negative splitem, kolejny raz to się sprawdziło, ale mam wrażenie, że parę kilometrów temu czułem sie gorzej niż teraz, to dla mnie jakaś zagadka. Przed ostatnim punktem z wodą w razie czego zjadłem jeszcze sobie drugi żel, ale bardziej pro forma, bo nie czułem się super głodny.
Na końcu już tylko odliczam, jakim tempem muszę biec, żeby była życiówka, a jakim sub90. Życiówki już nie zawalę, musiałaby się stać katastrofa na miarę wojny, skurczy albo sraczki. Czekam na jakiś kryzys, ale nie przychodzi. Coraz częściej zerkam na zegarek. Nagle zaczynamy mijać coraz ciekawsze miejsce w centrum Berlina, a tu jakiś ładny pałac, a tu plac Gendarmenmarkt. Trochę sporo zakrętów, ale trzymam się zielonej linii. Cisnę, cisnę, jeszcze mocniej. Nagle tempo zbliża się do 4:00 albo nawet je przekacza. Ciekawe, na treningu bym umierał, a tu biegnie się calkiem przyjemnie?!
Wreszcie ostatni zakręt, widzę Bramę Brandenburską przed sobą i już wiem, że się uda. Niesamowity moment, bo to przecież tutaj, dokładnie w tym miejscu, pada tyle rekordów świata w maratonie, a nagle jestem tutaj ja z moim własnym małym rekordem. Jeszcze ważna rzecz, mijamy ruską ambasadę, miałem ochotę wrzasnąć coś o ruskich k..., ale powstrzymałem się, nie wiem czy bardziej przez grzeczność czy przez brak siły. Chyba jednak to drugie. Miejscowi postawili tutaj tabliczkę z napisem Plac Zelenskiego i rozwiesili na drzewach dziecięcy skarpetki, żeby upamiętnić ofiary wojny. Bardzo wymowne...
Ostatnia prosta wydaje się wyjątkowo długa, czyżby jednak zegarek zawalił robotę? Nie, wszystko się zgadza. Mijamy bramę, mijamy znacznik 21 km i na początku parku jest mała czerwona brama z napisem ZIEL. Uniosłem rękę w góre, wrzeszczałem jak po*ebany, ale niczego nie było słuchać w tumulcie kibiców. Czas brutto 1:31:07, ale netto 1:29:27. Duży zapas udalo się zbudować na ostatnim kilometrze, rzekomo wg GPS pobiegłem go w 3:45, ale nie chce mi się wierzyć, bo z pulsem nie dobiłem zbyt wysoko, ledwie do 180. W ogóle chyba strefy mi się poprzesuwały. Jest świetnie, dawno tak się nie cieszyłem z wyniku.
Każdemu polecam Półmaraton w Berlinie, trasa idealna, płaska, szybka, pogoda w kwietniu też powinna zwykle sprzyjać. Do tego świetna organizacja. Za metą picie, banany, piwo bezalkoholowe, ponczo i... maseczka. No i nie można zapomnieć oddać cholernego chipa z buta. Szybko wyszedłem z tej strefy, gdzie kibice nie mają dostępu, żeby ubrać się, bo nagle zrobiło mi się dość zimno. Szybko wjechał sznycel wiedeński z frytami i browarem w pobliskiej knajpie. Na tym kończę mój sezon wiosenny, więc potem był czas na świętowanie.
Jeszcze jeśli ktoś lubi cyferki:
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
Cześć! Dawno mnie tu nie było! Dwa i pół roku, aż jestem w szoku (nawet nie czuję, że rymuje).
Trochę smutno patrzeć, że tak mało wpisów na forum, bo po tak długiej przerwie moje wypociny spadły tylko na czwartą stronę, ale i tak postanowiłem odkopać wątek.
Najpierw napiszę co u mnie, a jeśli ktoś to czyta, może wrócę do opisów treningów.
Tuż po półmaratonie w Berlinie w kwietniu 2022 r. niestety złapałem dość poważną kontuzję kolana. Naderwanie lewej łąkotki przyśrodkowej oraz mięśnia podkolanowego. Z początku ból czułem nawet przy chodzeniu, obyło się bez żadnych operacji i innych ceregieli, po prostu odpoczynek i sporo jazdy na rowerze, prostych ćwiczeń i tego typu regeneracji.
Wrzesień 2022r. - powoli wracam do biegania, z początku marszobiegi, później trucht, udało mi się nawet w październiku zaliczyć 10 km jednym ciągiem i kilka "szybszych" parkrunów (poniżej 25 minut, z tego co pamiętam).
Październik & listopad 2022r. - niestety nawrót kontuzji, ale tym razem jak na złość... w prawym kolanie. Postanowiłem zafundować sobie przerwę aż do grudnia.
Grudzień 2022/styczeń 2023 r. - zbyt optymistycznie próbowałem wrócić do marszobiegów, ale kolana wciąż dawały o sobie znać.
Maj/czerwiec 2023 r.- wreszcie wracam stopniowo do regularnego biegania i udało mi się pod 'online' opieką Dominika Goska (swoją drogą serdecznie polecam jego usługi!) wrócić do bezpiecznego uprawiania sportu. Stopniowo doszliśmy do poziomu 4x w tygodniu i 50 km tygodniowo.
Październik 2023 r. - pobiegliśmy razem z moją narzeczoną maraton w Chicago. W normalnych warunkach zrezygnowałbym, ale już raz z powodu kontuzji przepadł mi bilet wstępu (wygrany w loterii), więc nie chciałem zmarnować życiowej szansy. Mój pierwotny plan zakładał, że przebiegnę z narzeczoną połowę trasy, ale dotarłem do końca. W pierwszej połowie trasy biegliśmy przyjemnie w tempie ok. 5:50. Druga połowa biegu była okropną katorgą. Miałem wrażenie, że mięśnie nóg i okolice kolan palą żywym ogniem i tylko żele chłodzące rozdawane na trasie jakoś mi pomogły. Kilka razy musieliśmy się zatrzymać lub przejść w marszobieg, ale końcówkę już przebiegliśmy. Ostateczny wynik 4:35:15. Atmosfera i przeżycie wspaniałe, pomogły wynagrodzić ból i mój upór/głupotę. :D Mój brat też biegł i pobił swoją życiówkę - wynik 3:11:22.
Marzec 2024 r. - przez zimę dalej przygotowywałem się pod okiem Dominika biegając 4 razy w tygodniu i z przebiegiem ok. 50 km tygodniowo. Długie wybiegania do 15-16 km, do tego sporo drugich zakresów, biegów ze zmiennym tempem, trochę interwałów i biegów progowych lub w narastającycm tempie. Bardzo ciekawy i urozmaicony trening i zwykle 2 mocniejsze akcenty w tygodniu. Na półmaratonie w Hadze celowałem w wynik 1:35, a dobiegłem w 1:32:14, uzyskując piękny negative split. Pogoda była idealna i atmosfera na biegu również. Dopiero mniej więcej po 15 km zaczęło robić się ciężko, ale i tak udało się przyspieszyć, więc byłem niesamowicie zadowolony.
Lipiec 2024 r. - wzięliśmy ślub, a zatem z powodu natłoku spraw organizacyjnych musiałem na jakiś czas niemal odpuścić bieganie mniej więcej od maja do sierpnia. Najważniejsze, że wszystko się powiodło!
Sierpień 2024 r. - teraz znów mam trochę więcej czasu na bieganie i od końca sierpnia wróciłem do regularnego biegania. Z początku 3 razy w tygodniu, ostatnio wdrożyłem czwarty trening. Doszedłem do momentu, w którym kilometraż tygodniowy to ok. 35-38 km, a najdłuższy bieg to 13 km.
Październik 2024 r. - Na ostatnim parkrunie, który był pierwszymi zawodami od marca, uzyskałem wynik 21:12, biegnąc na maksa moich możliwości. Staram się podążać za wskazówkami książki Pfitzingera (Faster road racing, from 5 km to half-marathon), nie trenuję już pod okiem trenera.
Dalsze plany: zamierzam startować regularnie w zawodach na 5 i 10 km w najbliższym sezonie zima/wiosna.
Za 4 tygodnie wybieram się na zawody 15 km do Nijmegen (bieg 7 wzgórz), świetna atmosfera, piękna trasa po asfalcie, ale z pagórkami i ładnymi widokami.
Zawody docelowe to 10 km w Hadze w marcu oraz 10 km w Lejdzie w maju. Co dalej, czas pokaże. Oczywiście o ile zdrowie dopisze, bo od czasu do czasu coś w kolanach się odzywa.
Bardzo się cieszę, że udało mi się przez ostatni miesiąc/dwa miesiące wyrobić regularny nawyk porannych ćwiczeń (core i siłowe z własnym ciężarem ok. 5-10 minut) i wieczornego rozciągania (też ok. 5-10 minut).
Jeśli znajdą się czytelnicy, to może będę regularnie dawał znać, co u mnie w holenderskiej trawie piszczy.
Pozdro!
Trochę smutno patrzeć, że tak mało wpisów na forum, bo po tak długiej przerwie moje wypociny spadły tylko na czwartą stronę, ale i tak postanowiłem odkopać wątek.
Najpierw napiszę co u mnie, a jeśli ktoś to czyta, może wrócę do opisów treningów.
Tuż po półmaratonie w Berlinie w kwietniu 2022 r. niestety złapałem dość poważną kontuzję kolana. Naderwanie lewej łąkotki przyśrodkowej oraz mięśnia podkolanowego. Z początku ból czułem nawet przy chodzeniu, obyło się bez żadnych operacji i innych ceregieli, po prostu odpoczynek i sporo jazdy na rowerze, prostych ćwiczeń i tego typu regeneracji.
Wrzesień 2022r. - powoli wracam do biegania, z początku marszobiegi, później trucht, udało mi się nawet w październiku zaliczyć 10 km jednym ciągiem i kilka "szybszych" parkrunów (poniżej 25 minut, z tego co pamiętam).
Październik & listopad 2022r. - niestety nawrót kontuzji, ale tym razem jak na złość... w prawym kolanie. Postanowiłem zafundować sobie przerwę aż do grudnia.
Grudzień 2022/styczeń 2023 r. - zbyt optymistycznie próbowałem wrócić do marszobiegów, ale kolana wciąż dawały o sobie znać.
Maj/czerwiec 2023 r.- wreszcie wracam stopniowo do regularnego biegania i udało mi się pod 'online' opieką Dominika Goska (swoją drogą serdecznie polecam jego usługi!) wrócić do bezpiecznego uprawiania sportu. Stopniowo doszliśmy do poziomu 4x w tygodniu i 50 km tygodniowo.
Październik 2023 r. - pobiegliśmy razem z moją narzeczoną maraton w Chicago. W normalnych warunkach zrezygnowałbym, ale już raz z powodu kontuzji przepadł mi bilet wstępu (wygrany w loterii), więc nie chciałem zmarnować życiowej szansy. Mój pierwotny plan zakładał, że przebiegnę z narzeczoną połowę trasy, ale dotarłem do końca. W pierwszej połowie trasy biegliśmy przyjemnie w tempie ok. 5:50. Druga połowa biegu była okropną katorgą. Miałem wrażenie, że mięśnie nóg i okolice kolan palą żywym ogniem i tylko żele chłodzące rozdawane na trasie jakoś mi pomogły. Kilka razy musieliśmy się zatrzymać lub przejść w marszobieg, ale końcówkę już przebiegliśmy. Ostateczny wynik 4:35:15. Atmosfera i przeżycie wspaniałe, pomogły wynagrodzić ból i mój upór/głupotę. :D Mój brat też biegł i pobił swoją życiówkę - wynik 3:11:22.
Marzec 2024 r. - przez zimę dalej przygotowywałem się pod okiem Dominika biegając 4 razy w tygodniu i z przebiegiem ok. 50 km tygodniowo. Długie wybiegania do 15-16 km, do tego sporo drugich zakresów, biegów ze zmiennym tempem, trochę interwałów i biegów progowych lub w narastającycm tempie. Bardzo ciekawy i urozmaicony trening i zwykle 2 mocniejsze akcenty w tygodniu. Na półmaratonie w Hadze celowałem w wynik 1:35, a dobiegłem w 1:32:14, uzyskując piękny negative split. Pogoda była idealna i atmosfera na biegu również. Dopiero mniej więcej po 15 km zaczęło robić się ciężko, ale i tak udało się przyspieszyć, więc byłem niesamowicie zadowolony.
Lipiec 2024 r. - wzięliśmy ślub, a zatem z powodu natłoku spraw organizacyjnych musiałem na jakiś czas niemal odpuścić bieganie mniej więcej od maja do sierpnia. Najważniejsze, że wszystko się powiodło!
Sierpień 2024 r. - teraz znów mam trochę więcej czasu na bieganie i od końca sierpnia wróciłem do regularnego biegania. Z początku 3 razy w tygodniu, ostatnio wdrożyłem czwarty trening. Doszedłem do momentu, w którym kilometraż tygodniowy to ok. 35-38 km, a najdłuższy bieg to 13 km.
Październik 2024 r. - Na ostatnim parkrunie, który był pierwszymi zawodami od marca, uzyskałem wynik 21:12, biegnąc na maksa moich możliwości. Staram się podążać za wskazówkami książki Pfitzingera (Faster road racing, from 5 km to half-marathon), nie trenuję już pod okiem trenera.
Dalsze plany: zamierzam startować regularnie w zawodach na 5 i 10 km w najbliższym sezonie zima/wiosna.
Za 4 tygodnie wybieram się na zawody 15 km do Nijmegen (bieg 7 wzgórz), świetna atmosfera, piękna trasa po asfalcie, ale z pagórkami i ładnymi widokami.
Zawody docelowe to 10 km w Hadze w marcu oraz 10 km w Lejdzie w maju. Co dalej, czas pokaże. Oczywiście o ile zdrowie dopisze, bo od czasu do czasu coś w kolanach się odzywa.
Bardzo się cieszę, że udało mi się przez ostatni miesiąc/dwa miesiące wyrobić regularny nawyk porannych ćwiczeń (core i siłowe z własnym ciężarem ok. 5-10 minut) i wieczornego rozciągania (też ok. 5-10 minut).
Jeśli znajdą się czytelnicy, to może będę regularnie dawał znać, co u mnie w holenderskiej trawie piszczy.
Pozdro!
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
14.10.2024 - 20.10.2024
Biegam zgodnie z planem Pfitzingera z książka dla biegających dystanse pomiędzy 5 a 21 km. Na początek wziąłem na warsztat plan dotyczący budowania bazy. Tak, aby się powoli wdrożyć, bo regularne bieganie zacząłem dopiero po podróży poślubnej pod koniec sierpnia. To był zatem dopiero ósmy tydzień regularnego biegania.
Początkowo biegałem trzy razy w tygodniu, dokładając do tego trochę dojazdów rowerem do pracy, tak dla urozmaicenia.
Dopiero od początku października zacząłem biegać 4 razy w tygodniu.
Codziennie rano wykonuję też parę ćwiczeń na core, a codziennie wieczorem się rozciągam.
poniedziałek - 8 km BS
Poranne bieganie na czczo. Chłodny jak na Holandię poranek, ale biegło się bardzo przyjemnie. Na szczęście poranki tu nie są aż tak zimne, więc legginsy i dwie koszulki z długim rękawem wystarczyły. Bez większej historii, oprócz tego, że minąłem kolegę z pracy po drodze.
8,4 km @ 5:20 min/km ~ 144 bpm
Wtorek - wolne
Zamiast biegania, godzinka gry w padla. Jeśli ktoś się zastanawia, co to za zwierzę ten padel, już tłumaczę. (sam do niedawna nie wiedziałem). To takie połączenie zalet tenisa i squasha. Zwykle gra się w deblu. Na środku kortu jest siatka, ale za plecami są szyby. Piłka jest podobna jak w tenisie, ale rakiety są plastikowe. Bardzo fajna gra, polecam! Ryzyko kontuzji też chyba mniejsze niż w squashu.
Środa - wolne
Dziś rowerem do pracy - 22 km - 11 km w każdą stronę. Po 1,5 roku dojazdów ten dystans nie robi na mnie większego wrażenia, ale gdy próbowałem biegać w ten sam dzień, zwykle czułem już za duże zmęczenie (i za duży głód!), więc wolę to rodzielać. Tak jak kościół od państwa, tak bieganie od roweru.
Czwartek - 11 km BS
Bieganie z kolegą Felixem w przyjemny i ciepły dzień. Aż za ciepło jak na październik, bo nieźle się zagotowałem. Miała być dyszka, ale jak to w Holandii, zamknęli (otworzyli?) most zwodzony, więc trzeba było nadłożyć dystansu, więc wyszło 11 km. Miał być BS, pod koniec wyszło trochę śmieciowe tempo między BS a drugim zakresem. bliżej 5:00. Mimo to, fajnie pobiegać w towarzystwie, czas szybciej mija. Nie wszystkie treningi muszą być wycyrklowane od linijki, po paru latach biegania człowiek zwraca też uwagę, żeby było przyjemniej i by się nie nudziło
11 km @ 5:21 min/km ~ 146 bpm
Piątek - wolne
Szefowa zagoniła mnie do sprzątania po pracy, więc przynajmniej narobiłem sporo kroków.
Sobota - 5 km parkrun
Przyszedł czas na sprawdzian. All-in. Za 2 tygodnie zawody na 10 km, więc chciałem wybadać, na jakie tempo mogę sobie pozwolić. Mój absolutny plan minimum to było tempo 4:30, a usatysfakcjonowany byłbym z czegokolwiek poniżej 22 minut. Pierwsze z dwóch okrążeń biegliśmy razem z moim kolegą Polakiem-rodakiem Jankiem, który jest młodszą i szybszą wersją mnie.
Pierwszy km w 4:27 dość zachowawczo i już wiedziałem, że dam radę biec szybciej.
Drugi km w 4:14, tempo wciąż pod kontrolą, ale zaczęło się sapanie.
Trzeci km w 4:09. Staraliśmy się nadgonić sporą grupę przede mną, tak aby dobić z drugiej do pierwszej dziesiątki. Koledze Jankowi się chyba znudziło człapanie, bo pożegnał się ze mną i wyrwał do przodu.
Czwarty km w 4:14. Musiałem zrobić reality check, bo oddychałem już rękawami. Mimo to udało mi się wyprzedzić całą grupkę z wyjątkiem jednego faceta i wskoczyłem na 12te miejsce.
Ostatni km w 4:06. Siedziałem starszemu facetowi na plecach, dysząc mu dosłownie w pięty i bezczelnie go wyprzedziłem 400m przed metą. 11 miejsce!
Wynik końcowy 21:12. Jest nieźle! Lepiej niż myślałem. Puls na mecie 188, czyli jeszcze jakaś tam rezerwa jest, by dobić bliżej 195-200, ale chyba jeszcze muszę nauczyć się cierpieć. Kolega Janek ukończył na 3cim miejscu i chyba pobił rekord drugiego okrążenia. :D
Myślę, że za 2 tygodnie będę mógł powalczyć o 44 minuty na dyszkę.
Niedziela - 13 km endurance
To taka nowa kategoria biegu z książki Pfitzingera. Coś w rodzaju BNP, które zaczynamy spokojnie, a kończymy na drugim zakresie. Przyjemna pogoda, po udanym parkrunie aż rwałem się do biegania. Jedynym błędem było wybranie trasy wokół jeziora, które w niedzielne popołudnie jest zaanektowane przez psy i ich właścicieli.
Chciałem zacząć od tempa 5:30 i co 3 km przyspieszać o 10 sekund. Problem był taki, że nogi same uciekały do przodu i leciałem z przyjemnością po 5:10 od samego początku. Dobra, nie będę się hamował. Dopiero po 9 km musiałem trochę przyspieszyć do 5:00 (ambicja nakazała, by była czwórka z przodu, więc ok. 4:57). Utrzymanie tempa nie było wielkim wysiłkiem, ale puls wyraźnie poszedł w górę w okolice 165, więc niestety to taki mocny drugi zakres dla mnie wciąż. Ostatni km jeszcze mocniej w 4:50 przy pulsie 168. Nic szybkiego, ale dawno nie biegałem takich treningów. Bardzo lubię ten rodzaju treningu wytrzymałościowego. Nic się nie zmieniło, longi, drugie zakresy, BNP to moje ulubione jednostki, interwały to zło konieczne, więc na razie z radością stwierdzam, że nie ma ich jeszcze w planie.
13 km @ 5:05 min/km ~ 157 bpm
Łącznie w tygodniu: 37,5 km
Biegam zgodnie z planem Pfitzingera z książka dla biegających dystanse pomiędzy 5 a 21 km. Na początek wziąłem na warsztat plan dotyczący budowania bazy. Tak, aby się powoli wdrożyć, bo regularne bieganie zacząłem dopiero po podróży poślubnej pod koniec sierpnia. To był zatem dopiero ósmy tydzień regularnego biegania.
Początkowo biegałem trzy razy w tygodniu, dokładając do tego trochę dojazdów rowerem do pracy, tak dla urozmaicenia.
Dopiero od początku października zacząłem biegać 4 razy w tygodniu.
Codziennie rano wykonuję też parę ćwiczeń na core, a codziennie wieczorem się rozciągam.
poniedziałek - 8 km BS
Poranne bieganie na czczo. Chłodny jak na Holandię poranek, ale biegło się bardzo przyjemnie. Na szczęście poranki tu nie są aż tak zimne, więc legginsy i dwie koszulki z długim rękawem wystarczyły. Bez większej historii, oprócz tego, że minąłem kolegę z pracy po drodze.
8,4 km @ 5:20 min/km ~ 144 bpm
Wtorek - wolne
Zamiast biegania, godzinka gry w padla. Jeśli ktoś się zastanawia, co to za zwierzę ten padel, już tłumaczę. (sam do niedawna nie wiedziałem). To takie połączenie zalet tenisa i squasha. Zwykle gra się w deblu. Na środku kortu jest siatka, ale za plecami są szyby. Piłka jest podobna jak w tenisie, ale rakiety są plastikowe. Bardzo fajna gra, polecam! Ryzyko kontuzji też chyba mniejsze niż w squashu.
Środa - wolne
Dziś rowerem do pracy - 22 km - 11 km w każdą stronę. Po 1,5 roku dojazdów ten dystans nie robi na mnie większego wrażenia, ale gdy próbowałem biegać w ten sam dzień, zwykle czułem już za duże zmęczenie (i za duży głód!), więc wolę to rodzielać. Tak jak kościół od państwa, tak bieganie od roweru.
Czwartek - 11 km BS
Bieganie z kolegą Felixem w przyjemny i ciepły dzień. Aż za ciepło jak na październik, bo nieźle się zagotowałem. Miała być dyszka, ale jak to w Holandii, zamknęli (otworzyli?) most zwodzony, więc trzeba było nadłożyć dystansu, więc wyszło 11 km. Miał być BS, pod koniec wyszło trochę śmieciowe tempo między BS a drugim zakresem. bliżej 5:00. Mimo to, fajnie pobiegać w towarzystwie, czas szybciej mija. Nie wszystkie treningi muszą być wycyrklowane od linijki, po paru latach biegania człowiek zwraca też uwagę, żeby było przyjemniej i by się nie nudziło
11 km @ 5:21 min/km ~ 146 bpm
Piątek - wolne
Szefowa zagoniła mnie do sprzątania po pracy, więc przynajmniej narobiłem sporo kroków.
Sobota - 5 km parkrun
Przyszedł czas na sprawdzian. All-in. Za 2 tygodnie zawody na 10 km, więc chciałem wybadać, na jakie tempo mogę sobie pozwolić. Mój absolutny plan minimum to było tempo 4:30, a usatysfakcjonowany byłbym z czegokolwiek poniżej 22 minut. Pierwsze z dwóch okrążeń biegliśmy razem z moim kolegą Polakiem-rodakiem Jankiem, który jest młodszą i szybszą wersją mnie.
Pierwszy km w 4:27 dość zachowawczo i już wiedziałem, że dam radę biec szybciej.
Drugi km w 4:14, tempo wciąż pod kontrolą, ale zaczęło się sapanie.
Trzeci km w 4:09. Staraliśmy się nadgonić sporą grupę przede mną, tak aby dobić z drugiej do pierwszej dziesiątki. Koledze Jankowi się chyba znudziło człapanie, bo pożegnał się ze mną i wyrwał do przodu.
Czwarty km w 4:14. Musiałem zrobić reality check, bo oddychałem już rękawami. Mimo to udało mi się wyprzedzić całą grupkę z wyjątkiem jednego faceta i wskoczyłem na 12te miejsce.
Ostatni km w 4:06. Siedziałem starszemu facetowi na plecach, dysząc mu dosłownie w pięty i bezczelnie go wyprzedziłem 400m przed metą. 11 miejsce!
Wynik końcowy 21:12. Jest nieźle! Lepiej niż myślałem. Puls na mecie 188, czyli jeszcze jakaś tam rezerwa jest, by dobić bliżej 195-200, ale chyba jeszcze muszę nauczyć się cierpieć. Kolega Janek ukończył na 3cim miejscu i chyba pobił rekord drugiego okrążenia. :D
Myślę, że za 2 tygodnie będę mógł powalczyć o 44 minuty na dyszkę.
Niedziela - 13 km endurance
To taka nowa kategoria biegu z książki Pfitzingera. Coś w rodzaju BNP, które zaczynamy spokojnie, a kończymy na drugim zakresie. Przyjemna pogoda, po udanym parkrunie aż rwałem się do biegania. Jedynym błędem było wybranie trasy wokół jeziora, które w niedzielne popołudnie jest zaanektowane przez psy i ich właścicieli.
Chciałem zacząć od tempa 5:30 i co 3 km przyspieszać o 10 sekund. Problem był taki, że nogi same uciekały do przodu i leciałem z przyjemnością po 5:10 od samego początku. Dobra, nie będę się hamował. Dopiero po 9 km musiałem trochę przyspieszyć do 5:00 (ambicja nakazała, by była czwórka z przodu, więc ok. 4:57). Utrzymanie tempa nie było wielkim wysiłkiem, ale puls wyraźnie poszedł w górę w okolice 165, więc niestety to taki mocny drugi zakres dla mnie wciąż. Ostatni km jeszcze mocniej w 4:50 przy pulsie 168. Nic szybkiego, ale dawno nie biegałem takich treningów. Bardzo lubię ten rodzaju treningu wytrzymałościowego. Nic się nie zmieniło, longi, drugie zakresy, BNP to moje ulubione jednostki, interwały to zło konieczne, więc na razie z radością stwierdzam, że nie ma ich jeszcze w planie.
13 km @ 5:05 min/km ~ 157 bpm
Łącznie w tygodniu: 37,5 km
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
21.10.2024 - 27.10.2024
poniedziałek - wolne
Do pracy na rowerze, łącznie 22 km. Luźno bez historii.
wtorek - 8 km BS
Spokojne bieganie z kolegą w trakcie przerwy lunchowej w pracy. Tempo konwersacyjne, pogoda idealna, można złapać trochę słońca i witaminy D. Po drodze trochę podbiegów i zbiegów na wydmowych ścieżkach (bez zmiany intensywności).
7,75 km @ 5:30 min/km ~ 145 bpm
środa - wolne
Ponownie rowerem do pracy, tym razem w gęstej mgle, aż mi okulary zaparowały. Dobrze, że akurat miałem rękawiczki w kieszeniach, to już ta pora roku! Holendrzy jeżdżą cały rok bez czapek i rękawiczek, ale po co się tak umartwiać. :D Do tego trafiłem na 2 objazdy remontowe, więc musiałem trochę zmienić trasę.
czwartek - 11 km BS
Spokojne bieganie tym razem z innym kolegą i przed pracą. Trudno było wstać, oj bardzo trudno, tym bardziej, że przed 7 wciąż panują egipskie ciemności. Przed zmianą czasu było ciemno do 8:30, więc dopiero pod koniec biegu załapałem się na świt. Sam bieg spokojny i w konwersacyjnym tempie. Czuję, że forma powoli wraca, w tym sensie, że spokojne biegi naprawdę nie powodują większego zmęczenia, a puls nie skacze.
10,8 km @ 5:36 min/km ~ 140 bpm
piątek - 7 km: BS + 6x100m
Dziś złapałem jakiegoś powera. Musiałem pobiegać już w piątek, bo weekend w Polsce i chciałem mieć więcej czasu dla rodziny. Standardowa rundka 6,5 km wokół kanałów starego miasta. Piękny słoneczny dzień, znowu łapię witaminę D. Lato. Większość biegu tempem ok. 5:15-5:10, bo noga dobrze podawała. Na koniec 6 przebieżek po ok. 100m wokół lokalnego stawu. Dobrze, że mnie nie potrąciła staruszką na wyjeżdżającym nagle z bocznej uliczki rowerze elektrycznym.
7,5 km @ 5:08 min/km ~ 147 bpm
sobota - wolne
Miało być bieganie, ale przełożyłem na niedzielę, bo podróż oraz spacer z żoną i teściami trochę bardziej mnie zmęczył niż pierwotnie myślałem. W pobliżu jest Tenczyński Park Krajobrazowy, gdzie przewędrowaliśmy 11 km. Najpierw trochę pod górę do Zamku Lipowiec (odbywał się tam co ciekawe jakiś Bieg Rycerski, trail, może ktoś startował?), później już po płaskiej wyżynie z ładnymi widokami. W nagrodę w połowie trasy kawa z termosu i domowe ciasto. Powrót tą samą drogą i zejście na koniec, na szczęście kolana zbyt mocno nie oberwały, ale nie chciało mi się potem już biegać, mimo że blisko teściów jest fajna bieżnia 333m z tartanu (ale słabo oświetlona).
niedziela - 13 km
Jak nie u teściów, to chociaż u rodziców. Podziwiam ludzi z dziećmi, którzy biegają, jak poukładać te puzzle, żeby mieć na wszystko czas. Zapewne to jedna z sytuacji sen/trening/rodzina: wybierz 2 z 3. Albo 1 z 3.
No dobra, sam trening dopiero wieczorem i na dość pełnym wciąż żołądku, więc pod koniec jelita chciały eksplodować, ale jakoś dotrwałem. Ach ta śląska kuchnia. Pierwsze 5 km wspólnie z żoną i z bratem. Pewnie 3 czołówki na wsi w niedzielny wieczór wzbudziły trochę zdziwienia. Później żonę odstawiłem do domu i pobiegliśmy z bratem, najpierw 2 km mocno w dół, potem 2 km w górę, i z powrotem w dół i do domu w górę. Elevation gain ok. 100-120 m. Chciałem zrobić trening z progresywnym tempem, ale progresja wyszła po prostu poprzez utrzymanie tempa na pagórkowatym terenie. Więcej nie umiałem dziś wycisnąć. Niby biegło się ok, ale byłem dość ociężały. O dziwo puls niezły, choć tempo bez szaleństw. Trochę wkurzająco jest to, jak kiepsko oświetlone są mniejsze miasteczka w Polsce.
13 km @ 5:33 min/km ~ 141 bpm
łącznie w tygodniu: 39 km
Przyzwoicie przepracowany tydzień, choć bez mocniejszych akcentów. W ubiegłym tygodniu była mocna piątka, a w kolejnym będzie mocna dycha, więc nie chciałem szaleć.
Za to pojawiło się sporo aktywności pobocznych, więc w każdy dzień bez biegania miałem przynajmniej rower lub wędrówkę.
poniedziałek - wolne
Do pracy na rowerze, łącznie 22 km. Luźno bez historii.
wtorek - 8 km BS
Spokojne bieganie z kolegą w trakcie przerwy lunchowej w pracy. Tempo konwersacyjne, pogoda idealna, można złapać trochę słońca i witaminy D. Po drodze trochę podbiegów i zbiegów na wydmowych ścieżkach (bez zmiany intensywności).
7,75 km @ 5:30 min/km ~ 145 bpm
środa - wolne
Ponownie rowerem do pracy, tym razem w gęstej mgle, aż mi okulary zaparowały. Dobrze, że akurat miałem rękawiczki w kieszeniach, to już ta pora roku! Holendrzy jeżdżą cały rok bez czapek i rękawiczek, ale po co się tak umartwiać. :D Do tego trafiłem na 2 objazdy remontowe, więc musiałem trochę zmienić trasę.
czwartek - 11 km BS
Spokojne bieganie tym razem z innym kolegą i przed pracą. Trudno było wstać, oj bardzo trudno, tym bardziej, że przed 7 wciąż panują egipskie ciemności. Przed zmianą czasu było ciemno do 8:30, więc dopiero pod koniec biegu załapałem się na świt. Sam bieg spokojny i w konwersacyjnym tempie. Czuję, że forma powoli wraca, w tym sensie, że spokojne biegi naprawdę nie powodują większego zmęczenia, a puls nie skacze.
10,8 km @ 5:36 min/km ~ 140 bpm
piątek - 7 km: BS + 6x100m
Dziś złapałem jakiegoś powera. Musiałem pobiegać już w piątek, bo weekend w Polsce i chciałem mieć więcej czasu dla rodziny. Standardowa rundka 6,5 km wokół kanałów starego miasta. Piękny słoneczny dzień, znowu łapię witaminę D. Lato. Większość biegu tempem ok. 5:15-5:10, bo noga dobrze podawała. Na koniec 6 przebieżek po ok. 100m wokół lokalnego stawu. Dobrze, że mnie nie potrąciła staruszką na wyjeżdżającym nagle z bocznej uliczki rowerze elektrycznym.
7,5 km @ 5:08 min/km ~ 147 bpm
sobota - wolne
Miało być bieganie, ale przełożyłem na niedzielę, bo podróż oraz spacer z żoną i teściami trochę bardziej mnie zmęczył niż pierwotnie myślałem. W pobliżu jest Tenczyński Park Krajobrazowy, gdzie przewędrowaliśmy 11 km. Najpierw trochę pod górę do Zamku Lipowiec (odbywał się tam co ciekawe jakiś Bieg Rycerski, trail, może ktoś startował?), później już po płaskiej wyżynie z ładnymi widokami. W nagrodę w połowie trasy kawa z termosu i domowe ciasto. Powrót tą samą drogą i zejście na koniec, na szczęście kolana zbyt mocno nie oberwały, ale nie chciało mi się potem już biegać, mimo że blisko teściów jest fajna bieżnia 333m z tartanu (ale słabo oświetlona).
niedziela - 13 km
Jak nie u teściów, to chociaż u rodziców. Podziwiam ludzi z dziećmi, którzy biegają, jak poukładać te puzzle, żeby mieć na wszystko czas. Zapewne to jedna z sytuacji sen/trening/rodzina: wybierz 2 z 3. Albo 1 z 3.
No dobra, sam trening dopiero wieczorem i na dość pełnym wciąż żołądku, więc pod koniec jelita chciały eksplodować, ale jakoś dotrwałem. Ach ta śląska kuchnia. Pierwsze 5 km wspólnie z żoną i z bratem. Pewnie 3 czołówki na wsi w niedzielny wieczór wzbudziły trochę zdziwienia. Później żonę odstawiłem do domu i pobiegliśmy z bratem, najpierw 2 km mocno w dół, potem 2 km w górę, i z powrotem w dół i do domu w górę. Elevation gain ok. 100-120 m. Chciałem zrobić trening z progresywnym tempem, ale progresja wyszła po prostu poprzez utrzymanie tempa na pagórkowatym terenie. Więcej nie umiałem dziś wycisnąć. Niby biegło się ok, ale byłem dość ociężały. O dziwo puls niezły, choć tempo bez szaleństw. Trochę wkurzająco jest to, jak kiepsko oświetlone są mniejsze miasteczka w Polsce.
13 km @ 5:33 min/km ~ 141 bpm
łącznie w tygodniu: 39 km
Przyzwoicie przepracowany tydzień, choć bez mocniejszych akcentów. W ubiegłym tygodniu była mocna piątka, a w kolejnym będzie mocna dycha, więc nie chciałem szaleć.
Za to pojawiło się sporo aktywności pobocznych, więc w każdy dzień bez biegania miałem przynajmniej rower lub wędrówkę.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
28.10.2024 - 01.11.2024
poniedziałek - wolne
Bardzo intensywny rodzinny dzień. Udało się też wcisnąć spotkanie ze znajomą dietetyk. Ogólnie okazuje się, że z moim żywieniem nie jest źle, ale czasem muszę bardziej zbalansować posiłki i dodać trochę białek czy tłuszczy, na samych węglach biegacz nie zawsze ujedzie. Dodatkowo będziemy testować beta-alaninę, która ma ułatwić regenerację, a także szoty z buraka przed zawodami. Jestem ciekaw, czy ktoś kiedyś korzystał z takich dobrodziejstw i czy dało to jakieś wyniki, czy to tylko placebo.
wtorek - wolne
Miałem biegać, ale teściowa wyciągnęła nas na spacer do lasu. Co prawda 4 km, ale w dość pagórkowatym terenie i strasznie nie chciało mi się już biegać wieczorem po ciemku (wcześniej nie było czasu). Aktywność wjechała, więc przełożyłem bieganie na środę.
środa - 10 km: 4 km P
Dawno nie było żadnego akcentu. Byłem potwornie zmęczony po bardzo wczesnym locie do Holandii. (lot o 6:00, pobudka 3:45...). Po drzemce udało mi się zwlec na trening. Pogoda bardzo przyjemna, nogi lekkie. Już na 3 km rozgrzewki nogi dobrze kręciły. Później 4 km ciągiem progowo wg planu Pfitzingera. (robię bazowy plan).
Wyszło kolejno 4:30, 4:30, 4:28, 4:26. Z początku trudno było wejść na wyższe obroty i czułem brak energii. Trudno byłoby rozkręcić się do szybszego tempa, ale utrzymanie tempa 4:30 nie było z kolei wielkim wyzwaniem i puls to też pokazuje (nie podryfowal wyżej niż 172 pod koniec, czyli akurat mój próg +-). Trucht do domu już znacznie wolniejszym tempem, trochę się zmęczyłem.
Całość: 10 km @ 5:17 min/km ~ 149 bpm
Progowo: 4 km @ 4:29 min/km ~ 166 bpm (max 172)
czwartek - 10 km BS
Tradycyjnie w czwartek bieganie z kolegą. Dziś udało się zmieścić w porze lunchu przyjemnego BSa. Minęło szybko jak z płatka, fajnie się gadało. Tempo też dość żwawe i cieszy niski puls. Idziemy chyba w dobrym kierunku. W bonusie piękna jesienna pogoda.
10 km @ 5:18 min/km ~ 141 bpm
piątek - wolne
Dziś na luzie, zaraz wybieram się do fizjo. Od paru tygodni mam jakiś problem z górną częścią pleców z prawej strony, jakbym coś naciągnął czy przeciążył. Może to od pracy przy biurku albo krzywego spania.
Plan na sobotę to spokojny parkrun, a w niedzielę zawody na 10 km. Chciałbym zejść poniżej 44 minut, jesli się uda. Byłby to dobry zaczątek formy przed poważniejszymi treningami w sezonie zimowym.
Łącznie w październiku: 157,2 km
Niecałe 40 km tygodniowo. Pierwszy miesiąc od dawna, kiedy wróciłem do regularnych 4 treningów tygodniowo. Oczywiście chciałbym zwiększyć kilometraż, ale nie chcę szaleć i robię to stopniowo. Może do końca roku dojdę do 200 km miesięcznie, zobaczymy - to nie cel, tylko środek. Najważniejsze, by się nie przeciążyć i uniknąć kontuzji. Póki co jest to największy kilometraż od marca, później totalnie sprawy ślubne i weselne mnie wciągnęły, ale już wychodzę na prostą.
poniedziałek - wolne
Bardzo intensywny rodzinny dzień. Udało się też wcisnąć spotkanie ze znajomą dietetyk. Ogólnie okazuje się, że z moim żywieniem nie jest źle, ale czasem muszę bardziej zbalansować posiłki i dodać trochę białek czy tłuszczy, na samych węglach biegacz nie zawsze ujedzie. Dodatkowo będziemy testować beta-alaninę, która ma ułatwić regenerację, a także szoty z buraka przed zawodami. Jestem ciekaw, czy ktoś kiedyś korzystał z takich dobrodziejstw i czy dało to jakieś wyniki, czy to tylko placebo.
wtorek - wolne
Miałem biegać, ale teściowa wyciągnęła nas na spacer do lasu. Co prawda 4 km, ale w dość pagórkowatym terenie i strasznie nie chciało mi się już biegać wieczorem po ciemku (wcześniej nie było czasu). Aktywność wjechała, więc przełożyłem bieganie na środę.
środa - 10 km: 4 km P
Dawno nie było żadnego akcentu. Byłem potwornie zmęczony po bardzo wczesnym locie do Holandii. (lot o 6:00, pobudka 3:45...). Po drzemce udało mi się zwlec na trening. Pogoda bardzo przyjemna, nogi lekkie. Już na 3 km rozgrzewki nogi dobrze kręciły. Później 4 km ciągiem progowo wg planu Pfitzingera. (robię bazowy plan).
Wyszło kolejno 4:30, 4:30, 4:28, 4:26. Z początku trudno było wejść na wyższe obroty i czułem brak energii. Trudno byłoby rozkręcić się do szybszego tempa, ale utrzymanie tempa 4:30 nie było z kolei wielkim wyzwaniem i puls to też pokazuje (nie podryfowal wyżej niż 172 pod koniec, czyli akurat mój próg +-). Trucht do domu już znacznie wolniejszym tempem, trochę się zmęczyłem.
Całość: 10 km @ 5:17 min/km ~ 149 bpm
Progowo: 4 km @ 4:29 min/km ~ 166 bpm (max 172)
czwartek - 10 km BS
Tradycyjnie w czwartek bieganie z kolegą. Dziś udało się zmieścić w porze lunchu przyjemnego BSa. Minęło szybko jak z płatka, fajnie się gadało. Tempo też dość żwawe i cieszy niski puls. Idziemy chyba w dobrym kierunku. W bonusie piękna jesienna pogoda.
10 km @ 5:18 min/km ~ 141 bpm
piątek - wolne
Dziś na luzie, zaraz wybieram się do fizjo. Od paru tygodni mam jakiś problem z górną częścią pleców z prawej strony, jakbym coś naciągnął czy przeciążył. Może to od pracy przy biurku albo krzywego spania.
Plan na sobotę to spokojny parkrun, a w niedzielę zawody na 10 km. Chciałbym zejść poniżej 44 minut, jesli się uda. Byłby to dobry zaczątek formy przed poważniejszymi treningami w sezonie zimowym.
Łącznie w październiku: 157,2 km
Niecałe 40 km tygodniowo. Pierwszy miesiąc od dawna, kiedy wróciłem do regularnych 4 treningów tygodniowo. Oczywiście chciałbym zwiększyć kilometraż, ale nie chcę szaleć i robię to stopniowo. Może do końca roku dojdę do 200 km miesięcznie, zobaczymy - to nie cel, tylko środek. Najważniejsze, by się nie przeciążyć i uniknąć kontuzji. Póki co jest to największy kilometraż od marca, później totalnie sprawy ślubne i weselne mnie wciągnęły, ale już wychodzę na prostą.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
- bezuszny
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 1540
- Rejestracja: 06 wrz 2017, 21:23
- Życiówka na 10k: 39:51
- Życiówka w maratonie: 3:13:48
- Lokalizacja: Holandia
02.11.2024 - 03.11.2024
sobota - 5 km easy
Potruchtane z żoną w ramach parkrunu. (to już mój 70ty raz). Jak zwykle dojeżdżamy na miejsce rowerami - 3 km. Często też sobie dobiegam, wtedy cały trening wychodzi 11 km, ale na dziś byłoby to trochę za dużo. Ruszyliśmy tempem ok. 5:15-5:20, później żona już nie dawała rady, więc po 3 km musieliśmy trochę zwolnić i parę osób nas wyprzedziło. Ostatecznie na mecie trochę powyżej 27 minut. Moim zdaniem to dla niej całkiem przyzwoity wynik, patrząc na to, że biega zwykle tylko raz na tydzień w ostatnich czasach.
5 km @ 5:23 min/km ~ 140 bpm
niedziela - zawody 10 km
Zilveren Turfloop, lokalny bieg, pierwszy w tym sezonie w ramach cyklu Z&Z Circuit. Każdy bieg odbywa się w innym miasteczku. Wszystko fajnie zorganizowane, można zapisać się na cały cykl od razu (ok. 8 biegów) lub na pojedyncze zawody. Ja na razie wybrałem tę drugą opcję. Do wyboru jest zawsze dystans krótki, średni i długi. Tym razem było to 5, 10 km oraz 10 mil. Oczywiście wybrałem moją ulubioną dyszkę. Można było przebrać się w sympatycznej hali sportowej miasteczka Mijdrecht, depozyty za darmo, po biegu woda, banany, jabłka, chocomel (ukochane przez Holenderów czekoladowe mleko). Pakiet nie za drogi (10-12 euro), ale nie ma żadnych koszulek czy medali, coś za coś. Z parkingiem też nie ma kłopotu. Startowało na moim dystansie ok. 500 osób, na pozostałych pewnie trochę mniej.
Pogoda była idealna, lepszej nie mogłem wymyślić, nawet gdybym probówał. Noc była dość chłodna, 3-4 stopnie, a od rana piękne słońce. Bieg o 11:00, więc było już może 8-10 stopni. Do tego bardzo mały wiatr, to najważniejsze. Dużo znajomych twarzy z parkrunu i klubu biegowego dodaje otuchy.
Żywienie. Zaryzykowałem nową metodę i zjadłem dużą porcję owsianki z owocami, jogurtem i dżemem na ok. 2,5h przed startem. Potwornie się obżarłem i początkowo myślałem, że tego pożałuję, ale wszystko się zdążyło strawić i do startu nie musiałem nic już jeść. Idealne połączenie: w pełni najedzony, ale jelita szybko udało się wyzerować. Tylko po kawie mocno chciało mi się sikać, musiałem iść do toi toia kilka razy.
Przed biegem rozgrzewka, ok. 1km truchtu i trochę skipów, wymachów, przebieżek itp. Dobrze, bo przestało mi być zimno. Muszę tylko uważać na skipy C, bo niestety przy pełnym zgięciu kolana (tak do 180 stopni) wciąż odczuwam nieprzyjemne kłucie. Po tej rozgrzewce to uczucie zostało mi w lewym kolanie do końca biegu (pozostałości po kontuzji z 2022r.), ale na szczęście uczucie się nie umacniało z kolejnymi kilometrami, więc wszystko pod kontrolą.
O 11:20 ruszamy na trasę. Trochę ustawiłem się zbyt daleko z tyłu, ale może to i lepiej, bo nie przeszarżowałem startu. Dużo ludzi, wyprzedzam poboczem, bo wolno biegną. Trasa prosta jak strzała. Stopniowo robi się coraz luźniej, tempo 4:50, 4:40, 4:30. Nie staram się doganiać tempa na siłę.
Cel to 4:24, pierwszy km piknął w 4:27. Będzie czas na nadrabianie.
2 km wbiegamy lekko pod górkę na wały. Ładne widoki polderów. Zakręt w prawo, zakręt w lewo. Wyprzedzam, wyprzedzam. Mnie przegonił tylko Cristiano Ronaldo i jeszcze jeden młody łebek. No ale to nie wstyd być wolniejszy niż CR7. Tempo 4:21. W miarę wymagająco, ale dużo łatwiej niż na treningu.
3 km wbiegamy nad rzekę, która wije się cały czas drobnymi zakrętami. Biegniemy asfaltową drogą i staram się ścinać łuki jak się da. Tempo trzymam przy kontrolowanym wysiłku. Zaczęło robić się trochę pusto. Jakieś 50m przede mną większa grupa, więc staram się ich dogonić. Słyszę za moimi plecami, że dwóch innych facetów postanowiło zrobić to samo. Jestem trendsetterem. Udało się dogonić grupę, ale 3 km w w 4:22.
4 km na fali entuzjazmu wpadł trochę za szybko. 4:13. Cały czas wyprzedzałem, blisko mnie trzymał się taki niższy gość wyglądający na Brazylijczyka lub Portugalczyka (nie wiem czemu tak sobie ubzdurałem). Dwóch gości z poprzedniego kilometra już odpadło, nie wytrzymali mojego tempa.
No ale skoro trzymam mocniejsze tempo 4:13, to czemu by nie uciągnąć go dalej.
5 km. cały czas biegniemy wzdłuż rzeki. 4:13 trudno utrzymać, ale wpadło w 4:17. I tutaj mały rant na Garmina. O ile po przesiadce z Polara wszystko mi się podoba, to denerwuje mnie łapanie lapów. Już kij z tym, że przez pomyłkę po 5 km zastopowałem zegarek, bo w Polarze w tym miejscu był lap. W Polarze autolapy szły co 1 km, a manual lapa mogłem złapać kiedy chciałem, np. po 5,05 km, jak tutaj. Tymczasem Garmin manualnego lapa zmierzył mi tylko od 5,00 do 5,05, czyli od ostatniego autolapa. Why, why?! Może ktoś podpowie, jak zmienić te ustawienia.
W każdym razie znacznik 5 km wpadło w tempie trochę poniżej 22 minut, czyli biegłem na ciut poniżej 44 minut. Wydawało mi się wcześniej, że mam nawet lepszy wynik, ale postanowiłem dalej biec swoje.
6 km ostatni km wzdłuż rzeki. Dalej wyprzedzam. Dalej jak w zegarku tempo 4:17. Bardzo mnie wzrusza widok niewidomego chłopaka, biegnącego "na smyczy" razem z przewodniczką w bardzo dobrym zresztą tempie. Po chwili wyprzedza nas wszystkich... samochód. Widocznie mieszkańcy nie przejmują się biegiem. Choć fakt, że lokalni kibice mocno dopingują, mimo że biegniemy przez słabo zaludnione obszary. Nikt się nie skarży, że blokujemy im drogę (pozdrowienia dla pana Warzechy i innych malkontentów). Liczę kroki, oddech przypada na każde 4 kroki, więc jest dobrze i jest rytm.
7 km skręcamy z powrotem w stronę miasteczka. Zbiegamy z wału, potem dalej prosta. Doganiam niektórych zawodników z 10 mil, którzy startowali wcześniej. Tempo wciąż przyzwoite, 4:17. Trochę trudniej mentalnie się robi, ale mięśnie i płuca wciąż są mocne. Czuję tylko to kolano na każdym kroku, ale to takie lekkie kłucie. 2/10, może 3/10. Myślę sobie o książce Davida Gogginsa, którą właśnie czytam. Jakiś facet z organizatorów z bardzo sumiastym wąsem krzyczy do mnie, żebym tak nie pędził, tu nie ma żadnych bonus punktów.
8 km Przedostatni zakręt i dłuuuuuga prosta prawie do samej mety. Biegniemy ścieżką rowerową, więc jest dość wąsko, a ja wyprzedzam, wyprzedzam i wyprzedzam. Na zegarku zrobiło się 4:13 i postanowiłem to utrzymać. Naczytałem się tego Gogginsa i zrobiło to na mnie wrażenie. Co prawda książka jest napisana w mocno amerykańskim motywacyjnym coach-bullshitowym stylu, ale coś z tego zostaje w głowie. Szczególnie to, że gdy coś boli lub jest ciężko, mózg narzuca nam pewne ograniczniki, które można przezwyciężyć. Oraz by przypominać sobie dawne sukcesy, aby się zmotywować w trudnych momentach.
9 km. Dalej długa prosta i dalej 4:13. Doganiam nawet Cristiano Ronaldo z pierwszego kilometra, chłopak w koszulce Man Utd postanowił się nie poddać i pociągnął kilkaset metrów ze mną. Liczę kroki i oddechy, już nie jest tak różowo, jeden oddech co 2-3 kroki. Powiedziałem żonie po biegu, że jestem jak lokomotywa. Może i ciężki i głośno sapię, ale jak się rozpędzę, to trudno mnie zatrzymać.
10 km. Tu już ile fabryka dała. Nagle pod koniec zaczął się ze mną ścigać ten Portugalczyk/Brazylijczyk. Tempo mam ok. 4:05, ostatni zakręt, metry mijają zaskakująco szybko. Nagle w miasteczku sporo kibiców. Spiker wykrzyczał gardłowo moje imię, Michhhhhal Bezuchhhhh! Widzę znajome twarze w tłumie, więc cisnę jeszcze mocniej. Niestety finisz z Portugalobrazylijczykiem przegrałem, nie miałem szans, ale udało się urwać kilka sekund.
Na finiszu czas 42:36. Jestem bardzo zadowolony! Wnioski:
- dużo szybciej niż planowane 44:00. na zawodach z dużą liczbą biegaczy jest jednak zupełnie inaczej
- kończę na 97/509 miejscu open i 91/354 wśród mężczyzn (dobry poziom!)
- puls max ledwie 186 (wg nadgarstka)
- dobry prognostyk przed 15km za 2 tygodnie
- mięśnie świetnie zniosły bieg, nie miałem kłopotów z nogami ani chwili
- mentalnie też super, ani jednego kryzysu
- co prawda biegłem szybciej dychę chyba 6 razy w życiu, ale wszystkie te wyniki były przed kontuzją. To dopiero początek!
- brakowało mi ścigania na dychę, to chyba mój ulubiony dystans
- uf, ale się rozpisałem. tego też mi brakowało!
Łącznie w tygodniu: 35 km
W przyszłym tygodniu trochę regeneracji i coś dłuższego w weekend.
sobota - 5 km easy
Potruchtane z żoną w ramach parkrunu. (to już mój 70ty raz). Jak zwykle dojeżdżamy na miejsce rowerami - 3 km. Często też sobie dobiegam, wtedy cały trening wychodzi 11 km, ale na dziś byłoby to trochę za dużo. Ruszyliśmy tempem ok. 5:15-5:20, później żona już nie dawała rady, więc po 3 km musieliśmy trochę zwolnić i parę osób nas wyprzedziło. Ostatecznie na mecie trochę powyżej 27 minut. Moim zdaniem to dla niej całkiem przyzwoity wynik, patrząc na to, że biega zwykle tylko raz na tydzień w ostatnich czasach.
5 km @ 5:23 min/km ~ 140 bpm
niedziela - zawody 10 km
Zilveren Turfloop, lokalny bieg, pierwszy w tym sezonie w ramach cyklu Z&Z Circuit. Każdy bieg odbywa się w innym miasteczku. Wszystko fajnie zorganizowane, można zapisać się na cały cykl od razu (ok. 8 biegów) lub na pojedyncze zawody. Ja na razie wybrałem tę drugą opcję. Do wyboru jest zawsze dystans krótki, średni i długi. Tym razem było to 5, 10 km oraz 10 mil. Oczywiście wybrałem moją ulubioną dyszkę. Można było przebrać się w sympatycznej hali sportowej miasteczka Mijdrecht, depozyty za darmo, po biegu woda, banany, jabłka, chocomel (ukochane przez Holenderów czekoladowe mleko). Pakiet nie za drogi (10-12 euro), ale nie ma żadnych koszulek czy medali, coś za coś. Z parkingiem też nie ma kłopotu. Startowało na moim dystansie ok. 500 osób, na pozostałych pewnie trochę mniej.
Pogoda była idealna, lepszej nie mogłem wymyślić, nawet gdybym probówał. Noc była dość chłodna, 3-4 stopnie, a od rana piękne słońce. Bieg o 11:00, więc było już może 8-10 stopni. Do tego bardzo mały wiatr, to najważniejsze. Dużo znajomych twarzy z parkrunu i klubu biegowego dodaje otuchy.
Żywienie. Zaryzykowałem nową metodę i zjadłem dużą porcję owsianki z owocami, jogurtem i dżemem na ok. 2,5h przed startem. Potwornie się obżarłem i początkowo myślałem, że tego pożałuję, ale wszystko się zdążyło strawić i do startu nie musiałem nic już jeść. Idealne połączenie: w pełni najedzony, ale jelita szybko udało się wyzerować. Tylko po kawie mocno chciało mi się sikać, musiałem iść do toi toia kilka razy.
Przed biegem rozgrzewka, ok. 1km truchtu i trochę skipów, wymachów, przebieżek itp. Dobrze, bo przestało mi być zimno. Muszę tylko uważać na skipy C, bo niestety przy pełnym zgięciu kolana (tak do 180 stopni) wciąż odczuwam nieprzyjemne kłucie. Po tej rozgrzewce to uczucie zostało mi w lewym kolanie do końca biegu (pozostałości po kontuzji z 2022r.), ale na szczęście uczucie się nie umacniało z kolejnymi kilometrami, więc wszystko pod kontrolą.
O 11:20 ruszamy na trasę. Trochę ustawiłem się zbyt daleko z tyłu, ale może to i lepiej, bo nie przeszarżowałem startu. Dużo ludzi, wyprzedzam poboczem, bo wolno biegną. Trasa prosta jak strzała. Stopniowo robi się coraz luźniej, tempo 4:50, 4:40, 4:30. Nie staram się doganiać tempa na siłę.
Cel to 4:24, pierwszy km piknął w 4:27. Będzie czas na nadrabianie.
2 km wbiegamy lekko pod górkę na wały. Ładne widoki polderów. Zakręt w prawo, zakręt w lewo. Wyprzedzam, wyprzedzam. Mnie przegonił tylko Cristiano Ronaldo i jeszcze jeden młody łebek. No ale to nie wstyd być wolniejszy niż CR7. Tempo 4:21. W miarę wymagająco, ale dużo łatwiej niż na treningu.
3 km wbiegamy nad rzekę, która wije się cały czas drobnymi zakrętami. Biegniemy asfaltową drogą i staram się ścinać łuki jak się da. Tempo trzymam przy kontrolowanym wysiłku. Zaczęło robić się trochę pusto. Jakieś 50m przede mną większa grupa, więc staram się ich dogonić. Słyszę za moimi plecami, że dwóch innych facetów postanowiło zrobić to samo. Jestem trendsetterem. Udało się dogonić grupę, ale 3 km w w 4:22.
4 km na fali entuzjazmu wpadł trochę za szybko. 4:13. Cały czas wyprzedzałem, blisko mnie trzymał się taki niższy gość wyglądający na Brazylijczyka lub Portugalczyka (nie wiem czemu tak sobie ubzdurałem). Dwóch gości z poprzedniego kilometra już odpadło, nie wytrzymali mojego tempa.
No ale skoro trzymam mocniejsze tempo 4:13, to czemu by nie uciągnąć go dalej.
5 km. cały czas biegniemy wzdłuż rzeki. 4:13 trudno utrzymać, ale wpadło w 4:17. I tutaj mały rant na Garmina. O ile po przesiadce z Polara wszystko mi się podoba, to denerwuje mnie łapanie lapów. Już kij z tym, że przez pomyłkę po 5 km zastopowałem zegarek, bo w Polarze w tym miejscu był lap. W Polarze autolapy szły co 1 km, a manual lapa mogłem złapać kiedy chciałem, np. po 5,05 km, jak tutaj. Tymczasem Garmin manualnego lapa zmierzył mi tylko od 5,00 do 5,05, czyli od ostatniego autolapa. Why, why?! Może ktoś podpowie, jak zmienić te ustawienia.
W każdym razie znacznik 5 km wpadło w tempie trochę poniżej 22 minut, czyli biegłem na ciut poniżej 44 minut. Wydawało mi się wcześniej, że mam nawet lepszy wynik, ale postanowiłem dalej biec swoje.
6 km ostatni km wzdłuż rzeki. Dalej wyprzedzam. Dalej jak w zegarku tempo 4:17. Bardzo mnie wzrusza widok niewidomego chłopaka, biegnącego "na smyczy" razem z przewodniczką w bardzo dobrym zresztą tempie. Po chwili wyprzedza nas wszystkich... samochód. Widocznie mieszkańcy nie przejmują się biegiem. Choć fakt, że lokalni kibice mocno dopingują, mimo że biegniemy przez słabo zaludnione obszary. Nikt się nie skarży, że blokujemy im drogę (pozdrowienia dla pana Warzechy i innych malkontentów). Liczę kroki, oddech przypada na każde 4 kroki, więc jest dobrze i jest rytm.
7 km skręcamy z powrotem w stronę miasteczka. Zbiegamy z wału, potem dalej prosta. Doganiam niektórych zawodników z 10 mil, którzy startowali wcześniej. Tempo wciąż przyzwoite, 4:17. Trochę trudniej mentalnie się robi, ale mięśnie i płuca wciąż są mocne. Czuję tylko to kolano na każdym kroku, ale to takie lekkie kłucie. 2/10, może 3/10. Myślę sobie o książce Davida Gogginsa, którą właśnie czytam. Jakiś facet z organizatorów z bardzo sumiastym wąsem krzyczy do mnie, żebym tak nie pędził, tu nie ma żadnych bonus punktów.
8 km Przedostatni zakręt i dłuuuuuga prosta prawie do samej mety. Biegniemy ścieżką rowerową, więc jest dość wąsko, a ja wyprzedzam, wyprzedzam i wyprzedzam. Na zegarku zrobiło się 4:13 i postanowiłem to utrzymać. Naczytałem się tego Gogginsa i zrobiło to na mnie wrażenie. Co prawda książka jest napisana w mocno amerykańskim motywacyjnym coach-bullshitowym stylu, ale coś z tego zostaje w głowie. Szczególnie to, że gdy coś boli lub jest ciężko, mózg narzuca nam pewne ograniczniki, które można przezwyciężyć. Oraz by przypominać sobie dawne sukcesy, aby się zmotywować w trudnych momentach.
9 km. Dalej długa prosta i dalej 4:13. Doganiam nawet Cristiano Ronaldo z pierwszego kilometra, chłopak w koszulce Man Utd postanowił się nie poddać i pociągnął kilkaset metrów ze mną. Liczę kroki i oddechy, już nie jest tak różowo, jeden oddech co 2-3 kroki. Powiedziałem żonie po biegu, że jestem jak lokomotywa. Może i ciężki i głośno sapię, ale jak się rozpędzę, to trudno mnie zatrzymać.
10 km. Tu już ile fabryka dała. Nagle pod koniec zaczął się ze mną ścigać ten Portugalczyk/Brazylijczyk. Tempo mam ok. 4:05, ostatni zakręt, metry mijają zaskakująco szybko. Nagle w miasteczku sporo kibiców. Spiker wykrzyczał gardłowo moje imię, Michhhhhal Bezuchhhhh! Widzę znajome twarze w tłumie, więc cisnę jeszcze mocniej. Niestety finisz z Portugalobrazylijczykiem przegrałem, nie miałem szans, ale udało się urwać kilka sekund.
Na finiszu czas 42:36. Jestem bardzo zadowolony! Wnioski:
- dużo szybciej niż planowane 44:00. na zawodach z dużą liczbą biegaczy jest jednak zupełnie inaczej
- kończę na 97/509 miejscu open i 91/354 wśród mężczyzn (dobry poziom!)
- puls max ledwie 186 (wg nadgarstka)
- dobry prognostyk przed 15km za 2 tygodnie
- mięśnie świetnie zniosły bieg, nie miałem kłopotów z nogami ani chwili
- mentalnie też super, ani jednego kryzysu
- co prawda biegłem szybciej dychę chyba 6 razy w życiu, ale wszystkie te wyniki były przed kontuzją. To dopiero początek!
- brakowało mi ścigania na dychę, to chyba mój ulubiony dystans
- uf, ale się rozpisałem. tego też mi brakowało!
Łącznie w tygodniu: 35 km
W przyszłym tygodniu trochę regeneracji i coś dłuższego w weekend.
5 - 19:20 (Amsterdam, 17.10.2020)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)
10 - 39:51 (Leiden Marathon, 10.10.2021)
HM - 1:29:27 (Berliner Halbmarathon, 03.04.2022)
M - 3:13:48 (Rotterdam Marathon, 24.10.2021)