Na dzień pisania tego posta mam 40 lat, 180 cm wzrostu oraz wagę 117,8 kg. Towarzyszą mi problemy z kręgosłupem (rozpoznana dyskopatia) oraz przebyta w dzieciństwie kontuzja prawej nogi polegająca na strzaskaniu stawów kolanowego i skokowego. Dochodzi do tego lekka koślawość nóg - tak zwany "X" oraz generalne chrupanie w stawach. Aktualnie jestem na etapie rzucania palenia.
Zacząłem biegać w piątek przy wadze 119 kg. Mój pierwszy bieg był katorga. Po przebiegnięciu dosłownie 40 metrów polnej drogi myślałem, że wypluje płuca. Nie mogłem złapać powietrza, serce waliło jak oszalałe. Po prostu koszmar. Ponadto po pierwszym bieganiu odezwał się ból pleców. Wracałem do domu "połamany" Jednak się zawziąłem i od piątku na ogół biegam dwa razy dziennie. Właściwie to ciężko nazwać to bieganiem. to raczej marszo biegi. Wczoraj znalazłem fajną krótką trasę, choć dla mnie długą jak stąd do księżyca, a która liczy sobie 608 metrów i wiedzie przez lasek miejski. Wczoraj pokonywałem ją na 5 (słownie: pięć) razy, musiałem przysiadać na ławce. Już wczoraj odezwały się lekkie zakwasy więc dziś mam dzień regeneracyjny. Tym bardziej, że za chwilę wybywam do pracy.
Jestem z Wielunia i jeśli jest ktoś najchętniej początkujący, to chętnie dołączę i podepczemy razem
