Jarek (keiw) - Luźne wpisy
Moderator: infernal
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
DFBG B7S 240 km
Przed startem
Przez zawirowania i to w ostatniej chwili noclegi mieliśmy nie w Lądku Zdrój a w Stroniu Śląskim.
W sumie to dobrze wyszło. Do Lądka było blisko, a sklepy i restauracje nie były tu tak oblegane.
Do Stronia dotarliśmy po południu.
Nocleg mieliśmy całą ekipą, 11 osób: Paweł i Aga z dziećmi, Agnieszka (siostra Pawła) z Markiem i Mateuszem, Ania i Andrzej (wspierający Sławka i nie tylko, ci sami, których poznaliśmy i się zaprzyjaźniliśmy w zeszłym roku) i ja ze Sławkiem.
Wypakowanie bagażu, pogaduchy a później poszliśmy do pobliskiej, bardzo dobrej, pizzerii.
Na koniec jeszcze zakupy w Biedronce, gdzie też poszliśmy pieszo.
Spać położyłem się około 22:30. Łyknąłem dwie melatoniny 3 mg. Zasnąłem dość szybko, ale sen nie był lekki. Przebudziłem się przed 5 rano i łyknąłem jeszcze jedną melatoninę, by się zmusić do spania.
Nie był to sen pełnowartościowy, ale robiłem, co mogłem, by go maksymalnie wydłużyć.
Tak to wyglądało wg Garmina:
Po śniadanku już około południa pojechaliśmy do Lądka odebrać pakiety i nadać przepaki.
Spotkaliśmy się tam z Magdą i Rysiem.
Zapoznałem się też z kolejnym Pawłem (na Garmin @DjNiuton), który na ten bieg przyleciał z UK namówiony przez moich znajomych
Wspólnie zamówiliśmy kawę, usiedliśmy na ławeczkach przed muszlą koncertową, piliśmy i rozmawialiśmy.
Później całą ekipą poszliśmy na obiad.
Powrót do Stronia, tu chwila odpoczynku i szykowanie się do startu.
Mój zestaw startowy wyglądał podobnie jak i w latach poprzednich.
Na początek postanowiłem założyć stare już Hoka Speedgoat 5. Odcinek do Przełęczy Płoszczyna jest zazwyczaj najbardziej błotnistym i mokrym.
Na tej przełęczy mieli czekać na nas Ania i Andrzej. Przygotowałem też swoją „torbę zapasową”, którą dałem im do auta.
Były w niej mim m.in. dodatkowe ciuchy, zapasowe kije, stare Altra Olympus 4.
Mając w pamięci zeszłoroczny zator na starcie, tym razem postanowiliśmy pojechać szybciej i ustawić się bliżej linii startu.
Organizatorzy musieli wysłuchać skargi i zmienili początek. Start nie przebiegał już przez wąskie schody.
Na niebiesko nowa trasa. Odcinek przez las, po wybiegnięciu z ul. Zamkowej do niebieskiego szlaku, był trochę błotnisty, ale spokojnie do obiegnięcia.
W zegarku miałem wczytać trening z lapami co 1h (jako przypominajka o jedzeniu), jednak o tym zapomniałem, zorientowałem się po około 2h biegu, że chyba nie pika i wtedy ustawiłem autolap co 5km.
1. Lądek - Przełęcz Gierałtowska - 9,8 km biegu (dane z zegarka, cały czas miałem GPS z multiband)
Tym razem start poszedł bardzo sprawnie. Staliśmy blisko początku jak i nowy, szerszy odcinek nie powodowały zatoru.
Wybiegliśmy z Lądka i już po chwili byliśmy w lesie.
Zaczęła się wspinaczka na Trojak.
Paweł zostawał lekko z tyłu, a Sławek za chwilę poszedł do przodu.
Za Trojakiem zbiegłem w dół przez Skalną Bramę i postanowiłem chwilę zaczekać na Pawła.
Paweł pojawił się po chwili i już biegliśmy razem. Dobiegliśmy do granicy polsko-czeskiej, po której teraz będzie przebiegała trasa biegu.
Do Przełęczy Gierałtowskiej trasa szybko zleciała.
Zeszło nam 1h 23min, Sławek był tu kilka minut przed nami.
Wspominaliśmy z Pawłem, jak rok temu właśnie tu złapała nas pierwsza fala ulewy.
Na tym punkcie była tylko woda. Już nawet nie pamiętam czy musiałem ją uzupełnić.
Foto z: https://runandfly.pl/ - załapaliśmy się z Pawłem:
2. Przełęcz Gierałtowska - Przełęcz Płoszczyna - 35,5 km biegu (długość odcinka: 25,7 km) - ciemno w oczach – dramat w kilku odsłonach!!
Na ten odcinek przypadają dwa szczyty z siedmiu: Kowadło 989 m i Rudawiec 1106 m.
Są odcinki biegowe, ale też trzeba się pomęczyć na kilku podejściach i zbiegach. Jak wspominałem, jest to też teren mocno podmokły i bagnisty. W tym roku susza zrobiła swoje, wody i błota trochę było, ale wszystko dało się spokojnie obejść.
W zeszłym roku Sławka dogoniliśmy na Kowadle, tym razem szybciej. Sławek stwierdził, że biegnie mu się źle, już na tym etapie. Kowadło to 17,3 km trasy. Tu byliśmy jeszcze razem.
Dalej Sławek już biegł wolniej. Peleton prowadził Paweł.
Powoli robiła się szarówka, więc założyłem na głowę czołówkę, ale jeszcze jej nie odpalałem
Paweł zaczął mi odstawać. Tym razem i ja poczułem się źle. Pobolewał mnie brzuch.
Na około 20. km trasy, na lekkim podejściu poczułem nagle ogromny ból w lędźwiowej części kręgosłupa.
Było to tak silne, że zatrzymało mnie nagle, w oczach mgła i nie mogłem się ruszyć. Stałem oparty na kijach. Przeszło, ruszam dalej i po chwili to samo. W tym czasie przebiega sporo biegaczy, nikt się nie zapytał, co się dzieje, chyba wszyscy zakładali, że odpoczywam.
Przewinąłem ekran, by zobaczyć, ile mam jeszcze do Przełęczy Płoszczyna, Garmin pokazywał 16 km.
W telefonie brak zasięgu. Zastanawiałem się co zrobić, jak pokonać te 16 km, by dojść, choć do tego punktu. Próbowałem iść i co chwilę łapałem „stop klatka”. Po prostu mnie całkowicie odcinało i się przez chwilę nie mogłem ruszyć. Byłem mocno przerażony.
Próbowałem szukać ruchu, który pozwoli mi temu przeciwdziałać.
Odkryłem, że jak mocno pochylam głowę i zaczynam truchtać, to ból w kręgosłupie się nie pojawia.
Biegłem chwilę z pochyloną głową na lekkim wzniosie i dla rozluźnienia ją podniosłem, ponownie mnie jebło. Stałem oparty na kijach i wtedy pojawił się Sławek. Myślał, że coś grzebię w telefonie, a ja stałem, starając się odzyskać możliwość ruchu.
Powiedziałem Sławkowi, co i jak, że będę walczył, by dojść do przełęczy. Sławek zaczął wyciągać czołówkę, a ja ruszyłem zgarbiony dalej. Postanowiłem już nie podnosić głowy, kiedy nie muszę.
Tu na foto jestem uchwycony przez jednego z fotografów w takiej właśnie pozycji:
Od razu napiszę, że trwało to do samego końca biegu i tak musiałem trzymać głowę.
Pogodziłem się już w myślach, że będę musiał w Płoszczynie zejść. Ten sezon był pełen różnych przeciwności, a sprawa z kręgosłupem ciągnie się od dawna i widocznie teraz to mnie uderzyło ze zwiększoną mocą.
Bolała mnie już szyja od tego ciągłego pochylania się. Co jakiś czas robiłem nią skręty, choć na boki, uniesienie i odchylenie w tył mnie odcinało.
Ile się dało, to parłem naprzód. Na 29,1 km przypadł kolejny szczyt Rudawiec. Minęło 4h 13 min biegu.
Do przełęczy było już tylko ~6km i to w większości zbieg.
Co udało mi się zaobserwować:
- na mocnych podejściach naturalnie pochylałem się i mocno pracowałem na kijach i wtedy kręgosłup nie jebał;
- na zbiegach też to się raczej nie pojawiało;
- najgorzej było na prostych i łagodnych podejściach ~0-6%.
Pomagało jak napisałem pochylenie głowy i truchtanie. Jak tylko pochyliłem i szedłem, to niestety plecy potrafiły odpalić „tryb stopklatki”.
Powoli zbiegałem na przełęcz i zastanawiałem się, co dalej. O dziwo nie doganiał mnie Sławek. Nie odwracałem się, więc nawet nie wiedziałem, czy nie jest gdzieś blisko.
Coraz bardziej bolał mnie też brzuch.
Wiedziałem, że kolejny etap to największe podejście na Śnieżnik, a później zbieg do Międzygórza.
Zgodnie z tym, co zaobserwowałem, to na takim podejściu i zbiegu powinienem dać radę.
Z tą myślą wbiegłem na kolejny punkt odżywczy na Przełęczy Płoszczyna.
Na tym punkcie czekali na nas Ania z Andrzejem, wspierali Sławka, ale wiedzieliśmy, że jeśli będą na jakimkolwiek punkcie, to możemy na nich zawsze liczyć.
Ani dałem już znać z małym wyprzedzeniem, jak tylko zasięg złapałem, czekała więc na mnie i od razu pokierowała do ich auta, gdzie odpalony był ... gril - stał leżaczek i rozkładane krzesełko-fotel.
Paweł już tu był, ale powiedział, że w sumie nie tak dawno przybiegł. Na pomiarze czasu wygląda to inaczej, bo mata była przy wyjściu z punktu.
Dostaliśmy ciepły posiłek.
W zapasie miałem u nich zostawione Altra Olympus, ale postanowiłem do przepaka butów nie zmieniać.
Teren był całkiem w porządku. Hoki były tylko lekko mokre, a w stopach nic złego nie czułem.
Uzupełniłem wodę. Nie pamiętam już czy musiałem rozpuścić Maurten drink mix 320. Jeśli tak to maks jedną saszetkę. Na tym dystansie miałem też ze sobą owsiankę Lubelli, którą miałem zjeść przed startem, ale zapomniałem i jadłem ją na raty w czasie biegu.
Po chwili wbiegł na punkt również Sławek.
To był pierwszy i ostatni raz, gdzie się wszyscy spotkaliśmy.
Na każdym punkcie chciałem minimalizować pobyt, do niezbędnego minimum. Jednak i tak zeszło tu około 15-17 minut.
Po jedzeniu brzuch jeszcze gorzej zaczął mnie boleć. Stwierdziłem, że lecę, a chłopaki mnie dogonią, bo w dogodnym miejscu i tak będę musiał zejść na stronę.
Po drodze złapałem jeszcze na punkcie organizatora kilka owoców i przekroczyłem matę pomiarową.
Czas 5:22, była godzina 23:22.
3. Przełęcz Płoszczyna - Międzygórze - 50,6 km biegu (długość odcinka: 15,1 km)
Zaczęło się podejście pod Śnieżnik, na początku dość łagodne, więc tu truchtałem pochylony.
Za Rykowiskiem 950 m, zszedłem w las z mocno bolącym brzuchem.
Liczyłem na „dwójkę”, ale się przeliczyłem
Zgasiłem czołówkę i próbowałem robić swoje. Co chwilę przebiegali jacyś zawodnicy.
Nagle widzę, idzie jakaś para i chłopak mówi do dziewczyny:
- o patrz jakieś światełka.
Skierował na mnie czołówkę, ona też i oboje podkręcili lumeny na maksa, nie będąc pewnym, co widzą.
Prawdopodobnie świeciłem jak choinka odblaskami. Wkurzony zapaliłem swoją czołówkę na maksa.
Nie wiem, czy ona ich poraziła, czy blask mojego tyłka, ale zmieszani odwrócili głowy i poszli dalej.
Nic z roboty nie wyszło. Jeden plus, że się porządnie odgazowałem
To są „uroki” ultra, więc też o tym wspominam.
W międzyczasie widziałem, jak przebiegają Paweł i Sławek.
Dopiszę od razu, że po tym ani razu do samego końca brzuch mnie nie bolał i mnie nie pogoniło na grubszą robotę. Widocznie 100% przerabiałem na energię
Wyszedłem z lasu i zacząłem niczym przyczajony tygrys biec.
Po chwili dogoniłem Sławka. O dziwo był zaskoczony. Nie usłyszał, że mówiłem o konieczności zejścia na stronę.
Sławek, jak wspominałem, nie czuł się dobrze i truchtał spokojnie.
Ja pobiegłem dalej, goniąc Pawła.
Trwało trochę, zanim go dogoniłem, było to jeszcze przed najbardziej ostrym podejściem na Śnieżnik.
Okazało się, ze Paweł też nie słyszał, co powiedziałem i to on mnie gonił.
Tak więc dogoniłem goniącego mnie Pawła
Zaczynało się robić ostro. Napieraliśmy w kierunku Śnieżnika.
Paweł zaczął zostawać, a ja cisnąłem. Takie mocne podejścia o dziwo mi sprzyjały.
Po chwili zaczął padać deszcz, ale stwierdziłem, że będę mocno podchodził i to jest dość fajny czynnik chłodzący i nie nakładam kurtki.
Po pierwszym, mocnym odcinku, był odcinek z mniejszym nachyleniem. Padało mocniej.
Spotkałem tu zawodnika, który zapytał mnie, jak się nazywa kolejny punkt. Powiedziałem, że Międzygórze i że to jest punkt, gdzie suport jest zabroniony. Kolega stwierdził, że schodzi z trasy i musi zadzwonić do Patrycji (może jego dziewczyna?), by po niego przyjechała. Słyszałem tylko za sobą, jak wyciągnął telefon, zaczął rozmowę i poleciał na kamieniach. Na szczęście nie był to mocno nachylony odcinek.
Pozbierał się, a ja pobiegłem dalej.
Kolejne wspinanie się i dotarłem do łagodnego miejsca z kładkami.
Kiedyś organizatorzy prowadzili nas przez błotniste jagodziny.
Jakiś czas temu trasa została w tym miejscu zmieniona i jest to duży plus.
Niestety ponownie zawiesiłem się na tym odcinku, próbując się trochę rozluźnić.
Było już widać wieżę na Śnieżniku. Pozostał ostatni odcinek. Padało mniej, ale postanowiłem nałożyć kurtkę w obawie, że na szczycie będzie wiało.
Dotarłem na szczyt a tam cisza, nawet deszcz już nie padał.
Zbieg ze Śnieżnika wrócił na starą trasę w kierunku schroniska. Jednak ta trasa po postawieniu wieży została mocno wyrównana. Zniknęły wkurzające duże kamienie. Trzeba uważać, ale w porównaniu do tego co było jeszcze 2 lata temu, to było mega ułatwienie.
Dobiegłem do Schroniska „Na Śnieżniku”, za nim jest skręt w lewo i zbieg do Międzygórza.
I w tym miejscu mocno się zdziwiłem. Spotkałem kolegę Marcina ze Szczecina, który ponownie biegł B7S z Anią z Wrocławia. Jak opisywałem swój ST130, to wtedy również z nimi dużą część trasy przebiegłem.
Rozmawialiśmy i czas do punktu w Międzygórzu szybko zleciał. Na drodze asfaltowej, sama końcówka do punktu odżywczego przy GOPR, ponownie walczyłem z kręgosłupem. Walka polegała na czekaniu, aż odpuści i ruszeniu w taki sposób, by tego ponownie nie wzbudzić
Do Międzygórza dotarłem po 7h 47min, czyli o 1:47 w piątek.
Mata była przed punktem odżywczym.
Tu też zdjąłem kurtkę. Wcześniej biegłem z rozpiętą, nie chciałem się zatrzymywać i bawić z nią na trasie.
Teraz widzę, że Paweł był tu 10 min za mną.
Na punkcie zjedliśmy jakąś ciepłą zupę i to, co leżało na stołach (już nie pamiętam). Na drogę zabrałem kilka owoców. Tu zeszło około 6 min.
Mówiłem Marcinowi i Ani, że biegną jeszcze Paweł i Sławek.
Ja postanowiłem od początku minimalizować straty na punktach i stwierdziłem, że teraz wychodzę, a Paweł dogoni nas w trakcie lub spotkamy się na przepaku.
Ruszyliśmy.
4. Międzygórze - Długopole Zdrój – 68 km biegu (długość odcinka: 17,4 km) - przepak!
Brzuchy pełne, więc początek szliśmy. Niestety profil trasy mi nie sprzyjał.
Marcin zobaczył, co się dzieje i stwierdził, że mnie podratuje jakąś magiczną, niebieską tabletką przeciwbólową. Nie mógł jej znaleźć, ale miała je pod ręką Ania. Łyknąłem tabletkę.
Niestety na takie „bóle rdzeniowe” tabletka za bardzo nie pomaga. Możliwe, że po niej krócej mnie trzymało, ale też możliwe, że nauczyłem się te ataki minimalizować.
Jak już wyczułem, że mnie jebnie, to się szybko pochylałem do przodu i jak zdążyłem, to zaczynałem trucht.
Z centrum Międzygórza, przy Wodospadzie Wilczki, zaczęło się podejście pod Górę Igliczną.
Początek to sporo podchodzenia po schodach. Następnie kawałek po lekkim wzniosie, gdzie powolutku truchtałem. Końcówka już dająca z lekka popalić.
Z góry zbiegliśmy przez las do asfaltu, który prowadził do Marianówki.
Rok temu zmieniałem tu baterie od czołówki, a po chwili i tak ją wyłączyłem. Teraz nie minęło jeszcze 9h biegu.
Zaczął się bieg asfaltem, a następnie długi odcinek trawiastą ścieżką.
Musiałem tam uważać, bo były nierówności i jak mi wpadała nagle stopa, to robił się dramat.
Ustawiałem się za Marcinem lub Anią i patrzyłem pod nogi.
Spotkaliśmy tu tez kolegę Michała ze Szczecina, jednego ze współorganizatorów Nocnego PoYeba, który biegł ST130.
Dogoniliśmy też kilku innych biegaczy.
Na około 5km przed Długopolem wysłałem Ani SMSa ile jeszcze zostało do punktu.
Miałem dzwonić, ale było jeszcze ciemno i stwierdziłem, że w sumie na przepaku mam wszystko i nie za bardzo chcę ich budzić. Jeśli będą to super, a jeśli nie, to dam sobie radę
Jak już wbiegałem do Długopola, to zadzwoniła Ania i mnie lekko opieprzyła, że nie zadzwoniłem.
Jechali dopiero na punkt. Powiedziała, że będą za około 20 min.
Dobiegając do Długopola, wyłączyliśmy czołówki.
Na punkt dotarłem po 10h 15min, czyli o 4:15 w piątek.
Odebrałem przepak. Wyciągnąłem ręcznik i nawilżane, duże chusteczki. Wycierałem nimi, co tylko mogłem.
Od lat wkurza mnie, że nie ma na przepakach żadnego prostego prysznica. W zeszłym roku myliśmy się tu z Pawłem w fontannie.
Teraz schowałem się w Domu Zdrojowym.
Po „obmyciu się” zmieniłem wszystko, co miałem na sobie z ubrań i buty na Topo Ultraventure 3.
Paweł na punkcie pojawił się niespełna 15 min za mną. Też zaczął się ogarniać.
W pewnym momencie usłyszałem, że Paweł o coś pyta. Zrozumiałem, że chce śrubokręt i jakoś mnie to wcale nie zdziwiło
Stwierdziłem, że gdzieś mam, ale w torbie, która jest w aucie u Andrzeja i Ani i będzie, jak dojadą.
Tu wyszło małe nieporozumienie, bo Paweł pytał o Sudocrem
Jak już byłem przebrany, to pojawiła się nasza „grupa wsparcia”.
Poprosiłem Anię, by mi do softflasek wlała wody i rozpuściła proszek Maurten.
Nasmarowałem, co trzeba i poszedłem coś zjeść.
Powiedziałem wcześniej Ani i Marcinowi, że poczekam chwilę na Pawła, więc oni już wcześniej ruszyli na trasę.
Paweł położył się i trochę odpoczywał. Ja nie chciałem się rozleniwić
Poszedłem jeszcze pod fontannę i umyłem zęby dla odświeżenia.
Zjadłem trochę owoców na punkcie i podszedłem do auta. Tu mnie Ania uraczyła jakimś szybkim jedzonkiem, dostałem kanapkę w łapę i ruszyłem solo a dalszą trasę.
Powiedziałem też, jak i rok temu, że na punkcie w Spalonej nie będę nic potrzebował i ewentualnie spotkamy się dopiero w Zieleńcu.
Oczywiście miałem 5km przed punktem zadzwonić i nie pisać już SMS
Tu ostatni raz na trasie widzieliśmy się z Pawłem.
5. Długopole Zdrój - Spalona - 84,5 km biegu (długość odcinka: 16,5 km)
Początek to sporo podchodzenia w kierunku miejscowości Ponikwa i dalej by dotrzeć do starej drogi asfaltowej „Autostrada Sudecka”.
Ze 2km od przepaka spotkałem zawodnika, który wracał się na punkt, bo zapomniał założyć chipa. Współczuję.
Szedłem spokojnie, bo jadłem jeszcze kanapkę. Na trasie robiłem mało zdjęć, ale tu akurat kilka pstryknąłem.
Dotarłem do miejscowości Ponikwa i po zejściu z asfaltu zaczęło się mocniejsze podejście, co mi bardziej odpowiadało.
Zerknąłem na WhatsApp i odczytałem wiadomość od kolegi, którą mi wysłał wieczorem poprzedniego dnia, pisząc, bym zrobił przelew. Sprawa dla mnie istotna.
Początkowo odpisałem, że jestem na biegu ultra i biegnę od wczoraj od 18.00 i na 100% przelew po biegu zrobię. Wysłałem mu też kilka fotek. Przemyślałem jednak sprawę, że po ultra, to moja świadomość świata będzie marna i powoli zrobiłem ten przelew przez telefon, na dane dla mnie zupełnie nowe, ale kopiuj-wklej i jakoś poszło. Przelew dotarł gdzie trzeba
Po dotarciu do „autostrady” biegłem nią ~3km i zaczęło się długie, też 3km, podejście na kolejny, czwarty już w B7S, szczyt Jagodna 977 m, ze wzniosem około 270m.
Nachylenia nie były mocne i ten odcinek to był pożywka do wyzwalania „stop-klatki”. Jebło mnie kilka razy i chcąc nie chcąc zacząłem tu truchtać.
Pod sam koniec ponownie dogoniłem Anię i Marcina.
Za chwilę już razem „szczytowaliśmy”
Czwarty z siedmiu szczytów został zdobyty.
Ania zaczęła zauważać dziwne rzeczy
Zamiast powalonego drzewa, widziała krokodyla, a ułożone na sobie kamienie to były małpki Zrobiło się wesoło.
Zaczęliśmy zbiegać lekko pofalowanym terenem do Spalonej. Marcin co chwilę narzekał, że nie czuje się zbyt dobrze i stwierdził, że schodzi w Kudowie.
Na punkt w Spalonej dotarłem po 13h 12min, czyli w piątek o 07:12. Powoli zaczynało robić się ciepło.
Uzupełnienie zapasów, tu chyba zjadłem zupę dyniową i ruszyliśmy w dalszą drogę.
6. Spalona - Zieleniec 104 km biegu (długość odcinka: 19,5 km)
Ogólnie to odcinek sporo biegowy, trzeba mieć tylko zapas sił. Uwaga ta dotyczy przede wszystkim tych, co kończą w Kudowie
Rozmawialiśmy i biegliśmy metodą Gallowaya. Marcin przechodził tu kryzysy.
Dotarliśmy do Lasówki 93. km trasy. Marcin z Anią robili tu małą przerwę.
Ja dalej pobiegłem sam, stwierdziłem, że może spotkamy się w Zieleńcu, bo tam będą znajomi i zejdzie mi zapewne dłużej.
Dotarłem do kolejnego odcinka asfaltowanego, który jest dość pofalowany.
Chciałem czy nie, to musiałem tu truchtać. Starałem się biec stroną bardziej zacienioną.
Nie było źle, ale wolałem się oszczędzać.
W końcu dotarłem do torfowisk pod Zieleńcem.
Tam był zakręt w lewo na odcinek mocno kamienistej drogi, takie wściekle ostre kamienie ustawione na sztorc. Nie lubię tego. Na zakręcie stała jakaś wycieczka i wszyscy gorąco mi dopingowali. Było to miłe, podziękowałem i ruszyłem na te kamienie.
Tu się mega sprawdziły Topo. Amortyzacja robiła swoje i jakoś lepiej wspominam ten odcinek, niż poprzednimi laty.
Tu też zadzwoniłem do Ani, że powoli będę się zbliżał do punktu. Ostatnie 1,5km daje popalić.
Na górze czekała już nasza ekipa w rozszerzonym składzie. Daje to zawsze dużego pozytywnego kopa.
Do Zieleńca dotarłem po 16h 23 min w piatek o 10:23.
Nie wiedziałem wtedy, ile za mną jest Paweł.
Andrzej zalał mój „magiczny proszek”, a Ania nakarmiła i widzę, że dała herbatki, choć tego nie pamiętam
W Długopolu stopy wytarłem tylko chusteczkami. Teraz była okazja, to skorzystałem, by je obmyć w misce z wodą. Zdjąłem skarpetki i jeszcze okazało się, że są odciski. Wcześniej coś tam czułem, ale to nie przeszkadzało. Po umyciu i wytarciu stóp przekułem bąble i zasypałem je dermatolem, na to założyłem skarpetki. Pomagała mi Ania.
Nie ma co pieprzyć się z plastrami, bo każdy odpadnie. Całe ciało ciągle się poci.
Awaryjnie miałem jeszcze w torbie solidną naprawczą srebrną taśmę, serio
Na szczęście nie musiałem jej użyć.
Agnieszka spryskała mi nogi jakimś magicznym sprayem
Dodatkowo plecy zostały nasmarowane Voltarenem lub czymś o podobnym działaniu.
Z pełnym brzuchem (nie przesadzałem) poszedłem jeszcze na punkt po owoce.
Tu się zdziwiłem, bo spotkałem wchodzącego na punkt Pawła z UK.
Okazało się, że Paweł początek biegł spokojnie i towarzysko.
Jak widać, nasi serdeczni przyjaciele wspierali nas wszystkich.
Z owocami w dłoni ruszyłem na dalszą trasę.
7. Zieleniec - Jamrozowa Polana - 114,3 km biegu (długość odcinka: 10,3 km)
Już po przejściu 200-300m zauważyłem idących pod górę Anię i Marcina.
Wcześniej na punkcie ich nie widziałem, bo w większości siedziałem przy aucie.
Dogoniłem ich i ponownie biegliśmy razem.
Marcin zaczął zostawać z tyłu. Mówił, że mamy biec, bo on na pewno zejdzie w Kudowie.
Po krótkim czasie dotarliśmy do piątego szczytu Orlica 1084 m.
Dalej już biegliśmy sami z Anią. Zbiegliśmy z góry i lecieliśmy przez łąki na drogę szutrową.
Trasa do Jamrozowej Polany szybko zleciała.
Wymagający jest ostatni asfaltowy odcinek już pod samą polanę. Około 500m ze wzniosem 80m.
Dotarcie na punkt zajęło 17h 45min, była godzina 11:45.
Na punkcie standardowo uzupełnienie płynów. Zjadłem jakąś zupkę w kubku i w ten kubek nałożyłem owoce na wynos. Na miejscu też zjadłem trochę owoców.
Czekał nas teraz ciężki psychicznie 20. km odcinek, najcieplejszą porą do Kudowy.
8. Jamrozowa Polana - Kudowa Zdrój - 135 km biegu (długość odcinka: 20,7 km) – gorąc!
Ruszyliśmy z punktu z Anią i podpiął się do nas Tomek, zawodnik z numerem 1089.
Razem maszerowaliśmy w kierunku Dusznik, spokojnie by się jedzenie ułożyło w żołądku.
Zejście do Dusznik było sporo zacienione. Łagodne zbieganie z mocniejszym zejściem na koniec i byliśmy w Parku Zdrojowym.
Tu już był element biegowy przez miasto, więc nie za bardzo dla stóp. Słońce też dawało w głowę.
Przebiegając obok źródła wody mineralnej Agatka, poszliśmy z Tomkiem napić się z niego wody, obmyć głowę i zamoczyć czapeczki.
(foto z sieci)
Jaka ta woda była zimna i smaczna, choć jebała całą tablicą Mendelejewa
Dogoniliśmy Anię i dalej biegliśmy Aleją Chopina.
Po krótkiej chwili biegliśmy już w przez Rynek.
Po dotarciu do DK8 staliśmy chwilę na światłach i po przejściu na drugą stronę zaszliśmy do Orlenu na lody.
Tomek chciał zapłacić gotówką, ale bez sensu, by później drobne latały w plecaku. Powiedziałem, by każdy coś wybrał i zapłaciłem zegarkiem. To lubię w Garminach. Szybko i wygodnie. W plecaku też miałem kasę, bo taki jest wymóg w regulaminie.
Poczekaliśmy na Anię, bo jeszcze skorzystała z toalety. Była chwila wytchnienia w klimatyzowanym pomieszczeniu. Orlen ten jest znany biegaczom DFGB. Wpadają tu kupić coś do zjedzenia i my nie byliśmy wyjątkiem.
Po wyjściu ze stacji paliw skręciliśmy po chwili w lewo i opuszczaliśmy już Duszniki.
Zauważyliśmy przed sobą parę biegaczy i Ania powiedziała, ze tam chyba jest Marcin.
Dogoniliśmy ich i faktycznie jednym z nich był Marcin. Myślałem, że odżył i jednak będzie biegł dalej.
Niestety Marcin powtórzył, że schodzi w Kudowie. No szkoda.
Teren lekko falował. Przy jednym z gospodarstw właściciel zawsze wystawia wodę dla biegaczy. Są też wiadra, by zmoczyć głowę i czapeczkę, co też z Tomkiem ponownie uczyniliśmy.
Szacunek dla właściciela. Podobno robi to już od lat.
Po chwili dogonił nas kolega Paweł z UK. Przedstawiam Ani, że to kolega Paweł, a ona pomyślała, że to dogonił nas Paweł, z którym miałem biec. Wyjaśniliśmy, że jednak to inny Paweł, ale obaj też się znają
Paweł chwilę opowiadał, jak biegł wcześniej towarzysko, na trasie spotykał osoby z naszej ekipy.
Biegnąc jak na siebie spokojniej, zachował więcej sił. To był jego debiut na takim biegu i to od razu na ST130. Dla niego z lekka zamulaliśmy, więc poleciał dalej sam
Po chwili trzeba było pokonać najgorszy odcinek w tej części, podejście na Grodczyn.
Odcinek 400m długości i wznios 90m. Po wejściu na górę kiedyś biegło się tu przez Grodczyn, a teraz biegnie się równolegle, trochę niżej.
Cisnęliśmy dalej z Anią, było gorąco, ale aż tak przez to nie cierpiałem. Tomek zaczął odstawać.
Dobiegliśmy do Przełęczy Lewińskiej. Tu trzeba przejść pod wiaduktem, który zawsze jest zalany wodą, pełno tam też czerwonej gleby. Dało się to obejść po prawej stronie.
(foto koleżanki Magdy)
Pozostało jeszcze kilka gorących kilometrów do Kudowy, jedno krótkie mocne podejście, pokonanie przez drabinkę ogrodzenia – tak w tym roku pojawiło się to ponownie, ktoś je odbudował i zamknął inną możliwość przejścia ogrodzenia
W końcu wbiegliśmy do Kudowy.
Tu jeszcze na ostatniej prostej dopingowaliśmy z Anią zawodniczkę z ST130, z czasu wychodzi, że była to Ania Świątek z nr 2183.
Ania, wiedząc, że Marcin dalej nie biegnie, namawiał mnie, bym dalej biegł z nią. Powiedziałem, że muszę się zorientować, jak daleko za mną jest Paweł, bo jeśli jest blisko, to na niego poczekam, by drugą dobę biec razem.
Nie chciałem jej zamulać, bo ewidentnie była lepiej przygotowana, a ja jeszcze ciągle walczyłem z kręgosłupem i na tym ostatnim odcinku również musiałem kilka razy stać w bezruchu.
Rozumiem, że Ania chciała biec z kimś, bo sam byłem pewien obaw, jak to będzie w kolejnej dobie, z kolejną nocą. W dwie osoby zapewne byłoby lepiej, ale w takiej sytuacji trzeba się też do siebie dostosować.
Wbiegliśmy do Parku Zdrojowego i za chwilę byliśmy na kolejnym punkcie, drugim już dla nas przepaku.
Czas na macie to piątek 14:28, czyli 20h 28 min biegu.
Dodam, że poprawiłem troszkę swój czas z 2020 r. Wtedy biegłem tylko dystans ST130 i miałem 20h 31 min. Wtedy trasa była trochę gorsza: więcej błota, błotnista przeprawa przez jagodziny na Śnieżniku i gorszy zbieg ze Śnieżnika, ale wtedy też byłem wypruty na mecie na maksa, a teraz nie miałem wątpliwości, że lecę dalej.
Jeszcze taka ciekawostka, ze swoim czasem byłbym 35. na dystansie ST130 właśnie na miejscu dziewczyny, którą dopingowaliśmy wbiegając do Kudowy
Tu czekała już Ania z Andrzejem, ale musiała być szybka akcja, bo oni za chwilę musieli jechać do Sławka na Jamrozową Polanę.
Na mecie był też Paweł (UK), który skończył bieg z czasem 20h 23 min. To była jego meta.
Odebrałem przepak. Już idąc po niego, powiedziałem Andrzejowi, by szukał miejsca, gdzie jest potok, bo tam się wykąpię. Nie mogłem go zauważyć, bo stały karetki zabezpieczenia medycznego i namioty.
Andrzej szybko zlokalizował to miejsce. Zabraliśmy wszystkie rzeczy i się tam przenieśliśmy.
Powiedziałem Andrzejowi, by napełnił mi obie softflaski proszkiem Maurten.
Sam rozebrałem się do szortów i wszedłem do potoku Trzemeszna:
https://polska-org.pl/3758184,Kudowa_Zd ... eszna.html
Obmyłem wszystko, co mogłem. Oczywiście nie stosowałem żadnego mydła. Po tym przebrałem nowe ciuchy. Ania pomogła mi nasmarować plecy.
Od samego początku stosowałem Assos Chamois Creme.
Świetnie się sprawdził.
Ogarnąłem stopy, ponownie przekułem nowe pęcherze, zasypałem cudownym, żółtym proszkiem i założyłem świeże skarpety. Buty zostały nadal te same: Topo UV3.
Poprosiłem też, by Andrzej zalał mi bukłak wodą.
Na dłuższe gorące odcinki zabrałem też bukłak. Już na pierwszym przepaku włożyłem pusty do plecaka.
Zapomniałem wspomnieć, że napełniłem go częściowo na ten męczący odcinek z Jamrozowej Polany do Kudowy. Przydawało się, bo mogłem nawet od czasu do czasu obmyć twarz.
Zapytałem Anię, ile gdzieś za mną jest Paweł. Powiedziała, że to już z 1,5h. No to wiedziałem, że dalej ruszam sam.
Niby wszystko szybko, ale zanim się w takich warunkach umyjesz, przebierzesz, to i tak całościowo zeszło mi około 35 min na tym punkcie.
Pożegnałem się z ekipą i poszedłem jeszcze na punkt zjeść, co tam było. Jak zwykle zabrałem trochę owoców na wynos. Rozglądnąłem się z Anią, ale już jej zapewne od dawna nie było.
Z punktu wyruszyłem około 15:03.
9. Kudowa Zdrój – Pasterka 148,5 km biegu (długość odcinka: 13,5 km) – nadal gorąco i stromo.
Podchodziłem powoli pod Parkową Górę.
Jak już tam byłem, to przypomniałem sobie, co rok temu pisał @pawo
Będąc na samej górze, spojrzałem w dół, ale nikt tam do mnie nie machał
Tak poważnie było, pamiętałem o tym
Podziwiałem w samotności krajobrazy.
Niestety cienia było tam mało. W bukłaku miałem za dużo wody, zaczęło mi to odczuwalnie ciążyć.
Polałem głowę i czapeczkę i trochę jej spuściłem.
Po chwili patrzę, ktoś biegnie. Był to kolega Tomek. Chyba odżył, ominął mnie, nic się nie odzywając.
Trochę zeszło, zanim zaczęło się podejście pod Błędne Skały.
Obawiałem się tego z lekka, jak to będzie już na tym etapie. O dziwo, ponownie się potwierdziło, że takie spore podejścia ogarniam całkiem nieźle. Nie miałem wtedy też obaw o kręgosłup. Pochylony napierałem w górę po sporych kamieniach. Omijałem dopingujące mi grupy turystów.
Po wejściu na górę był dobry odcinek trasy, ale następnie zaczęło się ostre i zakręcone zejście w dół.
Trzeba było uważać na kamieniach, nierównych kamiennych schodach i masie wystających korzeni.
Po pokonaniu tego odcinka ponownie dogoniłem Tomka.
Mówię do niego, że teraz to już nie ma miejsca, by gdzieś zamoczył czapeczkę, a i loda nie będzie gdzie kupić
Spojrzał na mnie i mówi:
- a to ty kupiłeś mi tego loda?
No w mordę, przecież to nie było tak dawno, by mnie nie pamiętał, chyba nieprzespana noc robiła swoje OK, w Kudowie się przebieraliśmy, to można było mieć wątpliwości.
Dalej do Pasterki biegliśmy razem.
Tomek powiedział, że chciałby w Lądku być do 13.00.
Stwierdziłem, że to niezłe wyzwanie i jak ma siły, to niech leci. Z Kudowy wyszliśmy około 15.00.
Dodając 24h mamy 15:00 w sobotę. Wstępnie szacowałem, że jeśli zmieszczę się w limicie KBL, czyli 26h, to będę do 17.00. Miałem jeszcze oczywiście dodatkowo wypracowane 5h zapasu.
Nie wiedziałem jednak, jak organizm zareaguje kolejną nocą, czy będę gdzieś musiał się przespać, odpocząć?
Stwierdziłem, że optymistycznie postaram się robić 5 km w godzinę, wliczając w to czas na punktach i mocne wzniosy. Z 5km/1h wychodziły optymistycznie 22h na pokonanie trasy KBL. Te szacunki nie uwzględniały przerw na ewentualny odpoczynek, przepak.
Tam, gdzie stracę, podchodząc, to będę się starał trochę odrobić na lepszym terenie.
To był taki moment ustalenia, co i jak poprzez wspólną rozmową.
Przynajmniej głowę czymś zajęliśmy
Zaczęło się mocne podejście pod Ostrą Górę.
Czas się lekko dłużył, ale nie czułem się źle. W końcu wdrapaliśmy się na górę i zaczęliśmy truchtać w kierunku Pasterki.
Tu dotarłem po 23h 56min, w piątek o 17:56.
Czas ten obejmuje też przepak w Kudowie, bo mata była przed punktem żywnościowym.
Na punkcie zjadłem, co tam było, w tym kolejny raz ciepła zupa. Uzupełniłem picie. Do bukłaka dolałem trochę wody, bo czekał mnie teraz długi odcinek, około 25 km do Ściniawki.
Za 3km na Szczelińcu była wystawiona w pojemnikach woda, ale tam już z tego nie chciałem korzystać.
Polałem się wodą z węża, zmoczyłem też czapeczkę. Chciałem jak najszybciej ruszyć, by za dnia dobiec jak najdalej.
Zapytałem Tomka, czy idzie, a on, że jest zmęczony i musi odpocząć.
Trochę się zdziwiłem, bo przed chwilą mówił, że zależy mu na dotarciu do Lądka o 13.00.
Tu widziałem go ostatni raz. Całą dalszą część trasy pokonałem samotnie.
10. Pasterka – Ściniawka 173 km biegu (długość odcinka: 24,5 km) – Szczeliniec, Skalne Grzyby i początek kolejnej nocy.
Po podejściu na Błędne Skały już się nie obawiałem podejścia na Szczeliniec.
Wyszedłem z Pasterki, brzuch musiał przepracować, to co mu tam wrzuciłem.
Szczelinie pięknie się prezentował po prawej – to szósty szczyt biegu.
Trasa w górę jest męcząca.
Nie czułem się jednak źle i napierałem. Było sporo turystów, robili mi miejsce i co chwilę słyszałem dobre słowa. Część to zapewne rodziny i może biegacze z krótszych dystansów, którzy tak spędzali piątkowe popołudnie.
Skończyło się wspinanie po kamieniach, teraz schody do schroniska.
Tu zrobiłem kilka zdjęć, łapiąc przy tym spokojniejszy oddech.
Przeszedłem przez kasę, sprzedawca się uśmiechnął i machnął ręką, nie wiem, czy na pożegnanie, czy z litości
Byłem na szczycie i zaczynał się labirynt.
Dalej telefonu nie wyciągałem, musiałem w większości bardzo uważać. Na szczęście nie było mokro i aż tak ślisko jak tam potrafi być.
Musiałem też uważać na turystów i grupy dzieciaków.
Nie każdy był wyrozumiały, a część osób pokonywała tę trasę „pod prąd” – od drugiej strony można wejść za darmo?
W jednej z wąskich i długich szczelin jebły mnie plecy. Stałem zamrożony, nawet nie za bardzo mogłem się tam pochylić. Grupa turystów czekała cierpliwie za mną, zapytali tylko, czy złapał mnie skurcz. Przeprosiłem i powiedziałem, że to „tylko kręgosłup”.
Najgorsze były dla mnie miejsca, gdzie trzeba było się schylić lub ukucnąć, by je pokonać. No nie było takiej opcji.
Przerzuciłem przez szczelinę kije, położyłem się i przeczołgałem. Przydaje się doświadczenie zawodowe Choćby na czworaka, to tę trasę pokonam
Byłem w Niebie za chwilę w Piekle.
Na jednym z tarasów chciałem zrobić zdjęcie, ale stała tam jakaś wycieczka i odpuściłem.
Zacząłem truchtać powoli w dół i pokonywać masę schodów.
W końcu zszedłem na sam dół i zaczął się dość fajny teren w kierunku Skalnych Grzybów.
Przekroczyłem DW387. Dogoniłem dwóch biegaczy i mówię im, że już za chwilę będziemy lecieli przez Skalne Grzyby.
Jeden z nich z zadowoleniem powiedział:
- w końcu ktoś wie, jak to miejsce się nazywa! Ja to zawsze nazywałem „kamulcami” .... .
Podał jeszcze kilka nazw, już ich nie pamiętam. Trochę się pośmiałem.
Powiedziałem, by napierali, to teraz całość pokonamy za dnia.
Z czasem jednak zostawiałem ich coraz bardziej, aż przestałem ich widzieć.
Ten odcinek jest mega zakręcony. Biegasz tam i czujesz się, jakbyś koła zataczał – takie ja miałem wrażenie, choć znam to miejsce.
Na koniec dotarłem do szczytu Rogacz 707m i zaczęło się zejście w dół.
W czasie schodzenia zadzwonił telefon. Dzwoniła Ania, która powiedziała mi, że jadą do Ścinawki i będą czekać na mnie, bo Sławek jednak zszedł w Kudowie.
Ucieszyłem się, że będą, ale nie z tego, że Sławek zszedł.
Ania poprosiła, tylko bym jej przysłał pinezkę z dokładną lokalizacją, bo nie wiedzą, jak tam dojechać.
Powiedziałem, że OK, tylko jak wyjdę z lasu, bo było ostre zejście w dół, gęste drzewa i przez to już musiałem zapalić czołówką.
Po wyjściu z lasu zgasiłem jeszcze na trochę czołówkę, odszukałem w telefonie lokalizację punktu i wysłałem ją do Ani.
Po jakimś czasie dotarłem do Wambierzyc, tu jak zwykle piątek wieczorową porą sporo nawalonych i wszyscy cię zaczepiają
Dalej było trochę wspinania, biegu przez trawy i sporą roślinność.
Nagle poczułem, że coś mnie mocno użarło w przegubie lewego łokcia.
Patrzę, a to jakaś niewielka zielona, zwinięta gąsienica. Strzepałem ją i przez jakiś czas to miejsce mnie podrażniało, ale powstrzymywałem się od drapania.
Kiedyś do Ścinawki biegło się dalej przez wysokie trawy, teraz to miejsce ma już zrobioną drogę, chyba szutrówka, którą dobiega się do asfaltu, gdzie lecimy już w dół do punktu w Ścinawce.
Na punkt dotarłem po 28h 42 min w piątek o 22:42.
Mata była przed punktem. Odbiłem się i od razu z Anią poszliśmy do auta, gdzie też czekał Andrzej.
Tu jak zwykle Andrzej ogarnął mi biały proszek
Wcześniej wypiłem już wodę z bukłaka i teraz na noc postanowiłem go nie napełniać.
Miałem dwie softflaski z Maurten i jedną na pasie z samą wodą. Ania dała mi coś do jedzenia, nie pamiętam już co tam zjadłem.
Zastanawialiśmy się, czy mają czekać na mnie na kolejnym punkcie na Przełęczy Wilczej. Uzgodniliśmy, że przede wszystkim dla mojego komfortu psychicznego tam będą.
Jak wiedziałem, że gdzieś na mnie czekają, to się nawet bardziej mobilizowałem, by dotrzeć do punktu w szacowanym czasie.
Obawiałem się drugiej nocy. Wyliczyłem, że mam tam około 20 km i powinienem być o 3.00.
Powiedziałem Ani, że jeśli nie dotrę do 3:30, to ma do mnie dzwonić, bo może gdzieś będę spał w lesie i trzeba będzie mnie budzić.
Ruszyłem w drogę, kolejną nocą.
11. Ściniawka – Przełęcz Wilcza 193,8 km biegu (długość odcinka: 20,8 km)
Ogólnie to cieszyłem się, że jest już noc. Wytchnienie od słońca, ale też wielka niewiadoma, jak poradzi sobie z tym mój organizm.
Miałem momenty znużenia, ale ani przez chwilę nie poczułem potrzeby odpoczynku. Na części punktów w ogóle nie siadałem. Nie chciałem rozleniwić ciała.
Opuściłem Ścinawkę, przeszedłem wiaduktem nad torami. Tu też kilka razy kręgosłup przypomniał o sobie.
Zaczęło się wspinanie. Wyprzedziłem kilku biegaczy, w tym jednego, który siedział i odpoczywał.
Po chwili słyszę, że ktoś coś krzyczy. Nie rozumiałem co, ale akurat zawibrował zegarek i pokazał „zejście z kursu”.
Może z 200m poszedłem za daleko:
Wołał mnie kolega, którego chwilę wcześniej mijałem, jak odpoczywał.
Problem był taki, że napierałem ciągle ze spuszczoną głową. Nie mogłem skupić się na oznaczeniach trasy, bo jak głowę podnosiłem, to dostawałem strzał.
Kark i tak mnie już zdrowo napieprzał. Robiłem rozciągania jedynie na boki.
Wróciłem, ponownie wyprzedziłem kolegę, dziękując mu za ostrzeżenie. Chwilę biegłem po prostej i nie widziałem oznaczeń trasy. Odwróciłem się i nawet ze 100m wróciłem, pytam z daleka, ponownie tego samego zawodnika, czy na pewno dobrze idziemy, bo taśm nie widać. Trak na zegarku pokazywał, że OK, ale coś zaczynałem panikować.
Musiałem się pozbierać, bo zauważyłem, że trącę koncentrację. Trak był wgrany, ale na zmęczeniu mogłem za szybko nie zauważyć, kiedy da znać o zejściu z trasy. Działało to też z małym opóźnieniem.
Postanowiłem odpalić w telefonie Locus, tam wczytać traka i dać nawigowanie z komentarzami niczym w nawigacji samochodowej
I to był strzał w 10!
Dałem większą głośność. Co chwilę słyszałem, za 200m łagodny zakręt w lewo, prawo itp...
Mega mi to pomagało, a i czułem, jakbym miał jakiegoś towarzysza w biegu.
Dotarłem do Góry Wszystkich Świętych i po lekkim trawiastym zbiegu do Kościelca.
https://hasajacezajace.com/gora-wszystkich-swietych/
Tu na polanie impreza pełną gębą: piwo w skrzynkach, ognisko, kiełbaski, itp. Jak tu biegnę, to zawsze tak tam jest
Do Kościelca jest dobry dojazd autem, a i miejsce fajne na imprezy.
Ekipa co chwile do mnie coś mówiła. Pytali, czy nie chcę piwa lub kiełbaski.
Straciłem przez to koncentrację i się wyjebałem, na szczęście, prosto w trawę. Śmiałem się sam z siebie.
Pozbierałem kije i zacząłem schodzić w dół. Droga krzyżowa z kapliczkami, kręta trasa i schody, które w większości można było pokonać bokiem.
Dotarłem do asfaltu i zacząłem zbiegać do Słupca. W nim, co chwilę zmiana kierunku.
Opuściłem Słupiec, za garażami trzeba było trochę iść pod górę. Następnie był zbieg przez łąki, kawałek asfaltem w kierunku Nowej Wsi Kłodzkiej i zaczynała się wspinaczka na wzgórza otaczające Twierdzę Srebrnogórską. Te okolice również dobrze znam.
Odliczałem kilometry aż dotrę pod szczyt Grodnia 638 m i rozdroże pod Czeskim Lasem. Z tego miejsca było już blisko do szutrówki, którą zbiegało się do Przełęczy Wilczej.
Nie dzwoniłem do Ani, by ich nie budzić. Postanowiłem dobiec na punkt i wtedy ich poszukać.
Na ten punk dotarłem po 32h 50 min, czyli już w sobotę o 2:50.
Oparłem kije gdzieś z boku pojemników z wodą. Uzupełniłem wodę, zjadłem coś i wtedy pojawiła się zaspana Ania. Szkoda mi się ich zrobiło i żałowałem, że się umówiliśmy na tym punkcie.
Było to dla mnie miłe i dawało kopa, ale o wspierających też trzeba dbać.
Chwilę pogadaliśmy.
Zjadłem, to co dawali na punkcie. Niepotrzebnie ruszyłem jakiegoś przyprawionego ziemniaczka. Był już zimny i niezbyt smaczny. Nie chciałem się objadać za bardzo, bo wiedziałem, co mnie za chwilę czeka.
Chciałem wypić coś ciepłego, to jedną softflaskę zalałem ciepłą herbatą. Dodam, że ona mi nie smakowała. Na trasie ją wylałem. Dostałem jakąś zgagę. Nie wiem, czy od ziemniaka, czy od tej herbaty
Od jakiegoś czasu wyprzedzali mnie już pierwsi biegacze KBL. Na punkcie rozpoznałem biegaczkę ze Szczecina Anię Komisarczyk. Miała tu też swoje wsparcie.
Umówiliśmy się z Anią i Andrzejem, że będą czekać w Bardo, gdzie był kolejny punkt i ostatni przepak.
Ania spytała jeszcze, gdzie mam kije. Odpowiedziałem, że przy pojemnikach z wodą. Poszła i je przyniosła. Staliśmy i jeszcze chwilę rozmawialiśmy i w tym czasie przyszedł jeden z biegaczy, z moimi kijami, pytając, kto ma jego kije
Zapewne zorientowałbym się, gdyby chciał z nimi ruszyć, ale póki nie przyszedł i zapytał, to myślałem, że mam swoje
11. Przełęcz Wilcza – Bardo 205,5 km biegu (długość odcinka: 11,7 km)
Początek to wspinaczka na Wilczak 633 m. Odcinek o długości około 400m i wznios 100m.
Daje mega popalić.
Później jest już dużo odcinków biegowych. Sporo traw, ale też leżących tam różnych patyków i gałęzi. Ja to pokonywałem spokojnym truchtem a biegacze KBL, ciągle to była czołówka, lecieli mocno. Jeden z nich nadział się tak na patyk ukryty w trawie. Na szczęście obił tylko łydkę.
Pomarudził i pobiegł dalej.
Starałem się im schodzić z trasy, ale kilka razy sam tak wpieprzyłem się w jakieś jarzyny i postanowiłem już aż tak nie przesadzać. Wiedziałem, że jeszcze pod koniec czeka mnie kawałek mocniejszego podejścia. To było to miejsce:
Przekraczało się strumyk i ścieżką w prawo napierało pod górę.
Później trasa lekko się wspinała. Zaczęło świtać. Już nad Bardo zgasiłem czołówkę.
Powoli opuszczałem las, zadzwoniłem do Ani, że został mi zbieg, około 1,5 km i będę na miejscu.
Autem nie można podjechać do samego punktu, Andrzej zaparkował z 300m wcześniej.
Na szczęście na przepaku mata była przed wbiegnięciem na punkt i jak z niego wyszedłem do auta, to nie musiałem już tu wracać.
Odcinek od auta do punktu Ania biegła razem ze mną
Do Bardo dotarłem po 25h 6min w sobotę rano o 5:06.
Odebrałem przepak. Już nie pamiętam, czy skorzystałem z tego, co dają na punkcie. Możliwe, że jak zwykle zjadłem jakieś owoce i zupkę.
Razem z Anią poszliśmy do auta.
Tu ze swojej torby wyciągnąłem tylko nową czapeczkę z dłuższym daszkiem, dla ochrony przed słońcem. Nie chciałem nic ruszać. Wiedziałem, że teraz będzie ciężki odcinek do Przełęczy Kłodzkiej. Tam się umówiliśmy, że Ania i Andrzej będą czekać po raz ostatni.
Andrzej uzupełnił mi proszek Zjadłem jeszcze, to co mogłem, choć żołądek już miałem z lekka skurczony. Oczy by chciały, ale za dużo już nie mogłem w siebie wcisnąć.
Pytałem jeszcze o Pawła i Agnieszkę. Ania powiedziała, że już połączyli siły i Aga „opiekuje się” Pawłem. Była to dla mnie bardzo dobra wiadomość. Zapytałem też, czy Magda skończyła. Okazało się, że też, więc kolejna super wiadomość.
Ruszyłem na kolejny etap.
12. Bardo – Przełęcz Kłodzka 217,7 km biegu (długość odcinka: 12,2 km) – prawie po zawodach!
Schodząc już do Bardo wyłączyłem nawigowanie w telefonie. Ruszając jednak na dalszą część trasy, stwierdziłem, że mi bardzo brakuje mojego „towarzysza podróży”
Trasę tu znałem, był już dzień, ale ponownie odpaliłem Locus z komunikatami.
Podchodziłem Drogą Krzyżową pod Kalwarię 575 m.
Myślałem, że w kapliczce z wodą obmyję twarz i napiję się górskiej wody, ale niestety stał tam bus i panowie lali wodę w butelki.
Ciekawe, czy robili na tym jakiś interes?
Kiedyś to podejście gorzej odbierałem. Nie było schodów i może dlatego? Teraz mając ponad 200 km w nogach, czułem się tu dobrze.
Dotarłem do Kalwarii, zdjąłem plecak, by wyciągnąć ..... nić dentystyczną
Powchodziło mi jedzenie między zęby i wkurzało. Musiałem użyć nitki dentystycznej. Taka nić w razie co może też mieć inne zastosowanie.
Z Kalwarii było zejście w dół. Przypomniałem sobie, jakie tu miał problemy Paweł na swoim pierwszym KBL. Sam teraz orłem nie byłem
Część trasy do Przełęczy pod Łaszczową była całkiem fajna. Rano, a słonko już nieźle dawało. Czasami jednak zrywał się fajny wiaterek.
Zaczęło się podejście pod Ostrą Górę 752 m z bardzo mocną samą końcówką: na dystansie 150m są 52m wzniosu!
Dalej teren lekko falował. Po lewej mijało się Szeroką Górę 765m, która to powinna mieć miano siódmego najwyższego szczytu biegu, najwyższej góry Gór Bardzkich. Kiedyś jednak za taką uznawano Kłodzką Górę 757m i to ona jest ostatnim szczytem z siedmiu, biegu na 240 km.
Omijając Kłodzką górę, na trasie było pełno wiatrołomów.
Te, co dało się obejść, to obchodziłem. Zbliżając się do jednego powalonego drzewa, usłyszałem, że ktoś szybko biegnie. To był młody zawodnik z dystansu KBL 110km.
Chłopak to powalone drzewo w biegu przeskoczył – jak ja mu zazdrościłem
Usiadłem na drzewie, przerzuciłem nogi i jakoś to poszło.
Pokonałem jeszcze dwa szczyty Jelenia Kopa i Grodzisko.
Z Grodziska było wkurzające mocne zejście po sporej ilości kamieni.
Tu zadzwoniła Ania z pytaniem jak daleko jestem.
Pozostało około 1,5 km do przełęczy, ale to był zupełnie inny dystans niż na zbiegu do Bardo.
Zszedłem ostrożnie na dół, chwila biegu po lepszej trasie i kolejne mocniejsze zejście przez las i krzaki.
Po tym kawałek dobrej trasy w okolice Podzameckiej Kopy 616 m.
Tu się zaczynało najgorsze zejście do przełęczy.
Na odcinku około 300m trzeba zejść 100m w dół.
Starałem się robić to ostrożnie, czwórki już paliły. Od dołu podchodzili jacyś turyści.
Nagle jakaś chwila nieuwagi i noga poleciała mi na kamieniu. Zacząłem lecieć w dół. Adrenalina wystrzeliła. Odruchowo biegłem od prawej do lewej, balansowałem rękami z kijami. Ściągnęło mnie tak ze 20m. W pewnym momencie mocno zaparłem się piętami i uderzyłem kijami w zbocze.
Jakimś cudem się zatrzymałem.
Spaliłem w nogach wszystko, co nie zostało jeszcze spalone. Stopy nie raz uderzyły w jakiś kamień, pełno stoczyło się w dół, ale na szczęście nie ja.
Oberwała mocno lewa dłoń. Wtedy tego nie zauważyłem. W niedzielę mocno miałem ją spuchniętą. Na szczęście poruszałem bez bólu i wiedziałem, że to opuchlizna od uderzenia kijkiem.
Po kilku dniach opuchlizna zeszła.
Nie chcę myśleć, co by było, gdybym wtedy się przewrócił
Bardzo uważając, cały obolały zszedłem na dół do punktu.
Dotarłem tu po 38h biegu o 8.00 rano w sobotę.
Poprosiłem Anię i Andrzeja, by wyciągnęli miskę i wodę. Musiałem ogarnąć stopy.
Lewy duży palec był nieźle rozwalony. Zawsze mam z nim problemy, ale teraz wyglądał już niezbyt ciekawie. Mniejszy środkowy również cały był zakrwawiony.
Po obmyciu stóp przekułem pęcherze i okolice palców, by upuścić krew i ropę.
Całość porządnie zasypałem dermatolem. Ania pomagała mi założyć skarpetki Attiq.
Nigdy z nimi nie miałem problemów, a teraz czułem się, jakbym zakładał skarpety kompresyjne.
Stopy były nieźle rozklepane
W końcu sam je jakoś naciągnąłem. Zmieniłem też buty na Altra Timp 4.
Na samą końcówkę nie były złe, ale one się w ten teren nie nadają.
Standardowe uzupełnienie płynów i zjedzenie coś na szybko. Ania wysmarował mnie jeszcze wcześniej wspomnianym kremem ochronnym i Muggą.
Pożegnaliśmy się. Powiedziałem, że dam znać jak będę ~6km od Lądka. Stwierdziłem, że nie ma sensu, by czekali w Orłowcu.
Ruszyłem do następnego punktu.
13. Przełęcz Kłodzka – Orłowiec 230 km biegu (długość odcinka: 12,3 km)
Początek w słońcu po asfalcie szedłem i rozmawiałem z jednym z biegaczy KBL.
W lesie ruszył mocniej. Dalej, powoli w kierunku Ptasznika wspinałem się sam.
Tu było trochę cienia, ale też odcinek pełen owadów. Mugga pomaga na komary i klesze, ale nie na wściekłe muchy.
Czułem się, jakby mnie cały las atakował. Czekałem jeszcze na atak motyli
Podejście pod Ptasznik to przedzieranie się przez krzaki i pokonywanie kilku wiatrołomów.
W końcu tam dotarłem i nawet zrobiłem zdjęcie
Zejście jest po wielkich kamieniach, trzeba bardzo uważać. Wiem, że lepiej to robić lewą stroną i jej się trzymałem.
To ostatni taki ciężki odcinek, wolałem zwolnić i nie zrobić sobie jakiejś krzywdy.
Na niektóre kamienie pokryte mchem siadałem, spuszczałem nogi i zeskakiwałem niżej.
W końcu to pokonałem. Teraz ponownie zaczął się bieg przez wysokie trawy.
Owady nie odpuszczały. Walczyłem z nimi kijkami
W końcu dotarłem do szutrówki, gdzie biegłem w samym słońcu. Czekałem, aż dotrę do miejsca, gdzie przebiegnę asfalt ze Złotego Stoku do Lądka.
W końcu dotarłem do tego miejsca. Zdziwiony byłem jak mało biegaczy z KBL mnie wyprzedza.
Przeszedłem przez ulicę i zacząłem biec w kierunku Orłowca. Tu za chwilę dobiegłem do miejsca, gdzie łączą się trasy: B7S, KBL, Złoty Maraton i UT68.
Spojrzałem na zegarek i zacząłem się zastanawiać czy nie będzie tłoku. Była godzina około 10:30. Stwierdziłem, że nie powinno być źle i tak było. Wyprzedziło mnie tylko kilku szybkich zawodników.
Do Orłowca dotarłem po 40h 45 min, czyli w sobotę o 10:45.
Uzupełniłem płyny, zjadłem trochę owoców i pełen radości ruszyłem do Lądka.
14. Orłowie – Lądek Zdrój 241 km biegu (długość odcinka: 11 km)
Kurcze, jak ja się czułem dobrze. Byłem zmęczony, obolały, ale już teraz czułem się mega szczęśliwy.
Musiałem tu ponownie czasami powoli truchtać, bo wznios był łagodny i plecy mnie kilka razy zatrzymały.
Pod górę wyprzedziło mnie z 5 osób z krótkich dystansów - biegli. Podchodząc, wyprzedziłem grupę biegaczy z KBL, ale odbili sobie to na zbiegu do Lądka
Słonko dawało, ale już mi było wszystko jedno. Wkurzały z lekka narzucone białe kamienie. Zapewne za jakiś czas przemieją je na lepszą drogę, ale teraz było to męczące.
Po wejściu na górę zadzwoniłem do Ani, że zostało mi ostatnie 6 km. Powiedziała, że ruszają ze Stronia i będą czekali na mecie. Zabierali też Sławka.
Truchtałem w dół po całej masie kamieni. Wyprzedziło mnie kilku biegaczy z krótszych dystansów. Fajnie, bo spora część odwraca się i widząc numer startowy, jeszcze cię dopinguje i motywuje.
Odwzajemniałem się tym samym.
Dobiegłem do asfaltu w Lutyni, którym dalej biegłem do Lądka.
Tu pełno spacerujących osób i wszyscy jeszcze na koniec dodają ci sił.
W końcu pojawiła się tablica informacyjna Lądek-Zdrój.
Ostatnia prosta i lecę z pochyloną głową do mety – moja wypracowana pozycja od ~20. km biegu.
Po lewej widzę, jak stoi Sławek i rozmawia z Rysiem. Krzyczę do chłopaków i przez to wbiegłbym nie w tę uliczkę
Panowie się ogarnęli i zaczęli biec ze mną w kierunku mety – osobiste paparazzi
Na metę wbiegam z czasem netto 42h 30min, czyli mamy sobotę godzinę 12:30.
Tu widać jak musiałem trzymać głowę:
Foto na ściance:
Na mecie zostałem ochłodzony wodą i miałem schłodzone nogi.
Lista z wynikami:
https://wyniki.b4sport.pl/bieg-7-szczyt ... e4783.html
Moje czasy:
https://wyniki.b4sport.pl/bieg-7-szczyt ... NYDP3.html
Bieg na Connect:
https://connect.garmin.com/modern/activity/11564767352
Zgodnie z regulaminem biegu:
Zajmując 45. miejsce open, w nagrodę otrzymałem fajną bluzę finishera.
Obecnie nie jestem jeszcze w stanie tego ogarnąć. Ciągle to jest jakby poza mną.
Jak do tego doszło? Nie wiem ...
Uważam, że to w zeszłym roku byłem najlepiej przygotowanym. W tym w ogóle zastanawiałem się, czy dam radę na ST130. Gdyby nie Paweł, to bym nawet nie nadał przepaków i zapewne skończył bieg w Kudowie.
Jestem wdzięczny swoim przyjaciołom za wsparcie. Wiedziałem, że na trasie zawsze na kogoś będę mógł liczyć, gdyby cokolwiek się stało.
Z Anią i Andrzejem znamy się od zeszłego roku. Wtedy nas wspierali, a teraz podobnie. Na każdym etapie mogłem liczyć na ich pomoc i wszędzie gdzie trzeba, mi jej udzielali.
Nie byłem marudą
Dodatkowo jestem dość mocno zorganizowany i myślę, że wszystko nam się dobrze układało.
Szkoda jednak, że Sławek zszedł z trasy. Wiem, że dzięki temu mogli mi poświęcić czas, ale wcale się lepiej z tą myślą nie czuję.
Przygotowałem się tak, by ten bieg mieć maksymalnie zabezpieczonym na przepakach i wolałbym, by Sławek ruszył z Kudowy.
Aniu i Andrzeju – bardzo Wam dziękuję.
Dziękuję również Ani Kurpiewskiej, z którą przebiegłem sporą część trasy do Kudowy. Ania ukończyła zawody prawie godzinę szybciej ode mnie, jako trzecia kobieta i niewiele jej zabrakło do drugiego miejsca. Niesamowite, jakie to małe różnice na takim dystansie.
Z ciekawostek:
Nie zużyłem ani jednego żelu. Wystarczył mi proszek Maurten drink mix 320. Oczywiście tu też dużą rolę odgrywają Ania z Andrzejem, bo dostawałem kilka razy od nich posiłki i tym samym żele były zbędne.
Maurten drink mix 320 jest ogólnie super. Zakup w ciemno i się sprawdził w 100%.
Nigdy nie byłem w „trybie zombie”. Sam na dwóch KBL nie raz obserwowałem takie osoby.
Nie raz słuchałem, że w drugiej dobie bez snu dzieją się cuda, ale u mnie nic się takiego nie działo, żadnych halucynacji.
Ja jednak ani razu nie odpoczywałem na trasie, pomijając punkty odżywcze, gdzie robiłem jedynie to, co trzeba.
W czasie całych zawodów ani razu nie chwycił mnie skurcz. Od czasu do czasu przyjmowałem elektrolity HydroSalt:
Nie liczyłem, ale może z 10 sztuk łyknąłem, więcej za dnia. Sprawdziły się więc super.
Usta smarowałem pomadką ochronną:
Ocena wspinaczki Runalyze:
Pisałem relację na sporym zmęczeniu. Przepraszam za ewentualne błędy. Możliwe, że coś zapomniałem i jeszcze sobie o tym przypomnę.
***
Pranie po B7S
Przed startem
Przez zawirowania i to w ostatniej chwili noclegi mieliśmy nie w Lądku Zdrój a w Stroniu Śląskim.
W sumie to dobrze wyszło. Do Lądka było blisko, a sklepy i restauracje nie były tu tak oblegane.
Do Stronia dotarliśmy po południu.
Nocleg mieliśmy całą ekipą, 11 osób: Paweł i Aga z dziećmi, Agnieszka (siostra Pawła) z Markiem i Mateuszem, Ania i Andrzej (wspierający Sławka i nie tylko, ci sami, których poznaliśmy i się zaprzyjaźniliśmy w zeszłym roku) i ja ze Sławkiem.
Wypakowanie bagażu, pogaduchy a później poszliśmy do pobliskiej, bardzo dobrej, pizzerii.
Na koniec jeszcze zakupy w Biedronce, gdzie też poszliśmy pieszo.
Spać położyłem się około 22:30. Łyknąłem dwie melatoniny 3 mg. Zasnąłem dość szybko, ale sen nie był lekki. Przebudziłem się przed 5 rano i łyknąłem jeszcze jedną melatoninę, by się zmusić do spania.
Nie był to sen pełnowartościowy, ale robiłem, co mogłem, by go maksymalnie wydłużyć.
Tak to wyglądało wg Garmina:
Po śniadanku już około południa pojechaliśmy do Lądka odebrać pakiety i nadać przepaki.
Spotkaliśmy się tam z Magdą i Rysiem.
Zapoznałem się też z kolejnym Pawłem (na Garmin @DjNiuton), który na ten bieg przyleciał z UK namówiony przez moich znajomych
Wspólnie zamówiliśmy kawę, usiedliśmy na ławeczkach przed muszlą koncertową, piliśmy i rozmawialiśmy.
Później całą ekipą poszliśmy na obiad.
Powrót do Stronia, tu chwila odpoczynku i szykowanie się do startu.
Mój zestaw startowy wyglądał podobnie jak i w latach poprzednich.
Na początek postanowiłem założyć stare już Hoka Speedgoat 5. Odcinek do Przełęczy Płoszczyna jest zazwyczaj najbardziej błotnistym i mokrym.
Na tej przełęczy mieli czekać na nas Ania i Andrzej. Przygotowałem też swoją „torbę zapasową”, którą dałem im do auta.
Były w niej mim m.in. dodatkowe ciuchy, zapasowe kije, stare Altra Olympus 4.
Mając w pamięci zeszłoroczny zator na starcie, tym razem postanowiliśmy pojechać szybciej i ustawić się bliżej linii startu.
Organizatorzy musieli wysłuchać skargi i zmienili początek. Start nie przebiegał już przez wąskie schody.
Na niebiesko nowa trasa. Odcinek przez las, po wybiegnięciu z ul. Zamkowej do niebieskiego szlaku, był trochę błotnisty, ale spokojnie do obiegnięcia.
W zegarku miałem wczytać trening z lapami co 1h (jako przypominajka o jedzeniu), jednak o tym zapomniałem, zorientowałem się po około 2h biegu, że chyba nie pika i wtedy ustawiłem autolap co 5km.
1. Lądek - Przełęcz Gierałtowska - 9,8 km biegu (dane z zegarka, cały czas miałem GPS z multiband)
Tym razem start poszedł bardzo sprawnie. Staliśmy blisko początku jak i nowy, szerszy odcinek nie powodowały zatoru.
Wybiegliśmy z Lądka i już po chwili byliśmy w lesie.
Zaczęła się wspinaczka na Trojak.
Paweł zostawał lekko z tyłu, a Sławek za chwilę poszedł do przodu.
Za Trojakiem zbiegłem w dół przez Skalną Bramę i postanowiłem chwilę zaczekać na Pawła.
Paweł pojawił się po chwili i już biegliśmy razem. Dobiegliśmy do granicy polsko-czeskiej, po której teraz będzie przebiegała trasa biegu.
Do Przełęczy Gierałtowskiej trasa szybko zleciała.
Zeszło nam 1h 23min, Sławek był tu kilka minut przed nami.
Wspominaliśmy z Pawłem, jak rok temu właśnie tu złapała nas pierwsza fala ulewy.
Na tym punkcie była tylko woda. Już nawet nie pamiętam czy musiałem ją uzupełnić.
Foto z: https://runandfly.pl/ - załapaliśmy się z Pawłem:
2. Przełęcz Gierałtowska - Przełęcz Płoszczyna - 35,5 km biegu (długość odcinka: 25,7 km) - ciemno w oczach – dramat w kilku odsłonach!!
Na ten odcinek przypadają dwa szczyty z siedmiu: Kowadło 989 m i Rudawiec 1106 m.
Są odcinki biegowe, ale też trzeba się pomęczyć na kilku podejściach i zbiegach. Jak wspominałem, jest to też teren mocno podmokły i bagnisty. W tym roku susza zrobiła swoje, wody i błota trochę było, ale wszystko dało się spokojnie obejść.
W zeszłym roku Sławka dogoniliśmy na Kowadle, tym razem szybciej. Sławek stwierdził, że biegnie mu się źle, już na tym etapie. Kowadło to 17,3 km trasy. Tu byliśmy jeszcze razem.
Dalej Sławek już biegł wolniej. Peleton prowadził Paweł.
Powoli robiła się szarówka, więc założyłem na głowę czołówkę, ale jeszcze jej nie odpalałem
Paweł zaczął mi odstawać. Tym razem i ja poczułem się źle. Pobolewał mnie brzuch.
Na około 20. km trasy, na lekkim podejściu poczułem nagle ogromny ból w lędźwiowej części kręgosłupa.
Było to tak silne, że zatrzymało mnie nagle, w oczach mgła i nie mogłem się ruszyć. Stałem oparty na kijach. Przeszło, ruszam dalej i po chwili to samo. W tym czasie przebiega sporo biegaczy, nikt się nie zapytał, co się dzieje, chyba wszyscy zakładali, że odpoczywam.
Przewinąłem ekran, by zobaczyć, ile mam jeszcze do Przełęczy Płoszczyna, Garmin pokazywał 16 km.
W telefonie brak zasięgu. Zastanawiałem się co zrobić, jak pokonać te 16 km, by dojść, choć do tego punktu. Próbowałem iść i co chwilę łapałem „stop klatka”. Po prostu mnie całkowicie odcinało i się przez chwilę nie mogłem ruszyć. Byłem mocno przerażony.
Próbowałem szukać ruchu, który pozwoli mi temu przeciwdziałać.
Odkryłem, że jak mocno pochylam głowę i zaczynam truchtać, to ból w kręgosłupie się nie pojawia.
Biegłem chwilę z pochyloną głową na lekkim wzniosie i dla rozluźnienia ją podniosłem, ponownie mnie jebło. Stałem oparty na kijach i wtedy pojawił się Sławek. Myślał, że coś grzebię w telefonie, a ja stałem, starając się odzyskać możliwość ruchu.
Powiedziałem Sławkowi, co i jak, że będę walczył, by dojść do przełęczy. Sławek zaczął wyciągać czołówkę, a ja ruszyłem zgarbiony dalej. Postanowiłem już nie podnosić głowy, kiedy nie muszę.
Tu na foto jestem uchwycony przez jednego z fotografów w takiej właśnie pozycji:
Od razu napiszę, że trwało to do samego końca biegu i tak musiałem trzymać głowę.
Pogodziłem się już w myślach, że będę musiał w Płoszczynie zejść. Ten sezon był pełen różnych przeciwności, a sprawa z kręgosłupem ciągnie się od dawna i widocznie teraz to mnie uderzyło ze zwiększoną mocą.
Bolała mnie już szyja od tego ciągłego pochylania się. Co jakiś czas robiłem nią skręty, choć na boki, uniesienie i odchylenie w tył mnie odcinało.
Ile się dało, to parłem naprzód. Na 29,1 km przypadł kolejny szczyt Rudawiec. Minęło 4h 13 min biegu.
Do przełęczy było już tylko ~6km i to w większości zbieg.
Co udało mi się zaobserwować:
- na mocnych podejściach naturalnie pochylałem się i mocno pracowałem na kijach i wtedy kręgosłup nie jebał;
- na zbiegach też to się raczej nie pojawiało;
- najgorzej było na prostych i łagodnych podejściach ~0-6%.
Pomagało jak napisałem pochylenie głowy i truchtanie. Jak tylko pochyliłem i szedłem, to niestety plecy potrafiły odpalić „tryb stopklatki”.
Powoli zbiegałem na przełęcz i zastanawiałem się, co dalej. O dziwo nie doganiał mnie Sławek. Nie odwracałem się, więc nawet nie wiedziałem, czy nie jest gdzieś blisko.
Coraz bardziej bolał mnie też brzuch.
Wiedziałem, że kolejny etap to największe podejście na Śnieżnik, a później zbieg do Międzygórza.
Zgodnie z tym, co zaobserwowałem, to na takim podejściu i zbiegu powinienem dać radę.
Z tą myślą wbiegłem na kolejny punkt odżywczy na Przełęczy Płoszczyna.
Na tym punkcie czekali na nas Ania z Andrzejem, wspierali Sławka, ale wiedzieliśmy, że jeśli będą na jakimkolwiek punkcie, to możemy na nich zawsze liczyć.
Ani dałem już znać z małym wyprzedzeniem, jak tylko zasięg złapałem, czekała więc na mnie i od razu pokierowała do ich auta, gdzie odpalony był ... gril - stał leżaczek i rozkładane krzesełko-fotel.
Paweł już tu był, ale powiedział, że w sumie nie tak dawno przybiegł. Na pomiarze czasu wygląda to inaczej, bo mata była przy wyjściu z punktu.
Dostaliśmy ciepły posiłek.
W zapasie miałem u nich zostawione Altra Olympus, ale postanowiłem do przepaka butów nie zmieniać.
Teren był całkiem w porządku. Hoki były tylko lekko mokre, a w stopach nic złego nie czułem.
Uzupełniłem wodę. Nie pamiętam już czy musiałem rozpuścić Maurten drink mix 320. Jeśli tak to maks jedną saszetkę. Na tym dystansie miałem też ze sobą owsiankę Lubelli, którą miałem zjeść przed startem, ale zapomniałem i jadłem ją na raty w czasie biegu.
Po chwili wbiegł na punkt również Sławek.
To był pierwszy i ostatni raz, gdzie się wszyscy spotkaliśmy.
Na każdym punkcie chciałem minimalizować pobyt, do niezbędnego minimum. Jednak i tak zeszło tu około 15-17 minut.
Po jedzeniu brzuch jeszcze gorzej zaczął mnie boleć. Stwierdziłem, że lecę, a chłopaki mnie dogonią, bo w dogodnym miejscu i tak będę musiał zejść na stronę.
Po drodze złapałem jeszcze na punkcie organizatora kilka owoców i przekroczyłem matę pomiarową.
Czas 5:22, była godzina 23:22.
3. Przełęcz Płoszczyna - Międzygórze - 50,6 km biegu (długość odcinka: 15,1 km)
Zaczęło się podejście pod Śnieżnik, na początku dość łagodne, więc tu truchtałem pochylony.
Za Rykowiskiem 950 m, zszedłem w las z mocno bolącym brzuchem.
Liczyłem na „dwójkę”, ale się przeliczyłem
Zgasiłem czołówkę i próbowałem robić swoje. Co chwilę przebiegali jacyś zawodnicy.
Nagle widzę, idzie jakaś para i chłopak mówi do dziewczyny:
- o patrz jakieś światełka.
Skierował na mnie czołówkę, ona też i oboje podkręcili lumeny na maksa, nie będąc pewnym, co widzą.
Prawdopodobnie świeciłem jak choinka odblaskami. Wkurzony zapaliłem swoją czołówkę na maksa.
Nie wiem, czy ona ich poraziła, czy blask mojego tyłka, ale zmieszani odwrócili głowy i poszli dalej.
Nic z roboty nie wyszło. Jeden plus, że się porządnie odgazowałem
To są „uroki” ultra, więc też o tym wspominam.
W międzyczasie widziałem, jak przebiegają Paweł i Sławek.
Dopiszę od razu, że po tym ani razu do samego końca brzuch mnie nie bolał i mnie nie pogoniło na grubszą robotę. Widocznie 100% przerabiałem na energię
Wyszedłem z lasu i zacząłem niczym przyczajony tygrys biec.
Po chwili dogoniłem Sławka. O dziwo był zaskoczony. Nie usłyszał, że mówiłem o konieczności zejścia na stronę.
Sławek, jak wspominałem, nie czuł się dobrze i truchtał spokojnie.
Ja pobiegłem dalej, goniąc Pawła.
Trwało trochę, zanim go dogoniłem, było to jeszcze przed najbardziej ostrym podejściem na Śnieżnik.
Okazało się, ze Paweł też nie słyszał, co powiedziałem i to on mnie gonił.
Tak więc dogoniłem goniącego mnie Pawła
Zaczynało się robić ostro. Napieraliśmy w kierunku Śnieżnika.
Paweł zaczął zostawać, a ja cisnąłem. Takie mocne podejścia o dziwo mi sprzyjały.
Po chwili zaczął padać deszcz, ale stwierdziłem, że będę mocno podchodził i to jest dość fajny czynnik chłodzący i nie nakładam kurtki.
Po pierwszym, mocnym odcinku, był odcinek z mniejszym nachyleniem. Padało mocniej.
Spotkałem tu zawodnika, który zapytał mnie, jak się nazywa kolejny punkt. Powiedziałem, że Międzygórze i że to jest punkt, gdzie suport jest zabroniony. Kolega stwierdził, że schodzi z trasy i musi zadzwonić do Patrycji (może jego dziewczyna?), by po niego przyjechała. Słyszałem tylko za sobą, jak wyciągnął telefon, zaczął rozmowę i poleciał na kamieniach. Na szczęście nie był to mocno nachylony odcinek.
Pozbierał się, a ja pobiegłem dalej.
Kolejne wspinanie się i dotarłem do łagodnego miejsca z kładkami.
Kiedyś organizatorzy prowadzili nas przez błotniste jagodziny.
Jakiś czas temu trasa została w tym miejscu zmieniona i jest to duży plus.
Niestety ponownie zawiesiłem się na tym odcinku, próbując się trochę rozluźnić.
Było już widać wieżę na Śnieżniku. Pozostał ostatni odcinek. Padało mniej, ale postanowiłem nałożyć kurtkę w obawie, że na szczycie będzie wiało.
Dotarłem na szczyt a tam cisza, nawet deszcz już nie padał.
Zbieg ze Śnieżnika wrócił na starą trasę w kierunku schroniska. Jednak ta trasa po postawieniu wieży została mocno wyrównana. Zniknęły wkurzające duże kamienie. Trzeba uważać, ale w porównaniu do tego co było jeszcze 2 lata temu, to było mega ułatwienie.
Dobiegłem do Schroniska „Na Śnieżniku”, za nim jest skręt w lewo i zbieg do Międzygórza.
I w tym miejscu mocno się zdziwiłem. Spotkałem kolegę Marcina ze Szczecina, który ponownie biegł B7S z Anią z Wrocławia. Jak opisywałem swój ST130, to wtedy również z nimi dużą część trasy przebiegłem.
Rozmawialiśmy i czas do punktu w Międzygórzu szybko zleciał. Na drodze asfaltowej, sama końcówka do punktu odżywczego przy GOPR, ponownie walczyłem z kręgosłupem. Walka polegała na czekaniu, aż odpuści i ruszeniu w taki sposób, by tego ponownie nie wzbudzić
Do Międzygórza dotarłem po 7h 47min, czyli o 1:47 w piątek.
Mata była przed punktem odżywczym.
Tu też zdjąłem kurtkę. Wcześniej biegłem z rozpiętą, nie chciałem się zatrzymywać i bawić z nią na trasie.
Teraz widzę, że Paweł był tu 10 min za mną.
Na punkcie zjedliśmy jakąś ciepłą zupę i to, co leżało na stołach (już nie pamiętam). Na drogę zabrałem kilka owoców. Tu zeszło około 6 min.
Mówiłem Marcinowi i Ani, że biegną jeszcze Paweł i Sławek.
Ja postanowiłem od początku minimalizować straty na punktach i stwierdziłem, że teraz wychodzę, a Paweł dogoni nas w trakcie lub spotkamy się na przepaku.
Ruszyliśmy.
4. Międzygórze - Długopole Zdrój – 68 km biegu (długość odcinka: 17,4 km) - przepak!
Brzuchy pełne, więc początek szliśmy. Niestety profil trasy mi nie sprzyjał.
Marcin zobaczył, co się dzieje i stwierdził, że mnie podratuje jakąś magiczną, niebieską tabletką przeciwbólową. Nie mógł jej znaleźć, ale miała je pod ręką Ania. Łyknąłem tabletkę.
Niestety na takie „bóle rdzeniowe” tabletka za bardzo nie pomaga. Możliwe, że po niej krócej mnie trzymało, ale też możliwe, że nauczyłem się te ataki minimalizować.
Jak już wyczułem, że mnie jebnie, to się szybko pochylałem do przodu i jak zdążyłem, to zaczynałem trucht.
Z centrum Międzygórza, przy Wodospadzie Wilczki, zaczęło się podejście pod Górę Igliczną.
Początek to sporo podchodzenia po schodach. Następnie kawałek po lekkim wzniosie, gdzie powolutku truchtałem. Końcówka już dająca z lekka popalić.
Z góry zbiegliśmy przez las do asfaltu, który prowadził do Marianówki.
Rok temu zmieniałem tu baterie od czołówki, a po chwili i tak ją wyłączyłem. Teraz nie minęło jeszcze 9h biegu.
Zaczął się bieg asfaltem, a następnie długi odcinek trawiastą ścieżką.
Musiałem tam uważać, bo były nierówności i jak mi wpadała nagle stopa, to robił się dramat.
Ustawiałem się za Marcinem lub Anią i patrzyłem pod nogi.
Spotkaliśmy tu tez kolegę Michała ze Szczecina, jednego ze współorganizatorów Nocnego PoYeba, który biegł ST130.
Dogoniliśmy też kilku innych biegaczy.
Na około 5km przed Długopolem wysłałem Ani SMSa ile jeszcze zostało do punktu.
Miałem dzwonić, ale było jeszcze ciemno i stwierdziłem, że w sumie na przepaku mam wszystko i nie za bardzo chcę ich budzić. Jeśli będą to super, a jeśli nie, to dam sobie radę
Jak już wbiegałem do Długopola, to zadzwoniła Ania i mnie lekko opieprzyła, że nie zadzwoniłem.
Jechali dopiero na punkt. Powiedziała, że będą za około 20 min.
Dobiegając do Długopola, wyłączyliśmy czołówki.
Na punkt dotarłem po 10h 15min, czyli o 4:15 w piątek.
Odebrałem przepak. Wyciągnąłem ręcznik i nawilżane, duże chusteczki. Wycierałem nimi, co tylko mogłem.
Od lat wkurza mnie, że nie ma na przepakach żadnego prostego prysznica. W zeszłym roku myliśmy się tu z Pawłem w fontannie.
Teraz schowałem się w Domu Zdrojowym.
Po „obmyciu się” zmieniłem wszystko, co miałem na sobie z ubrań i buty na Topo Ultraventure 3.
Paweł na punkcie pojawił się niespełna 15 min za mną. Też zaczął się ogarniać.
W pewnym momencie usłyszałem, że Paweł o coś pyta. Zrozumiałem, że chce śrubokręt i jakoś mnie to wcale nie zdziwiło
Stwierdziłem, że gdzieś mam, ale w torbie, która jest w aucie u Andrzeja i Ani i będzie, jak dojadą.
Tu wyszło małe nieporozumienie, bo Paweł pytał o Sudocrem
Jak już byłem przebrany, to pojawiła się nasza „grupa wsparcia”.
Poprosiłem Anię, by mi do softflasek wlała wody i rozpuściła proszek Maurten.
Nasmarowałem, co trzeba i poszedłem coś zjeść.
Powiedziałem wcześniej Ani i Marcinowi, że poczekam chwilę na Pawła, więc oni już wcześniej ruszyli na trasę.
Paweł położył się i trochę odpoczywał. Ja nie chciałem się rozleniwić
Poszedłem jeszcze pod fontannę i umyłem zęby dla odświeżenia.
Zjadłem trochę owoców na punkcie i podszedłem do auta. Tu mnie Ania uraczyła jakimś szybkim jedzonkiem, dostałem kanapkę w łapę i ruszyłem solo a dalszą trasę.
Powiedziałem też, jak i rok temu, że na punkcie w Spalonej nie będę nic potrzebował i ewentualnie spotkamy się dopiero w Zieleńcu.
Oczywiście miałem 5km przed punktem zadzwonić i nie pisać już SMS
Tu ostatni raz na trasie widzieliśmy się z Pawłem.
5. Długopole Zdrój - Spalona - 84,5 km biegu (długość odcinka: 16,5 km)
Początek to sporo podchodzenia w kierunku miejscowości Ponikwa i dalej by dotrzeć do starej drogi asfaltowej „Autostrada Sudecka”.
Ze 2km od przepaka spotkałem zawodnika, który wracał się na punkt, bo zapomniał założyć chipa. Współczuję.
Szedłem spokojnie, bo jadłem jeszcze kanapkę. Na trasie robiłem mało zdjęć, ale tu akurat kilka pstryknąłem.
Dotarłem do miejscowości Ponikwa i po zejściu z asfaltu zaczęło się mocniejsze podejście, co mi bardziej odpowiadało.
Zerknąłem na WhatsApp i odczytałem wiadomość od kolegi, którą mi wysłał wieczorem poprzedniego dnia, pisząc, bym zrobił przelew. Sprawa dla mnie istotna.
Początkowo odpisałem, że jestem na biegu ultra i biegnę od wczoraj od 18.00 i na 100% przelew po biegu zrobię. Wysłałem mu też kilka fotek. Przemyślałem jednak sprawę, że po ultra, to moja świadomość świata będzie marna i powoli zrobiłem ten przelew przez telefon, na dane dla mnie zupełnie nowe, ale kopiuj-wklej i jakoś poszło. Przelew dotarł gdzie trzeba
Po dotarciu do „autostrady” biegłem nią ~3km i zaczęło się długie, też 3km, podejście na kolejny, czwarty już w B7S, szczyt Jagodna 977 m, ze wzniosem około 270m.
Nachylenia nie były mocne i ten odcinek to był pożywka do wyzwalania „stop-klatki”. Jebło mnie kilka razy i chcąc nie chcąc zacząłem tu truchtać.
Pod sam koniec ponownie dogoniłem Anię i Marcina.
Za chwilę już razem „szczytowaliśmy”
Czwarty z siedmiu szczytów został zdobyty.
Ania zaczęła zauważać dziwne rzeczy
Zamiast powalonego drzewa, widziała krokodyla, a ułożone na sobie kamienie to były małpki Zrobiło się wesoło.
Zaczęliśmy zbiegać lekko pofalowanym terenem do Spalonej. Marcin co chwilę narzekał, że nie czuje się zbyt dobrze i stwierdził, że schodzi w Kudowie.
Na punkt w Spalonej dotarłem po 13h 12min, czyli w piątek o 07:12. Powoli zaczynało robić się ciepło.
Uzupełnienie zapasów, tu chyba zjadłem zupę dyniową i ruszyliśmy w dalszą drogę.
6. Spalona - Zieleniec 104 km biegu (długość odcinka: 19,5 km)
Ogólnie to odcinek sporo biegowy, trzeba mieć tylko zapas sił. Uwaga ta dotyczy przede wszystkim tych, co kończą w Kudowie
Rozmawialiśmy i biegliśmy metodą Gallowaya. Marcin przechodził tu kryzysy.
Dotarliśmy do Lasówki 93. km trasy. Marcin z Anią robili tu małą przerwę.
Ja dalej pobiegłem sam, stwierdziłem, że może spotkamy się w Zieleńcu, bo tam będą znajomi i zejdzie mi zapewne dłużej.
Dotarłem do kolejnego odcinka asfaltowanego, który jest dość pofalowany.
Chciałem czy nie, to musiałem tu truchtać. Starałem się biec stroną bardziej zacienioną.
Nie było źle, ale wolałem się oszczędzać.
W końcu dotarłem do torfowisk pod Zieleńcem.
Tam był zakręt w lewo na odcinek mocno kamienistej drogi, takie wściekle ostre kamienie ustawione na sztorc. Nie lubię tego. Na zakręcie stała jakaś wycieczka i wszyscy gorąco mi dopingowali. Było to miłe, podziękowałem i ruszyłem na te kamienie.
Tu się mega sprawdziły Topo. Amortyzacja robiła swoje i jakoś lepiej wspominam ten odcinek, niż poprzednimi laty.
Tu też zadzwoniłem do Ani, że powoli będę się zbliżał do punktu. Ostatnie 1,5km daje popalić.
Na górze czekała już nasza ekipa w rozszerzonym składzie. Daje to zawsze dużego pozytywnego kopa.
Do Zieleńca dotarłem po 16h 23 min w piatek o 10:23.
Nie wiedziałem wtedy, ile za mną jest Paweł.
Andrzej zalał mój „magiczny proszek”, a Ania nakarmiła i widzę, że dała herbatki, choć tego nie pamiętam
W Długopolu stopy wytarłem tylko chusteczkami. Teraz była okazja, to skorzystałem, by je obmyć w misce z wodą. Zdjąłem skarpetki i jeszcze okazało się, że są odciski. Wcześniej coś tam czułem, ale to nie przeszkadzało. Po umyciu i wytarciu stóp przekułem bąble i zasypałem je dermatolem, na to założyłem skarpetki. Pomagała mi Ania.
Nie ma co pieprzyć się z plastrami, bo każdy odpadnie. Całe ciało ciągle się poci.
Awaryjnie miałem jeszcze w torbie solidną naprawczą srebrną taśmę, serio
Na szczęście nie musiałem jej użyć.
Agnieszka spryskała mi nogi jakimś magicznym sprayem
Dodatkowo plecy zostały nasmarowane Voltarenem lub czymś o podobnym działaniu.
Z pełnym brzuchem (nie przesadzałem) poszedłem jeszcze na punkt po owoce.
Tu się zdziwiłem, bo spotkałem wchodzącego na punkt Pawła z UK.
Okazało się, że Paweł początek biegł spokojnie i towarzysko.
Jak widać, nasi serdeczni przyjaciele wspierali nas wszystkich.
Z owocami w dłoni ruszyłem na dalszą trasę.
7. Zieleniec - Jamrozowa Polana - 114,3 km biegu (długość odcinka: 10,3 km)
Już po przejściu 200-300m zauważyłem idących pod górę Anię i Marcina.
Wcześniej na punkcie ich nie widziałem, bo w większości siedziałem przy aucie.
Dogoniłem ich i ponownie biegliśmy razem.
Marcin zaczął zostawać z tyłu. Mówił, że mamy biec, bo on na pewno zejdzie w Kudowie.
Po krótkim czasie dotarliśmy do piątego szczytu Orlica 1084 m.
Dalej już biegliśmy sami z Anią. Zbiegliśmy z góry i lecieliśmy przez łąki na drogę szutrową.
Trasa do Jamrozowej Polany szybko zleciała.
Wymagający jest ostatni asfaltowy odcinek już pod samą polanę. Około 500m ze wzniosem 80m.
Dotarcie na punkt zajęło 17h 45min, była godzina 11:45.
Na punkcie standardowo uzupełnienie płynów. Zjadłem jakąś zupkę w kubku i w ten kubek nałożyłem owoce na wynos. Na miejscu też zjadłem trochę owoców.
Czekał nas teraz ciężki psychicznie 20. km odcinek, najcieplejszą porą do Kudowy.
8. Jamrozowa Polana - Kudowa Zdrój - 135 km biegu (długość odcinka: 20,7 km) – gorąc!
Ruszyliśmy z punktu z Anią i podpiął się do nas Tomek, zawodnik z numerem 1089.
Razem maszerowaliśmy w kierunku Dusznik, spokojnie by się jedzenie ułożyło w żołądku.
Zejście do Dusznik było sporo zacienione. Łagodne zbieganie z mocniejszym zejściem na koniec i byliśmy w Parku Zdrojowym.
Tu już był element biegowy przez miasto, więc nie za bardzo dla stóp. Słońce też dawało w głowę.
Przebiegając obok źródła wody mineralnej Agatka, poszliśmy z Tomkiem napić się z niego wody, obmyć głowę i zamoczyć czapeczki.
(foto z sieci)
Jaka ta woda była zimna i smaczna, choć jebała całą tablicą Mendelejewa
Dogoniliśmy Anię i dalej biegliśmy Aleją Chopina.
Po krótkiej chwili biegliśmy już w przez Rynek.
Po dotarciu do DK8 staliśmy chwilę na światłach i po przejściu na drugą stronę zaszliśmy do Orlenu na lody.
Tomek chciał zapłacić gotówką, ale bez sensu, by później drobne latały w plecaku. Powiedziałem, by każdy coś wybrał i zapłaciłem zegarkiem. To lubię w Garminach. Szybko i wygodnie. W plecaku też miałem kasę, bo taki jest wymóg w regulaminie.
Poczekaliśmy na Anię, bo jeszcze skorzystała z toalety. Była chwila wytchnienia w klimatyzowanym pomieszczeniu. Orlen ten jest znany biegaczom DFGB. Wpadają tu kupić coś do zjedzenia i my nie byliśmy wyjątkiem.
Po wyjściu ze stacji paliw skręciliśmy po chwili w lewo i opuszczaliśmy już Duszniki.
Zauważyliśmy przed sobą parę biegaczy i Ania powiedziała, ze tam chyba jest Marcin.
Dogoniliśmy ich i faktycznie jednym z nich był Marcin. Myślałem, że odżył i jednak będzie biegł dalej.
Niestety Marcin powtórzył, że schodzi w Kudowie. No szkoda.
Teren lekko falował. Przy jednym z gospodarstw właściciel zawsze wystawia wodę dla biegaczy. Są też wiadra, by zmoczyć głowę i czapeczkę, co też z Tomkiem ponownie uczyniliśmy.
Szacunek dla właściciela. Podobno robi to już od lat.
Po chwili dogonił nas kolega Paweł z UK. Przedstawiam Ani, że to kolega Paweł, a ona pomyślała, że to dogonił nas Paweł, z którym miałem biec. Wyjaśniliśmy, że jednak to inny Paweł, ale obaj też się znają
Paweł chwilę opowiadał, jak biegł wcześniej towarzysko, na trasie spotykał osoby z naszej ekipy.
Biegnąc jak na siebie spokojniej, zachował więcej sił. To był jego debiut na takim biegu i to od razu na ST130. Dla niego z lekka zamulaliśmy, więc poleciał dalej sam
Po chwili trzeba było pokonać najgorszy odcinek w tej części, podejście na Grodczyn.
Odcinek 400m długości i wznios 90m. Po wejściu na górę kiedyś biegło się tu przez Grodczyn, a teraz biegnie się równolegle, trochę niżej.
Cisnęliśmy dalej z Anią, było gorąco, ale aż tak przez to nie cierpiałem. Tomek zaczął odstawać.
Dobiegliśmy do Przełęczy Lewińskiej. Tu trzeba przejść pod wiaduktem, który zawsze jest zalany wodą, pełno tam też czerwonej gleby. Dało się to obejść po prawej stronie.
(foto koleżanki Magdy)
Pozostało jeszcze kilka gorących kilometrów do Kudowy, jedno krótkie mocne podejście, pokonanie przez drabinkę ogrodzenia – tak w tym roku pojawiło się to ponownie, ktoś je odbudował i zamknął inną możliwość przejścia ogrodzenia
W końcu wbiegliśmy do Kudowy.
Tu jeszcze na ostatniej prostej dopingowaliśmy z Anią zawodniczkę z ST130, z czasu wychodzi, że była to Ania Świątek z nr 2183.
Ania, wiedząc, że Marcin dalej nie biegnie, namawiał mnie, bym dalej biegł z nią. Powiedziałem, że muszę się zorientować, jak daleko za mną jest Paweł, bo jeśli jest blisko, to na niego poczekam, by drugą dobę biec razem.
Nie chciałem jej zamulać, bo ewidentnie była lepiej przygotowana, a ja jeszcze ciągle walczyłem z kręgosłupem i na tym ostatnim odcinku również musiałem kilka razy stać w bezruchu.
Rozumiem, że Ania chciała biec z kimś, bo sam byłem pewien obaw, jak to będzie w kolejnej dobie, z kolejną nocą. W dwie osoby zapewne byłoby lepiej, ale w takiej sytuacji trzeba się też do siebie dostosować.
Wbiegliśmy do Parku Zdrojowego i za chwilę byliśmy na kolejnym punkcie, drugim już dla nas przepaku.
Czas na macie to piątek 14:28, czyli 20h 28 min biegu.
Dodam, że poprawiłem troszkę swój czas z 2020 r. Wtedy biegłem tylko dystans ST130 i miałem 20h 31 min. Wtedy trasa była trochę gorsza: więcej błota, błotnista przeprawa przez jagodziny na Śnieżniku i gorszy zbieg ze Śnieżnika, ale wtedy też byłem wypruty na mecie na maksa, a teraz nie miałem wątpliwości, że lecę dalej.
Jeszcze taka ciekawostka, ze swoim czasem byłbym 35. na dystansie ST130 właśnie na miejscu dziewczyny, którą dopingowaliśmy wbiegając do Kudowy
Tu czekała już Ania z Andrzejem, ale musiała być szybka akcja, bo oni za chwilę musieli jechać do Sławka na Jamrozową Polanę.
Na mecie był też Paweł (UK), który skończył bieg z czasem 20h 23 min. To była jego meta.
Odebrałem przepak. Już idąc po niego, powiedziałem Andrzejowi, by szukał miejsca, gdzie jest potok, bo tam się wykąpię. Nie mogłem go zauważyć, bo stały karetki zabezpieczenia medycznego i namioty.
Andrzej szybko zlokalizował to miejsce. Zabraliśmy wszystkie rzeczy i się tam przenieśliśmy.
Powiedziałem Andrzejowi, by napełnił mi obie softflaski proszkiem Maurten.
Sam rozebrałem się do szortów i wszedłem do potoku Trzemeszna:
https://polska-org.pl/3758184,Kudowa_Zd ... eszna.html
Obmyłem wszystko, co mogłem. Oczywiście nie stosowałem żadnego mydła. Po tym przebrałem nowe ciuchy. Ania pomogła mi nasmarować plecy.
Od samego początku stosowałem Assos Chamois Creme.
Świetnie się sprawdził.
Ogarnąłem stopy, ponownie przekułem nowe pęcherze, zasypałem cudownym, żółtym proszkiem i założyłem świeże skarpety. Buty zostały nadal te same: Topo UV3.
Poprosiłem też, by Andrzej zalał mi bukłak wodą.
Na dłuższe gorące odcinki zabrałem też bukłak. Już na pierwszym przepaku włożyłem pusty do plecaka.
Zapomniałem wspomnieć, że napełniłem go częściowo na ten męczący odcinek z Jamrozowej Polany do Kudowy. Przydawało się, bo mogłem nawet od czasu do czasu obmyć twarz.
Zapytałem Anię, ile gdzieś za mną jest Paweł. Powiedziała, że to już z 1,5h. No to wiedziałem, że dalej ruszam sam.
Niby wszystko szybko, ale zanim się w takich warunkach umyjesz, przebierzesz, to i tak całościowo zeszło mi około 35 min na tym punkcie.
Pożegnałem się z ekipą i poszedłem jeszcze na punkt zjeść, co tam było. Jak zwykle zabrałem trochę owoców na wynos. Rozglądnąłem się z Anią, ale już jej zapewne od dawna nie było.
Z punktu wyruszyłem około 15:03.
9. Kudowa Zdrój – Pasterka 148,5 km biegu (długość odcinka: 13,5 km) – nadal gorąco i stromo.
Podchodziłem powoli pod Parkową Górę.
Jak już tam byłem, to przypomniałem sobie, co rok temu pisał @pawo
Będąc na samej górze, spojrzałem w dół, ale nikt tam do mnie nie machał
Tak poważnie było, pamiętałem o tym
Podziwiałem w samotności krajobrazy.
Niestety cienia było tam mało. W bukłaku miałem za dużo wody, zaczęło mi to odczuwalnie ciążyć.
Polałem głowę i czapeczkę i trochę jej spuściłem.
Po chwili patrzę, ktoś biegnie. Był to kolega Tomek. Chyba odżył, ominął mnie, nic się nie odzywając.
Trochę zeszło, zanim zaczęło się podejście pod Błędne Skały.
Obawiałem się tego z lekka, jak to będzie już na tym etapie. O dziwo, ponownie się potwierdziło, że takie spore podejścia ogarniam całkiem nieźle. Nie miałem wtedy też obaw o kręgosłup. Pochylony napierałem w górę po sporych kamieniach. Omijałem dopingujące mi grupy turystów.
Po wejściu na górę był dobry odcinek trasy, ale następnie zaczęło się ostre i zakręcone zejście w dół.
Trzeba było uważać na kamieniach, nierównych kamiennych schodach i masie wystających korzeni.
Po pokonaniu tego odcinka ponownie dogoniłem Tomka.
Mówię do niego, że teraz to już nie ma miejsca, by gdzieś zamoczył czapeczkę, a i loda nie będzie gdzie kupić
Spojrzał na mnie i mówi:
- a to ty kupiłeś mi tego loda?
No w mordę, przecież to nie było tak dawno, by mnie nie pamiętał, chyba nieprzespana noc robiła swoje OK, w Kudowie się przebieraliśmy, to można było mieć wątpliwości.
Dalej do Pasterki biegliśmy razem.
Tomek powiedział, że chciałby w Lądku być do 13.00.
Stwierdziłem, że to niezłe wyzwanie i jak ma siły, to niech leci. Z Kudowy wyszliśmy około 15.00.
Dodając 24h mamy 15:00 w sobotę. Wstępnie szacowałem, że jeśli zmieszczę się w limicie KBL, czyli 26h, to będę do 17.00. Miałem jeszcze oczywiście dodatkowo wypracowane 5h zapasu.
Nie wiedziałem jednak, jak organizm zareaguje kolejną nocą, czy będę gdzieś musiał się przespać, odpocząć?
Stwierdziłem, że optymistycznie postaram się robić 5 km w godzinę, wliczając w to czas na punktach i mocne wzniosy. Z 5km/1h wychodziły optymistycznie 22h na pokonanie trasy KBL. Te szacunki nie uwzględniały przerw na ewentualny odpoczynek, przepak.
Tam, gdzie stracę, podchodząc, to będę się starał trochę odrobić na lepszym terenie.
To był taki moment ustalenia, co i jak poprzez wspólną rozmową.
Przynajmniej głowę czymś zajęliśmy
Zaczęło się mocne podejście pod Ostrą Górę.
Czas się lekko dłużył, ale nie czułem się źle. W końcu wdrapaliśmy się na górę i zaczęliśmy truchtać w kierunku Pasterki.
Tu dotarłem po 23h 56min, w piątek o 17:56.
Czas ten obejmuje też przepak w Kudowie, bo mata była przed punktem żywnościowym.
Na punkcie zjadłem, co tam było, w tym kolejny raz ciepła zupa. Uzupełniłem picie. Do bukłaka dolałem trochę wody, bo czekał mnie teraz długi odcinek, około 25 km do Ściniawki.
Za 3km na Szczelińcu była wystawiona w pojemnikach woda, ale tam już z tego nie chciałem korzystać.
Polałem się wodą z węża, zmoczyłem też czapeczkę. Chciałem jak najszybciej ruszyć, by za dnia dobiec jak najdalej.
Zapytałem Tomka, czy idzie, a on, że jest zmęczony i musi odpocząć.
Trochę się zdziwiłem, bo przed chwilą mówił, że zależy mu na dotarciu do Lądka o 13.00.
Tu widziałem go ostatni raz. Całą dalszą część trasy pokonałem samotnie.
10. Pasterka – Ściniawka 173 km biegu (długość odcinka: 24,5 km) – Szczeliniec, Skalne Grzyby i początek kolejnej nocy.
Po podejściu na Błędne Skały już się nie obawiałem podejścia na Szczeliniec.
Wyszedłem z Pasterki, brzuch musiał przepracować, to co mu tam wrzuciłem.
Szczelinie pięknie się prezentował po prawej – to szósty szczyt biegu.
Trasa w górę jest męcząca.
Nie czułem się jednak źle i napierałem. Było sporo turystów, robili mi miejsce i co chwilę słyszałem dobre słowa. Część to zapewne rodziny i może biegacze z krótszych dystansów, którzy tak spędzali piątkowe popołudnie.
Skończyło się wspinanie po kamieniach, teraz schody do schroniska.
Tu zrobiłem kilka zdjęć, łapiąc przy tym spokojniejszy oddech.
Przeszedłem przez kasę, sprzedawca się uśmiechnął i machnął ręką, nie wiem, czy na pożegnanie, czy z litości
Byłem na szczycie i zaczynał się labirynt.
Dalej telefonu nie wyciągałem, musiałem w większości bardzo uważać. Na szczęście nie było mokro i aż tak ślisko jak tam potrafi być.
Musiałem też uważać na turystów i grupy dzieciaków.
Nie każdy był wyrozumiały, a część osób pokonywała tę trasę „pod prąd” – od drugiej strony można wejść za darmo?
W jednej z wąskich i długich szczelin jebły mnie plecy. Stałem zamrożony, nawet nie za bardzo mogłem się tam pochylić. Grupa turystów czekała cierpliwie za mną, zapytali tylko, czy złapał mnie skurcz. Przeprosiłem i powiedziałem, że to „tylko kręgosłup”.
Najgorsze były dla mnie miejsca, gdzie trzeba było się schylić lub ukucnąć, by je pokonać. No nie było takiej opcji.
Przerzuciłem przez szczelinę kije, położyłem się i przeczołgałem. Przydaje się doświadczenie zawodowe Choćby na czworaka, to tę trasę pokonam
Byłem w Niebie za chwilę w Piekle.
Na jednym z tarasów chciałem zrobić zdjęcie, ale stała tam jakaś wycieczka i odpuściłem.
Zacząłem truchtać powoli w dół i pokonywać masę schodów.
W końcu zszedłem na sam dół i zaczął się dość fajny teren w kierunku Skalnych Grzybów.
Przekroczyłem DW387. Dogoniłem dwóch biegaczy i mówię im, że już za chwilę będziemy lecieli przez Skalne Grzyby.
Jeden z nich z zadowoleniem powiedział:
- w końcu ktoś wie, jak to miejsce się nazywa! Ja to zawsze nazywałem „kamulcami” .... .
Podał jeszcze kilka nazw, już ich nie pamiętam. Trochę się pośmiałem.
Powiedziałem, by napierali, to teraz całość pokonamy za dnia.
Z czasem jednak zostawiałem ich coraz bardziej, aż przestałem ich widzieć.
Ten odcinek jest mega zakręcony. Biegasz tam i czujesz się, jakbyś koła zataczał – takie ja miałem wrażenie, choć znam to miejsce.
Na koniec dotarłem do szczytu Rogacz 707m i zaczęło się zejście w dół.
W czasie schodzenia zadzwonił telefon. Dzwoniła Ania, która powiedziała mi, że jadą do Ścinawki i będą czekać na mnie, bo Sławek jednak zszedł w Kudowie.
Ucieszyłem się, że będą, ale nie z tego, że Sławek zszedł.
Ania poprosiła, tylko bym jej przysłał pinezkę z dokładną lokalizacją, bo nie wiedzą, jak tam dojechać.
Powiedziałem, że OK, tylko jak wyjdę z lasu, bo było ostre zejście w dół, gęste drzewa i przez to już musiałem zapalić czołówką.
Po wyjściu z lasu zgasiłem jeszcze na trochę czołówkę, odszukałem w telefonie lokalizację punktu i wysłałem ją do Ani.
Po jakimś czasie dotarłem do Wambierzyc, tu jak zwykle piątek wieczorową porą sporo nawalonych i wszyscy cię zaczepiają
Dalej było trochę wspinania, biegu przez trawy i sporą roślinność.
Nagle poczułem, że coś mnie mocno użarło w przegubie lewego łokcia.
Patrzę, a to jakaś niewielka zielona, zwinięta gąsienica. Strzepałem ją i przez jakiś czas to miejsce mnie podrażniało, ale powstrzymywałem się od drapania.
Kiedyś do Ścinawki biegło się dalej przez wysokie trawy, teraz to miejsce ma już zrobioną drogę, chyba szutrówka, którą dobiega się do asfaltu, gdzie lecimy już w dół do punktu w Ścinawce.
Na punkt dotarłem po 28h 42 min w piątek o 22:42.
Mata była przed punktem. Odbiłem się i od razu z Anią poszliśmy do auta, gdzie też czekał Andrzej.
Tu jak zwykle Andrzej ogarnął mi biały proszek
Wcześniej wypiłem już wodę z bukłaka i teraz na noc postanowiłem go nie napełniać.
Miałem dwie softflaski z Maurten i jedną na pasie z samą wodą. Ania dała mi coś do jedzenia, nie pamiętam już co tam zjadłem.
Zastanawialiśmy się, czy mają czekać na mnie na kolejnym punkcie na Przełęczy Wilczej. Uzgodniliśmy, że przede wszystkim dla mojego komfortu psychicznego tam będą.
Jak wiedziałem, że gdzieś na mnie czekają, to się nawet bardziej mobilizowałem, by dotrzeć do punktu w szacowanym czasie.
Obawiałem się drugiej nocy. Wyliczyłem, że mam tam około 20 km i powinienem być o 3.00.
Powiedziałem Ani, że jeśli nie dotrę do 3:30, to ma do mnie dzwonić, bo może gdzieś będę spał w lesie i trzeba będzie mnie budzić.
Ruszyłem w drogę, kolejną nocą.
11. Ściniawka – Przełęcz Wilcza 193,8 km biegu (długość odcinka: 20,8 km)
Ogólnie to cieszyłem się, że jest już noc. Wytchnienie od słońca, ale też wielka niewiadoma, jak poradzi sobie z tym mój organizm.
Miałem momenty znużenia, ale ani przez chwilę nie poczułem potrzeby odpoczynku. Na części punktów w ogóle nie siadałem. Nie chciałem rozleniwić ciała.
Opuściłem Ścinawkę, przeszedłem wiaduktem nad torami. Tu też kilka razy kręgosłup przypomniał o sobie.
Zaczęło się wspinanie. Wyprzedziłem kilku biegaczy, w tym jednego, który siedział i odpoczywał.
Po chwili słyszę, że ktoś coś krzyczy. Nie rozumiałem co, ale akurat zawibrował zegarek i pokazał „zejście z kursu”.
Może z 200m poszedłem za daleko:
Wołał mnie kolega, którego chwilę wcześniej mijałem, jak odpoczywał.
Problem był taki, że napierałem ciągle ze spuszczoną głową. Nie mogłem skupić się na oznaczeniach trasy, bo jak głowę podnosiłem, to dostawałem strzał.
Kark i tak mnie już zdrowo napieprzał. Robiłem rozciągania jedynie na boki.
Wróciłem, ponownie wyprzedziłem kolegę, dziękując mu za ostrzeżenie. Chwilę biegłem po prostej i nie widziałem oznaczeń trasy. Odwróciłem się i nawet ze 100m wróciłem, pytam z daleka, ponownie tego samego zawodnika, czy na pewno dobrze idziemy, bo taśm nie widać. Trak na zegarku pokazywał, że OK, ale coś zaczynałem panikować.
Musiałem się pozbierać, bo zauważyłem, że trącę koncentrację. Trak był wgrany, ale na zmęczeniu mogłem za szybko nie zauważyć, kiedy da znać o zejściu z trasy. Działało to też z małym opóźnieniem.
Postanowiłem odpalić w telefonie Locus, tam wczytać traka i dać nawigowanie z komentarzami niczym w nawigacji samochodowej
I to był strzał w 10!
Dałem większą głośność. Co chwilę słyszałem, za 200m łagodny zakręt w lewo, prawo itp...
Mega mi to pomagało, a i czułem, jakbym miał jakiegoś towarzysza w biegu.
Dotarłem do Góry Wszystkich Świętych i po lekkim trawiastym zbiegu do Kościelca.
https://hasajacezajace.com/gora-wszystkich-swietych/
Tu na polanie impreza pełną gębą: piwo w skrzynkach, ognisko, kiełbaski, itp. Jak tu biegnę, to zawsze tak tam jest
Do Kościelca jest dobry dojazd autem, a i miejsce fajne na imprezy.
Ekipa co chwile do mnie coś mówiła. Pytali, czy nie chcę piwa lub kiełbaski.
Straciłem przez to koncentrację i się wyjebałem, na szczęście, prosto w trawę. Śmiałem się sam z siebie.
Pozbierałem kije i zacząłem schodzić w dół. Droga krzyżowa z kapliczkami, kręta trasa i schody, które w większości można było pokonać bokiem.
Dotarłem do asfaltu i zacząłem zbiegać do Słupca. W nim, co chwilę zmiana kierunku.
Opuściłem Słupiec, za garażami trzeba było trochę iść pod górę. Następnie był zbieg przez łąki, kawałek asfaltem w kierunku Nowej Wsi Kłodzkiej i zaczynała się wspinaczka na wzgórza otaczające Twierdzę Srebrnogórską. Te okolice również dobrze znam.
Odliczałem kilometry aż dotrę pod szczyt Grodnia 638 m i rozdroże pod Czeskim Lasem. Z tego miejsca było już blisko do szutrówki, którą zbiegało się do Przełęczy Wilczej.
Nie dzwoniłem do Ani, by ich nie budzić. Postanowiłem dobiec na punkt i wtedy ich poszukać.
Na ten punk dotarłem po 32h 50 min, czyli już w sobotę o 2:50.
Oparłem kije gdzieś z boku pojemników z wodą. Uzupełniłem wodę, zjadłem coś i wtedy pojawiła się zaspana Ania. Szkoda mi się ich zrobiło i żałowałem, że się umówiliśmy na tym punkcie.
Było to dla mnie miłe i dawało kopa, ale o wspierających też trzeba dbać.
Chwilę pogadaliśmy.
Zjadłem, to co dawali na punkcie. Niepotrzebnie ruszyłem jakiegoś przyprawionego ziemniaczka. Był już zimny i niezbyt smaczny. Nie chciałem się objadać za bardzo, bo wiedziałem, co mnie za chwilę czeka.
Chciałem wypić coś ciepłego, to jedną softflaskę zalałem ciepłą herbatą. Dodam, że ona mi nie smakowała. Na trasie ją wylałem. Dostałem jakąś zgagę. Nie wiem, czy od ziemniaka, czy od tej herbaty
Od jakiegoś czasu wyprzedzali mnie już pierwsi biegacze KBL. Na punkcie rozpoznałem biegaczkę ze Szczecina Anię Komisarczyk. Miała tu też swoje wsparcie.
Umówiliśmy się z Anią i Andrzejem, że będą czekać w Bardo, gdzie był kolejny punkt i ostatni przepak.
Ania spytała jeszcze, gdzie mam kije. Odpowiedziałem, że przy pojemnikach z wodą. Poszła i je przyniosła. Staliśmy i jeszcze chwilę rozmawialiśmy i w tym czasie przyszedł jeden z biegaczy, z moimi kijami, pytając, kto ma jego kije
Zapewne zorientowałbym się, gdyby chciał z nimi ruszyć, ale póki nie przyszedł i zapytał, to myślałem, że mam swoje
11. Przełęcz Wilcza – Bardo 205,5 km biegu (długość odcinka: 11,7 km)
Początek to wspinaczka na Wilczak 633 m. Odcinek o długości około 400m i wznios 100m.
Daje mega popalić.
Później jest już dużo odcinków biegowych. Sporo traw, ale też leżących tam różnych patyków i gałęzi. Ja to pokonywałem spokojnym truchtem a biegacze KBL, ciągle to była czołówka, lecieli mocno. Jeden z nich nadział się tak na patyk ukryty w trawie. Na szczęście obił tylko łydkę.
Pomarudził i pobiegł dalej.
Starałem się im schodzić z trasy, ale kilka razy sam tak wpieprzyłem się w jakieś jarzyny i postanowiłem już aż tak nie przesadzać. Wiedziałem, że jeszcze pod koniec czeka mnie kawałek mocniejszego podejścia. To było to miejsce:
Przekraczało się strumyk i ścieżką w prawo napierało pod górę.
Później trasa lekko się wspinała. Zaczęło świtać. Już nad Bardo zgasiłem czołówkę.
Powoli opuszczałem las, zadzwoniłem do Ani, że został mi zbieg, około 1,5 km i będę na miejscu.
Autem nie można podjechać do samego punktu, Andrzej zaparkował z 300m wcześniej.
Na szczęście na przepaku mata była przed wbiegnięciem na punkt i jak z niego wyszedłem do auta, to nie musiałem już tu wracać.
Odcinek od auta do punktu Ania biegła razem ze mną
Do Bardo dotarłem po 25h 6min w sobotę rano o 5:06.
Odebrałem przepak. Już nie pamiętam, czy skorzystałem z tego, co dają na punkcie. Możliwe, że jak zwykle zjadłem jakieś owoce i zupkę.
Razem z Anią poszliśmy do auta.
Tu ze swojej torby wyciągnąłem tylko nową czapeczkę z dłuższym daszkiem, dla ochrony przed słońcem. Nie chciałem nic ruszać. Wiedziałem, że teraz będzie ciężki odcinek do Przełęczy Kłodzkiej. Tam się umówiliśmy, że Ania i Andrzej będą czekać po raz ostatni.
Andrzej uzupełnił mi proszek Zjadłem jeszcze, to co mogłem, choć żołądek już miałem z lekka skurczony. Oczy by chciały, ale za dużo już nie mogłem w siebie wcisnąć.
Pytałem jeszcze o Pawła i Agnieszkę. Ania powiedziała, że już połączyli siły i Aga „opiekuje się” Pawłem. Była to dla mnie bardzo dobra wiadomość. Zapytałem też, czy Magda skończyła. Okazało się, że też, więc kolejna super wiadomość.
Ruszyłem na kolejny etap.
12. Bardo – Przełęcz Kłodzka 217,7 km biegu (długość odcinka: 12,2 km) – prawie po zawodach!
Schodząc już do Bardo wyłączyłem nawigowanie w telefonie. Ruszając jednak na dalszą część trasy, stwierdziłem, że mi bardzo brakuje mojego „towarzysza podróży”
Trasę tu znałem, był już dzień, ale ponownie odpaliłem Locus z komunikatami.
Podchodziłem Drogą Krzyżową pod Kalwarię 575 m.
Myślałem, że w kapliczce z wodą obmyję twarz i napiję się górskiej wody, ale niestety stał tam bus i panowie lali wodę w butelki.
Ciekawe, czy robili na tym jakiś interes?
Kiedyś to podejście gorzej odbierałem. Nie było schodów i może dlatego? Teraz mając ponad 200 km w nogach, czułem się tu dobrze.
Dotarłem do Kalwarii, zdjąłem plecak, by wyciągnąć ..... nić dentystyczną
Powchodziło mi jedzenie między zęby i wkurzało. Musiałem użyć nitki dentystycznej. Taka nić w razie co może też mieć inne zastosowanie.
Z Kalwarii było zejście w dół. Przypomniałem sobie, jakie tu miał problemy Paweł na swoim pierwszym KBL. Sam teraz orłem nie byłem
Część trasy do Przełęczy pod Łaszczową była całkiem fajna. Rano, a słonko już nieźle dawało. Czasami jednak zrywał się fajny wiaterek.
Zaczęło się podejście pod Ostrą Górę 752 m z bardzo mocną samą końcówką: na dystansie 150m są 52m wzniosu!
Dalej teren lekko falował. Po lewej mijało się Szeroką Górę 765m, która to powinna mieć miano siódmego najwyższego szczytu biegu, najwyższej góry Gór Bardzkich. Kiedyś jednak za taką uznawano Kłodzką Górę 757m i to ona jest ostatnim szczytem z siedmiu, biegu na 240 km.
Omijając Kłodzką górę, na trasie było pełno wiatrołomów.
Te, co dało się obejść, to obchodziłem. Zbliżając się do jednego powalonego drzewa, usłyszałem, że ktoś szybko biegnie. To był młody zawodnik z dystansu KBL 110km.
Chłopak to powalone drzewo w biegu przeskoczył – jak ja mu zazdrościłem
Usiadłem na drzewie, przerzuciłem nogi i jakoś to poszło.
Pokonałem jeszcze dwa szczyty Jelenia Kopa i Grodzisko.
Z Grodziska było wkurzające mocne zejście po sporej ilości kamieni.
Tu zadzwoniła Ania z pytaniem jak daleko jestem.
Pozostało około 1,5 km do przełęczy, ale to był zupełnie inny dystans niż na zbiegu do Bardo.
Zszedłem ostrożnie na dół, chwila biegu po lepszej trasie i kolejne mocniejsze zejście przez las i krzaki.
Po tym kawałek dobrej trasy w okolice Podzameckiej Kopy 616 m.
Tu się zaczynało najgorsze zejście do przełęczy.
Na odcinku około 300m trzeba zejść 100m w dół.
Starałem się robić to ostrożnie, czwórki już paliły. Od dołu podchodzili jacyś turyści.
Nagle jakaś chwila nieuwagi i noga poleciała mi na kamieniu. Zacząłem lecieć w dół. Adrenalina wystrzeliła. Odruchowo biegłem od prawej do lewej, balansowałem rękami z kijami. Ściągnęło mnie tak ze 20m. W pewnym momencie mocno zaparłem się piętami i uderzyłem kijami w zbocze.
Jakimś cudem się zatrzymałem.
Spaliłem w nogach wszystko, co nie zostało jeszcze spalone. Stopy nie raz uderzyły w jakiś kamień, pełno stoczyło się w dół, ale na szczęście nie ja.
Oberwała mocno lewa dłoń. Wtedy tego nie zauważyłem. W niedzielę mocno miałem ją spuchniętą. Na szczęście poruszałem bez bólu i wiedziałem, że to opuchlizna od uderzenia kijkiem.
Po kilku dniach opuchlizna zeszła.
Nie chcę myśleć, co by było, gdybym wtedy się przewrócił
Bardzo uważając, cały obolały zszedłem na dół do punktu.
Dotarłem tu po 38h biegu o 8.00 rano w sobotę.
Poprosiłem Anię i Andrzeja, by wyciągnęli miskę i wodę. Musiałem ogarnąć stopy.
Lewy duży palec był nieźle rozwalony. Zawsze mam z nim problemy, ale teraz wyglądał już niezbyt ciekawie. Mniejszy środkowy również cały był zakrwawiony.
Po obmyciu stóp przekułem pęcherze i okolice palców, by upuścić krew i ropę.
Całość porządnie zasypałem dermatolem. Ania pomagała mi założyć skarpetki Attiq.
Nigdy z nimi nie miałem problemów, a teraz czułem się, jakbym zakładał skarpety kompresyjne.
Stopy były nieźle rozklepane
W końcu sam je jakoś naciągnąłem. Zmieniłem też buty na Altra Timp 4.
Na samą końcówkę nie były złe, ale one się w ten teren nie nadają.
Standardowe uzupełnienie płynów i zjedzenie coś na szybko. Ania wysmarował mnie jeszcze wcześniej wspomnianym kremem ochronnym i Muggą.
Pożegnaliśmy się. Powiedziałem, że dam znać jak będę ~6km od Lądka. Stwierdziłem, że nie ma sensu, by czekali w Orłowcu.
Ruszyłem do następnego punktu.
13. Przełęcz Kłodzka – Orłowiec 230 km biegu (długość odcinka: 12,3 km)
Początek w słońcu po asfalcie szedłem i rozmawiałem z jednym z biegaczy KBL.
W lesie ruszył mocniej. Dalej, powoli w kierunku Ptasznika wspinałem się sam.
Tu było trochę cienia, ale też odcinek pełen owadów. Mugga pomaga na komary i klesze, ale nie na wściekłe muchy.
Czułem się, jakby mnie cały las atakował. Czekałem jeszcze na atak motyli
Podejście pod Ptasznik to przedzieranie się przez krzaki i pokonywanie kilku wiatrołomów.
W końcu tam dotarłem i nawet zrobiłem zdjęcie
Zejście jest po wielkich kamieniach, trzeba bardzo uważać. Wiem, że lepiej to robić lewą stroną i jej się trzymałem.
To ostatni taki ciężki odcinek, wolałem zwolnić i nie zrobić sobie jakiejś krzywdy.
Na niektóre kamienie pokryte mchem siadałem, spuszczałem nogi i zeskakiwałem niżej.
W końcu to pokonałem. Teraz ponownie zaczął się bieg przez wysokie trawy.
Owady nie odpuszczały. Walczyłem z nimi kijkami
W końcu dotarłem do szutrówki, gdzie biegłem w samym słońcu. Czekałem, aż dotrę do miejsca, gdzie przebiegnę asfalt ze Złotego Stoku do Lądka.
W końcu dotarłem do tego miejsca. Zdziwiony byłem jak mało biegaczy z KBL mnie wyprzedza.
Przeszedłem przez ulicę i zacząłem biec w kierunku Orłowca. Tu za chwilę dobiegłem do miejsca, gdzie łączą się trasy: B7S, KBL, Złoty Maraton i UT68.
Spojrzałem na zegarek i zacząłem się zastanawiać czy nie będzie tłoku. Była godzina około 10:30. Stwierdziłem, że nie powinno być źle i tak było. Wyprzedziło mnie tylko kilku szybkich zawodników.
Do Orłowca dotarłem po 40h 45 min, czyli w sobotę o 10:45.
Uzupełniłem płyny, zjadłem trochę owoców i pełen radości ruszyłem do Lądka.
14. Orłowie – Lądek Zdrój 241 km biegu (długość odcinka: 11 km)
Kurcze, jak ja się czułem dobrze. Byłem zmęczony, obolały, ale już teraz czułem się mega szczęśliwy.
Musiałem tu ponownie czasami powoli truchtać, bo wznios był łagodny i plecy mnie kilka razy zatrzymały.
Pod górę wyprzedziło mnie z 5 osób z krótkich dystansów - biegli. Podchodząc, wyprzedziłem grupę biegaczy z KBL, ale odbili sobie to na zbiegu do Lądka
Słonko dawało, ale już mi było wszystko jedno. Wkurzały z lekka narzucone białe kamienie. Zapewne za jakiś czas przemieją je na lepszą drogę, ale teraz było to męczące.
Po wejściu na górę zadzwoniłem do Ani, że zostało mi ostatnie 6 km. Powiedziała, że ruszają ze Stronia i będą czekali na mecie. Zabierali też Sławka.
Truchtałem w dół po całej masie kamieni. Wyprzedziło mnie kilku biegaczy z krótszych dystansów. Fajnie, bo spora część odwraca się i widząc numer startowy, jeszcze cię dopinguje i motywuje.
Odwzajemniałem się tym samym.
Dobiegłem do asfaltu w Lutyni, którym dalej biegłem do Lądka.
Tu pełno spacerujących osób i wszyscy jeszcze na koniec dodają ci sił.
W końcu pojawiła się tablica informacyjna Lądek-Zdrój.
Ostatnia prosta i lecę z pochyloną głową do mety – moja wypracowana pozycja od ~20. km biegu.
Po lewej widzę, jak stoi Sławek i rozmawia z Rysiem. Krzyczę do chłopaków i przez to wbiegłbym nie w tę uliczkę
Panowie się ogarnęli i zaczęli biec ze mną w kierunku mety – osobiste paparazzi
Na metę wbiegam z czasem netto 42h 30min, czyli mamy sobotę godzinę 12:30.
Tu widać jak musiałem trzymać głowę:
Foto na ściance:
Na mecie zostałem ochłodzony wodą i miałem schłodzone nogi.
Lista z wynikami:
https://wyniki.b4sport.pl/bieg-7-szczyt ... e4783.html
Moje czasy:
https://wyniki.b4sport.pl/bieg-7-szczyt ... NYDP3.html
Bieg na Connect:
https://connect.garmin.com/modern/activity/11564767352
Zgodnie z regulaminem biegu:
Zajmując 45. miejsce open, w nagrodę otrzymałem fajną bluzę finishera.
Obecnie nie jestem jeszcze w stanie tego ogarnąć. Ciągle to jest jakby poza mną.
Jak do tego doszło? Nie wiem ...
Uważam, że to w zeszłym roku byłem najlepiej przygotowanym. W tym w ogóle zastanawiałem się, czy dam radę na ST130. Gdyby nie Paweł, to bym nawet nie nadał przepaków i zapewne skończył bieg w Kudowie.
Jestem wdzięczny swoim przyjaciołom za wsparcie. Wiedziałem, że na trasie zawsze na kogoś będę mógł liczyć, gdyby cokolwiek się stało.
Z Anią i Andrzejem znamy się od zeszłego roku. Wtedy nas wspierali, a teraz podobnie. Na każdym etapie mogłem liczyć na ich pomoc i wszędzie gdzie trzeba, mi jej udzielali.
Nie byłem marudą
Dodatkowo jestem dość mocno zorganizowany i myślę, że wszystko nam się dobrze układało.
Szkoda jednak, że Sławek zszedł z trasy. Wiem, że dzięki temu mogli mi poświęcić czas, ale wcale się lepiej z tą myślą nie czuję.
Przygotowałem się tak, by ten bieg mieć maksymalnie zabezpieczonym na przepakach i wolałbym, by Sławek ruszył z Kudowy.
Aniu i Andrzeju – bardzo Wam dziękuję.
Dziękuję również Ani Kurpiewskiej, z którą przebiegłem sporą część trasy do Kudowy. Ania ukończyła zawody prawie godzinę szybciej ode mnie, jako trzecia kobieta i niewiele jej zabrakło do drugiego miejsca. Niesamowite, jakie to małe różnice na takim dystansie.
Z ciekawostek:
Nie zużyłem ani jednego żelu. Wystarczył mi proszek Maurten drink mix 320. Oczywiście tu też dużą rolę odgrywają Ania z Andrzejem, bo dostawałem kilka razy od nich posiłki i tym samym żele były zbędne.
Maurten drink mix 320 jest ogólnie super. Zakup w ciemno i się sprawdził w 100%.
Nigdy nie byłem w „trybie zombie”. Sam na dwóch KBL nie raz obserwowałem takie osoby.
Nie raz słuchałem, że w drugiej dobie bez snu dzieją się cuda, ale u mnie nic się takiego nie działo, żadnych halucynacji.
Ja jednak ani razu nie odpoczywałem na trasie, pomijając punkty odżywcze, gdzie robiłem jedynie to, co trzeba.
W czasie całych zawodów ani razu nie chwycił mnie skurcz. Od czasu do czasu przyjmowałem elektrolity HydroSalt:
Nie liczyłem, ale może z 10 sztuk łyknąłem, więcej za dnia. Sprawdziły się więc super.
Usta smarowałem pomadką ochronną:
Ocena wspinaczki Runalyze:
Pisałem relację na sporym zmęczeniu. Przepraszam za ewentualne błędy. Możliwe, że coś zapomniałem i jeszcze sobie o tym przypomnę.
***
Pranie po B7S
Ostatnio zmieniony 08 sty 2024, 12:14 przez keiw, łącznie zmieniany 15 razy.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Myślę, że ciekawą relację z B7S mógłby napisać Paweł @Pablope
Zapewne działo się u niego dużo więcej, ale Paweł tego nie zrobi
Liczę choć na to, że może w wolnej chwili na napisanie relacji skusi sie Agnieszka @agnesHel
Jeszcze mnie mocno trzyma po biegu. Tak wygląda moje body już kolejny dzień:
HRV to dno:
Straty w sumie niewielkie:
Po kilku dniach - nic nie boli:
Odciski ogarniałem na bieżąco. Dermatol je ładnie zasuszył. Środkowy palec oczyściła mi podolog i z niego raczej paznokieć nie zejdzie. Duży zejdzie, ale to też u mnie standard.
Bardziej jestem ciekaw, jak dalej będzie przebiegała regeneracja.
Obecnie faktycznie czuję się mocno słabo. Dopadła mnie opryszczka, ale od razu zacząłem stosować na nią maść.
Alkoholu nie ruszam. Staram się wysypiać, ile mogę, ale nie jest to spokojny sen.
Dodatkowo codziennie boli mnie głowa i muszę brać tabletki, by jakoś funkcjonować. Prawdopodobnie jest to spowodowanie obciążaniem odcinka szyjnego przez cały dystans biegu.
Staram się to powoli rozmasowywać i rozluźniać. Zapewne potrzeba jeszcze trochę czasu, by dojść do siebie.
Nogi są na tyle OK, że mógłbym spokojnie cos potruchtać, ale obiecałem sobie, że zrobię 2 tyg. roztrenowania, co wydaje się słuszne, tym bardziej przy takich obecnie parametrach.
Jeszcze taka sprawa.
Postanowiłem sprawdzić, jak poradził sobie poznany na trasie kolega Tomek, czy w ogóle bieg ukończył.
Sprawdziłem wyniki. Patrzę, a on jest na liście bezpośrednio przede mną!
No w szoku jestem.
Tu pomiary z ostatnich punktów:
W Bardo był 2h za mną!
Nie wiem, jakim cudem podgonił prawie 1h do Przełęczy Kłodzkiej, no OK.
W Orłowcu na ostatnim punkcie byłem przed nim, wg pomiarów, jeszcze 22 minuty.
Mając w nogach 230 km, wydawało mi się, że napieram jak dzik, a tu kolega na dystansie 11-12km, nie dość, że odrabia 22 min, to jeszcze 4 minuty mi dokłada na mecie!
Końcówkę przebiegł szybciej niż zwycięzca B7S, średnim tempem 6:31:
https://wyniki.b4sport.pl/bieg-7-szczyt ... HA8VS.html
Nic to dla mnie nie zmienia, ale nie przypominam sobie, by od Bardo, a już nie mówiąc od Orłowca, ktokolwiek z dystansu 240 km, w jakimkolwiek momencie mnie wyprzedził.
Jednak jeśli ktoś tak zapieprzał, to mogłem nie zauważyć numeru i go pomylić z zawodnikiem ze Złotego Maratonu
Wiem, że zasięg mojego bloga jest słaby, ale jeśli ktoś zna przypadkiem Tomka, to proszę mu pogratulować. Ja jestem w szoku.
***
Mało mam fotek, to zobrazowałem wam trasę wykorzystując mapy z Runalyze.
***
W związku z:
Zapewne działo się u niego dużo więcej, ale Paweł tego nie zrobi
Liczę choć na to, że może w wolnej chwili na napisanie relacji skusi sie Agnieszka @agnesHel
Jeszcze mnie mocno trzyma po biegu. Tak wygląda moje body już kolejny dzień:
HRV to dno:
Straty w sumie niewielkie:
Po kilku dniach - nic nie boli:
Odciski ogarniałem na bieżąco. Dermatol je ładnie zasuszył. Środkowy palec oczyściła mi podolog i z niego raczej paznokieć nie zejdzie. Duży zejdzie, ale to też u mnie standard.
Bardziej jestem ciekaw, jak dalej będzie przebiegała regeneracja.
Obecnie faktycznie czuję się mocno słabo. Dopadła mnie opryszczka, ale od razu zacząłem stosować na nią maść.
Alkoholu nie ruszam. Staram się wysypiać, ile mogę, ale nie jest to spokojny sen.
Dodatkowo codziennie boli mnie głowa i muszę brać tabletki, by jakoś funkcjonować. Prawdopodobnie jest to spowodowanie obciążaniem odcinka szyjnego przez cały dystans biegu.
Staram się to powoli rozmasowywać i rozluźniać. Zapewne potrzeba jeszcze trochę czasu, by dojść do siebie.
Nogi są na tyle OK, że mógłbym spokojnie cos potruchtać, ale obiecałem sobie, że zrobię 2 tyg. roztrenowania, co wydaje się słuszne, tym bardziej przy takich obecnie parametrach.
Jeszcze taka sprawa.
Postanowiłem sprawdzić, jak poradził sobie poznany na trasie kolega Tomek, czy w ogóle bieg ukończył.
Sprawdziłem wyniki. Patrzę, a on jest na liście bezpośrednio przede mną!
No w szoku jestem.
Tu pomiary z ostatnich punktów:
W Bardo był 2h za mną!
Nie wiem, jakim cudem podgonił prawie 1h do Przełęczy Kłodzkiej, no OK.
W Orłowcu na ostatnim punkcie byłem przed nim, wg pomiarów, jeszcze 22 minuty.
Mając w nogach 230 km, wydawało mi się, że napieram jak dzik, a tu kolega na dystansie 11-12km, nie dość, że odrabia 22 min, to jeszcze 4 minuty mi dokłada na mecie!
Końcówkę przebiegł szybciej niż zwycięzca B7S, średnim tempem 6:31:
https://wyniki.b4sport.pl/bieg-7-szczyt ... HA8VS.html
Nic to dla mnie nie zmienia, ale nie przypominam sobie, by od Bardo, a już nie mówiąc od Orłowca, ktokolwiek z dystansu 240 km, w jakimkolwiek momencie mnie wyprzedził.
Jednak jeśli ktoś tak zapieprzał, to mogłem nie zauważyć numeru i go pomylić z zawodnikiem ze Złotego Maratonu
Wiem, że zasięg mojego bloga jest słaby, ale jeśli ktoś zna przypadkiem Tomka, to proszę mu pogratulować. Ja jestem w szoku.
***
Mało mam fotek, to zobrazowałem wam trasę wykorzystując mapy z Runalyze.
***
W związku z:
Końcówkę musiałem zamieścić osobnoTwoja wiadomość zawiera 60743 znaki.
Maksymalna dozwolona liczba znaków to: 60000.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Robię jeszcze jeden wpis, podsumowanie mojego biegania ultra, być może ten post będzie w jakiś sposób pomocny dla innych, szczególnie osób zaczynających przygodę z ultra.
Napiszę od razu, że większość to moje subiektywne opinie.
Ultra w ramach DFBG, biegam każdego roku, nieprzerwanie od 2018 r. Nie mam więc szerokiego doświadczenia obejmującego inne biegi, na których może być inna specyfika, ale jakieś ogólne spostrzeżenia mają przełożenie niezależnie, gdzie będziemy biegli.
Chciałbym po prostu, by to moje pisanie, nie było tylko relacją, ale też jakąś wskazówką.
***
TECHNIKALIA
Ogólnie jak i ze wszystkim to kieruję się zasadą, że im prostsze rozwiązania, to lepiej.
Zakup sprzętu, wyposażenia będzie oczywiście uzależniony od naszych możliwości finansowych.
Inaczej będziemy podchodzili do tematu, jeśli planujemy tylko raz pobiec ultra, ale warto mieć na uwadze, że to działa jak „zaraza”
Kończymy ultra, jest faza „nigdy więcej”, a za chwilę już kombinujemy co w następnym sezonie, a może jeszcze i w tym
Biorąc powyższe pod uwagę, warto więc kupować sprzęt lepszej jakości. Rozumiem przez to lepszą trwałość, ochronę, mniejszą wagę, itp.
Biegi ultra charakteryzują się dużą różnorodnością. Musimy wiedzieć ile kilometrów, czasu spędzimy na trasie. Ważna jest ilość przepaków, na jakie pory dnia one przypadną, wcześniejsza ocena pogody, itp.
Wykaz, lista rzeczy do spakowania
Ja robię listę z nazwami przepaków oraz jako pierwszy na liście jest „Start”, czyli to, co zabieram ze sobą i nakładam na siebie w momencie startu.
Listę taką przygotowuję już wcześniej w domu. Pod każdym punktem wyszczególniam, co mam mieć spakowane do worka. Nawet jak coś się powtarza, a to jest bardzo często, to wpisuję to za każdym razem.
Listę sporządzam ręcznie, bo tak wolę, ale można też zrobić to na komputerze. Co kto lubi.
Z czasem coś sobie przypominam, wpadają nowe pomysły i lista potrafi się zmieniać.
Ważne, by była przygotowana wcześniej. Nic na ostatnią chwilę.
Na „przepaki dzienne” wrzucamy, to co nam się przyda bardziej za dnia, np. czapki z dłuższym daszkiem, bukłak, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem UVA, itp.
Na „przepak nocny” możemy np. dać czapeczkę ze składanym daszkiem (lepsze dla czołówki), koszulkę z długim rękawem, rękawki, itp.
Po prostu warto to mieć na uwadze i sprawę przemyśleć.
Warto zrobić też listę czynności jakie chcemy zrobić na przepaku. Ja coś takiego zapisuję w telefonie w Google Keep.
Mam nazwę przepaka i tam przykładowo:
- podładować zegarek i telefon;
- wyciągnąć i naładować aku w czołówce;
- umyć zęby
- itp.
Wpisujemy to co dodatkowo powinniśmy zrobić. Nie musimy wpisywać "przebrać się w nowe ciuchy", ale jak ktoś chce, to może wszystkie kroki wyszczególnić
Trasa, trak, nawigowanie
Bez ogarnięcia tego tematu może być ciężko na ultra.
Akurat DFBG ma trasy naprawdę dobrze i często, w różny sposób oznaczone. Podobnie było na 3xKopa (jak nie lepiej).
Problemy jednak mogą wystąpić w różnych miejscach. Oznaczenia trasy są wykonywane z wyprzedzeniem, małym, ale jednak. Niestety często są one przez kogoś zrywane. Na jednym KBL ktoś złośliwie, przestawił taśmy na ścieżkę, gdzie bieg nie przebiegał.
Zerwał taśmy i je rozwiesił na krótkim odcinku w innej nitce.
Niby nic, ale zanim się połapiesz w takiej sytuacji, to zajmuje to trochę czasu.
Pomaga wtedy trak w zegarku, a jeszcze bardziej wgrany do telefonu i obsługiwany przez aplikację, najlepiej z mapami offline.
Organizator daje w pakiecie mapę biegu, ale z taką mapą to możemy jedynie próbować trzymać kierunek. Trzeba też mieć umiejętność posługiwania się taką mapą, nie wspomnę, że jej skala nie ułatwi nam w ogóle zadania. Jeśli ktoś nie śpi od wielu godzin, to też "pojmowanie świata" będzie utrudnione
Musimy jeszcze pamiętać o bardzo istotnej sprawie.
Czasami organizator, z różnych powodów, musi w ostatniej chwili zmienić przebieg jakiegoś odcinka na trasie. Traki nie będą tego obejmowały. Musimy obserwować oznaczenia na trasie, sprawdzać do ostatniej chwili komunikaty na stronie, fb organizatora.
Oczywiście taki odcinek biegniemy wg. oznaczeń i ignorujemy ostrzeżenia z zegarka o zejściu z kursu.
Napiszę jak ja robię z trakami na zegarkach Garmina. Mając inny sprzęt, trzeba zorientować się, jakie są w nim możliwości techniczne. Poszukać porad w sieci, pomocnych wideo na YT.
Garmin umożliwia wielokrotne wczytywanie traków w czasie biegu.
Jeśli mamy długie ultra, to taki trak zajmuje sporo miejsca. Oczywiście jeśli jest porządnie zrobiony, dokładnie po trasie, a nie tylko długie proste rysowane na mapie.
Traki takie potrafią "zamulać zegarek". Dodatkowo jak przekroczona jest określona ilość punktów (tu każdy Garmin ma inne limity), to zegarek będzie nas na trasie tylko uprzedzał po zejściu z kursu i to po jakimś momencie. Można to też przegapić na zmęczeniu.
Jeśli potniemy traka, to zegarek będzie sobie z tym dużo lepiej radził i będziemy mieli informacje o zakrętach, zmianach kierunku. Od razu dodam, że to niestety nie działa na każdym skrzyżowaniu ścieżek, na każdych zakrętach. W terenie jest tego bardzo dużo, więc i tak musimy uważać.
Dzielenie traka opisałem tu: viewtopic.php?f=28&t=57952&p=1075129#p1075129
By to było w jednym miejscu, to wpis kopiuję.
Tak podzielonego dałem Pawłowi, Sławkowi i Agnieszce na KBL, ona miała trzy ostatnie segmenty.
U mnie się to sprawdziło, ale i tak na krótkich odcinkach, już drugą dobą bez snu, zdarzyło mi się zboczyć z kursu.
Zegarek powiadamia was, dopiero po jakiejś chwili, że jesteście "poza trasą".
Tu też trzeba brać pod uwagę specyfikę trasy i to, że takie powiadomienie, zanim wyskoczy, to może minąć trochę czasu.
Zobrazuję problematyczną sytuację.
Dobiegacie do jakiejś góry. Jest rozwidlenie dróg. Jedna biegnie dołem, a druga nad nią powolnie wspina się po zboczu.
Z pozycji GPS te ścieżki są przez dłuższy czas jedna nad drugą. Zanim się rozejdą, to nie otrzymacie powiadomienia o zejściu z trasy.
W takich newralgicznych miejscach trzeba być uważnym, szukać oznaczeń organizatora, w tym na ziemi (może być strzałka namalowana farbą kredową). Przybliżyć maksymalnie mapę i patrzeć na przebieg ścieżek.
Jeśli mamy zegarek Garmina obsługujący mapy, to polecam wrzucić jakąś darmową, jak najbardziej aktualną mapę na bazie OSM.
Linki, które ja polecam:
- Polska wraz z przygraniczem: https://garmin.osmapa.pl/ - bezpośrednio wg dat aktualizacji: https://garmin.osmapa.pl/products/?C=M;O=D - pobieramy plik "OSMapaPLext-PODSTAWOWA-xxxxxxxx_IMG.zip
- różne kraje, mapy wraz z DEM: https://alternativaslibres.org/en/downloads.php - bardzo fajne, pasuje mi ich kolorystyka na Epix.
- http://www.freizeitkarte-osm.de/garmin/en/ - też fajne
- https://www.garmin.vasam.cz/download/ - kontrastowe, bardziej wyraziste.
Wypakowujemy, zmieniamy nazwę, by je rozróżniać i kopiujemy plik mapy "MojaNazwa.img" do folderu Garmin w zegarku - tylko poprzez kabel, po podłączeniu go do komputera.
Pomocne linki:
https://fenixworld.pl/jak-zainstalowac- ... ix-5-plus/
https://youtu.be/YDzINV1_O6Y
Mapy Garmina nie są tak dokładne w terenie.
Nawet jak dzielimy traka, to możemy na nim zaznaczyć punkty z limitami, bufety.
Działa to fajnie. Biegnąc PoYeba ustawiłem, dla przećwiczenia, sporo różnych punktów i patrzyłem, jak to działa.
Tu odsyłam do wideo, które dokładnie pokazuje jak to zrobić oraz jak ustawić pomocne pola danych w Garminie:
https://youtu.be/Fx0qY8TqKM4
Teraz jeszcze napiszę o dodatkowym wsparciu, jakie możemy sobie zapewnić w telefonie.
Uwaga: nie mam iOS, więc nie wiem, jakie są na nim dostępne aplikacje. Użytkownicy telefonów Apple muszą poszukać informacji w sieci.
Na Android używam aplikacji Locus v3:
https://play.google.com/store/apps/deta ... .pro&hl=pl
Kiedyś ją kupiłem z dożywotnią licencją za 12 zł. Teraz kosztuje 34 zł, ale i tak uważam, że warto.
Jest już wersja 4, ale to wersja z płatnymi subskrypcjami. Szkoda na to kasy.
Oczywiście są też inne apki tego typu. To sprawa indywidualna, można się zorientować we własnym zakresie i poczytać o możliwościach danej apki.
Po zainstalowaniu polecam pobrać i wrzucić darmowe mapy offline:
https://play.google.com/store/apps/deta ... .pro&hl=pl
https://osm.paws.cz/
http://www.freizeitkarte-osm.de/android ... uropa.html
W Locus, jak i w Garmin, możemy pobrać więcej map i je zmieniać, na taką która nam bardziej odpowiada, być może w danym miejscu ma lepsze odwzorowanie terenu:
Mapy offline można też pobrać ze sklepu Locus.
Dostępna tam Polska jest bardzo dobrą mapą:
Jak wychodzi nowa wersja, to kupuję "LoCoiny" i za około 9zł raz w roku ją aktualizuję. Nie jest to konieczne, ale korzystam, więc to robię.
Po zainstalowaniu Locus, jeśli w telefonie klikniemy plik trasy (.gpx, .tcx, .fit), to powinna być możliwość, bezpośredniego otwarcia go w Locus.
Jeśli nie, to możemy dodać traki w menu apki w "Ścieżki & Trasy".
Dokładnego opisu nie robię. Można poszukać informacji w sieci. Wszystko to polecam potestować w domu i na treningach.
Tu screeny jak wczytałem swój plik B7S i odpalam w telefonie nawigowanie po traku, akurat całość niepodzielona:
To właśnie opcja nawigowania z komunikatami głosowymi. W ustawieniach wybieramy język. Poniżej jest opcja nawigowania tylko z "pikaniem".
W apce mam ustawione, by GPS działał po wygaszeniu ekranu. Chowam telefon i słucham komunikatów. W newralgicznych miejscach wyciągam go, powiększam trasę i patrzę na jej przebieg.
Trzeba być uważnym na trasie, nie pędzić jak stado baranów. Niestety taki "efekt fali" zdarza się często. Pierwszy w wagoniku biegnie źle i kolejni już za nim lecą jak barany.
Też mi się tak zdarzyło
Kolejna sprawa, to jak z kimś idziemy i rozmawiamy. Łatwo wtedy stracić koncentrację na trasie, przegapić oznaczenia i zejść z trasy, która np.nagle skręca.
Ustawienia Garmina
Tej firmy zegarek posiadam i napiszę, jak go ustawiam na długi bieg ultra.
1. Lapy - automatyczne okrążenia
Lapy co 5km.
Nie ma w Garmin automatycznych lapów co określony czas, ale możemy to obejść.
Wystarczy zaplanować taki trening obejmujący cały limit danego biegu:
Trzeba tylko pamiętać, by ten trening wczytać przed kliknięciem "Start".
Kurs możemy wczytać zawsze, ale zaplanowany trening jedynie przed rozpoczęciem.
Ostatnio zapomniałem to zrobić i już w trakcie biegu, po około 2h, ustawiłem lapy co 5km.
Nie ma sensu ustawiać lapów co 1km. Będzie to nam dodatkowo zjadało więcej baterii. Każdy lap to podświetlenie tarczy, wibracja i dźwięk (wiem, że to można wyłączyć, ale akurat wolę tego nie zmieniać).
Lap co 5km lub co 1h daje nam też większe rozeznanie, jak stoimy względem limitu.
To jest tylko moja sugestia.
2. Podświetlenie
W ustawieniach System-Wyświetlacz-Podczas aktywności zmieniam, by na gest nadgarstka tarcza się nie podświetlała.
Zostawione mam podświetlenie dla alertów i oczywiście jak nacisnę jakikolwiek przycisk, czy też jak dotknę ekranu (opcja dla zegarków z funkcją dotyku).
W nocy i tak biegnę z czołówką, w razie potrzeby zawsze wystarczy kliknąć przycisk podświetlenia, a na dłuższym ultra to są spore oszczędności.
Ruch ręką, szczególnie z kijkami, może co chwilę powodować podświetlenie tarczy. Nawet tego nie będziemy zauważać.
3. ClimbPro
Jeśli posiadamy tę funkcję, to polecam ją włączyć.
Dodatkowo zmieniam tam "Pole danych" na tempo okrążenia. Alerty mam tu wyłączone, ale mam włączone również pokazywanie spadków.
4. GPS - Satelity
Tu już dowolnie. Musimy tylko pamiętać, że czym więcej systemów, to będziemy mieli też większe zużycie baterii.
Na pewno nie polecam ustawiać "UltraTrac".
5. Dotyk
Jeśli posiadamy to najlepiej wyłączyć lub ustawić by był tylko dla mapy
6. Przycisk lap
Jeśli planujemy lapować jakieś odcinki ręcznie, np. pobyt na punktach, to zostawiamy włączony.
Jeśli nie chcemy nic ręcznie lapować i nie chcemy, by przypadkowe naciśnięcie zrobiło nam lapa, to oczywiście zmieniamy na "Wyłączono".
7. Pola danych
Tu po prostu trzeba przemyśleć, co chcemy mieć i wywalić zbędne pola.
Najlepiej dla biegu Ultra skopiować zwykły Bieg i wszystko tam ustawić pod nasze preferencje.
Klikamy Start, są aktywności, przewijamy na sam dół aż do "+ Dodaj" i wybieramy pierwszą opcję "Kopiuj aktywność". Wskazujemy Bieg, zmieniamy nazwę np. na "Ultra" i zmieniamy opcje, na jakie chcemy. Zapisujemy i dodajemy do ulubionych. Możemy to zawsze edytować i wprowadzać poprawki, w tym zmieniać pola danych.
Przykład moich pól:
Możemy ustawić coś podobnego, jak przedstawił na swoim wideo Bartosz Pawlak "Run and Fly" (dawałem je wyżej):
https://youtu.be/Fx0qY8TqKM4?t=384
Dodam jeszcze, że z dostępnych aktywności można wybrać i dodać "Ultrabieg" lub inne, ale ja jednak wolę mieć skopiowany i skonfigurowany pod siebie zwykły "Bieg".
8. Główne pole danych w czasie zawodów
U mnie najczęściej głównym polem jest "ClimbPro", czyli podejścia i spadki. Za tym polem mam mapy.
W moim zegarku pole z mapami, jeśli jest ustawione jako główne, zjada około 5-6% na 1h biegu.
Jeśli przestawię na każde inne pole, to zużycie spada do około 2% na 1h z włączoną nawigacją.
Przewijam na pole map tylko w razie potrzeby, sprawdzenia jak mam jakieś wątpliwości.
Trzeba o tym pamiętać, by się nie zdziwić, że bateria komuś znika w oczach. Ciągłe renderowanie map mocno obciąża system.
Jeśli ustawimy tarczę na mapach, to polecam sprawdzać co jakiś czas poziom baterii. Możemy również na mapę nałożyć daną z poziomem baterii. Zmieniamy układ na polu mapy.
9. Alerty
Możemy ustawić alert, który będzie nam przypominał o piciu, jedzeniu, itp.
Tu odsyłam do artykułu:
https://fenixworld.pl/trening-z-garmin-fenix-alerty/
Powerbank
Przez poprzednie ultra zawsze powerbank zabierałem ze sobą. Nie kupowałem ciężkiego kloca. W zupełności wystarczył mi smukły i dość lekki powerbank 10000 mAh.
Mój stary Powerbank już z lekka napuchł. Przed B7S postanowiłem dokupić nowy, o takiej samej pojemności, ale już posiadający funkcję szybkiego ładowania.
Można jeden zabrać ze sobą, a drugi wrzucić do przepaka. Ja jednak stwierdziłem, że zostawię tylko w przepaku. Stary miałem w torbie zapasowej, która podróżowała z Anią i Andrzejem.
Powerbank zostawiłem w woreczku wraz z potrzebnymi kablami: do telefonu, czołówki. Ze sobą jednak spakowałem mały kabel do ładowania zegarka. Nie wiedziałem, gdzie będę potrzebował podładować zegarek. Powerbank jechał w aucie, więc na punktach zawsze mogłem wyciągnąć kabel i doładować zegarek.
Na jednym z punktów to zrobiłem, ale szybko się tam zawinąłem i ładowałem go może z 5 min. Na jednym z przepaków podładowałem telefon i zegarek, około 20 minut. I to tyle.
Zasadniczo trzeba wyliczyć, jaką mamy pojemność baterii potrzebnych do naładowania i ile będziemy potrzebowali energii.
Ja miałem dwie czołówki, miałem do nich zapasowe baterie AAA, więc ładowanie czołówki mogłem odpuścić. Poprosiłem jednak, by mi to na spokojne ogarnął ktoś z mojej ekipy i podrzucił już naładowany aku na kolejnym z punktów.
Jeśli damy radę podładować to co potrzebujemy na punktach, to nie musimy zabierać Powerbank ze sobą.
Jednak jeśli musimy często ładować zegarek i chcemy mieć większe poczucie bezpieczeństwa, że nam coś nagle nie padnie, to polecam Powerbank, o odpowiedniej pojemności, zabrać ze sobą.
Przemyślcie sprawę pojemności i jego wagi.
Tu jeszcze zwrócę uwagę na jedną sprawę. Lepiej Powerbank zabrać na odcinek nocny. Jeśli będzie spory upał, to trzymając Powerbank w plecaku, możecie doprowadzić do jego znacznej degradacji. Ładowanie w upale też nie jest wskazane. Urządzenia wtedy się dodatkowo przegrzewają, a dostępna pojemność, może się znacznie zmniejszyć.
Powerbank również trzymam w woreczku strunowym.
Jeszcze jedna uwaga.
Uważajcie z telefonem. Może on mieć wysoką klasę wodoodporności, tak np.mam u siebie, ale jeśli zamoczycie port ładowania (nie musi padać, wystarczy pot), to elektronika wykryje wilgoć i odetnie wam możliwość naładowania telefonu, dopóki nie wykryje, że port jest suchy.
Może to trwać długo i jak doprowadziliście do znacznego rozładowania telefonu, to w tym czasie może on "zdechnąć".
Warto trzymać telefon również w jakimś woreczku, czasami można nabyć coś dedykowanego dla danego modelu.
Czołówka
Ja tu stosuję, jak wyżej wspomniałem, zasadę „bez udziwnień”, czyli im prościej to lepiej.
Od samego początku biegania ultra mam lekką Petzl Actik Core.
Waga jej to 81 gram:
Można dokupić zapasowy akumulator lub zamiennie włożyć 3x AAA. Ilość lumenów jest dla mnie wystarczająca.
Dodatkowo pożyczam taką samą czołówkę od kolegi i mam ją zawsze ze sobą w plecaku.
Różnie bywa na takich biegach. Przewrócisz się nocą i nieszczęśliwie rozwalisz czołówkę, albo padnie z jakiegoś powodu. Po prostu wolę mieć zapas. Gdyby nie możliwość pożyczenia, to bym choć na zapas wrzucił drugą, którą mam, lub dokupił taką samą.
Dla mnie istotna jest też waga czołówki. Mam też taką z Decathlon z aku na pasku z tyłu głowy.
Waży ona ponad 130 gram i niestety już to zdecydowanie odczuwam. Zapewne to kwestia indywidualna, ale jak biegniemy z czołówką całą noc, to takie kwestie zaczynają odgrywać znaczącą rolę.
Kijki
Zabierać czy nie? To już musimy sami zdecydować. Dłuższego ultra nie wyobrażam sobie biec bez kijków. Ułatwiają podchodzenie, ale też zbieganie. W razie co zapewniają nam możliwość podparcia.
Trzeba jednak z nimi umieć się obchodzić i również uważać. Szukając podparcia, możemy trafić w jakąś dziurę i polecieć za kijkiem. Tak rok temu poleciałem na szczęście w jagodziny.
Kijek może się nam też zblokować w korzeniach czy pomiędzy jakimiś kamieniami.
Kupując kijki, musimy dobrać ich długość do swojego wzrostu, co jest niezwykle istotne.
Dla mnie jeszcze istotnym punktem jest ich waga i możliwość szybkiego i bezpiecznego rozkładania i ich składania.
Tu odsyłam do artykułów:
https://www.kingrunner.com/artykul/kije-do-biegania/590
https://natural-born-runners.pl/Kije-do ... 62894.html
W sieci można znaleźć sporo poradników, a dobór długości powinniśmy mieć opisany na stronie producenta, sprzedawcy.
Ja przy wzroście 179 zm mam kijki 125 cm. jeden waży 136 gram, składają się na trzy. Kijki rozkładają i składają się błyskawicznie, wciskamy tylko jeden przycisk.
W plecaku mam mocowania na kije, ale wolę rozwiązanie z pasem biegowym. Posiadam Compressport Free Belt Pro.
Przykłady pasów:
https://attiq.net/akcesoria-custom/1245 ... -a008.html
https://365sportu.pl/pl/p/Compressport- ... rwony/2243
Kijki składam w biegu i wkładam z tyłu w uchwyty na pasie również w biegu. Rozkładanie jest również proste i szybkie. Trwa to kilka sekund.
Sposób mocowania każdy musi sam wypracować.
Można np. kupić kołczan na kijki Salomona „Salomon Custom Quiver”:
https://www.salomon.com/pl-pl/shop-emea ... uiver.html
Są osoby (i to całkiem sporo), które całe ultra biegną z kijkami bez ich składania.
Ja jednak preferuję opcję szybkiego składania i dawania odpoczynku dla rąk na odcinkach biegowych.
Lepiej jest nawet biec ze złożonymi kijkami na trzy, trzymając je w dłoniach, niż z kijkami niezłożonymi. To moja opinia.
Do kijków mam rękawiczki rowerowe z Decathlon:
https://www.decathlon.pl/p/rekawiczki-n ... R-p-168957
Mam dwie pary. Drugą zmieniłem w Kudowie, ale można je obmyć wodą i używać ciągle. Szybko schną. Pomagają jako ochrona, gdy pracujemy kijkami, ale też mogą nam ochronić dłonie w razie jakiegoś upadku.
Ja je stosuję, ale to też sprawa indywidualna. Niektóre kijki mają specjalne rękawiczki w zestawie.
U mnie sprawdzają się te z Deca. Kiedyś kosztowały 20 zł. Jedne swego czasu zostawiłem w kapliczce ze źródłem wody za Bardo na KBL
Na koniec pamiętajcie, by w czasie biegu, chodu, jak trzymacie kijki i nimi nie pracujecie, zawsze groty kierować do przodu!
Plecak, kamizelka biegowa
To już sprawa mocno indywidualna. Osoby z suportem potrafią biec z czymś zupełnie prostym i lekkim lub nawet z samym pasem biegowym.
Musimy rozważyć, ile rzeczy będziemy zabierać. Warto poczytać opinie innych osób.
Ja na pierwsze ultra miałem prostą kamizelkę biegową Aonijie 5l – mam ją nadal.
Na pierwsze ultra >100km kupiłem plecak Instinct Eklipse Trail Vest i jestem z niego od lat bardzo zadowolony.
Sprzęt taki powinien mieć możliwość dobrego dopasowania do naszego ciała. Nic nas nie powinno uwierać i obcierać w czasie biegu.
Od razu napiszę tu o istotnej sprawie.
Wszystko, co wkładamy do takiego plecaka, powinno być zamykane najlepiej w woreczkach strunowych. Dosłownie wszystko!
Rok temu miałem wrzucone chusteczki higieniczne, w oryginalnym zamknięciu, nie włożyłem ich oczywiście do woreczków strunowych. W kilkugodzinnej ulewie i one mi jakimś cudem przemokły. Na szczęście na przepaku je wywaliłem i włożyłem suche.
Nawet zapasowe żele warto włożyć do woreczka strunowego. Przewrócisz się i upadając na plecak, pęknie żel i będzie w plecaku syf.
Po prostu wszystko pakuję w woreczki.
Jeden woreczek mam zawsze pod ręką, na zużyte śmieci: opakowania po jedzeniu, żelach. Wkładam je do takiego woreczka i na punktach opróżniam.
Ze sobą zabieram też zapasowe skarpetki. Zamknięte w woreczku są na jakąś ewentualność. Do tej pory raz na KBL musiałem skorzystać. Ogarniałem stopę, wyczyściłem ją, „obezwładniłem” odcisk, dermatol na niego i założyłem czystą skarpetkę. Drugiej nie było potrzeby ruszać, więc nie ruszałem, dalej biegłem w dwóch różnych. Na przepaku włożyłem obie nowe.
Do plecaka wkładam, to co jest wymagane regulaminem, co potrzebuję do jedzenia i picia, plastry, mały bandaż, papier toaletowy, chusteczki nawilżane, tabletki przeciwbólowe, rozkurczowe i na ewentualną sraczkę
Staram się już ograniczać do minimum i nie zabierać zbyt dużo. Są jednak ultra, gdzie musimy nieść wszystko na sobie na całe zawody. To już inna historia. Ja takich nie biegam.
Musimy prześledzić, jakie mamy punkty po drodze, jakie dystanse są do pokonania i zaopatrzyć się w to, co będziemy potrzebować.
Ja np. mam na przepakach srebrną taśmę naprawczą. Ona trzyma jak wściekła. W razie co można nią zakleić przeciekający bukłak, podratować rozwalony but, a nawet hardkorowo nakleić na plecy jako ochrona przed kolejnymi otarciami. Wcześniej na otarcia nakładamy jakiś normalny opatrunek, a taśmą go przymocujemy już konkretnie. To samo można zrobić ze stopami
Wersja dla twardzieli, ale się sprawdza. Można trochę zabrać w plecaku ze sobą. Jak będziemy zasypiać, to zawsze możemy pobawić się w depilację No po prostu szerokie i wszechstronne zastosowanie
Softflaski, bukłak
To sprawa połączona z plecakiem.
Z softlaskami przerabiałem już różne opcje. Najlepiej sprawdzają się z szerokim gwintem.
U mnie nie sprawdziły się te z wystającą rurką. Myślałem, że to będzie ułatwiało picie, a taka rurka tylko wkurza. Można ją unieruchomić, by nie latała, ale i tak czasami obcierała mi szyję i ogólnie mnie mocno wkurzała.
Już ich nie używam i nie polecam.
Bardzo dobrej jakości softflaski robi HydraPak. Robi je również dla Salomona jak i firmy, której mam plecak. Już kilka razy wypadła mi softflaska jak ją wyciągałem z pasa, kiedyś na niej usiadłem, a raz wlałem nagazowanej coli i powiększyła swoją objętość ze trzy razy zanim się zorientowałem – nigdy nic złego się z nią nie stało.
Szeroki gwint ułatwia nalewanie płynów czy wsypanie jakiegoś magicznego proszku, wrzucenie elektrolitów. Łatwiej też się odkręca. Dodatkowo na punkcie można korzystać z takiej softflaski jak z kubka.
No właśnie kwestia kubka. Posiadam składany, ale od jakiegoś czasu go na ultra nie zabieram. Korzystam z softflasek. Kubek jednak może ułatwiać sprawę. Na punktach często wolontariusze ogarną wam softflaski, a w tym czasie możecie wykorzystywać kubek.
Raz na KBL kubek uratował mi tyłek – dosłownie !
Miałem go złożonego, zamykany wieczkiem i schowanego w tylnej kieszeni spodenek.
Na Szczelińcu poleciałem na mokrych schodach i zatrzymałem się kubku.
Dobry bukłak, jeśli z niego zamierzamy korzystać, to tez podstawa.
Tu też polecę tę samą firmę, o której wspominałem wyżej.
Liczy się jakość. Miałem już dwa z Decathlon, oba z czasem przeciekały. Po reklamacji jednego dostałem kolejny i ten zaczął już przeciekać po gwarancji, więc go wywaliłem. Na ultra biegłem z mokrym tyłkiem
Mam jeszcze od Aonije i ten się sprawdza, ale ma zintegrowaną rurkę.
Mam tez Hydrapak i co w nim jest super, to podobnie jak u Salomona, ma odpinaną rurkę, góra jest zamykana na przesuwny klips. Całość bardzo łatwo się czyści.
Do bukłaka zawsze leję czystą wodę. Inne płyny idą do softflasek.
Buty
Tu nie napiszę jakie. Ogólnie muszą to być buty trailowe, dostosowane do terenu, warunków, w jakich będziemy biegać. Pomijam już tu kwestię biegania zimą, po śniegu i lodzie. Jak ktoś się decyduje na takie biegi, to powinien wiedzieć, co musi mieć.
Czym dłuższe ultra, to nasze stopy będą potrzebowały więcej miejsca.
Przykład nawet z mojego B7S, gdzie na około 220 km zakładając skarpety, które zawsze wchodzą bez żadnych problemów, teraz walczyłem z nimi jak ze skarpetami kompresyjnymi.
Czym dłużej będziemy biegli, to będziemy marzyli, by nasze palce miały luz.
Na moje pierwsze ultra kupiłem Altra Lone Peak i zasadniczo zawsze kupowałem buty z szerokim przodem. Na początkowe odcinki zakładam też Hoki SG. Dają radę, ale nie wyobrażam sobie biec w nich dłuższych ultra.
Buty, to sprzęt, który musicie sprawdzić na sobie. Każdy z nas może mieć inną stopę i trudno coś doradzić, ale „szpiczaków” nie polecam
Poruszę tu od razu temat pęcherzy, uszkodzeń skóry stóp.
O stopy warto dbać przez cały rok. Szczególnie ze trzy miesiące przed ultra polecam stosować preparaty do pielęgnacji stóp, które można kupić w różnych drogeriach.
Jeśli wiemy, że na stopach robią się nam często odciski w jakiś określonych miejscach, to zapobiegawczo dobę przed biegiem warto na to miejsce nakleić porządne plastry ochronne np. Compeed. Takie plastry trzeba naklejać jak najbardziej „świeże”. Jeśli została wam paczka z zeszłego roku, to klej może już tak nie trzymać i plaster wam szybko puści. Niestety trzeba kupić nowe.
W czasie biegu stopy się sporo pocą. Nawet jak stopę umyjecie, wytrzecie do sucha i przykleicie plaster, to istnieje duże ryzyko, że on za chwilę puści, albo zacznie się przemieszczać i marszczyć powodując jeszcze większe szkody.
Ja tego rozwiązania nie polecam. Kiedyś sam je stosowałem.
Kilka lat temu sprzedała mi patent z dermatolem jedna z suportujących dziewczyn.
Myjemy, tak dokładnie jak tylko możemy stopy, a jak nie, to je porządnie wycieramy najlepiej nawilżanymi chusteczkami.
Nakłuwamy odkażona igłą, agrafką (trzeba taką mieć ze sobą) bąble, by puściły surowicę, czasami krew. Dermatolem zasypujemy takie miejsce. Jak pisałem, ja już plastrów nie naklejam, bo i tak puszczą, więc na to nakładam czystą skarpetkę. Można jeszcze dać dermatol na skarpetkę od wewnątrz we właściwe miejsce.
Ta metoda się u mnie sprawdza. Dermatol odkaża, wiąże się z surowicą, krwią i tworzy utwardzoną warstwę ochronną. Po biegu polecam podobną procedurę: oczyścić stopy, uszkodzenia nakłuć, zasypać dermatolem, nałożyć skarpetki i położyć się spać
Dermatol dostępny jest w aptekach, kosztuje niewiele. Polecam zapoznać się z ulotką.
Schodzące paznokcie po biegach ultra, to częsty przypadek. Niekiedy to kwestia anatomii, ale często też nie raz o coś zawalimy.
Dla lepszej odbudowy nowego paznokcia zdecydowanie wam polecam serum kolagenowe Arkada's Serum TC16:
Kiedyś przy pierwszej wizycie poleciła mi moja podolożka i od tej pory mam to zawsze.
Wystarczy poczytać opinie na Allegro:
https://allegro.pl/oferta/arkada-serum- ... 3787103349
Jeszcze jeden zasłyszany „tip”, którego sam nie praktykowałem.
By się buty dobrze trzymały na zbiegach, często mocno zaciągamy sznurowadła. Skutkuje to zbyt dużym naciskiem na przegub stopy i możemy tam spowodować mocne otarcia, zbędną opuchliznę, podrażnienie skóry. Porada jest taka, by na każdy z butów dać dwa sznurowadła. Pierwszą część wiążemy mocniej za palcami, przed przegubem. Drugą część, przypadnie w „klasycznym” miejscu, wiążemy luźniej. Tym samym but będzie się lepiej trzymał na zbiegach i nie będziemy obciążali zgięcia stopy.
Łańcuszki, wisiorki, obrączki
Tu polecam pozbyć się wszystkiego, co w jakikolwiek może nas podrażniać, powodować zbędne komplikacje, uszkodzenia ciała.
W czasie biegu bardzo dużo się pocimy, tym bardziej w większym upale. Puchną nam palce.
Przebieramy się na przepakach. Smarujemy ciało ochronnymi kremami, itp.
Jak kto uważa, ale ja nic zbędnego nie nakładam. Nawet nie zakładam pasa biegowego. Na pierwsze ultra 68 km miałem założony pas i już nigdy więcej.
W mega upale, pod kamizelką biegową, prawie mnie przeciął w pół
Obrączka, pierścionek na spuchniętych palcach może powodować spory dyskomfort, a tym bardziej, jak ręce pracują z kijkami.
Tu też nie jestem dobrym przykładem, bo ja i na co dzień nie noszę obrączki. Miłość mam w sercu i to mnie wystarcza.
Do zegarka stosuję też paski nylonowe. W mojej opinii są one zdecydowanie lepsze od silikonowych: są lżejsze, szybko schną, zegarek dokładniej przylega do nadgarstka. Garmin dla serii Enduro 2 dał takie paski domyślnie.
Po ultra B7S nie miałem żadnych problemów ze skórą pod zegarkiem i paskiem.
Może co istotne, to noszę zegarek zamiennie na obu rękach. Na ultra nie zmieniałem.
Wspominałem już w opisie ulta: w newralgicznych miejscach zegarek zasłaniam bufem, który mam założony na ręce, nad zegarkiem.
Poruszę jeszcze temat słuchawek.
Osobiście uważam, że na zawodach powinny być zabronione. Tu trzeba mieć stały kontakt z otoczeniem, słyszeć jak ktoś nadbiega, może nas wołać, o coś prosić. Na trasie są też turyści.
Być może słuchawki z aktywnym ANC z podbiciem dźwięków otoczenia lub z odsłuchem kostnym, by się tu sprawdzały.
Jednak w myśl zasady, by ograniczać wszystko do minimum, osobiście nigdy słuchawek na ultra nie zabieram.
Dodam, że też już nie zabieram okularów przeciwsłonecznych. Z czasem się tylko z nimi męczyłem. Na spoconej głowie potrafiły się zsuwać, albo czułem już ich nacisk na skroń, itp. Wolę na dzień założyć czapeczkę z dłuższym daszkiem.
To jednak sprawa indywidualna. Może ktoś ma lepszy model i się będzie w nich dobrze czuł. Są wersje na gumkach
Picie i jedzenie
O tym sporo można poczytać w sieci. Ogólnie to trzeba pić i jeść na ultra systematycznie i nie można dopuścić do uczucia pragnienia czy głodu.
Na jednym z podcastów bieganie.pl, biegacz i lekarz dr Tomasz Mikulski, powiedział, że nie można dopuścić już od samego początku do rozleniwienia żołądka, ma być on czynnym uczestnikiem biegu i uważam, że to jest bardzo słuszna uwaga:
https://youtu.be/m99brm2NMRw - nie pamiętam dokładnie w którym momencie, więc można posłuchać całości
Przed ultra nie ma co się na siłę podwójnie faszerować, bo tylko się niepotrzebnie zapchamy. Kiedyś też tak robiłem. Na ile nam to starczy? Nie da się najeść na zapas na całe ultra
Już przed samym startem warto podrzucić coś lekkiego i energetycznego. Nie polecam słodkiego, bo tego nam nie zabraknie na trasie.
Żołądek od początku musi pracować i nie wejść w „tryb odpoczynku”, bo później będą z nim problemy. Ja zabrałem teraz owsiankę w saszetce, by ją zacząć jeść tuż przed startem. Zapomniałem o tym, ale zaraz po starcie jadłem powoli na raty. Cały czas trzeba pamiętać o piciu i jedzeniu. Dostarczamy systematycznie małe ilości i musimy to robić.
Możemy trochę odpuścić przed punktem odżywczym, wiedząc, że za chwilę się tam nafaszerujemy.
Nie możemy jednak nie jeść od początku z 2-3 h uważając, że jesteśmy najedzeni. Powód podałem wyżej.
Nawet jak nam się nie chce, to trzeba coś lekkiego jeść na raty, by żołądek działał.
W czasie biegu kontroluję też kolor moczu. Daje to nam jakąś informację o ewentualnym odwodnieniu. Ogólnie jak pijemy dużo i sikamy co jakiś czas, to raczej nie powinno być problemów.
Uważałbym też z colą. Na jednym z KBL załatwiłem nią nerki. Teraz już coli piję zdecydowanie mniej, a jeśli już, to ją rozwadniam z wodą.
W tym roku postawiłem na elektrolity, które nie są słodkie. Szukając info trafiłem na HydroSalt:
Jest to odpowiednik o wiele droższego SaltStick i na dodatek zawiera więcej składników.
Sprawdziły się u mnie, bo na całym dystansie nie miałem żadnych problemów ze skurczami.
W czasie biegu różnie może być i tu też warto być przygotowanym na różne dolegliwości.
Sam już walczyłem kiedyś 40 km ze sraczką, wielokrotnie z bólami brzucha. Warto więc mieć jakieś tabletki rozkurczowe, na rozwolnienie.
Co do żeli, energetyków, kofeiny nic nie piszę, bo to sprawa indywidualnych preferencji i przetestowania we własnym zakresie. Co ja używałem, zawarłem w relacji ze swoich ultra.
Czas spędzony na punktach odżywczych się kumuluje. Jeśli mamy takich punktów 10 i na każdym zostaniemy 5 minut dodatkowo więcej, to stracimy prawie godzinę, która może być istotna jeśli ktoś biegnie pod limit, przy biegu na wynik to już spora strata czasowa a jeśli planujemy jakąś drzemkę, to na też zabiera czas z limitu.
Warto więc na takich punktach optymalizować czas. Uzupełnić napoje, zjeść co trzeba na miejscu, a co można zabrać na wynos. Warto mieć ze sobą na takie jedzonko woreczek strunowy. Wkładamy do niego różne owoce, przysmaki i wyruszamy z punktu. Lepiej iść i jeść niż tam stać i tracić czas.
Idąc, pozwalamy, by „żołądek się ułożył”.
Na punktach staram się też nie kłaść niepotrzebnie, rozsiadać się na leżakach, trawie, itp.
Nie chcę dawać organizmowi niepotrzebnych sygnałów, by mózg nie przestawiał się na regenerację.
To wszystko jest złudne, a później jest tylko problem, by ruszyć i wejść na obroty.
Suplementacja przed zawodami
Tak jak się nie najemy na całe ultra, tak samo się nie nafaszerujemy suplami na całe ultra. Szybciej sraczki dostaniemy
Ogólnie jestem przeciwnikiem wszelkiej suplementacji, chyba że coś konkretnie wynika u kogoś z zaleceń lekarza. Różne są przypadki.
Moja radiolog już od dawna wręcz zabroniła mi stosować preparaty multiwitaminowe.
Natomiast ortopeda powiedział, że jeśli nie mam na co kasy wydawać, to mogę kupować glukozaminę czy kolagen. Na stawy nie pomoże, ale może mi na głowę
Jeśli ktoś ma problemy natury medycznej ze stawami, degradacja chrząstki, to musi korzystać z porad lekarskich i najlepiej współpracować z dobrym fizjoterapeutą.
Kolana, nogi i całe ciało, trzeba wzmacniać mięśniowo. Adaptować się ruchem w terenie.
Nauka się jednak zmienia i z czasem mogą pojawić się jakieś preparaty, które będą działały zgodnie z oczekiwaniami.
Nie tak dawno podrzucałem artykuł o kolagenie:
https://www.damianparol.com/kolagen-czy ... ementowac/
Ogólnie staram się dobrze odżywiać. Jeść sporo warzyw i owoców. Przyjmować w miarę dobre produkty, na tyle, w jakim stopniu jestem w stanie to ocenić. Sprawdzają się u mnie też różne kiszonki, np. zjem wszystkie ogórki kiszone ze słoika i wypiję całą zalewę
Jem też dużo dobrej musztardy. "Patent" z musztardą podrzuciłem kiedyś @Siedlak1975 i chyba jemu też pomogło. W dobrych musztardach mamy sporo różnych minerałów oraz przeciwdziała ona skurczom.
Tak jak wspomniałem na początku, nie da się na całe ultra zrobić w organizmie zapasów. Pocąc się, będziemy się schładzali, ale też tracili sporo cennych mikroelementów. Dlatego w czasie biegu należy przyjmować dobre elektrolity, jeść owoce i warzywa, np. solone pomidory, oliwki.
Tatuaże
Zauważyłem, stojąc na starcie, że aż "kipi" tatuażami. Tu chyba też wolę umiar i prostotę
Może one dodają mocy? Nie wiem. Zdecydowanie to mocno indywidualna sprawa.
Ja mam tylko osiem kropek (serio, bez podtekstów) i jeśli one dodają mocy, to te moje oddały całą moc, którą wchłonęły podczas napromieniowania
Trening i bieg na zawodach
Akurat tu nie powinienem się za bardzo wypowiadać, ponieważ jestem złym przykładem do naśladowania
Wspomnę, więc o kilku sprawach z mojego punktu widzenia i od razu dodaję, że to, co u mnie działa, nie musi u ciebie.
Kiedyś Robert @Sikor wrzucił link do tego artykułu:
https://www.trailrunnermag.com/training ... -long-run/
Zasadniczo u mnie tak właśnie wyglądało trenowanie. Z powodów zdrowotnych zrezygnowałem z długich wybiegań, napisałem, że nie będę klepał „pustych kilometrów”.
Kilometraż treningowy miałem zupełnie „nie ultra” – można to zobaczyć w moich wcześniejszych postach.
Postawiłem jednak sporo na różne podbiegi. Nie mam tu gór, ale różnych górek jest sporo i czasami niektóre zapętlałem po 20 razy. Nudne i męczące, ale czyż nie takie jest ultra?
W treningi wplatałem też zapętlone pokonywanie schodów.
Ja mam jednak inną i długą przeszłość biegową. Pomimo problemów zdrowotnych, to o dziwo, jakoś zadziałało. Choć ja w tym sezonie robiłem wszystko, by dać radę przebiec ST130. Dlaczego udało się zrobić więcej? Nie wiem.
Uważam, że robienie podbiegów, schodów, wszelkich górek jest bardzo ważne. Sam w tym sezonie ani razu nie wyjechałem w góry. Korzystałem z tego, co mam w Szczecinie.
Co jeszcze warto, to nauczyć się biegać z bólem mięśniowym.
Kilka lat temu przebiegłem ST130 i na drugi dzień biegłem Złoty Maraton. Domsy czy zakwasy były w cholerę. Na noc ogarnąłem stopy dermatolem, bo ST130 było mega błotniste i mokre, a jak się okazało maraton jeszcze bardziej
Na bieg ten zapisałem się właśnie, jako doświadczenie w kierunku B7S. Dało mi to bardzo dużo.
Teraz też biegałem u siebie tak, by doprowadzić się do domsów i z nimi wychodziłem na kolejny trening. Z czasem, nawet po PoYebie, nie byłem w stanie doprowadzić się do domsów, więc to był też jakiś pozytywny objaw.
Wcześniej czy później na ultra każdy (może są wyjątki) spali np. czwórki i trzeba się tego nie bać. Najgorzej wtedy ruszyć, trzeba przekonać głowę, zacisnąć zęby i biec.
Mega ciężko będzie na zbiegach, wtedy kije i robimy, co możemy.
Wszelkie odcinki biegowe starajmy się biec, wolno truchtać. Złudna jest myśl, że szybko idąc, będziemy trasę pokonywali sprawniej niż truchtem.
Trucht to też lepsza praca dla pleców.
Pod większe wzniosy trzeba mocno pracować, pomagając sobie kijkami lub mocno odpychać uda dłońmi – metoda Kiliana Jorneta.
O pobycie na punktach odżywczych i optymalizacji spędzanego tam czasu już wspomniałem wyżej.
Polecam też wzmacniać swoje ciało, przez treningi core, ćwiczenia siłowe. Nie trzeba chodzić na siłownię. Ja wszystko robiłem w domu, wykorzystując swoje ciało, gumy, butelki z wodą. Nie mam żadnego sprzętu specjalnego do treningów siłowych.
***
Zasadniczo to wszystko, o czym pamiętałem.
Nie wiem, czy dla kogoś to będzie miało jakąkolwiek wartość. W większości każdy i tak musi przekonać się na samym sobie, co mu odpowiada.
***
Jeszcze w ramach podsumowania napiszę, że chyba po raz pierwszy po ultra nie mam planów na kolejny rok. Nie wiem, co będzie. Nie zarzekam się, że już nigdy nie podejmę wyzwania B7S.
Może się komuś dam namówić?
Z doświadczenia wiem, że „nigdy więcej” u biegacza ultra znaczy „poczekamy do jutra i pogadamy” – u mnie na razie jeszcze jutra nie ma
Nie wyobrażam sobie poprawy tego czasu. Jest on po prostu mega daleki od moich oczekiwań ... w znaczeniu pozytywnym.
Nawet Rate My Trail mnie nie szacował tak dobrze i się sporo mylił.
No ale jak oni na PoYebie widzą 900 m przewyższeń, gdzie jest 1700, to nic dziwnego
Ciągle mnie ten bieg jeszcze mocno trzyma:
Napiszę od razu, że większość to moje subiektywne opinie.
Ultra w ramach DFBG, biegam każdego roku, nieprzerwanie od 2018 r. Nie mam więc szerokiego doświadczenia obejmującego inne biegi, na których może być inna specyfika, ale jakieś ogólne spostrzeżenia mają przełożenie niezależnie, gdzie będziemy biegli.
Chciałbym po prostu, by to moje pisanie, nie było tylko relacją, ale też jakąś wskazówką.
***
TECHNIKALIA
Ogólnie jak i ze wszystkim to kieruję się zasadą, że im prostsze rozwiązania, to lepiej.
Zakup sprzętu, wyposażenia będzie oczywiście uzależniony od naszych możliwości finansowych.
Inaczej będziemy podchodzili do tematu, jeśli planujemy tylko raz pobiec ultra, ale warto mieć na uwadze, że to działa jak „zaraza”
Kończymy ultra, jest faza „nigdy więcej”, a za chwilę już kombinujemy co w następnym sezonie, a może jeszcze i w tym
Biorąc powyższe pod uwagę, warto więc kupować sprzęt lepszej jakości. Rozumiem przez to lepszą trwałość, ochronę, mniejszą wagę, itp.
Biegi ultra charakteryzują się dużą różnorodnością. Musimy wiedzieć ile kilometrów, czasu spędzimy na trasie. Ważna jest ilość przepaków, na jakie pory dnia one przypadną, wcześniejsza ocena pogody, itp.
Wykaz, lista rzeczy do spakowania
Ja robię listę z nazwami przepaków oraz jako pierwszy na liście jest „Start”, czyli to, co zabieram ze sobą i nakładam na siebie w momencie startu.
Listę taką przygotowuję już wcześniej w domu. Pod każdym punktem wyszczególniam, co mam mieć spakowane do worka. Nawet jak coś się powtarza, a to jest bardzo często, to wpisuję to za każdym razem.
Listę sporządzam ręcznie, bo tak wolę, ale można też zrobić to na komputerze. Co kto lubi.
Z czasem coś sobie przypominam, wpadają nowe pomysły i lista potrafi się zmieniać.
Ważne, by była przygotowana wcześniej. Nic na ostatnią chwilę.
Na „przepaki dzienne” wrzucamy, to co nam się przyda bardziej za dnia, np. czapki z dłuższym daszkiem, bukłak, okulary przeciwsłoneczne, krem z filtrem UVA, itp.
Na „przepak nocny” możemy np. dać czapeczkę ze składanym daszkiem (lepsze dla czołówki), koszulkę z długim rękawem, rękawki, itp.
Po prostu warto to mieć na uwadze i sprawę przemyśleć.
Warto zrobić też listę czynności jakie chcemy zrobić na przepaku. Ja coś takiego zapisuję w telefonie w Google Keep.
Mam nazwę przepaka i tam przykładowo:
- podładować zegarek i telefon;
- wyciągnąć i naładować aku w czołówce;
- umyć zęby
- itp.
Wpisujemy to co dodatkowo powinniśmy zrobić. Nie musimy wpisywać "przebrać się w nowe ciuchy", ale jak ktoś chce, to może wszystkie kroki wyszczególnić
Trasa, trak, nawigowanie
Bez ogarnięcia tego tematu może być ciężko na ultra.
Akurat DFBG ma trasy naprawdę dobrze i często, w różny sposób oznaczone. Podobnie było na 3xKopa (jak nie lepiej).
Problemy jednak mogą wystąpić w różnych miejscach. Oznaczenia trasy są wykonywane z wyprzedzeniem, małym, ale jednak. Niestety często są one przez kogoś zrywane. Na jednym KBL ktoś złośliwie, przestawił taśmy na ścieżkę, gdzie bieg nie przebiegał.
Zerwał taśmy i je rozwiesił na krótkim odcinku w innej nitce.
Niby nic, ale zanim się połapiesz w takiej sytuacji, to zajmuje to trochę czasu.
Pomaga wtedy trak w zegarku, a jeszcze bardziej wgrany do telefonu i obsługiwany przez aplikację, najlepiej z mapami offline.
Organizator daje w pakiecie mapę biegu, ale z taką mapą to możemy jedynie próbować trzymać kierunek. Trzeba też mieć umiejętność posługiwania się taką mapą, nie wspomnę, że jej skala nie ułatwi nam w ogóle zadania. Jeśli ktoś nie śpi od wielu godzin, to też "pojmowanie świata" będzie utrudnione
Musimy jeszcze pamiętać o bardzo istotnej sprawie.
Czasami organizator, z różnych powodów, musi w ostatniej chwili zmienić przebieg jakiegoś odcinka na trasie. Traki nie będą tego obejmowały. Musimy obserwować oznaczenia na trasie, sprawdzać do ostatniej chwili komunikaty na stronie, fb organizatora.
Oczywiście taki odcinek biegniemy wg. oznaczeń i ignorujemy ostrzeżenia z zegarka o zejściu z kursu.
Napiszę jak ja robię z trakami na zegarkach Garmina. Mając inny sprzęt, trzeba zorientować się, jakie są w nim możliwości techniczne. Poszukać porad w sieci, pomocnych wideo na YT.
Garmin umożliwia wielokrotne wczytywanie traków w czasie biegu.
Jeśli mamy długie ultra, to taki trak zajmuje sporo miejsca. Oczywiście jeśli jest porządnie zrobiony, dokładnie po trasie, a nie tylko długie proste rysowane na mapie.
Traki takie potrafią "zamulać zegarek". Dodatkowo jak przekroczona jest określona ilość punktów (tu każdy Garmin ma inne limity), to zegarek będzie nas na trasie tylko uprzedzał po zejściu z kursu i to po jakimś momencie. Można to też przegapić na zmęczeniu.
Jeśli potniemy traka, to zegarek będzie sobie z tym dużo lepiej radził i będziemy mieli informacje o zakrętach, zmianach kierunku. Od razu dodam, że to niestety nie działa na każdym skrzyżowaniu ścieżek, na każdych zakrętach. W terenie jest tego bardzo dużo, więc i tak musimy uważać.
Dzielenie traka opisałem tu: viewtopic.php?f=28&t=57952&p=1075129#p1075129
By to było w jednym miejscu, to wpis kopiuję.
Traka B7S podzieliłem na 7 części:Ogólnie sprawa jest prosta.
Traka dzielisz na mniejsze kawałki. Wszystkie wysyłasz do zegarka. Jeden się kończy, to wczytujesz kolejny.
Trening nie zostanie przerwany. W Garminie możesz w każdej chwili przerwać nawigowanie po danym kursie i wczytać następny.
Jeśli masz telefon na Android, to polecam apkę Locus i wrzucić do niej ten sam trak. Tu można cały.
Oczywiście warto wrzucić też darmowe mapy offline i nie martwić się brakiem zasięgu: http://www.openandromaps.org/en/downloads/europe
Pod Windows do dzielenia traka polecam:
https://www.dobreprogramy.pl/gps-track- ... 1412255361
W tym programie robi się to błyskawicznie.
Tu moje screeny jak tłumaczyłem sprawę koledze:
Dodałem punkt podziału w Długopolu:
Możesz dodać, ile chcesz takich punktów i każdy segment zapisać jako osobny trak.
Tak podzielonego dałem Pawłowi, Sławkowi i Agnieszce na KBL, ona miała trzy ostatnie segmenty.
U mnie się to sprawdziło, ale i tak na krótkich odcinkach, już drugą dobą bez snu, zdarzyło mi się zboczyć z kursu.
Zegarek powiadamia was, dopiero po jakiejś chwili, że jesteście "poza trasą".
Tu też trzeba brać pod uwagę specyfikę trasy i to, że takie powiadomienie, zanim wyskoczy, to może minąć trochę czasu.
Zobrazuję problematyczną sytuację.
Dobiegacie do jakiejś góry. Jest rozwidlenie dróg. Jedna biegnie dołem, a druga nad nią powolnie wspina się po zboczu.
Z pozycji GPS te ścieżki są przez dłuższy czas jedna nad drugą. Zanim się rozejdą, to nie otrzymacie powiadomienia o zejściu z trasy.
W takich newralgicznych miejscach trzeba być uważnym, szukać oznaczeń organizatora, w tym na ziemi (może być strzałka namalowana farbą kredową). Przybliżyć maksymalnie mapę i patrzeć na przebieg ścieżek.
Jeśli mamy zegarek Garmina obsługujący mapy, to polecam wrzucić jakąś darmową, jak najbardziej aktualną mapę na bazie OSM.
Linki, które ja polecam:
- Polska wraz z przygraniczem: https://garmin.osmapa.pl/ - bezpośrednio wg dat aktualizacji: https://garmin.osmapa.pl/products/?C=M;O=D - pobieramy plik "OSMapaPLext-PODSTAWOWA-xxxxxxxx_IMG.zip
- różne kraje, mapy wraz z DEM: https://alternativaslibres.org/en/downloads.php - bardzo fajne, pasuje mi ich kolorystyka na Epix.
- http://www.freizeitkarte-osm.de/garmin/en/ - też fajne
- https://www.garmin.vasam.cz/download/ - kontrastowe, bardziej wyraziste.
Wypakowujemy, zmieniamy nazwę, by je rozróżniać i kopiujemy plik mapy "MojaNazwa.img" do folderu Garmin w zegarku - tylko poprzez kabel, po podłączeniu go do komputera.
Pomocne linki:
https://fenixworld.pl/jak-zainstalowac- ... ix-5-plus/
https://youtu.be/YDzINV1_O6Y
Mapy Garmina nie są tak dokładne w terenie.
Nawet jak dzielimy traka, to możemy na nim zaznaczyć punkty z limitami, bufety.
Działa to fajnie. Biegnąc PoYeba ustawiłem, dla przećwiczenia, sporo różnych punktów i patrzyłem, jak to działa.
Tu odsyłam do wideo, które dokładnie pokazuje jak to zrobić oraz jak ustawić pomocne pola danych w Garminie:
https://youtu.be/Fx0qY8TqKM4
Teraz jeszcze napiszę o dodatkowym wsparciu, jakie możemy sobie zapewnić w telefonie.
Uwaga: nie mam iOS, więc nie wiem, jakie są na nim dostępne aplikacje. Użytkownicy telefonów Apple muszą poszukać informacji w sieci.
Na Android używam aplikacji Locus v3:
https://play.google.com/store/apps/deta ... .pro&hl=pl
Kiedyś ją kupiłem z dożywotnią licencją za 12 zł. Teraz kosztuje 34 zł, ale i tak uważam, że warto.
Jest już wersja 4, ale to wersja z płatnymi subskrypcjami. Szkoda na to kasy.
Oczywiście są też inne apki tego typu. To sprawa indywidualna, można się zorientować we własnym zakresie i poczytać o możliwościach danej apki.
Po zainstalowaniu polecam pobrać i wrzucić darmowe mapy offline:
https://play.google.com/store/apps/deta ... .pro&hl=pl
https://osm.paws.cz/
http://www.freizeitkarte-osm.de/android ... uropa.html
W Locus, jak i w Garmin, możemy pobrać więcej map i je zmieniać, na taką która nam bardziej odpowiada, być może w danym miejscu ma lepsze odwzorowanie terenu:
Mapy offline można też pobrać ze sklepu Locus.
Dostępna tam Polska jest bardzo dobrą mapą:
Jak wychodzi nowa wersja, to kupuję "LoCoiny" i za około 9zł raz w roku ją aktualizuję. Nie jest to konieczne, ale korzystam, więc to robię.
Po zainstalowaniu Locus, jeśli w telefonie klikniemy plik trasy (.gpx, .tcx, .fit), to powinna być możliwość, bezpośredniego otwarcia go w Locus.
Jeśli nie, to możemy dodać traki w menu apki w "Ścieżki & Trasy".
Dokładnego opisu nie robię. Można poszukać informacji w sieci. Wszystko to polecam potestować w domu i na treningach.
Tu screeny jak wczytałem swój plik B7S i odpalam w telefonie nawigowanie po traku, akurat całość niepodzielona:
To właśnie opcja nawigowania z komunikatami głosowymi. W ustawieniach wybieramy język. Poniżej jest opcja nawigowania tylko z "pikaniem".
W apce mam ustawione, by GPS działał po wygaszeniu ekranu. Chowam telefon i słucham komunikatów. W newralgicznych miejscach wyciągam go, powiększam trasę i patrzę na jej przebieg.
Trzeba być uważnym na trasie, nie pędzić jak stado baranów. Niestety taki "efekt fali" zdarza się często. Pierwszy w wagoniku biegnie źle i kolejni już za nim lecą jak barany.
Też mi się tak zdarzyło
Kolejna sprawa, to jak z kimś idziemy i rozmawiamy. Łatwo wtedy stracić koncentrację na trasie, przegapić oznaczenia i zejść z trasy, która np.nagle skręca.
Ustawienia Garmina
Tej firmy zegarek posiadam i napiszę, jak go ustawiam na długi bieg ultra.
1. Lapy - automatyczne okrążenia
Lapy co 5km.
Nie ma w Garmin automatycznych lapów co określony czas, ale możemy to obejść.
Wystarczy zaplanować taki trening obejmujący cały limit danego biegu:
Trzeba tylko pamiętać, by ten trening wczytać przed kliknięciem "Start".
Kurs możemy wczytać zawsze, ale zaplanowany trening jedynie przed rozpoczęciem.
Ostatnio zapomniałem to zrobić i już w trakcie biegu, po około 2h, ustawiłem lapy co 5km.
Nie ma sensu ustawiać lapów co 1km. Będzie to nam dodatkowo zjadało więcej baterii. Każdy lap to podświetlenie tarczy, wibracja i dźwięk (wiem, że to można wyłączyć, ale akurat wolę tego nie zmieniać).
Lap co 5km lub co 1h daje nam też większe rozeznanie, jak stoimy względem limitu.
To jest tylko moja sugestia.
2. Podświetlenie
W ustawieniach System-Wyświetlacz-Podczas aktywności zmieniam, by na gest nadgarstka tarcza się nie podświetlała.
Zostawione mam podświetlenie dla alertów i oczywiście jak nacisnę jakikolwiek przycisk, czy też jak dotknę ekranu (opcja dla zegarków z funkcją dotyku).
W nocy i tak biegnę z czołówką, w razie potrzeby zawsze wystarczy kliknąć przycisk podświetlenia, a na dłuższym ultra to są spore oszczędności.
Ruch ręką, szczególnie z kijkami, może co chwilę powodować podświetlenie tarczy. Nawet tego nie będziemy zauważać.
3. ClimbPro
Jeśli posiadamy tę funkcję, to polecam ją włączyć.
Dodatkowo zmieniam tam "Pole danych" na tempo okrążenia. Alerty mam tu wyłączone, ale mam włączone również pokazywanie spadków.
4. GPS - Satelity
Tu już dowolnie. Musimy tylko pamiętać, że czym więcej systemów, to będziemy mieli też większe zużycie baterii.
Na pewno nie polecam ustawiać "UltraTrac".
5. Dotyk
Jeśli posiadamy to najlepiej wyłączyć lub ustawić by był tylko dla mapy
6. Przycisk lap
Jeśli planujemy lapować jakieś odcinki ręcznie, np. pobyt na punktach, to zostawiamy włączony.
Jeśli nie chcemy nic ręcznie lapować i nie chcemy, by przypadkowe naciśnięcie zrobiło nam lapa, to oczywiście zmieniamy na "Wyłączono".
7. Pola danych
Tu po prostu trzeba przemyśleć, co chcemy mieć i wywalić zbędne pola.
Najlepiej dla biegu Ultra skopiować zwykły Bieg i wszystko tam ustawić pod nasze preferencje.
Klikamy Start, są aktywności, przewijamy na sam dół aż do "+ Dodaj" i wybieramy pierwszą opcję "Kopiuj aktywność". Wskazujemy Bieg, zmieniamy nazwę np. na "Ultra" i zmieniamy opcje, na jakie chcemy. Zapisujemy i dodajemy do ulubionych. Możemy to zawsze edytować i wprowadzać poprawki, w tym zmieniać pola danych.
Przykład moich pól:
Możemy ustawić coś podobnego, jak przedstawił na swoim wideo Bartosz Pawlak "Run and Fly" (dawałem je wyżej):
https://youtu.be/Fx0qY8TqKM4?t=384
Dodam jeszcze, że z dostępnych aktywności można wybrać i dodać "Ultrabieg" lub inne, ale ja jednak wolę mieć skopiowany i skonfigurowany pod siebie zwykły "Bieg".
8. Główne pole danych w czasie zawodów
U mnie najczęściej głównym polem jest "ClimbPro", czyli podejścia i spadki. Za tym polem mam mapy.
W moim zegarku pole z mapami, jeśli jest ustawione jako główne, zjada około 5-6% na 1h biegu.
Jeśli przestawię na każde inne pole, to zużycie spada do około 2% na 1h z włączoną nawigacją.
Przewijam na pole map tylko w razie potrzeby, sprawdzenia jak mam jakieś wątpliwości.
Trzeba o tym pamiętać, by się nie zdziwić, że bateria komuś znika w oczach. Ciągłe renderowanie map mocno obciąża system.
Jeśli ustawimy tarczę na mapach, to polecam sprawdzać co jakiś czas poziom baterii. Możemy również na mapę nałożyć daną z poziomem baterii. Zmieniamy układ na polu mapy.
9. Alerty
Możemy ustawić alert, który będzie nam przypominał o piciu, jedzeniu, itp.
Tu odsyłam do artykułu:
https://fenixworld.pl/trening-z-garmin-fenix-alerty/
Powerbank
Przez poprzednie ultra zawsze powerbank zabierałem ze sobą. Nie kupowałem ciężkiego kloca. W zupełności wystarczył mi smukły i dość lekki powerbank 10000 mAh.
Mój stary Powerbank już z lekka napuchł. Przed B7S postanowiłem dokupić nowy, o takiej samej pojemności, ale już posiadający funkcję szybkiego ładowania.
Można jeden zabrać ze sobą, a drugi wrzucić do przepaka. Ja jednak stwierdziłem, że zostawię tylko w przepaku. Stary miałem w torbie zapasowej, która podróżowała z Anią i Andrzejem.
Powerbank zostawiłem w woreczku wraz z potrzebnymi kablami: do telefonu, czołówki. Ze sobą jednak spakowałem mały kabel do ładowania zegarka. Nie wiedziałem, gdzie będę potrzebował podładować zegarek. Powerbank jechał w aucie, więc na punktach zawsze mogłem wyciągnąć kabel i doładować zegarek.
Na jednym z punktów to zrobiłem, ale szybko się tam zawinąłem i ładowałem go może z 5 min. Na jednym z przepaków podładowałem telefon i zegarek, około 20 minut. I to tyle.
Zasadniczo trzeba wyliczyć, jaką mamy pojemność baterii potrzebnych do naładowania i ile będziemy potrzebowali energii.
Ja miałem dwie czołówki, miałem do nich zapasowe baterie AAA, więc ładowanie czołówki mogłem odpuścić. Poprosiłem jednak, by mi to na spokojne ogarnął ktoś z mojej ekipy i podrzucił już naładowany aku na kolejnym z punktów.
Jeśli damy radę podładować to co potrzebujemy na punktach, to nie musimy zabierać Powerbank ze sobą.
Jednak jeśli musimy często ładować zegarek i chcemy mieć większe poczucie bezpieczeństwa, że nam coś nagle nie padnie, to polecam Powerbank, o odpowiedniej pojemności, zabrać ze sobą.
Przemyślcie sprawę pojemności i jego wagi.
Tu jeszcze zwrócę uwagę na jedną sprawę. Lepiej Powerbank zabrać na odcinek nocny. Jeśli będzie spory upał, to trzymając Powerbank w plecaku, możecie doprowadzić do jego znacznej degradacji. Ładowanie w upale też nie jest wskazane. Urządzenia wtedy się dodatkowo przegrzewają, a dostępna pojemność, może się znacznie zmniejszyć.
Powerbank również trzymam w woreczku strunowym.
Jeszcze jedna uwaga.
Uważajcie z telefonem. Może on mieć wysoką klasę wodoodporności, tak np.mam u siebie, ale jeśli zamoczycie port ładowania (nie musi padać, wystarczy pot), to elektronika wykryje wilgoć i odetnie wam możliwość naładowania telefonu, dopóki nie wykryje, że port jest suchy.
Może to trwać długo i jak doprowadziliście do znacznego rozładowania telefonu, to w tym czasie może on "zdechnąć".
Warto trzymać telefon również w jakimś woreczku, czasami można nabyć coś dedykowanego dla danego modelu.
Czołówka
Ja tu stosuję, jak wyżej wspomniałem, zasadę „bez udziwnień”, czyli im prościej to lepiej.
Od samego początku biegania ultra mam lekką Petzl Actik Core.
Waga jej to 81 gram:
Można dokupić zapasowy akumulator lub zamiennie włożyć 3x AAA. Ilość lumenów jest dla mnie wystarczająca.
Dodatkowo pożyczam taką samą czołówkę od kolegi i mam ją zawsze ze sobą w plecaku.
Różnie bywa na takich biegach. Przewrócisz się nocą i nieszczęśliwie rozwalisz czołówkę, albo padnie z jakiegoś powodu. Po prostu wolę mieć zapas. Gdyby nie możliwość pożyczenia, to bym choć na zapas wrzucił drugą, którą mam, lub dokupił taką samą.
Dla mnie istotna jest też waga czołówki. Mam też taką z Decathlon z aku na pasku z tyłu głowy.
Waży ona ponad 130 gram i niestety już to zdecydowanie odczuwam. Zapewne to kwestia indywidualna, ale jak biegniemy z czołówką całą noc, to takie kwestie zaczynają odgrywać znaczącą rolę.
Kijki
Zabierać czy nie? To już musimy sami zdecydować. Dłuższego ultra nie wyobrażam sobie biec bez kijków. Ułatwiają podchodzenie, ale też zbieganie. W razie co zapewniają nam możliwość podparcia.
Trzeba jednak z nimi umieć się obchodzić i również uważać. Szukając podparcia, możemy trafić w jakąś dziurę i polecieć za kijkiem. Tak rok temu poleciałem na szczęście w jagodziny.
Kijek może się nam też zblokować w korzeniach czy pomiędzy jakimiś kamieniami.
Kupując kijki, musimy dobrać ich długość do swojego wzrostu, co jest niezwykle istotne.
Dla mnie jeszcze istotnym punktem jest ich waga i możliwość szybkiego i bezpiecznego rozkładania i ich składania.
Tu odsyłam do artykułów:
https://www.kingrunner.com/artykul/kije-do-biegania/590
https://natural-born-runners.pl/Kije-do ... 62894.html
W sieci można znaleźć sporo poradników, a dobór długości powinniśmy mieć opisany na stronie producenta, sprzedawcy.
Ja przy wzroście 179 zm mam kijki 125 cm. jeden waży 136 gram, składają się na trzy. Kijki rozkładają i składają się błyskawicznie, wciskamy tylko jeden przycisk.
W plecaku mam mocowania na kije, ale wolę rozwiązanie z pasem biegowym. Posiadam Compressport Free Belt Pro.
Przykłady pasów:
https://attiq.net/akcesoria-custom/1245 ... -a008.html
https://365sportu.pl/pl/p/Compressport- ... rwony/2243
Kijki składam w biegu i wkładam z tyłu w uchwyty na pasie również w biegu. Rozkładanie jest również proste i szybkie. Trwa to kilka sekund.
Sposób mocowania każdy musi sam wypracować.
Można np. kupić kołczan na kijki Salomona „Salomon Custom Quiver”:
https://www.salomon.com/pl-pl/shop-emea ... uiver.html
Są osoby (i to całkiem sporo), które całe ultra biegną z kijkami bez ich składania.
Ja jednak preferuję opcję szybkiego składania i dawania odpoczynku dla rąk na odcinkach biegowych.
Lepiej jest nawet biec ze złożonymi kijkami na trzy, trzymając je w dłoniach, niż z kijkami niezłożonymi. To moja opinia.
Do kijków mam rękawiczki rowerowe z Decathlon:
https://www.decathlon.pl/p/rekawiczki-n ... R-p-168957
Mam dwie pary. Drugą zmieniłem w Kudowie, ale można je obmyć wodą i używać ciągle. Szybko schną. Pomagają jako ochrona, gdy pracujemy kijkami, ale też mogą nam ochronić dłonie w razie jakiegoś upadku.
Ja je stosuję, ale to też sprawa indywidualna. Niektóre kijki mają specjalne rękawiczki w zestawie.
U mnie sprawdzają się te z Deca. Kiedyś kosztowały 20 zł. Jedne swego czasu zostawiłem w kapliczce ze źródłem wody za Bardo na KBL
Na koniec pamiętajcie, by w czasie biegu, chodu, jak trzymacie kijki i nimi nie pracujecie, zawsze groty kierować do przodu!
Plecak, kamizelka biegowa
To już sprawa mocno indywidualna. Osoby z suportem potrafią biec z czymś zupełnie prostym i lekkim lub nawet z samym pasem biegowym.
Musimy rozważyć, ile rzeczy będziemy zabierać. Warto poczytać opinie innych osób.
Ja na pierwsze ultra miałem prostą kamizelkę biegową Aonijie 5l – mam ją nadal.
Na pierwsze ultra >100km kupiłem plecak Instinct Eklipse Trail Vest i jestem z niego od lat bardzo zadowolony.
Sprzęt taki powinien mieć możliwość dobrego dopasowania do naszego ciała. Nic nas nie powinno uwierać i obcierać w czasie biegu.
Od razu napiszę tu o istotnej sprawie.
Wszystko, co wkładamy do takiego plecaka, powinno być zamykane najlepiej w woreczkach strunowych. Dosłownie wszystko!
Rok temu miałem wrzucone chusteczki higieniczne, w oryginalnym zamknięciu, nie włożyłem ich oczywiście do woreczków strunowych. W kilkugodzinnej ulewie i one mi jakimś cudem przemokły. Na szczęście na przepaku je wywaliłem i włożyłem suche.
Nawet zapasowe żele warto włożyć do woreczka strunowego. Przewrócisz się i upadając na plecak, pęknie żel i będzie w plecaku syf.
Po prostu wszystko pakuję w woreczki.
Jeden woreczek mam zawsze pod ręką, na zużyte śmieci: opakowania po jedzeniu, żelach. Wkładam je do takiego woreczka i na punktach opróżniam.
Ze sobą zabieram też zapasowe skarpetki. Zamknięte w woreczku są na jakąś ewentualność. Do tej pory raz na KBL musiałem skorzystać. Ogarniałem stopę, wyczyściłem ją, „obezwładniłem” odcisk, dermatol na niego i założyłem czystą skarpetkę. Drugiej nie było potrzeby ruszać, więc nie ruszałem, dalej biegłem w dwóch różnych. Na przepaku włożyłem obie nowe.
Do plecaka wkładam, to co jest wymagane regulaminem, co potrzebuję do jedzenia i picia, plastry, mały bandaż, papier toaletowy, chusteczki nawilżane, tabletki przeciwbólowe, rozkurczowe i na ewentualną sraczkę
Staram się już ograniczać do minimum i nie zabierać zbyt dużo. Są jednak ultra, gdzie musimy nieść wszystko na sobie na całe zawody. To już inna historia. Ja takich nie biegam.
Musimy prześledzić, jakie mamy punkty po drodze, jakie dystanse są do pokonania i zaopatrzyć się w to, co będziemy potrzebować.
Ja np. mam na przepakach srebrną taśmę naprawczą. Ona trzyma jak wściekła. W razie co można nią zakleić przeciekający bukłak, podratować rozwalony but, a nawet hardkorowo nakleić na plecy jako ochrona przed kolejnymi otarciami. Wcześniej na otarcia nakładamy jakiś normalny opatrunek, a taśmą go przymocujemy już konkretnie. To samo można zrobić ze stopami
Wersja dla twardzieli, ale się sprawdza. Można trochę zabrać w plecaku ze sobą. Jak będziemy zasypiać, to zawsze możemy pobawić się w depilację No po prostu szerokie i wszechstronne zastosowanie
Softflaski, bukłak
To sprawa połączona z plecakiem.
Z softlaskami przerabiałem już różne opcje. Najlepiej sprawdzają się z szerokim gwintem.
U mnie nie sprawdziły się te z wystającą rurką. Myślałem, że to będzie ułatwiało picie, a taka rurka tylko wkurza. Można ją unieruchomić, by nie latała, ale i tak czasami obcierała mi szyję i ogólnie mnie mocno wkurzała.
Już ich nie używam i nie polecam.
Bardzo dobrej jakości softflaski robi HydraPak. Robi je również dla Salomona jak i firmy, której mam plecak. Już kilka razy wypadła mi softflaska jak ją wyciągałem z pasa, kiedyś na niej usiadłem, a raz wlałem nagazowanej coli i powiększyła swoją objętość ze trzy razy zanim się zorientowałem – nigdy nic złego się z nią nie stało.
Szeroki gwint ułatwia nalewanie płynów czy wsypanie jakiegoś magicznego proszku, wrzucenie elektrolitów. Łatwiej też się odkręca. Dodatkowo na punkcie można korzystać z takiej softflaski jak z kubka.
No właśnie kwestia kubka. Posiadam składany, ale od jakiegoś czasu go na ultra nie zabieram. Korzystam z softflasek. Kubek jednak może ułatwiać sprawę. Na punktach często wolontariusze ogarną wam softflaski, a w tym czasie możecie wykorzystywać kubek.
Raz na KBL kubek uratował mi tyłek – dosłownie !
Miałem go złożonego, zamykany wieczkiem i schowanego w tylnej kieszeni spodenek.
Na Szczelińcu poleciałem na mokrych schodach i zatrzymałem się kubku.
Dobry bukłak, jeśli z niego zamierzamy korzystać, to tez podstawa.
Tu też polecę tę samą firmę, o której wspominałem wyżej.
Liczy się jakość. Miałem już dwa z Decathlon, oba z czasem przeciekały. Po reklamacji jednego dostałem kolejny i ten zaczął już przeciekać po gwarancji, więc go wywaliłem. Na ultra biegłem z mokrym tyłkiem
Mam jeszcze od Aonije i ten się sprawdza, ale ma zintegrowaną rurkę.
Mam tez Hydrapak i co w nim jest super, to podobnie jak u Salomona, ma odpinaną rurkę, góra jest zamykana na przesuwny klips. Całość bardzo łatwo się czyści.
Do bukłaka zawsze leję czystą wodę. Inne płyny idą do softflasek.
Buty
Tu nie napiszę jakie. Ogólnie muszą to być buty trailowe, dostosowane do terenu, warunków, w jakich będziemy biegać. Pomijam już tu kwestię biegania zimą, po śniegu i lodzie. Jak ktoś się decyduje na takie biegi, to powinien wiedzieć, co musi mieć.
Czym dłuższe ultra, to nasze stopy będą potrzebowały więcej miejsca.
Przykład nawet z mojego B7S, gdzie na około 220 km zakładając skarpety, które zawsze wchodzą bez żadnych problemów, teraz walczyłem z nimi jak ze skarpetami kompresyjnymi.
Czym dłużej będziemy biegli, to będziemy marzyli, by nasze palce miały luz.
Na moje pierwsze ultra kupiłem Altra Lone Peak i zasadniczo zawsze kupowałem buty z szerokim przodem. Na początkowe odcinki zakładam też Hoki SG. Dają radę, ale nie wyobrażam sobie biec w nich dłuższych ultra.
Buty, to sprzęt, który musicie sprawdzić na sobie. Każdy z nas może mieć inną stopę i trudno coś doradzić, ale „szpiczaków” nie polecam
Poruszę tu od razu temat pęcherzy, uszkodzeń skóry stóp.
O stopy warto dbać przez cały rok. Szczególnie ze trzy miesiące przed ultra polecam stosować preparaty do pielęgnacji stóp, które można kupić w różnych drogeriach.
Jeśli wiemy, że na stopach robią się nam często odciski w jakiś określonych miejscach, to zapobiegawczo dobę przed biegiem warto na to miejsce nakleić porządne plastry ochronne np. Compeed. Takie plastry trzeba naklejać jak najbardziej „świeże”. Jeśli została wam paczka z zeszłego roku, to klej może już tak nie trzymać i plaster wam szybko puści. Niestety trzeba kupić nowe.
W czasie biegu stopy się sporo pocą. Nawet jak stopę umyjecie, wytrzecie do sucha i przykleicie plaster, to istnieje duże ryzyko, że on za chwilę puści, albo zacznie się przemieszczać i marszczyć powodując jeszcze większe szkody.
Ja tego rozwiązania nie polecam. Kiedyś sam je stosowałem.
Kilka lat temu sprzedała mi patent z dermatolem jedna z suportujących dziewczyn.
Myjemy, tak dokładnie jak tylko możemy stopy, a jak nie, to je porządnie wycieramy najlepiej nawilżanymi chusteczkami.
Nakłuwamy odkażona igłą, agrafką (trzeba taką mieć ze sobą) bąble, by puściły surowicę, czasami krew. Dermatolem zasypujemy takie miejsce. Jak pisałem, ja już plastrów nie naklejam, bo i tak puszczą, więc na to nakładam czystą skarpetkę. Można jeszcze dać dermatol na skarpetkę od wewnątrz we właściwe miejsce.
Ta metoda się u mnie sprawdza. Dermatol odkaża, wiąże się z surowicą, krwią i tworzy utwardzoną warstwę ochronną. Po biegu polecam podobną procedurę: oczyścić stopy, uszkodzenia nakłuć, zasypać dermatolem, nałożyć skarpetki i położyć się spać
Dermatol dostępny jest w aptekach, kosztuje niewiele. Polecam zapoznać się z ulotką.
Schodzące paznokcie po biegach ultra, to częsty przypadek. Niekiedy to kwestia anatomii, ale często też nie raz o coś zawalimy.
Dla lepszej odbudowy nowego paznokcia zdecydowanie wam polecam serum kolagenowe Arkada's Serum TC16:
Kiedyś przy pierwszej wizycie poleciła mi moja podolożka i od tej pory mam to zawsze.
Wystarczy poczytać opinie na Allegro:
https://allegro.pl/oferta/arkada-serum- ... 3787103349
Jeszcze jeden zasłyszany „tip”, którego sam nie praktykowałem.
By się buty dobrze trzymały na zbiegach, często mocno zaciągamy sznurowadła. Skutkuje to zbyt dużym naciskiem na przegub stopy i możemy tam spowodować mocne otarcia, zbędną opuchliznę, podrażnienie skóry. Porada jest taka, by na każdy z butów dać dwa sznurowadła. Pierwszą część wiążemy mocniej za palcami, przed przegubem. Drugą część, przypadnie w „klasycznym” miejscu, wiążemy luźniej. Tym samym but będzie się lepiej trzymał na zbiegach i nie będziemy obciążali zgięcia stopy.
Łańcuszki, wisiorki, obrączki
Tu polecam pozbyć się wszystkiego, co w jakikolwiek może nas podrażniać, powodować zbędne komplikacje, uszkodzenia ciała.
W czasie biegu bardzo dużo się pocimy, tym bardziej w większym upale. Puchną nam palce.
Przebieramy się na przepakach. Smarujemy ciało ochronnymi kremami, itp.
Jak kto uważa, ale ja nic zbędnego nie nakładam. Nawet nie zakładam pasa biegowego. Na pierwsze ultra 68 km miałem założony pas i już nigdy więcej.
W mega upale, pod kamizelką biegową, prawie mnie przeciął w pół
Obrączka, pierścionek na spuchniętych palcach może powodować spory dyskomfort, a tym bardziej, jak ręce pracują z kijkami.
Tu też nie jestem dobrym przykładem, bo ja i na co dzień nie noszę obrączki. Miłość mam w sercu i to mnie wystarcza.
Do zegarka stosuję też paski nylonowe. W mojej opinii są one zdecydowanie lepsze od silikonowych: są lżejsze, szybko schną, zegarek dokładniej przylega do nadgarstka. Garmin dla serii Enduro 2 dał takie paski domyślnie.
Po ultra B7S nie miałem żadnych problemów ze skórą pod zegarkiem i paskiem.
Może co istotne, to noszę zegarek zamiennie na obu rękach. Na ultra nie zmieniałem.
Wspominałem już w opisie ulta: w newralgicznych miejscach zegarek zasłaniam bufem, który mam założony na ręce, nad zegarkiem.
Poruszę jeszcze temat słuchawek.
Osobiście uważam, że na zawodach powinny być zabronione. Tu trzeba mieć stały kontakt z otoczeniem, słyszeć jak ktoś nadbiega, może nas wołać, o coś prosić. Na trasie są też turyści.
Być może słuchawki z aktywnym ANC z podbiciem dźwięków otoczenia lub z odsłuchem kostnym, by się tu sprawdzały.
Jednak w myśl zasady, by ograniczać wszystko do minimum, osobiście nigdy słuchawek na ultra nie zabieram.
Dodam, że też już nie zabieram okularów przeciwsłonecznych. Z czasem się tylko z nimi męczyłem. Na spoconej głowie potrafiły się zsuwać, albo czułem już ich nacisk na skroń, itp. Wolę na dzień założyć czapeczkę z dłuższym daszkiem.
To jednak sprawa indywidualna. Może ktoś ma lepszy model i się będzie w nich dobrze czuł. Są wersje na gumkach
Picie i jedzenie
O tym sporo można poczytać w sieci. Ogólnie to trzeba pić i jeść na ultra systematycznie i nie można dopuścić do uczucia pragnienia czy głodu.
Na jednym z podcastów bieganie.pl, biegacz i lekarz dr Tomasz Mikulski, powiedział, że nie można dopuścić już od samego początku do rozleniwienia żołądka, ma być on czynnym uczestnikiem biegu i uważam, że to jest bardzo słuszna uwaga:
https://youtu.be/m99brm2NMRw - nie pamiętam dokładnie w którym momencie, więc można posłuchać całości
Przed ultra nie ma co się na siłę podwójnie faszerować, bo tylko się niepotrzebnie zapchamy. Kiedyś też tak robiłem. Na ile nam to starczy? Nie da się najeść na zapas na całe ultra
Już przed samym startem warto podrzucić coś lekkiego i energetycznego. Nie polecam słodkiego, bo tego nam nie zabraknie na trasie.
Żołądek od początku musi pracować i nie wejść w „tryb odpoczynku”, bo później będą z nim problemy. Ja zabrałem teraz owsiankę w saszetce, by ją zacząć jeść tuż przed startem. Zapomniałem o tym, ale zaraz po starcie jadłem powoli na raty. Cały czas trzeba pamiętać o piciu i jedzeniu. Dostarczamy systematycznie małe ilości i musimy to robić.
Możemy trochę odpuścić przed punktem odżywczym, wiedząc, że za chwilę się tam nafaszerujemy.
Nie możemy jednak nie jeść od początku z 2-3 h uważając, że jesteśmy najedzeni. Powód podałem wyżej.
Nawet jak nam się nie chce, to trzeba coś lekkiego jeść na raty, by żołądek działał.
W czasie biegu kontroluję też kolor moczu. Daje to nam jakąś informację o ewentualnym odwodnieniu. Ogólnie jak pijemy dużo i sikamy co jakiś czas, to raczej nie powinno być problemów.
Uważałbym też z colą. Na jednym z KBL załatwiłem nią nerki. Teraz już coli piję zdecydowanie mniej, a jeśli już, to ją rozwadniam z wodą.
W tym roku postawiłem na elektrolity, które nie są słodkie. Szukając info trafiłem na HydroSalt:
Jest to odpowiednik o wiele droższego SaltStick i na dodatek zawiera więcej składników.
Sprawdziły się u mnie, bo na całym dystansie nie miałem żadnych problemów ze skurczami.
W czasie biegu różnie może być i tu też warto być przygotowanym na różne dolegliwości.
Sam już walczyłem kiedyś 40 km ze sraczką, wielokrotnie z bólami brzucha. Warto więc mieć jakieś tabletki rozkurczowe, na rozwolnienie.
Co do żeli, energetyków, kofeiny nic nie piszę, bo to sprawa indywidualnych preferencji i przetestowania we własnym zakresie. Co ja używałem, zawarłem w relacji ze swoich ultra.
Czas spędzony na punktach odżywczych się kumuluje. Jeśli mamy takich punktów 10 i na każdym zostaniemy 5 minut dodatkowo więcej, to stracimy prawie godzinę, która może być istotna jeśli ktoś biegnie pod limit, przy biegu na wynik to już spora strata czasowa a jeśli planujemy jakąś drzemkę, to na też zabiera czas z limitu.
Warto więc na takich punktach optymalizować czas. Uzupełnić napoje, zjeść co trzeba na miejscu, a co można zabrać na wynos. Warto mieć ze sobą na takie jedzonko woreczek strunowy. Wkładamy do niego różne owoce, przysmaki i wyruszamy z punktu. Lepiej iść i jeść niż tam stać i tracić czas.
Idąc, pozwalamy, by „żołądek się ułożył”.
Na punktach staram się też nie kłaść niepotrzebnie, rozsiadać się na leżakach, trawie, itp.
Nie chcę dawać organizmowi niepotrzebnych sygnałów, by mózg nie przestawiał się na regenerację.
To wszystko jest złudne, a później jest tylko problem, by ruszyć i wejść na obroty.
Suplementacja przed zawodami
Tak jak się nie najemy na całe ultra, tak samo się nie nafaszerujemy suplami na całe ultra. Szybciej sraczki dostaniemy
Ogólnie jestem przeciwnikiem wszelkiej suplementacji, chyba że coś konkretnie wynika u kogoś z zaleceń lekarza. Różne są przypadki.
Moja radiolog już od dawna wręcz zabroniła mi stosować preparaty multiwitaminowe.
Natomiast ortopeda powiedział, że jeśli nie mam na co kasy wydawać, to mogę kupować glukozaminę czy kolagen. Na stawy nie pomoże, ale może mi na głowę
Jeśli ktoś ma problemy natury medycznej ze stawami, degradacja chrząstki, to musi korzystać z porad lekarskich i najlepiej współpracować z dobrym fizjoterapeutą.
Kolana, nogi i całe ciało, trzeba wzmacniać mięśniowo. Adaptować się ruchem w terenie.
Nauka się jednak zmienia i z czasem mogą pojawić się jakieś preparaty, które będą działały zgodnie z oczekiwaniami.
Nie tak dawno podrzucałem artykuł o kolagenie:
https://www.damianparol.com/kolagen-czy ... ementowac/
Ogólnie staram się dobrze odżywiać. Jeść sporo warzyw i owoców. Przyjmować w miarę dobre produkty, na tyle, w jakim stopniu jestem w stanie to ocenić. Sprawdzają się u mnie też różne kiszonki, np. zjem wszystkie ogórki kiszone ze słoika i wypiję całą zalewę
Jem też dużo dobrej musztardy. "Patent" z musztardą podrzuciłem kiedyś @Siedlak1975 i chyba jemu też pomogło. W dobrych musztardach mamy sporo różnych minerałów oraz przeciwdziała ona skurczom.
Tak jak wspomniałem na początku, nie da się na całe ultra zrobić w organizmie zapasów. Pocąc się, będziemy się schładzali, ale też tracili sporo cennych mikroelementów. Dlatego w czasie biegu należy przyjmować dobre elektrolity, jeść owoce i warzywa, np. solone pomidory, oliwki.
Tatuaże
Zauważyłem, stojąc na starcie, że aż "kipi" tatuażami. Tu chyba też wolę umiar i prostotę
Może one dodają mocy? Nie wiem. Zdecydowanie to mocno indywidualna sprawa.
Ja mam tylko osiem kropek (serio, bez podtekstów) i jeśli one dodają mocy, to te moje oddały całą moc, którą wchłonęły podczas napromieniowania
Trening i bieg na zawodach
Akurat tu nie powinienem się za bardzo wypowiadać, ponieważ jestem złym przykładem do naśladowania
Wspomnę, więc o kilku sprawach z mojego punktu widzenia i od razu dodaję, że to, co u mnie działa, nie musi u ciebie.
Kiedyś Robert @Sikor wrzucił link do tego artykułu:
https://www.trailrunnermag.com/training ... -long-run/
Zasadniczo u mnie tak właśnie wyglądało trenowanie. Z powodów zdrowotnych zrezygnowałem z długich wybiegań, napisałem, że nie będę klepał „pustych kilometrów”.
Kilometraż treningowy miałem zupełnie „nie ultra” – można to zobaczyć w moich wcześniejszych postach.
Postawiłem jednak sporo na różne podbiegi. Nie mam tu gór, ale różnych górek jest sporo i czasami niektóre zapętlałem po 20 razy. Nudne i męczące, ale czyż nie takie jest ultra?
W treningi wplatałem też zapętlone pokonywanie schodów.
Ja mam jednak inną i długą przeszłość biegową. Pomimo problemów zdrowotnych, to o dziwo, jakoś zadziałało. Choć ja w tym sezonie robiłem wszystko, by dać radę przebiec ST130. Dlaczego udało się zrobić więcej? Nie wiem.
Uważam, że robienie podbiegów, schodów, wszelkich górek jest bardzo ważne. Sam w tym sezonie ani razu nie wyjechałem w góry. Korzystałem z tego, co mam w Szczecinie.
Co jeszcze warto, to nauczyć się biegać z bólem mięśniowym.
Kilka lat temu przebiegłem ST130 i na drugi dzień biegłem Złoty Maraton. Domsy czy zakwasy były w cholerę. Na noc ogarnąłem stopy dermatolem, bo ST130 było mega błotniste i mokre, a jak się okazało maraton jeszcze bardziej
Na bieg ten zapisałem się właśnie, jako doświadczenie w kierunku B7S. Dało mi to bardzo dużo.
Teraz też biegałem u siebie tak, by doprowadzić się do domsów i z nimi wychodziłem na kolejny trening. Z czasem, nawet po PoYebie, nie byłem w stanie doprowadzić się do domsów, więc to był też jakiś pozytywny objaw.
Wcześniej czy później na ultra każdy (może są wyjątki) spali np. czwórki i trzeba się tego nie bać. Najgorzej wtedy ruszyć, trzeba przekonać głowę, zacisnąć zęby i biec.
Mega ciężko będzie na zbiegach, wtedy kije i robimy, co możemy.
Wszelkie odcinki biegowe starajmy się biec, wolno truchtać. Złudna jest myśl, że szybko idąc, będziemy trasę pokonywali sprawniej niż truchtem.
Trucht to też lepsza praca dla pleców.
Pod większe wzniosy trzeba mocno pracować, pomagając sobie kijkami lub mocno odpychać uda dłońmi – metoda Kiliana Jorneta.
O pobycie na punktach odżywczych i optymalizacji spędzanego tam czasu już wspomniałem wyżej.
Polecam też wzmacniać swoje ciało, przez treningi core, ćwiczenia siłowe. Nie trzeba chodzić na siłownię. Ja wszystko robiłem w domu, wykorzystując swoje ciało, gumy, butelki z wodą. Nie mam żadnego sprzętu specjalnego do treningów siłowych.
***
Zasadniczo to wszystko, o czym pamiętałem.
Nie wiem, czy dla kogoś to będzie miało jakąkolwiek wartość. W większości każdy i tak musi przekonać się na samym sobie, co mu odpowiada.
***
Jeszcze w ramach podsumowania napiszę, że chyba po raz pierwszy po ultra nie mam planów na kolejny rok. Nie wiem, co będzie. Nie zarzekam się, że już nigdy nie podejmę wyzwania B7S.
Może się komuś dam namówić?
Z doświadczenia wiem, że „nigdy więcej” u biegacza ultra znaczy „poczekamy do jutra i pogadamy” – u mnie na razie jeszcze jutra nie ma
Nie wyobrażam sobie poprawy tego czasu. Jest on po prostu mega daleki od moich oczekiwań ... w znaczeniu pozytywnym.
Nawet Rate My Trail mnie nie szacował tak dobrze i się sporo mylił.
No ale jak oni na PoYebie widzą 900 m przewyższeń, gdzie jest 1700, to nic dziwnego
Ciągle mnie ten bieg jeszcze mocno trzyma:
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dawno mnie tu nie było. W sumie to nie chce mi się już pisać, bo też nie za bardzo jest o czym.
***
Po ultra postanowiłem dać sobie odpocząć. Długo dochodziłem do siebie, bardzo długo.
Nie zapisywałem się na żadne zawody. Odpuściłem maraton, połówkę w Szczecinie i dyszkę w Choszcznie, gdzie często brałem udział.
Niestety ciągle walczyłem i walczę z bocznym bólem pięt, o którym tu wspominam już od lat.
Odbiera to radość z biegania. Miałem już robione wszelkie badania, łącznie z rezonansem, ale nadal diabli wiedzą co jest powodem
Tegoroczny kilometraż biegowy:
Przemek poprosił, bym pomógł mu ponownie z przygotowaniami pod dyszkę 11 listopada.
Układałem mu plan i jak doszedłem do siebie, to postanowiłem też go realizować.
Plan obejmował jeden start kontrolny 10km "Wiejska Dyszka" 1.10 i 5km Parkrun na 2 tyg przed startem docelowym.
Przemek wkręcił się trochę w różne zawody i trzeba było je wplatać jakoś w plan. Uważam, że było to niepotrzebne, ale to już inna historia.
Do Nowogródka Pom. na "Wiejską Dyszkę" miał jeszcze jechać Tomek [mention]elektrod[/mention] - niestety Tomkowi plany się pokrzyżowały.
Wstępnie postanowiłem trzymać się tempa 4:20, aczkolwiek po rozgrzewce nie byłem optymistycznie nastawiony.
Liczyłem się z tym, że może mnie zmiecie. Były to pierwsze zawody po ultra, po roztrenowaniu i tylko pośrednio wrzucone dla przetarcia w pierwszej fazie treningu pod dyszkę 11.11.
Trasa nie jest łatwa i dyszka jest dłuższa o około 100m. Zmniejszyłem trochę współczynnik w Stryd, by się nie zajechać.
Już opisywałem te zawody w poprzednich latach.
Początek trochę szarpany, omijanie innych zawodników, kilka osób zabiegło mi drogę, wrrrr.
Później trzymałem się pleców Przemka. Zobaczyłem, że nieźle ciśnie i się z lekka wystraszyłem.
Nie biegło się wcale lekko i to od samego początku.
Na około 6. km był wodopój, tam Przemek zamotał się z kubkiem i wtedy go wyprzedziłem.
Zaczął się odcinek crossowy, niezbyt równy i lekko pod górkę na koniec z kolejnym wbiegnięciem nad S3.
Musiałem mocno pracować głową. Jeden z zawodników chował się przed wiatrem za mną. Wyprzedził mnie już na asfalcie z 500m przed metą. Nie miałem już ochoty z nim walczyć. Na metę wbiegłem z czasem 43:16.
Chwilę po mnie ukończył Przemek.
Na mecie byłem zmęczony, ale o dziwo, po chwili wszystko odpuściło.
Od razu zjadłem też ciepły posiłek, co u mnie nie jest normalne.
Z biegu byłem zadowolony. W sumie dobrze oceniłem swoje możliwości.
Bieg był chyba słabo obsadzony i wygrałem kategorię wiekową M50
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12147429701
Zawody te nastawiły mnie optymistycznie.
Jednak później posypało się trochę moje zdrowie. Prawdopodobnie faza nasilenia mojej choroby tropikalnej.
Utrzymywały się podwyższone temperatury, byłem ogólnie osłabiony.
Przez kolejne 3 tyg. odpuściłem praktycznie wszystkie akcenty. Jeśli wychodziłem pobiegać, to robiłem jedynie same biegi spokojne.
Przez kolejne 3 tyg. kilometraż tygodniowy oscylował w granicach 30-40km.
Jakoś w tym czasie odezwała się do mnie koleżanka Agnieszka, która realizowała plan Garmina i który jej się skończył, a planowała również przebiec 11.11 Bieg Niepodległości, ale w Warszawie i poprosiła o podpowiedź, co ma robić.
Powiedziałem, że układam plan Przemkowi też na dyszkę na ten sam termin i po prostu mogę jej podrzucać rozpisane treningi, ale z uwzględnieniem jej temp.
Agnieszka z chęcią przystała na propozycję i w sumie prowadziłem już trzy osoby, bo jeszcze wcześniej dołączył kolega Bartek
Chociaż tym miałem zajętą głowę.
Mniej biegałem, ale w domu robiłem sporo ćwiczeń. Starałem się skupić nad plecami, core i nieszczęsnymi piętami.
15.10 pojechałem do Puszczy Bukowej przebiec pętlę Nocnego PoYeba. Trochę na przełamanie, ale to było złamanie mnie
Od ultra nie biegałem górek i po tym na kilka dni dopadły mnie straszne domsy
20km i ponad 670m przewyższeń.
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12326746179
28.10 mieliśmy wszyscy lecieć Parkrun na maksa.
Zupełnie nie wiedziałem, czego mam się po sobie spodziewać. Przemek atakował złamanie 20 minut.
Przyjechał też Tomek [mention]elektrod[/mention] ze swoim planem. Agnieszka natomiast walczyła o życiówkę, na jednym z Parkrun w Warszawie.
Zaryzykowałem i postanowiłem biec od początku za Przemkiem, tempem ~4:00, czyli na 20 minut.
Po około 2,5 km Przemek niestety zaczął zwalniać i dalej musiałem mocno walczyć z głową, by solo trzymać tempo @4:00.
W samej końcówce dogoniłem i wyprzedziłem jednego zawodnika.
Wydawało mi się, że cisnę, nie wiem jak mocno, a to było raptem utrzymywanie założonego tempa
Czas na mecie: 19:59 - dedykuję to [mention]Mossar[/mention]
Całość przebiegnięta równo:
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12497782341
Tomek i Agnieszka zrobili wtedy życiówki. Przemkowi niestety chyba zaczęło z lekka wychodzić zmęczenie startami w zawodach, o czym już wcześniej wspominałem.
Był to kolejny bieg, który mnie podbudował. Mało biegania, ale jakoś w miarę przyzwoicie to wyszło.
Po tym wróciłem do treningów, które rozpisywałem dla Przemka. Zostały raptem 2 tygodnie do docelowych zawodów.
Pierwszy tydzień listopada zamknąłem przebiegając w sumie 50km.
Trochę za bardzo chciałem wrócić do realizowania planu.
4.11 zrobiłem dłuższy bieg 21,3km wplatając w to Parkrun, bo wiedziałem, że w niedzielę nie będę miał czasu na bieganie.
To był jednak mały błąd. Nie biegałem takich dystansów i było to niepotrzebne. Czułem się dobrze, ale siadło to na nogi i ostatni tydzień przed zawodami nie miałem lekkości.
Jak przybiegłem z domu na Parkrun, to powiedziano mi, że szukają mnie jacyś Anglicy.
Myślałem, że sobie jaja robią, ale faktycznie mnie szukali
Okazało się, że są to chłopaki, z którymi poznałem się rok temu na Parkrun w Chełmie.
Tym razem postanowili pobiegać w Szczecinie, bo zapamiętali wtedy naszą rozmowę i to, że ich namawiałem na przyjazd do nas. Mały jest ten świat, a biegacze dość zwariowani Wspólne foto:
Jak wspomniałem, w niedzielę nie biegałem. W poniedziałek zrobiłem 8km regeneracji.
Biegało się źle.
Tak samo było na miniakcentach we wtorek i czwartek. Nogi ciężkie
Przeanalizowałem też swoje odżywianie i stwierdziłem, że za mało jest węglowodanów i muszę trochę to zmodyfikować.
Dyszka to nie maraton, ale na pustym baku i krótszego biegu się dobrze nie przebiegnie.
Niestety w tym tygodniu ponownie pojawiły się podwyższone temperatury - tak do 37.6.
Co zrobić. Odpuściłem pomysł, by w piątek zrobić krótki bieg pobudzający. Wolałem odpocząć.
11.11 sobota "Bieg Niepodległości".
My biegliśmy na najstarszej w Polsce takiej imprezie w Goleniowie. Była to już 35. edycja.
Agnieszka biegła w Warszawie.
Uzgodniłem z Tomkiem, że mnie zabierze po drodze, o czym wspomniał już u siebie na blogu.
Tomek pytał rano, jak chcę biec. Powiedziałem, że pomimo wszystko spróbuję pobiec z Przemkiem tempem @4:12, czyli na złamanie 42 min. Co będzie, to będzie.
Przebiegnięta piątka 2 tyg wcześniej pozwalała zakładać taki plan, ale zdrowie i odpuszczone wcześniej akcenty, już nie za bardzo.
Do Goleniowa przyjechaliśmy z dość sporym wyprzedzeniem, ale czas szybko zleciał.
Na stadionie zrobiliśmy wspólnie około 2km rozgrzewki. Pogoda dopisywała: około 8 st. C, nie padało i nie wiało.
Pozdrowienia dla [mention]Siedlak1975[/mention]
Przed startem ustawiłem się blisko Przemka, dość blisko linii startowej, ale też nie z samego przodu.
Trzeba znać swoje miejsce w szyku, choć sporo to olewa
Na sobie miałem cieniutką kurteczkę, by się za bardzo nie schłodzić, ale przed samym startem złożyłem ją i założyłem na biceps - sprawdzony patent, w niczym mi nie przeszkadza. Biegłem na krótko.
Zabrałem ze sobą również pas z Decathlon, gdzie miałem buteleczkę 200ml wody.
W czasie biegu na każdej pętli korzystałem, pijąc mały łyczek.
Ruszyliśmy.
Na początku trochę ciasno, przeskakiwanie pomiędzy zawodnikami, którzy w większości ustawili się, gdzie nie trzeba i wypracowanie sobie wolnego miejsca. Na szczęście nie było tak źle.
Starałem się wyrównać tempo i pilnować założeń, by nie przestrzelić już pierwszego kilometra.
Przez około 5-6 km biegłem za plecami Przemka, na początku odszedł mi z 30m. Nie goniłem.
Dobieg plus pierwsza pętla weszła na względnym komforcie. Na odcinku, który przypadał na wydłużonym wzniesieniu, lekko zwolniłem.
Mata pomiarowa pokazuje, że byłem na 105 pozycji po tej pętli.
Zaczęliśmy drugą pętlę i gdzieś w połowie, na tym lekkim wzniesieniu, zacząłem doganiać Przemka, a nie przyśpieszałem. Odruchowo tu nawet zwolniłem, zagadałem do Przemka, by się trzymał, ale widziałem, że już mocno walczy. Ten kilometr wszedł mi najwolniej.
Do mety już biegłem sam.
Kończąc drugą pętlę, przesunąłem się na pozycję 100. Nikt mnie nie wyprzedził, a ja łyknąłem 5 osób.
Swoje założenia utrzymałem do końca.
Oddechowo było OK, ale jakoś sił brakowało, by bardziej docisnąć. Po przekroczeniu znacznika 9 km zobaczyłem, że tempo siada i musiałem mocno powalczyć z głową, by odrobić chwilową niemoc.
Na metę wbiegłem całkiem normalnie. Czas: 41:50 - pozycja 95, więc wyprzedziłem jeszcze kilka osób.
Kolejne kilometry:
Nie musiałem jakoś specjalnie odpoczywać, nie usiadłem, od razu chodziłem.
Szybko doszedłem do siebie i robiłem fotki chłopakom.
Na pocieszenie to moja życiówka w M50
Tu moment jak wbiegam na metę:
https://youtu.be/wkBkKgHgiKc?t=14437
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12687665362
Tomek i Agnieszka zrobili również życiówki.
Piotrek, który z nami jechał, zrealizował plan złamania 45 min.
Przemek nie złamał 42 min, był dokładnie minutę za mną. Szkoda, ale myślę, że nałożyło się trochę spraw, w tym za dużo startów ponad plan? Na pocieszenie, to jego najlepszy czas w tym sezonie. Na szczęście głowy nie poddaje i będzie dalej walczył
***
Wczoraj pobiegałem 10 km regeneracyjnie.
Dziś na 15:00 idę do fizjo.
Mam nadzieję, że te cholerne pięty puszczą w końcu albo coś się wykluje i będzie wiadomo co
***
Po ultra postanowiłem dać sobie odpocząć. Długo dochodziłem do siebie, bardzo długo.
Nie zapisywałem się na żadne zawody. Odpuściłem maraton, połówkę w Szczecinie i dyszkę w Choszcznie, gdzie często brałem udział.
Niestety ciągle walczyłem i walczę z bocznym bólem pięt, o którym tu wspominam już od lat.
Odbiera to radość z biegania. Miałem już robione wszelkie badania, łącznie z rezonansem, ale nadal diabli wiedzą co jest powodem
Tegoroczny kilometraż biegowy:
Przemek poprosił, bym pomógł mu ponownie z przygotowaniami pod dyszkę 11 listopada.
Układałem mu plan i jak doszedłem do siebie, to postanowiłem też go realizować.
Plan obejmował jeden start kontrolny 10km "Wiejska Dyszka" 1.10 i 5km Parkrun na 2 tyg przed startem docelowym.
Przemek wkręcił się trochę w różne zawody i trzeba było je wplatać jakoś w plan. Uważam, że było to niepotrzebne, ale to już inna historia.
Do Nowogródka Pom. na "Wiejską Dyszkę" miał jeszcze jechać Tomek [mention]elektrod[/mention] - niestety Tomkowi plany się pokrzyżowały.
Wstępnie postanowiłem trzymać się tempa 4:20, aczkolwiek po rozgrzewce nie byłem optymistycznie nastawiony.
Liczyłem się z tym, że może mnie zmiecie. Były to pierwsze zawody po ultra, po roztrenowaniu i tylko pośrednio wrzucone dla przetarcia w pierwszej fazie treningu pod dyszkę 11.11.
Trasa nie jest łatwa i dyszka jest dłuższa o około 100m. Zmniejszyłem trochę współczynnik w Stryd, by się nie zajechać.
Już opisywałem te zawody w poprzednich latach.
Początek trochę szarpany, omijanie innych zawodników, kilka osób zabiegło mi drogę, wrrrr.
Później trzymałem się pleców Przemka. Zobaczyłem, że nieźle ciśnie i się z lekka wystraszyłem.
Nie biegło się wcale lekko i to od samego początku.
Na około 6. km był wodopój, tam Przemek zamotał się z kubkiem i wtedy go wyprzedziłem.
Zaczął się odcinek crossowy, niezbyt równy i lekko pod górkę na koniec z kolejnym wbiegnięciem nad S3.
Musiałem mocno pracować głową. Jeden z zawodników chował się przed wiatrem za mną. Wyprzedził mnie już na asfalcie z 500m przed metą. Nie miałem już ochoty z nim walczyć. Na metę wbiegłem z czasem 43:16.
Chwilę po mnie ukończył Przemek.
Na mecie byłem zmęczony, ale o dziwo, po chwili wszystko odpuściło.
Od razu zjadłem też ciepły posiłek, co u mnie nie jest normalne.
Z biegu byłem zadowolony. W sumie dobrze oceniłem swoje możliwości.
Bieg był chyba słabo obsadzony i wygrałem kategorię wiekową M50
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12147429701
Zawody te nastawiły mnie optymistycznie.
Jednak później posypało się trochę moje zdrowie. Prawdopodobnie faza nasilenia mojej choroby tropikalnej.
Utrzymywały się podwyższone temperatury, byłem ogólnie osłabiony.
Przez kolejne 3 tyg. odpuściłem praktycznie wszystkie akcenty. Jeśli wychodziłem pobiegać, to robiłem jedynie same biegi spokojne.
Przez kolejne 3 tyg. kilometraż tygodniowy oscylował w granicach 30-40km.
Jakoś w tym czasie odezwała się do mnie koleżanka Agnieszka, która realizowała plan Garmina i który jej się skończył, a planowała również przebiec 11.11 Bieg Niepodległości, ale w Warszawie i poprosiła o podpowiedź, co ma robić.
Powiedziałem, że układam plan Przemkowi też na dyszkę na ten sam termin i po prostu mogę jej podrzucać rozpisane treningi, ale z uwzględnieniem jej temp.
Agnieszka z chęcią przystała na propozycję i w sumie prowadziłem już trzy osoby, bo jeszcze wcześniej dołączył kolega Bartek
Chociaż tym miałem zajętą głowę.
Mniej biegałem, ale w domu robiłem sporo ćwiczeń. Starałem się skupić nad plecami, core i nieszczęsnymi piętami.
15.10 pojechałem do Puszczy Bukowej przebiec pętlę Nocnego PoYeba. Trochę na przełamanie, ale to było złamanie mnie
Od ultra nie biegałem górek i po tym na kilka dni dopadły mnie straszne domsy
20km i ponad 670m przewyższeń.
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12326746179
28.10 mieliśmy wszyscy lecieć Parkrun na maksa.
Zupełnie nie wiedziałem, czego mam się po sobie spodziewać. Przemek atakował złamanie 20 minut.
Przyjechał też Tomek [mention]elektrod[/mention] ze swoim planem. Agnieszka natomiast walczyła o życiówkę, na jednym z Parkrun w Warszawie.
Zaryzykowałem i postanowiłem biec od początku za Przemkiem, tempem ~4:00, czyli na 20 minut.
Po około 2,5 km Przemek niestety zaczął zwalniać i dalej musiałem mocno walczyć z głową, by solo trzymać tempo @4:00.
W samej końcówce dogoniłem i wyprzedziłem jednego zawodnika.
Wydawało mi się, że cisnę, nie wiem jak mocno, a to było raptem utrzymywanie założonego tempa
Czas na mecie: 19:59 - dedykuję to [mention]Mossar[/mention]
Całość przebiegnięta równo:
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12497782341
Tomek i Agnieszka zrobili wtedy życiówki. Przemkowi niestety chyba zaczęło z lekka wychodzić zmęczenie startami w zawodach, o czym już wcześniej wspominałem.
Był to kolejny bieg, który mnie podbudował. Mało biegania, ale jakoś w miarę przyzwoicie to wyszło.
Po tym wróciłem do treningów, które rozpisywałem dla Przemka. Zostały raptem 2 tygodnie do docelowych zawodów.
Pierwszy tydzień listopada zamknąłem przebiegając w sumie 50km.
Trochę za bardzo chciałem wrócić do realizowania planu.
4.11 zrobiłem dłuższy bieg 21,3km wplatając w to Parkrun, bo wiedziałem, że w niedzielę nie będę miał czasu na bieganie.
To był jednak mały błąd. Nie biegałem takich dystansów i było to niepotrzebne. Czułem się dobrze, ale siadło to na nogi i ostatni tydzień przed zawodami nie miałem lekkości.
Jak przybiegłem z domu na Parkrun, to powiedziano mi, że szukają mnie jacyś Anglicy.
Myślałem, że sobie jaja robią, ale faktycznie mnie szukali
Okazało się, że są to chłopaki, z którymi poznałem się rok temu na Parkrun w Chełmie.
Tym razem postanowili pobiegać w Szczecinie, bo zapamiętali wtedy naszą rozmowę i to, że ich namawiałem na przyjazd do nas. Mały jest ten świat, a biegacze dość zwariowani Wspólne foto:
Jak wspomniałem, w niedzielę nie biegałem. W poniedziałek zrobiłem 8km regeneracji.
Biegało się źle.
Tak samo było na miniakcentach we wtorek i czwartek. Nogi ciężkie
Przeanalizowałem też swoje odżywianie i stwierdziłem, że za mało jest węglowodanów i muszę trochę to zmodyfikować.
Dyszka to nie maraton, ale na pustym baku i krótszego biegu się dobrze nie przebiegnie.
Niestety w tym tygodniu ponownie pojawiły się podwyższone temperatury - tak do 37.6.
Co zrobić. Odpuściłem pomysł, by w piątek zrobić krótki bieg pobudzający. Wolałem odpocząć.
11.11 sobota "Bieg Niepodległości".
My biegliśmy na najstarszej w Polsce takiej imprezie w Goleniowie. Była to już 35. edycja.
Agnieszka biegła w Warszawie.
Uzgodniłem z Tomkiem, że mnie zabierze po drodze, o czym wspomniał już u siebie na blogu.
Tomek pytał rano, jak chcę biec. Powiedziałem, że pomimo wszystko spróbuję pobiec z Przemkiem tempem @4:12, czyli na złamanie 42 min. Co będzie, to będzie.
Przebiegnięta piątka 2 tyg wcześniej pozwalała zakładać taki plan, ale zdrowie i odpuszczone wcześniej akcenty, już nie za bardzo.
Do Goleniowa przyjechaliśmy z dość sporym wyprzedzeniem, ale czas szybko zleciał.
Na stadionie zrobiliśmy wspólnie około 2km rozgrzewki. Pogoda dopisywała: około 8 st. C, nie padało i nie wiało.
Pozdrowienia dla [mention]Siedlak1975[/mention]
Przed startem ustawiłem się blisko Przemka, dość blisko linii startowej, ale też nie z samego przodu.
Trzeba znać swoje miejsce w szyku, choć sporo to olewa
Na sobie miałem cieniutką kurteczkę, by się za bardzo nie schłodzić, ale przed samym startem złożyłem ją i założyłem na biceps - sprawdzony patent, w niczym mi nie przeszkadza. Biegłem na krótko.
Zabrałem ze sobą również pas z Decathlon, gdzie miałem buteleczkę 200ml wody.
W czasie biegu na każdej pętli korzystałem, pijąc mały łyczek.
Ruszyliśmy.
Na początku trochę ciasno, przeskakiwanie pomiędzy zawodnikami, którzy w większości ustawili się, gdzie nie trzeba i wypracowanie sobie wolnego miejsca. Na szczęście nie było tak źle.
Starałem się wyrównać tempo i pilnować założeń, by nie przestrzelić już pierwszego kilometra.
Przez około 5-6 km biegłem za plecami Przemka, na początku odszedł mi z 30m. Nie goniłem.
Dobieg plus pierwsza pętla weszła na względnym komforcie. Na odcinku, który przypadał na wydłużonym wzniesieniu, lekko zwolniłem.
Mata pomiarowa pokazuje, że byłem na 105 pozycji po tej pętli.
Zaczęliśmy drugą pętlę i gdzieś w połowie, na tym lekkim wzniesieniu, zacząłem doganiać Przemka, a nie przyśpieszałem. Odruchowo tu nawet zwolniłem, zagadałem do Przemka, by się trzymał, ale widziałem, że już mocno walczy. Ten kilometr wszedł mi najwolniej.
Do mety już biegłem sam.
Kończąc drugą pętlę, przesunąłem się na pozycję 100. Nikt mnie nie wyprzedził, a ja łyknąłem 5 osób.
Swoje założenia utrzymałem do końca.
Oddechowo było OK, ale jakoś sił brakowało, by bardziej docisnąć. Po przekroczeniu znacznika 9 km zobaczyłem, że tempo siada i musiałem mocno powalczyć z głową, by odrobić chwilową niemoc.
Na metę wbiegłem całkiem normalnie. Czas: 41:50 - pozycja 95, więc wyprzedziłem jeszcze kilka osób.
Kolejne kilometry:
Nie musiałem jakoś specjalnie odpoczywać, nie usiadłem, od razu chodziłem.
Szybko doszedłem do siebie i robiłem fotki chłopakom.
Na pocieszenie to moja życiówka w M50
Tu moment jak wbiegam na metę:
https://youtu.be/wkBkKgHgiKc?t=14437
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/12687665362
Tomek i Agnieszka zrobili również życiówki.
Piotrek, który z nami jechał, zrealizował plan złamania 45 min.
Przemek nie złamał 42 min, był dokładnie minutę za mną. Szkoda, ale myślę, że nałożyło się trochę spraw, w tym za dużo startów ponad plan? Na pocieszenie, to jego najlepszy czas w tym sezonie. Na szczęście głowy nie poddaje i będzie dalej walczył
***
Wczoraj pobiegałem 10 km regeneracyjnie.
Dziś na 15:00 idę do fizjo.
Mam nadzieję, że te cholerne pięty puszczą w końcu albo coś się wykluje i będzie wiadomo co
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
OK, byłem na wizycie u mojej fizjo.
Mam zmienione ćwiczenia, wywalone te, które mogły pogarszać sprawę i wprowadzone nowe.
Robię je codziennie rano i wieczorem po swojej sesji ćwiczeń na kręgosłup.
Jest światełko w tunelu
Za tydzień Przemek i Tomek chcę biec Parkrun na maksa. Ja jeszcze pomyślę.
W wariancie spokojnym pobiegnę z Tomkiem @elektrod a w wariancie ciężkim będę wkurzał Przemka @77Przemek77
Już kilka miesięcy temu zapisaliśmy się z Przemkiem i Moniką na Bieg Mikołajkowy w Policach.
Można powiedzieć, ze to nasza stała, coroczna impreza biegowa.
3 grudnia przewentylujemy swoje płuca na trasie crossowej.
W grudniu biegniemy jeszcze z Przemkiem 8km Bieg Maratończyka w Lasku Arkońskim.
Ruszyły ponownie zapisy na kolejną edycję zimowego Nocnego PoYeba:
https://sport-time.com.pl/competitions/view?id=628
https://www.facebook.com/profile.php?id=100068058210791
Na razie pracuję nad stopami, ale już się zapisałem z nadzieją, że wezmę udział, choćby "turystycznie" ze względu na fajny, kameralny charakter tego biegu, organizowany przez bardzo dobrą ekipę.
Mam nadzieję, że spotkam się tu ze znajomymi, których ten bieg zaintrygował @agnesHel , @Pablope & @Dana_B ?
Ponownie swój udział zapowiedział kolega Sławek z Opola.
Zapisali się już Marcin i Bartek. Marcin chce się pościgać, może ze Sławkiem
Serdecznie zapraszam, może zdecyduje się jeszcze ktoś z Was?
Bieg jest w sobotę 13 stycznia 2024. Więcej w zamieszczonym linku do zapisów.
Ruszyły też zapisy na DFBG. Tu jeszcze się wstrzymuję z decyzją. Muszę przemyśleć plany na rok 2024.
Oczywiście rzutują na to również sprawy rodzinne i zdrowotne.
Na razie tyle z moich planów.
P.S.
Zapomniałbym, zapisani jesteśmy również na Maraton Dębno, gdzie będzie edycja #50.
Ten maraton planujemy jednak zaliczyć zupełnie treningowo, tym bardziej że ma być 12 maja.
Mam zmienione ćwiczenia, wywalone te, które mogły pogarszać sprawę i wprowadzone nowe.
Robię je codziennie rano i wieczorem po swojej sesji ćwiczeń na kręgosłup.
Jest światełko w tunelu
Za tydzień Przemek i Tomek chcę biec Parkrun na maksa. Ja jeszcze pomyślę.
W wariancie spokojnym pobiegnę z Tomkiem @elektrod a w wariancie ciężkim będę wkurzał Przemka @77Przemek77
Już kilka miesięcy temu zapisaliśmy się z Przemkiem i Moniką na Bieg Mikołajkowy w Policach.
Można powiedzieć, ze to nasza stała, coroczna impreza biegowa.
3 grudnia przewentylujemy swoje płuca na trasie crossowej.
W grudniu biegniemy jeszcze z Przemkiem 8km Bieg Maratończyka w Lasku Arkońskim.
Ruszyły ponownie zapisy na kolejną edycję zimowego Nocnego PoYeba:
https://sport-time.com.pl/competitions/view?id=628
https://www.facebook.com/profile.php?id=100068058210791
Na razie pracuję nad stopami, ale już się zapisałem z nadzieją, że wezmę udział, choćby "turystycznie" ze względu na fajny, kameralny charakter tego biegu, organizowany przez bardzo dobrą ekipę.
Mam nadzieję, że spotkam się tu ze znajomymi, których ten bieg zaintrygował @agnesHel , @Pablope & @Dana_B ?
Ponownie swój udział zapowiedział kolega Sławek z Opola.
Zapisali się już Marcin i Bartek. Marcin chce się pościgać, może ze Sławkiem
Serdecznie zapraszam, może zdecyduje się jeszcze ktoś z Was?
Bieg jest w sobotę 13 stycznia 2024. Więcej w zamieszczonym linku do zapisów.
Ruszyły też zapisy na DFBG. Tu jeszcze się wstrzymuję z decyzją. Muszę przemyśleć plany na rok 2024.
Oczywiście rzutują na to również sprawy rodzinne i zdrowotne.
Na razie tyle z moich planów.
P.S.
Zapomniałbym, zapisani jesteśmy również na Maraton Dębno, gdzie będzie edycja #50.
Ten maraton planujemy jednak zaliczyć zupełnie treningowo, tym bardziej że ma być 12 maja.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Szybko zleciał ten czas
****
Po zrealizowaniu planu pod 10km musiałem przemyśleć sprawę, jak ułożyć plan pod górskie 48 km - Nocnego PoYeba 13. stycznia.
Zostało nam raptem 1,5 miesiąca treningów, plus 2 tyg. taperingu.
Postawiłem na budowanie wytrzymałości, stopniowe wydłużanie kilometrażu i różne formy podbiegów/zbiegów.
Forma eksperymentalna, ale oparta o nasze odczucia.
Plan pisałem dla siebie, Przemka @77Przemek77 i Bartka, ale dołączył do nas też Tomek @elektrod - oczywiście każdy miał swoje tempa i nie zawsze wszystko można było zrealizować.
****
Wybrane treningi
18. listopada w Polsce byli Agnieszka @agnesHel z Pawłem @Pablope - wybrałem się więc do Gorzowa Wlkp. na spotkanie i wspólny Parkrun. Jak to zwykle bywa, towarzystwo się poszerzyło, bo przyjechała jeszcze druga Agnieszka z Markiem i Mateuszem
Paweł przetestował moje karbony, a ja robiłem za zająca dla Marka, prowadząc go skutecznie na nową życiówkę.
Uzgodniliśmy "poYebane sprawy" - tzn. co, kto biegnie na PoYebie.
Wszyscy dali się namówić, choć raczej sami chcieli Finalnie Agnieszka i Paweł lecą jak my z Przemkiem i Bartkiem: 3 pętle, a Agnieszka, Marek i Mateusz biegną jedną pętlę.
26. listopada zrobiłem w końcu jakiś dłuższy bieg z przewyższeniami ponad 500m:
https://connect.garmin.com/modern/activity/12881609832
3. grudnia mieliśmy zaplanowany crossowy Bieg Mikołajkowy w Policach. Zawsze traktuję ten bieg luźno i teraz też tak postanowiłem, dlatego dzień wcześniej 2.12 postanowiłem pobiec z domu na Parkrun i zrobić longa:
https://connect.garmin.com/modern/activity/12950639150
Dzień był mocno mroźny i śnieżny. Akurat wyjątkowo nasz rejon tak mocno zmroziło.
Razem wyszło ponad 23 km.
Oczywiście na Biegu Mikołajkowym miałem już mocno podmęczone nogi, ale zgodnie z planem postanowiłem pobiec to mocniej jako BC2.
Zrobiło się już cieplej niż w sobotę i pogoda ogólnie była fajna: -1 st. C, czasami wychodziło słonko i nie wiało za mocno.
Jednak na trasie biegu było ślisko, pełno śniegu i nierówności.
Założyłem Altra Timp 4. Na śniegu całkiem dobrze się spisywały.
Starałem się biec podobnie obie pętle.
Najgorsze były 2. i 6. km (ten sam odcinek) - pod górkę i pod wiatr.
Docisnąłem trochę samą końcówkę.
Przypadkiem załapałem się na trzecie miejsce w M50. Nie było SMS, to dowiedziałem się jak trzeba było wyjść na scenę
Bieg jak zwykle dla fajnej atmosfery i super towarzystwa.
https://connect.garmin.com/modern/activity/12965222955
9. grudnia to kolejny Parkrun, ale z kombinowanym treningiem.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13034727822
Pierwsze 5 km wspólnie z Tomkiem obieg trasy Parkrun. Później już dołączył Przemek i biegliśmy wszyscy razem.
Na koniec zabrałem chłopaków na podbiegi: 5x Wzgórze Arkony, ruiny Wieży Quistorpa.
Warunki widać na foto:
Wideo: https://youtu.be/xoUQc68uakU
Zbiegając po czwartym podbiegu, wyłożyłem się na śniegu, na szczęście na miękkim.
Ostatnie powtórzenie już siłą woli, płuca płonęły.
Wszystkie 5 podbiegów do samego końca podbiegałem. Wolno, ale jakoś dałem radę.
Byłem pełen obaw, czy chłopaki jeszcze mają mnie w znajomych
10. grudnia to kolejny dłuższy bieg 23km, ale ze wplecionymi 2x8km BC2 @4:40.
Całość na pofalowanej pętli dookoła Cmentarza Centralnego - trasa na akcent dość wymagająca.
Szło to świetnie, pomimo że dzień wcześniej wpadł też całkiem intensywny trening.
Połowa zrobiona w niewielkim deszczu. Na zalegający syf i wodę na chodnikach, pomogły skarpetki wodoszczelne.
12. grudnia - trening na który nie powinienem wychodzić
https://connect.garmin.com/modern/activity/13077932151
Opis z Connect:
Pozostawiam to bez dalszego komentarza, ku przestrodze .. nie idźcie tą drogą
14. grudnia kolejny dłuższy bieg 20km, który zawierał 13km @4:43 BC2:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13099832742
Jakieś problemy zdrowotne ciągle się utrzymywały, dodatkowo walczyłem z zapaleniem zatok.
Na szczęście nie miałem już gorączki i nie przyjmowałem antybiotyków.
17. grudnia mieliśmy crossowy 22. Bieg Maratończyka - około 8km.
Wplotłem to nam z Przemkiem w część longa. Mieliśmy razem z tymi zawodami zrobić 27-30km.
Rejestrowanie rozbiłem na 3 części, ponieważ pomiędzy nimi były przerwy około 30 min.
Dobieg to 10km:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13129626422
Strasznie źle się biegło. Samopoczucie kiepskie, ciągle coś mnie trzymało.
To był najcieplejszy dzień grudnia, około 12 st. C.
Zawody:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13130611761
Jak wspomniałem, na dobiegu samopoczucie miałem fatalne, nie nastawiałem się na nic szczególnego.
Ciągle miałem jakie perturbacje żołądkowe i nudności jak kobieta w ciąży - później okazało się, że to skutki uboczne tabletek na zatoki
Od początku biegło mi się ciężko, tzn. sporo w to wkładałem wysiłku.
Pierwszy kilometr to spokojny wznios, około 10 m. Biegłem kawałek za Przemkiem.
Było trochę omijania wolniejszych zawodników.
Na błotnistych odcinkach musiałem uważać, bo mi nogi leciały na boki.
Drugi kilometr daje popalić, na tym odcinku jest ponad 40 m wzniosu.
Tu wyprzedziłem Przemka, ale spodziewałem się, że to będzie chwilowe.
Kilometry 3-4 to w większości zbieg i tu najbardziej przewracało mi się "we flakach"
Przemek mnie oczywiście wyprzedził. Pierwsza pętla się skończyła, niecałe 4 km i ruszyliśmy na drugą.
Już było ciężko. Biegłem nadal za Przemkiem. Pod górę, na 6. km ponownie Przemka ominąłem, sam sapiąc jak lokomotywa.
Na górze żołądek chyba wywinął się na drugą stronę.
Ponownie Przemek mnie wyprzedził i jeszcze jeden młodszy biegacz, który już od dawna się na to czaił.
Żołądek podchodził do gardła, szukając wolności, ale jakoś to przetrzymałem.
Utrzymałem już tę pozycję do mety, na którą wpadłem 10s za Przemkiem.
Sporo mnie to kosztowało.
Na mecie wypiłem dwa kubki ciepłej herbaty i odpoczęliśmy około 30 min, czekając na dekoracje i podsumowanie, zanim ruszyliśmy na dalszą część biegu.
W tym czasie trochę doszedłem do siebie. Zjadłem zabrany mus owocowy.
Ogólnie byłem zadowolony. Trzeci raz tu biegłem i to był mój najlepszy wynik. Fakt, że pogoda dopisała i były też najlepsze warunki.
Powrót do domu trochę wydłużyłem. Ponad 4km biegliśmy wspólnie z Przemkiem:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13132476895
W sumie zrobiłem 30,1 km.
W okresie świątecznym przebywaliśmy w Gdyni.
W tym okresie warunki pogodowe były fatalne. Podróż do Gdyni miałem również masakryczną: straszna wichura, a ostatnia część trasy w śnieżycy.
Pomimo wszystko w sobotę 23. grudnia postanowiłem pobiec na Parkrun Gdynia.
Sprawdziłem, że dobieg to około 10 km i w sumie wyjdzie fajny long.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13198630036
Trasa na Parkrun była łatwiejsza: więcej z górki i z wiatrem. Pogórze w zamrożonym śniegu.
Na dole, już w okolicach portu mało śniegu, ale trzeba było uważać na "czarny lód".
Parkrun na Promenadzie to było lodowisko: bez śniegu, ale pełno lodu.
Parkrun pobiegłem w formie małego BNP, czas 23:10, trochę szybciej, by się dogrzać. Trening stabilizacji
Chwila przerwy i powrót: pod wiatr i więcej pod górę, szczególnie sama końcówka - tam gdzie @DKrunner robi podbiegi
Dobrze się czułem, to dołożyłem dodatkowe 2km.
Pomimo mocno ciężkich warunków weszło to fajnie. @Drwal Biegacz może potwierdzić, jaka była pogoda, bo sam się nie pojawił
Po powrocie do Szczecina 29. grudnia byłem umówiony ze sporą grupą na obieg pętli PoYeba:
- Przemek z Moniką
- Tomek
- Agnieszka z Pawłem
- Agnieszka, Marek i Mateusz - byli wszyscy, ale finalnie okazało się, że z powodów zdrowotnych pobiegł z nami tylko Marek, a Aga i Mateusz spacerowali, czekając, aż wrócimy.
Prognozy na ten dzień przewidywały opady, ale mieliśmy biec niezależnie od pogody.
Z samego rana miało być jeszcze ładnie. Postanowiłem pozmieniać swoje plany biegowe i w piątek wyjechałem wcześniej, by poprzedzająco, zrobić jedną pętlę solo:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13270544205
Na trasie było trochę błota, szczególnie jeden odcinek, ale bywało gorzej.
Zaliczyłem też raz glebę, jak pękła powalona gałąź pode mną, na którą wskoczyłem, przeskakując wiatrołom i trochę zdarłem skórę z nadgarstka. Przygody muszą być
Wspólny obieg mieliśmy zaplanowany na 10 rano. Wróciłem do punktu startu około 15 min wcześniej i już większość ekipy była na miejscu.
Z malutkim poślizgiem wspólnie zaczęliśmy obieg trasy PoYeba:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13272667954
Przemek, Tomek i Paweł pobiegli szybciej. Przemek robił za przewodnika
Ja trzymałem się z Agnieszką, Moniką i Markiem, pilnując, by nikt się nie zgubił.
Na błotnistym odcinku dogoniliśmy chłopaków brodzących po pas w błocie
Swoją ekipę zabrałem obejściem
Po chwili już chłopaków nie widzieliśmy, my biegliśmy mocno turystycznie.
Edit: dla jasności: nie widzieliśmy bo pobiegli za chwilę szybciej, wyszli z tego błota
Dodatkowo zabrałem swoje towarzystwo, na najwyższe wzniesienie Puszczy Bukowej i całego Szczecina: Bukowiec.
Odbiliśmy z trasy ~300m w jedną stronę.
Na około 14. km musiałem się wrócić po Monikę, bo zniknęła mi z oczu
Okazało się, że po zejściu ze sporego wzniesienia, na rozdrożu skręciła nie w tę stronę.
Pogoda nam dopisała. Na pierwszej pętli, którą biegłem sam, było nawet cieplej.
Jak wróciłem do domu, to zaczęło lać i to całkiem konkretnie.
Obie pętle biegłem bez traka, trasę znam już na pamięć.
Razem zrobiłem 32,7 km i ~1200 m przewyższeń.
Super spędzony czas, w świetnym towarzystwie i wpadł niezły trening - ostatni taki long przed PoYebem.
Mam nadzieję, że pozostałym się podobało i nie zrazili się do PoYeba
****
Do 13. stycznia pozostało już niewiele czasu - tapering.
Zbieramy siły. Oby dopisało zdrowie i pogoda.
****
Trening był "eksperymentem na żywym organizmie". Mam nadzieję, że dobrze odda na zawodach.
Sam do tej pory, do żadnego zimowego PoYeba, nie przygotowywałem się aż tak solidnie.
Chyba to dotyczy również Przemka, Bartka i Tomka.
Bez sensownych przygotowań jest jednak bardzo ciężko to przebiec - piszę o trzech pętlach, czyli 48 km.
W grudniu miałem największy miesięczny przebieg w 2023 r. - 343 km.
Nie robiłem tyle nawet w przygotowaniach pod ultra 240 km. Nie wiem jak do tego doszło
Dla statystyk mój roczny przebieg to 2800 km i jest jednym z najniższych od lat.
Wartościowe dla mnie wyniki w 2023 roku:
- 17 cze 2023 Parkrun i piątka w 19:50 z treningu pod ultra, bez luzowania.
- 13-15 lip 2023 zawody ultra DFBG B7S 240km, czas 42,5h
- 11 lis 2023 zawody 10km, czas 41:50 XXXV Bieg Niepodległości Goleniów
Ogólnie mało startowałem w zawodach.
****
Po zrealizowaniu planu pod 10km musiałem przemyśleć sprawę, jak ułożyć plan pod górskie 48 km - Nocnego PoYeba 13. stycznia.
Zostało nam raptem 1,5 miesiąca treningów, plus 2 tyg. taperingu.
Postawiłem na budowanie wytrzymałości, stopniowe wydłużanie kilometrażu i różne formy podbiegów/zbiegów.
Forma eksperymentalna, ale oparta o nasze odczucia.
Plan pisałem dla siebie, Przemka @77Przemek77 i Bartka, ale dołączył do nas też Tomek @elektrod - oczywiście każdy miał swoje tempa i nie zawsze wszystko można było zrealizować.
****
Wybrane treningi
18. listopada w Polsce byli Agnieszka @agnesHel z Pawłem @Pablope - wybrałem się więc do Gorzowa Wlkp. na spotkanie i wspólny Parkrun. Jak to zwykle bywa, towarzystwo się poszerzyło, bo przyjechała jeszcze druga Agnieszka z Markiem i Mateuszem
Paweł przetestował moje karbony, a ja robiłem za zająca dla Marka, prowadząc go skutecznie na nową życiówkę.
Uzgodniliśmy "poYebane sprawy" - tzn. co, kto biegnie na PoYebie.
Wszyscy dali się namówić, choć raczej sami chcieli Finalnie Agnieszka i Paweł lecą jak my z Przemkiem i Bartkiem: 3 pętle, a Agnieszka, Marek i Mateusz biegną jedną pętlę.
26. listopada zrobiłem w końcu jakiś dłuższy bieg z przewyższeniami ponad 500m:
https://connect.garmin.com/modern/activity/12881609832
3. grudnia mieliśmy zaplanowany crossowy Bieg Mikołajkowy w Policach. Zawsze traktuję ten bieg luźno i teraz też tak postanowiłem, dlatego dzień wcześniej 2.12 postanowiłem pobiec z domu na Parkrun i zrobić longa:
https://connect.garmin.com/modern/activity/12950639150
Dzień był mocno mroźny i śnieżny. Akurat wyjątkowo nasz rejon tak mocno zmroziło.
Razem wyszło ponad 23 km.
Oczywiście na Biegu Mikołajkowym miałem już mocno podmęczone nogi, ale zgodnie z planem postanowiłem pobiec to mocniej jako BC2.
Zrobiło się już cieplej niż w sobotę i pogoda ogólnie była fajna: -1 st. C, czasami wychodziło słonko i nie wiało za mocno.
Jednak na trasie biegu było ślisko, pełno śniegu i nierówności.
Założyłem Altra Timp 4. Na śniegu całkiem dobrze się spisywały.
Starałem się biec podobnie obie pętle.
Najgorsze były 2. i 6. km (ten sam odcinek) - pod górkę i pod wiatr.
Docisnąłem trochę samą końcówkę.
Przypadkiem załapałem się na trzecie miejsce w M50. Nie było SMS, to dowiedziałem się jak trzeba było wyjść na scenę
Bieg jak zwykle dla fajnej atmosfery i super towarzystwa.
https://connect.garmin.com/modern/activity/12965222955
9. grudnia to kolejny Parkrun, ale z kombinowanym treningiem.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13034727822
Pierwsze 5 km wspólnie z Tomkiem obieg trasy Parkrun. Później już dołączył Przemek i biegliśmy wszyscy razem.
Na koniec zabrałem chłopaków na podbiegi: 5x Wzgórze Arkony, ruiny Wieży Quistorpa.
Warunki widać na foto:
Wideo: https://youtu.be/xoUQc68uakU
Zbiegając po czwartym podbiegu, wyłożyłem się na śniegu, na szczęście na miękkim.
Ostatnie powtórzenie już siłą woli, płuca płonęły.
Wszystkie 5 podbiegów do samego końca podbiegałem. Wolno, ale jakoś dałem radę.
Byłem pełen obaw, czy chłopaki jeszcze mają mnie w znajomych
10. grudnia to kolejny dłuższy bieg 23km, ale ze wplecionymi 2x8km BC2 @4:40.
Całość na pofalowanej pętli dookoła Cmentarza Centralnego - trasa na akcent dość wymagająca.
Szło to świetnie, pomimo że dzień wcześniej wpadł też całkiem intensywny trening.
Połowa zrobiona w niewielkim deszczu. Na zalegający syf i wodę na chodnikach, pomogły skarpetki wodoszczelne.
12. grudnia - trening na który nie powinienem wychodzić
https://connect.garmin.com/modern/activity/13077932151
Opis z Connect:
No cóż, wyjście na ten trening było głupotą, przerostem ambicji nad rozsądkiem
Wstałem dziś około 6.00 rano.
Parametry od kilku dni mam wg Garmina słabe, a biegało mi się przez ostatnie dni dobrze. Trudno mi to zrozumieć.
Dziś też wszystko wskazywało, że szuram po dnie.
Zrobiłem ćwiczenia na kręgosłup, zjadłem śniadanie, wypiłem kawę i zająłem się pracą.
Chciałem wszystko sprawnie ogarnąć do około 13.00, bo później miałem jeszcze jeden temat wyjazdowy do załatwienia.
Nagle poczułem gwałtowny, niczym wcześniej niezapowiedziany, ból brzucha.
Zaczęło mnie czyścić masakrycznie.
Po około 30 min męki opadłem całkiem z sił.
Położyłem się wyczerpany i odcięło mi dosłownie prąd. Zasnąłem i obudziłem się przed 13. Wyjazd odpuściłem, bo nadal słabo się czułem. Piłem tylko herbatę miętową z imbirem, zjadłem 2 banany i paczkę cienkich krążków kukurydzianych. Nic więcej.
Pod wieczór postanowiłem wybrać się na Wieczorne Bieganie. Mieliśmy zaplanowany trening i chciałem pobiec za Przemkiem, na zasadzie: "zobaczymy, jak będzie".
Na początku nie było źle, choć Przemek namieszał i skrócił rozgrzewkę
Pilnowałem swojego tempa i zostałem sam. Jak zacząłem drugie powtórzenie, to zaczęło się ponownie kotłować w brzuchu. Jakoś skończyłem odcinek 2 km i nie wiedziałem, czy dokończę jeszcze ostatni 1 km. Ruszyłem na małą pętlę Arkonki, by mieć las pod ręką, a właściwie pod inną częścią ciała 🫣
Dowiozłem to jakoś do końca i poleciałem w krzaki, już po akcencie.
Pozbierałem się i zacząłem wracać. W planie były jeszcze krótkie podbiegi 10x10s. Do tego zmusiłem już totalnie głowę.
Dobiegłem do Jasnych Błoni i mnie odcięło energetycznie. Jakoś wróciłem do domu, nie wiedząc, jak się nazywam.
Tu delirka: telepało mną i dostałem gorączkę.
Żona na siłę wcisnęła we mnie jakieś ciastka, banana i ciepłą herbatę - na moje życzenie.
Podejrzewam, że powodem tej niestrawności mogły być zjedzone mandarynki, dzień wcześniej, pod wieczór.
Głupi jestem i tyle. Oby obyło się bez innych konsekwencji.
Pozostawiam to bez dalszego komentarza, ku przestrodze .. nie idźcie tą drogą
14. grudnia kolejny dłuższy bieg 20km, który zawierał 13km @4:43 BC2:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13099832742
Jakieś problemy zdrowotne ciągle się utrzymywały, dodatkowo walczyłem z zapaleniem zatok.
Na szczęście nie miałem już gorączki i nie przyjmowałem antybiotyków.
17. grudnia mieliśmy crossowy 22. Bieg Maratończyka - około 8km.
Wplotłem to nam z Przemkiem w część longa. Mieliśmy razem z tymi zawodami zrobić 27-30km.
Rejestrowanie rozbiłem na 3 części, ponieważ pomiędzy nimi były przerwy około 30 min.
Dobieg to 10km:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13129626422
Strasznie źle się biegło. Samopoczucie kiepskie, ciągle coś mnie trzymało.
To był najcieplejszy dzień grudnia, około 12 st. C.
Zawody:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13130611761
Jak wspomniałem, na dobiegu samopoczucie miałem fatalne, nie nastawiałem się na nic szczególnego.
Ciągle miałem jakie perturbacje żołądkowe i nudności jak kobieta w ciąży - później okazało się, że to skutki uboczne tabletek na zatoki
Od początku biegło mi się ciężko, tzn. sporo w to wkładałem wysiłku.
Pierwszy kilometr to spokojny wznios, około 10 m. Biegłem kawałek za Przemkiem.
Było trochę omijania wolniejszych zawodników.
Na błotnistych odcinkach musiałem uważać, bo mi nogi leciały na boki.
Drugi kilometr daje popalić, na tym odcinku jest ponad 40 m wzniosu.
Tu wyprzedziłem Przemka, ale spodziewałem się, że to będzie chwilowe.
Kilometry 3-4 to w większości zbieg i tu najbardziej przewracało mi się "we flakach"
Przemek mnie oczywiście wyprzedził. Pierwsza pętla się skończyła, niecałe 4 km i ruszyliśmy na drugą.
Już było ciężko. Biegłem nadal za Przemkiem. Pod górę, na 6. km ponownie Przemka ominąłem, sam sapiąc jak lokomotywa.
Na górze żołądek chyba wywinął się na drugą stronę.
Ponownie Przemek mnie wyprzedził i jeszcze jeden młodszy biegacz, który już od dawna się na to czaił.
Żołądek podchodził do gardła, szukając wolności, ale jakoś to przetrzymałem.
Utrzymałem już tę pozycję do mety, na którą wpadłem 10s za Przemkiem.
Sporo mnie to kosztowało.
Na mecie wypiłem dwa kubki ciepłej herbaty i odpoczęliśmy około 30 min, czekając na dekoracje i podsumowanie, zanim ruszyliśmy na dalszą część biegu.
W tym czasie trochę doszedłem do siebie. Zjadłem zabrany mus owocowy.
Ogólnie byłem zadowolony. Trzeci raz tu biegłem i to był mój najlepszy wynik. Fakt, że pogoda dopisała i były też najlepsze warunki.
Powrót do domu trochę wydłużyłem. Ponad 4km biegliśmy wspólnie z Przemkiem:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13132476895
W sumie zrobiłem 30,1 km.
W okresie świątecznym przebywaliśmy w Gdyni.
W tym okresie warunki pogodowe były fatalne. Podróż do Gdyni miałem również masakryczną: straszna wichura, a ostatnia część trasy w śnieżycy.
Pomimo wszystko w sobotę 23. grudnia postanowiłem pobiec na Parkrun Gdynia.
Sprawdziłem, że dobieg to około 10 km i w sumie wyjdzie fajny long.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13198630036
Trasa na Parkrun była łatwiejsza: więcej z górki i z wiatrem. Pogórze w zamrożonym śniegu.
Na dole, już w okolicach portu mało śniegu, ale trzeba było uważać na "czarny lód".
Parkrun na Promenadzie to było lodowisko: bez śniegu, ale pełno lodu.
Parkrun pobiegłem w formie małego BNP, czas 23:10, trochę szybciej, by się dogrzać. Trening stabilizacji
Chwila przerwy i powrót: pod wiatr i więcej pod górę, szczególnie sama końcówka - tam gdzie @DKrunner robi podbiegi
Dobrze się czułem, to dołożyłem dodatkowe 2km.
Pomimo mocno ciężkich warunków weszło to fajnie. @Drwal Biegacz może potwierdzić, jaka była pogoda, bo sam się nie pojawił
Po powrocie do Szczecina 29. grudnia byłem umówiony ze sporą grupą na obieg pętli PoYeba:
- Przemek z Moniką
- Tomek
- Agnieszka z Pawłem
- Agnieszka, Marek i Mateusz - byli wszyscy, ale finalnie okazało się, że z powodów zdrowotnych pobiegł z nami tylko Marek, a Aga i Mateusz spacerowali, czekając, aż wrócimy.
Prognozy na ten dzień przewidywały opady, ale mieliśmy biec niezależnie od pogody.
Z samego rana miało być jeszcze ładnie. Postanowiłem pozmieniać swoje plany biegowe i w piątek wyjechałem wcześniej, by poprzedzająco, zrobić jedną pętlę solo:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13270544205
Na trasie było trochę błota, szczególnie jeden odcinek, ale bywało gorzej.
Zaliczyłem też raz glebę, jak pękła powalona gałąź pode mną, na którą wskoczyłem, przeskakując wiatrołom i trochę zdarłem skórę z nadgarstka. Przygody muszą być
Wspólny obieg mieliśmy zaplanowany na 10 rano. Wróciłem do punktu startu około 15 min wcześniej i już większość ekipy była na miejscu.
Z malutkim poślizgiem wspólnie zaczęliśmy obieg trasy PoYeba:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13272667954
Przemek, Tomek i Paweł pobiegli szybciej. Przemek robił za przewodnika
Ja trzymałem się z Agnieszką, Moniką i Markiem, pilnując, by nikt się nie zgubił.
Na błotnistym odcinku dogoniliśmy chłopaków brodzących po pas w błocie
Swoją ekipę zabrałem obejściem
Po chwili już chłopaków nie widzieliśmy, my biegliśmy mocno turystycznie.
Edit: dla jasności: nie widzieliśmy bo pobiegli za chwilę szybciej, wyszli z tego błota
Dodatkowo zabrałem swoje towarzystwo, na najwyższe wzniesienie Puszczy Bukowej i całego Szczecina: Bukowiec.
Odbiliśmy z trasy ~300m w jedną stronę.
Na około 14. km musiałem się wrócić po Monikę, bo zniknęła mi z oczu
Okazało się, że po zejściu ze sporego wzniesienia, na rozdrożu skręciła nie w tę stronę.
Pogoda nam dopisała. Na pierwszej pętli, którą biegłem sam, było nawet cieplej.
Jak wróciłem do domu, to zaczęło lać i to całkiem konkretnie.
Obie pętle biegłem bez traka, trasę znam już na pamięć.
Razem zrobiłem 32,7 km i ~1200 m przewyższeń.
Super spędzony czas, w świetnym towarzystwie i wpadł niezły trening - ostatni taki long przed PoYebem.
Mam nadzieję, że pozostałym się podobało i nie zrazili się do PoYeba
****
Do 13. stycznia pozostało już niewiele czasu - tapering.
Zbieramy siły. Oby dopisało zdrowie i pogoda.
****
Trening był "eksperymentem na żywym organizmie". Mam nadzieję, że dobrze odda na zawodach.
Sam do tej pory, do żadnego zimowego PoYeba, nie przygotowywałem się aż tak solidnie.
Chyba to dotyczy również Przemka, Bartka i Tomka.
Bez sensownych przygotowań jest jednak bardzo ciężko to przebiec - piszę o trzech pętlach, czyli 48 km.
W grudniu miałem największy miesięczny przebieg w 2023 r. - 343 km.
Nie robiłem tyle nawet w przygotowaniach pod ultra 240 km. Nie wiem jak do tego doszło
Dla statystyk mój roczny przebieg to 2800 km i jest jednym z najniższych od lat.
Wartościowe dla mnie wyniki w 2023 roku:
- 17 cze 2023 Parkrun i piątka w 19:50 z treningu pod ultra, bez luzowania.
- 13-15 lip 2023 zawody ultra DFBG B7S 240km, czas 42,5h
- 11 lis 2023 zawody 10km, czas 41:50 XXXV Bieg Niepodległości Goleniów
Ogólnie mało startowałem w zawodach.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
W związku z tym, że long wpadł w piątek, w ramach obiegu trasy PoYeba, to w niedzielę, w ostatni dzień roku, przebiegłem jedynie 10km - regeneracja.
Miałem bardzo niski puls, jak na mnie, przy średnim tempie 5:20, średni puls wynosił 119 bpm:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13299704577
Był to ostatni mój bieg w 2023 r.
***
Pierwszy tydzień stycznia, to już zejście z kilometrażu i więcej luzu, faza taperningu, co nie oznacza rozleniwienia
Wtorek - 2 stycznia
Interwały 5x1km T10 + 5x200m T5
Trening na stadionie, zrobiony wspólnie z Tomkiem @elektrod - każdy swoim tempem.
Weszło to lepiej, niż myślałem:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13325680816
Środa 3.01
8km biegu regeneracyjnego, taki bez planu.
"Kocykowałem", zmotywowałem Agnieszkę @agnesHel do biegu i przy okazji sam siebie
Czwartek 4.01
Plan to 13 km z przebieżkami 30s co kilometr. Zaprogramowałem to jednak w zegarku tak: 13x(0,85 BS+0,15 Tempo):
850 m bieg spokojny + 150 m mocno.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13354657531
Część Polski miała już kiepską pogodę, u nas jeszcze było dobrze, choć powoli już temperatura spadała.
Sobota 6.01
Plan był taki, że biegniemy na maksa Parkrun, niezależnie od warunków, jakie w tym dniu będą.
Wiedzieliśmy, że wieczorem w piątek może się już pogoda mocno zmienić i tak się stało.
Temperatura spadła poniżej zera i całą noc sypał śnieg.
Miasto i trasę Parkrun przykryło około 10cm śnieżnego puchu.
Rano szybka decyzja, że zakładamy buty trailowe, nałożyłem Altra Timp 4 i ciśniemy z tego, co się da.
Wcześniej zrobiłem ~3km rozgrzewki, w ramach sprawdzenia trasy. Końcówka z Tomkiem i Piotrkiem.
Plus był w sumie tylko jeden: jeszcze tego nie rozchodzono i nie było brei i lodu.
Wideo: https://youtu.be/VmJzdH1jMn4
Parkrun:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13380369631
Przemek ruszył mocno z pierwszej linii.
Biegłem za nim, ale już po około 500m Przemek zaczął tempo odpuszczać.
Pierwszy kilometr zrobiony w 4:13. Szło to bardzo ciężko, ale myślałem, że dam radę utrzymać to tempo do końca.
Utrzymałem jeszcze przez kolejny kilometr
Tomek biegł za nami swoim tempem.
Nie ułatwiały zapchane zatoki. Zapomniałem rano użyć kropli do nosa i oddychałem tylko ustami. Było to strasznie męczące, ale niestety cały nos miałem zawalony.
Nogi jakby nie moje, każdy krok, to wkładanie sporej ilości siły, która wytraca się na wybijaniu ze śniegu i mało z tego idzie, by nas pchać do przodu.
Dłużyły mi się strasznie kolejne kilometry. Tempo siadło w okolice 4:20 i sporo mnie kosztowało, by i to utrzymywać.
Zaczęliśmy małą pętlę dookoła Arkonki i było już na niej bardziej ślisko. Była już więcej wydeptana.
Nie miałem już w samej końcówce ochoty na jakiś zryw.
Czas na mecie to 21:23 i praktycznie w tych warunkach był to mój prawie maks.
Bieg, w który włożyłem naprawdę sporo sił i walki głową, czyli zgodnie z planem.
Wycisnąłem z tego, tyle ile mogłem i pod tym względem byłem zadowolony.
Czuję, że trochę jeszcze z tego można by urwać, gdybym nie miał zapchanego nosa. Tu mój mały błąd, że zapobiegawczo Otrivin nie użyłem.
Wynik trudno przełożyć na bieg w dobrych warunkach, ale myślę, że okolice 20 min byłyby realne.
Średni puls miałem niski jak na piątkę, ale naprawdę sporo mnie to kosztowało.
Kolega Janusz, który zazwyczaj biega w okolicy 18:20, w tym dniu ledwo złamał 20 min.
Na pocieszenie: życiówka w tym roku na Parkrun, byłem pierwszy w swojej kategorii wiekowej i piąty open
Niedziela 7.01
Parkrun siedział w nogach. Musiałem też mentalnie powalczyć, by się zebrać i wyjść na bieg.
Jak wyszedłem, to już nie było źle.
W ciągu dnia była u nas temperatura na plusie, a w nocy mróz. Pełno więc lodu i lodu przykrytego śniegiem.
Ciężko się biegało. BS 17km i ponad 200m przewyższeń.
Uciekłem z głównych chodników na Cmentarz Centralny, gdzie zapętliłem się na mocno pofalowanej pętli i tam zrobiłem większość treningu. Był lód i śnieg, ale był też większy spokój i mniej rozdeptany teren, choć sam z każdym kilometrem, bardziej "psułem" trasę
https://connect.garmin.com/modern/activity/13398219816
***
Na PoYeba szykuje się ciekawa pogoda. Śnieg w puszczy raczej nie odpuści. Jeśli temperatury będą pod koniec tygodnia na plusie i spadnie deszcz, to będzie sporo błota.
Zapowiada się mocno wymagająca edycja
Miałem bardzo niski puls, jak na mnie, przy średnim tempie 5:20, średni puls wynosił 119 bpm:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13299704577
Był to ostatni mój bieg w 2023 r.
***
Pierwszy tydzień stycznia, to już zejście z kilometrażu i więcej luzu, faza taperningu, co nie oznacza rozleniwienia
Wtorek - 2 stycznia
Interwały 5x1km T10 + 5x200m T5
Trening na stadionie, zrobiony wspólnie z Tomkiem @elektrod - każdy swoim tempem.
Weszło to lepiej, niż myślałem:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13325680816
Środa 3.01
8km biegu regeneracyjnego, taki bez planu.
"Kocykowałem", zmotywowałem Agnieszkę @agnesHel do biegu i przy okazji sam siebie
Czwartek 4.01
Plan to 13 km z przebieżkami 30s co kilometr. Zaprogramowałem to jednak w zegarku tak: 13x(0,85 BS+0,15 Tempo):
850 m bieg spokojny + 150 m mocno.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13354657531
Część Polski miała już kiepską pogodę, u nas jeszcze było dobrze, choć powoli już temperatura spadała.
Sobota 6.01
Plan był taki, że biegniemy na maksa Parkrun, niezależnie od warunków, jakie w tym dniu będą.
Wiedzieliśmy, że wieczorem w piątek może się już pogoda mocno zmienić i tak się stało.
Temperatura spadła poniżej zera i całą noc sypał śnieg.
Miasto i trasę Parkrun przykryło około 10cm śnieżnego puchu.
Rano szybka decyzja, że zakładamy buty trailowe, nałożyłem Altra Timp 4 i ciśniemy z tego, co się da.
Wcześniej zrobiłem ~3km rozgrzewki, w ramach sprawdzenia trasy. Końcówka z Tomkiem i Piotrkiem.
Plus był w sumie tylko jeden: jeszcze tego nie rozchodzono i nie było brei i lodu.
Wideo: https://youtu.be/VmJzdH1jMn4
Parkrun:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13380369631
Przemek ruszył mocno z pierwszej linii.
Biegłem za nim, ale już po około 500m Przemek zaczął tempo odpuszczać.
Pierwszy kilometr zrobiony w 4:13. Szło to bardzo ciężko, ale myślałem, że dam radę utrzymać to tempo do końca.
Utrzymałem jeszcze przez kolejny kilometr
Tomek biegł za nami swoim tempem.
Nie ułatwiały zapchane zatoki. Zapomniałem rano użyć kropli do nosa i oddychałem tylko ustami. Było to strasznie męczące, ale niestety cały nos miałem zawalony.
Nogi jakby nie moje, każdy krok, to wkładanie sporej ilości siły, która wytraca się na wybijaniu ze śniegu i mało z tego idzie, by nas pchać do przodu.
Dłużyły mi się strasznie kolejne kilometry. Tempo siadło w okolice 4:20 i sporo mnie kosztowało, by i to utrzymywać.
Zaczęliśmy małą pętlę dookoła Arkonki i było już na niej bardziej ślisko. Była już więcej wydeptana.
Nie miałem już w samej końcówce ochoty na jakiś zryw.
Czas na mecie to 21:23 i praktycznie w tych warunkach był to mój prawie maks.
Bieg, w który włożyłem naprawdę sporo sił i walki głową, czyli zgodnie z planem.
Wycisnąłem z tego, tyle ile mogłem i pod tym względem byłem zadowolony.
Czuję, że trochę jeszcze z tego można by urwać, gdybym nie miał zapchanego nosa. Tu mój mały błąd, że zapobiegawczo Otrivin nie użyłem.
Wynik trudno przełożyć na bieg w dobrych warunkach, ale myślę, że okolice 20 min byłyby realne.
Średni puls miałem niski jak na piątkę, ale naprawdę sporo mnie to kosztowało.
Kolega Janusz, który zazwyczaj biega w okolicy 18:20, w tym dniu ledwo złamał 20 min.
Na pocieszenie: życiówka w tym roku na Parkrun, byłem pierwszy w swojej kategorii wiekowej i piąty open
Niedziela 7.01
Parkrun siedział w nogach. Musiałem też mentalnie powalczyć, by się zebrać i wyjść na bieg.
Jak wyszedłem, to już nie było źle.
W ciągu dnia była u nas temperatura na plusie, a w nocy mróz. Pełno więc lodu i lodu przykrytego śniegiem.
Ciężko się biegało. BS 17km i ponad 200m przewyższeń.
Uciekłem z głównych chodników na Cmentarz Centralny, gdzie zapętliłem się na mocno pofalowanej pętli i tam zrobiłem większość treningu. Był lód i śnieg, ale był też większy spokój i mniej rozdeptany teren, choć sam z każdym kilometrem, bardziej "psułem" trasę
https://connect.garmin.com/modern/activity/13398219816
***
Na PoYeba szykuje się ciekawa pogoda. Śnieg w puszczy raczej nie odpuści. Jeśli temperatury będą pod koniec tygodnia na plusie i spadnie deszcz, to będzie sporo błota.
Zapowiada się mocno wymagająca edycja
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Zimowy Nocny PoYeb 2024 - maraton górski w Puszczy Bukowej - trzy pętle.
Kurz opadł ..... nie, nie, to nie ta pora roku ... spadł deszcz, spadła temperatura, zamarzło, to co napadało, spadł śnieg, przyszły wichury .... można spokojnie zacząć pisać relację z zawodów
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/13492518745
Poprzednie edycje opisywałem na swoim blogu. Gdyby ktoś chciał wrócić, to edycje zimowe zawsze są w styczniu, a letnie są w czerwcu.
Zima 2022: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1055375#p1055375
Zima 2023: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1072558#p1072558
Tym razem trasa była najdłuższa ze wszystkich edycji.
Już w czerwcu organizatorzy ją wydłużyli dokładając pętelkę z chyba najbardziej wkurwigórką, taką, która myślisz czterokrotnie, że się zaraz skończy
Wtedy jednak, przez wycinkę drzew, sporą ilość wiatrołomów po wichurach, na około 3 km pętli, nie zbiegaliśmy w dół, by potem podbiegać, tylko obiegaliśmy to górą, więc było tam trochę łatwiej i krócej. Duża różnica nie jest, ale nawet 350 m więcej, na trzech pętlach daje już ~1 km różnicy i to nie po płaskim.
Były też małe różnice na dwóch mocnych zejściach z górek, ze względu na warunki, o których napiszę za chwilę.
Dla porównania nałożyłem trasy z trzech ostatnich edycji:
https://www.mygpsfiles.com/app/#fgDaIudH
Pogoda – warunki na trasie
Z wcześniejszych zapowiedzi wiedziałem, że będzie ciężko. W Szczecinie napadało śniegu.
Trzymały mrozy, jak i w całej Polsce. Jednak na weekend prognozy przewidywały ocieplenie, gwałtowny spadek ciśnienia, wiatr i opady deszczu.
Obawiałem się, że będą roztopy, sporo błota i bieg w nieciekawych warunkach.
Zasadniczo prognozy się sprawdziły. Ocieplenie jednak było niewielkie, około +1-2 st.C i to przyszło już później w sobotę. W puszczy, przy gruncie mróz nadal trzymał.
Zalegał śnieg, było pełno lodu, zmrożonego błota ze wszystkimi jego krzywiznami, czyhającymi na nasz każdy krok. Zaczął padać zapowiadany deszcz, były więc też miejsca, gdzie zrobiła się większa chlapa, wszędzie ślisko.
Ogólnie podsumowując: nie było ani jednego „normalnego odcinka” – można jedynie zrobić gradację trasy wg stopnia ..ujowości
Myślę, że częściowo sprawę będą oddawać fotki i wideo, które zamieszczę.
Na żadnej z dotychczasowych edycji nie trafiliśmy na takie warunki, ale zawsze organizatorzy się o takie modlili, to jest pewne
Uważam, że biegi w takich okolicznościach pozostają długo w pamięci. W trakcie się strasznie męczymy, ale później jest co wspominać
Sprawy przedstartowe
O swoich przygotowaniach do tej zimowej edycji pisałem już wyżej, we wcześniejszych wpisach.
Do żadnej edycji zimowej nie przygotowałem się tak jak do tej.
Nie wszystko szło, tak jakbym chciał, ale i tak nie źle, jak w poprzednich sezonach.
Sprawę utrudniało mi i nadal utrudnia zapalenie zatok. Można z tym biegać, ale jest to uciążliwe.
Dodatkowo mam ponownie fazę nasiloną choroby tropikalnej i problemy ze snem. Ratuję się trochę melatoniną, budząc się w nocy i nie mogąc zasnąć.
Pomimo wszystko byłem pozytywnie nastawiony.
W piątek zjechała już do Szczecina większa część naszej ekipy. Nocowali blisko mnie i była okazja szybciej się spotkać.
Niestety ze względu na sprawy rodzinne, w ostatnich dniach z zawodów musieli zrezygnować Agnieszka z Pawłem. Mam nadzieję, że spotkamy się na edycji letniej.
Przyjechali znajomi z Piły: Magda (48) i Rysiu (16).
Następnie, namówiona przez Agę i Pawła, ekipa z Danii, tu w końcu osobiście poznałem trzy nowe osoby: Danę @Dana_B _B (48) , z którą znaliśmy się już wirtualnie, Kasię (32) i Daniela (16).
Na koniec przyjechali znajomi z Opola: Ania, Andrzej i Sławek (48).
W nawiasach dystans, jaki dane osoby planowały biec.
Rano w sobotę, to już tradycja, jechałem na Parkrun i zabrałem ze sobą Magdę, Rysia i Sławka.
Na parkingu spotkaliśmy się z Tomkiem i wspólnie zrobiliśmy obieg trasy 3 km. Następnie biegliśmy spokojnie Parkrun.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13481578172
Osoby, które się jeszcze nie znały, miały okazję do zapoznania się
Przemek, jak i ja, miał biec 48 km, a Monika, nasza koordynatorka Parkrun, zapisana była na 16 km.
Uzgodniliśmy kto, kiedy i z kim jedzie na PoYeba i ewentualnie kto się będzie razem trzymał na trasie.
Trzeba było niezwłocznie wracać, bo czas też szybko płynął.
Ubiór, technikalia
Miałem trochę dylemat jak się ubrać. Zimno, zapowiedź deszczu i wiatru, ale wiedziałem, że dynamika trasy jest taka, że się szybko rozgrzeję.
Jako pierwszą warstwę nałożyłem longa Brubeck, na to bluzę z Decathlon, długie i cienkie legginsy Attiq, buffa na szyję i czapeczkę, a kurtkę przeciwdeszczową Attiq wrzuciłem, w razie co, do auta – do podjęcia decyzji na miejscu.
Na stopy włożyłem skarpetki wodoszczelne Dexshell, buty Altra Timp4 i stuptuty.
Zabrałem też plecak i pas biegowy, by zdecydować przed biegiem, co nałożyć.
By nie zapomnieć, już wcześniej, włożyłem do auta kije biegowe.
Z ultra zostały mi żele Maurten, więc je teraz zabrałem: 6 zwykłych i jeden z kofeiną.
Dodatkowo miałem ze sobą to, co jest wymagane i niezbędne: czołówka, softflaski, koc termiczny:
Trasę znam na pamięć, ale w razie co miałem traka w telefonie i w zegarku.
Ubrany i z wyposażeniem wyruszyłem na zawody około 14:30, zabierając po drodze Danę, Kasię i Magdę.
Za nami jechała ekipa z Opola: Sławek i towarzyszący mu, ale nie biegnący: Ania i Andrzej – ci sami co nas wspierali w Lądku.
Przed startem
Po około pół godzinie dotarliśmy na miejsce zawodów. Bałem się, że będzie ciężko z dojazdem.
Końcówka trasy jest pod górę, po bardzo słabej nawierzchni. Nie było jednak tak źle.
Mieliśmy godzinę do startu, ale ten czas bardzo szybko zleciał.
Odbiór pakietów, zapoznawanie się z innymi osobami, rozmowy, finalne podjęcie decyzji co ze sobą zabieram i odprawa przy ognisku:
Postanowiłem nie zakładać kurtki przeciwdeszczowej. Miałem na sobie dwie warstwy, ale założyłem jeszcze plecak biegowy, pasa nie zakładałem. Wrzuciłem 5 żeli, w tym jeden był kofeinowy.
Przed startem zjadłem batonika, który dostaliśmy „w pakiecie”. Była jeszcze sól, ale stwierdziliśmy, że ona przyda się na odniesione rany w czasie biegu
Użyłem też Otrivin Menthol, by na trasie móc oddychać nosem.
Dana zapytała mnie przed biegiem, jakie są chipy, powiedziałem, że chip jest lotny:
Zdjęcie chyba wszystko wyjaśnia
Bieg ma charakter kameralny, jednak sumując wszystkich zawodników, ze wszystkich dystansów, to dziewczyna ma co robić.
Limity:
Jak widać, 3 pętle mają najkrótszy limit, bo to dystans dla totalnie poyebanych - „no mercy”, ale na szczęście organizatorzy delikatnie przymykają na to oko, a tym bardziej w takich warunkach, jakie teraz mieliśmy.
Po odprawie udaliśmy się na miejsce startu. Jest ono trochę przesunięte i tym samym pierwsza pętla jest też lekko krótsza.
Tam pomagałem Sławkowi wczytać kurs:
Przemek, jak widać, nie mógł się już doczekać
O równej 16.00 ruszyliśmy.
Wideo przedstartowe organizatorki Moniki:
https://www.facebook.com/10006805821079 ... 8348389029
Pętla #1:
Lapowałem pętle ręcznie, ale za punktem odżywczym, „lotny chip” łapał nas z 50 m wcześniej.
Różnica to będzie czas dobiegu do punktu i czas na nim spędzony.
Lap organizatora: 1:56:57
Mój lap: 1:58:33 (nie wiem, czemu zapamiętałem, że miałem 2:02)
Początek to około kilometrowy podbieg szutrówką, tym razem podbieg po śniegu i lodzie.
Od razu napiszę, że z każdą pętlą trasa ulegała zmianie. Co godzinę startowały kolejne dystanse, z większą ilością zawodników, zaczął padać deszcz. Odcinki śniegowe robiły się oblodzone, z płynącą wodą.
Na pierwszej pętli wszystko było jeszcze niezbyt rozbiegane i zdecydowanie mocniej zlodzone.
Tym samym gorzej było na stromych podejściach, gdzie nawet kije ciężko było wbić w lód, a łatwiej było na zejściach, gdzie jeszcze leżało więcej śniegu. Później to się odwróciło.
Zejścia to był śliski dramat, ale trochę lepiej było znaleźć punkty podporu na podejściach.
Początek spokojny, zrobiłem kilka fotek. Później już nie robiłem. Trzymałem ciągle kijki i starałem się utrzymywać pion, jak zalecał Kuba na Connect
Nie było sporo śmiałków na 3 pętle. Szacowałem, że jest nas około 20 osób.
Od razu ostro ruszył kolega Marcin, wspólnie ze swoim kolegą. Od początku było wiadome, że są tu faworytami i chłopaki do samego końca trzymając się razem, ukończyli to jako pierwsi.
Za nimi pobiegł jeszcze jeden zawodnik, a po małych tasowaniach na szczycie byłem chyba już na czwartej pozycji.
Teraz od początku to kontrolowałem. Nie znałem tu wszystkich startujących, ale postanowiłem biec pierwszą pętlę na spokojne swoim tempem i patrzeć jak to się będzie układało.
Zaczął się odcinek ze zbiegiem. Wszystko było zmrożone, ale też było sporo nierówności.
Uważać trzeba było wszędzie, więc nie ma co o tym dalej pisać
Na dole był kawałek płaski, no może jakiś lekko pofalowany, ale się tego za bardzo nie odczuwało.
Dalej zaczynał się odcinek, który na obiegu był mega błotnisty. Teraz to błoto zamroziło.
Prowadząca trójka zniknęła już mi z oczu.
Przez około 7 km biegłem, nie zapalając czołówki.
Pierwsze 10 km pętli jest względnie „łaskawe”, wiem, że zabawa zacznie się w ostatniej fazie
Będąc na górce, część czerwonego szlaku, w pobliżu trasy A6, zauważyłem już po drugiej stronie światło czołówki. Miałem więc z dobre 500 m do kogoś straty.
Zbiegłem na dół, zapaliłem czołówkę i zacząłem biec w kierunku Młyńskiej Góry.
Adam – organizator, powiedział, że tym razem będzie tam nowa lina i to na całej długości zejścia.
Tak też było i ułatwiało to sprawę. Górka ma z 50% nachylenia i zejście z niej bez liny to by była jazda bez trzymanki.
Po zejściu na dół zjadłem pierwszy żel. Nie czułem potrzeby, ale tak sobie to zaplanowałem.
Piłem co miałem ze sobą, choć na pierwszej pętli mało i oczywiście wszystko było w cholerę zimne.
Zaczęło się mocne podejście a później odcinek pofalowany i powoli się wznoszący w kierunku Bukowca, najwyższego punktu Puszczy Bukowej. Tam przypadał około 10,5 km pętli.
Odcinek ten jeszcze należał do tych „łaskawych”
Zaczynamy zabawę.
Po chwili zbieg i podbieg do Królewskiej Ścieżki, kawałek biegu po pofalowanych górkach i ostre zejście do Drogi Dolinnej. Jeszcze leżało to sporo śniegu. Buty jechały, ale obyło się bez wywrotki.
Teraz zaczynała się najbardziej wkurwiająca pętelka z górką, która czterokrotnie myślisz, że się już kończy
Podejście ostre i w cholerę zamrożone. Wbijam kije, szukam miejsc podporu, kilka razy nogi lecą do tyłu, powoli jakoś to się udaje pokonać. Dwie pierwsze fazy tej górki są najgorsze, końcówka już wchodzi lepiej.
Teraz zejście z tej górki jest lekko zmienione, szerszym łukiem, ale też jest łagodniej, bo inaczej i tu by musiała być lina. Uff, w końcu na dole i to bez wywrotki.
Kończę pętlę. Widzę kolejnych zawodników, którzy próbują wejść na górę, zaczynających pętlę.
Wszyscy jesteśmy w sumie jeszcze blisko siebie. Krzyczę jeszcze jakieś słowa do Przemka i zastanawiam się, jak Sławek tu podejdzie bez kijków
Kawałek oddechu, zakręt i kolejne mocne podejście. Tu zaczynam doganiać trzeciego zawodnika. Wchodzimy pod górę już razem, on nie ma kijków i musi na pewno bardziej uważać. Kawałek zjechał, ale ja, pomimo że mam kije, też kilka razy odcinki brałem na dwa razy
Dalej biegnę za nim, tak będzie już do końca pętli.
Zaczyna się mocne zejście, które na dole kończy się strumykiem. Teraz mało tam wody. Jak jest więcej, to zejście wygląda lekko inaczej. Jednak jak ktoś się nie spodziewa, to może tu zaliczyć małą kąpiel
Teraz odcinek w dół, ale bywa on zazwyczaj mocno błotnisty. Teraz jest zmrożony, trzeba tylko uważać na nierówności.
Na dole ostry zakręt i zaczyna się pierwsza część kolejnego, ostrego podejścia. Po tym zbiegamy w dół, pokonując po drodze wiatrołom i zaczyna się ostatnia wkurwigórka – idziemy pod Sarnią Górę.
Uff, w końcu na szczycie i szutrówka, a właściwie droga lodowa. Padał już deszcz.
Ciągle trzeci zawodnik biegł trochę przede mną, dopiero zaczynaliśmy zbieg w kierunku bazy, a Marcin z Wojtkiem, już byli na końcu szutrówki biegnąc drugą pętlę. Chłopaki dawali nieźle.
Na dole jeszcze obieg Polany Harcerskiej i koniec pętli.
Dobiegając tu, zauważyłem Monikę i coś do niej zagadałem, teraz już nie pamiętam, zapewne, by nie szła tą drogą
Przy punkcie odżywczym stała Ania i Andrzej. Powiedziałem im, by szykowali kijki dla Sławka, bo na pewno będzie je chciał. Miał w aucie a na pierwszą pętlę ich nie zabrał, bo po co?
Sam się dość szybko ogarnąłem. Uzupełniłem softflaski ciepłą wodą. Zjadłem kilka owoców, napiłem się w końcu coś ciepłego i ruszyłem na drugą pętlę już jako trzeci zawodnik.
Zalapowałem zegarek i nie wiem czemu, zapamiętałem sobie, że okrążenie zrobiłem w 2:02.
Chciałem każdą pętlę zrobić w podobnym czasie. Wiedziałem, że każde kolejne okrążenie to będzie walka z warunkami i głową. Zakładałem, że kółka mogą wejść lekko wolniej, ale postanowiłem robić wszystko, by minimalizować różnice.
Wiedziałem, co chcę robić, wiedziałem, jak chcę biec, jak rozkładać siły, a teraz wiedziałem, że chcę walczyć o trzecie miejsce.
Pętla #2:
Lap organizatora: 4:09:28
Mój lap: 4:12:24 – pętla w 2:13:51 (z czasem na punkcie odżywczym)
Lepiej było podbiegać oblodzoną szutrówką niż nią zbiegać.
Spotkałem tu sporo osób, które kończyły pętlę, ale było to na różnej długości tego odcinka, gdzie mogliśmy się mijać.
Blisko był jeszcze Przemek i Sławek oraz Dana. Nie widziałem Magdy i Bartka.
Godzinę wcześniej wybiegła już większa grupa dystansu 32 km, na pierwszą swoją pętlę.
Deszcz kropił mocniej. Słychać było wiejący wiatr, w większości puszcza przed nim chroni.
Trasa zrobiła się inna, miejscami łatwiejsza, a miejscami trudniejsza, ale sumarycznie było już na większy minus.
Kolejny żel przyjąłem trochę szybciej, bo na punkcie zjadłem niewiele. Teraz też piłem więcej, organizm się o to upominał.
Biegłem swoje. Ponownie dobiegłem do liny i próbując ją chwycić, poczułem ból w odcinku lędźwiowym. Jakoś się pozbierałem i ostrożnie zszedłem w dół.
Na odcinku w kierunku Bukowca zjadłem kolejny żel, to był trzeci, zwykły.
Na pierwszej pętli było cieplej. Teraz padający deszcz i jednak większy wiatr, zwiększały odczucia chłodu. Przynajmniej ja tak to odbierałem. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy na koniec pętli nie zabrać kurtki z auta.
Na tych połoninkach wiało mocniej, ale jak je opuściłem, to już było lepiej.
Zaczęło się ostre zejście do Drogi Dolinnej, to przed wkurwipętelką.
Teraz było to już zdecydowanie gorzej. Jedna wielka ślizgawka. Nagle zacząłem zsuwać się na butach w dół, jakoś to kontrolowałem, póki nie trafił się uskok. Nogi poszły do góry, jebnąłem tyłkiem, placami i łokciami o podłoże i mnie zaczęło zsuwać zboczem w dół. Po kilku metrach zatrzymałem się na jakimś krzaczku. Nie wypuściłem kijków z ręki i na szczęście nie musiałem podchodzić pod górę, tak się Przemkowi przytrafiło.
Z lekka poobijany, bardziej mokry i brudny, z kilkoma przekleństwami, wróciłem na trasę i zacząłem pokonywać pętlę z wkurwigórką.
Plecy mnie napierd..ały, tricepsy czułem jak płoną. Jak ja tam wszedłem, to nie wiem.
Zejście bez wywrotki, Kończyłem to cholerstwo i widziałem kilku kolejnych zawodników, którzy dopiero mieli się zmagać z tym miejscem. Nic a nic im nie współczułem
Pętla niby niewielka, ale można stracić tu z 10 minut lub więcej.
Dalsza część mnie nie przerażała, wiedziałem, że jeszcze trochę i będzie koniec tej pętli. Tylko jeszcze kilka poyebanych górek.
Myślałem o wszystkich znajomych, którzy już byli na trasie. Dystans 16 km też już biegł.
Zastanawiałem się ile z tych osób może mieć teraz wkurwa na mnie.
Wiem jednak, jak to działa. Trzeba było czymś głowę zajmować.
W końcu wlazłem na Sarnią Górę i zacząłem biec w dół, kończąc tę pętlę. Było bardzo ślisko.
Woda spływała po lodzie.
Przy samej bazie, w świetle czołówki, zauważyłem Agnieszkę @agnesHel . Obok niej był też Paweł @Pablope , ale jego zauważyłem dopiero po chwili.
Agnieszka mnie nie poznała, ciemno i zapewne oświetlała ją czołówka, ale zdążyła mnie zagadać „Kolego, z jakiego jesteś dystansu?”
Byłem z tego właściwego, tym właściwym
Ich obecność mnie nie zdziwiła. Przed biegiem rozmawialiśmy, że mogą się pojawić.
Musiałem jeszcze obiec bazę. Paweł krzyknął, że czekał na mnie i będzie biegł pętlę ze mną.
Agnieszka nie biegła.
W punkcie odżywczym ponownie wypiłem ciepłą herbatę, zjadłem kilka owoców, uzupełniłem softflaski i ze środka plecaka wyciągnąłem owsiankę Lubella w tubce oraz żel z kofeiną i włożyłem je do kieszeni bluzy.
Paweł pobiegł jeszcze po coś do auta, a ja krzyknąłem, że już ruszam. Trzymałem się dalej tego co sobie poukładałem w głowie.
Wypracowałem na tej pętli 11 minut przewagi w stosunku do kolejnego zawodnika.
Pętla #3 – ostatnia, meta:
Lap organizatora: 6:27:25
Mój lap: 6:27:17 – pętla w 2:14:53
„Czip lotny” dodał nam kilka sekund
W Connect skorygowałem czas do oficjalnego, to nie robi żadnej różnicy
Biegłem z Pawłem oblodzoną szutrówką w górę. Zbiegało tam kilka osób. Wiedziałem, że mam zapas, ale odpuścić nie można. Teraz zacznie się dla każdego walka.
Na górze spotkaliśmy Danę, przez warunki poznaliśmy ją po słowach, jak wymienialiśmy uprzejmości
Miała jak ja czerwoną bluzę i jak to zauważyłem, to byłem już pewien, że to ona.
Dawała ładnie. Paweł przez telefon poinformował Agnieszkę, że za chwilę do bazy dobiegnie Dana, kończąca drugie okrążenie.
My biegliśmy dalej.
Trzymałem swoje tempo i mówiłem Pawłowi, że muszę biec swoje, on był „świeżak” i by mnie mógł łatwo zajechać
Biegnąć solo dwie pętle, w końcu miałem możliwość do kogoś się odezwać. Choć zapewne na tym etapie nie byłem za bardzo gadatliwy, ale tez czapka na uszach i wiejący wiatr nie ułatwiały konwersacji.
Na dłuższym, w miarę spokojnym podbiegu, na około czwartym kilometrze od bazy pętli, mijaliśmy dwóch chłopaków z dystansu 32 km. Zagadaliśmy do nich. Wtedy tego nie wiedziałem, ale po wymianie informacji na Connect, okazało się, że był tam kolega Maciej z Choszczna.
Zaczął się dłuższy zbieg i w okolicy Głazu Grońskiego wyciągnąłem żel Maurten, tym razem z kofeiną. Spokojnie zbiegając w dół, zjadłem cały.
Nie wiem, czy to był już jakiś bunt żołądka, czy też źle na mnie podziałała kofeina, ale zacząłem czuć się okropnie. Dostałem wręcz nudności i co chwilę myślałem, że zwymiotuję.
Dodatkowo od dłuższego czasu chciało mi się sikać, ale nie chciałem w tym zimnie się pieprzyć z ciuchami i jakoś to przetrzymywałem. Finalnie chyba to wchłonąłem i przetworzyłem – AdBlue , bo nawet na koniec zawodów tego nie zrobiłem. Dopiero w domu.
Walczyłem z tymi nudnościami, wypiłem z softflaski rozwodnioną i zimną Colę. Zaczęło mi się co jakiś czas odbijać, co traktowałem jako dobrą nutę.
Plecy jebały nadal, ale to ogarniałem. Trzeci raz i ostatni górka z liną. Bałem się, że coś tu nie wytrzyma: lina, żołądek lub plecy. Lina nowa, ale już tyle osób się tu przewaliło
Wszystko wytrzymało.
Z 600m prostej, pokonujemy wiatrołom i zaraz za nim podejście pod górę i ostatni raz napieramy połoninkami. Tu powoli żołądek sie zaczyna uspokajać, nudności przechodzą.
Miałem zjeść jeszcze owsiankę, ale postanawiam już odpuścić i tylko pić.
Dobiegamy do rozwidlenia dróg i tłumaczę Pawłowi, gdzie jest ten najwyższy szczyt Puszczy Bukowej, na obiegu biegł z chłopakami, to tu nie był.
Kończy się „łaskawszy” odcinek.
Po jakimś czasie dobiegamy do zejścia, gdzie okrążenie wcześniej poleciałem.
Teraz już tu przeszło sporo osób, najwięcej z dystansu 16 km. Są wyślizgane jakieś „nowe szlaki”
Paweł też tu walczy z zejściem. Na szczęście tym razem udaje się zrobić to bez wywrotki.
Zaczynamy wkurwipętelkę. Poprzednio tricepsy tu paliłem, a teraz o dziwo jakoś to mi najlepiej weszło. Możliwe, że już wypierałem ból, wiedząc, że to sama końcówka.
Skończyliśmy wkurwipętelkę i nie widziałem światełek czołówek kolejnych zawodników. Było dobrze, ale to jeszcze nie koniec.
Ból pleców już był mocno uciążliwy, ale na tym etapie to już mnie wszystko bolało.
Kolejne serie podejść, zejść, pokonanie strumyka i ostatni raz Sarnia Góra.
Zaczął się ostatni raz zbieg lodową szutrówką do bazy. Ślisko w uj. Uważałem, ale napierałem.
Paweł przede mną niczym sarenka, wyszukiwał lepszych miejsc
I jest tablica informacyjna, że wróciłem do Szczecina, polana z ogniskiem.
Paweł wydziera się, że to my. Jeszcze obieg polany. Nie pisałem, ale nie jest on płaski, ale już bez niczego wkurzającego. Wkurza jedynie, że trzeba to obiec
I meta:
Wideo Pawła:
https://www.youtube.com/watch?v=sRgxBIyZ8JI
Widać jak jestem z lekka upieprzony.
Nareszcie koniec i dowiezione trzecie miejsce open, z przewagą 17 minut do czwartego miejsca.
Do chłopaków z czołówki: Wojtka i Marcina, straciłem jednak 44 minuty – kosmici w krótkich spodenkach
I jakieś ciepło, w końcu trochę ciepła:
Wiedząc, że się szybko wychładzam, przebrałem się w kilka warstw grubych ubrań i dopiero tak poszedłem na dekorację.
Stan numeru startowego mówi trochę jak było
Dowiedziałem się, że Kasia, w swoim debiucie w takim biegu, na dystansie 32 km, była trzecią kobietą:
Dana jeszcze walczyła na trasie 48 km. Miała odpalonego live traka. Paweł postanowił wybiec jej naprzeciw i przybiegł z nią do mety:
Dana ukończyła 3 pętle jako pierwsza kobieta:
Był to też jej debiut na takim biegu górskim.
Najdłuższy dystans ukończyła jeszcze jedna dziewczyna.
Warunki na trasie i limit przyczyniły się do tego, że 48 km ukończyło tylko 8 osób.
Na trzecią pętlę nie ruszyli Magda Przemek, Sławek, a Bartek zszedł po pierwszej.
Szczerze myślę, że gdyby Paweł mógł biec całość, to byłbym czwarty. Paweł jest zdecydowanie mocniejszy.
Ułożyło się jednak tak, a nie inaczej.
Mam nadzieję, że będzie kolejna edycja letnia i część ze znajomych zdecyduje się ponownie tu wrócić.
Bieg jest mocno kameralny, ze świetną atmosferą, w super miejscu, takim gdzie można się nieźle sponiewierać. Poznać inne oblicze samego siebie, ale też poznać inne osoby.
Zawody są bardzo dobrze zorganizowane. Trasa była zawsze dobrze oznaczona i z każdą edycją jeszcze to dopieszczają. Nocą oznaczenia są zdecydowanie bardziej widoczne, tego nie trzeba się bać.
Na polanie, w bazie, zawsze jest ognisko, serdeczni ludzie, swojska kuchnia i rzemieślnicze piwo.
Z rozmów na koniec wynikało, że nikt się na mnie nie gniewa Obawy jednak miałem
Kilka osób zaliczyło swoje górskie debiuty. Dziewczyny, z prawie płaskiej Danii, pobiegły znakomicie. Myślę, że da im to sporego kopa.
Agnieszka, Marek, Mateusz, Monika, Rysiu i Tomek ukończyli jedną pętlę. Każdy się cieszył.
Tomek @elektrod był wysoko w klasyfikacji
Ja jeszcze w niedzielę strasznie się źle czułem po biegu. Spałem zaledwie 2,5 h. Zastanawiałem się co mnie nie boli
W poniedziałek było lepiej i pomimo trudnych pogodowych warunków, zrobiłem 8 km biegu regeneracyjnego. Nie było już dramatu.
To by było na tyle ...
Edit:
Fotki pochodzą w większości ze strony organizatora biegu, od naszych znanych fotografów sportowych.
Edit2:
Trochę spraw na pewno mi uciekło. Umysł sporo złego wypiera
Na początku jak ruszyliśmy, to zaczął działać Otrivin. Płynny katar mnie zalewał. Po kolarsku to ogarniałem, ale po kilku kilometrach, myślałem, że mi nos odpadnie. Po jakimś czasie było już wszystko jedno.
Przed zawodami, jeszcze w domu łyknąłem jedną tabletkę elektrolitów ALE, zostały jeszcze z ultra.
Resztę zabrałem ze sobą, ale zostały w aucie.
W czasie biegu bałem się, ze w każdej chwili mogą przyjść skurcze. Czasami miałem takie odczucia, dużego spięcia jakiejś partii mięśni.
Na ostatnim kółku nawet o elektrolitach rozmawialiśmy z Pawłem.
Na szczęście obeszło się bez skurczy.
Na ostatnim kółku przestały działać krople. Nos się ponownie zapchał. Musiałem już w większości oddychać ustami.
Już po biegu, przy ognisku, po dekoracji, pomimo że ubrany byłem grubo, to dostałem telepawki z zimna.
Musiałem się ratować ogrzewaniem w aucie, ale nie mogłem dojść do siebie.
Poczekałem jeszcze, aż Dana zakończy zawody i dopiero po chwili pojechałem do domu, trzęsąc się w gorącym aucie z zimna.
W domu, po kąpieli, dostałem gorączki prawie 40 st.
Tak się ze mną często dzieje po tego typu biegach.
To ze spraw, które jeszcze mi się przypomniały.
Kurz opadł ..... nie, nie, to nie ta pora roku ... spadł deszcz, spadła temperatura, zamarzło, to co napadało, spadł śnieg, przyszły wichury .... można spokojnie zacząć pisać relację z zawodów
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/13492518745
Poprzednie edycje opisywałem na swoim blogu. Gdyby ktoś chciał wrócić, to edycje zimowe zawsze są w styczniu, a letnie są w czerwcu.
Zima 2022: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1055375#p1055375
Zima 2023: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1072558#p1072558
Tym razem trasa była najdłuższa ze wszystkich edycji.
Już w czerwcu organizatorzy ją wydłużyli dokładając pętelkę z chyba najbardziej wkurwigórką, taką, która myślisz czterokrotnie, że się zaraz skończy
Wtedy jednak, przez wycinkę drzew, sporą ilość wiatrołomów po wichurach, na około 3 km pętli, nie zbiegaliśmy w dół, by potem podbiegać, tylko obiegaliśmy to górą, więc było tam trochę łatwiej i krócej. Duża różnica nie jest, ale nawet 350 m więcej, na trzech pętlach daje już ~1 km różnicy i to nie po płaskim.
Były też małe różnice na dwóch mocnych zejściach z górek, ze względu na warunki, o których napiszę za chwilę.
Dla porównania nałożyłem trasy z trzech ostatnich edycji:
https://www.mygpsfiles.com/app/#fgDaIudH
Pogoda – warunki na trasie
Z wcześniejszych zapowiedzi wiedziałem, że będzie ciężko. W Szczecinie napadało śniegu.
Trzymały mrozy, jak i w całej Polsce. Jednak na weekend prognozy przewidywały ocieplenie, gwałtowny spadek ciśnienia, wiatr i opady deszczu.
Obawiałem się, że będą roztopy, sporo błota i bieg w nieciekawych warunkach.
Zasadniczo prognozy się sprawdziły. Ocieplenie jednak było niewielkie, około +1-2 st.C i to przyszło już później w sobotę. W puszczy, przy gruncie mróz nadal trzymał.
Zalegał śnieg, było pełno lodu, zmrożonego błota ze wszystkimi jego krzywiznami, czyhającymi na nasz każdy krok. Zaczął padać zapowiadany deszcz, były więc też miejsca, gdzie zrobiła się większa chlapa, wszędzie ślisko.
Ogólnie podsumowując: nie było ani jednego „normalnego odcinka” – można jedynie zrobić gradację trasy wg stopnia ..ujowości
Myślę, że częściowo sprawę będą oddawać fotki i wideo, które zamieszczę.
Na żadnej z dotychczasowych edycji nie trafiliśmy na takie warunki, ale zawsze organizatorzy się o takie modlili, to jest pewne
Uważam, że biegi w takich okolicznościach pozostają długo w pamięci. W trakcie się strasznie męczymy, ale później jest co wspominać
Sprawy przedstartowe
O swoich przygotowaniach do tej zimowej edycji pisałem już wyżej, we wcześniejszych wpisach.
Do żadnej edycji zimowej nie przygotowałem się tak jak do tej.
Nie wszystko szło, tak jakbym chciał, ale i tak nie źle, jak w poprzednich sezonach.
Sprawę utrudniało mi i nadal utrudnia zapalenie zatok. Można z tym biegać, ale jest to uciążliwe.
Dodatkowo mam ponownie fazę nasiloną choroby tropikalnej i problemy ze snem. Ratuję się trochę melatoniną, budząc się w nocy i nie mogąc zasnąć.
Pomimo wszystko byłem pozytywnie nastawiony.
W piątek zjechała już do Szczecina większa część naszej ekipy. Nocowali blisko mnie i była okazja szybciej się spotkać.
Niestety ze względu na sprawy rodzinne, w ostatnich dniach z zawodów musieli zrezygnować Agnieszka z Pawłem. Mam nadzieję, że spotkamy się na edycji letniej.
Przyjechali znajomi z Piły: Magda (48) i Rysiu (16).
Następnie, namówiona przez Agę i Pawła, ekipa z Danii, tu w końcu osobiście poznałem trzy nowe osoby: Danę @Dana_B _B (48) , z którą znaliśmy się już wirtualnie, Kasię (32) i Daniela (16).
Na koniec przyjechali znajomi z Opola: Ania, Andrzej i Sławek (48).
W nawiasach dystans, jaki dane osoby planowały biec.
Rano w sobotę, to już tradycja, jechałem na Parkrun i zabrałem ze sobą Magdę, Rysia i Sławka.
Na parkingu spotkaliśmy się z Tomkiem i wspólnie zrobiliśmy obieg trasy 3 km. Następnie biegliśmy spokojnie Parkrun.
https://connect.garmin.com/modern/activity/13481578172
Osoby, które się jeszcze nie znały, miały okazję do zapoznania się
Przemek, jak i ja, miał biec 48 km, a Monika, nasza koordynatorka Parkrun, zapisana była na 16 km.
Uzgodniliśmy kto, kiedy i z kim jedzie na PoYeba i ewentualnie kto się będzie razem trzymał na trasie.
Trzeba było niezwłocznie wracać, bo czas też szybko płynął.
Ubiór, technikalia
Miałem trochę dylemat jak się ubrać. Zimno, zapowiedź deszczu i wiatru, ale wiedziałem, że dynamika trasy jest taka, że się szybko rozgrzeję.
Jako pierwszą warstwę nałożyłem longa Brubeck, na to bluzę z Decathlon, długie i cienkie legginsy Attiq, buffa na szyję i czapeczkę, a kurtkę przeciwdeszczową Attiq wrzuciłem, w razie co, do auta – do podjęcia decyzji na miejscu.
Na stopy włożyłem skarpetki wodoszczelne Dexshell, buty Altra Timp4 i stuptuty.
Zabrałem też plecak i pas biegowy, by zdecydować przed biegiem, co nałożyć.
By nie zapomnieć, już wcześniej, włożyłem do auta kije biegowe.
Z ultra zostały mi żele Maurten, więc je teraz zabrałem: 6 zwykłych i jeden z kofeiną.
Dodatkowo miałem ze sobą to, co jest wymagane i niezbędne: czołówka, softflaski, koc termiczny:
Trasę znam na pamięć, ale w razie co miałem traka w telefonie i w zegarku.
Ubrany i z wyposażeniem wyruszyłem na zawody około 14:30, zabierając po drodze Danę, Kasię i Magdę.
Za nami jechała ekipa z Opola: Sławek i towarzyszący mu, ale nie biegnący: Ania i Andrzej – ci sami co nas wspierali w Lądku.
Przed startem
Po około pół godzinie dotarliśmy na miejsce zawodów. Bałem się, że będzie ciężko z dojazdem.
Końcówka trasy jest pod górę, po bardzo słabej nawierzchni. Nie było jednak tak źle.
Mieliśmy godzinę do startu, ale ten czas bardzo szybko zleciał.
Odbiór pakietów, zapoznawanie się z innymi osobami, rozmowy, finalne podjęcie decyzji co ze sobą zabieram i odprawa przy ognisku:
Postanowiłem nie zakładać kurtki przeciwdeszczowej. Miałem na sobie dwie warstwy, ale założyłem jeszcze plecak biegowy, pasa nie zakładałem. Wrzuciłem 5 żeli, w tym jeden był kofeinowy.
Przed startem zjadłem batonika, który dostaliśmy „w pakiecie”. Była jeszcze sól, ale stwierdziliśmy, że ona przyda się na odniesione rany w czasie biegu
Użyłem też Otrivin Menthol, by na trasie móc oddychać nosem.
Dana zapytała mnie przed biegiem, jakie są chipy, powiedziałem, że chip jest lotny:
Zdjęcie chyba wszystko wyjaśnia
Bieg ma charakter kameralny, jednak sumując wszystkich zawodników, ze wszystkich dystansów, to dziewczyna ma co robić.
Limity:
Jak widać, 3 pętle mają najkrótszy limit, bo to dystans dla totalnie poyebanych - „no mercy”, ale na szczęście organizatorzy delikatnie przymykają na to oko, a tym bardziej w takich warunkach, jakie teraz mieliśmy.
Po odprawie udaliśmy się na miejsce startu. Jest ono trochę przesunięte i tym samym pierwsza pętla jest też lekko krótsza.
Tam pomagałem Sławkowi wczytać kurs:
Przemek, jak widać, nie mógł się już doczekać
O równej 16.00 ruszyliśmy.
Wideo przedstartowe organizatorki Moniki:
https://www.facebook.com/10006805821079 ... 8348389029
Pętla #1:
Lapowałem pętle ręcznie, ale za punktem odżywczym, „lotny chip” łapał nas z 50 m wcześniej.
Różnica to będzie czas dobiegu do punktu i czas na nim spędzony.
Lap organizatora: 1:56:57
Mój lap: 1:58:33 (nie wiem, czemu zapamiętałem, że miałem 2:02)
Początek to około kilometrowy podbieg szutrówką, tym razem podbieg po śniegu i lodzie.
Od razu napiszę, że z każdą pętlą trasa ulegała zmianie. Co godzinę startowały kolejne dystanse, z większą ilością zawodników, zaczął padać deszcz. Odcinki śniegowe robiły się oblodzone, z płynącą wodą.
Na pierwszej pętli wszystko było jeszcze niezbyt rozbiegane i zdecydowanie mocniej zlodzone.
Tym samym gorzej było na stromych podejściach, gdzie nawet kije ciężko było wbić w lód, a łatwiej było na zejściach, gdzie jeszcze leżało więcej śniegu. Później to się odwróciło.
Zejścia to był śliski dramat, ale trochę lepiej było znaleźć punkty podporu na podejściach.
Początek spokojny, zrobiłem kilka fotek. Później już nie robiłem. Trzymałem ciągle kijki i starałem się utrzymywać pion, jak zalecał Kuba na Connect
Nie było sporo śmiałków na 3 pętle. Szacowałem, że jest nas około 20 osób.
Od razu ostro ruszył kolega Marcin, wspólnie ze swoim kolegą. Od początku było wiadome, że są tu faworytami i chłopaki do samego końca trzymając się razem, ukończyli to jako pierwsi.
Za nimi pobiegł jeszcze jeden zawodnik, a po małych tasowaniach na szczycie byłem chyba już na czwartej pozycji.
Teraz od początku to kontrolowałem. Nie znałem tu wszystkich startujących, ale postanowiłem biec pierwszą pętlę na spokojne swoim tempem i patrzeć jak to się będzie układało.
Zaczął się odcinek ze zbiegiem. Wszystko było zmrożone, ale też było sporo nierówności.
Uważać trzeba było wszędzie, więc nie ma co o tym dalej pisać
Na dole był kawałek płaski, no może jakiś lekko pofalowany, ale się tego za bardzo nie odczuwało.
Dalej zaczynał się odcinek, który na obiegu był mega błotnisty. Teraz to błoto zamroziło.
Prowadząca trójka zniknęła już mi z oczu.
Przez około 7 km biegłem, nie zapalając czołówki.
Pierwsze 10 km pętli jest względnie „łaskawe”, wiem, że zabawa zacznie się w ostatniej fazie
Będąc na górce, część czerwonego szlaku, w pobliżu trasy A6, zauważyłem już po drugiej stronie światło czołówki. Miałem więc z dobre 500 m do kogoś straty.
Zbiegłem na dół, zapaliłem czołówkę i zacząłem biec w kierunku Młyńskiej Góry.
Adam – organizator, powiedział, że tym razem będzie tam nowa lina i to na całej długości zejścia.
Tak też było i ułatwiało to sprawę. Górka ma z 50% nachylenia i zejście z niej bez liny to by była jazda bez trzymanki.
Po zejściu na dół zjadłem pierwszy żel. Nie czułem potrzeby, ale tak sobie to zaplanowałem.
Piłem co miałem ze sobą, choć na pierwszej pętli mało i oczywiście wszystko było w cholerę zimne.
Zaczęło się mocne podejście a później odcinek pofalowany i powoli się wznoszący w kierunku Bukowca, najwyższego punktu Puszczy Bukowej. Tam przypadał około 10,5 km pętli.
Odcinek ten jeszcze należał do tych „łaskawych”
Zaczynamy zabawę.
Po chwili zbieg i podbieg do Królewskiej Ścieżki, kawałek biegu po pofalowanych górkach i ostre zejście do Drogi Dolinnej. Jeszcze leżało to sporo śniegu. Buty jechały, ale obyło się bez wywrotki.
Teraz zaczynała się najbardziej wkurwiająca pętelka z górką, która czterokrotnie myślisz, że się już kończy
Podejście ostre i w cholerę zamrożone. Wbijam kije, szukam miejsc podporu, kilka razy nogi lecą do tyłu, powoli jakoś to się udaje pokonać. Dwie pierwsze fazy tej górki są najgorsze, końcówka już wchodzi lepiej.
Teraz zejście z tej górki jest lekko zmienione, szerszym łukiem, ale też jest łagodniej, bo inaczej i tu by musiała być lina. Uff, w końcu na dole i to bez wywrotki.
Kończę pętlę. Widzę kolejnych zawodników, którzy próbują wejść na górę, zaczynających pętlę.
Wszyscy jesteśmy w sumie jeszcze blisko siebie. Krzyczę jeszcze jakieś słowa do Przemka i zastanawiam się, jak Sławek tu podejdzie bez kijków
Kawałek oddechu, zakręt i kolejne mocne podejście. Tu zaczynam doganiać trzeciego zawodnika. Wchodzimy pod górę już razem, on nie ma kijków i musi na pewno bardziej uważać. Kawałek zjechał, ale ja, pomimo że mam kije, też kilka razy odcinki brałem na dwa razy
Dalej biegnę za nim, tak będzie już do końca pętli.
Zaczyna się mocne zejście, które na dole kończy się strumykiem. Teraz mało tam wody. Jak jest więcej, to zejście wygląda lekko inaczej. Jednak jak ktoś się nie spodziewa, to może tu zaliczyć małą kąpiel
Teraz odcinek w dół, ale bywa on zazwyczaj mocno błotnisty. Teraz jest zmrożony, trzeba tylko uważać na nierówności.
Na dole ostry zakręt i zaczyna się pierwsza część kolejnego, ostrego podejścia. Po tym zbiegamy w dół, pokonując po drodze wiatrołom i zaczyna się ostatnia wkurwigórka – idziemy pod Sarnią Górę.
Uff, w końcu na szczycie i szutrówka, a właściwie droga lodowa. Padał już deszcz.
Ciągle trzeci zawodnik biegł trochę przede mną, dopiero zaczynaliśmy zbieg w kierunku bazy, a Marcin z Wojtkiem, już byli na końcu szutrówki biegnąc drugą pętlę. Chłopaki dawali nieźle.
Na dole jeszcze obieg Polany Harcerskiej i koniec pętli.
Dobiegając tu, zauważyłem Monikę i coś do niej zagadałem, teraz już nie pamiętam, zapewne, by nie szła tą drogą
Przy punkcie odżywczym stała Ania i Andrzej. Powiedziałem im, by szykowali kijki dla Sławka, bo na pewno będzie je chciał. Miał w aucie a na pierwszą pętlę ich nie zabrał, bo po co?
Sam się dość szybko ogarnąłem. Uzupełniłem softflaski ciepłą wodą. Zjadłem kilka owoców, napiłem się w końcu coś ciepłego i ruszyłem na drugą pętlę już jako trzeci zawodnik.
Zalapowałem zegarek i nie wiem czemu, zapamiętałem sobie, że okrążenie zrobiłem w 2:02.
Chciałem każdą pętlę zrobić w podobnym czasie. Wiedziałem, że każde kolejne okrążenie to będzie walka z warunkami i głową. Zakładałem, że kółka mogą wejść lekko wolniej, ale postanowiłem robić wszystko, by minimalizować różnice.
Wiedziałem, co chcę robić, wiedziałem, jak chcę biec, jak rozkładać siły, a teraz wiedziałem, że chcę walczyć o trzecie miejsce.
Pętla #2:
Lap organizatora: 4:09:28
Mój lap: 4:12:24 – pętla w 2:13:51 (z czasem na punkcie odżywczym)
Lepiej było podbiegać oblodzoną szutrówką niż nią zbiegać.
Spotkałem tu sporo osób, które kończyły pętlę, ale było to na różnej długości tego odcinka, gdzie mogliśmy się mijać.
Blisko był jeszcze Przemek i Sławek oraz Dana. Nie widziałem Magdy i Bartka.
Godzinę wcześniej wybiegła już większa grupa dystansu 32 km, na pierwszą swoją pętlę.
Deszcz kropił mocniej. Słychać było wiejący wiatr, w większości puszcza przed nim chroni.
Trasa zrobiła się inna, miejscami łatwiejsza, a miejscami trudniejsza, ale sumarycznie było już na większy minus.
Kolejny żel przyjąłem trochę szybciej, bo na punkcie zjadłem niewiele. Teraz też piłem więcej, organizm się o to upominał.
Biegłem swoje. Ponownie dobiegłem do liny i próbując ją chwycić, poczułem ból w odcinku lędźwiowym. Jakoś się pozbierałem i ostrożnie zszedłem w dół.
Na odcinku w kierunku Bukowca zjadłem kolejny żel, to był trzeci, zwykły.
Na pierwszej pętli było cieplej. Teraz padający deszcz i jednak większy wiatr, zwiększały odczucia chłodu. Przynajmniej ja tak to odbierałem. Zastanawiałem się nawet przez chwilę, czy na koniec pętli nie zabrać kurtki z auta.
Na tych połoninkach wiało mocniej, ale jak je opuściłem, to już było lepiej.
Zaczęło się ostre zejście do Drogi Dolinnej, to przed wkurwipętelką.
Teraz było to już zdecydowanie gorzej. Jedna wielka ślizgawka. Nagle zacząłem zsuwać się na butach w dół, jakoś to kontrolowałem, póki nie trafił się uskok. Nogi poszły do góry, jebnąłem tyłkiem, placami i łokciami o podłoże i mnie zaczęło zsuwać zboczem w dół. Po kilku metrach zatrzymałem się na jakimś krzaczku. Nie wypuściłem kijków z ręki i na szczęście nie musiałem podchodzić pod górę, tak się Przemkowi przytrafiło.
Z lekka poobijany, bardziej mokry i brudny, z kilkoma przekleństwami, wróciłem na trasę i zacząłem pokonywać pętlę z wkurwigórką.
Plecy mnie napierd..ały, tricepsy czułem jak płoną. Jak ja tam wszedłem, to nie wiem.
Zejście bez wywrotki, Kończyłem to cholerstwo i widziałem kilku kolejnych zawodników, którzy dopiero mieli się zmagać z tym miejscem. Nic a nic im nie współczułem
Pętla niby niewielka, ale można stracić tu z 10 minut lub więcej.
Dalsza część mnie nie przerażała, wiedziałem, że jeszcze trochę i będzie koniec tej pętli. Tylko jeszcze kilka poyebanych górek.
Myślałem o wszystkich znajomych, którzy już byli na trasie. Dystans 16 km też już biegł.
Zastanawiałem się ile z tych osób może mieć teraz wkurwa na mnie.
Wiem jednak, jak to działa. Trzeba było czymś głowę zajmować.
W końcu wlazłem na Sarnią Górę i zacząłem biec w dół, kończąc tę pętlę. Było bardzo ślisko.
Woda spływała po lodzie.
Przy samej bazie, w świetle czołówki, zauważyłem Agnieszkę @agnesHel . Obok niej był też Paweł @Pablope , ale jego zauważyłem dopiero po chwili.
Agnieszka mnie nie poznała, ciemno i zapewne oświetlała ją czołówka, ale zdążyła mnie zagadać „Kolego, z jakiego jesteś dystansu?”
Byłem z tego właściwego, tym właściwym
Ich obecność mnie nie zdziwiła. Przed biegiem rozmawialiśmy, że mogą się pojawić.
Musiałem jeszcze obiec bazę. Paweł krzyknął, że czekał na mnie i będzie biegł pętlę ze mną.
Agnieszka nie biegła.
W punkcie odżywczym ponownie wypiłem ciepłą herbatę, zjadłem kilka owoców, uzupełniłem softflaski i ze środka plecaka wyciągnąłem owsiankę Lubella w tubce oraz żel z kofeiną i włożyłem je do kieszeni bluzy.
Paweł pobiegł jeszcze po coś do auta, a ja krzyknąłem, że już ruszam. Trzymałem się dalej tego co sobie poukładałem w głowie.
Wypracowałem na tej pętli 11 minut przewagi w stosunku do kolejnego zawodnika.
Pętla #3 – ostatnia, meta:
Lap organizatora: 6:27:25
Mój lap: 6:27:17 – pętla w 2:14:53
„Czip lotny” dodał nam kilka sekund
W Connect skorygowałem czas do oficjalnego, to nie robi żadnej różnicy
Biegłem z Pawłem oblodzoną szutrówką w górę. Zbiegało tam kilka osób. Wiedziałem, że mam zapas, ale odpuścić nie można. Teraz zacznie się dla każdego walka.
Na górze spotkaliśmy Danę, przez warunki poznaliśmy ją po słowach, jak wymienialiśmy uprzejmości
Miała jak ja czerwoną bluzę i jak to zauważyłem, to byłem już pewien, że to ona.
Dawała ładnie. Paweł przez telefon poinformował Agnieszkę, że za chwilę do bazy dobiegnie Dana, kończąca drugie okrążenie.
My biegliśmy dalej.
Trzymałem swoje tempo i mówiłem Pawłowi, że muszę biec swoje, on był „świeżak” i by mnie mógł łatwo zajechać
Biegnąć solo dwie pętle, w końcu miałem możliwość do kogoś się odezwać. Choć zapewne na tym etapie nie byłem za bardzo gadatliwy, ale tez czapka na uszach i wiejący wiatr nie ułatwiały konwersacji.
Na dłuższym, w miarę spokojnym podbiegu, na około czwartym kilometrze od bazy pętli, mijaliśmy dwóch chłopaków z dystansu 32 km. Zagadaliśmy do nich. Wtedy tego nie wiedziałem, ale po wymianie informacji na Connect, okazało się, że był tam kolega Maciej z Choszczna.
Zaczął się dłuższy zbieg i w okolicy Głazu Grońskiego wyciągnąłem żel Maurten, tym razem z kofeiną. Spokojnie zbiegając w dół, zjadłem cały.
Nie wiem, czy to był już jakiś bunt żołądka, czy też źle na mnie podziałała kofeina, ale zacząłem czuć się okropnie. Dostałem wręcz nudności i co chwilę myślałem, że zwymiotuję.
Dodatkowo od dłuższego czasu chciało mi się sikać, ale nie chciałem w tym zimnie się pieprzyć z ciuchami i jakoś to przetrzymywałem. Finalnie chyba to wchłonąłem i przetworzyłem – AdBlue , bo nawet na koniec zawodów tego nie zrobiłem. Dopiero w domu.
Walczyłem z tymi nudnościami, wypiłem z softflaski rozwodnioną i zimną Colę. Zaczęło mi się co jakiś czas odbijać, co traktowałem jako dobrą nutę.
Plecy jebały nadal, ale to ogarniałem. Trzeci raz i ostatni górka z liną. Bałem się, że coś tu nie wytrzyma: lina, żołądek lub plecy. Lina nowa, ale już tyle osób się tu przewaliło
Wszystko wytrzymało.
Z 600m prostej, pokonujemy wiatrołom i zaraz za nim podejście pod górę i ostatni raz napieramy połoninkami. Tu powoli żołądek sie zaczyna uspokajać, nudności przechodzą.
Miałem zjeść jeszcze owsiankę, ale postanawiam już odpuścić i tylko pić.
Dobiegamy do rozwidlenia dróg i tłumaczę Pawłowi, gdzie jest ten najwyższy szczyt Puszczy Bukowej, na obiegu biegł z chłopakami, to tu nie był.
Kończy się „łaskawszy” odcinek.
Po jakimś czasie dobiegamy do zejścia, gdzie okrążenie wcześniej poleciałem.
Teraz już tu przeszło sporo osób, najwięcej z dystansu 16 km. Są wyślizgane jakieś „nowe szlaki”
Paweł też tu walczy z zejściem. Na szczęście tym razem udaje się zrobić to bez wywrotki.
Zaczynamy wkurwipętelkę. Poprzednio tricepsy tu paliłem, a teraz o dziwo jakoś to mi najlepiej weszło. Możliwe, że już wypierałem ból, wiedząc, że to sama końcówka.
Skończyliśmy wkurwipętelkę i nie widziałem światełek czołówek kolejnych zawodników. Było dobrze, ale to jeszcze nie koniec.
Ból pleców już był mocno uciążliwy, ale na tym etapie to już mnie wszystko bolało.
Kolejne serie podejść, zejść, pokonanie strumyka i ostatni raz Sarnia Góra.
Zaczął się ostatni raz zbieg lodową szutrówką do bazy. Ślisko w uj. Uważałem, ale napierałem.
Paweł przede mną niczym sarenka, wyszukiwał lepszych miejsc
I jest tablica informacyjna, że wróciłem do Szczecina, polana z ogniskiem.
Paweł wydziera się, że to my. Jeszcze obieg polany. Nie pisałem, ale nie jest on płaski, ale już bez niczego wkurzającego. Wkurza jedynie, że trzeba to obiec
I meta:
Wideo Pawła:
https://www.youtube.com/watch?v=sRgxBIyZ8JI
Widać jak jestem z lekka upieprzony.
Nareszcie koniec i dowiezione trzecie miejsce open, z przewagą 17 minut do czwartego miejsca.
Do chłopaków z czołówki: Wojtka i Marcina, straciłem jednak 44 minuty – kosmici w krótkich spodenkach
I jakieś ciepło, w końcu trochę ciepła:
Wiedząc, że się szybko wychładzam, przebrałem się w kilka warstw grubych ubrań i dopiero tak poszedłem na dekorację.
Stan numeru startowego mówi trochę jak było
Dowiedziałem się, że Kasia, w swoim debiucie w takim biegu, na dystansie 32 km, była trzecią kobietą:
Dana jeszcze walczyła na trasie 48 km. Miała odpalonego live traka. Paweł postanowił wybiec jej naprzeciw i przybiegł z nią do mety:
Dana ukończyła 3 pętle jako pierwsza kobieta:
Był to też jej debiut na takim biegu górskim.
Najdłuższy dystans ukończyła jeszcze jedna dziewczyna.
Warunki na trasie i limit przyczyniły się do tego, że 48 km ukończyło tylko 8 osób.
Na trzecią pętlę nie ruszyli Magda Przemek, Sławek, a Bartek zszedł po pierwszej.
Szczerze myślę, że gdyby Paweł mógł biec całość, to byłbym czwarty. Paweł jest zdecydowanie mocniejszy.
Ułożyło się jednak tak, a nie inaczej.
Mam nadzieję, że będzie kolejna edycja letnia i część ze znajomych zdecyduje się ponownie tu wrócić.
Bieg jest mocno kameralny, ze świetną atmosferą, w super miejscu, takim gdzie można się nieźle sponiewierać. Poznać inne oblicze samego siebie, ale też poznać inne osoby.
Zawody są bardzo dobrze zorganizowane. Trasa była zawsze dobrze oznaczona i z każdą edycją jeszcze to dopieszczają. Nocą oznaczenia są zdecydowanie bardziej widoczne, tego nie trzeba się bać.
Na polanie, w bazie, zawsze jest ognisko, serdeczni ludzie, swojska kuchnia i rzemieślnicze piwo.
Z rozmów na koniec wynikało, że nikt się na mnie nie gniewa Obawy jednak miałem
Kilka osób zaliczyło swoje górskie debiuty. Dziewczyny, z prawie płaskiej Danii, pobiegły znakomicie. Myślę, że da im to sporego kopa.
Agnieszka, Marek, Mateusz, Monika, Rysiu i Tomek ukończyli jedną pętlę. Każdy się cieszył.
Tomek @elektrod był wysoko w klasyfikacji
Ja jeszcze w niedzielę strasznie się źle czułem po biegu. Spałem zaledwie 2,5 h. Zastanawiałem się co mnie nie boli
W poniedziałek było lepiej i pomimo trudnych pogodowych warunków, zrobiłem 8 km biegu regeneracyjnego. Nie było już dramatu.
To by było na tyle ...
Edit:
Fotki pochodzą w większości ze strony organizatora biegu, od naszych znanych fotografów sportowych.
Edit2:
Trochę spraw na pewno mi uciekło. Umysł sporo złego wypiera
Na początku jak ruszyliśmy, to zaczął działać Otrivin. Płynny katar mnie zalewał. Po kolarsku to ogarniałem, ale po kilku kilometrach, myślałem, że mi nos odpadnie. Po jakimś czasie było już wszystko jedno.
Przed zawodami, jeszcze w domu łyknąłem jedną tabletkę elektrolitów ALE, zostały jeszcze z ultra.
Resztę zabrałem ze sobą, ale zostały w aucie.
W czasie biegu bałem się, ze w każdej chwili mogą przyjść skurcze. Czasami miałem takie odczucia, dużego spięcia jakiejś partii mięśni.
Na ostatnim kółku nawet o elektrolitach rozmawialiśmy z Pawłem.
Na szczęście obeszło się bez skurczy.
Na ostatnim kółku przestały działać krople. Nos się ponownie zapchał. Musiałem już w większości oddychać ustami.
Już po biegu, przy ognisku, po dekoracji, pomimo że ubrany byłem grubo, to dostałem telepawki z zimna.
Musiałem się ratować ogrzewaniem w aucie, ale nie mogłem dojść do siebie.
Poczekałem jeszcze, aż Dana zakończy zawody i dopiero po chwili pojechałem do domu, trzęsąc się w gorącym aucie z zimna.
W domu, po kąpieli, dostałem gorączki prawie 40 st.
Tak się ze mną często dzieje po tego typu biegach.
To ze spraw, które jeszcze mi się przypomniały.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
"Tryb oszczędzania"
Po PoYebie musiałem zluzować. Sporo mnie kosztują takie biegi.
Już na zawodach zaczęły mnie boleć plecy i niestety później to trzymało, choć już zdecydowanie mniej (do czasu).
Styczniowy kilometraż:
Nabity głównie przez sobotę z PoYebem. Wtedy w jeden dzień zrobiłem 56km: Parkrun + Poyeb.
2 tygodnie po Poyebie, Przemek chciał powalczyć o życiówkę na Parkrun.
Mógł sobie pozwolić, bo nie musiał się tyle regenerować po zawodach.
Ja taki pomysł odpuściłem, ale pobiegłem mocniej ten Parkrun w 21:20 i był to mój jeden z niewielu szybszych biegów.
Przemek zrobił życiówkę 20:03. To z treningów wytrzymałościowych pod PoYeba.
Pod koniec stycznia wpadła też jedna trzydziestka:
Był to bieg bez planu, dobrze się czułem i wydłużyłem dystans.
Luty 2024
Odpuściliśmy z Przemkiem szybsze bieganie na rzecz wydłużania kilometrażu.
Najszybsze tempa były około 4:45-4:50, ale realizowane na dłuższych dystansach.
Niestety plecy nie pozwalały o sobie zapomnieć i z czasem musiałem coraz więcej odpuszczać.
3 lutego po Parkrun robiliśmy podbiegi w lesie 10x 1min.
U mnie szło to okropnie:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13790482498
Następnego dnia wybraliśmy się wspólnie z Przemkiem na cross do Puszczy Bukowej i o dziwo wtedy biegło mi się dobrze:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13810770613
Wideo: https://youtu.be/cLMH1E5YGD4
11 lutego zrobiłem dłuższy bieg zapętlony w Lesie Arkońskim:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13913876630
Niestety plecy odbierały przyjemność z biegania.
Wybierałem w większości miękki teren, ale to nie za bardzo pomagało.
No i po tym biegu skończyło się moje rumakowanie
Kręgosłup ponownie powiedział dość. Poskładało mnie tak, że w pewnym momencie chodzić nie mogłem.
19 lutego miałem na szczęście zaplanowaną wizytę u mojej fizjo.
Włączyłem tryb zupełnego oszczędzania. Przemek realizował treningi solo.
Fizjo po badaniu różnych moich zachowań: uderzała mnie młoteczkiem, nakłuwała igłą wzdłuż boków ciała i musiałem robić różne zgięcia itp; stwierdziła, że dyskopatia L5-S1 powoduje nadmierne pobudzenie układu nerwowego i przykurcze w głębokich warstwach mięśni otaczających kręgosłup, w tym moich jelit, które wg fizjo są nadmiernie napięte i pobudzają dodatkowo receptory bólowe. Tym samym powstaje błędne koło, bo napięte jelita powodują dodatkowo przykurcze w głębokich warstwach mięśni otaczających kręgosłup i nasilają ból.
Nie wiem, czy to dobrze opisałem, tak mniej więcej zapamiętałem
Wychodzi na to, że problem może pochodzić od moich flaków
Profilaktycznie biorę probiotyki Sanprobi Active oraz Debutir.
Oczywiście robię też spokojne ćwiczenia, masaże bańkami chińskimi oraz jebię się prądami.
Od tego czasu wpadło tylko kilka kontrolnych i spokojnych biegów.
Teraz w sobotę na Parkrun zrobiłem BNP, ostatni kilometr w @4:20. Bólu nie było, ale małą kompresję czułem. W domu, po biegu, już bardziej. Dlatego w niedzielę odpuściłem bieganie.
Kilometraż w lutym jest dość słaby, szczególnie ostatnie tygodnie:
Za to całkiem sporo robię różnych ćwiczeń:
Najbliższy start w zawodach miał być wspólny z Przemkiem.
Na razie nie wiem, czy pobiegnę. Źle nie jest, choć dobrze też nie.
Zakładam, że pojadę i najwyżej będę Przemka wspierał na miejscu.
Oderwę się trochę od codzienności.
Jestem jednak dobrej myśli. Ból ma swój cykl życia, już do tego przywykłem
Wiosna idzie, będzie lepiej.
https://youtu.be/8SnaIetUXkQ
Po PoYebie musiałem zluzować. Sporo mnie kosztują takie biegi.
Już na zawodach zaczęły mnie boleć plecy i niestety później to trzymało, choć już zdecydowanie mniej (do czasu).
Styczniowy kilometraż:
Nabity głównie przez sobotę z PoYebem. Wtedy w jeden dzień zrobiłem 56km: Parkrun + Poyeb.
2 tygodnie po Poyebie, Przemek chciał powalczyć o życiówkę na Parkrun.
Mógł sobie pozwolić, bo nie musiał się tyle regenerować po zawodach.
Ja taki pomysł odpuściłem, ale pobiegłem mocniej ten Parkrun w 21:20 i był to mój jeden z niewielu szybszych biegów.
Przemek zrobił życiówkę 20:03. To z treningów wytrzymałościowych pod PoYeba.
Pod koniec stycznia wpadła też jedna trzydziestka:
Był to bieg bez planu, dobrze się czułem i wydłużyłem dystans.
Luty 2024
Odpuściliśmy z Przemkiem szybsze bieganie na rzecz wydłużania kilometrażu.
Najszybsze tempa były około 4:45-4:50, ale realizowane na dłuższych dystansach.
Niestety plecy nie pozwalały o sobie zapomnieć i z czasem musiałem coraz więcej odpuszczać.
3 lutego po Parkrun robiliśmy podbiegi w lesie 10x 1min.
U mnie szło to okropnie:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13790482498
Następnego dnia wybraliśmy się wspólnie z Przemkiem na cross do Puszczy Bukowej i o dziwo wtedy biegło mi się dobrze:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13810770613
Wideo: https://youtu.be/cLMH1E5YGD4
11 lutego zrobiłem dłuższy bieg zapętlony w Lesie Arkońskim:
https://connect.garmin.com/modern/activity/13913876630
Niestety plecy odbierały przyjemność z biegania.
Wybierałem w większości miękki teren, ale to nie za bardzo pomagało.
No i po tym biegu skończyło się moje rumakowanie
Kręgosłup ponownie powiedział dość. Poskładało mnie tak, że w pewnym momencie chodzić nie mogłem.
19 lutego miałem na szczęście zaplanowaną wizytę u mojej fizjo.
Włączyłem tryb zupełnego oszczędzania. Przemek realizował treningi solo.
Fizjo po badaniu różnych moich zachowań: uderzała mnie młoteczkiem, nakłuwała igłą wzdłuż boków ciała i musiałem robić różne zgięcia itp; stwierdziła, że dyskopatia L5-S1 powoduje nadmierne pobudzenie układu nerwowego i przykurcze w głębokich warstwach mięśni otaczających kręgosłup, w tym moich jelit, które wg fizjo są nadmiernie napięte i pobudzają dodatkowo receptory bólowe. Tym samym powstaje błędne koło, bo napięte jelita powodują dodatkowo przykurcze w głębokich warstwach mięśni otaczających kręgosłup i nasilają ból.
Nie wiem, czy to dobrze opisałem, tak mniej więcej zapamiętałem
Wychodzi na to, że problem może pochodzić od moich flaków
Profilaktycznie biorę probiotyki Sanprobi Active oraz Debutir.
Oczywiście robię też spokojne ćwiczenia, masaże bańkami chińskimi oraz jebię się prądami.
Od tego czasu wpadło tylko kilka kontrolnych i spokojnych biegów.
Teraz w sobotę na Parkrun zrobiłem BNP, ostatni kilometr w @4:20. Bólu nie było, ale małą kompresję czułem. W domu, po biegu, już bardziej. Dlatego w niedzielę odpuściłem bieganie.
Kilometraż w lutym jest dość słaby, szczególnie ostatnie tygodnie:
Za to całkiem sporo robię różnych ćwiczeń:
Najbliższy start w zawodach miał być wspólny z Przemkiem.
Na razie nie wiem, czy pobiegnę. Źle nie jest, choć dobrze też nie.
Zakładam, że pojadę i najwyżej będę Przemka wspierał na miejscu.
Oderwę się trochę od codzienności.
Jestem jednak dobrej myśli. Ból ma swój cykl życia, już do tego przywykłem
Wiosna idzie, będzie lepiej.
https://youtu.be/8SnaIetUXkQ
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Jak prawie nie biegałem, to się skupiłem na większej ilości ćwiczeń.
Obserwację mam taką, że organizm wtedy zaczyna "strajkować"
Podobnie jak ktoś całe dorosłe życie pracuje i w końcu idzie na emeryturę, jest luz, jest czas i nagle wszystko siada, ciało upomina się o zaciągnięty dług.
Trochę podobne mam obserwacje co do przerw w bieganiu.
Więcej się rolowałem, więcej rozciągałem, rozluźniałem powięź, itp. a ciało co chwilę z czymś się buntowało.
W ostatnim tygodniu lutego jeszcze niespodziewanie zaczęło mnie pobolewać lewe kolano. Już od pewnego czasu czułem, że kolana domagają się zastrzyków. Tym razem nastąpiło to szybciej niż zwykle. Może degradacja nie przyśpieszyła, a jest to konsekwencja lipcowego ultra.
W kolanie czułem jakby zwiększone ciśnienie i przy niektórych niespodziewanych ruchach pojawiał się gdzieś tam ból, który szybko mijał.
27 lutego (wtorek) przebiegłem spokojnie 8,6km.
Większość to rozkopana część Szczecina.
Po biegu zauważyłem, że mam zakrwawiony duży palec w lewej stopie - oszczędzę wam foto, na Connect dałem
Wszystko się goi na mnie miesiącami, nawet paznokieć nie może porządnie odrosnąć, tylko wrasta w mięso i rani przy bieganiu i chodzeniu
Miałem już tam wcześniej obrzęk i umówioną wizytę, na środę 28.02, u podolożki.
Temat sprawnie ogarnęła, na razie obeszło się bez klamry, uff.
29 lutego (czwartek) postanowiłem wyjść i zrobić kontrolny jogging, by zobaczyć jak będzie z kolanem i innymi systemami.
Szaro to wszystko wyglądało.
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/14184865832
Jednak jako "syn wiatru i kurzu", czyli tuman, postanowiłem, że się nie poddaję i jadę z Przemkiem na zawody.
Na miejscu miałem podjąć jeszcze ostateczną decyzję, po rozeznaniu się w sytuacji jak będzie w razie co z zabezpieczeniem medycznym - pisałem, że jestem ... tuman?
Rzutem na taśmę, w piątek ogarnąłem jeszcze otejpowanie kolana (kinesiotaping).
No cóż, na szybko jeszcze nogi goliłem
Spakowany, ale zupełnie nie gotowy, czekałem na Przemka. Przyjechał z lekkim poślizgiem, bo w tym czasie jakiś wariat rozjechał na placu Rodła grupę pieszych ...
P.S.
Statystyki za luty: nazbierało się nawet 194 km biegania, ale w ostatnich 3 tygodniach lutego zrobiłem raptem 66 km.
Za to różnych ćwiczeń było 20h 26min.
Obserwację mam taką, że organizm wtedy zaczyna "strajkować"
Podobnie jak ktoś całe dorosłe życie pracuje i w końcu idzie na emeryturę, jest luz, jest czas i nagle wszystko siada, ciało upomina się o zaciągnięty dług.
Trochę podobne mam obserwacje co do przerw w bieganiu.
Więcej się rolowałem, więcej rozciągałem, rozluźniałem powięź, itp. a ciało co chwilę z czymś się buntowało.
W ostatnim tygodniu lutego jeszcze niespodziewanie zaczęło mnie pobolewać lewe kolano. Już od pewnego czasu czułem, że kolana domagają się zastrzyków. Tym razem nastąpiło to szybciej niż zwykle. Może degradacja nie przyśpieszyła, a jest to konsekwencja lipcowego ultra.
W kolanie czułem jakby zwiększone ciśnienie i przy niektórych niespodziewanych ruchach pojawiał się gdzieś tam ból, który szybko mijał.
27 lutego (wtorek) przebiegłem spokojnie 8,6km.
Większość to rozkopana część Szczecina.
Po biegu zauważyłem, że mam zakrwawiony duży palec w lewej stopie - oszczędzę wam foto, na Connect dałem
Wszystko się goi na mnie miesiącami, nawet paznokieć nie może porządnie odrosnąć, tylko wrasta w mięso i rani przy bieganiu i chodzeniu
Miałem już tam wcześniej obrzęk i umówioną wizytę, na środę 28.02, u podolożki.
Temat sprawnie ogarnęła, na razie obeszło się bez klamry, uff.
29 lutego (czwartek) postanowiłem wyjść i zrobić kontrolny jogging, by zobaczyć jak będzie z kolanem i innymi systemami.
Szaro to wszystko wyglądało.
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/14184865832
Jednak jako "syn wiatru i kurzu", czyli tuman, postanowiłem, że się nie poddaję i jadę z Przemkiem na zawody.
Na miejscu miałem podjąć jeszcze ostateczną decyzję, po rozeznaniu się w sytuacji jak będzie w razie co z zabezpieczeniem medycznym - pisałem, że jestem ... tuman?
Rzutem na taśmę, w piątek ogarnąłem jeszcze otejpowanie kolana (kinesiotaping).
No cóż, na szybko jeszcze nogi goliłem
Spakowany, ale zupełnie nie gotowy, czekałem na Przemka. Przyjechał z lekkim poślizgiem, bo w tym czasie jakiś wariat rozjechał na placu Rodła grupę pieszych ...
P.S.
Statystyki za luty: nazbierało się nawet 194 km biegania, ale w ostatnich 3 tygodniach lutego zrobiłem raptem 66 km.
Za to różnych ćwiczeń było 20h 26min.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
II Ultramaraton Szlakiem Kotła Świdwińskiego
Chwilę po Poyebie postanowiliśmy z Przemkiem zapisać się na II Ultramaraton Szlakiem Kotła Świdwińskiego:
https://biegnijmy.pl/ii-ultramaraton-sz ... kiego-2024
https://www.facebook.com/profile.php?id=100089637711626
Miało to być pierwsze ultra Przemka, pomijam PoYeba 48km, który był w sumie mini ultra
Trasa zawodów to 60km w większości szlakiem pieszym Kotła Świdwińskiego.
Opis szlaku: https://wedrujznami.pl/P-Z-ZSD/ZDR-070
Odcinek po prawej na dole został w tym roku zmieniony, ponieważ to chyba teren rezerwatu i zawody nie mogły tam przebiegać. W zeszłym roku bieg był w odwrotną stronę i obejmował ten „zakazany teren”
Fotomapa szlaku: https://www.facebook.com/media/set/?set ... 401&type=3
Zgodnie z opisem nawierzchnie trasy to:
- drogi polne i leśne ~40 km – 70 %;
- drogi asfaltowe, chodniki, deptaki piesze (asfalt, kostka brukowa) – ok 12 km – 20%;
- drogi utwardzone drugiej kategorii (tzw. kocie łby, płyty jumbo) – ok. 6 km – 10%.
Trasa zawodów 2024 r:
https://www.plotaroute.com/route/2472261
Limit to aż 11 h.
Zawody są więc dobre na pierwsze ultra.
Już na samym początku powiedziałem Przemkowi, po analizie danych z sieci, bo trasy i terenów obaj nie znaliśmy, że robimy przygotowania na czas 6h, czyli by to przebiec średnim tempem 6:00.
Czasu na przygotowania w sumie nie mieliśmy za wiele, uwzględniając chwilę oddechu po PoYebie i okres taperingu, to został miesiąc, by zrobić treningi pod ultra. Oczywiście baza była wypracowana, od zera nie startowaliśmy.
Ja po PoYebie dochodziłem niestety dłużej do siebie, bo w całości przebiegłem 3 pętle no i wiadomo jak to jest z moim zdrowiem.
Określiłem tempo 6:00, biorąc pod uwagę czas, jaki mamy na przygotowania to, że będzie to pierwsze ultra Przemka, by po tym też szybko doszedł do siebie i kontynuował treningi pod WFL.
Zmniejszyłem tempa treningowe, wydłużałem stopniowo dystanse, ale bez przesady.
Przemkowi to dobrze szło, u mnie wiecie jak było. Zależało mi jednak na przygotowaniu Przemka, a sam robiłem wszystko, by minimalizować wszelkie zło i razem z nim wystartować.
Pechowo w ostatnim tygodniu dopadło i Przemka jakieś przeziębienie. Ratował się chyba Fervexem.
Nastawienie jednak miał dobre, a to było najważniejsze.
Start zawodów był o 7 rano w sobotę 2 marca. Początkowo mieliśmy jechać autem z samego rana przed zawodami. Ze Szczecina mamy tam około 120km, z czego 90km po S6.
Chyba na 2 tygodnie przed zawodami okazało się, że możemy skorzystać z noclegu w szkolnym internacie. Zdecydowaliśmy się na to rozwiązanie i ze Szczecina wyruszyliśmy w piątek po południu.
Na miejsce dotarliśmy przed 19.00. Odebraliśmy klucze do „apartamentu”
i poszliśmy na zamek odebrać pakiety.
Noc była krótka i mało spokojna, jak to przed zawodami. Zaplanowana pobudka na 5 rano, ale obudziłem się szybciej.
Śniadanie: kawa i bułka z jagodową konfiturą. Rozpiskę co zabieramy, zrobiłem już z wyprzedzeniem, teraz było już ostateczne podejmowanie decyzji, co zakładamy i zabieramy ze sobą.
Mój ubiór: koszulka na ramiączkach i na to longsleeve Attiq z PoYeba, dół legginsy 3/4, skarpetki Attiq, buty Topo Ultraventure 3, plecak biegowy.
Wcześniej zakupiłem sprawdzony na ultra proszek Maurten Drink Mix 320. Na start zatankowaliśmy po jednej softflask 0,5l i do plecaka schowaliśmy zapas, by rozrobić go na punktach.
Zdaliśmy pokój i 6:30 ruszyliśmy na zamek, gdzie znajdował się start i meta zawodów:
https://www.zamkipolskie.com/swidwin/swidwin.html
Na miejscu był już komplet biegaczy. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu na rozmowy ze znajomymi.
Okazało się, że zebrała się całkiem spora grupa „poYebanych” osób łącznie z koordynatorem, współorganizatorem ultra Wojtkiem Weinarem.
Poznałem się też osobiście z kolegą Maciejem z Choszczna.
Do pierwszego punktu odżywczego.
Wystartowaliśmy o 7:00.
Od samego początku pilnowaliśmy z Przemkiem swoich założeń. Nic a nic nie daliśmy się ponieść startowej fali wznoszącej i euforii. Tym samym oczywiście byliśmy w ogonie startujących.
Sporo osób na foto za nami nas tam wyprzedzało. Nie ulegliśmy pokusie
Pierwsze kilometry były po asfalcie przez Świdwin, z podbiegiem na wylocie z miasta.
Po około 2km skręciliśmy na polne ścieżki w kierunku Świdwinka.
Ja lapy w zegarku miałem ustawione co 5km, Przemek miał co 1km. Jak mi wyskakiwało podsumowanie lapa, lub Przemkowi pikał dystans o równych piątkach, to uzgadnialiśmy, jakie mamy różnice w pomiarach. Obaj mieliśmy Stryd, ale Przemek miał ustawioną automatyczną kalibrację, a ja miałem lekko zaniżony współczynnik i postanowiłem tego nie zmieniać.
Już na pierwszej piątce różnica było około 100m i do końca się powoli zwiększała. U mnie dystans wyszedł około 59,7 a u Przemka 60,2km. Runalyze z punktów GPS pokazuje 60,4km, a mapa plotaroute 60 km. Podaję dla statystyk.
Pierwsza piątka odpikała mi równo w 30 min za jeziorem w Świdwinku. Trzymaliśmy się idealnie założeń.
Ponownie dobiegliśmy do asfaltu i dalej trasa prowadziła na Kluczkowo. Teren falował.
Powoli mijaliśmy kolejnych zawodników.
W Kluczkowie skręciliśmy na polno/leśne dukty. Tu powoli zaczynał się najbardziej „techniczny” odcinek – sporo terenowo urozmaicony.
Kolejna piątka w 29:18 – zyskaliśmy kilka sekund na asfaltach.
Dobiegliśmy do Cieszeniewa, zakręt i droga prowadziła przez las.
Przemek stwierdził, że musi skoczyć na „jedynkę”, aż tak mi się nie chciało, ale stwierdziłem, że po co ma mnie później gonić, lepiej zrobić to teraz i może będzie spokój do końca. Tak też było.
Z minutę straciliśmy
Wybiegliśmy z lasu i biegliśmy po polu – jak dziki
Po chwili ponownie skręciliśmy w las.
Doganialiśmy tu kolejną grupę biegaczy z numerami 94, 68 i 57.
Było wąsko i trzymaliśmy się za nimi.
Zbiegaliśmy przez las w dół w stronę Doliny Regi.
Minęło 15km. Kolejna piątka w 30:55 – tu mała strata, przerwa „1”.
Na dole ostry zakręt i wbieg na łąki. Stali tu sędziowie, ale biegliśmy grupą i nie chwycili wszystkich
Kolega z numerem 68, którego sędziowie spisali, był na pozycji 79. Nie spisany został też jeszcze jeden zawodnik z grupy, która się tam wytworzyła. Więc my z Przemkiem byliśmy wtedy gdzieś na pozycjach 81-82.
W wynikach ten punkt pomiarowy oznaczony jest jako „Dolina Regi” 15,2km.
U mnie zegarek pokazał tam 15km i czas 1h30min.
Wszystko szło zgodnie z założeniami.
Teraz biegliśmy łąką, miękki i mokry teren.
Tu zaczął się najbardziej „techniczny” odcinek.
Trafiliśmy na sporą grupę biegaczy, trzeba było zwolnić, czasami przejść do marszu.
Wydostaliśmy się z tego „odcinka specjalnego”, wbiegliśmy w chaszcze.
W pewnym momencie pokonywaliśmy jakiś dopływ Regi przez przerzucone tapicerowane drzwi, które niebezpiecznie się wyginały
Nie zrobiłem foto, bo zauważyłem je w ostatniej chwili biegnąć w sporej grupie.
Dopiero po chwili trasa się poprawiła.
Na tym odcinku złapałem jakiegoś doła, mentalny kryzys. Mało się odzywałem i nie robiłem zdjęć.
Trzymałem się pleców Przemka.
20km minęło w Bierzwnicy. Czwarte 5km zrobiliśmy w 30:13, więc nawet w miarę odrobiliśmy straty na tym urozmaiconym terenie.
Dobiegliśmy ponownie do asfaltowej drogi i zmierzaliśmy do Rycerzewka, gdzie był kolejny punkt pomiarowy i za nim pierwszy punkt odżywczy.
Tu sędzia nas spisał i na 23km mamy czas 02:16:08 i byliśmy już na miejscach 48-49.
Dobiegliśmy do punktu odżywczego.
Staraliśmy się ogarnąć w miarę sprawnie. Do softflaski wsypałem Maurten Drink Mix 320, zalałem wodą, a drugą uzupełniłem do pełna. W rękę złapałem kilka kabanosów.
Mam większą wprawę i szybciej to zrobiłem od Przemka, ale poradził sobie też całkiem sprawnie.
Na punkcie było sporo „dobrodziejstw”, ale skusiły mnie tylko kabanoski
Miałem ze sobą 5 sztuk elektrolitów ALE Hydro Salt. Tylko tyle zostało mi po ultra.
Podzieliłem się z Przemkiem i na każdym punkcie odżywczym łyknęliśmy po jednej tabletce.
Zamówiłem je z wyprzedzeniem, ale niestety nie dotarły na czas. Były do odbioru w poniedziałek po zawodach.
Zeszło nam tu ze 3 min. Ruszyliśmy dalej.
Do drugiego punktu odżywczego.
Okazało się, że obaj nie zamknęliśmy plecaków
U mnie zauważył to jeden z biegaczy i mi zamknął zamek, a ja zrobiłem to samo z plecakiem Przemka.
Kolejna piątka, czyli 25km piknęło nad Jeziorem Klęckim, zrobiona w 31:38. Czas obejmuje punkt odżywczy. Teren był dobry, więc troszkę straty odrobiliśmy. Na siłę tego nie robiliśmy.
Zaczął się odcinek z płytami jumbo.
30km minęło w pobliżu Stajni Karsibór. Przemek ładnie prowadził, trasa sprzyjała i piątka weszła w 29:02.
Z tego co pamiętam to przez Karsibór biegliśmy brukiem, który na szczęście jakoś bokiem dawało się w miarę omijać.
Dobiegliśmy do skrzyżowania, gdzie przebiega granica powiatów: świdwińskiego i drawskiego i skręciliśmy w prawo, w polną drogę.
Dobiegliśmy do jakiegoś stawu, gdzie po chwili minęła kolejna piątka, czyli 35km.
Zrobiliśmy ją podobnie jak poprzednią w 29:05.
Nie czułem się ciągle zbyt dobrze. Zostawałem często lekko z tyłu. Odciążałem odruchowo lewe kolano i chyba przez większą pracę prawej nogi, zaczął mnie w niej spinać się dwugłowy.
Bałem się, że złapie mnie w końcu tam skurcz. Zmieniałem krok, szukałem ruchu, który pomagał.
Miękka droga sprzyjała.
Zbliżaliśmy się do drugiego i ostatniego punktu odżywczego nad Jeziorem Więcław.
Skręciliśmy w lewo w drogę nad jezioro, gdzie też była mijanka, bo później z tego punktu musieliśmy wrócić tą samą trasą.
Na początku omijaliśmy bokiem kałużę, trzymałem się za blisko Przemka, w ostatniej chwili zauważyłem gałąź, nagle się schyliłem i mnie jebły plecy.
Niestety to był punkt zapalny. Chwilę łapałem oddech i ruszyłem dalej.
Do punktu teren był pofalowany, ale bardziej trasa szła w dół, wiedzieliśmy więc, że powrót będzie mniej przyjemny
Przed punktem odżywczym ponownie był punkt sędziowski. Wg wyników Więcław na 37,1km.
Tu dotarliśmy w czasie 03:40:01 na lokatach 38-39.
Tu ponowna akcja z rozrabianiem proszku. Została mi jeszcze część we flasce, to dolałem tam wody, a w drugiej rozrobiłem nowy. Mieliśmy ze sobą zapas, by na każdym punkcie rozrobić po dwie softflaski, ale nie czułem takiej potrzeby.
Na poprzednim punkcie wziąłem kilka kabanosów, nie zjadłem wszystkiego, trzymałem je w woreczku, gdyby naszła mnie ochota.
Przez chyba 40km na raty jadłem jeszcze baton Maurten:
https://365sportu.pl/pl/p/Baton-energet ... kakao/2571
Na tym punkcie ponownie szybko się uwinąłem i czekałem na Przemka. Była kawa, to wziąłem kubek, wypiłem kilka łyków i dałem Przemkowi.
Na wynos zabrałem ponownie kilka kabanosów i połowę banana. Zeszło tu nam ze 4-5 minut.
Do mety na zamku w Świdwinie.
Ruszyłem powoli, jedząc to, co zabrałem i czekając na Przemka.
Po chwili się pojawił i ruszyliśmy pod górę wspólnym odcinkiem. Całkiem sporo osób biegło tu w stronę punktu. Na szczęście my mieliśmy to już za sobą.
Po chwili Przemek kazał mi zwolnić, chyba odruchowo docisnąłem, albo po prostu potrzebował wytchnienia, by przyswoić jedzenie
Po chwili doszedł do siebie i zaczął ponownie prowadzić. Dogoniliśmy młodego chłopaka, z którym na trasie kilka razy się tasowaliśmy.
Powiedział, że biegł za nami i wyglądał naszych czapeczek, mieliśmy takie same, ale nie spodziewał się, że zostaliśmy dłużej na punkcie.
Postanowił się nas trzymać.
W okolicy Miłoszewic minęło 40km. Ta piątka zrobiona w 34:21 – czas oczywiście z punktem odżywczym. Widać jak się traci cenne minuty.
Po chwili dogoniliśmy kolejnego młodego chłopaka i nasz współtowarzysz zaczął go zachęcać, by się też nas trzymał. Tak też zrobił.
Dobiegliśmy do rozdroża w Rzepczynie i skręciliśmy w kierunku Grądzkie-Przyrzecze.
Chyba zadziałał na chłopaków punkt odżywczy, bo odżyli i zaczęli się od nas oddalać
Ponownie z Przemkiem biegliśmy sami.
Dobiegliśmy do kolejnego bruku w Przyrzeczu, tu minęło 45km.
Piątka w 29:36.
Przy jednym z domów stała mała dziewczynka z mamą. Pytała, czy chcemy wodę. Było to miłe. Odmówiliśmy grzecznie. Jej mama krzyknęła w naszym kierunku „O bliźniaki!”. Mieliśmy z Przemkiem ubaw
Byliśmy podobnie ubrani, mieliśmy takie same czapeczki, ale żeby brać nas za bliźniaków?
Być może niektórzy skorzystali z propozycji dziewczynki, bo pragnienie dawało się im we znaki
Pamiętałem z analizy trasy, że na tej piątce będzie przypadał jakiś ostatni większy, ale też rozciągnięty wznios.
Z drogi brukowej skręciliśmy w lewo w pola. Zaczęło się to, o czym wspomniałem. Dodatkowo teren nie był łatwy. Trzeba było na polu szukać lepszych ścieżek.
Teraz ja zacząłem prowadzić. Starałem się utrzymywać tempo, tak by dodatkowo nie tracić sekund.
Dobiegłem w końcu na górę i pod lasem obróciłem się, by zobaczyć jak radzi sobie Przemek.
Niestety dostałem kolejny, bardzo mocny strzał w odcinku lędźwiowym. Zatkało mnie w cholerę.
Zobaczyłem, że Przemek lekko został, ale napiera.
Na tym odcinku był niezły przesiew, Wyprzedziłem tu sporo osób. Kogo nie mijałem, to się dziwił, że biegnę.
Dłużyła się ta piątka.
50km minęło w miejscowości Mulite. 5km w 29:48, więc pomimo cięższego odcinka utrzymałem tempo.
Zostało 10km do mety. Zgodnie z założeniami teraz mieliśmy podjąć decyzję, czy damy radę coś dokręcić i zniwelować czas spędzony na punktach, tak by ewentualnie zmieścić się w 6h.
Było trochę zakrętów i już bez nagłego oglądania się widziałem, że Przemek nadal napiera, choć już trochę nas dzieliło.
Postanowiłem dalej biec zgodnie z założeniami.
Było już ciężko. Głowa podpowiadała różne durne pomysły, ale już to dobrze znam.
Kilometry ciągnęły się jak flaki z olejem.
Zdjęć już mi się nie chciało robić, a bałem się też, że za każdy zbędny ruch zapłacę strzałem w plecach.
Kilka razy mnie przytkało, ale już mniej.
Dobiegłem do Chomętowa, gdzie zaczął się bruk z lekkim wzniosem. Tu minąłem chyba dwóch zawodników.
Przypomniało mi się jeszcze, że młodych chłopaków, którzy biegli kawałek z nami, a później nam odskoczyli, już dawno wyprzedziłem
Bruk na szczęście za Chomętowem się skończył i zaczął się asfalt na Koszanowo.
W Koszanowie minęło 55km. Piątka w 29:34. Za dużo nie odrobiłem.
Nie chciałem jednak na tym etapie bardziej dociskać, nie czułem się wcale pewnie, a zmęczenie przecież mniejsze nie było.
Skręciłem w prawo, już w kierunku Świdwina, po drodze był już tylko Świdwinek.
Tam gdzieś zobaczyłem znajome auto, z którego wyskoczył nasz fotograf Jarek Dulny
Powiedział mi, że za zakrętem będzie z górki i, że do mety jest około 3,5km.
Wg wskazań Garmina myślałem, że mam jeszcze około 4km. Nie biegłem już z Przemkiem i nie mogłem porównać dystansów. Ucieszyłem się, bo wiedziałem, że mój trochę zaniża dystans.
Postanowiłem jeszcze docisnąć, pomimo że głowa i nogi broniły się przed tym pomysłem.
Ostatnią piątkę pokonałem tempem 5:38.
Kilka zakrętów w Świdwinie, były dobrze obstawione przez wolontariuszy, strażaków i byłem już pod zamkiem.
Mały podbieg na dziedziniec. Słyszałem przez głośniki swe imię i nazwisko, chyba ktoś drogą radiową doniósł, że biegnie „Rudy 102” – mój nr startowy
Mata odnotowała czas 5:59:27 i 29 miejsce open.
Dziewczyna przez chwilę nie mogła założyć mi medalu, bo w tym momencie jebły mnie plecy
Okazało się, że zająłem drugie miejsce w kategorii weteranów 50+.
Nie należało się „z urzędu”, bo jednak w tej kategorii było nas czternastu
Czekałem na Przemka. 3 minuty za mną przybiegł kolejny zawodnik, nie był to Przemek, ale po nim już on.
Przemka czas to 06:04:22 i 31 miejsce open.
Po biegu odpoczęliśmy chwilę na zamku, zjedliśmy ciepły posiłek i poszliśmy się wykąpać.
Zakończenie i dekoracje były o 18.00. Postanowiliśmy poczekać.
Podsumowanie
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/14214160147
Zasadniczo plan zrealizowaliśmy w 100%. 6h było w tym wyznacznikiem tempa. Łatwo wszystko przeliczać na dystansie 60km. Tu czas na mecie jest też średnim tempem biegu. Oczywiście h:min zamieniamy na min:s.
Tu mój wykres tempa, zaznaczyłem gdzie się coś działo:
Było równiutko, jak po sznurku, zgodnie z planem.
Czas w strefach:
Tu widać, jaki ustawiłem wcześniej cel, uwzględniłem w nim punkty odżywcze:
Całość trasy przebiegliśmy. Ja tylko kilka razy szedłem tam, gdzie się nie dało biec: na „odcinku specjalnym”, na mokradłach i jak były zatory. Wszystkie górki pokonałem biegiem.
Najlepsze odcinki z Runalyze:
Co do trasy biegu, to sprawę oddaje trochę opis:
Oczywiście na czas biegu trasa zawodów była dodatkowo oznakowana. Mieliśmy wgrane traki w zegarkach, ja również w telefonie. Ani razu nie zabłądziliśmy. W kilku newralgicznych punktach stał ktoś z ekipy zabezpieczającej zawody.
Tą porą roku trasa nie była zbyt urokliwa. Plus, że teren często się zmieniał i był dość urozmaicony tak jak i nawierzchnia.
Organizacja zawodów była bardzo dobra. Opłata niewielka jak na takie zawody, bo w pierwszej turze 59 zł, a w kolejnej 79 zł.
My się zapisywaliśmy drugim rzutem.
Super sprawę robi start i zakończenie na zamku. Dekoracja i ognisko za zamkiem.
Punkty odżywcze wyglądały też dobrze.
Na mecie, w auli zamku wydawany był ciepły, wege posiłek. Dodatkowo było pyszne, swojskie ciasto.
Myślałem, że nie zapamiętałem za wiele z tego biegu, ale jak zacząłem pisać, to jednak coś sobie poprzypominałem
Na początku biegu miałem spore obawy o swoje zdrowie. Bałem się, jak wrócę do Świdwina w razie, gdybym musiał zejść z trasy. W mojej sytuacji wolałbym bieg po pętli, ale dla ogółu na pewno taka trasa po jednej pętli jest lepsza. Dla głowy też.
Jak zobaczyłem, że na trasie był autem kolega Adam (współorganizator PoYeba), który wspierał żonę Monikę:
oraz nasz fotograf Jarek Dulny, to poczułem się już pod tym względem lepiej. Widziałem ich na trasie kilka razy i w razie co wiem, że też bym mógł liczyć na powrót z nimi do bazy.
Systemy jednak wytrzymały. Nie złapał mnie ani razu żaden skurcz, a trochę osób z tym walczyło.
Tejpy pod legginsami przy zgięciu kolanowym, niestety się odkleiły, zrolowały i wżynały w ciało.
W czasie biegu tego nie czułem, ale miałem przetartą tam skórę. W czasie kąpieli piekło w diabli i tejpy zerwałem.
Przed biegiem łyknąłem Nospę i nie miałem też problemów z brzuchem.
Teraz mnie coś z lekka rozkłada: ból gardła, uszu, kaszel. Przemek mi chyba to sprzedał
Ważne, że nie zrobiłem sobie żadnej krzywdy, a wprowadzone zawczasu, działania naprawczo-zapobiegawcze, przyniosły dobre rezultaty.
Oczywiście po tym biegu moje problemy cudownie nie zniknęły.
Postanowiłem zrobić jeszcze z 2 tygodnie roztrenowania. Możliwe, że jakiś krótki jogging wpadnie, ale to nie wyklucza odpoczynku. W niedzielę po zawodach spokojnie potruchtałem 6km na stadionie.
Chodzę normalnie, po schodach też
Wskaźniki Garmina już są na dobrym poziomie. W przeciwieństwie do ultra B7S szybko dochodzę do siebie.
Ja jestem bardzo zadowolony oczywiście nie tylko z siebie, ale przede wszystkim z Przemka.
Z tego co udało się nam wspólnie zrealizować. Trzeba przyznać, że dopisała nam też pogoda, ale dostosowanie się do niej i korekty tempa, również braliśmy pod uwagę.
P.S.
Oprócz moich fotek, wykorzystałem w relacji zawodów również zdjęcia z migawki od Jarka Dulnego, oficjalnego fotografa biegu:
https://www.facebook.com/media/set/?van ... 0204043325
Wszystkie są oznaczone.
Chwilę po Poyebie postanowiliśmy z Przemkiem zapisać się na II Ultramaraton Szlakiem Kotła Świdwińskiego:
https://biegnijmy.pl/ii-ultramaraton-sz ... kiego-2024
https://www.facebook.com/profile.php?id=100089637711626
Miało to być pierwsze ultra Przemka, pomijam PoYeba 48km, który był w sumie mini ultra
Trasa zawodów to 60km w większości szlakiem pieszym Kotła Świdwińskiego.
Opis szlaku: https://wedrujznami.pl/P-Z-ZSD/ZDR-070
Nałożyłem na siebie trasę szlaku i zawodów:Szlak Kotła Świdwińskiego, to lokalny szlak turystyczny, przebiegający przez Wysoczyznę Łobeską oraz północne krańce Pojezierza Drawskiego. Tworzy pętlę - zaczyna się i kończy, w dwóch punktach Świdwina (PKP-Zamek). Jego nazwa upamiętnia krwawe walki z marca 1945 roku, kiedy to oddziały I Armii Wojska Polskiego okrążyły pod Świdwinem X Korpus Armijny SS pod dowództwem Guntera von Krappe. Niemcy przez kilka dni bezskutecznie usiłowali się wydostać z mokradeł pomiędzy Rzepczynem, Bierzwnicą i Karsibiorem. Polscy żołnierze w kotle świdwińskim, wzięli łącznie do niewoli około 9 tysięcy jeńców, zdobyli i zniszczyli wielkie ilości ciężkiego i lekkiego. Poległo około 2,5 tysiąca Niemców. Okupiono to ciężkimi stratami po stronie polskiej - 861 zabitych, 627 zaginionych i 2452 rannych. Pozostałości po walkach są znajdowane do dziś. Po drodze węzły z lokalnymi szlakami konnymi i rowerowym niebieskim Wzniesień Moreny Czołowej.
Odcinek po prawej na dole został w tym roku zmieniony, ponieważ to chyba teren rezerwatu i zawody nie mogły tam przebiegać. W zeszłym roku bieg był w odwrotną stronę i obejmował ten „zakazany teren”
Fotomapa szlaku: https://www.facebook.com/media/set/?set ... 401&type=3
Zgodnie z opisem nawierzchnie trasy to:
- drogi polne i leśne ~40 km – 70 %;
- drogi asfaltowe, chodniki, deptaki piesze (asfalt, kostka brukowa) – ok 12 km – 20%;
- drogi utwardzone drugiej kategorii (tzw. kocie łby, płyty jumbo) – ok. 6 km – 10%.
Trasa zawodów 2024 r:
https://www.plotaroute.com/route/2472261
Limit to aż 11 h.
Zawody są więc dobre na pierwsze ultra.
Już na samym początku powiedziałem Przemkowi, po analizie danych z sieci, bo trasy i terenów obaj nie znaliśmy, że robimy przygotowania na czas 6h, czyli by to przebiec średnim tempem 6:00.
Czasu na przygotowania w sumie nie mieliśmy za wiele, uwzględniając chwilę oddechu po PoYebie i okres taperingu, to został miesiąc, by zrobić treningi pod ultra. Oczywiście baza była wypracowana, od zera nie startowaliśmy.
Ja po PoYebie dochodziłem niestety dłużej do siebie, bo w całości przebiegłem 3 pętle no i wiadomo jak to jest z moim zdrowiem.
Określiłem tempo 6:00, biorąc pod uwagę czas, jaki mamy na przygotowania to, że będzie to pierwsze ultra Przemka, by po tym też szybko doszedł do siebie i kontynuował treningi pod WFL.
Zmniejszyłem tempa treningowe, wydłużałem stopniowo dystanse, ale bez przesady.
Przemkowi to dobrze szło, u mnie wiecie jak było. Zależało mi jednak na przygotowaniu Przemka, a sam robiłem wszystko, by minimalizować wszelkie zło i razem z nim wystartować.
Pechowo w ostatnim tygodniu dopadło i Przemka jakieś przeziębienie. Ratował się chyba Fervexem.
Nastawienie jednak miał dobre, a to było najważniejsze.
Start zawodów był o 7 rano w sobotę 2 marca. Początkowo mieliśmy jechać autem z samego rana przed zawodami. Ze Szczecina mamy tam około 120km, z czego 90km po S6.
Chyba na 2 tygodnie przed zawodami okazało się, że możemy skorzystać z noclegu w szkolnym internacie. Zdecydowaliśmy się na to rozwiązanie i ze Szczecina wyruszyliśmy w piątek po południu.
Na miejsce dotarliśmy przed 19.00. Odebraliśmy klucze do „apartamentu”
i poszliśmy na zamek odebrać pakiety.
Noc była krótka i mało spokojna, jak to przed zawodami. Zaplanowana pobudka na 5 rano, ale obudziłem się szybciej.
Śniadanie: kawa i bułka z jagodową konfiturą. Rozpiskę co zabieramy, zrobiłem już z wyprzedzeniem, teraz było już ostateczne podejmowanie decyzji, co zakładamy i zabieramy ze sobą.
Mój ubiór: koszulka na ramiączkach i na to longsleeve Attiq z PoYeba, dół legginsy 3/4, skarpetki Attiq, buty Topo Ultraventure 3, plecak biegowy.
Wcześniej zakupiłem sprawdzony na ultra proszek Maurten Drink Mix 320. Na start zatankowaliśmy po jednej softflask 0,5l i do plecaka schowaliśmy zapas, by rozrobić go na punktach.
Zdaliśmy pokój i 6:30 ruszyliśmy na zamek, gdzie znajdował się start i meta zawodów:
https://www.zamkipolskie.com/swidwin/swidwin.html
Na miejscu był już komplet biegaczy. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu na rozmowy ze znajomymi.
Okazało się, że zebrała się całkiem spora grupa „poYebanych” osób łącznie z koordynatorem, współorganizatorem ultra Wojtkiem Weinarem.
Poznałem się też osobiście z kolegą Maciejem z Choszczna.
Do pierwszego punktu odżywczego.
Wystartowaliśmy o 7:00.
Od samego początku pilnowaliśmy z Przemkiem swoich założeń. Nic a nic nie daliśmy się ponieść startowej fali wznoszącej i euforii. Tym samym oczywiście byliśmy w ogonie startujących.
Sporo osób na foto za nami nas tam wyprzedzało. Nie ulegliśmy pokusie
Pierwsze kilometry były po asfalcie przez Świdwin, z podbiegiem na wylocie z miasta.
Po około 2km skręciliśmy na polne ścieżki w kierunku Świdwinka.
Ja lapy w zegarku miałem ustawione co 5km, Przemek miał co 1km. Jak mi wyskakiwało podsumowanie lapa, lub Przemkowi pikał dystans o równych piątkach, to uzgadnialiśmy, jakie mamy różnice w pomiarach. Obaj mieliśmy Stryd, ale Przemek miał ustawioną automatyczną kalibrację, a ja miałem lekko zaniżony współczynnik i postanowiłem tego nie zmieniać.
Już na pierwszej piątce różnica było około 100m i do końca się powoli zwiększała. U mnie dystans wyszedł około 59,7 a u Przemka 60,2km. Runalyze z punktów GPS pokazuje 60,4km, a mapa plotaroute 60 km. Podaję dla statystyk.
Pierwsza piątka odpikała mi równo w 30 min za jeziorem w Świdwinku. Trzymaliśmy się idealnie założeń.
Ponownie dobiegliśmy do asfaltu i dalej trasa prowadziła na Kluczkowo. Teren falował.
Powoli mijaliśmy kolejnych zawodników.
W Kluczkowie skręciliśmy na polno/leśne dukty. Tu powoli zaczynał się najbardziej „techniczny” odcinek – sporo terenowo urozmaicony.
Kolejna piątka w 29:18 – zyskaliśmy kilka sekund na asfaltach.
Dobiegliśmy do Cieszeniewa, zakręt i droga prowadziła przez las.
Przemek stwierdził, że musi skoczyć na „jedynkę”, aż tak mi się nie chciało, ale stwierdziłem, że po co ma mnie później gonić, lepiej zrobić to teraz i może będzie spokój do końca. Tak też było.
Z minutę straciliśmy
Wybiegliśmy z lasu i biegliśmy po polu – jak dziki
Po chwili ponownie skręciliśmy w las.
Doganialiśmy tu kolejną grupę biegaczy z numerami 94, 68 i 57.
Było wąsko i trzymaliśmy się za nimi.
Zbiegaliśmy przez las w dół w stronę Doliny Regi.
Minęło 15km. Kolejna piątka w 30:55 – tu mała strata, przerwa „1”.
Na dole ostry zakręt i wbieg na łąki. Stali tu sędziowie, ale biegliśmy grupą i nie chwycili wszystkich
Kolega z numerem 68, którego sędziowie spisali, był na pozycji 79. Nie spisany został też jeszcze jeden zawodnik z grupy, która się tam wytworzyła. Więc my z Przemkiem byliśmy wtedy gdzieś na pozycjach 81-82.
W wynikach ten punkt pomiarowy oznaczony jest jako „Dolina Regi” 15,2km.
U mnie zegarek pokazał tam 15km i czas 1h30min.
Wszystko szło zgodnie z założeniami.
Teraz biegliśmy łąką, miękki i mokry teren.
Tu zaczął się najbardziej „techniczny” odcinek.
Trafiliśmy na sporą grupę biegaczy, trzeba było zwolnić, czasami przejść do marszu.
Wydostaliśmy się z tego „odcinka specjalnego”, wbiegliśmy w chaszcze.
W pewnym momencie pokonywaliśmy jakiś dopływ Regi przez przerzucone tapicerowane drzwi, które niebezpiecznie się wyginały
Nie zrobiłem foto, bo zauważyłem je w ostatniej chwili biegnąć w sporej grupie.
Dopiero po chwili trasa się poprawiła.
Na tym odcinku złapałem jakiegoś doła, mentalny kryzys. Mało się odzywałem i nie robiłem zdjęć.
Trzymałem się pleców Przemka.
20km minęło w Bierzwnicy. Czwarte 5km zrobiliśmy w 30:13, więc nawet w miarę odrobiliśmy straty na tym urozmaiconym terenie.
Dobiegliśmy ponownie do asfaltowej drogi i zmierzaliśmy do Rycerzewka, gdzie był kolejny punkt pomiarowy i za nim pierwszy punkt odżywczy.
Tu sędzia nas spisał i na 23km mamy czas 02:16:08 i byliśmy już na miejscach 48-49.
Dobiegliśmy do punktu odżywczego.
Staraliśmy się ogarnąć w miarę sprawnie. Do softflaski wsypałem Maurten Drink Mix 320, zalałem wodą, a drugą uzupełniłem do pełna. W rękę złapałem kilka kabanosów.
Mam większą wprawę i szybciej to zrobiłem od Przemka, ale poradził sobie też całkiem sprawnie.
Na punkcie było sporo „dobrodziejstw”, ale skusiły mnie tylko kabanoski
Miałem ze sobą 5 sztuk elektrolitów ALE Hydro Salt. Tylko tyle zostało mi po ultra.
Podzieliłem się z Przemkiem i na każdym punkcie odżywczym łyknęliśmy po jednej tabletce.
Zamówiłem je z wyprzedzeniem, ale niestety nie dotarły na czas. Były do odbioru w poniedziałek po zawodach.
Zeszło nam tu ze 3 min. Ruszyliśmy dalej.
Do drugiego punktu odżywczego.
Okazało się, że obaj nie zamknęliśmy plecaków
U mnie zauważył to jeden z biegaczy i mi zamknął zamek, a ja zrobiłem to samo z plecakiem Przemka.
Kolejna piątka, czyli 25km piknęło nad Jeziorem Klęckim, zrobiona w 31:38. Czas obejmuje punkt odżywczy. Teren był dobry, więc troszkę straty odrobiliśmy. Na siłę tego nie robiliśmy.
Zaczął się odcinek z płytami jumbo.
30km minęło w pobliżu Stajni Karsibór. Przemek ładnie prowadził, trasa sprzyjała i piątka weszła w 29:02.
Z tego co pamiętam to przez Karsibór biegliśmy brukiem, który na szczęście jakoś bokiem dawało się w miarę omijać.
Dobiegliśmy do skrzyżowania, gdzie przebiega granica powiatów: świdwińskiego i drawskiego i skręciliśmy w prawo, w polną drogę.
Dobiegliśmy do jakiegoś stawu, gdzie po chwili minęła kolejna piątka, czyli 35km.
Zrobiliśmy ją podobnie jak poprzednią w 29:05.
Nie czułem się ciągle zbyt dobrze. Zostawałem często lekko z tyłu. Odciążałem odruchowo lewe kolano i chyba przez większą pracę prawej nogi, zaczął mnie w niej spinać się dwugłowy.
Bałem się, że złapie mnie w końcu tam skurcz. Zmieniałem krok, szukałem ruchu, który pomagał.
Miękka droga sprzyjała.
Zbliżaliśmy się do drugiego i ostatniego punktu odżywczego nad Jeziorem Więcław.
Skręciliśmy w lewo w drogę nad jezioro, gdzie też była mijanka, bo później z tego punktu musieliśmy wrócić tą samą trasą.
Na początku omijaliśmy bokiem kałużę, trzymałem się za blisko Przemka, w ostatniej chwili zauważyłem gałąź, nagle się schyliłem i mnie jebły plecy.
Niestety to był punkt zapalny. Chwilę łapałem oddech i ruszyłem dalej.
Do punktu teren był pofalowany, ale bardziej trasa szła w dół, wiedzieliśmy więc, że powrót będzie mniej przyjemny
Przed punktem odżywczym ponownie był punkt sędziowski. Wg wyników Więcław na 37,1km.
Tu dotarliśmy w czasie 03:40:01 na lokatach 38-39.
Tu ponowna akcja z rozrabianiem proszku. Została mi jeszcze część we flasce, to dolałem tam wody, a w drugiej rozrobiłem nowy. Mieliśmy ze sobą zapas, by na każdym punkcie rozrobić po dwie softflaski, ale nie czułem takiej potrzeby.
Na poprzednim punkcie wziąłem kilka kabanosów, nie zjadłem wszystkiego, trzymałem je w woreczku, gdyby naszła mnie ochota.
Przez chyba 40km na raty jadłem jeszcze baton Maurten:
https://365sportu.pl/pl/p/Baton-energet ... kakao/2571
Na tym punkcie ponownie szybko się uwinąłem i czekałem na Przemka. Była kawa, to wziąłem kubek, wypiłem kilka łyków i dałem Przemkowi.
Na wynos zabrałem ponownie kilka kabanosów i połowę banana. Zeszło tu nam ze 4-5 minut.
Do mety na zamku w Świdwinie.
Ruszyłem powoli, jedząc to, co zabrałem i czekając na Przemka.
Po chwili się pojawił i ruszyliśmy pod górę wspólnym odcinkiem. Całkiem sporo osób biegło tu w stronę punktu. Na szczęście my mieliśmy to już za sobą.
Po chwili Przemek kazał mi zwolnić, chyba odruchowo docisnąłem, albo po prostu potrzebował wytchnienia, by przyswoić jedzenie
Po chwili doszedł do siebie i zaczął ponownie prowadzić. Dogoniliśmy młodego chłopaka, z którym na trasie kilka razy się tasowaliśmy.
Powiedział, że biegł za nami i wyglądał naszych czapeczek, mieliśmy takie same, ale nie spodziewał się, że zostaliśmy dłużej na punkcie.
Postanowił się nas trzymać.
W okolicy Miłoszewic minęło 40km. Ta piątka zrobiona w 34:21 – czas oczywiście z punktem odżywczym. Widać jak się traci cenne minuty.
Po chwili dogoniliśmy kolejnego młodego chłopaka i nasz współtowarzysz zaczął go zachęcać, by się też nas trzymał. Tak też zrobił.
Dobiegliśmy do rozdroża w Rzepczynie i skręciliśmy w kierunku Grądzkie-Przyrzecze.
Chyba zadziałał na chłopaków punkt odżywczy, bo odżyli i zaczęli się od nas oddalać
Ponownie z Przemkiem biegliśmy sami.
Dobiegliśmy do kolejnego bruku w Przyrzeczu, tu minęło 45km.
Piątka w 29:36.
Przy jednym z domów stała mała dziewczynka z mamą. Pytała, czy chcemy wodę. Było to miłe. Odmówiliśmy grzecznie. Jej mama krzyknęła w naszym kierunku „O bliźniaki!”. Mieliśmy z Przemkiem ubaw
Byliśmy podobnie ubrani, mieliśmy takie same czapeczki, ale żeby brać nas za bliźniaków?
Być może niektórzy skorzystali z propozycji dziewczynki, bo pragnienie dawało się im we znaki
Pamiętałem z analizy trasy, że na tej piątce będzie przypadał jakiś ostatni większy, ale też rozciągnięty wznios.
Z drogi brukowej skręciliśmy w lewo w pola. Zaczęło się to, o czym wspomniałem. Dodatkowo teren nie był łatwy. Trzeba było na polu szukać lepszych ścieżek.
Teraz ja zacząłem prowadzić. Starałem się utrzymywać tempo, tak by dodatkowo nie tracić sekund.
Dobiegłem w końcu na górę i pod lasem obróciłem się, by zobaczyć jak radzi sobie Przemek.
Niestety dostałem kolejny, bardzo mocny strzał w odcinku lędźwiowym. Zatkało mnie w cholerę.
Zobaczyłem, że Przemek lekko został, ale napiera.
Na tym odcinku był niezły przesiew, Wyprzedziłem tu sporo osób. Kogo nie mijałem, to się dziwił, że biegnę.
Dłużyła się ta piątka.
50km minęło w miejscowości Mulite. 5km w 29:48, więc pomimo cięższego odcinka utrzymałem tempo.
Zostało 10km do mety. Zgodnie z założeniami teraz mieliśmy podjąć decyzję, czy damy radę coś dokręcić i zniwelować czas spędzony na punktach, tak by ewentualnie zmieścić się w 6h.
Było trochę zakrętów i już bez nagłego oglądania się widziałem, że Przemek nadal napiera, choć już trochę nas dzieliło.
Postanowiłem dalej biec zgodnie z założeniami.
Było już ciężko. Głowa podpowiadała różne durne pomysły, ale już to dobrze znam.
Kilometry ciągnęły się jak flaki z olejem.
Zdjęć już mi się nie chciało robić, a bałem się też, że za każdy zbędny ruch zapłacę strzałem w plecach.
Kilka razy mnie przytkało, ale już mniej.
Dobiegłem do Chomętowa, gdzie zaczął się bruk z lekkim wzniosem. Tu minąłem chyba dwóch zawodników.
Przypomniało mi się jeszcze, że młodych chłopaków, którzy biegli kawałek z nami, a później nam odskoczyli, już dawno wyprzedziłem
Bruk na szczęście za Chomętowem się skończył i zaczął się asfalt na Koszanowo.
W Koszanowie minęło 55km. Piątka w 29:34. Za dużo nie odrobiłem.
Nie chciałem jednak na tym etapie bardziej dociskać, nie czułem się wcale pewnie, a zmęczenie przecież mniejsze nie było.
Skręciłem w prawo, już w kierunku Świdwina, po drodze był już tylko Świdwinek.
Tam gdzieś zobaczyłem znajome auto, z którego wyskoczył nasz fotograf Jarek Dulny
Powiedział mi, że za zakrętem będzie z górki i, że do mety jest około 3,5km.
Wg wskazań Garmina myślałem, że mam jeszcze około 4km. Nie biegłem już z Przemkiem i nie mogłem porównać dystansów. Ucieszyłem się, bo wiedziałem, że mój trochę zaniża dystans.
Postanowiłem jeszcze docisnąć, pomimo że głowa i nogi broniły się przed tym pomysłem.
Ostatnią piątkę pokonałem tempem 5:38.
Kilka zakrętów w Świdwinie, były dobrze obstawione przez wolontariuszy, strażaków i byłem już pod zamkiem.
Mały podbieg na dziedziniec. Słyszałem przez głośniki swe imię i nazwisko, chyba ktoś drogą radiową doniósł, że biegnie „Rudy 102” – mój nr startowy
Mata odnotowała czas 5:59:27 i 29 miejsce open.
Dziewczyna przez chwilę nie mogła założyć mi medalu, bo w tym momencie jebły mnie plecy
Okazało się, że zająłem drugie miejsce w kategorii weteranów 50+.
Nie należało się „z urzędu”, bo jednak w tej kategorii było nas czternastu
Czekałem na Przemka. 3 minuty za mną przybiegł kolejny zawodnik, nie był to Przemek, ale po nim już on.
Przemka czas to 06:04:22 i 31 miejsce open.
Po biegu odpoczęliśmy chwilę na zamku, zjedliśmy ciepły posiłek i poszliśmy się wykąpać.
Zakończenie i dekoracje były o 18.00. Postanowiliśmy poczekać.
Podsumowanie
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/14214160147
Zasadniczo plan zrealizowaliśmy w 100%. 6h było w tym wyznacznikiem tempa. Łatwo wszystko przeliczać na dystansie 60km. Tu czas na mecie jest też średnim tempem biegu. Oczywiście h:min zamieniamy na min:s.
Tu mój wykres tempa, zaznaczyłem gdzie się coś działo:
Było równiutko, jak po sznurku, zgodnie z planem.
Czas w strefach:
Tu widać, jaki ustawiłem wcześniej cel, uwzględniłem w nim punkty odżywcze:
Całość trasy przebiegliśmy. Ja tylko kilka razy szedłem tam, gdzie się nie dało biec: na „odcinku specjalnym”, na mokradłach i jak były zatory. Wszystkie górki pokonałem biegiem.
Najlepsze odcinki z Runalyze:
Co do trasy biegu, to sprawę oddaje trochę opis:
https://wedrujznami.pl/P-Z-ZSD/ZDR-070W 2011 roku oznakowanie na całej długości szlaku, oceniamy jako niedostateczne - Oznaczenia są w większości stare, a wielu miejscach w ogóle ich brakuje. Dość trudno jest pokonać bez mapy. Szlak wymaga również korekt w przebiegach. Niestety nie ma zainteresowania samorządów, renowacją szlaku.
Oczywiście na czas biegu trasa zawodów była dodatkowo oznakowana. Mieliśmy wgrane traki w zegarkach, ja również w telefonie. Ani razu nie zabłądziliśmy. W kilku newralgicznych punktach stał ktoś z ekipy zabezpieczającej zawody.
Tą porą roku trasa nie była zbyt urokliwa. Plus, że teren często się zmieniał i był dość urozmaicony tak jak i nawierzchnia.
Organizacja zawodów była bardzo dobra. Opłata niewielka jak na takie zawody, bo w pierwszej turze 59 zł, a w kolejnej 79 zł.
My się zapisywaliśmy drugim rzutem.
Super sprawę robi start i zakończenie na zamku. Dekoracja i ognisko za zamkiem.
Punkty odżywcze wyglądały też dobrze.
Na mecie, w auli zamku wydawany był ciepły, wege posiłek. Dodatkowo było pyszne, swojskie ciasto.
Myślałem, że nie zapamiętałem za wiele z tego biegu, ale jak zacząłem pisać, to jednak coś sobie poprzypominałem
Na początku biegu miałem spore obawy o swoje zdrowie. Bałem się, jak wrócę do Świdwina w razie, gdybym musiał zejść z trasy. W mojej sytuacji wolałbym bieg po pętli, ale dla ogółu na pewno taka trasa po jednej pętli jest lepsza. Dla głowy też.
Jak zobaczyłem, że na trasie był autem kolega Adam (współorganizator PoYeba), który wspierał żonę Monikę:
oraz nasz fotograf Jarek Dulny, to poczułem się już pod tym względem lepiej. Widziałem ich na trasie kilka razy i w razie co wiem, że też bym mógł liczyć na powrót z nimi do bazy.
Systemy jednak wytrzymały. Nie złapał mnie ani razu żaden skurcz, a trochę osób z tym walczyło.
Tejpy pod legginsami przy zgięciu kolanowym, niestety się odkleiły, zrolowały i wżynały w ciało.
W czasie biegu tego nie czułem, ale miałem przetartą tam skórę. W czasie kąpieli piekło w diabli i tejpy zerwałem.
Przed biegiem łyknąłem Nospę i nie miałem też problemów z brzuchem.
Teraz mnie coś z lekka rozkłada: ból gardła, uszu, kaszel. Przemek mi chyba to sprzedał
Ważne, że nie zrobiłem sobie żadnej krzywdy, a wprowadzone zawczasu, działania naprawczo-zapobiegawcze, przyniosły dobre rezultaty.
Oczywiście po tym biegu moje problemy cudownie nie zniknęły.
Postanowiłem zrobić jeszcze z 2 tygodnie roztrenowania. Możliwe, że jakiś krótki jogging wpadnie, ale to nie wyklucza odpoczynku. W niedzielę po zawodach spokojnie potruchtałem 6km na stadionie.
Chodzę normalnie, po schodach też
Wskaźniki Garmina już są na dobrym poziomie. W przeciwieństwie do ultra B7S szybko dochodzę do siebie.
Ja jestem bardzo zadowolony oczywiście nie tylko z siebie, ale przede wszystkim z Przemka.
Z tego co udało się nam wspólnie zrealizować. Trzeba przyznać, że dopisała nam też pogoda, ale dostosowanie się do niej i korekty tempa, również braliśmy pod uwagę.
P.S.
Oprócz moich fotek, wykorzystałem w relacji zawodów również zdjęcia z migawki od Jarka Dulnego, oficjalnego fotografa biegu:
https://www.facebook.com/media/set/?van ... 0204043325
Wszystkie są oznaczone.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tak szczerze, to nie za bardzo mam ochotę cokolwiek pisać na blogu.
Nic szczególnego się nie dzieje, a ciągle narzekać też nie wypada
Dziś jednak zmotywował mnie Rafał - @RMC
****
Po ultra w Świdwinie szybko zacząłem dochodzić do siebie.
O dziwo, aż tak bardzo mnie te zawody nie sponiewierały.
Zrobiłem dwa krótkie biegi regeneracyjne (każdy po 6km), pomimo że zakładałem 2 tygodnie roztrenowania.
Drugi bieg w środę 6 marca i po nim już się wszystko zmieniło.
Sam bieg nie był przyczyną. Pisałem wcześniej:
Rozjechało mnie dość mocno.
Bieganie oczywiście całkowicie odstawiłem.
Na tyle, w jakim stopniu siły pozwalały, robiłem w domu różne ćwiczenia, szczególnie ukierunkowane na kręgosłup.
Nie biegałem, ale nawet spacerując, czułem, że kolana domagają się wsparcia.
Zastrzyki szybciej przestały działać, choć one zasadniczo są na pół roku, a trzeba też pamiętać, że w lipcu zaliczyłem 240km, więc sprawy im nie ułatwiałem
Zacząłem się suplementować kolagenem.
Po chorobie zrobiłem dwa krótkie biegi, w czasie których stwierdziłem, że jednak, pomimo innych wydatków, muszę zainwestować w Biovisc.
Kolana pobolewały, a szczególnie lewe.
Postanowiłem przedłużyć roztrenowanie do końca miesiąca i w tym czasie załatwić ten temat.
Iniekcja przypadła akurat w pierwszy dzień wiosny.
Być może za szybko po ultra przyjąłem Biovisc i w kolanach był jeszcze jakiś lekki stan zapalny, bo przez pierwsze 3 dni ból był okropny. Pierwszą dobę, to prawie w ogóle nie spałem.
W sobotę 23 marca postanowiłem wybrać się na Parkrun jako parkwalker, by trochę rozchodzić nogi.
Na lewe kolano profilaktycznie założyłem, starą już, opaskę neoprenową:
Całość spokojnie przemaszerowałem.
Zupełnego komfortu jeszcze nie było, ale czułem już małą różnicę na plus.
Kolejne dni to tylko spacery i ćwiczenia.
26 marca zrobiłem kontrolnie 2km biegu
Lewe kolano ciągle coś trzymało. Biegło się bez bólu, ale też bez luzu.
Czułem, że z lekka zardzewiałem
Uciekałem z lewej nogi i na wykresach w Stryd DUO ładnie to było widać:
Zastępczo wyciągnąłem rolki i trochę pojeździłem.
https://connect.garmin.com/modern/activity/14603409639
Wpadało też całkiem sporo chodzenia. Tego nie unikałem, a wręcz starałem się szukać dodatkowych kilometrów.
30 marca postanowiłem wybrać się na Parkrun i w końcu pobiegać i zobaczyć, jak będzie, by od kwietnia ruszyć z treningami.
Zrobiłem 9,7km. Było ciężko po takiej przerwie. Parkrun biegłem od tempa 5:00 i co 1km o 10" szybciej.
Sama końcówka po około 4:20 i był to dla mnie już b.cieżki wysiłek. Biegłem BNP, by obserwować wpływ tempa na kolana.
W całym marcu przebiegłem około 100km, wliczając w to ultra 60km.
Cały miesiąc to roztrenowanie, a i przed ultra było całkiem podobnie.
Tam już przeciągałem, by pobiec z Przemkiem te zawody.
Od kwietnia postanowiłem ruszyć z autorskim planem pod maraton
Zostało niecałe 6 tygodni do Dębna.
Po praktycznie dwóch miesiącach roztrenowania czasami przerywanego krótkimi wyskokami ruszam z planem sześciotygodniowym.
Tydzień 1: wprowadzenie;
Tydzień 2: fundamenty, prędkość;
Tydzień 3: wytrzymałość;
Tydzień 4: orka;
Tygodnie 5-6: tapering .
Plan krótki i prosty. Po co się męczyć
Postanowiłem, na tyle ile będę mógł, tak planować treningi, by w niedzielę nie biegać.
1-7 kwiecień - Tydzień 1: wprowadzenie
- razem 56km;
- dwa akcenty: wtorek 200 m+400 m T3/T5 na pobudzenie i w piątek 10x (42-45)s szybkie podbiegi;
- czwartek pierwszy spokojny "long" 14 km po pofalowanym terenie + schody.
Przestawiłem long z niedzieli na czwartek, a podbiegi zrobiłem w piątek wspólnie z Tomkiem - @elektrod .
Co akcent, to próg, wg Garmina, ciągle mi się obniżał 🫣
W ramach eksperymentu akceptowałem je
Faza zakończona dobrze.
Kolejny tydzień (plan): dalsze pobudzanie, szukanie szybkości, wydłużenie longa do 16-17km.
Jeszcze dodam, że w niedzielę nie biegałem, ale zrobiłem wędrówkę w Puszczy Bukowej:
https://connect.garmin.com/modern/activity/14780473339
Wyszło sporo km i sporo przewyższeń.
8-14 kwiecień - Tydzień 2: fundamenty, prędkość
- razem 61,6 km;
- dwa akcenty: wtorek 3min+4x200m/P-400m+4x(6min+1min)P-3min; czwartek to mocne zbiegi i krótkie podbiegi sprintem;
- w sumie dwa longi 17-18 km (jeden z akcentu).
Wtorek:
Specjalnie wyszedłem i zrobiłem akcent w największym upale i chyba kurzu
Garmin wykrywał pułap LT @4:35 i to tempo było podstawą wyjściową.
Założyłem, ze odcinki 6 min będę biegł progowo, po fazie wstępnej przyjąłem @4:30.
Rozgrzewka: pierwsze szybsze 3min @4:10, później 4x200m @3:50 na przerwach 400m truchtem.
Akcent zasadniczy: 4x (6min @4:30 + 1min @4:10) na przerwach 3 min w połowie spacerek, reszta trucht.
Minutówki na koniec robiłem szybciej, chciałem by już się to jak najszybciej kończyło.
Pomimo upału zrobiłem wszystko, co zaplanowałem. Puls mocno podbity.
Zabrałem 2x 200ml wody i wszystko wypiłem. Do domu wracałem na gumowych nogach.
Czwartek:
https://connect.garmin.com/modern/activity/14848400103
-Zbiegi 10x 1min, powrót pod górę to częściowo spacerek, tempa nie pilnowałem, zawsze kończyłem w podobnym miejscu +-1-2m, więc było równo i dodatkowo pod dość mocny wiatr — wykres ze Stryd:
- krótkie podbiegi sprintem 10x 10s - tu systemy nie są w stanie pokazać rzeczywistego tempa; - na powrocie dorzuciłem 200m podbieg.
Nie spodziewałem się, że wyjdzie mi aż taki dystans, ale przed zbiegami potrzebowałem porządnie się rozgrzać.
Weszło lepiej, niż zakładałem. Regeneracja 95h
15-21 kwiecień - Tydzień 3: wytrzymałość
- razem 61,5 km;
- jeden akcent:
- bieg ciągły 60min @4:37;
- jeden porządny long z wymagającym crossem 31km.
Tydzień z kilometrażem podobnym jak poprzedni. Musiałem trochę pozmieniać, w tym long przypadł na niedzielę, ale nie wyszło źle.
Wtorek:
Tu odpuściłem pomysł, by biegać akcent.
Nie wiem czemu, ale bardzo słabo się w tym dniu czułem.
Przyjąłem więc sugestię Garmina 7km @5:33 i myślałem, że dam sobie spokój i ją skończę już po 2 km.
Jakoś dociągnąłem do końca, zupełnie bez polotu.
Nie wiem, co było grane.
Może się w poniedziałek za bardzo przemęczyłem robotami domowymi, a może też przez zwariowaną pogodę, albo siedzi mocno przepracowany poprzedni tydzień
Czwartek:
Bieg ciągły, wytrzymałościowy 60min @4:37.
Całość pod kontrolą.
Sama końcówka trochę mocniej, by w godzinę wcisnąć 13 km.
Przyszedłem na stadion, to świeciło słonko, ale było zimno.
W połowie biegu zaczęło bardzo mocno wiać, po chwili lunęło, a po tym zaczął padać grad, po chwili ponownie deszcz i na koniec wyszło słonko ... wiosna.
Sobota:
10km regeneracyjnie w ramach Parkrun. Do Szczecina przyjechał Kuba - @Svolken i większość biegliśmy razem.
Okazało się, że w czwartek nadwyrężyłem lewy dwugłowy i piątek w trakcie rolowania jeszcze to mocno odczuwałem, ale dziś w biegu nic nie przeszkadzało.
Tydzień z lekka chaotyczny, ale musiałem wpasować się w prozę dnia codziennego.
Niedziela:
Long 31km i 780m przewyższeń
Początek przez miasto, mosty i w Zdrojach, jak równo piknęło 10km, wbiegłem w Puszczę Bukową. Tam kolejne 20km crossa z całą pętlą PoYeba.
Na koniec dobieg do pętli tramwajowej.
Nie miałem planu na aż taki dystans. Zakładałem wstępnie maks 25-27km.
Biegło mi się bardzo dobrze, to przedłużyłem. Całość za samopoczucie.
Zapewne przesadziłem, ale też potrzebowałem tego dla głowy.
22-28 kwiecień - Tydzień 4: orka
- razem 92 km:
- BR i przebieżki;
- akcent 3x4min T5/P-3min + 3x8min T10/P-2min;
- czwartek dwa BS, 13+10 km, rano i wieczorem;
- BS 15km;
- long 21 km z wplecionymi dwoma odcinkami 30 min THM @4:45 + 4km schłodzenie.
Tydzień ze sporym kilometrażem. To był już ostatni z czterech mocniejszych tygodni w ramach przygotowań pod Dębno. Teraz dwa tygodnie taperingu: stopniowe zmniejszanie kilometrażu i obciążeń.
Wtorek:
Akcent: 3x4min T5/P-3min + 3x8min T10/P-2min
W poniedziałek Tomek dał mi znać, że będzie biegał "u mnie" na stadionie. Potwierdziłem, że się pojawię.
To był mój czwarty z rzędu dzień biegowy i dwa dni po porządnym longu, ale skoro to "tydzień orka", to postanowiłem zrobić akcent.
Dobieg na stadion, tu 20 min rozgrzewki wspólnie z Tomkiem, później każdy robił swoje. Po akcencie 4 min zacząłem biegać w odwrotną stronę. Odcinki 8 min już się z trochę ciągnęły, a na ostatnim z lekka ryło głowę, ale pod kontrolą i jak by było trzeba, to bym jeszcze jeden odcinek zrobił. Luzu nie było, ale też bez większego rzeźbienia. T5 i T10 trochę życzeniowe.
Czwartek:
1 .Rano BS 13km
Planowałem pobiec do Parku Kasprowicza i tam zrobić dłuższe podbiegi.
Od początku czułem się źle, wręcz fatalnie. Od razu ten pomysł odpuściłem.
Na pewno skumulowało się zmęczenie: long z niedzieli plus wtorkowy akcent.
Po części się tego spodziewałem.
2. Wieczorem BS 10km
Całość na samopoczucie. Biegło się o wiele lepiej niż rano.
W piątek nie biegałem, ale poszedłem pochodzić na stadion, gdzie swój trening robił Tomek.
Sobota:
15km BS w ramach Parkrun, który biegliśmy wspólnie z Tomkiem i Przemkiem.
Niedziela:
Long 21km w upale:
https://connect.garmin.com/modern/activity/15119877690
Spuściłem sobie konkretny wpie..dol.
Specjalnie wyszedłem, jak było najcieplej, dodatkowo wiało i biegałem po pofalowanym terenie.
Na koniec drugiego szybszego odcinka zatrzymałem już bieg i oddychałem rękawami. Dopiero po chwili się pozbierałem i zarejestrowałem powrót osobno.
Long:
- kilka minut spokojnie, by przebiec centrum i światła;
- 20 min @5:15
- 30 min @4:43
- 20 min @5:22
- 30 min @4:44
29 kwiecień - 5 maj - Tydzień 5: tapering
- razem 51 km:
- Mała drabinka;
- BR;
- Steady Run 10 km;
- Dłuższy BS 18 km.
Tydzień z powolnym luzowaniem, ale wpadło też sporo aklimatyzacji cieplnej.
Wtorek:
Mała drabinka: 1/2/3/2/1/2/3
Przerwy o długości akcentu, częściowo w marszu, piłem wtedy wodę.
Planowane tempa:
1min @3:45
2min @3:50
3min @4:00
Po drabince zmusiłem jeszcze głowę i zrobiłem dwa dłuższe podbiegi.
Temperatura to 28-29 st. C w cieniu. Oprócz tego jeszcze wiał dość mocny i gorący wiatr.
Zabrałem 0,3l wody i wszystko wypiłem.
Pot się ze mnie lał, ale specjalnie tak wyszedłem.
Czwartek:
10km @5:00 (Steady Run) w ramach aklimatyzacji cieplnej w upale.
Biegłem specjalnie wolniej, bo wiedziałem jak będzie.
Biegałem po pofalowanej pętli. Temperatura 29-30 st. C i silny wiatr nie ułatwiały sprawy.
Pomimo wszystko nie biegło się źle, było tak umiarkowanie męcząco.
Chyba już aklimatyzacja powoli działała.
Pot spływał po wszystkich rowach
Sobota:
18km dłuższy BS z Parkrun. Wiedziałem, że w niedzielę nie biegam, więc na Parkrun pobiegłem z domu, by w sobotę wpadło więcej km.
Wybiegłem wcześniej z domu.
W trakcie obiegu trasy Parkrun dołączył do mnie Tomek.
Do Szczecina na Parkrun, z Piaseczna, przyjechali nasi przyjaciele: Agnieszka z Markiem i biegliśmy go wspólnie.
(połączone dwa zdjęcia )
Po Parkrun Tomek zrobił swoją dokrętkę, a ja potruchtałem z Agą i Markiem bardziej po krosie. Po biegu wspólna kawa w bar Szyszka
Niestety od 2 dni dopadły mnie ponownie zatoki. Przyjmuję tabletki + Otrivin i kolejny raz miałem skutek uboczny w postaci bólu brzucha.
Biegło mi się bardzo źle.
Podsumowanie kwietnia:
Wyszło aż 284 km biegania. Sporo, być może trochę przesadziłem, choć starałem się tak manewrować treningami, by też mieć czas na regenerację.
Kolano lewe ciągle jest lekko niepewne. Czasami mnie bardziej pobolewa i czuję, jak tam coś przeskakuje.
Robię sporo ćwiczeń, rozciągania i rolowania.
Dziś miałem mieć wizytę u fizjo, ale coś ją rozłożyło i mam przełożoną na piątek.
Obecny tydzień to oczywiście tapering. Wczoraj przebiegłem 9km ze wplecionymi 5km @4:45 (Stedy). Pogoda sprzyjała, ale kolano niezbyt
Zrobię jeszcze dwa krótkie biegi z kilkoma przebieżkami i jeśli nic się złego nie wydarzy, to w niedzielę jedziemy z Przemkiem do Dębna, by wrócić Fiatem
Przemek @77Przemek77 biegł teraz w niedzielę WFL w Poznaniu i wybiegał 30,3km.
Wcześniej pobiegł Parkrun, gdzie zrobił życiówkę 19:46, co mnie bardzo cieszy, bo pomagam mu z treningami.
Jak już pisałem, zrobiłem w tak krótkim czasie, co mogłem.
Możliwe, że nawet za dużo tego było.
Najbardziej obawiam się o kolano, ale na wizycie u fizjo poproszę, by mi założyła tejpy, jak miałem przed ultra w Świdwinie. Mam nadzieję, że też zatoki trochę odpuszczą.
Na Dębno strategię opracujemy wspólnie z Przemkiem w niedzielę po odebraniu pakietów
Nic szczególnego się nie dzieje, a ciągle narzekać też nie wypada
Dziś jednak zmotywował mnie Rafał - @RMC
****
Po ultra w Świdwinie szybko zacząłem dochodzić do siebie.
O dziwo, aż tak bardzo mnie te zawody nie sponiewierały.
Zrobiłem dwa krótkie biegi regeneracyjne (każdy po 6km), pomimo że zakładałem 2 tygodnie roztrenowania.
Drugi bieg w środę 6 marca i po nim już się wszystko zmieniło.
Sam bieg nie był przyczyną. Pisałem wcześniej:
W środę już mnie dopadła choroba, która widocznie od kilku dni tliła się w tle.Teraz mnie coś z lekka rozkłada: ból gardła, uszu, kaszel. Przemek mi chyba to sprzedał
Rozjechało mnie dość mocno.
Bieganie oczywiście całkowicie odstawiłem.
Na tyle, w jakim stopniu siły pozwalały, robiłem w domu różne ćwiczenia, szczególnie ukierunkowane na kręgosłup.
Nie biegałem, ale nawet spacerując, czułem, że kolana domagają się wsparcia.
Zastrzyki szybciej przestały działać, choć one zasadniczo są na pół roku, a trzeba też pamiętać, że w lipcu zaliczyłem 240km, więc sprawy im nie ułatwiałem
Zacząłem się suplementować kolagenem.
Po chorobie zrobiłem dwa krótkie biegi, w czasie których stwierdziłem, że jednak, pomimo innych wydatków, muszę zainwestować w Biovisc.
Kolana pobolewały, a szczególnie lewe.
Postanowiłem przedłużyć roztrenowanie do końca miesiąca i w tym czasie załatwić ten temat.
Iniekcja przypadła akurat w pierwszy dzień wiosny.
Być może za szybko po ultra przyjąłem Biovisc i w kolanach był jeszcze jakiś lekki stan zapalny, bo przez pierwsze 3 dni ból był okropny. Pierwszą dobę, to prawie w ogóle nie spałem.
W sobotę 23 marca postanowiłem wybrać się na Parkrun jako parkwalker, by trochę rozchodzić nogi.
Na lewe kolano profilaktycznie założyłem, starą już, opaskę neoprenową:
Całość spokojnie przemaszerowałem.
Zupełnego komfortu jeszcze nie było, ale czułem już małą różnicę na plus.
Kolejne dni to tylko spacery i ćwiczenia.
26 marca zrobiłem kontrolnie 2km biegu
Lewe kolano ciągle coś trzymało. Biegło się bez bólu, ale też bez luzu.
Czułem, że z lekka zardzewiałem
Uciekałem z lewej nogi i na wykresach w Stryd DUO ładnie to było widać:
Zastępczo wyciągnąłem rolki i trochę pojeździłem.
https://connect.garmin.com/modern/activity/14603409639
Wpadało też całkiem sporo chodzenia. Tego nie unikałem, a wręcz starałem się szukać dodatkowych kilometrów.
30 marca postanowiłem wybrać się na Parkrun i w końcu pobiegać i zobaczyć, jak będzie, by od kwietnia ruszyć z treningami.
Zrobiłem 9,7km. Było ciężko po takiej przerwie. Parkrun biegłem od tempa 5:00 i co 1km o 10" szybciej.
Sama końcówka po około 4:20 i był to dla mnie już b.cieżki wysiłek. Biegłem BNP, by obserwować wpływ tempa na kolana.
W całym marcu przebiegłem około 100km, wliczając w to ultra 60km.
Cały miesiąc to roztrenowanie, a i przed ultra było całkiem podobnie.
Tam już przeciągałem, by pobiec z Przemkiem te zawody.
Od kwietnia postanowiłem ruszyć z autorskim planem pod maraton
Zostało niecałe 6 tygodni do Dębna.
Po praktycznie dwóch miesiącach roztrenowania czasami przerywanego krótkimi wyskokami ruszam z planem sześciotygodniowym.
Tydzień 1: wprowadzenie;
Tydzień 2: fundamenty, prędkość;
Tydzień 3: wytrzymałość;
Tydzień 4: orka;
Tygodnie 5-6: tapering .
Plan krótki i prosty. Po co się męczyć
Postanowiłem, na tyle ile będę mógł, tak planować treningi, by w niedzielę nie biegać.
1-7 kwiecień - Tydzień 1: wprowadzenie
- razem 56km;
- dwa akcenty: wtorek 200 m+400 m T3/T5 na pobudzenie i w piątek 10x (42-45)s szybkie podbiegi;
- czwartek pierwszy spokojny "long" 14 km po pofalowanym terenie + schody.
Przestawiłem long z niedzieli na czwartek, a podbiegi zrobiłem w piątek wspólnie z Tomkiem - @elektrod .
Co akcent, to próg, wg Garmina, ciągle mi się obniżał 🫣
W ramach eksperymentu akceptowałem je
Faza zakończona dobrze.
Kolejny tydzień (plan): dalsze pobudzanie, szukanie szybkości, wydłużenie longa do 16-17km.
Jeszcze dodam, że w niedzielę nie biegałem, ale zrobiłem wędrówkę w Puszczy Bukowej:
https://connect.garmin.com/modern/activity/14780473339
Wyszło sporo km i sporo przewyższeń.
8-14 kwiecień - Tydzień 2: fundamenty, prędkość
- razem 61,6 km;
- dwa akcenty: wtorek 3min+4x200m/P-400m+4x(6min+1min)P-3min; czwartek to mocne zbiegi i krótkie podbiegi sprintem;
- w sumie dwa longi 17-18 km (jeden z akcentu).
Wtorek:
Specjalnie wyszedłem i zrobiłem akcent w największym upale i chyba kurzu
Garmin wykrywał pułap LT @4:35 i to tempo było podstawą wyjściową.
Założyłem, ze odcinki 6 min będę biegł progowo, po fazie wstępnej przyjąłem @4:30.
Rozgrzewka: pierwsze szybsze 3min @4:10, później 4x200m @3:50 na przerwach 400m truchtem.
Akcent zasadniczy: 4x (6min @4:30 + 1min @4:10) na przerwach 3 min w połowie spacerek, reszta trucht.
Minutówki na koniec robiłem szybciej, chciałem by już się to jak najszybciej kończyło.
Pomimo upału zrobiłem wszystko, co zaplanowałem. Puls mocno podbity.
Zabrałem 2x 200ml wody i wszystko wypiłem. Do domu wracałem na gumowych nogach.
Czwartek:
https://connect.garmin.com/modern/activity/14848400103
-Zbiegi 10x 1min, powrót pod górę to częściowo spacerek, tempa nie pilnowałem, zawsze kończyłem w podobnym miejscu +-1-2m, więc było równo i dodatkowo pod dość mocny wiatr — wykres ze Stryd:
- krótkie podbiegi sprintem 10x 10s - tu systemy nie są w stanie pokazać rzeczywistego tempa; - na powrocie dorzuciłem 200m podbieg.
Nie spodziewałem się, że wyjdzie mi aż taki dystans, ale przed zbiegami potrzebowałem porządnie się rozgrzać.
Weszło lepiej, niż zakładałem. Regeneracja 95h
15-21 kwiecień - Tydzień 3: wytrzymałość
- razem 61,5 km;
- jeden akcent:
- bieg ciągły 60min @4:37;
- jeden porządny long z wymagającym crossem 31km.
Tydzień z kilometrażem podobnym jak poprzedni. Musiałem trochę pozmieniać, w tym long przypadł na niedzielę, ale nie wyszło źle.
Wtorek:
Tu odpuściłem pomysł, by biegać akcent.
Nie wiem czemu, ale bardzo słabo się w tym dniu czułem.
Przyjąłem więc sugestię Garmina 7km @5:33 i myślałem, że dam sobie spokój i ją skończę już po 2 km.
Jakoś dociągnąłem do końca, zupełnie bez polotu.
Nie wiem, co było grane.
Może się w poniedziałek za bardzo przemęczyłem robotami domowymi, a może też przez zwariowaną pogodę, albo siedzi mocno przepracowany poprzedni tydzień
Czwartek:
Bieg ciągły, wytrzymałościowy 60min @4:37.
Całość pod kontrolą.
Sama końcówka trochę mocniej, by w godzinę wcisnąć 13 km.
Przyszedłem na stadion, to świeciło słonko, ale było zimno.
W połowie biegu zaczęło bardzo mocno wiać, po chwili lunęło, a po tym zaczął padać grad, po chwili ponownie deszcz i na koniec wyszło słonko ... wiosna.
Sobota:
10km regeneracyjnie w ramach Parkrun. Do Szczecina przyjechał Kuba - @Svolken i większość biegliśmy razem.
Okazało się, że w czwartek nadwyrężyłem lewy dwugłowy i piątek w trakcie rolowania jeszcze to mocno odczuwałem, ale dziś w biegu nic nie przeszkadzało.
Tydzień z lekka chaotyczny, ale musiałem wpasować się w prozę dnia codziennego.
Niedziela:
Long 31km i 780m przewyższeń
Początek przez miasto, mosty i w Zdrojach, jak równo piknęło 10km, wbiegłem w Puszczę Bukową. Tam kolejne 20km crossa z całą pętlą PoYeba.
Na koniec dobieg do pętli tramwajowej.
Nie miałem planu na aż taki dystans. Zakładałem wstępnie maks 25-27km.
Biegło mi się bardzo dobrze, to przedłużyłem. Całość za samopoczucie.
Zapewne przesadziłem, ale też potrzebowałem tego dla głowy.
22-28 kwiecień - Tydzień 4: orka
- razem 92 km:
- BR i przebieżki;
- akcent 3x4min T5/P-3min + 3x8min T10/P-2min;
- czwartek dwa BS, 13+10 km, rano i wieczorem;
- BS 15km;
- long 21 km z wplecionymi dwoma odcinkami 30 min THM @4:45 + 4km schłodzenie.
Tydzień ze sporym kilometrażem. To był już ostatni z czterech mocniejszych tygodni w ramach przygotowań pod Dębno. Teraz dwa tygodnie taperingu: stopniowe zmniejszanie kilometrażu i obciążeń.
Wtorek:
Akcent: 3x4min T5/P-3min + 3x8min T10/P-2min
W poniedziałek Tomek dał mi znać, że będzie biegał "u mnie" na stadionie. Potwierdziłem, że się pojawię.
To był mój czwarty z rzędu dzień biegowy i dwa dni po porządnym longu, ale skoro to "tydzień orka", to postanowiłem zrobić akcent.
Dobieg na stadion, tu 20 min rozgrzewki wspólnie z Tomkiem, później każdy robił swoje. Po akcencie 4 min zacząłem biegać w odwrotną stronę. Odcinki 8 min już się z trochę ciągnęły, a na ostatnim z lekka ryło głowę, ale pod kontrolą i jak by było trzeba, to bym jeszcze jeden odcinek zrobił. Luzu nie było, ale też bez większego rzeźbienia. T5 i T10 trochę życzeniowe.
Czwartek:
1 .Rano BS 13km
Planowałem pobiec do Parku Kasprowicza i tam zrobić dłuższe podbiegi.
Od początku czułem się źle, wręcz fatalnie. Od razu ten pomysł odpuściłem.
Na pewno skumulowało się zmęczenie: long z niedzieli plus wtorkowy akcent.
Po części się tego spodziewałem.
2. Wieczorem BS 10km
Całość na samopoczucie. Biegło się o wiele lepiej niż rano.
W piątek nie biegałem, ale poszedłem pochodzić na stadion, gdzie swój trening robił Tomek.
Sobota:
15km BS w ramach Parkrun, który biegliśmy wspólnie z Tomkiem i Przemkiem.
Niedziela:
Long 21km w upale:
https://connect.garmin.com/modern/activity/15119877690
Spuściłem sobie konkretny wpie..dol.
Specjalnie wyszedłem, jak było najcieplej, dodatkowo wiało i biegałem po pofalowanym terenie.
Na koniec drugiego szybszego odcinka zatrzymałem już bieg i oddychałem rękawami. Dopiero po chwili się pozbierałem i zarejestrowałem powrót osobno.
Long:
- kilka minut spokojnie, by przebiec centrum i światła;
- 20 min @5:15
- 30 min @4:43
- 20 min @5:22
- 30 min @4:44
29 kwiecień - 5 maj - Tydzień 5: tapering
- razem 51 km:
- Mała drabinka;
- BR;
- Steady Run 10 km;
- Dłuższy BS 18 km.
Tydzień z powolnym luzowaniem, ale wpadło też sporo aklimatyzacji cieplnej.
Wtorek:
Mała drabinka: 1/2/3/2/1/2/3
Przerwy o długości akcentu, częściowo w marszu, piłem wtedy wodę.
Planowane tempa:
1min @3:45
2min @3:50
3min @4:00
Po drabince zmusiłem jeszcze głowę i zrobiłem dwa dłuższe podbiegi.
Temperatura to 28-29 st. C w cieniu. Oprócz tego jeszcze wiał dość mocny i gorący wiatr.
Zabrałem 0,3l wody i wszystko wypiłem.
Pot się ze mnie lał, ale specjalnie tak wyszedłem.
Czwartek:
10km @5:00 (Steady Run) w ramach aklimatyzacji cieplnej w upale.
Biegłem specjalnie wolniej, bo wiedziałem jak będzie.
Biegałem po pofalowanej pętli. Temperatura 29-30 st. C i silny wiatr nie ułatwiały sprawy.
Pomimo wszystko nie biegło się źle, było tak umiarkowanie męcząco.
Chyba już aklimatyzacja powoli działała.
Pot spływał po wszystkich rowach
Sobota:
18km dłuższy BS z Parkrun. Wiedziałem, że w niedzielę nie biegam, więc na Parkrun pobiegłem z domu, by w sobotę wpadło więcej km.
Wybiegłem wcześniej z domu.
W trakcie obiegu trasy Parkrun dołączył do mnie Tomek.
Do Szczecina na Parkrun, z Piaseczna, przyjechali nasi przyjaciele: Agnieszka z Markiem i biegliśmy go wspólnie.
(połączone dwa zdjęcia )
Po Parkrun Tomek zrobił swoją dokrętkę, a ja potruchtałem z Agą i Markiem bardziej po krosie. Po biegu wspólna kawa w bar Szyszka
Niestety od 2 dni dopadły mnie ponownie zatoki. Przyjmuję tabletki + Otrivin i kolejny raz miałem skutek uboczny w postaci bólu brzucha.
Biegło mi się bardzo źle.
Podsumowanie kwietnia:
Wyszło aż 284 km biegania. Sporo, być może trochę przesadziłem, choć starałem się tak manewrować treningami, by też mieć czas na regenerację.
Kolano lewe ciągle jest lekko niepewne. Czasami mnie bardziej pobolewa i czuję, jak tam coś przeskakuje.
Robię sporo ćwiczeń, rozciągania i rolowania.
Dziś miałem mieć wizytę u fizjo, ale coś ją rozłożyło i mam przełożoną na piątek.
Obecny tydzień to oczywiście tapering. Wczoraj przebiegłem 9km ze wplecionymi 5km @4:45 (Stedy). Pogoda sprzyjała, ale kolano niezbyt
Zrobię jeszcze dwa krótkie biegi z kilkoma przebieżkami i jeśli nic się złego nie wydarzy, to w niedzielę jedziemy z Przemkiem do Dębna, by wrócić Fiatem
Przemek @77Przemek77 biegł teraz w niedzielę WFL w Poznaniu i wybiegał 30,3km.
Wcześniej pobiegł Parkrun, gdzie zrobił życiówkę 19:46, co mnie bardzo cieszy, bo pomagam mu z treningami.
Jak już pisałem, zrobiłem w tak krótkim czasie, co mogłem.
Możliwe, że nawet za dużo tego było.
Najbardziej obawiam się o kolano, ale na wizycie u fizjo poproszę, by mi założyła tejpy, jak miałem przed ultra w Świdwinie. Mam nadzieję, że też zatoki trochę odpuszczą.
Na Dębno strategię opracujemy wspólnie z Przemkiem w niedzielę po odebraniu pakietów
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tak to wyszło:
Może jakąś małą relację z tego zrobię, ale nie obiecuję. Za bardzo nie ma co pisać
Fajnie, że się w końcu udało spotkać z Rafałem @RMC
Liczę na relację z biegu Rafała
Może jakąś małą relację z tego zrobię, ale nie obiecuję. Za bardzo nie ma co pisać
Fajnie, że się w końcu udało spotkać z Rafałem @RMC
Liczę na relację z biegu Rafała
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
50. Maraton Dębno
Budzik miałem nastawiony na 4:50, ale obudziłem się o równej 4.00 z powodu zawalonego nosa, nie mogłem oddychać - zatoki.
Nie użyłem kropli, postanowiłem się przemęczyć, zabrać je ze sobą i użyć przed startem.
Od 3 dni brałem też Ibum Zatoki Max, mają one działanie też przeciwzapalne, ale w dniu biegu postanowiłem tych tabletek nie łykać.
Bałem się trochę, jak zareaguje na to mój organizm, a chyba też zawierają substancje, które są zabronione?
Przez te 3 dni i tak w krwi coś tam się utrzymywało i zapewne gdyby mnie zbadano, to by było jak z Karasiem
Już kiedyś pisałem, że tabletki na zatoki mają działania niepożądane:
Rano chciałem, jak zwykle przed takimi begami, wziąć profilaktycznie No-spę.
Sprawdziłem jej datę ważności i się zdziwiłem:
Dodam, że w styczniu przed PoYebem ją brałem i przeżyłem i chyba działała
Teraz już dałem sobie spokój, ale chyba lepiej było zaryzykować.
Wieczorem zalałem wodą płatki owsiane, rano dodałem trochę powideł z czarnej porzeczki i je zjadłem. Kawy nie piłem.
Spakowany już byłem wcześniej, więc nie musiałem się tym martwić.
Czas szybko zleciał, Przemek dał znać, że za 5 minut będzie, a przyjechał nawet szybciej
Z nami jechała też Monika (maratonu nie biegła, ale w trakcie zrobiła swój trening 22km), prywatnie żona Przemka i koleżanka Ania, którą dopiero teraz osobiście poznałem, ale z widzenia znałem ją od lat.
Do Dębna dojechaliśmy około 7 rano i udało się zaparkować przy samym biurze zawodów.
Odebraliśmy pakiety, z Przemkiem mieliśmy nr startowe obok siebie: jego 2120 i mój 2121.
Wspólne foto na ściance:
Usiedliśmy na "stołówce" i każdy jadł, to co zabrał ze sobą.
Postanowiłem tym razem nie pić kawy. W zeszłym roku musiałem przez to, w czasie biegu, lecieć na stronę do lasu.
Zrobiłem herbatę i zjadłem 3 małe, mleczne bułeczki z czekoladą kupione w Netto.
Przypadkowo zrobiłem zdjęcie na tej stołówce
Około godziny 9.00 poszliśmy do szatni przebrać się w zestaw startowy.
Pół godziny później udaliśmy się na miejsce startu.
Tam udało się spotkać i chwilę porozmawiać z Rafałem. Byli też jego najbliżsi.
Wspólne foto zrobiłem trochę później, jak odszukałem Rafała @RMC już w "strefie czasowej".
Miałem z lekka dylemat, jak mam biec. Wiedziałem, że przygotowania były krótkie. Bieg nie był na życiówkę, ani na maksa, ale trzeba było przyjąć jakieś założenia.
Przemkowi doradziłem, by się ustawił za grupą na 3:30 i biegł za nimi, ile się da.
Był tydzień po WFL, gdzie przebiegł ponad 30 km i spodziewaliśmy się, że w pewnym momencie będzie miał ciężko. Stwierdziłem, że jak go zetnie, to zwolni i tyle. Nie było co się przejmować. Tempo 5:00 nie jest dla niego wyzwaniem, a nie chciałem, by też na siłę biegł wolniej, skracając krok i może jeszcze bardziej się męcząc.
Sam ustawiłem się na końcu całej grupy na 3:45, tuż przed kolejną grupą na 4:00.
Na początku postanowiłem kontrolować też tętno, by było w zakresie 140-145 bpm - taka górna granica mojego BC1.
O równej 10.00 wystartowaliśmy.
Od samego rana mocno świeciło słonko i tak było już do samego końca, ani razu nie zaszło ono za chmury, a temperatura z każdą chwilą narastała.
W zeszłym roku było o wiele luźniej, startowało niecałe 900 osób.
Tym razem było nas ponad 2200.
Sznur biegaczy ciągnął się przede mną i za mną.
Był straszny tłok, trzeba było bardzo uważać.
Co chwilę ktoś wykonywał dziwne ruchy i się na kogoś wpadało.
Na kilku pierwszych punktach odżywczych, był dramat z wodą.
Wolontariusze nie nadążali nalewać ją do kubków.
Jak jakiś kubek zalali, to była o niego walka rąk.
Zawodnicy biegnący przede mną rzucali się na wodę, nie patrząc na nic.
Kilka razy na kogoś wpadłem, a właściwie to częściej ktoś na mnie. Kilka razy dostałem z łokcia.
Na razie wodą się nie przejmowałem. Miałem ze sobą 0,5l rozrobionego proszku Maurten. Miał być na ostatnie 10 km, ale w tej sytuacji kilka razy, małymi łyczkami z niego skorzystałem. Gorzej, że nie było jak polać głowy.
Przez cały bieg zrobiłem chyba tylko raz zdjęcia, jak opuściliśmy Dębno, na około 6-7 km biegu.
Widać jakie tłumy biegaczy były przed i za mną.
Najlepszy termicznie, był odcinek z miejscowości Dargomyśl do Cychry.
Biegliśmy tam asfaltem przez las i po zmianie kierunku, był to odcinek ~2,5km w większości zacieniony.
Tam też na punkcie odżywczym, w końcu udało mi się złapać kubek z wodą.
Część wypiłem, a część wylałem na siebie.
Do samego końca już nie było z tym problemów. Wolontariusze już ogarnęli temat, a i tłum ludzi trochę się rozciągnął.
Na każdym punkcie piłem wodę i się nią polewałem.
Przed 8.km zjadłem pierwszy żel Maurten, kolejny na około 15-16km.
Powoli niestety zaczynał mnie boleć brzuch. Po skończeniu pierwszej pętli i wybiegnięciu z Dębna na kolejną dużą, na około 22-23.km miałem wziąć kolejny żel, ale przez już spory ból brzucha tego nie zrobiłem.
Zacząłem pić co jakiś czas Maurten.
Niestety brzuch mi pęczniał z każdym kilometrem. Znam to niestety dobrze, bo nawet w czasie dłuższych spacerów, tak potrafi mi się robić.
Gdyby to miała być sraczka lub choć mógłbym się odgazować, ale nie.
Wszystko się napina, boli coraz bardziej i się z tym mocno męczę.
Nie pomagał też pas, który miałem założony. Zsunąłem go maksymalnie na tyłek, w jakim stopniu się dało, by mi nie zjechał
Pomimo wszystko ciągle się trzymałem. Kończyliśmy drugą pętlę i wróciliśmy do Dębna.
Był już 34.km zawodów.
Na 36,5 km był punkt odżywczy. Tu dostałem od jednego z zawodników z łokcia w brzuch, aż mnie zatkało.
Chwyciłem 2 kubki z wodą, standardowo jeden powoli w gardło, a drugi na siebie.
Zacząłem biec, ciągle jeszcze miałem grupę na 3:45 w swoim zasięgu.
Przebiegłem jeszcze z 2 kilometry, był około 39.km trasy, a ja dostałem taki ból brzucha, jakbym miał skręt jelit.
Musiałem się zatrzymać, zacząłem kawałek iść. Nie mogłem się z tym pogodzić i zaczynałem truchtać, walczyłem sam ze sobą. Bałem się, że w końcu mnie tak poskłada, że jeszcze tego nie ukończę.
Tak blisko, a jednak jeszcze tak daleko.
Dotarłem ponownie do miejskiego punktu odżywczego, gdzie poprzednio dostałem w brzuch.
Zostało już tylko około 1500m do mety.
Zaciskałem zęby i robiłem swoje.
W końcu dobiegłem.
Czas netto 3:48:48
Connect:
https://connect.garmin.com/modern/activity/15355823578
Już ogarnięci po biegu, zrobiliśmy wspólne foto na tej samej ściance:
Przez boleści brzucha nic po biegu nie jadłem. Wypiłem na raty piwo, liczyłem, że żołądek zaskoczy, może gaz z piwa trochę pomoże.
Około godziny czekałem, aż z miasteczka biegowego przyjdzie Przemek z Moniką i Ania.
W tym czasie zaczęło mi się powoli poprawiać z brzuchem.
Jak zrobiliśmy wspólne foto, to szliśmy ponownie w okolice mety.
Zostawiłem jednak bluzę, którą zdjąłem do foto i musiałem po nią wrócić. W obie strony biegłem i nie miałem z tym problemów. Pozytywny objaw.
Bluzę w sumie niepotrzebnie zabrałem, ale na hali, po kąpieli było mi z lekka zimno. W pełnym słonku szybko się ponownie zagrzałem.
Zjadłem też w końcu posiłek i wypiłem kolejne piwo.
Spotkałem też przypadkiem ponownie Rafała z rodzinką, który odpoczywał po biegu.
Był to bieg ze spokojną głową i cieszy, że pomimo krótkiego treningu i biegu w większości w mocnym słonku, wyszedł w miarę dobrze.
Zakładałem nawet większe problemy. Spodziewałem się, że szybciej mnie poskłada z powodu braku wytrzymałości i pogody.
Z plusów:
- podróż wspólna z fajną ekipą,
- poznałem się osobiście z Rafałem @RMC,
- z otejpowanym kolanem nie było problemów,
- opaliłem się
Z minusów:
- ten cholerny brzuch,
- coś mnie pobolewa okolica lewego achillesa?
- inne sprawy: zobaczymy jutro lub później,
- nie wylosowano mojego numeru ani w trakcie losowania zegarków Garmin FR 255, ani Fiat 500
Dziś jest całkiem dobrze. Sporo już chodziłem od rana, schody ogarniam bez problemów.
Przemka też trochę poskładało i skończył maraton z czasem 3:41:11.
Biorąc pod uwagę wszystko, to i tak nie wyszło źle. To jest jego drugi najlepszy wynik.
Ważne, że jest zadowolony, widzi jak, ten wynik dobrze wszedł, pomimo innych startów i to przy podejściu luźnym, bez ciśnienia na wynik.
Ania przebiegła całość równo i uzyskała czas 3:58:08.
Tyle
EDIT:
Jeszcze dopiska odnośnie organizacji biegu.
Dębno to "stolica" polskiego Maratonu.
W czasie zawodów miasteczko i okoliczne wsie, przez które prowadzi trasa zawodów, widać, że żyją tą imprezą.
Bardzo dużo osób kibicuje. Jeszcze nigdy się tam nie spotkałem ze złą reakcją na biegaczy.
Oczywiście w tym czasie jest też sporo przyjezdnych, rodzin czy przyjaciół biegaczy i ilość kibicujących wzrasta.
Trasa to dwie duże pętle i ostatnia mała po mieście. Kiedyś zaczynaliśmy małą i dwie duże były na koniec.
Osobiście wolałem tę wcześniejszą wersję. Teraz niby na sam koniec biegasz po mieście i może pomagać tu większy doping kibiców, ale wolałem wracać do Dębna już z myślą, że zawinę pod metę i to będzie koniec.
Dystans wiadomo jest taki sam, ale takie mam subiektywne odczucia.
Ogólnie trasa w mniejszej części prowadzi przez miasto.
Większość biegniemy przez otwarte przestrzenie poza Dębnem.
Jak wieje lub świeci słońce, to nie możemy liczyć, że gdzieś będzie od tego osłona.
Pomimo że zawody miały już swoją 50. edycję, to samo oznakowanie trasy w mojej ocenie pozostawia wiele do życzenia.
Nie ma oznaczeń co 1km. Były tylko co 5km i to nie jestem pewien, czy wszystkie zawsze stały w dobrym miejscu.
Finalnie miałem 200m więcej zmierzone, co jest całkiem normalne, wcześniej jednak ta różnica na niektórych piątkach wynosiła więcej.
Druga sprawa to punkty pomiaru czasu. No po prostu mają one swoje życie.
Rozumiem, że to bieg po pętlach. W mieście część trasy pokonuje się czterokrotnie.
Ustawienie punktu pomiaru na piątym km na kolejnych pętlach będzie przypadało na nierównych odcinkach, ale wypadałoby te odcinki idealnie pomierzyć.
Zupełnie tego nie ogarniam i chyba nikt z biegnących nie ogarniał.
Przez miasto jest około 500m wrednego, krzywego bruku.
Stolica maratonu mogłaby w końcu ten odcinek też ogarnąć
W tym miejscu i tak większość napiera niezbyt równym chodnikiem.
Z plusów to jest dużo punktów odżywczych i robią one dobrą robotę.
Mogą sie zdarzyć małe problemy, szczególnie na początku, z którymi waro się liczyć i po prostu zabrać na początek ze sobą małą buteleczkę wody.
Jeszcze co do pogody.
Spodziewaliśmy się z Przemkiem, że może być znacznie gorzej.
W końcu zawody zostały przeniesione na maj.
Było słonko i patelnia, ale też mógłby być większy dramat. Już w kwietniu bywały o wiele bardziej gorące dni.
Starałem się w trakcie nich złapać jak najwięcej aklimatyzacji i chyba to się udało, bo sporo w tym słonku uciągnąłem.
Z plusów, to nie wiało za bardzo. Na żadnym etapie wiatr nie przeszkadzał.
Było ciepło, ale mogło być znacznie gorzej, więc nie ma co tu aż tak narzekać.
Oczywiście od warunków optymalnych biegaczom było daleko.
Zawsze mamy wiatr w oczy i pod górkę
Budzik miałem nastawiony na 4:50, ale obudziłem się o równej 4.00 z powodu zawalonego nosa, nie mogłem oddychać - zatoki.
Nie użyłem kropli, postanowiłem się przemęczyć, zabrać je ze sobą i użyć przed startem.
Od 3 dni brałem też Ibum Zatoki Max, mają one działanie też przeciwzapalne, ale w dniu biegu postanowiłem tych tabletek nie łykać.
Bałem się trochę, jak zareaguje na to mój organizm, a chyba też zawierają substancje, które są zabronione?
Przez te 3 dni i tak w krwi coś tam się utrzymywało i zapewne gdyby mnie zbadano, to by było jak z Karasiem
Już kiedyś pisałem, że tabletki na zatoki mają działania niepożądane:
U mnie najczęściej są problemy z bólem brzucha i bezsennością....bóle głowy, niestrawność, ból brzucha, nudności, pokrzywka i świąd, zawroty głowy, bezsenność, pobudzenie, drażliwość i uczucie zmęczenia...
Rano chciałem, jak zwykle przed takimi begami, wziąć profilaktycznie No-spę.
Sprawdziłem jej datę ważności i się zdziwiłem:
Dodam, że w styczniu przed PoYebem ją brałem i przeżyłem i chyba działała
Teraz już dałem sobie spokój, ale chyba lepiej było zaryzykować.
Wieczorem zalałem wodą płatki owsiane, rano dodałem trochę powideł z czarnej porzeczki i je zjadłem. Kawy nie piłem.
Spakowany już byłem wcześniej, więc nie musiałem się tym martwić.
Czas szybko zleciał, Przemek dał znać, że za 5 minut będzie, a przyjechał nawet szybciej
Z nami jechała też Monika (maratonu nie biegła, ale w trakcie zrobiła swój trening 22km), prywatnie żona Przemka i koleżanka Ania, którą dopiero teraz osobiście poznałem, ale z widzenia znałem ją od lat.
Do Dębna dojechaliśmy około 7 rano i udało się zaparkować przy samym biurze zawodów.
Odebraliśmy pakiety, z Przemkiem mieliśmy nr startowe obok siebie: jego 2120 i mój 2121.
Wspólne foto na ściance:
Usiedliśmy na "stołówce" i każdy jadł, to co zabrał ze sobą.
Postanowiłem tym razem nie pić kawy. W zeszłym roku musiałem przez to, w czasie biegu, lecieć na stronę do lasu.
Zrobiłem herbatę i zjadłem 3 małe, mleczne bułeczki z czekoladą kupione w Netto.
Przypadkowo zrobiłem zdjęcie na tej stołówce
Około godziny 9.00 poszliśmy do szatni przebrać się w zestaw startowy.
Pół godziny później udaliśmy się na miejsce startu.
Tam udało się spotkać i chwilę porozmawiać z Rafałem. Byli też jego najbliżsi.
Wspólne foto zrobiłem trochę później, jak odszukałem Rafała @RMC już w "strefie czasowej".
Miałem z lekka dylemat, jak mam biec. Wiedziałem, że przygotowania były krótkie. Bieg nie był na życiówkę, ani na maksa, ale trzeba było przyjąć jakieś założenia.
Przemkowi doradziłem, by się ustawił za grupą na 3:30 i biegł za nimi, ile się da.
Był tydzień po WFL, gdzie przebiegł ponad 30 km i spodziewaliśmy się, że w pewnym momencie będzie miał ciężko. Stwierdziłem, że jak go zetnie, to zwolni i tyle. Nie było co się przejmować. Tempo 5:00 nie jest dla niego wyzwaniem, a nie chciałem, by też na siłę biegł wolniej, skracając krok i może jeszcze bardziej się męcząc.
Sam ustawiłem się na końcu całej grupy na 3:45, tuż przed kolejną grupą na 4:00.
Na początku postanowiłem kontrolować też tętno, by było w zakresie 140-145 bpm - taka górna granica mojego BC1.
O równej 10.00 wystartowaliśmy.
Od samego rana mocno świeciło słonko i tak było już do samego końca, ani razu nie zaszło ono za chmury, a temperatura z każdą chwilą narastała.
W zeszłym roku było o wiele luźniej, startowało niecałe 900 osób.
Tym razem było nas ponad 2200.
Sznur biegaczy ciągnął się przede mną i za mną.
Był straszny tłok, trzeba było bardzo uważać.
Co chwilę ktoś wykonywał dziwne ruchy i się na kogoś wpadało.
Na kilku pierwszych punktach odżywczych, był dramat z wodą.
Wolontariusze nie nadążali nalewać ją do kubków.
Jak jakiś kubek zalali, to była o niego walka rąk.
Zawodnicy biegnący przede mną rzucali się na wodę, nie patrząc na nic.
Kilka razy na kogoś wpadłem, a właściwie to częściej ktoś na mnie. Kilka razy dostałem z łokcia.
Na razie wodą się nie przejmowałem. Miałem ze sobą 0,5l rozrobionego proszku Maurten. Miał być na ostatnie 10 km, ale w tej sytuacji kilka razy, małymi łyczkami z niego skorzystałem. Gorzej, że nie było jak polać głowy.
Przez cały bieg zrobiłem chyba tylko raz zdjęcia, jak opuściliśmy Dębno, na około 6-7 km biegu.
Widać jakie tłumy biegaczy były przed i za mną.
Najlepszy termicznie, był odcinek z miejscowości Dargomyśl do Cychry.
Biegliśmy tam asfaltem przez las i po zmianie kierunku, był to odcinek ~2,5km w większości zacieniony.
Tam też na punkcie odżywczym, w końcu udało mi się złapać kubek z wodą.
Część wypiłem, a część wylałem na siebie.
Do samego końca już nie było z tym problemów. Wolontariusze już ogarnęli temat, a i tłum ludzi trochę się rozciągnął.
Na każdym punkcie piłem wodę i się nią polewałem.
Przed 8.km zjadłem pierwszy żel Maurten, kolejny na około 15-16km.
Powoli niestety zaczynał mnie boleć brzuch. Po skończeniu pierwszej pętli i wybiegnięciu z Dębna na kolejną dużą, na około 22-23.km miałem wziąć kolejny żel, ale przez już spory ból brzucha tego nie zrobiłem.
Zacząłem pić co jakiś czas Maurten.
Niestety brzuch mi pęczniał z każdym kilometrem. Znam to niestety dobrze, bo nawet w czasie dłuższych spacerów, tak potrafi mi się robić.
Gdyby to miała być sraczka lub choć mógłbym się odgazować, ale nie.
Wszystko się napina, boli coraz bardziej i się z tym mocno męczę.
Nie pomagał też pas, który miałem założony. Zsunąłem go maksymalnie na tyłek, w jakim stopniu się dało, by mi nie zjechał
Pomimo wszystko ciągle się trzymałem. Kończyliśmy drugą pętlę i wróciliśmy do Dębna.
Był już 34.km zawodów.
Na 36,5 km był punkt odżywczy. Tu dostałem od jednego z zawodników z łokcia w brzuch, aż mnie zatkało.
Chwyciłem 2 kubki z wodą, standardowo jeden powoli w gardło, a drugi na siebie.
Zacząłem biec, ciągle jeszcze miałem grupę na 3:45 w swoim zasięgu.
Przebiegłem jeszcze z 2 kilometry, był około 39.km trasy, a ja dostałem taki ból brzucha, jakbym miał skręt jelit.
Musiałem się zatrzymać, zacząłem kawałek iść. Nie mogłem się z tym pogodzić i zaczynałem truchtać, walczyłem sam ze sobą. Bałem się, że w końcu mnie tak poskłada, że jeszcze tego nie ukończę.
Tak blisko, a jednak jeszcze tak daleko.
Dotarłem ponownie do miejskiego punktu odżywczego, gdzie poprzednio dostałem w brzuch.
Zostało już tylko około 1500m do mety.
Zaciskałem zęby i robiłem swoje.
W końcu dobiegłem.
Czas netto 3:48:48
Connect:
https://connect.garmin.com/modern/activity/15355823578
Już ogarnięci po biegu, zrobiliśmy wspólne foto na tej samej ściance:
Przez boleści brzucha nic po biegu nie jadłem. Wypiłem na raty piwo, liczyłem, że żołądek zaskoczy, może gaz z piwa trochę pomoże.
Około godziny czekałem, aż z miasteczka biegowego przyjdzie Przemek z Moniką i Ania.
W tym czasie zaczęło mi się powoli poprawiać z brzuchem.
Jak zrobiliśmy wspólne foto, to szliśmy ponownie w okolice mety.
Zostawiłem jednak bluzę, którą zdjąłem do foto i musiałem po nią wrócić. W obie strony biegłem i nie miałem z tym problemów. Pozytywny objaw.
Bluzę w sumie niepotrzebnie zabrałem, ale na hali, po kąpieli było mi z lekka zimno. W pełnym słonku szybko się ponownie zagrzałem.
Zjadłem też w końcu posiłek i wypiłem kolejne piwo.
Spotkałem też przypadkiem ponownie Rafała z rodzinką, który odpoczywał po biegu.
Był to bieg ze spokojną głową i cieszy, że pomimo krótkiego treningu i biegu w większości w mocnym słonku, wyszedł w miarę dobrze.
Zakładałem nawet większe problemy. Spodziewałem się, że szybciej mnie poskłada z powodu braku wytrzymałości i pogody.
Z plusów:
- podróż wspólna z fajną ekipą,
- poznałem się osobiście z Rafałem @RMC,
- z otejpowanym kolanem nie było problemów,
- opaliłem się
Z minusów:
- ten cholerny brzuch,
- coś mnie pobolewa okolica lewego achillesa?
- inne sprawy: zobaczymy jutro lub później,
- nie wylosowano mojego numeru ani w trakcie losowania zegarków Garmin FR 255, ani Fiat 500
Dziś jest całkiem dobrze. Sporo już chodziłem od rana, schody ogarniam bez problemów.
Przemka też trochę poskładało i skończył maraton z czasem 3:41:11.
Biorąc pod uwagę wszystko, to i tak nie wyszło źle. To jest jego drugi najlepszy wynik.
Ważne, że jest zadowolony, widzi jak, ten wynik dobrze wszedł, pomimo innych startów i to przy podejściu luźnym, bez ciśnienia na wynik.
Ania przebiegła całość równo i uzyskała czas 3:58:08.
Tyle
EDIT:
Jeszcze dopiska odnośnie organizacji biegu.
Dębno to "stolica" polskiego Maratonu.
W czasie zawodów miasteczko i okoliczne wsie, przez które prowadzi trasa zawodów, widać, że żyją tą imprezą.
Bardzo dużo osób kibicuje. Jeszcze nigdy się tam nie spotkałem ze złą reakcją na biegaczy.
Oczywiście w tym czasie jest też sporo przyjezdnych, rodzin czy przyjaciół biegaczy i ilość kibicujących wzrasta.
Trasa to dwie duże pętle i ostatnia mała po mieście. Kiedyś zaczynaliśmy małą i dwie duże były na koniec.
Osobiście wolałem tę wcześniejszą wersję. Teraz niby na sam koniec biegasz po mieście i może pomagać tu większy doping kibiców, ale wolałem wracać do Dębna już z myślą, że zawinę pod metę i to będzie koniec.
Dystans wiadomo jest taki sam, ale takie mam subiektywne odczucia.
Ogólnie trasa w mniejszej części prowadzi przez miasto.
Większość biegniemy przez otwarte przestrzenie poza Dębnem.
Jak wieje lub świeci słońce, to nie możemy liczyć, że gdzieś będzie od tego osłona.
Pomimo że zawody miały już swoją 50. edycję, to samo oznakowanie trasy w mojej ocenie pozostawia wiele do życzenia.
Nie ma oznaczeń co 1km. Były tylko co 5km i to nie jestem pewien, czy wszystkie zawsze stały w dobrym miejscu.
Finalnie miałem 200m więcej zmierzone, co jest całkiem normalne, wcześniej jednak ta różnica na niektórych piątkach wynosiła więcej.
Druga sprawa to punkty pomiaru czasu. No po prostu mają one swoje życie.
Rozumiem, że to bieg po pętlach. W mieście część trasy pokonuje się czterokrotnie.
Ustawienie punktu pomiaru na piątym km na kolejnych pętlach będzie przypadało na nierównych odcinkach, ale wypadałoby te odcinki idealnie pomierzyć.
Zupełnie tego nie ogarniam i chyba nikt z biegnących nie ogarniał.
Przez miasto jest około 500m wrednego, krzywego bruku.
Stolica maratonu mogłaby w końcu ten odcinek też ogarnąć
W tym miejscu i tak większość napiera niezbyt równym chodnikiem.
Z plusów to jest dużo punktów odżywczych i robią one dobrą robotę.
Mogą sie zdarzyć małe problemy, szczególnie na początku, z którymi waro się liczyć i po prostu zabrać na początek ze sobą małą buteleczkę wody.
Jeszcze co do pogody.
Spodziewaliśmy się z Przemkiem, że może być znacznie gorzej.
W końcu zawody zostały przeniesione na maj.
Było słonko i patelnia, ale też mógłby być większy dramat. Już w kwietniu bywały o wiele bardziej gorące dni.
Starałem się w trakcie nich złapać jak najwięcej aklimatyzacji i chyba to się udało, bo sporo w tym słonku uciągnąłem.
Z plusów, to nie wiało za bardzo. Na żadnym etapie wiatr nie przeszkadzał.
Było ciepło, ale mogło być znacznie gorzej, więc nie ma co tu aż tak narzekać.
Oczywiście od warunków optymalnych biegaczom było daleko.
Zawsze mamy wiatr w oczy i pod górkę
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9046
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Sprawdziłem z ciekawości, ile przebiegłem ulicznych maratonów.
Wychodzi na to, że był to mój siedemnasty taki maraton.
Liczę tylko oficjalne uliczne, bez górskich, takich jak: PoYeb czy Złoty Maraton w Lądku.
Nie ma tego dużo i jak się zastanowiłem, to tylko 3 razy przygotowywałem się i biegłem na wynik:
- pierwszy mój maraton ze Sławkiem w Opolu, gdzie @Siedlak1975 biegł wtedy połówkę;
- kolejny maraton "I PZU Maraton Szczeciński", gdzie poprawiałem wynik z Opola;
- i "18. PKO Poznań Maraton" gdzie pobiegłem na życiówkę 03:24:11 i to spędzając chwilę w tojce w czasie biegu, bo było prawie godzinne obsunięcie startu.
Wszystkie inne maratony biegłem treningowo, albo z kimś dla towarzystwa. Oczywiście przebiegłem też kilka indywidualnie, zazwyczaj w ramach przygotowań do ultra.
Wspominam o tym nie bez powodu. Za chwilę do tego wrócę.
Do tej pory, przez różne zdrowotne zawirowania, nie zapisałem się na bieg w ramach DFBG.
Odwlekałem decyzję jak nigdy dotąd. Miałem już różne "kryzysy" i nawet prawie ponownie zapisałabym się na 240km
Wygrał rozsądek.
Do dziś naprawdę nie wiem, jak ja dałem radę przebiec ten dystans. Myślałem, że z czasem to do mnie dotrze, ale tak się nie dzieje.
Moja przygoda z ultra zatoczy chyba koło.
Będąc na wizycie u mojej fizjo, okazało się, że Agnieszka zapisana jest na UT 68km, a niestety nie może biec.
Podjąłem decyzję, by przepisała na mnie pakiet.
Jeśli temat ogarnie i nic się nie zmieni, to w tym roku będę biegł w Lądku tylko, a może aż, biorąc pod uwagę moje problemy z plecami, najkrótszy dystans ultra.
W 2018 r. zaczynałem od tego i teraz chyba na tym zakończę.
Zdrowie jest, jakie jest i samymi chęciami za wiele nie zmienię.
Mam ochotę, może w następnym roku przygotować się pod maraton uliczny i pobiec go w końcu, jak kiedyś: po zrealizowaniu planu, na określony cel.
Oczywiście treningi maratońskie też nie są łatwe, mocno obciążają.
Zobaczymy, jak to będzie. To tylko zarys tego co tli mi się w głowie.
Wychodzi na to, że był to mój siedemnasty taki maraton.
Liczę tylko oficjalne uliczne, bez górskich, takich jak: PoYeb czy Złoty Maraton w Lądku.
Nie ma tego dużo i jak się zastanowiłem, to tylko 3 razy przygotowywałem się i biegłem na wynik:
- pierwszy mój maraton ze Sławkiem w Opolu, gdzie @Siedlak1975 biegł wtedy połówkę;
- kolejny maraton "I PZU Maraton Szczeciński", gdzie poprawiałem wynik z Opola;
- i "18. PKO Poznań Maraton" gdzie pobiegłem na życiówkę 03:24:11 i to spędzając chwilę w tojce w czasie biegu, bo było prawie godzinne obsunięcie startu.
Wszystkie inne maratony biegłem treningowo, albo z kimś dla towarzystwa. Oczywiście przebiegłem też kilka indywidualnie, zazwyczaj w ramach przygotowań do ultra.
Wspominam o tym nie bez powodu. Za chwilę do tego wrócę.
Do tej pory, przez różne zdrowotne zawirowania, nie zapisałem się na bieg w ramach DFBG.
Odwlekałem decyzję jak nigdy dotąd. Miałem już różne "kryzysy" i nawet prawie ponownie zapisałabym się na 240km
Wygrał rozsądek.
Do dziś naprawdę nie wiem, jak ja dałem radę przebiec ten dystans. Myślałem, że z czasem to do mnie dotrze, ale tak się nie dzieje.
Moja przygoda z ultra zatoczy chyba koło.
Będąc na wizycie u mojej fizjo, okazało się, że Agnieszka zapisana jest na UT 68km, a niestety nie może biec.
Podjąłem decyzję, by przepisała na mnie pakiet.
Jeśli temat ogarnie i nic się nie zmieni, to w tym roku będę biegł w Lądku tylko, a może aż, biorąc pod uwagę moje problemy z plecami, najkrótszy dystans ultra.
W 2018 r. zaczynałem od tego i teraz chyba na tym zakończę.
Zdrowie jest, jakie jest i samymi chęciami za wiele nie zmienię.
Mam ochotę, może w następnym roku przygotować się pod maraton uliczny i pobiec go w końcu, jak kiedyś: po zrealizowaniu planu, na określony cel.
Oczywiście treningi maratońskie też nie są łatwe, mocno obciążają.
Zobaczymy, jak to będzie. To tylko zarys tego co tli mi się w głowie.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.