Niedziela (22.10) – zawody – 40. Toruń Maraton. Czas netto 3:11:13. M60 – 1/30, Open – 59/664.
W minioną niedzielę wystartowałem w jubileuszowym 40. Toruń Maratonie. Pogoda dopisała i można było pokusić się o jak najlepszy wynik. Swoje aktualne możliwości oceniałem na 3:10–3:15. Marzył mi się jednak czas poniżej 3:10. Żeby nie ponosić nadmiernego ryzyka, postanowiłem pierwszą część trasy przebiec na wynik 3:12, a potem, jeśli się da, lekko przyspieszyć.
Wcześniej w biurze zawodów (w Toruń Plaza) spotkaliśmy się z Arturem (
@Morderca_z_głębi_lasu), następnie udaliśmy się spacerkiem na pasta party do Motoareny. Zjedliśmy makaron przy miłej rozmowie. Artur starał się być jak najbardziej pomocny, wyjaśniając co, gdzie i jak, na trasie i w samym Toruniu.
Tuż przed startem Artur poznał mnie z Markiem – rywalem z mojej kategorii wiekowej (doświadczonym biegaczem z sukcesami, o 3 lata starszym). Marek, podobnie jak ja, celował w czas poniżej 3:15.
Wystartowaliśmy z 5-minutowym opóźnieniem. Pierwsze 4 km były lekko pofalowane, więc i tempo falowało między 4:39 a 4:22. Marek zdążył odskoczyć mi na kilkadziesiąt metrów. 10 km przebiegłem w 45:13. Do tego momentu biegłem z trzema zawodnikami z celem na 3:10, potem mi odjechali, Marek też odjechał mi już na ok. 200 m. Ja jednak biegłem swoje. Bardzo ucieszyło mnie dość niskie tętno, podobne jak przed rokiem na maratonie w Kędzierzynie. Równe intensywność i tempo utrzymywałem aż do 20 km (czas 1:30:25). Na 21 km był największy podbieg tego maratonu i tempo tego kilometra wyszło najwolniejsze – 4:56. Średnie tętno podskoczyło ze 156 na 159 i w dalszej części biegu już nie spadło. Kontrolowałem intensywność i oddech, biegło mi się dobrze. Na półmetku miałem czas ok. 1:35:50, czyli zgodnie z założeniami (wypatrywałem punktu pomiaru czasu obiecanego przez organizatora, ale go nie było).
Na 24 km (poprzedni był na 18 km) miał być punkt odżywiania, więc wcześniej wyjąłem żel z kieszonki, by zaraz po zjedzeniu go móc popić. Minął 25 km, a punktu jeszcze nie było. Tuż przed punktem wyprzedziłem Marka i zaraz wypadł mi żel z ręki. Musiałem się cofnąć kilka metrów, by go podnieść i wtedy wyprzedził mnie Marek. Za moment znów go wyprzedziłem, ale to zdarzenie nieco wybiło mnie to z rytmu. Szybko jednak odzyskałem rytm i koncentrację. Oddalałem się stopniowo i od tego momentu biegłem praktycznie sam, bardzo rzadko kogoś dochodziłem i wyprzedzałem.
Druga część trasy, mimo że łatwiejsza (więcej w dół, niż w górę) była bardziej problematyczna. Wierzyłem, że będzie jeszcze możliwość niewielkiego przyspieszenia.
Za nawrotką na 32 km poczułem wiatr w twarz i tempo spadło do ok. 4:42. Po dwóch wolniejszych kilometrach wróciłem jednak do tempa ok. 4:30 i ciągle była szansa na wynik 3:10. Pojawił się jednak ból mięśni czworogłowych – najpierw w prawym, a potem w lewym udzie. Jeszcze mnie to nie spowolniło. Dopiero w okolicach 39 km zaczęły boleć i sztywnieć łydki, a na 40 km pojawiły się w nich skurcze. Musiałem balansować tempem, by nie doprowadzić do zatrzymania się (czego doświadczyłem na 40 km w 2019 r. w Poznaniu). Ogólnie, to wtedy wszystko już bardzo bolało, dlatego w końcówce tempo nieco spadło (o 10–15s/km). Tuż przy Motoarenie był krótki ale dość stromy zbieg do bramy stadionu i myślałem że sobie przyspieszę, ale nic z tego – musiałem mocno hamować, bo łapały mnie silne skurcze. Metę przekroczyłem z czasem 3:11:13.
Tuż za metą dopadły mnie silne i bardzo bolesne skurcze łydek, miałem trudności z utrzymaniem się na nogach. Dwie minuty po mnie Marek przekroczył metę.
Przy posiłku regeneracyjnym dość długo rozmawiałem z Markiem, który okazał się nie tylko świetnym biegaczem ale i przesympatycznym człowiekiem. Podobnie zresztą jak Artur, który z wynikiem 2:51:17 wygrał Mistrzostwa Torunia w Maratonie.
22-10.JPG
Start – tuż za mną, w czerwonej koszulce, Marek
Na trasie – 33 km (fot. K. Lewandowski)
To nie jest euforia, a silne skurcze za metą
Podium M60 (fot. A. Słuniecka)
Moje trofeum
Na koniec kilka zdań o organizacji maratonu, którą muszę ocenić bardzo słabo.
- Na trasie nie było ani jednego pomiaru międzyczasu. Pomiaru nie było nawet na półmetku, o czym dzień wcześniej zapewniano mnie na profilu maratonu. W ubiegłym roku pośrednich punktów pomiarowych było siedem, co ok. 5 km, a 40. jubileuszowy maraton nie miał żadnego.
W piątek, przed maratonem, na stronie Toruń Maraton znalazłem informację:
"ŚLEDŹ WYNIKI LIVE
Pobierz aplikację Twoje Centrum i śledź wyniki LIVE uczestników 40. Toruń Maraton, a także pobieraj zdjęcia biegaczy z linii mety. Tylko posiadanie aplikacji umożliwi śledzenie na bieżąco wyników biegaczy na poszczególnych dystansach. (...)"
- Na nawrotce ( ok. 32 km) stały obok siebie cztery „kwadraty” pomiarowe, ale ustawione tak, że z pewnością niczego nie mierzyły. Asfaltowa ścieżka na nawrotce rozdzielona była pachołkami (aby biegnący w przeciwnym kierunku nie przeszkadzali sobie), ale pachołki kończyły się kilkaset metrów przed nawrotką i były osoby (to z relacji innych biegaczy), które ostatni pachołek uznały za koniec agrafki i tam zawracały, nie dobiegając do właściwej nawrotki.
- Zgodnie z regulaminem punkty odżywcze miały być co ok. 5 km, począwszy od 6 km. A były bardzo różnie, co 6 km, a nawet ponad 7 km (o czym wyżej pisałem), niezgodnie nawet z informacją podaną tuż przed maratonem.
- Była zbyt mała liczba toalet, zarówno przy starcie (4 toi-toje i ogromna kolejka do samego startu) jak i na samej trasie (tylko w dwóch miejscach).
- Organizatorzy przeprowadzający dekoracje nie poczekali na zawodniczki łapiące się na podium w kategoriach K60 i K70 i wcześniej zakończyli ceremonię dekoracji. Moja żona zajęła drugie miejsce w K60 i była bardzo rozczarowana, że nie ma już nikogo w strefie podium. Obok kręciła się zagubiona biegaczka polskiego pochodzenia, która przybyła z Londynu – zwyciężczyni K70 z bardzo dobrym czasem 4:46:00. Wszystkie biegaczki z podium K60 i K70 zmieściły się w limicie 5:30:00. Wokół podium było pusto i nie było do kogo się udać po wyjaśnienie. Wreszcie jakiś sympatyczny wolontariusz, po opisaniu sytuacji, zadeklarował, że spróbuje dotrzeć do kogoś z organizatorów. Minęło ok. pół godziny zanim pojawił się jakiś pan w odblaskowej kamizelce, który wygrzebał z kartonów właściwe statuetki i wręczył je oczekującym paniom.

Wygląda na to, że organizacją i koordynacją całego wydarzenia kierował marketingowiec, a nie człowiek znający potrzeby biegaczy.
Z pozytywów wymienię: meta na Motoarenie; duży, ciężki i ładny medal; okazała i ładna statuetka; niezła trasa oraz dobra do biegania pogoda.
Podsumowując, zadowolony jestem zarówno z rozegrania biegu jaki i wyniku. Uważam, że dobrze wykorzystałem swoje aktualne możliwości i pobiegłem optymalnie. Podczas biegu przyjąłem 5 żeli i jeden szot magnezowy.
Zastanawiam się tylko, czy i jak mogę wyeliminować skurcze pojawiające się na końcowych kilometrach maratonu. Może ktoś ma jakieś domysły i pomysły?
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.