Jarek (keiw) - Luźne wpisy
Moderator: infernal
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
8. Nocny Maraton Szczeciński
Nie idźcie tą drogą co ja
Wstęp.
Kilka dni po ultra zadzwonił do mnie Sławek i powiedział, że myśli o nocnym maratonie w Szczecinie.
Wydawało mi się, że jest on tydzień po ultra. Sprawdziłem i okazało się, że jest 2 tygodnie po, czyli teraz.
Odwodziłem Sławka od pomysłu, bo po ultra czułem się zmęczony, a Sławek wkrótce ma jakieś zawody, więc to nie miało sensu. Zapisów elektronicznych już i tak nie było.
Z każdym dniem pomysł ten mnie trochę jednak męczył, ale przekonałem sam siebie, że to bez sensu, nie po to, po ultra na nic się nie zapisywałem
Wczoraj rano wybrałem się na Parkrun. Truchtaliśmy spokojnie z Przemkiem, który dziś biegnie zawody, a mocniejszy Parkrun mamy w planie za tydzień.
Na Parkrun przyszło trochę nowych osób z innych miast, które przyjechały właśnie na wieczorny maraton czy też półmaraton - oba biegi mają start wspólny i są na tej samej trasie.
Poznałem tam przesympatyczną biegaczkę Basię z Krakowa, która przyjechała na nasz maraton i przyszła rano przebiec też Parkrun i przebiegła go w 23:13
Zapytała czy biegnę maraton, powiedziałem, że nie, no i zaczęła mnie namawiać
Nie uległem i wróciłem rowerem do domu.
Tam jednak sprawa zaczęła mnie męczyć. Stwierdziłem, że w sumie nic mi nie koliduje, nie mam i tak żadnych zawodów. Problem był tylko taki, że zupełnie się do tego nie przygotowywałem. Na tygodniu nie było za dużo węglowodanów, a dodatkowo dzień wcześniej najadłem się sporo czereśni i truskawek i mnie dziś męczył brzuch - męczył dość mocno
W piątek wieczorem poszliśmy z żoną na oficjalne otwarcie wyremontowanego Teatru Letniego w Szczecinie.
Z tej okazji były fajne koncerty, pokaz iluminacji: niesamowita gra świateł, podświetlona Rusałka (jeziorko) i drzewa w Parku Kasprowicza. Wróciliśmy do domu przed północą i niestety było mało snu.
Kilka fotek:
Biorąc to wszystko pod uwagę pojechałem do biura zawodów i kupiłem pakiet - oferta "last minute", ale tanio nie było
Chyba pierwszy raz zapisałem się na maraton kilka godzin przed zawodami.
Dostałem niski numer, a imię na nim, już ręcznie, wpisała mi żona:
Ja nie mogłem, trzęsły mi się ręce
Wróciłem do domu i niestety brzuch mnie na tyle męczył, że po 18.00 przyjąłem dwie tabletki loperamid.
Za bardzo nie pomagało i to na tyle, że na bieg wyjechałem dopiero po 21.00, próbując jeszcze jakoś temat ogarnąć.
O 19.00 body już miałem dość wyjechane a do maratonu zszedłem poniżej 20
Zawody.
Na miejscu byłem około 30 min przed planowanym startem na 22.00. Później okazało się, że z powodu kolizji aut na trasie biegu, start opóźnił się o 15 minut.
Na bieg zabrałem 6 żeli GU, które zostały mi z ultra i miały ratować w czasie biegu z powodu "nieprzygotowania żywieniowego".
Na miejscu spotkałem trochę znajomych, w tym kolegę Czarka, który biegł połówkę i ekipa z radia eska zrobiła nam wspólne foto:
Po chwili spotkałem też Basię z Krakowa, z którą poznałem się rano:
Ucieszyła się i zapytała na jaki czas chcę biec.
Przemyślałem sobie to już w domu. Nie wiedziałem jak 2 tygodnie po ultra zachowa się mój organizm, stopy miałem jeszcze w fazie gojenia, z części pęcherzy poschodziła już skóra a schodzący paznokieć dodatkowo nie ułatwiał.
Postanowiłem więc pilnować pulsu.
Maraton składał się z 4 pętli 10,5 km po dość pofalowanym terenie. Wiedziałem, że będzie ponad 200 m przewyższeń.
Planowałem 2 pierwsze pętle trzymać puls w zakresie 145-155, trzecia pętla 150-160 a ostatnia ile da radę.
Powiedziałem więc Basi, że nie planuję za bardzo biec na określony czas a pilnować swoich założeń wg. pulsu.
Poszedłem jeszcze trochę pochodzić, bo powoli się wychładzało a start, przez kolizję aut, się opóźniał.
W tłumie biegaczy spotkałem @Artiego - Artura Kujawińskiego, który jak się okazało również przyjechał do nas na maraton:
Pogadaliśmy trochę z Arturem, w tym o ostatnim ultra. Wyjaśniłem mu jak się sprawy mają.
W końcu poznaliśmy się na żywo
Spiker zapowiedział, że już kolizja została usunięta i bieg za chwilę się zacznie.
Udałem się na linię startu, tu ponownie spotkaliśmy się z Basią. Wbiliśmy się dość blisko linii, by nie być opóźnianym przez tłum.
Odliczanie i ruszyliśmy.
Pierwsza pętla - 10,5 km
Trasa: http://www.maratonszczecinski.pl/strona-glowna/trasa
http://www.maratonszczecinski.pl/images ... 22_new.jpg
Oczywiście trasa atestowana:
Początek spokojny, by puls się ustabilizował. Pierwsze 3km pętli to bieg dookoła Arkonki i Goplany czyli trasą Parkrun.
Z założonego tętna wychodziło tempo około 4:50. Zaraz na początku spotkałem kolegę Piotra: https://www.parkrun.pl/szczecin/news/20 ... em-kuchta/
- którego znam również z Parkrun i okazało się, że akurat biegnie podobnym tempem. Razem z Piotrem biegł na połówkę jego kolega.
Poszczególne kilometry tej pętli:
Zasadniczo wszystko zgodnie z założeniami. Pod górkę trochę zwalniałem, z górki lekko szybciej, tam puls spadał.
Brzuch jakoś się trzymał.
Czas: ~50 min 30s
Druga pętla - 21 km
Tu się posypał mój plan biegu z kontrolą tętna
Na około 15. km Garmin mnie nagle poinformował, że bateria w pasie padła. W ogóle tego wcześniej nie kontrolowałem, a takiego komunikatu również wcześniej nie zauważyłem, nawet rano na Parkrun.
Dziś to mnie nawet Connect w telefonie o tym informuje
Wskazania zaczęły wariować, na tyle, że średnie tętno z całego maratony mam 122
Nie pomyślałem, by odpiąć kostkę, może wtedy lepiej byłoby gdyby całkowicie odczyt szedł z nadgarstka a tak nie wiem skąd on puls próbował czytać.
No nic, po prostu biegliśmy dalej z Piotrem, a ja trzymałem mniej więcej tempo z pierwszego okrążenia.
Drugie okrążenie zrobiliśmy około 1h41min a półmaraton w ~1:42. Trochę za szybko niż przypuszczałem, bardziej zakładałem 1:45.
No i niestety zaczęło mi się coraz bardziej przelewać w brzuchu.
Trzecia pętla - 31,5 km
Tu już puls totalnie zwariował.
Po 26. km udałem się w krzaczki na '1" - nie wiedziałem już co bardziej mi się chce, ale stwierdziłem, że na początek może tak się poratuje, by zmniejszyć ucisk pęcherza
Straciłem kilka sekund i później spokojnie goniłem Piotra.
Niestety z brzuchem działo się coraz gorzej.
Czas na koniec pętli: 2 h 32 min
Czwarta i ostatnia pętla - 42,195 km
Biegnąc początkowym odcinkiem tej pętli zacząłem stopniowo zwalniać, wszystko mi się wewnątrz kotłowało.
Było już mało osób na trasie. Połówka skończyła bieg po dwóch okrążeniach. Na trzecim dublowało się jeszcze "wolnotruchtaczy".
Chcąc nie chcąc musiałem się ratować i skorzystałem z tego, że biegłem akurat w lesie i poleciałem na "2"
Przypadło to na 34. km biegu.
Pozbierałem się jakoś i ponownie zacząłem gonić Piotra. Szło jednak ciężko, jak próbowałem biec szybciej, to czułem, że może brzuch nie wytrzymać.
Na tym etapie już wkurzało mnie wszystko. Nogi robiły się ciężkie, czułem każdy niezaleczony odcisk i schodzący paznokieć, ale wykorzystywałem jeden ból, by zagłuszać inny
Gdzieś na 38. km zobaczyłem jednak Piotra i zbliżałem się do niego, czyli jemu tez tempo siadło.
Na 38,5 km przypadał "wodopój" i tam zobaczyłem, że Piotr walczy ze skurczem i za chwilę ponownie go dopadło.
Wyprzedziłem Piotra, ale tu trochę zwolniłem, on walczył ze skurczem a ja z brzuchem. Myślałem, że będę ponownie musiał udać się na stronę. Jakoś to jednak przetrzymałem, czyli zwolnienie chyba było dobrą decyzją.
Dobiegliśmy tak do 40. km i postanowiłem przyśpieszać. Piotr trzymał się za mną.
Stopniowo podkręcałem tempo - wg Garmina puls miałem 55
Od 41. km kroki Piotra za mną coraz bardziej cichły. Miałem tylko nadzieję, że wytrzymam z jelitami do mety
Ostatnie 200m to mały slalom dla wyrównania dystansu maratońskiego.
Wpadłem na metę z czasem 3:30:02 - nie patrzyłem na czas i wyszło jak wyszło, ale te 3s niczego by nie zmieniły
Piotr wbiegł na metę 36s po mnie.
Poszczególne km:
Finalnie byłem 35. open na 200 startujących na dystansie maratonu.
Biorąc wszystko pod uwagę chyba wyszło i tak całkiem nieźle.
Co by nie było to moja życiówka w M50 Zająłem szóste miejsce w kategorii wiekowej i widzę, że gdyby nie sprawy z brzuchem, to drugie miejsce byłoby spokojnie w zasięgu, ponieważ drugi M50 miał czas 03:26:43.
Basia skończyła bieg kilka minut za nami z czasem 03:38:53 i zajęła 1. miejsce w K30.
Jakieś fotki z biegu zapewne będą później to jeszcze coś dorzucę.
Na razie tyle
Dodam, że problemy z brzuchem mam do dziś. Czymś się jednak z lekka załatwiłem
Nie idźcie tą drogą co ja
Wstęp.
Kilka dni po ultra zadzwonił do mnie Sławek i powiedział, że myśli o nocnym maratonie w Szczecinie.
Wydawało mi się, że jest on tydzień po ultra. Sprawdziłem i okazało się, że jest 2 tygodnie po, czyli teraz.
Odwodziłem Sławka od pomysłu, bo po ultra czułem się zmęczony, a Sławek wkrótce ma jakieś zawody, więc to nie miało sensu. Zapisów elektronicznych już i tak nie było.
Z każdym dniem pomysł ten mnie trochę jednak męczył, ale przekonałem sam siebie, że to bez sensu, nie po to, po ultra na nic się nie zapisywałem
Wczoraj rano wybrałem się na Parkrun. Truchtaliśmy spokojnie z Przemkiem, który dziś biegnie zawody, a mocniejszy Parkrun mamy w planie za tydzień.
Na Parkrun przyszło trochę nowych osób z innych miast, które przyjechały właśnie na wieczorny maraton czy też półmaraton - oba biegi mają start wspólny i są na tej samej trasie.
Poznałem tam przesympatyczną biegaczkę Basię z Krakowa, która przyjechała na nasz maraton i przyszła rano przebiec też Parkrun i przebiegła go w 23:13
Zapytała czy biegnę maraton, powiedziałem, że nie, no i zaczęła mnie namawiać
Nie uległem i wróciłem rowerem do domu.
Tam jednak sprawa zaczęła mnie męczyć. Stwierdziłem, że w sumie nic mi nie koliduje, nie mam i tak żadnych zawodów. Problem był tylko taki, że zupełnie się do tego nie przygotowywałem. Na tygodniu nie było za dużo węglowodanów, a dodatkowo dzień wcześniej najadłem się sporo czereśni i truskawek i mnie dziś męczył brzuch - męczył dość mocno
W piątek wieczorem poszliśmy z żoną na oficjalne otwarcie wyremontowanego Teatru Letniego w Szczecinie.
Z tej okazji były fajne koncerty, pokaz iluminacji: niesamowita gra świateł, podświetlona Rusałka (jeziorko) i drzewa w Parku Kasprowicza. Wróciliśmy do domu przed północą i niestety było mało snu.
Kilka fotek:
Biorąc to wszystko pod uwagę pojechałem do biura zawodów i kupiłem pakiet - oferta "last minute", ale tanio nie było
Chyba pierwszy raz zapisałem się na maraton kilka godzin przed zawodami.
Dostałem niski numer, a imię na nim, już ręcznie, wpisała mi żona:
Ja nie mogłem, trzęsły mi się ręce
Wróciłem do domu i niestety brzuch mnie na tyle męczył, że po 18.00 przyjąłem dwie tabletki loperamid.
Za bardzo nie pomagało i to na tyle, że na bieg wyjechałem dopiero po 21.00, próbując jeszcze jakoś temat ogarnąć.
O 19.00 body już miałem dość wyjechane a do maratonu zszedłem poniżej 20
Zawody.
Na miejscu byłem około 30 min przed planowanym startem na 22.00. Później okazało się, że z powodu kolizji aut na trasie biegu, start opóźnił się o 15 minut.
Na bieg zabrałem 6 żeli GU, które zostały mi z ultra i miały ratować w czasie biegu z powodu "nieprzygotowania żywieniowego".
Na miejscu spotkałem trochę znajomych, w tym kolegę Czarka, który biegł połówkę i ekipa z radia eska zrobiła nam wspólne foto:
Po chwili spotkałem też Basię z Krakowa, z którą poznałem się rano:
Ucieszyła się i zapytała na jaki czas chcę biec.
Przemyślałem sobie to już w domu. Nie wiedziałem jak 2 tygodnie po ultra zachowa się mój organizm, stopy miałem jeszcze w fazie gojenia, z części pęcherzy poschodziła już skóra a schodzący paznokieć dodatkowo nie ułatwiał.
Postanowiłem więc pilnować pulsu.
Maraton składał się z 4 pętli 10,5 km po dość pofalowanym terenie. Wiedziałem, że będzie ponad 200 m przewyższeń.
Planowałem 2 pierwsze pętle trzymać puls w zakresie 145-155, trzecia pętla 150-160 a ostatnia ile da radę.
Powiedziałem więc Basi, że nie planuję za bardzo biec na określony czas a pilnować swoich założeń wg. pulsu.
Poszedłem jeszcze trochę pochodzić, bo powoli się wychładzało a start, przez kolizję aut, się opóźniał.
W tłumie biegaczy spotkałem @Artiego - Artura Kujawińskiego, który jak się okazało również przyjechał do nas na maraton:
Pogadaliśmy trochę z Arturem, w tym o ostatnim ultra. Wyjaśniłem mu jak się sprawy mają.
W końcu poznaliśmy się na żywo
Spiker zapowiedział, że już kolizja została usunięta i bieg za chwilę się zacznie.
Udałem się na linię startu, tu ponownie spotkaliśmy się z Basią. Wbiliśmy się dość blisko linii, by nie być opóźnianym przez tłum.
Odliczanie i ruszyliśmy.
Pierwsza pętla - 10,5 km
Trasa: http://www.maratonszczecinski.pl/strona-glowna/trasa
http://www.maratonszczecinski.pl/images ... 22_new.jpg
Oczywiście trasa atestowana:
Początek spokojny, by puls się ustabilizował. Pierwsze 3km pętli to bieg dookoła Arkonki i Goplany czyli trasą Parkrun.
Z założonego tętna wychodziło tempo około 4:50. Zaraz na początku spotkałem kolegę Piotra: https://www.parkrun.pl/szczecin/news/20 ... em-kuchta/
- którego znam również z Parkrun i okazało się, że akurat biegnie podobnym tempem. Razem z Piotrem biegł na połówkę jego kolega.
Poszczególne kilometry tej pętli:
Zasadniczo wszystko zgodnie z założeniami. Pod górkę trochę zwalniałem, z górki lekko szybciej, tam puls spadał.
Brzuch jakoś się trzymał.
Czas: ~50 min 30s
Druga pętla - 21 km
Tu się posypał mój plan biegu z kontrolą tętna
Na około 15. km Garmin mnie nagle poinformował, że bateria w pasie padła. W ogóle tego wcześniej nie kontrolowałem, a takiego komunikatu również wcześniej nie zauważyłem, nawet rano na Parkrun.
Dziś to mnie nawet Connect w telefonie o tym informuje
Wskazania zaczęły wariować, na tyle, że średnie tętno z całego maratony mam 122
Nie pomyślałem, by odpiąć kostkę, może wtedy lepiej byłoby gdyby całkowicie odczyt szedł z nadgarstka a tak nie wiem skąd on puls próbował czytać.
No nic, po prostu biegliśmy dalej z Piotrem, a ja trzymałem mniej więcej tempo z pierwszego okrążenia.
Drugie okrążenie zrobiliśmy około 1h41min a półmaraton w ~1:42. Trochę za szybko niż przypuszczałem, bardziej zakładałem 1:45.
No i niestety zaczęło mi się coraz bardziej przelewać w brzuchu.
Trzecia pętla - 31,5 km
Tu już puls totalnie zwariował.
Po 26. km udałem się w krzaczki na '1" - nie wiedziałem już co bardziej mi się chce, ale stwierdziłem, że na początek może tak się poratuje, by zmniejszyć ucisk pęcherza
Straciłem kilka sekund i później spokojnie goniłem Piotra.
Niestety z brzuchem działo się coraz gorzej.
Czas na koniec pętli: 2 h 32 min
Czwarta i ostatnia pętla - 42,195 km
Biegnąc początkowym odcinkiem tej pętli zacząłem stopniowo zwalniać, wszystko mi się wewnątrz kotłowało.
Było już mało osób na trasie. Połówka skończyła bieg po dwóch okrążeniach. Na trzecim dublowało się jeszcze "wolnotruchtaczy".
Chcąc nie chcąc musiałem się ratować i skorzystałem z tego, że biegłem akurat w lesie i poleciałem na "2"
Przypadło to na 34. km biegu.
Pozbierałem się jakoś i ponownie zacząłem gonić Piotra. Szło jednak ciężko, jak próbowałem biec szybciej, to czułem, że może brzuch nie wytrzymać.
Na tym etapie już wkurzało mnie wszystko. Nogi robiły się ciężkie, czułem każdy niezaleczony odcisk i schodzący paznokieć, ale wykorzystywałem jeden ból, by zagłuszać inny
Gdzieś na 38. km zobaczyłem jednak Piotra i zbliżałem się do niego, czyli jemu tez tempo siadło.
Na 38,5 km przypadał "wodopój" i tam zobaczyłem, że Piotr walczy ze skurczem i za chwilę ponownie go dopadło.
Wyprzedziłem Piotra, ale tu trochę zwolniłem, on walczył ze skurczem a ja z brzuchem. Myślałem, że będę ponownie musiał udać się na stronę. Jakoś to jednak przetrzymałem, czyli zwolnienie chyba było dobrą decyzją.
Dobiegliśmy tak do 40. km i postanowiłem przyśpieszać. Piotr trzymał się za mną.
Stopniowo podkręcałem tempo - wg Garmina puls miałem 55
Od 41. km kroki Piotra za mną coraz bardziej cichły. Miałem tylko nadzieję, że wytrzymam z jelitami do mety
Ostatnie 200m to mały slalom dla wyrównania dystansu maratońskiego.
Wpadłem na metę z czasem 3:30:02 - nie patrzyłem na czas i wyszło jak wyszło, ale te 3s niczego by nie zmieniły
Piotr wbiegł na metę 36s po mnie.
Poszczególne km:
Finalnie byłem 35. open na 200 startujących na dystansie maratonu.
Biorąc wszystko pod uwagę chyba wyszło i tak całkiem nieźle.
Co by nie było to moja życiówka w M50 Zająłem szóste miejsce w kategorii wiekowej i widzę, że gdyby nie sprawy z brzuchem, to drugie miejsce byłoby spokojnie w zasięgu, ponieważ drugi M50 miał czas 03:26:43.
Basia skończyła bieg kilka minut za nami z czasem 03:38:53 i zajęła 1. miejsce w K30.
Jakieś fotki z biegu zapewne będą później to jeszcze coś dorzucę.
Na razie tyle
Dodam, że problemy z brzuchem mam do dziś. Czymś się jednak z lekka załatwiłem
Ostatnio zmieniony 19 cze 2023, 13:04 przez keiw, łącznie zmieniany 1 raz.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Po maratonie postanowiłem trochę zluzować z bieganiem.
Przerzuciłem się na rower, rolki i pływanie.
6. sierpnia na Parkrun miałem pobiec jako zając z Przemkiem na 21 minut.
Dzień wcześniej, po pływaniu w jeziorze, zaczął mnie boleć kręgosłup. Myślałem, że to sytuacja chwilowa.
Jak się obudziłem w sobotę to jednak lepiej nie było.
Pojechałem na Parkrun. Przed chciałem zrobić rozgrzewkę. Przetruchtałem 1,6km tempem ~6:50 i postanowiłem dać sobie spokój z bieganiem - silna kompresja w odcinku lędźwiowym, przechodząca w ból.
Przemek pobiegł sam a ja cały Parkrun przeszedłem.
Zrezygnowałem z jakiejkolwiek aktywności i wprowadziłem "plan naprawczy" - protokół postępowania miałem już przećwiczony z wcześniejszych takich ataków.
Niestety poskładało mnie podobnie jak dwa lata temu.
W sierpniu mieliśmy w planie pobyt w górach. Wybraliśmy się z żoną w Sudety, ale niestety plecy nie pozwalały mi na górskie wędrówki. Żona też była bardzo słaba po wcześniejszym przejściu covid. Zmieniliśmy więc plany urlopowe na bardziej płaskie.
Przez cały miesiąc robiłem sporo ćwiczeń. Na początek starałem się wygasić stan zapalny. Jak było lepiej to robiłem szybkie marsze. Od czasu do czasu chodziłem na miękki stadion, wolno i krótko truchtałem.
Przez cały sierpień zrobiłem około 95km biegania.
Sytuację na razie, kolejny raz, udało się chyba opanować. Ciągle uciekam od skalpela, ale może się to kiedyś skończyć. Zapewne i tak czeka mnie spotkanie z neurochirurgiem.
Od września chciałem już zacząć biegać w miarę regularnie. Krótsze dystanse, ale coś bardziej systematycznego.
Przemkowi pomagam się przygotować do dyszki na 11.11 i sam chciałem też tylko pod taki dystans biegać.
3. września w ramach Parkrun zrobiłem sobie test, by mieć tempa wyjściowe do treningów. Piątka wpadła w 21:24.
Ogólnie myślałem, że będzie gorzej.
Pod koniec sierpnia, jak już z kręgosłupem było o wiele lepiej, zapisałem się na 11. września na dyszkę crossową (w większości bieg dookoła jeziora). Bieg, którego twarzą jest Paweł Czapiewski.
Jechali tam moi znajomi i chciałem coś pobiec dla towarzystwa.
Wiedziałem w jakiej jestem sytuacji i nie zależało mi na określonym wyniku. Życiówki i tak bym nie zrobił - chciałem po prostu pobiec na ile będę mógł, ale z "kontrolą pleców", czyli odpuścić w razie jakiegokolwiek bólu.
Szacowałem, że stać mnie na około 46-47 min.
Poprzedzająco, w ramach szybszych treningów, zrobiłem bieg z kilkoma przebieżkami i w czwartek przed zawodami interwały 6x400m @4:05 na przerwie 1min.
W niedzielę na zawody jechałem z Przemkiem, jego żoną Moniką oraz kolegą Czarkiem.
Przemek biegł tą dyszkę z treningu, bez większego luzowania, ale mocno na "dyspozycję dnia".
Czarek miał w planie bieg na życiówkę - około 55min.
Rano obudziłem się z silnym bólem głowy. Nie obeszło się bez tabletki. Jeszcze w aucie zastanawiałem się, czy nie pobiec z Czarkiem i nie poprowadzić go na te 55 min. Postanowiłem jednak pobiec swoje.
Przemek początkowo planował biec tempem ~4:25, ale stwierdził, że to na ten moment i z pełnego treningu, będzie za mocno i lepiej zacząć bieg tempem ~4:30 a jak będą siły to pod koniec przyśpieszyć.
Przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że będę się trzymał Przemka na ile dam radę.
Początek to pętla około 3km po mieście - twarda nawierzchnia. Ustawiliśmy się blisko linii startu, więc nie musieliśmy się za bardzo przeciskać. Od początku trzymaliśmy równe tempo.
Tasowaliśmy się czasami kogoś omijając. Pod koniec pętli przez miasto, na około 3.km był punkt z wodą.
Złapałem kubek w biegu i sprawnie się z niego napiłem, Tu Przemek lekko z tyłu, ale za chwilę poczułem "niepewność w plecach" i lekko zwolniłem. Przemek mnie ponownie wyprzedził. Wbiegliśmy na leśną i miękką ścieżkę dookoła jeziora. Poczułem się pewniej, nadrobiłem około 50m stratę do Przemka.
Odcinek pomiędzy 4-7.km nad jeziorem wygląda niczym pumpark - co chwilę jakaś niewielka hopka.
Trochę to męczące i dużo ludzi tam zwalnia. Trzymaliśmy jednak tempo. Ponownie wyprzedziłem Przemka, ale za chwilę to on był przede mną.
Tuż przed dziewiątym km zacząłem lekko przyśpieszać. Musieliśmy jeszcze na mostku zrobić nawrotkę 180 st., wyprzedziłem Przemka i już się za siebie nie oglądałem.
Wiedziałem, że dystans jest ponad 10 km i muszę docisnąć, by złamać 45 min. Cisnąłem już prawie do samej mety i odpuściłem przed samą matą widząc na zegarze, że 45 min będzie spokojnie złamane. Wtedy na metr przed metą ominął mnie jeszcze jeden zawodnik Myślałem, że to Przemek, ale to był inny biegacz.
Ja skończyłem z czasem 44:51 a Przemek był tuż za mną z czasem 44:55.
Całość:
Ogólnie cały bieg był równy. Lekko nie było, naprawdę na ten dzień dałem z siebie prawie wszystko.
Wynik nie powala, ale i tak byłem zadowolony.
Na drugi dzień bolały mnie trochę mięśnie dwugłowe uda - myślałem, że to domsy.
Potruchtałem regenerecyjnie 5 km.
We wtorek wybrałem się na Wieczorne Bieganie. Było to rocznicowe 400. spotkanie.
Opowiadał o tym Wojtek Kępka w podcascie: https://bieganie.pl/audio/zachecil-tysi ... -biegania/
W tym dniu przetruchtałem w sumie 15 km, choć na raty. Wydawało mi się, że domsy w "dwójkach" się nasiliły.
W środę czułem już tam większy ból, szczególnie jak chciałem usiąść.
Jak naciskałem ręką na mięśnie, to nie mogłem zlokalizować źródła bólu, więc możliwe, że to nie były mięśnie dwugłowe? Siadanie na kibelku było uciążliwe
Prawdopodobnie naciągnąłem jakiś przyczep? Idąc spróbowałem przejść do biegu i nie było źle, ale próba zwiększenia tempa powodowała spory dyskomfort, kończący się boleścią.
Ponownie muszę zluzować z bieganiem.
W Choszcznie przed dyszką robiliśmy rozgrzewkę, być może za słabą, albo tez pobiegłem za szybko jak po takiej przerwie i coś sobie naciągnąłem. Obrzęku, siniaka nie mam, czynności codzienne wykonuję normalnie, więc raczej nic nie zerwałem. Dziś jest już lepiej, ale muszę uważać.
Trochę mnie ostatnio pech prześladuje. Pomijam już tu wiele innych spraw.
Zastrzyki StawON, które przyjąłem w czerwcu są słabe. Już nie czuję by mnie chroniły.
Do końca roku i tak nie mam żadnych planów biegowych. Będę dostosowywał się do sytuacji i mam nadzieję, że problemy w końcu ustąpią.
W październiku jedziemy na "Wiejską dyszkę" a w listopadzie na dyszkę w Dniu Niepodległości.
Wszelkie dłuższe biegi odpuściłem.
Przerzuciłem się na rower, rolki i pływanie.
6. sierpnia na Parkrun miałem pobiec jako zając z Przemkiem na 21 minut.
Dzień wcześniej, po pływaniu w jeziorze, zaczął mnie boleć kręgosłup. Myślałem, że to sytuacja chwilowa.
Jak się obudziłem w sobotę to jednak lepiej nie było.
Pojechałem na Parkrun. Przed chciałem zrobić rozgrzewkę. Przetruchtałem 1,6km tempem ~6:50 i postanowiłem dać sobie spokój z bieganiem - silna kompresja w odcinku lędźwiowym, przechodząca w ból.
Przemek pobiegł sam a ja cały Parkrun przeszedłem.
Zrezygnowałem z jakiejkolwiek aktywności i wprowadziłem "plan naprawczy" - protokół postępowania miałem już przećwiczony z wcześniejszych takich ataków.
Niestety poskładało mnie podobnie jak dwa lata temu.
W sierpniu mieliśmy w planie pobyt w górach. Wybraliśmy się z żoną w Sudety, ale niestety plecy nie pozwalały mi na górskie wędrówki. Żona też była bardzo słaba po wcześniejszym przejściu covid. Zmieniliśmy więc plany urlopowe na bardziej płaskie.
Przez cały miesiąc robiłem sporo ćwiczeń. Na początek starałem się wygasić stan zapalny. Jak było lepiej to robiłem szybkie marsze. Od czasu do czasu chodziłem na miękki stadion, wolno i krótko truchtałem.
Przez cały sierpień zrobiłem około 95km biegania.
Sytuację na razie, kolejny raz, udało się chyba opanować. Ciągle uciekam od skalpela, ale może się to kiedyś skończyć. Zapewne i tak czeka mnie spotkanie z neurochirurgiem.
Od września chciałem już zacząć biegać w miarę regularnie. Krótsze dystanse, ale coś bardziej systematycznego.
Przemkowi pomagam się przygotować do dyszki na 11.11 i sam chciałem też tylko pod taki dystans biegać.
3. września w ramach Parkrun zrobiłem sobie test, by mieć tempa wyjściowe do treningów. Piątka wpadła w 21:24.
Ogólnie myślałem, że będzie gorzej.
Pod koniec sierpnia, jak już z kręgosłupem było o wiele lepiej, zapisałem się na 11. września na dyszkę crossową (w większości bieg dookoła jeziora). Bieg, którego twarzą jest Paweł Czapiewski.
Jechali tam moi znajomi i chciałem coś pobiec dla towarzystwa.
Wiedziałem w jakiej jestem sytuacji i nie zależało mi na określonym wyniku. Życiówki i tak bym nie zrobił - chciałem po prostu pobiec na ile będę mógł, ale z "kontrolą pleców", czyli odpuścić w razie jakiegokolwiek bólu.
Szacowałem, że stać mnie na około 46-47 min.
Poprzedzająco, w ramach szybszych treningów, zrobiłem bieg z kilkoma przebieżkami i w czwartek przed zawodami interwały 6x400m @4:05 na przerwie 1min.
W niedzielę na zawody jechałem z Przemkiem, jego żoną Moniką oraz kolegą Czarkiem.
Przemek biegł tą dyszkę z treningu, bez większego luzowania, ale mocno na "dyspozycję dnia".
Czarek miał w planie bieg na życiówkę - około 55min.
Rano obudziłem się z silnym bólem głowy. Nie obeszło się bez tabletki. Jeszcze w aucie zastanawiałem się, czy nie pobiec z Czarkiem i nie poprowadzić go na te 55 min. Postanowiłem jednak pobiec swoje.
Przemek początkowo planował biec tempem ~4:25, ale stwierdził, że to na ten moment i z pełnego treningu, będzie za mocno i lepiej zacząć bieg tempem ~4:30 a jak będą siły to pod koniec przyśpieszyć.
Przemyślałem sprawę i stwierdziłem, że będę się trzymał Przemka na ile dam radę.
Początek to pętla około 3km po mieście - twarda nawierzchnia. Ustawiliśmy się blisko linii startu, więc nie musieliśmy się za bardzo przeciskać. Od początku trzymaliśmy równe tempo.
Tasowaliśmy się czasami kogoś omijając. Pod koniec pętli przez miasto, na około 3.km był punkt z wodą.
Złapałem kubek w biegu i sprawnie się z niego napiłem, Tu Przemek lekko z tyłu, ale za chwilę poczułem "niepewność w plecach" i lekko zwolniłem. Przemek mnie ponownie wyprzedził. Wbiegliśmy na leśną i miękką ścieżkę dookoła jeziora. Poczułem się pewniej, nadrobiłem około 50m stratę do Przemka.
Odcinek pomiędzy 4-7.km nad jeziorem wygląda niczym pumpark - co chwilę jakaś niewielka hopka.
Trochę to męczące i dużo ludzi tam zwalnia. Trzymaliśmy jednak tempo. Ponownie wyprzedziłem Przemka, ale za chwilę to on był przede mną.
Tuż przed dziewiątym km zacząłem lekko przyśpieszać. Musieliśmy jeszcze na mostku zrobić nawrotkę 180 st., wyprzedziłem Przemka i już się za siebie nie oglądałem.
Wiedziałem, że dystans jest ponad 10 km i muszę docisnąć, by złamać 45 min. Cisnąłem już prawie do samej mety i odpuściłem przed samą matą widząc na zegarze, że 45 min będzie spokojnie złamane. Wtedy na metr przed metą ominął mnie jeszcze jeden zawodnik Myślałem, że to Przemek, ale to był inny biegacz.
Ja skończyłem z czasem 44:51 a Przemek był tuż za mną z czasem 44:55.
Całość:
Ogólnie cały bieg był równy. Lekko nie było, naprawdę na ten dzień dałem z siebie prawie wszystko.
Wynik nie powala, ale i tak byłem zadowolony.
Na drugi dzień bolały mnie trochę mięśnie dwugłowe uda - myślałem, że to domsy.
Potruchtałem regenerecyjnie 5 km.
We wtorek wybrałem się na Wieczorne Bieganie. Było to rocznicowe 400. spotkanie.
Opowiadał o tym Wojtek Kępka w podcascie: https://bieganie.pl/audio/zachecil-tysi ... -biegania/
W tym dniu przetruchtałem w sumie 15 km, choć na raty. Wydawało mi się, że domsy w "dwójkach" się nasiliły.
W środę czułem już tam większy ból, szczególnie jak chciałem usiąść.
Jak naciskałem ręką na mięśnie, to nie mogłem zlokalizować źródła bólu, więc możliwe, że to nie były mięśnie dwugłowe? Siadanie na kibelku było uciążliwe
Prawdopodobnie naciągnąłem jakiś przyczep? Idąc spróbowałem przejść do biegu i nie było źle, ale próba zwiększenia tempa powodowała spory dyskomfort, kończący się boleścią.
Ponownie muszę zluzować z bieganiem.
W Choszcznie przed dyszką robiliśmy rozgrzewkę, być może za słabą, albo tez pobiegłem za szybko jak po takiej przerwie i coś sobie naciągnąłem. Obrzęku, siniaka nie mam, czynności codzienne wykonuję normalnie, więc raczej nic nie zerwałem. Dziś jest już lepiej, ale muszę uważać.
Trochę mnie ostatnio pech prześladuje. Pomijam już tu wiele innych spraw.
Zastrzyki StawON, które przyjąłem w czerwcu są słabe. Już nie czuję by mnie chroniły.
Do końca roku i tak nie mam żadnych planów biegowych. Będę dostosowywał się do sytuacji i mam nadzieję, że problemy w końcu ustąpią.
W październiku jedziemy na "Wiejską dyszkę" a w listopadzie na dyszkę w Dniu Niepodległości.
Wszelkie dłuższe biegi odpuściłem.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Problem z przyczepem dwugłowego prawego uda (prawdopodobnie) utrzymuje się nadal. Co tylko chcę coś mocniej pobiegać, to później odczuwam tam ból, a w czasie szybszego biegu czuję ograniczenie.
Po zawodach w Choszcznie, jak pisałem, zluzowałem ponownie z kilometrażem i jakimikolwiek akcentami.
We wrześniu przebiegłem zaledwie ~102km.
Akcenty jakie zrobiłem to:
- 27.09 interwały 5x9min na przerwach 3 min:
Bieg był w nowych Altra Torin 5, które zastąpiły mi stare Escalante i Torin 3:
- 29.09 18 min biegu progowego tempem 4:26:
Ciężko to szło, mało akcentów a i zapewne było za mocno.
2 października pojechaliśmy na Wiejską Dyszkę do Nowogródka Pomorskiego.
Zeszłoroczny bieg opisywałem tu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1049472#p1049472
Trasa taka sama, czyli Dyszka jest dłuższa z lekka
Przemek miał lecieć mocno swoje, a ja po prostu postanowiłem pobiec na "dyspozycję dnia".
Nie wiedziałem czy utrzymam podobne tempo jak w Choszcznie, tym bardziej, że tu warunki i trasa były gorsze. Wstępnie planowałem biec tempem 4:50-5:00.
Jednak mnie poniosło, ale tak rozsądnie, z kontrolowaniem pulsu i tempa - udzieliła się atmosfera zawodów
Pierwsze dwa km biegło się dość dobrze. Biegłem takim samym tempem jak w Choszcznie. Jak wspomniałem, tu jednak trasa jest bardziej wymagająca. Teren odkryty i mocno pofalowany w tym dwa razy przebiegaliśmy nad trasą S3.
Deszcz w czasie biegu nie padał, świeciło słonko ale wiał silny zachodni wiatr. Pomimo wszystko tempo ~4:30 udawało się utrzymywać.
Tym razem Przemek cały czas biegł przede mną - czyli zgodnie z założeniami. Miałem go ciągle w zasięgu wzroku, odskoczył od początku gdzieś na 150-200m i dowiózł to do mety kończąc z czasem 44:28.
Mój czas to 45:03. Okrążenia:
Nie chciałem szarpać, ciągle odczuwam lekki ból gdzieś na przyczepach pod prawym udem.
Cieszę się z tego wyniku. Na mecie okazało się, że zająłem trzecie miejsce w M50 i w nagrodę dostałem duży słoik miodu z wiejskiej pasieki
8.10 na Parkrun chciałem pobiec całość tempem 4:20 z opcją zwolnienia jak mnie będzie nadal coś trzymać i niestety musiałem zwolnić. Średnie tempo wyszło 4:27.
9.10 zrobiłem pierwszy od dość dawna bieg dłuższy. Całość to 21,36km przebiegnięta na samopoczucie.
Pogoda sprzyjała, biegło się dobrze.
13.10 wyszedłem pobiegać tak bez celu. Biegło mi się strasznie źle i to tempem 5:51!. Bieg przerwałem po 5,4km
14 października wyruszyłem w dłuższą podróż. W sumie przez 12 dni zrobiłem autem 3.800km.
Na początek zatrzymałem się w Łodzi. Tam w piątek zrobiłem około 15km spacerując.
W sobotę 15.10 Sławek biegł w Róży ultra 24h Leśną Dobę. Ja w tym roku to odpuściłem, a przy okazji podróży po prostu towarzyszyłem Sławkowi. Wykupiłem sobie pakiet "supportera"
Rano postanowiliśmy jeszcze pobiec Parkrun w Pabianicach. Był po drodze z Łodzi do Róży.
Mówią, że trasa tam "ujowa", ale biegło się bardzo dobrze
Zawody w Róży zaczęły się o 11.00.
Ja, by się za bardzo nie nudzić, postanowiłem pochodzić i potruchtać po trasie - tak bez spiny, na spokojne ile mi się będzie chciało.
W nocy miałem się przespać w remizie, gdzie mieliśmy bazę, ponieważ dalej czekała mnie podróż.
Na pierwszą pętlę zabrałem kije dla testu, które podarował mi Robert @cichykot
Na tej pętli poznałem też dwie fajne koleżanki, z którymi później zrobiłem jeszcze 2 okrążenia.
Kolejną pętelkę przetruchtałem:
Trzecią również przetruchtałem. Tym razem wspólnie ze Sławkiem i z Jackiem, który dojechał z Łodzi - jak i w zeszłym roku. Dzięki Jacku, że ci się chciało
Po 18.00 wyszedłem już na wieczorną pętelkę (z czołówkami) z poznanymi dziewczynami: Agnieszką i Kamilą.
Po tym postanowiłem już odpocząć. Położyłem się na karimacie, by się przespać, ale był spory hałas. Ciągle ktoś przechodził i niechcący się o mnie potykał - było ciasno.
Nie mogłem w ogóle spać.
O drugiej w nocy poszedłem coś zjeść czekałem na Sławka, ale się nie doczekałem.
Położyłem się ponownie. Budząc się i zasypiając zdrzemnąłem się tak z 2h.
Nad ranem ponownie wypatrywałem Sławka, ale ciągle go nie było.
Po 6.00 ruszyłem pieszo na kolejną pętlę z myślą, że może gdzieś na trasie spotkam się ze Sławkiem.
Początek jeszcze z czołówką ale za chwilę budził się dzień.
W tym roku pogoda sprzyjała. Noc była w miarę ciepła. W zeszłym roku przeżywaliśmy horror, biegnąc w mrozie tą porą
Sławka spotkałem dopiero pod koniec pętli. Biegł już w przeciwną do mnie stronę, więc zaczynał kolejną pętlę jak ja tą kończyłem.
Nie chciało mi się siedzieć to postanowiłem jeszcze jedną, ostatnią przebiec.
Na tej pętli ponownie spotkałem poznane dziewczyny i dogoniłem Sławka.
Nie chciał się trzymać (co zrozumiałe), to do bazy pobiegłem swoim tempem. W sumie nie wiedziałem ile już Sławek zrobił kółek.
Ja przez te 2 dni zrobiłem razem prawie 80km - wliczam również te szybko przechodzone okrążenia.
Sławek zrobił w Róży 11 kółek, czyli 135,3 km. Nocą nie mogłem na niego trafić, bo okazało się, że poszedł na chwilę do auta i tam ze zmęczenia zasnął, chyba ze 4h. Lepiej z tym snem wyszedł niż ja
Po biegu pożegnałem się ze Sławkiem i poznanymi koleżankami i ruszyłem dalej w trasę.
Jak pisałem przez 12 dni pokonałem 3.800km. Wyjazd był połączony z odwiedzeniem rodziny oraz sprawami "służbowymi". Przez kilka dni przebywałem poza granicami Polski, gdzie też nie mogłem rejestrować zegarkiem nawet chodzenia. Biegania w ogóle nie było - brak czasu.
22.10 zawitałem do Chełma. Oprócz zwiedzania miasta, w tym podziemnej trasy kopalni kredy, przebiegłem tam Parkrun.
Trasa bardzo wymagająca. Zmieniona, bo poprzednia nie spełniała warunków trasy parkowej, ale ze względu na jej mocne skomplikowanie ma być jeszcze zmieniona.
Planowałem to turystycznie przetruchtać, ale bym się nie połapał. Postanowiłem się trzymać lokalnej dziewczyny, która znała trasę i tak wpadło w sumie dość mocne bieganie.
Pełno liści, wąskie ścieżki, ostre nawroty, stare i nierówne schody - moc atrakcji
Zwiedzania podziemi kredowych:
Kolejny dzień to nocleg w agroturystyce na przedmieściach Hrubieszowa.
Tam też zrobiłem sobie turystyczną wycieczkę biegową:
W regionalnym browarze zrobiłem mały zapas piw kraftowych
Po powrocie do Szczecina przebiegłem kilka biegów, ale wszystkie spokojnie. Żadnego akcentu.
W październiku razem nazbierało się prawie 200km biegania, aż sam się zaskoczyłem. Jednak w większości to same spokojnie pokonane kilometry.
Korzystając z wyprzedaży w Sklepie Biegacza nabyłem z 40% rabatem swoje pierwsze karbony Adidas Adizero Adios Pro 2.
Buty przyszły 31.10 i dzień później postanowiłem przebiec w nich akcent.
Plan 38min WB2 po ~4:40.
36min biegłem około tego tempa a dwie ostatnie minuty docisnąłem:
Trzeba było uważać, bo na chodnikach zalegało sporo liści.
Biegło się jednak dobrze pomimo, że dawno akcentu nie biegałem. Puls mnie zaskoczył na plus - może to te karbony
Na razie nie mam wyrobionej za bardzo o nich opinii, ponieważ tylko ten raz w nich biegłem
Pierwsze odczucia są jak najbardziej na plus.
Te same buty kupił również Przemek. Biegał w nich dwa razy i twierdzi, że but go niesie
Zobaczymy jak będzie na zawodach
W piątek 4.11 kolejny raz ruszyliśmy w trasę, tym razem z moją żoną. W dwa dni wpadło sporo km.
Umęczyła nas piątkowa podróż. Przed nami był śmiertelny wypadek na "esce", co niestety spowodowało kilkugodzinne stanie w korkach.
Mieliśmy bardzo dużo niezbyt przyjemnych spraw do załatwienia - od dawna się to szykowało.
W sobotę nawet nie myślałem by gdzieś podjechać na Parkrun. Zupełny brak czasu i chęci a musieliśmy też wracać do Szczecina.
Tym razem podróż była krótsza i spokojna.
Zaraz po podróży poszedłem dla relaksu pobiegać.
Wczoraj pobiegłem od siebie na Głebokie, gdzie obiegłem też dookoła to jeziorko.
Do domu wróciłem tramwajem - taki miałem plan.
Bieg na samopoczucie. Końcówka mocniej i lekko na wznosie, bo zobaczyłem, że mam 3 min do tramwaju.
Połowa trasy to był to cross.
Niestety dwa razy zaliczyłem glebę
Pierwszy raz na jakimś większym patyku ukrytym pod liśćmi, który zadziałał niczym rolka.
Drugi raz chwilę po tym, na korzeniach pod pierzynką z liści, jak sięgałem do kieszenie po chusteczki. Niestety tym razem dość mocno zawaliłem przedramieniem i wykręciłem nadgarstek. Od nadgarstka do łokcia mam spuchniętą rękę, ale bez większego bólu.
Straciłem czujność, ale biegłem też w zwykłych Hoka Rincon 2
W piątek 11.11 biegniemy z Przemkiem dyszkę, tym razem atestowana, w Goleniowie. To jeden z najstarszych biegów niepodległościowych w Polsce, już XXXIV edycja.
Przemkowi pomagałem do tego biegu z treningami. Celem jest zrobienie życiówki i trzymam za to mocno kciuki. Gdyby się udało złamać 43 min to myślę, że Przemek będzie zadowolony.
Ja pobiegnę na "dyspozycję dnia", będę tempo korelował z tętnem.
Nic pod to nie robiłem (z przyczyn nie tylko zdrowotnych) i nie mam tu żadnych oczekiwań.
Nałożę karbony i niech mnie niosą
4.12 mamy jeszcze Bieg Mikołajkowy - cross 10 km w Policach.
W styczniu Przemek chce trzeci raz podejść do Nocnego PoYeba - edycja zimowa.
Tym razem pętla została wydłużona do 16,1km:
https://www.traseo.pl/trasa/nocny-poyeb-zima-2023
ale też zwiększono limit na 3 pętle do 7h.
Może się zdecyduję na ten bieg. Namawiam na to również Sławka - choć akurat jego za bardzo nie muszę namawiać oraz Łukasza @Jan123.
Jeśli się zdecyduję, to będę musiał w końcu zacząć robić dłuższe biegi, w tym w terenie i już się nie przewracać
Zobaczę jak rozwiną się dość skomplikowane sprawy, z którymi musimy się z moją żoną mierzyć.
Jeśli czas i zdrowie pozwolą, to chciałbym zapisać się na B7S w lipcu w Lądku, ale o tym zadecyduję po PoYebie.
Na razie czeka mnie też igłowanie miejsca, z którym mam problemy.
Robię dużo ćwiczeń, co na pewno pomaga, sporo też zluzowałem.
Dodatkowo kupiłem duży i mocniejszy pistolet do masażu. Mały już przez te kilka lat prawie zajechałem (głośno pracuje) i nie odczuwałem już jego działania.
Tyle. Nie obiecuję, że będę systematycznie pisał, ale wątku na razie nie porzucam
Po zawodach w Choszcznie, jak pisałem, zluzowałem ponownie z kilometrażem i jakimikolwiek akcentami.
We wrześniu przebiegłem zaledwie ~102km.
Akcenty jakie zrobiłem to:
- 27.09 interwały 5x9min na przerwach 3 min:
Bieg był w nowych Altra Torin 5, które zastąpiły mi stare Escalante i Torin 3:
- 29.09 18 min biegu progowego tempem 4:26:
Ciężko to szło, mało akcentów a i zapewne było za mocno.
2 października pojechaliśmy na Wiejską Dyszkę do Nowogródka Pomorskiego.
Zeszłoroczny bieg opisywałem tu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1049472#p1049472
Trasa taka sama, czyli Dyszka jest dłuższa z lekka
Przemek miał lecieć mocno swoje, a ja po prostu postanowiłem pobiec na "dyspozycję dnia".
Nie wiedziałem czy utrzymam podobne tempo jak w Choszcznie, tym bardziej, że tu warunki i trasa były gorsze. Wstępnie planowałem biec tempem 4:50-5:00.
Jednak mnie poniosło, ale tak rozsądnie, z kontrolowaniem pulsu i tempa - udzieliła się atmosfera zawodów
Pierwsze dwa km biegło się dość dobrze. Biegłem takim samym tempem jak w Choszcznie. Jak wspomniałem, tu jednak trasa jest bardziej wymagająca. Teren odkryty i mocno pofalowany w tym dwa razy przebiegaliśmy nad trasą S3.
Deszcz w czasie biegu nie padał, świeciło słonko ale wiał silny zachodni wiatr. Pomimo wszystko tempo ~4:30 udawało się utrzymywać.
Tym razem Przemek cały czas biegł przede mną - czyli zgodnie z założeniami. Miałem go ciągle w zasięgu wzroku, odskoczył od początku gdzieś na 150-200m i dowiózł to do mety kończąc z czasem 44:28.
Mój czas to 45:03. Okrążenia:
Nie chciałem szarpać, ciągle odczuwam lekki ból gdzieś na przyczepach pod prawym udem.
Cieszę się z tego wyniku. Na mecie okazało się, że zająłem trzecie miejsce w M50 i w nagrodę dostałem duży słoik miodu z wiejskiej pasieki
8.10 na Parkrun chciałem pobiec całość tempem 4:20 z opcją zwolnienia jak mnie będzie nadal coś trzymać i niestety musiałem zwolnić. Średnie tempo wyszło 4:27.
9.10 zrobiłem pierwszy od dość dawna bieg dłuższy. Całość to 21,36km przebiegnięta na samopoczucie.
Pogoda sprzyjała, biegło się dobrze.
13.10 wyszedłem pobiegać tak bez celu. Biegło mi się strasznie źle i to tempem 5:51!. Bieg przerwałem po 5,4km
14 października wyruszyłem w dłuższą podróż. W sumie przez 12 dni zrobiłem autem 3.800km.
Na początek zatrzymałem się w Łodzi. Tam w piątek zrobiłem około 15km spacerując.
W sobotę 15.10 Sławek biegł w Róży ultra 24h Leśną Dobę. Ja w tym roku to odpuściłem, a przy okazji podróży po prostu towarzyszyłem Sławkowi. Wykupiłem sobie pakiet "supportera"
Rano postanowiliśmy jeszcze pobiec Parkrun w Pabianicach. Był po drodze z Łodzi do Róży.
Mówią, że trasa tam "ujowa", ale biegło się bardzo dobrze
Zawody w Róży zaczęły się o 11.00.
Ja, by się za bardzo nie nudzić, postanowiłem pochodzić i potruchtać po trasie - tak bez spiny, na spokojne ile mi się będzie chciało.
W nocy miałem się przespać w remizie, gdzie mieliśmy bazę, ponieważ dalej czekała mnie podróż.
Na pierwszą pętlę zabrałem kije dla testu, które podarował mi Robert @cichykot
Na tej pętli poznałem też dwie fajne koleżanki, z którymi później zrobiłem jeszcze 2 okrążenia.
Kolejną pętelkę przetruchtałem:
Trzecią również przetruchtałem. Tym razem wspólnie ze Sławkiem i z Jackiem, który dojechał z Łodzi - jak i w zeszłym roku. Dzięki Jacku, że ci się chciało
Po 18.00 wyszedłem już na wieczorną pętelkę (z czołówkami) z poznanymi dziewczynami: Agnieszką i Kamilą.
Po tym postanowiłem już odpocząć. Położyłem się na karimacie, by się przespać, ale był spory hałas. Ciągle ktoś przechodził i niechcący się o mnie potykał - było ciasno.
Nie mogłem w ogóle spać.
O drugiej w nocy poszedłem coś zjeść czekałem na Sławka, ale się nie doczekałem.
Położyłem się ponownie. Budząc się i zasypiając zdrzemnąłem się tak z 2h.
Nad ranem ponownie wypatrywałem Sławka, ale ciągle go nie było.
Po 6.00 ruszyłem pieszo na kolejną pętlę z myślą, że może gdzieś na trasie spotkam się ze Sławkiem.
Początek jeszcze z czołówką ale za chwilę budził się dzień.
W tym roku pogoda sprzyjała. Noc była w miarę ciepła. W zeszłym roku przeżywaliśmy horror, biegnąc w mrozie tą porą
Sławka spotkałem dopiero pod koniec pętli. Biegł już w przeciwną do mnie stronę, więc zaczynał kolejną pętlę jak ja tą kończyłem.
Nie chciało mi się siedzieć to postanowiłem jeszcze jedną, ostatnią przebiec.
Na tej pętli ponownie spotkałem poznane dziewczyny i dogoniłem Sławka.
Nie chciał się trzymać (co zrozumiałe), to do bazy pobiegłem swoim tempem. W sumie nie wiedziałem ile już Sławek zrobił kółek.
Ja przez te 2 dni zrobiłem razem prawie 80km - wliczam również te szybko przechodzone okrążenia.
Sławek zrobił w Róży 11 kółek, czyli 135,3 km. Nocą nie mogłem na niego trafić, bo okazało się, że poszedł na chwilę do auta i tam ze zmęczenia zasnął, chyba ze 4h. Lepiej z tym snem wyszedł niż ja
Po biegu pożegnałem się ze Sławkiem i poznanymi koleżankami i ruszyłem dalej w trasę.
Jak pisałem przez 12 dni pokonałem 3.800km. Wyjazd był połączony z odwiedzeniem rodziny oraz sprawami "służbowymi". Przez kilka dni przebywałem poza granicami Polski, gdzie też nie mogłem rejestrować zegarkiem nawet chodzenia. Biegania w ogóle nie było - brak czasu.
22.10 zawitałem do Chełma. Oprócz zwiedzania miasta, w tym podziemnej trasy kopalni kredy, przebiegłem tam Parkrun.
Trasa bardzo wymagająca. Zmieniona, bo poprzednia nie spełniała warunków trasy parkowej, ale ze względu na jej mocne skomplikowanie ma być jeszcze zmieniona.
Planowałem to turystycznie przetruchtać, ale bym się nie połapał. Postanowiłem się trzymać lokalnej dziewczyny, która znała trasę i tak wpadło w sumie dość mocne bieganie.
Pełno liści, wąskie ścieżki, ostre nawroty, stare i nierówne schody - moc atrakcji
Zwiedzania podziemi kredowych:
Kolejny dzień to nocleg w agroturystyce na przedmieściach Hrubieszowa.
Tam też zrobiłem sobie turystyczną wycieczkę biegową:
W regionalnym browarze zrobiłem mały zapas piw kraftowych
Po powrocie do Szczecina przebiegłem kilka biegów, ale wszystkie spokojnie. Żadnego akcentu.
W październiku razem nazbierało się prawie 200km biegania, aż sam się zaskoczyłem. Jednak w większości to same spokojnie pokonane kilometry.
Korzystając z wyprzedaży w Sklepie Biegacza nabyłem z 40% rabatem swoje pierwsze karbony Adidas Adizero Adios Pro 2.
Buty przyszły 31.10 i dzień później postanowiłem przebiec w nich akcent.
Plan 38min WB2 po ~4:40.
36min biegłem około tego tempa a dwie ostatnie minuty docisnąłem:
Trzeba było uważać, bo na chodnikach zalegało sporo liści.
Biegło się jednak dobrze pomimo, że dawno akcentu nie biegałem. Puls mnie zaskoczył na plus - może to te karbony
Na razie nie mam wyrobionej za bardzo o nich opinii, ponieważ tylko ten raz w nich biegłem
Pierwsze odczucia są jak najbardziej na plus.
Te same buty kupił również Przemek. Biegał w nich dwa razy i twierdzi, że but go niesie
Zobaczymy jak będzie na zawodach
W piątek 4.11 kolejny raz ruszyliśmy w trasę, tym razem z moją żoną. W dwa dni wpadło sporo km.
Umęczyła nas piątkowa podróż. Przed nami był śmiertelny wypadek na "esce", co niestety spowodowało kilkugodzinne stanie w korkach.
Mieliśmy bardzo dużo niezbyt przyjemnych spraw do załatwienia - od dawna się to szykowało.
W sobotę nawet nie myślałem by gdzieś podjechać na Parkrun. Zupełny brak czasu i chęci a musieliśmy też wracać do Szczecina.
Tym razem podróż była krótsza i spokojna.
Zaraz po podróży poszedłem dla relaksu pobiegać.
Wczoraj pobiegłem od siebie na Głebokie, gdzie obiegłem też dookoła to jeziorko.
Do domu wróciłem tramwajem - taki miałem plan.
Bieg na samopoczucie. Końcówka mocniej i lekko na wznosie, bo zobaczyłem, że mam 3 min do tramwaju.
Połowa trasy to był to cross.
Niestety dwa razy zaliczyłem glebę
Pierwszy raz na jakimś większym patyku ukrytym pod liśćmi, który zadziałał niczym rolka.
Drugi raz chwilę po tym, na korzeniach pod pierzynką z liści, jak sięgałem do kieszenie po chusteczki. Niestety tym razem dość mocno zawaliłem przedramieniem i wykręciłem nadgarstek. Od nadgarstka do łokcia mam spuchniętą rękę, ale bez większego bólu.
Straciłem czujność, ale biegłem też w zwykłych Hoka Rincon 2
W piątek 11.11 biegniemy z Przemkiem dyszkę, tym razem atestowana, w Goleniowie. To jeden z najstarszych biegów niepodległościowych w Polsce, już XXXIV edycja.
Przemkowi pomagałem do tego biegu z treningami. Celem jest zrobienie życiówki i trzymam za to mocno kciuki. Gdyby się udało złamać 43 min to myślę, że Przemek będzie zadowolony.
Ja pobiegnę na "dyspozycję dnia", będę tempo korelował z tętnem.
Nic pod to nie robiłem (z przyczyn nie tylko zdrowotnych) i nie mam tu żadnych oczekiwań.
Nałożę karbony i niech mnie niosą
4.12 mamy jeszcze Bieg Mikołajkowy - cross 10 km w Policach.
W styczniu Przemek chce trzeci raz podejść do Nocnego PoYeba - edycja zimowa.
Tym razem pętla została wydłużona do 16,1km:
https://www.traseo.pl/trasa/nocny-poyeb-zima-2023
ale też zwiększono limit na 3 pętle do 7h.
Może się zdecyduję na ten bieg. Namawiam na to również Sławka - choć akurat jego za bardzo nie muszę namawiać oraz Łukasza @Jan123.
Jeśli się zdecyduję, to będę musiał w końcu zacząć robić dłuższe biegi, w tym w terenie i już się nie przewracać
Zobaczę jak rozwiną się dość skomplikowane sprawy, z którymi musimy się z moją żoną mierzyć.
Jeśli czas i zdrowie pozwolą, to chciałbym zapisać się na B7S w lipcu w Lądku, ale o tym zadecyduję po PoYebie.
Na razie czeka mnie też igłowanie miejsca, z którym mam problemy.
Robię dużo ćwiczeń, co na pewno pomaga, sporo też zluzowałem.
Dodatkowo kupiłem duży i mocniejszy pistolet do masażu. Mały już przez te kilka lat prawie zajechałem (głośno pracuje) i nie odczuwałem już jego działania.
Tyle. Nie obiecuję, że będę systematycznie pisał, ale wątku na razie nie porzucam
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
8 listopada we wtorek zrobiłem ostatni (jeden z nielicznych) akcent przed zawodami.
Interwały 8x400 @~4:12 na przerwach 1min:
Pogoda była super, nałożyłem Adidas Adizero Adios Pro 2, by je jeszcze raz "obiegać" przed zawodami.
Miałem wrażenie, że nie czuję tempa w tych butach. Trudno było mi trzymać równy rytm.
Po mocniejszym biegu niestety ponownie wrócił spory dyskomfort (ból) w prawym udzie: dwugłowe gdzieś w głębszej okolicy przy dojściu do tyłka
Do zawodów miałem już odpocząć, ale jeszcze dzień przed, w czwartek, postanowiłem wyjść i zobaczyć jak sytuacja.
Zrobiłem krótki spokojny bieg 5,3 km z pięcioma przebieżkami 15s.
Tu jeszcze taka ciekawostka, o której pisałem na Connect.
Garmin już od ponad 12 tyg. zawiesił się u mnie z pułapem tlenowym oraz stanem wytrenowania.
Co bym nie robił, nawet jak mam przerwy w bieganiu, to pułap stoi na 55 a stan na "Utrzymanie".
Dla porównania wrzuciłem wykres z Runalyze, gdzie ładnie widać zjazd formy - tak też się czuję.
Ogólnie widzę, że problem jest znany i poruszany na forum Garmina:
https://forums.garmin.com/beta-program/ ... -july-2022
Pogoda nadal sprzyjała.
11.11 - zawody 10 km (atest): XXXIV Bieg Niepodległości Goleniów
Na bieg pojechałem z Przemkiem i Moniką.
Przemkowi przez 14 tygodni pomagałem w przygotowaniach do zrobienia życiówki na tych zawodach.
Po maratonie postanowiliśmy odpuścić dłuższy dystans i skupić się właśnie na dyszce.
Podsumowując całość, muszę powiedzieć, że Przemek plan zrealizował w 100%, a nawet lepiej, uwzględniając, że czasami za bardzo dociskał i musiałem go trzymać na małym hamulcu
Celem był wynik poniżej 43 minut.
Przemek ustawił się blisko linii startu, ja stałem troszkę dalej.
Tak jak pisałem wcześniej, postanowiłem od początku biec na samopoczucie, korelując puls z tempem i dostosowując się do tego, co będzie się działo z nogą.
Ruszyliśmy o 13:22.
Trasa w Goleniowie jest dość płaska, są trzy pętle.
Trochę wiał wiatr, ale nie było z tym źle - dużo osłoniętych miejsc.
Ogólnie pogoda sprzyjała, ubiór na krótko.
Nie będę tu rozpisywał każdego kilometra z osobna. Pierwszy kilometr był lekko z górki, musiałem się mocno hamować, a i tak wpadł on w ~4:12, puls był niski a buty niosły
Niestety z każdym kilometrem coraz bardziej odczuwałem problem z prawym dwugłowym.
Pomimo że oddechowo i mięśniowo czułem się dobrze, to nie mogłem przyśpieszyć, tak by sprawy nie pogorszyć.
Ogólnie po pulsie widać, że rezerwa była nawet spora.
Max osiągnięty 5 lat temu na zawodach to 192, nawet uwzględniając max, jaki miałem w zeszłym roku, czyli 185, to na Biegu Niepodległości średni puls wyszedł 88% HRmax.
W tym roku robiłem też test Friela i próg LT u mnie to 170-172 bpm. Więc prawie cały bieg był poniżej progu.
Po dobiegnięciu na metę nie potrzebowałem w ogóle odpoczynku.
Garmin zmierzył mi dystans 10,6 km.
Poszczególne kilometry, ale już ze skorygowanym dystansem do atestu:
Mój oficjalny czas na mecie to 43:39.
Najbardziej jednak cieszy mnie życiówka Przemka zrobiona z dużym przytupem,
Cel: złamanie 43 min, został zrealizowany z dużą nawiązką, a wynik Przemka to 41:56.
Tak sobie myślę, że ten Garmin z tym "Utrzymaniem", to nie był taki głupi
We wrześniu dyszka w 44:51, w październiku 45:03 i teraz 43:39, ale Goleniów ma z tych trzech najłatwiejszą trasę i chyba też pogoda była optymalna.
Edit:
Tu się załapałem jak biegnę:
https://youtu.be/7_RNTiNPZfk?t=4823
od 1:20:20
***
Ponownie robię teraz kompletne 2 tyg. roztrenowania pod kątem próby ogarnięcia sprawy z problemem, który mi się ciągnie już od 2 miesięcy.
Wcześniej ograniczałem bieganie i akcenty, sporo ćwiczeń, ale to nie pomagało.
Teraz Voltaren Max, leki przeciwzapalne, wizyta u fizjo i igłowanie, zimne kompresy i odpoczynek.
Zobaczymy jak będzie.
Kolejny Parkrun przechodzę a Bieg Mikołajkowy 4.12 (za 3 tygodnie) przetruchtam towarzysko.
Interwały 8x400 @~4:12 na przerwach 1min:
Pogoda była super, nałożyłem Adidas Adizero Adios Pro 2, by je jeszcze raz "obiegać" przed zawodami.
Miałem wrażenie, że nie czuję tempa w tych butach. Trudno było mi trzymać równy rytm.
Po mocniejszym biegu niestety ponownie wrócił spory dyskomfort (ból) w prawym udzie: dwugłowe gdzieś w głębszej okolicy przy dojściu do tyłka
Do zawodów miałem już odpocząć, ale jeszcze dzień przed, w czwartek, postanowiłem wyjść i zobaczyć jak sytuacja.
Zrobiłem krótki spokojny bieg 5,3 km z pięcioma przebieżkami 15s.
Tu jeszcze taka ciekawostka, o której pisałem na Connect.
Garmin już od ponad 12 tyg. zawiesił się u mnie z pułapem tlenowym oraz stanem wytrenowania.
Co bym nie robił, nawet jak mam przerwy w bieganiu, to pułap stoi na 55 a stan na "Utrzymanie".
Dla porównania wrzuciłem wykres z Runalyze, gdzie ładnie widać zjazd formy - tak też się czuję.
Ogólnie widzę, że problem jest znany i poruszany na forum Garmina:
https://forums.garmin.com/beta-program/ ... -july-2022
Pogoda nadal sprzyjała.
11.11 - zawody 10 km (atest): XXXIV Bieg Niepodległości Goleniów
Na bieg pojechałem z Przemkiem i Moniką.
Przemkowi przez 14 tygodni pomagałem w przygotowaniach do zrobienia życiówki na tych zawodach.
Po maratonie postanowiliśmy odpuścić dłuższy dystans i skupić się właśnie na dyszce.
Podsumowując całość, muszę powiedzieć, że Przemek plan zrealizował w 100%, a nawet lepiej, uwzględniając, że czasami za bardzo dociskał i musiałem go trzymać na małym hamulcu
Celem był wynik poniżej 43 minut.
Przemek ustawił się blisko linii startu, ja stałem troszkę dalej.
Tak jak pisałem wcześniej, postanowiłem od początku biec na samopoczucie, korelując puls z tempem i dostosowując się do tego, co będzie się działo z nogą.
Ruszyliśmy o 13:22.
Trasa w Goleniowie jest dość płaska, są trzy pętle.
Trochę wiał wiatr, ale nie było z tym źle - dużo osłoniętych miejsc.
Ogólnie pogoda sprzyjała, ubiór na krótko.
Nie będę tu rozpisywał każdego kilometra z osobna. Pierwszy kilometr był lekko z górki, musiałem się mocno hamować, a i tak wpadł on w ~4:12, puls był niski a buty niosły
Niestety z każdym kilometrem coraz bardziej odczuwałem problem z prawym dwugłowym.
Pomimo że oddechowo i mięśniowo czułem się dobrze, to nie mogłem przyśpieszyć, tak by sprawy nie pogorszyć.
Ogólnie po pulsie widać, że rezerwa była nawet spora.
Max osiągnięty 5 lat temu na zawodach to 192, nawet uwzględniając max, jaki miałem w zeszłym roku, czyli 185, to na Biegu Niepodległości średni puls wyszedł 88% HRmax.
W tym roku robiłem też test Friela i próg LT u mnie to 170-172 bpm. Więc prawie cały bieg był poniżej progu.
Po dobiegnięciu na metę nie potrzebowałem w ogóle odpoczynku.
Garmin zmierzył mi dystans 10,6 km.
Poszczególne kilometry, ale już ze skorygowanym dystansem do atestu:
Mój oficjalny czas na mecie to 43:39.
Najbardziej jednak cieszy mnie życiówka Przemka zrobiona z dużym przytupem,
Cel: złamanie 43 min, został zrealizowany z dużą nawiązką, a wynik Przemka to 41:56.
Tak sobie myślę, że ten Garmin z tym "Utrzymaniem", to nie był taki głupi
We wrześniu dyszka w 44:51, w październiku 45:03 i teraz 43:39, ale Goleniów ma z tych trzech najłatwiejszą trasę i chyba też pogoda była optymalna.
Edit:
Tu się załapałem jak biegnę:
https://youtu.be/7_RNTiNPZfk?t=4823
od 1:20:20
***
Ponownie robię teraz kompletne 2 tyg. roztrenowania pod kątem próby ogarnięcia sprawy z problemem, który mi się ciągnie już od 2 miesięcy.
Wcześniej ograniczałem bieganie i akcenty, sporo ćwiczeń, ale to nie pomagało.
Teraz Voltaren Max, leki przeciwzapalne, wizyta u fizjo i igłowanie, zimne kompresy i odpoczynek.
Zobaczymy jak będzie.
Kolejny Parkrun przechodzę a Bieg Mikołajkowy 4.12 (za 3 tygodnie) przetruchtam towarzysko.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Tak jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Na razie nie biegam.
W piątek byłem u mojej fizjo. Popracowała manualnie i chyba "dokopała" się do istoty problemu.
Prawdopodobnie to mięsień półścięgnisty trzyma mnie od 2 miesięcy.
Po pracy manualnej fizjo w miejsca zwiększonego napięcia, punktów spustowych zastosowała suche igłowanie.
Dzień po zabiegu, w sobotę, na Parkrun zamykałem stawkę - spacerując.
Od rana zaczęła się w Szczecinie śnieżyca. Sparaliżowało z lekka miasto.
Parkrun odbył się więc w pięknych okolicznościach przyrody: sypał na nas śnieg i leciały liście z jesiennych drzew
Kilka fotek zrobione przez Damian Albert:
Po suchym igłowaniu miejsce, gdzie był zabieg, miałem przez 2 dni dość obolałe. Dziś jest już z tym lepiej.
Zobaczymy, jak dalej z tym będzie.
Na razie skupiam się na większym rozciąganiu mięśni kulszowo-goleniowych.
Powoli, w zakresie bezbólowym.
Jeśli będzie potrzeba, to ponownie powtórzymy suche igłowanie.
Fizjo zezwoliła mi na spokojne bieganie, ale na razie jeszcze tydzień poczekam, tym bardziej że śnieg zalega i łatwo o niechcianą kontuzję lub pogłębienie obecnej.
Czas, który bym przeznaczył na bieg, skieruję na dodatkowe ćwiczenia, rolowanie i automasaż.
W piątek byłem u mojej fizjo. Popracowała manualnie i chyba "dokopała" się do istoty problemu.
Prawdopodobnie to mięsień półścięgnisty trzyma mnie od 2 miesięcy.
Po pracy manualnej fizjo w miejsca zwiększonego napięcia, punktów spustowych zastosowała suche igłowanie.
Dzień po zabiegu, w sobotę, na Parkrun zamykałem stawkę - spacerując.
Od rana zaczęła się w Szczecinie śnieżyca. Sparaliżowało z lekka miasto.
Parkrun odbył się więc w pięknych okolicznościach przyrody: sypał na nas śnieg i leciały liście z jesiennych drzew
Kilka fotek zrobione przez Damian Albert:
Po suchym igłowaniu miejsce, gdzie był zabieg, miałem przez 2 dni dość obolałe. Dziś jest już z tym lepiej.
Zobaczymy, jak dalej z tym będzie.
Na razie skupiam się na większym rozciąganiu mięśni kulszowo-goleniowych.
Powoli, w zakresie bezbólowym.
Jeśli będzie potrzeba, to ponownie powtórzymy suche igłowanie.
Fizjo zezwoliła mi na spokojne bieganie, ale na razie jeszcze tydzień poczekam, tym bardziej że śnieg zalega i łatwo o niechcianą kontuzję lub pogłębienie obecnej.
Czas, który bym przeznaczył na bieg, skieruję na dodatkowe ćwiczenia, rolowanie i automasaż.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dawno nic tu nie pisałem, ale są gorsi ode mnie
Małe podsumowanie 2022 roku.
Był to mój pierwszy rok w kategorii M50 - życiówki liczę od nowa
W zeszłym roku miałem tylko jeden cel, którego nie zrealizowałem, to B7S - zszedłem w Kudowie po 130 km.
Opis jest w wątku, więc się nie będę nad tym rozwodził.
Najlepsze biegi w 2022 r. i życiówki w M50
- 2 maj 2022; 10 km: czas 42:49 "8. Wołowski Bieg Flagi Narodowej" - zapis w ostatniej chwili, bieg z treningu, akurat jak byłem na wyjeździe, biegliśmy razem z Witkiem;
- 2 lip 2022; 5km Parkrun, czas równe 20:00, treningowo w czasie dość mocnego tygodnia;
- 30 lip 2022; "8. Nocny Maraton Szczeciński", czas 3:30:02, zapisałem się w dniu zawodów, maraton 2 tyg. po ultra.
To wszystko.
***
Niestety od listopada, z powodów rodzinnych, dość mocno skomplikowało się nam życie. Co zrobić
Nałożyło się sporo spraw, bieganie mi strasznie nie szło.
Dużym wyzwaniem było przebiec Parkrun tempem 4:30.
Było tak źle, że w pewnym momencie postanowiłem nie biec w styczniu PoYeba.
Na bieg jednak ponownie przyjeżdżał Sławek, a Przemek postanowił zmierzyć się z trasą po raz trzeci, więc postanowiłem zabrać kije i przejść choć jedną pętlę.
Od pół roku nie robiłem żadnych longów i nie biegałem crosów.
Dopiero 3 stycznia wybrałem się do Puszczy Bukowej i zrobiłem prawie 22km i 720m przewyższeń:
https://connect.garmin.com/modern/activity/10234415630
Oczywiście po tym wypadzie dopadły mnie niezłe domsy ale też mnie to z lekka podbudowało.
Stwierdziłem, że powinienem dać radę zrobić dwie pętle PoYeba.
Więcej żadnych longów nie robiłem.
***
Zimowy (górski) Nocny PoYeb 2023
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/10309521506
Poprzedni zimowy opisałem tu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1055375#p1055375
Letnia edycja jest tu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1062040#p1062040
Tym razem organizatorzy kolejny raz "urozmaicili trasę". Pętla biegu ponownie się wydłużyła i oczywiście o same górki - nikt tam nawet nie myśli, by coś płaskiego dołożyć
Wg zapowiedzi 3 pętle miały liczyć 48km, ale finalnie wyszło nam około 46 km i prawie 1700m przewyższeń.
W sobotę rano wybraliśmy się na Parkrun - Sławek przyjechał w piątek wieczorem i też go zabrałem na Parkrun.
My z Przemkiem Parkrun pobiegliśmy bardzo spokojnie (około 29min), bo o 16.00 był start PoYeba, ale Sławkowi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało - zrobił życiówkę na 5km, czas 20:28.
To tak a propos dyskusji czy biec 5km na maksa na tydzień przed maratonem
Po Parkrun czas leciał bardzo szybko. Pomagałem jeszcze Sławkowi przywrócić ustawienia fabryczne w Fenix F6X i skonfigurować go od nowa.
Wyjechaliśmy o 14.00, jeszcze po drodze zabierałem Przemka. W pośpiechu niestety nie zabrałem kijków, ech.
Dodam, że poprzedzająco w Szczecinie przez dłuższy czas ciągle lało. Na wieczór zapowiadane były kolejne ulewy i wichura.
W puszczy należało spodziewać się ton błota - i tego nie zabrakło.
Odebraliśmy pakiety. Jak i rok temu pojawił się też Bartek.
Na tym dystansie, 3 pętle, stanęło tylko 18 osób, 2 pętle startowały godzinę po nas, a jedna pętla 3 godziny później.
Czym krótszy dystans, to oczywiście było o wiele więcej chętnych.
Całego PoYeba przebiegłem solo, swoim tempem, dość ostrożnie, na ile było mnie stać.
Na pierwszej pętli błoto nie było jeszcze aż tak "rozklepane". Dodam, że nie robiłem w ogóle fotek w trasie, bo nie chciałem gdzieś gleby zaliczyć.
Gdzieś w połowie pętli zaczął padać deszcz. Były miejsca, gdzie robiło mi się zimno i takie, gdzie było w miarę ciepło.
Największe podejścia pokonywałem metodą "na Kiliana".
Pierwszą pętlę zrobiłem w ~1h50min - była ona lekko krótsza od dwóch pozostałych ze względu na przesunięte miejsce startu.
Na koniec pętli, w bazie, zjadłem kilka pomarańczy, napiłem się coli i ruszyłem dalej.
Ruszyłem na kolejną. Bez kijków było mi dość ciężko. Przez opady deszczu i już większej ilości zawodników na trasie, błoto dawało się we znaki. Trzeba było mocno uważać.
Błoto nie płynęło. Było bardzo gęste, Jednemu chłopakowi, tuż przede mną, na pierwszej pętli, zdjęło buta.
Mnie kilka razy mocno zassało buty, musiałem poprawić wiązania, ale buty się trzymały.
Znakomicie sprawdziły się skarpetki wodoodporne.
Mam już je dłuższy czas, ale pierwszy raz nałożyłem je, z małymi obawami, na taki dystans - widząc zapowiedź pogody. Decyzja okazała się słuszna.
Szło mi już ciężko. Zaczęły się problemy żołądkowe.
Miałem strasznie skurczony żołądek, ciężko było mi zbiegać. Jakoś to przetrzymałem.
W drugiej części tej pętli zastanawiałem się co zrobić dalej.
Walczyłem z głową. Większa ilość błota nie pomagała. Jakimś cudem udało się nie zaliczyć gleby. Na jednym stromym zbiegu była jak rok temu, zawieszona lina do około 2/3 długości. To pomagało.
Pod koniec trasy był podobny zbieg na mega błotnistą drogę, ale tam już liny nie było.
Widziałem jak kilka osób zjechało tam na tyłkach
Skończyłem pętlę. Żołądek bardzo skurczony. Zjadłem tylko kilka pomarańczy, w kieszeń wrzuciłem dwie krówki a softflaskę zatankowałem mieszanką coli i wody.
Ta pętla weszła w 2h5min.
Zobaczyłem, że do limitu 7h, mam jeszcze ponad 3h i postanowiłem się przemóc i ruszyć na ostatnią pętlę. Wiedziałem, że będzie mega walka.
Skorzystałem jeszcze z tojki: jedynka, ale trochę się motałem, bo miałem na sobie pas biegowy i nie tak łatwo było się ogarnąć, tym bardziej że dygotałem z zimna.
Jak tylko zatrzymywałem się na chwilę w bazie, to zaraz było mi mocno zimno.
Ruszyłem na ostatnią pętlę. Jak wspominałem, było mi strasznie zimno. Nie miałem sił, ale zmuszałem się do biegu. Na błocie była już mega jazda. Na zboczach bałem się, że polecę ślizgiem w bok i w dół. Trzeba było się mocno skupić i pilnować.
Czułem się okropnie. Od miesięcy nie robiłem, żadnych treningów pod takie zawody, to teraz bolało
Odliczałem już każdą górkę: nie kilometr, bo lapy miałem wyłączone - lapowałem sobie ręcznie okrążenia po opuszczeniu punktu odżywczego.
Strasznie mi się dłużyło. Wydawało mi się, że zamulam już na maksa, ale nikt mnie nie doganiał, a ja nawet przeganiałem kilka osób z krótszych dystansów.
W połowie dystansu wyciągnąłem krówkę. Męczyłem ją z pół godziny, popijając od czasu do czasu rozwodnioną colą. Musiało to wystarczyć do mety, bo nic innego bym już nie przyjął. Miałem jeszcze w zapasie żel.
Pod koniec są najbardziej wkurwiające górki, ale cieszyłem się, że jeszcze chwila i będzie meta.
Na ostatnim stromym zbiegu mijałem kilku kijkarzy, chyba zawodnicy z dwóch okrążeń.
Jedna dziewczyna miała piękne białe leginsy. Były białe jeszcze przez ułamek sekundy.
Po chwili poleciała na tyłek i zjechała po błocie i liściach ze 20m w dół.
Na szczęście nic złego się nie stało.
Sporo osób robi błąd na zbiegach, ustawiając stopy bokiem. Bieżnik w butach jest tak zrobiony, że najlepiej hamuje, jak stopy są ustawione prosto, a nie bokiem.
Boczne ustawienie stóp wcale nie pomaga, no może palce wtedy tak nie bolą i mniejsze prawdopodobieństwo, że paznokieć nie zejdzie
Zaczął się błotnisty zbieg, gdzie jeden nieostrożny krok i ściągało buty.
Musiałem już się mocno koncentrować.
Dodam, że sił na bieg nie miałem, ale gdzie tylko mogłem, to dalej truchtałem, bo idąc, dostawałem zaraz drgawek z zimna.
Od jakiegoś czasu co chwilę mocniej zacinał deszcz, ale już to miałem w dupie.
Ostatnie dwie najbardziej wkurwiające górki. Łydki spięte, uda się paliły. Dłonie na uda i napieram na Kiliana. Picie już mi się skończyło. Wlazłem na ostatni szczyt. Piździło tam mocno.
Przekonuję głowę i zaczynam zbiegać szutrem do bazy. Słysze jak tam dzwoni telefon.
Przecież się nie zatrzymam, a w biegu nie odbiorę, by się nie wyjebać.
Po kilometrze widać już bazę, ale oczywiście od edycji letniej, organizatorzy dołożyli jeszcze pętlę po górkach dookoła bazy
Obiegłem bazę przez las po wyznaczonym traku, jak i na wcześniejszych pętlach, ale teraz wiem, że to już koniec.
Czas tej pętli to 2h12min.
Na mecie dostaję medal i zabieram świetne piwo. Nie wypiję, bo jestem kierowcą.
Przy ognisku Sławek już piekł kiełbaski, zawody skończył już ponad 35 min szybciej.
Okazało się, że to on do mnie dzwonił.
Mam strasznie sucho w ustach. Próbuję wypić wodę, ale żołądek się burzy, już nic nie przyjmuje. Co zostało, to wylewam. Co by było, gdybym ruszył piwo?
Idę się przebrać i ogrzać do auta, bo zaczyna mnie zdrowo telepać.
W aucie odczytuję wiadomość od Bartka, że skończył po dwóch okrążeniach. Bez okularów ciężko już cokolwiek czytać a ja i tak drżę cały, jak osika.
Czekamy jeszcze na Przemka, który kończy zawody około 25 min po mnie.
Ciężkie warunki, ale dał radę. Chyba jest, a na pewno powinien być, zadowolony
Ja nie mam na nic sił. Jeszcze staramy się pomóc jednej biegaczce z autem. Niestety zaparkowała tak nieszczęśliwie, że zawiesiła auto na jakiejś skarpie. Koła buksują w powietrzu.
Potrzebna był większa pomoc. Finalnie wyciągnęło ją liną chyba, jakieś większe auto, służb ratunkowych.
Okazało się, że ratownicy musieli ściągać z puszczy jedną biegaczkę, dostała ataku paniki. Czasami mega mocno wiało, drzewa się ocierały i puszcza wydawała sporo dźwięków. Jak ktoś nie jest przyzwyczajony, tym bardziej biegnąć nocą z czołówką, to niestety może się to źle skończyć.
Po biegu przez dłuższy czas źle się czułem. Nie mogłem zasnąć i przed 3 rano łyknąłem melatoninę. Pomogło na chwilę. Przebudziłem się o 5 rano, na zewnątrz strasznie lało.
Miałem gorączkę i ból głowy. Musiałem łyknąć tabletkę.
Starałem się jeszcze przespać, ale nie było lekko.
Na razie mięśniowo dramatu nie było.
Ocena z Runalyze:
Pomimo wszystko bieg ten mnie mocno podbudował. Byłem ósmy open.
Po biegu dość szybko dochodziłem do siebie.
***
Plan na 2023?
Zasadniczo plan jest taki sam jak w 2022 r., czyli B7S.
Z zapisem miałem zdecydować się po PoYebie, ale po rozmowie z Pawłem, zrobiłem to w chwili słabości przed tym biegiem
Co do startu, to będę decydował w zalezności jak się wszystko potoczy. Wyjazd do Lądka planuję, ale być może będę musiał zmienić dystans. Nie wszystko zalezy ode mnie.
Kolejna sprawa, to jak w zeszłym roku, pomagam Przemkowi w przygotowaniach pod maraton w Dębnie: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1059256#p1059256
Tym razem celem dla niego jest złamanie 3:30. Oczywiście o ile pogoda nie pokrzyżuje sprawy. Zobaczymy.
W zeszłym roku, jak biegł na życiówkę, to pojechałem z nim, ale na maraton się nie zapisałem.
Z nudów przetruchtałem tam 30 km
W związku z tym iż obowiązuje mnie niższa opłata: 50zł, to tym razem postanowiłem się zapisać i choćby treningowo, spokojnie to przetruchtac.
Ostatnio jednak, po Poyebie, zaczęło mi się biegać lepiej. Jeśli wszystko będzie dobrze szło, to może pobiegnę razem z Przemkiem na 3:30. To jest jednak jeszcze sprawa otwarta.
Na tę chwilę nie mam żadnych innych planów. Być może, jak to często u mnie, coś jeszcze wskoczy znienacka
Małe podsumowanie 2022 roku.
Był to mój pierwszy rok w kategorii M50 - życiówki liczę od nowa
W zeszłym roku miałem tylko jeden cel, którego nie zrealizowałem, to B7S - zszedłem w Kudowie po 130 km.
Opis jest w wątku, więc się nie będę nad tym rozwodził.
Najlepsze biegi w 2022 r. i życiówki w M50
- 2 maj 2022; 10 km: czas 42:49 "8. Wołowski Bieg Flagi Narodowej" - zapis w ostatniej chwili, bieg z treningu, akurat jak byłem na wyjeździe, biegliśmy razem z Witkiem;
- 2 lip 2022; 5km Parkrun, czas równe 20:00, treningowo w czasie dość mocnego tygodnia;
- 30 lip 2022; "8. Nocny Maraton Szczeciński", czas 3:30:02, zapisałem się w dniu zawodów, maraton 2 tyg. po ultra.
To wszystko.
***
Niestety od listopada, z powodów rodzinnych, dość mocno skomplikowało się nam życie. Co zrobić
Nałożyło się sporo spraw, bieganie mi strasznie nie szło.
Dużym wyzwaniem było przebiec Parkrun tempem 4:30.
Było tak źle, że w pewnym momencie postanowiłem nie biec w styczniu PoYeba.
Na bieg jednak ponownie przyjeżdżał Sławek, a Przemek postanowił zmierzyć się z trasą po raz trzeci, więc postanowiłem zabrać kije i przejść choć jedną pętlę.
Od pół roku nie robiłem żadnych longów i nie biegałem crosów.
Dopiero 3 stycznia wybrałem się do Puszczy Bukowej i zrobiłem prawie 22km i 720m przewyższeń:
https://connect.garmin.com/modern/activity/10234415630
Oczywiście po tym wypadzie dopadły mnie niezłe domsy ale też mnie to z lekka podbudowało.
Stwierdziłem, że powinienem dać radę zrobić dwie pętle PoYeba.
Więcej żadnych longów nie robiłem.
***
Zimowy (górski) Nocny PoYeb 2023
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/10309521506
Poprzedni zimowy opisałem tu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1055375#p1055375
Letnia edycja jest tu: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1062040#p1062040
Tym razem organizatorzy kolejny raz "urozmaicili trasę". Pętla biegu ponownie się wydłużyła i oczywiście o same górki - nikt tam nawet nie myśli, by coś płaskiego dołożyć
Wg zapowiedzi 3 pętle miały liczyć 48km, ale finalnie wyszło nam około 46 km i prawie 1700m przewyższeń.
W sobotę rano wybraliśmy się na Parkrun - Sławek przyjechał w piątek wieczorem i też go zabrałem na Parkrun.
My z Przemkiem Parkrun pobiegliśmy bardzo spokojnie (około 29min), bo o 16.00 był start PoYeba, ale Sławkowi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało - zrobił życiówkę na 5km, czas 20:28.
To tak a propos dyskusji czy biec 5km na maksa na tydzień przed maratonem
Po Parkrun czas leciał bardzo szybko. Pomagałem jeszcze Sławkowi przywrócić ustawienia fabryczne w Fenix F6X i skonfigurować go od nowa.
Wyjechaliśmy o 14.00, jeszcze po drodze zabierałem Przemka. W pośpiechu niestety nie zabrałem kijków, ech.
Dodam, że poprzedzająco w Szczecinie przez dłuższy czas ciągle lało. Na wieczór zapowiadane były kolejne ulewy i wichura.
W puszczy należało spodziewać się ton błota - i tego nie zabrakło.
Odebraliśmy pakiety. Jak i rok temu pojawił się też Bartek.
Na tym dystansie, 3 pętle, stanęło tylko 18 osób, 2 pętle startowały godzinę po nas, a jedna pętla 3 godziny później.
Czym krótszy dystans, to oczywiście było o wiele więcej chętnych.
Całego PoYeba przebiegłem solo, swoim tempem, dość ostrożnie, na ile było mnie stać.
Na pierwszej pętli błoto nie było jeszcze aż tak "rozklepane". Dodam, że nie robiłem w ogóle fotek w trasie, bo nie chciałem gdzieś gleby zaliczyć.
Gdzieś w połowie pętli zaczął padać deszcz. Były miejsca, gdzie robiło mi się zimno i takie, gdzie było w miarę ciepło.
Największe podejścia pokonywałem metodą "na Kiliana".
Pierwszą pętlę zrobiłem w ~1h50min - była ona lekko krótsza od dwóch pozostałych ze względu na przesunięte miejsce startu.
Na koniec pętli, w bazie, zjadłem kilka pomarańczy, napiłem się coli i ruszyłem dalej.
Ruszyłem na kolejną. Bez kijków było mi dość ciężko. Przez opady deszczu i już większej ilości zawodników na trasie, błoto dawało się we znaki. Trzeba było mocno uważać.
Błoto nie płynęło. Było bardzo gęste, Jednemu chłopakowi, tuż przede mną, na pierwszej pętli, zdjęło buta.
Mnie kilka razy mocno zassało buty, musiałem poprawić wiązania, ale buty się trzymały.
Znakomicie sprawdziły się skarpetki wodoodporne.
Mam już je dłuższy czas, ale pierwszy raz nałożyłem je, z małymi obawami, na taki dystans - widząc zapowiedź pogody. Decyzja okazała się słuszna.
Szło mi już ciężko. Zaczęły się problemy żołądkowe.
Miałem strasznie skurczony żołądek, ciężko było mi zbiegać. Jakoś to przetrzymałem.
W drugiej części tej pętli zastanawiałem się co zrobić dalej.
Walczyłem z głową. Większa ilość błota nie pomagała. Jakimś cudem udało się nie zaliczyć gleby. Na jednym stromym zbiegu była jak rok temu, zawieszona lina do około 2/3 długości. To pomagało.
Pod koniec trasy był podobny zbieg na mega błotnistą drogę, ale tam już liny nie było.
Widziałem jak kilka osób zjechało tam na tyłkach
Skończyłem pętlę. Żołądek bardzo skurczony. Zjadłem tylko kilka pomarańczy, w kieszeń wrzuciłem dwie krówki a softflaskę zatankowałem mieszanką coli i wody.
Ta pętla weszła w 2h5min.
Zobaczyłem, że do limitu 7h, mam jeszcze ponad 3h i postanowiłem się przemóc i ruszyć na ostatnią pętlę. Wiedziałem, że będzie mega walka.
Skorzystałem jeszcze z tojki: jedynka, ale trochę się motałem, bo miałem na sobie pas biegowy i nie tak łatwo było się ogarnąć, tym bardziej że dygotałem z zimna.
Jak tylko zatrzymywałem się na chwilę w bazie, to zaraz było mi mocno zimno.
Ruszyłem na ostatnią pętlę. Jak wspominałem, było mi strasznie zimno. Nie miałem sił, ale zmuszałem się do biegu. Na błocie była już mega jazda. Na zboczach bałem się, że polecę ślizgiem w bok i w dół. Trzeba było się mocno skupić i pilnować.
Czułem się okropnie. Od miesięcy nie robiłem, żadnych treningów pod takie zawody, to teraz bolało
Odliczałem już każdą górkę: nie kilometr, bo lapy miałem wyłączone - lapowałem sobie ręcznie okrążenia po opuszczeniu punktu odżywczego.
Strasznie mi się dłużyło. Wydawało mi się, że zamulam już na maksa, ale nikt mnie nie doganiał, a ja nawet przeganiałem kilka osób z krótszych dystansów.
W połowie dystansu wyciągnąłem krówkę. Męczyłem ją z pół godziny, popijając od czasu do czasu rozwodnioną colą. Musiało to wystarczyć do mety, bo nic innego bym już nie przyjął. Miałem jeszcze w zapasie żel.
Pod koniec są najbardziej wkurwiające górki, ale cieszyłem się, że jeszcze chwila i będzie meta.
Na ostatnim stromym zbiegu mijałem kilku kijkarzy, chyba zawodnicy z dwóch okrążeń.
Jedna dziewczyna miała piękne białe leginsy. Były białe jeszcze przez ułamek sekundy.
Po chwili poleciała na tyłek i zjechała po błocie i liściach ze 20m w dół.
Na szczęście nic złego się nie stało.
Sporo osób robi błąd na zbiegach, ustawiając stopy bokiem. Bieżnik w butach jest tak zrobiony, że najlepiej hamuje, jak stopy są ustawione prosto, a nie bokiem.
Boczne ustawienie stóp wcale nie pomaga, no może palce wtedy tak nie bolą i mniejsze prawdopodobieństwo, że paznokieć nie zejdzie
Zaczął się błotnisty zbieg, gdzie jeden nieostrożny krok i ściągało buty.
Musiałem już się mocno koncentrować.
Dodam, że sił na bieg nie miałem, ale gdzie tylko mogłem, to dalej truchtałem, bo idąc, dostawałem zaraz drgawek z zimna.
Od jakiegoś czasu co chwilę mocniej zacinał deszcz, ale już to miałem w dupie.
Ostatnie dwie najbardziej wkurwiające górki. Łydki spięte, uda się paliły. Dłonie na uda i napieram na Kiliana. Picie już mi się skończyło. Wlazłem na ostatni szczyt. Piździło tam mocno.
Przekonuję głowę i zaczynam zbiegać szutrem do bazy. Słysze jak tam dzwoni telefon.
Przecież się nie zatrzymam, a w biegu nie odbiorę, by się nie wyjebać.
Po kilometrze widać już bazę, ale oczywiście od edycji letniej, organizatorzy dołożyli jeszcze pętlę po górkach dookoła bazy
Obiegłem bazę przez las po wyznaczonym traku, jak i na wcześniejszych pętlach, ale teraz wiem, że to już koniec.
Czas tej pętli to 2h12min.
Na mecie dostaję medal i zabieram świetne piwo. Nie wypiję, bo jestem kierowcą.
Przy ognisku Sławek już piekł kiełbaski, zawody skończył już ponad 35 min szybciej.
Okazało się, że to on do mnie dzwonił.
Mam strasznie sucho w ustach. Próbuję wypić wodę, ale żołądek się burzy, już nic nie przyjmuje. Co zostało, to wylewam. Co by było, gdybym ruszył piwo?
Idę się przebrać i ogrzać do auta, bo zaczyna mnie zdrowo telepać.
W aucie odczytuję wiadomość od Bartka, że skończył po dwóch okrążeniach. Bez okularów ciężko już cokolwiek czytać a ja i tak drżę cały, jak osika.
Czekamy jeszcze na Przemka, który kończy zawody około 25 min po mnie.
Ciężkie warunki, ale dał radę. Chyba jest, a na pewno powinien być, zadowolony
Ja nie mam na nic sił. Jeszcze staramy się pomóc jednej biegaczce z autem. Niestety zaparkowała tak nieszczęśliwie, że zawiesiła auto na jakiejś skarpie. Koła buksują w powietrzu.
Potrzebna był większa pomoc. Finalnie wyciągnęło ją liną chyba, jakieś większe auto, służb ratunkowych.
Okazało się, że ratownicy musieli ściągać z puszczy jedną biegaczkę, dostała ataku paniki. Czasami mega mocno wiało, drzewa się ocierały i puszcza wydawała sporo dźwięków. Jak ktoś nie jest przyzwyczajony, tym bardziej biegnąć nocą z czołówką, to niestety może się to źle skończyć.
Po biegu przez dłuższy czas źle się czułem. Nie mogłem zasnąć i przed 3 rano łyknąłem melatoninę. Pomogło na chwilę. Przebudziłem się o 5 rano, na zewnątrz strasznie lało.
Miałem gorączkę i ból głowy. Musiałem łyknąć tabletkę.
Starałem się jeszcze przespać, ale nie było lekko.
Na razie mięśniowo dramatu nie było.
Ocena z Runalyze:
Pomimo wszystko bieg ten mnie mocno podbudował. Byłem ósmy open.
Po biegu dość szybko dochodziłem do siebie.
***
Plan na 2023?
Zasadniczo plan jest taki sam jak w 2022 r., czyli B7S.
Z zapisem miałem zdecydować się po PoYebie, ale po rozmowie z Pawłem, zrobiłem to w chwili słabości przed tym biegiem
Co do startu, to będę decydował w zalezności jak się wszystko potoczy. Wyjazd do Lądka planuję, ale być może będę musiał zmienić dystans. Nie wszystko zalezy ode mnie.
Kolejna sprawa, to jak w zeszłym roku, pomagam Przemkowi w przygotowaniach pod maraton w Dębnie: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1059256#p1059256
Tym razem celem dla niego jest złamanie 3:30. Oczywiście o ile pogoda nie pokrzyżuje sprawy. Zobaczymy.
W zeszłym roku, jak biegł na życiówkę, to pojechałem z nim, ale na maraton się nie zapisałem.
Z nudów przetruchtałem tam 30 km
W związku z tym iż obowiązuje mnie niższa opłata: 50zł, to tym razem postanowiłem się zapisać i choćby treningowo, spokojnie to przetruchtac.
Ostatnio jednak, po Poyebie, zaczęło mi się biegać lepiej. Jeśli wszystko będzie dobrze szło, to może pobiegnę razem z Przemkiem na 3:30. To jest jednak jeszcze sprawa otwarta.
Na tę chwilę nie mam żadnych innych planów. Być może, jak to często u mnie, coś jeszcze wskoczy znienacka
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Ostatnimi czasy ciężko u mnie z czasem i z chęciami, by coś tu pisać. Jak wszystko "nie idzie", to również nie ma motywacji.
Oglądałem wczoraj wideo lek. Marka Skoczylasa o kortyzolu: https://youtu.be/Uvh9utnprjo (polecam) i tam jedną z porad na obniżenie kortyzolu jest pisanie pamiętnika i opisywanie negatywnych zdarzeń. Powiedzmy, że to mnie zainspirowało, by zrobić ten wpis
Poprzedni wpis to końcówka stycznia.
W lutym jakoś to bieganie w miarę szło.
Planowałem Przemkowi z tygodnia na tydzień biegi i sam też je realizowałem.
11 lutego pobiegliśmy mocniej Parkrun (z treningu), ja ukończyłem w czasie 20:37, a Przemek zrobił życiówkę 20:11.
25. lutego na Parkrun powiedziałem Przemkowi, że czuję coś lekki dyskomfort w okolicy lewego krętarza.
Dzień później robiłem longa do Puszczy Bukowej.
Tak go zaplanowałem, że skończyłem po drugiej stronie miasta na pętli tramwajowej i tramwajem wracałem do siebie.
W czasie biegu okolica krętarza lekko doskwierała, ale bez problemu mi się biegło. W puszczy na kamieniach zaliczyłem jeszcze upadek.
Tramwajem jechałem około 15min. Z przystanku do domu mam około 1km. Musiałem biec, bo było mocno zimno, ale strasznie ciężko było ruszyć i cały lewy bok mnie mocno napieprzał.
W poniedziałek czułem już w okolicy krętarza mocny ból.
W skrócie: sytuacja tak się zaogniła, że bieganie odstawiłem całkowicie na 3 tygodnie.
Codziennie robiłem sobie test: obracałem biodrami jak przy ruchu z hula-hop i jak czułem ból przy wypychaniu lewego biodra, to wiedziałem, że nie ma sensu próbować biegać i jeszcze bardziej powodować zaognienie się stanu zapalnego.
Stosowałem Voltaren Max, zimne okłady. Byłem też u mojej fizjo. Na okolicy samego krętarza miałem naklejone tejpy, by zmniejszać napięcie mięśniowe. Rozluźniałem miejsca poniżej i powyżej.
Całe pasmo przechodzące przez krętarz, było mocno naciągnięte i go dociskało.
Większość sił przeniosłem na spacery i ćwiczenia.
W tym okresie dopadły mnie też podobne bóle głowy, jakie miałem rok temu przy covid.
Walczyłem z tym około 2 tyg., a właściwie to się z tym strasznie męczyłem, bo tabletki jeśli pomagały, to tylko na krótką chwilę.
Innych objawów jak gorączka, kaszel, katar, nie miałem. Nie mogłem również spać. Budziłem się o 3 w nocy i już było po spaniu.
Do tego pojawił się silny ból w kręgosłupie promieniujący przez lewy pośladek i ten nieszczęsny krętarz.
Wcześniej też ból szedł z tego miejsca, ale był słabszy.
Już we wcześniejszych wpisach wspominałem, że sytuacja w domu się skomplikowała i że może znacznie na wszystko wpływać. Tak niestety się działo.
Mamy w domu osobę, która nie jest samodzielna i wymaga opieki. Dalej tego tematu nie ciągnę. Myślę, że każdy jest w stanie sobie wyobrazić, z czym się to wiąże.
By jakoś przeciwdziałać, ciągłym nawracającym stanom zapalnym, postanowiłem z godziny na godzinę, na początku marca, że odstawiam całkowicie wszystko, co słodkie.
Zrezygnowałem też ze słodkich serków, jogurtów i na początek również z owoców. Nie miałem z tym żadnych problemów. Czasami oczywiście ciągnęło mnie, szczególnie jak widziałem, że żona pije kawę i zajada do tego serniczek Trzeba jednak było twardym być
Długo to wszystko się ciągnęło. Po konsultacji z moją fizjo i opinii osób, które zmagały się z podobnym problemem, postanowiłem spróbować dodatkowo elektroterapii TENS.
Zrobiłem rozeznanie i koszt jednej sesji to około 15-20 zł, a trzeba z miesiąc pochodzić.
Tym sposobem doszedłem do wniosku, że kupuję sprzęt do domu.
Wybór padł na TensCare Flexistim, tu opisane są możliwości po polsku:
https://diamedica.pl/product-pol-789-El ... F-MIK.html
Dodam, że w promocji, 10 marca, na polskim Amazon kupiłem to urządzenie za 580zł:
https://www.amazon.pl/dp/B00WE9A3MA
Podrzuciłem wtedy linka i informacje Przemkowi i również je zakupił do zastosowań prewencyjnych.
Od tego czasu systematycznie jebię się prądem
Stosuję terapię TENS, mikroprądy i prądy interferencyjne INF na plecach, szczególnie dolny odcinek, ale też szyja i kark oraz oczywiście tam, gdzie czuję największy ból, czyli na lewym pośladku, okolicy lewego krętarza, całym lewym udzie.
Tak to zaczęło wyglądać
Ból wokół krętarza ciągle się utrzymywał, ale znacząco zmalał.Test kręcenia biodrami pokazywał jednak, że nie jest dobrze.
Pozostawało nadal tylko spacerować.
Zaniepokojony sytuacją, w połowie marca zrobiłem badania krwi. W styczniu na onkologii miałem dość szeroką diagnostykę, ale przez te bóle głowy i ogólną sytuację, postanowiłem ponowić badania.
Morfologia wskazywała na to, że organizm walczy z jakimś stanem zapalnym, ale też nie było w wynikach jakiegoś dramatu.
Bóle głowy zaczęły odpuszczać. Strasznie mnie umęczyły.
Po trzech tygodniach całkowitej przerwy postanowiłem, w uzgodnieniu z moją fizjo, wybrać się na Parkrun i kontrolnie potruchtać.
Pogoda dopisała, to pojechałem rowerem. Zegarek pokazał przygotowanie wydolnościowe minus 20 i to na rowerze - byłem w czarnej dupie
Parkrun biegłem na samopoczucie i było umiarkowanie dobrze.
Powiało lekkim optymizmem, tym bardziej że wiosna wkroczyła pełną parą.
Czas i elektroterapia zaczynały przynosić pozytywne rezultaty?
22. marca poszedłem kolejny raz potruchtać. Szło to bardzo słabo. Z każdym kolejnym km czułem się gorzej.
Jak wspominałem, odstawiłem słodycze, w jedzeniu, w tym okresie, było też mało węglowodanów, więc możliwe, że organizm zdychał bez paliwa, pomimo że tempo biegu było słabe.
Postanowiłem wtedy wprowadzić owoce i zrobić owsiankę.
24. marca przebiegłem 12 km, aczkolwiek w trakcie biegu miałem dwie przerwy, razem około 15 min, załatwiałem sprawy. Trochę zmokłem. Energii nie zabrakło, owsianka działała ale pobolewały mnie nadal plecy.
Dzień później pobiegłem kolejny Parkrun, na samopoczucie, ale tym razem w formie BNP.
Po weekendzie ponownie dopadła mnie straszna niemoc. Plecy zaczęły mocniej boleć i kręcąc biodrami, czułem, że boli też krętarz. Ech, tyle to się już ciągnie. Miałem szczerze dość.
Dodatkowo nałożyły się problemy w domu.
Byłem tak zły na wszystko, że postanowiłem nawet sprzedać zegarek i napisałem to na Connect.
Czułem się fatalnie, bardzo zmęczony ciągnącą się sytuacją. Stwierdziłem, że rzucam to wszystko, może głowa też potrzebuje odpoczynku, może gdzieś głęboko za bardzo chciałem wrócić "do normalności"?
Mój wpis z tego dnia w Connect opisujący sytuację:
Przez kolejne dni uspokajałem przede wszystkim głowę i emocje.
Zacząłem słuchać nawet Maryli: https://www.youtube.com/watch?v=57DlCDmkZEA
Brałem wszystko, co dawało mi powiew optymizmu - dla jasności: bez jakichkolwiek używek
Cały czas robiłem sesje prądem: https://youtu.be/1nQtuqx7wZY
Ostatniego marca wyszedłem potruchtać. Przebiegłem 3,25 km i zatytułowałem ten bieg "Start A New Game".
Tym samym w marcu nabiegałem przewrotne 42,2 km, czyli maraton w sub 31 dni
Czułem się rozjechany przez taki walec:
Na szczęście ciągle walczyłem.
Na plus, że przeszedłem ponad 160 km.
Kupiłem książkę:
Kombinuję na wielu płaszczyznach, szukając wsparcia dla organizmu.
W kwietniu zacząłem już truchtać bardziej systematycznie, ale zupełnie bez planu, większość na samopoczucie.
Plecy ciągle pobolewają i muszę uważać.
3. kwietnia wybrałem się na Wzgórza Arkonki i biegłem cross 15km po górkach, wpadło 400m przewyższeń.
Całość po miękkim, na kontroli, by bólu nie było. Chciałem mieć odpowiedź, jak na to zareaguje organizm.
W czasie biegu czułem się dobrze.
Dodam, że bawię się też w fakira
4. kwietnia poszedłem na Wieczorne Bieganie. Przemkowi zaplanowałem na ten dzień drabinkę "1-2-3-2-1-2-3".
Pobiegłem to samo, ale wszystkie odcinki swoim tempem i na samopoczucie. W ogóle nie patrzyłem na zegarek, po prostu jak mi wibrował, to przyśpieszałem. Tak to wyszło:
Chciałem się pozbyć zegarka, to on sam stwierdził, że ma mnie w dupie.
Wyskoczyło info, że jest aktualizacja:
Dałem instaluj, Fenix przemielił instalkę, wyłączył się i już zdechł na amen. Zgłosiłem sprawę do serwisu i go wysłałem w ramach gwarancji. Do dziś tam jest.
5.kwietnia poszedłem na stadion i postanowiłem przebiec mocniej 6km, tempo szacowałem na około 4:50.
Nie miałem zegarka, więc całość rejestrowałem telefonem (apka Stryd), który siedział w kieszeni.
Biegłem więc "na czuja".
Wyszło lekkie BNP,: zaczynałem @4:53, a skończyłem @4:47.
Gdyby nie .... różne sprawy, to wydawałoby się, że idzie lepiej ... https://youtu.be/DB-W1cEDgNA
Dawałem już screena u @pawo - jak to u mnie potrafi wyglądać HRV i "gotowość do dziennego funkcjonowania":
Ostatni Parkrun to bieg na samopoczucie i przebieżki co 1 km.
W niedzielę była piękna pogoda, nie planowałem biegać, ale stwierdziłem, ze skoro nic nie planuję, to czemu mam nie iść?
Pobiegłem na Wyspę Pucką, spokojna okolica, niestety część trasy przeryta przez dziki. Przebiegłem 17km. Na nierównościach zwolniłem i bardziej uważałem. Całość oczywiście na samopoczucie, rejestrowane telefonem.
W Wielkanocny Poniedziałek spotkaliśmy się z ekipą Parkrun na Arkonce i spokojnie przetruchtaliśmy 5km, czas: 28:42.
"Ciastków" nie ruszałem
Później jeszcze spacer. Trzeba korzystać z ładnej pogody.
W środę powtórzyłem trening z 5.04, czyli bieg ciągły 6km szacowanym tempem 4:50, ale bez zegarka "na czuja".
Poszczególne kilometry wyciągnięte z Runalyze, nic nie lapowane, bo nie mam jak. Zacząłem biec szybciej gdzieś po 2. km, jak dobiegłem na stadion, tam liczyłem okrążenia,by za dużo kółek nie zrobić:
Można powiedzieć, że w punkt, oczywiście mam lekką tendencję przyśpieszania
Wczoraj krótki spacer 4,5km.
Wieczorem bieg spokojny 8km "na czuja" - jak wszystko ostatnio. Tempo 5:34.
Cytat z mojego ostatniego wpisu:
Dla kogoś może to być mało rozsądne, ale ja po prostu tego potrzebuję.
Nie wiem, czy całość przetruchtam. Na pewno nie dopuszczę do tego, że jak coś mnie zacznie boleć, to będę biegł i to pogłębiał. Nie zamierzam faszerować się żadnymi tabletkami.
Od początku do końca wszystko na samopoczucie. Nie mam zegarka, więc jeśli będą balony, to się ustawię gdzieś za tymi na 4h. O czas w tym nie chodzi.
Być może będzie Łukasz @Jan123 i z nim będę truchtał.
Przemek ma swój cel do zrealizowania i chciałbym, by to zrobił. W treningi włożył sporo pracy i serca wciskając je w różnych porach, jak to zapracowany człowiek.
Sporo zeszło mi na ten wpis. Mam nadzieję, że obniży to mój poziom kortyzolu
Skoro od tego zacząłem, to na tym temacie kończę i daję podsumowanie treści materiału zamieszczone na YT - dla zainteresowanych:
Oglądałem wczoraj wideo lek. Marka Skoczylasa o kortyzolu: https://youtu.be/Uvh9utnprjo (polecam) i tam jedną z porad na obniżenie kortyzolu jest pisanie pamiętnika i opisywanie negatywnych zdarzeń. Powiedzmy, że to mnie zainspirowało, by zrobić ten wpis
Poprzedni wpis to końcówka stycznia.
W lutym jakoś to bieganie w miarę szło.
Planowałem Przemkowi z tygodnia na tydzień biegi i sam też je realizowałem.
11 lutego pobiegliśmy mocniej Parkrun (z treningu), ja ukończyłem w czasie 20:37, a Przemek zrobił życiówkę 20:11.
25. lutego na Parkrun powiedziałem Przemkowi, że czuję coś lekki dyskomfort w okolicy lewego krętarza.
Dzień później robiłem longa do Puszczy Bukowej.
Tak go zaplanowałem, że skończyłem po drugiej stronie miasta na pętli tramwajowej i tramwajem wracałem do siebie.
W czasie biegu okolica krętarza lekko doskwierała, ale bez problemu mi się biegło. W puszczy na kamieniach zaliczyłem jeszcze upadek.
Tramwajem jechałem około 15min. Z przystanku do domu mam około 1km. Musiałem biec, bo było mocno zimno, ale strasznie ciężko było ruszyć i cały lewy bok mnie mocno napieprzał.
W poniedziałek czułem już w okolicy krętarza mocny ból.
W skrócie: sytuacja tak się zaogniła, że bieganie odstawiłem całkowicie na 3 tygodnie.
Codziennie robiłem sobie test: obracałem biodrami jak przy ruchu z hula-hop i jak czułem ból przy wypychaniu lewego biodra, to wiedziałem, że nie ma sensu próbować biegać i jeszcze bardziej powodować zaognienie się stanu zapalnego.
Stosowałem Voltaren Max, zimne okłady. Byłem też u mojej fizjo. Na okolicy samego krętarza miałem naklejone tejpy, by zmniejszać napięcie mięśniowe. Rozluźniałem miejsca poniżej i powyżej.
Całe pasmo przechodzące przez krętarz, było mocno naciągnięte i go dociskało.
Większość sił przeniosłem na spacery i ćwiczenia.
W tym okresie dopadły mnie też podobne bóle głowy, jakie miałem rok temu przy covid.
Walczyłem z tym około 2 tyg., a właściwie to się z tym strasznie męczyłem, bo tabletki jeśli pomagały, to tylko na krótką chwilę.
Innych objawów jak gorączka, kaszel, katar, nie miałem. Nie mogłem również spać. Budziłem się o 3 w nocy i już było po spaniu.
Do tego pojawił się silny ból w kręgosłupie promieniujący przez lewy pośladek i ten nieszczęsny krętarz.
Wcześniej też ból szedł z tego miejsca, ale był słabszy.
Już we wcześniejszych wpisach wspominałem, że sytuacja w domu się skomplikowała i że może znacznie na wszystko wpływać. Tak niestety się działo.
Mamy w domu osobę, która nie jest samodzielna i wymaga opieki. Dalej tego tematu nie ciągnę. Myślę, że każdy jest w stanie sobie wyobrazić, z czym się to wiąże.
By jakoś przeciwdziałać, ciągłym nawracającym stanom zapalnym, postanowiłem z godziny na godzinę, na początku marca, że odstawiam całkowicie wszystko, co słodkie.
Zrezygnowałem też ze słodkich serków, jogurtów i na początek również z owoców. Nie miałem z tym żadnych problemów. Czasami oczywiście ciągnęło mnie, szczególnie jak widziałem, że żona pije kawę i zajada do tego serniczek Trzeba jednak było twardym być
Długo to wszystko się ciągnęło. Po konsultacji z moją fizjo i opinii osób, które zmagały się z podobnym problemem, postanowiłem spróbować dodatkowo elektroterapii TENS.
Zrobiłem rozeznanie i koszt jednej sesji to około 15-20 zł, a trzeba z miesiąc pochodzić.
Tym sposobem doszedłem do wniosku, że kupuję sprzęt do domu.
Wybór padł na TensCare Flexistim, tu opisane są możliwości po polsku:
https://diamedica.pl/product-pol-789-El ... F-MIK.html
Dodam, że w promocji, 10 marca, na polskim Amazon kupiłem to urządzenie za 580zł:
https://www.amazon.pl/dp/B00WE9A3MA
Podrzuciłem wtedy linka i informacje Przemkowi i również je zakupił do zastosowań prewencyjnych.
Od tego czasu systematycznie jebię się prądem
Stosuję terapię TENS, mikroprądy i prądy interferencyjne INF na plecach, szczególnie dolny odcinek, ale też szyja i kark oraz oczywiście tam, gdzie czuję największy ból, czyli na lewym pośladku, okolicy lewego krętarza, całym lewym udzie.
Tak to zaczęło wyglądać
Ból wokół krętarza ciągle się utrzymywał, ale znacząco zmalał.Test kręcenia biodrami pokazywał jednak, że nie jest dobrze.
Pozostawało nadal tylko spacerować.
Zaniepokojony sytuacją, w połowie marca zrobiłem badania krwi. W styczniu na onkologii miałem dość szeroką diagnostykę, ale przez te bóle głowy i ogólną sytuację, postanowiłem ponowić badania.
Morfologia wskazywała na to, że organizm walczy z jakimś stanem zapalnym, ale też nie było w wynikach jakiegoś dramatu.
Bóle głowy zaczęły odpuszczać. Strasznie mnie umęczyły.
Po trzech tygodniach całkowitej przerwy postanowiłem, w uzgodnieniu z moją fizjo, wybrać się na Parkrun i kontrolnie potruchtać.
Pogoda dopisała, to pojechałem rowerem. Zegarek pokazał przygotowanie wydolnościowe minus 20 i to na rowerze - byłem w czarnej dupie
Parkrun biegłem na samopoczucie i było umiarkowanie dobrze.
Powiało lekkim optymizmem, tym bardziej że wiosna wkroczyła pełną parą.
Czas i elektroterapia zaczynały przynosić pozytywne rezultaty?
22. marca poszedłem kolejny raz potruchtać. Szło to bardzo słabo. Z każdym kolejnym km czułem się gorzej.
Jak wspominałem, odstawiłem słodycze, w jedzeniu, w tym okresie, było też mało węglowodanów, więc możliwe, że organizm zdychał bez paliwa, pomimo że tempo biegu było słabe.
Postanowiłem wtedy wprowadzić owoce i zrobić owsiankę.
24. marca przebiegłem 12 km, aczkolwiek w trakcie biegu miałem dwie przerwy, razem około 15 min, załatwiałem sprawy. Trochę zmokłem. Energii nie zabrakło, owsianka działała ale pobolewały mnie nadal plecy.
Dzień później pobiegłem kolejny Parkrun, na samopoczucie, ale tym razem w formie BNP.
Po weekendzie ponownie dopadła mnie straszna niemoc. Plecy zaczęły mocniej boleć i kręcąc biodrami, czułem, że boli też krętarz. Ech, tyle to się już ciągnie. Miałem szczerze dość.
Dodatkowo nałożyły się problemy w domu.
Byłem tak zły na wszystko, że postanowiłem nawet sprzedać zegarek i napisałem to na Connect.
Czułem się fatalnie, bardzo zmęczony ciągnącą się sytuacją. Stwierdziłem, że rzucam to wszystko, może głowa też potrzebuje odpoczynku, może gdzieś głęboko za bardzo chciałem wrócić "do normalności"?
Mój wpis z tego dnia w Connect opisujący sytuację:
W zeszłym roku nie dostałem już leków na chorobę tropikalną i już nie dostanę, bo organizm nie wytrzymywał. Wybór "mniejszego zła". Ciągle mam jakieś nawracające stany zapalne. Nocami bardzo źle śpię, gorączkuję. Regeneracja leży. Ponad miesiąc temu pojawił się problem z krętarzem. Odpuściłem bieganie na ponad 3 tyg. W tym czasie pojawił się nawracający problem z kręgosłupem. Zrobiłem 3 spokojne i krótkie biegi i boli kręgosłup i dalej okolica krętarza. By nie mieć już ciśnienia, pomyślałem, że sprzedam zegarek. Wyjdę pobiegać, jak będę mógł i chciał, bez zegarka, może z telefonem, ale tez nie będę miał na nic parcia. To pomysł, by coś odwrócić przez powrót do korzeni. Jeszcze jest jedna opcja ... przestać się mazać i zapisać w kwietniu na przełamanie na ultra 60+
Przez kolejne dni uspokajałem przede wszystkim głowę i emocje.
Zacząłem słuchać nawet Maryli: https://www.youtube.com/watch?v=57DlCDmkZEA
Brałem wszystko, co dawało mi powiew optymizmu - dla jasności: bez jakichkolwiek używek
Cały czas robiłem sesje prądem: https://youtu.be/1nQtuqx7wZY
Ostatniego marca wyszedłem potruchtać. Przebiegłem 3,25 km i zatytułowałem ten bieg "Start A New Game".
Tym samym w marcu nabiegałem przewrotne 42,2 km, czyli maraton w sub 31 dni
Czułem się rozjechany przez taki walec:
Na szczęście ciągle walczyłem.
Na plus, że przeszedłem ponad 160 km.
Kupiłem książkę:
Kombinuję na wielu płaszczyznach, szukając wsparcia dla organizmu.
W kwietniu zacząłem już truchtać bardziej systematycznie, ale zupełnie bez planu, większość na samopoczucie.
Plecy ciągle pobolewają i muszę uważać.
3. kwietnia wybrałem się na Wzgórza Arkonki i biegłem cross 15km po górkach, wpadło 400m przewyższeń.
Całość po miękkim, na kontroli, by bólu nie było. Chciałem mieć odpowiedź, jak na to zareaguje organizm.
W czasie biegu czułem się dobrze.
Dodam, że bawię się też w fakira
4. kwietnia poszedłem na Wieczorne Bieganie. Przemkowi zaplanowałem na ten dzień drabinkę "1-2-3-2-1-2-3".
Pobiegłem to samo, ale wszystkie odcinki swoim tempem i na samopoczucie. W ogóle nie patrzyłem na zegarek, po prostu jak mi wibrował, to przyśpieszałem. Tak to wyszło:
Chciałem się pozbyć zegarka, to on sam stwierdził, że ma mnie w dupie.
Wyskoczyło info, że jest aktualizacja:
Dałem instaluj, Fenix przemielił instalkę, wyłączył się i już zdechł na amen. Zgłosiłem sprawę do serwisu i go wysłałem w ramach gwarancji. Do dziś tam jest.
5.kwietnia poszedłem na stadion i postanowiłem przebiec mocniej 6km, tempo szacowałem na około 4:50.
Nie miałem zegarka, więc całość rejestrowałem telefonem (apka Stryd), który siedział w kieszeni.
Biegłem więc "na czuja".
Wyszło lekkie BNP,: zaczynałem @4:53, a skończyłem @4:47.
Gdyby nie .... różne sprawy, to wydawałoby się, że idzie lepiej ... https://youtu.be/DB-W1cEDgNA
Dawałem już screena u @pawo - jak to u mnie potrafi wyglądać HRV i "gotowość do dziennego funkcjonowania":
Ostatni Parkrun to bieg na samopoczucie i przebieżki co 1 km.
W niedzielę była piękna pogoda, nie planowałem biegać, ale stwierdziłem, ze skoro nic nie planuję, to czemu mam nie iść?
Pobiegłem na Wyspę Pucką, spokojna okolica, niestety część trasy przeryta przez dziki. Przebiegłem 17km. Na nierównościach zwolniłem i bardziej uważałem. Całość oczywiście na samopoczucie, rejestrowane telefonem.
W Wielkanocny Poniedziałek spotkaliśmy się z ekipą Parkrun na Arkonce i spokojnie przetruchtaliśmy 5km, czas: 28:42.
"Ciastków" nie ruszałem
Później jeszcze spacer. Trzeba korzystać z ładnej pogody.
W środę powtórzyłem trening z 5.04, czyli bieg ciągły 6km szacowanym tempem 4:50, ale bez zegarka "na czuja".
Poszczególne kilometry wyciągnięte z Runalyze, nic nie lapowane, bo nie mam jak. Zacząłem biec szybciej gdzieś po 2. km, jak dobiegłem na stadion, tam liczyłem okrążenia,by za dużo kółek nie zrobić:
Można powiedzieć, że w punkt, oczywiście mam lekką tendencję przyśpieszania
Wczoraj krótki spacer 4,5km.
Wieczorem bieg spokojny 8km "na czuja" - jak wszystko ostatnio. Tempo 5:34.
Cytat z mojego ostatniego wpisu:
Cytat wiadomości do mojej fizjo:Kolejna sprawa, to jak w zeszłym roku, pomagam Przemkowi w przygotowaniach pod maraton w Dębnie.
Tym razem celem dla niego jest złamanie 3:30.
(...) tym razem postanowiłem się zapisać i choćby treningowo, spokojnie to przetruchtac.
(...) Jeśli wszystko będzie dobrze szło, to może pobiegnę razem z Przemkiem na 3:30. To jest jednak jeszcze sprawa otwarta.
Odpowiedź zwrotna:(...) jadę w niedzielę do Dębna i przetruchtam ten maraton w strefie komfortu, zobaczę co będzie, tam są dwie pętle po około 18km i dwie małe po mieście, w razie co skończę i zejdę, bez parcia na cokolwiek, ale chcę zobaczyć jak będzie
W skrócie wiecie już, jaki mam plan na ten weekendHmm,nie uważam,że to głupi pomysł. Będziesz wiedział na czym stoisz
I albo dostaniemy info, że trzeba działać, albo głowa się uspokoi
Dla kogoś może to być mało rozsądne, ale ja po prostu tego potrzebuję.
Nie wiem, czy całość przetruchtam. Na pewno nie dopuszczę do tego, że jak coś mnie zacznie boleć, to będę biegł i to pogłębiał. Nie zamierzam faszerować się żadnymi tabletkami.
Od początku do końca wszystko na samopoczucie. Nie mam zegarka, więc jeśli będą balony, to się ustawię gdzieś za tymi na 4h. O czas w tym nie chodzi.
Być może będzie Łukasz @Jan123 i z nim będę truchtał.
Przemek ma swój cel do zrealizowania i chciałbym, by to zrobił. W treningi włożył sporo pracy i serca wciskając je w różnych porach, jak to zapracowany człowiek.
Sporo zeszło mi na ten wpis. Mam nadzieję, że obniży to mój poziom kortyzolu
Skoro od tego zacząłem, to na tym temacie kończę i daję podsumowanie treści materiału zamieszczone na YT - dla zainteresowanych:
Podwyższony poziom kortyzolu - (sprawdź poziom w moczu)
1. największy szkodnik w układzie sercowo-krążeniowym (poniżające dzieciństwo, zwłaszcza w szkole, stresująca praca, toksyczny związek rodzinny itp)
2. 1/3 przyczyn powstawania cukrzycy II
3. podwyższa ryzyko osteoporozy - zaniża wchłanianie wapnia w jelitach
- zmniejsza przez to też syntezę kolagenu co widać na starzeniu się skóry,
- mniej kolagenu to osłabione naczynia krwionośne a zatem pękające tętniaki itp.
4. zachciewajki na słodycze a więc tycie...tycie!!!
5. osłabia wychwyt aminokwasów co działa obniżająco na insulinę i rozwój mięśni.
6.zwiększa ciśnienie krwi zatrzymując w komórkach sód wydalając potas
Jednakże pozytywne działanie kortyzolu to
a. utrzymuje właściwe poziomy elektrolitów i płynów w organizmie
b. pomaga kontrolować ciśnienie krwi
c. współdziała w wytwarzaniu insuliny
d. utrzymuje w ryzach układ odpornościowy
e. niezbędny w metabolizmie węglowodanów, białek i tłuszczów
f. niezbędny przy produkcji kwasu żołądkowego
g. wspomaga w porannym wybudzaniu
Niedietetyczne sposoby na hamowanie nadwyżek kortyzolu
1. ośmiogodzinny nieprzerywany nocny sen od zaśnięcia do wybudzenia
2. regularne godziny snu i pobudki
3. wyeliminować co najmniej na 4 godz. przed snem picie kawy i mocnej herbaty
4. 2 godz. przed spaniem zamiast ekranu smartfona weź do ręki książkę, krzyżówkę albo najlepiej zapisuj wydarzenia dnia choćby te przykre, co pozwoli je włożyć między bajki
5. po przebudzeniu jeśli nie możesz iść na spacer z pieskiem to popatrz na niebo kilkanaście minut co wyreguluje poziomy nocnych zmagań z kortyzolem i uruchomi melatoninę niezbędną do wieczornego zaśnięcia.
6. życie to ruch, praca fizyczna i ćwiczenia ruchowe ale bez przesady.
7. nie przesadzaj z siedzeniem przy komputerze lub telewizorze bo oczy i uszy
przekazują do mózgu wszystkie obce, zbędne i stresujące informacje,
nawet jeśli ci się wydaje, że te gierki cię relaksują, to jednak
napięcie daje się Twoim nadnerczom we znaki.
8. załóż pamiętnik, przyda się do wyśmiania historyjek, które tak cię wtedy zestresowały...
Dietetyczne wskazówki do wyregulowania kortyzolu
a. zminimalizuj na czas wyregulowania kortyzolu żarełko z marketów i budek nęcących gyrosem i kurczakiem z rożna itd itp.
Najlepiej wcześniej przechodź na drugą stronę ulicy
b. poprzez kiszonki z właściwymi bakteriami wypełnisz biedne jelita zgrają bakterii wygnanych przez bandę chemikałów
c. pamiętaj, że Twoje współpracujące bakterie tak samo jak ty uwielbiają dobre i słodkawe owoce oraz warzywka z rosołku.
No to teraz o adaptogenach czyli takie wyciągnięte z roślinek cudeńka, które amortyzują nasze reakcje na stresowe sytuacje żebyś mógł powiedzieć:
Mam to gdzie? gdzieś!
a przy tym wyhamują śmieci po stanach zapalnych i pozamykają dobrze drzwi
czyli
1. Ashwagandha 250 -300 mg dziennie
2. żeń-szeń koreański 500 mg dziennie
3. rumianek 4x szklaneczkę
4. jeśli olej to tylko oliwa z oliwek z I tłoczenia
5. Omega 3 2x
No i nie wszystko na raz
A teraz widoczne objawy podwyższonego stężenia kortyzolu we krwi
a. zwiększone pragnienie, częstsze sikanie, słabsze mięśnie, częstsze wkurzanie się z byle powodu, siniaki, rozstępy, zwiększone ciśnienie krwi, tycie brzuszne.
Co dodatkowo podnosi poziom kortyzolu
1. NIEDOBÓR CYNKU, MAGNEZU, WAPNA, WIT A
2. NADMIAR SODU - CZYLI PRZESOLENIE
3. NADMIAR KOFEINY
4. NADMIAR NIKOTYNY
5. Nadczynność tarczycy, podwzgórza
6. przerost nadnerczy, które wytwarzają kortyzol
7. zakażenia i ciężkie infekcje np. gronkowiec złocisty,
8. tzw. leki - czyli sztuczne zamienniki naturalnych programów działania i regeneracji organizmu
9. czyli sztuczne hormony, tabletki niby antykoncepcyjne itd. itp...
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Póki "pamięć świeża" i mam chwilę, to robię wpis z 49. Maraton Dębno.
W sobotę pojechałem na Parkrun, przebiegłem w sumie 8km. Wcześniej robiłem obiegnięcie trasy Parkrun, w ramach jej sprawdzenia, a na Parkrun biegłem z koleżanką, gdzie zrobiła życiówkę łamiąc 28 min.
Ja nic nie rejestrowałem.
Do Stryd używam apki, ale już od kilku lat jestem u nich w beta team, nawet Powercenter mam w wersji beta
Ostatnio coś zepsuli i apka na koniec rejestrowania, zamiast zapisać, to się zamyka. Sprawę już im zgłosiłem.
Nie jest to też duży problem, bo ze Stryd można zgrać dane i nie trzeba nic rejestrować. Nie mamy wtedy tylko GPS.
Puls zazwyczaj rejestruję w Polar Flow. Próbowałem rejestrować z GPS, ale mam coś z tą apką problemy, być może nie jest dostosowana do najnowszego Android.
Jak rejestruję sam puls, to jest OK, ale jak rejestruję jako aktywność z GPS, to często zrywa połączenie z pasem lub z GPS i później tak to wygląda:
Czasami zostaje 1/3 pokonanej trasy a puls co chwilę wariuje:
Na maratonie postanowiłem więc robić tylko zapis pulsu.
Na buta założyłem Stryd, który sobie sam działał i zapisywał w pamięci kapsuły. Może kiedyś Stryd opracuje wersję Super Wind NEXT1000 z laserowym projektorem HUD
W niedzielę ruszaliśmy około 6.00 na Dębno. Pobudka wcześniej, nie mam zegarka, to nastawiłem alarm w telefonie, ale i tak w nocy budziłem się kilka razy (w tym sikanie, za dużo się opiłem ) i finalnie wstałem pół godziny przed nastawionym alarmem,
Zjadłem bułkę z miodem i serem żółtym i wypiłem małą kawę.
Przyjechaliśmy do Dębna około 8.00. Padał deszcz, ale prognozy przewidywały, że na czas maratonu przestanie.
Zaparkowaliśmy pod samym biurem zawodów, gdzie odebraliśmy pakiety.
Ja z tego worka, to wyciągnąłem tylko nr startowy, koszulki w ogóle nie zamawiałem, ale było tam jeszcze piwo, woda i coś do zjedzenia, reszta do wywalenia.
W samoobsługowym barze zjadłem jeszcze jedną kanapkę i wypiłem kolejną małą kawę (to był z lekka błąd).
Zrobiliśmy sobie z Przemkiem wspólne foto:
W oczekiwaniu na start pochodziliśmy chwilę po hali.
Po chwili dojechał z Wrocławia Łukasz (@Jan123) i ze Szczecina nasz kolega Bartek.
Poszliśmy na start. Przemek leciał szybciej, to pobiegł na rozgrzewkę. Ja jej nie planowałem robić.
W okolicy startu rozglądałem się za @j.nalew ale było sporo ludzi i Asi nie wypatrzyłem.
Na maratonie byli prowadzący (zające) chyba z czasami co 15min.
Ustawiłem się gdzieś pomiędzy 4:00-4:15. Łukasz powiedział, że biegnie na moc wytyczoną w Stryd, na szacunkowo 3:45? Nie widziałem, gdzie się ustawił. Przemek poszedł do przodu, a Bartek planował biec spokojnie, treningowo na 4:30. Każdy więc stał w trochę innym miejscu.
O 10.00 ruszyliśmy.
Miałem pierwszy raz na zawodach słuchawki. Jestem zasadniczo tego przeciwnikiem, ale moje słuchawki mają funkcję wzmocnienia dźwięków otoczenia i z tego korzystałem. Muzyka grała cicho, a ja dobrze słyszałem, co się dzieje dookoła.
Ruszyliśmy szeroką pętlą przez miasto. Dodam, że w tym roku trasę zmodyfikowano. Wcześniej zaczynaliśmy pętlą przez Dębno i ruszaliśmy na dwie duże pętle przez okoliczne wioski. Teraz od razu ruszaliśmy na dwie duże pętle przez wioski i na koniec robiliśmy dwie pętle po samym Dębnie.
Jak dla mnie to zmiana na plus. Trzeba było się pilnować, bo w okolicy mety ulica była przedzielona barierkami na pół i osoby kończące bieg musiały wybrać prawą skrajnię - kiedyś to było zrobione odwrotnie.
Truchtałem sobie spokojnie. Balony (w przenośni, bo zające mieli plecaki z flagami) 4:00 były około 300-400m przede mną.
Na około 4.km, jak już opuszczaliśmy Dębno, nagle dogonił mnie Łukasz. Myślałem, że był z przodu.
Dodam, że na początku biegło mi się jakoś ciężkawo. Wiedziałem, że tak często jest i byłem dobrej myśli, że to minie. Gadaliśmy sobie z Łukaszem, to też nie myślałem o tym.
Gdzieś w połowie 7-8.km musiałem niestety wyskoczyć na chwilę do lasu za małą potrzebą.
Trochę się gramoliłem ze sznurkami w spodenkach
Wróciłem na trasę i straciłem Łukasza i balony z oczu.
Nie chciałem gonić, bo nie to było moim celem.
Biegłem swoje, zegarka nie było, ale po zgraniu danych ze Stryd widzę, ze te kilometry i tak lekko szybciej biegłem. Screen dam na koniec.
Z 10min przed startem wyciągnąłem i zacząłem tubkę z owsianką Lubelli. Na około 6.km wyciągnąłem ją ponownie i spokojnie dokończyłem. Miałem jeszcze dwie o różnych smakach i 3 żele GU w zapasie.
Nie jem już drugi miesiąc nic słodkiego, tak mi się smaki pozmieniały, że nawet ta owsianka mi nie za bardzo wchodziła. Postanowiłem na każdym punkcie, na którym były, zjadać tylko banany i tak robiłem.
Wrócę do tematu żywienia za chwilę. Wracamy do biegu.
Z każdym kilometrem powolutku zbliżałem się do balonów 4:00. Po wyjściu z lasu zaczęło mi się biec już zdecydowanie lepiej
Łukasz miał czapkę w charakterystycznym kolorze i zacząłem również widzieć jego -> https://youtu.be/MYoKpek2mg0
Trzymał się za grupą, ale po jakimś czasie ich ominął. Na około 17. km wróciliśmy ponownie do Dębna, tam już byłem bezpośrednio za balonami. Łukasz widać, że przyśpieszył, bo już był z 300m dalej.
Trzymałem się grupki do około 19.km. Tam za zakrętem, prosta prowadząca do torów kolejowych, gdzie był jedyny w mieście punkt żywieniowy, musiałem tym razem skorzystać z tojki.
Pisałem, że ta druga kawa to był błąd?
Nie wpływała ta sytuacja na nic, podchodziłem do tego bardzo spokojnie, co innego, jak ktoś biegnie na wynik.
Wyszedłem z tojki, grupa tym razem aż tak nie odskoczyła, bo była szybka akcja i oni też z lekka marudzili na punkcie żywieniowym.
Biegłem za nimi przez Dębno. Łukasz już odskoczył na większy dystans.
Nudziłem się z lekka, kręciłem wideo i wysyłałem znajomym
https://youtu.be/89YoJFjcTBw
25. km przypadł w miejscu, gdzie na pierwszej pętli leciałem w las.
Łukasz zniknął mi po chwili z pola widzenia.
Padły mi też nagle słuchawki. Właśnie przekonałem się, jak funkcja podbijania dźwięku otoczenia zjada baterię Wyciągnąłem je i schowałem do kieszonki.
Na około 27. wyprzedziłem grupę. Czułem, że to tempo mnie z lekka zamula, aczkolwiek wcześniej pilnowałem się, by tego nie robić. Miałem respekt do dystansu i na uwadze swój "jackowy kilometraż treningowy"
Wkurzało mnie z lekka małżeństwo, które biegło metodą Gallowaya. Co chwilę się z nimi tasowałem.
Nie oglądali się za siebie i nagle z biegu przechodzili do marszu. Przyśpieszyłem z lekka, by ich zostawić, ale jednak to trochę trwało, bo jak biegli to mnie przeganiali
30. km przypadł zaraz po nawrotce na ostatnią prostą do Dębna. Tam nagle za sobą usłyszałem spory tupot nóg. Doganiała mnie grupa 4:00. Chyba odruchowo zamulałem.
Stwierdziłem, że czuję się dobrze, to delikatnie dociskam. Bez zegarka to na samopoczucie.
Dla niektórych właśnie zaczynał się maraton, dla kilku osób już kończył. Mam tu na myśli nie tych, co faktycznie skończyli, ale tych, co już się zajechali na maksa.
Przed wbiegnięciem do Dębna na około 34. km był punkt żywieniowy.
Złapałem tam kubek wody i na ostatnim stoliku banana, niestety wypadł mi z ręki na piach.
Postanowiłem nie ryzykować i wyciągnąć żel GU. Od wakacji już po terminie
To nie jest żel izotoniczny. Gęsty w cholerę. Nie miałem nic do picia i sobie go powolutku przyjmowałem i rozpuszczałem śliną, ale jak pisałem wcześniej, słodkie strasznie mi już nie wchodzi.
Wbiegaliśmy po zakrętach do Dębna. Wcześniej przez akcję z bananem i żelem, nie zwracałem uwagi na trasę.
Patrzę na łukach, a tam tuż przede mną Łukasz.
Po chwili go wyprzedziłem.
Łukasz stwierdził, że się będzie mnie trzymał. Po chwili zakomunikował mi, że minęliśmy 35. km, jednak to oznaczenie trasy było z 700m dalej.
Biegliśmy pierwszą z ostatnich dwóch pętli po mieście.
Po 36km. przestałem słyszeć oddech i kroki Łukasza.
Po około 1,5km przebiegłem obok mety: https://youtu.be/t1Ce0ZtAO4A?t=12944 - tu na prawo widać jak biegnę.
Trzeba było się pilnować, by z rozpędu nie wbiec, za tymi, co kończyli, w prawą nitkę.
Ja ruszałem na ostatnią małą pętelkę, a Asia @j.nalew zaraz po tym kończyła swój bieg
Co ciekawe, to jest tam też Przemek oparty o barierki, który ukończył trochę szybciej swój bieg w czasie 3:31:13. Niestety on popełnił błąd i wbiegł, przed wyruszeniem na ostatnią pętelkę w tę prawą nitkę i musiał się później wracać na właściwą trasę. No pech, maraton to składowa wielu zmiennych.
Organizatorzy w sumie nic tu nie zrobili, by ktoś kierował zawodnikami. Na zmęczeniu różnie bywa,
EDIT:
https://youtu.be/t1Ce0ZtAO4A?t=11403 - tu ten błąd Przemka, głęboko wbiegł nie tu gdzie trzeba i musiał wracać.
Widać, że nie tylko on się tam pomylił: https://youtu.be/t1Ce0ZtAO4A?t=11234
Trochę to organizatorzy zjebali.
Do końca leciałem już jak na automacie. Złapałem jeszcze wodę na ostatnim punkcie. Po tym żelu było mi niezbyt ciekawie.
Wiedziałem, że to skończę. Ostatni kilometr biegłem coraz szybciej. Mijałem sporo ludzi, tak w sumie było przez cały maraton.
Z 500m przed metą jakiś chłopak chciał się mnie trzymać, ale zapytał tylko "skąd masz tyle sił" i odpuścił.
Wyciągnąłem telefon i postanowiłem nagrać końcówkę:
https://youtu.be/tp0NZeAkyR8
Zmęczony byłem, ale też mega szczęśliwy, jakbym zrobił życiówkę. Kiedyś już pisałem, że nie trzeba pobiec na życiwkę i mega się cieszyć z jakichś zawodów i tak właśnie było.
Odebrałem medal i czekałem na Łukasza.
Wiedziałem, że za chwilę powinien być. Dotarł około 5 min po mnie.
Po biegu szybko wróciliśmy do biura zawodów. Ja się bardzo szybko wychładzam i zaczyna mnie telepać.
Nie chciałem do tego dopuścić. Nie korzystałem nawet z posiłku bezpośrednio po biegu.
Na hali czekałem na Przemka. Nie miał telefonu ze sobą i dopiero jak dotarł do auta, to się skontaktowaliśmy.
Umyłem się, przebrałem i wróciliśmy razem na metę, gdzie Przemek zrobił grawer na medalu z czasem. Miał to opłacone, wcześniej jednak była tam spora kolejka.
Ja już na spokojne zjadłem makaron.
Zrobiłem jeszcze Przemkowi foto i wracaliśmy do auta.
W domu wypiłem sobie "pakietowe" piwko (bardzo smaczne):
Lapy wyciągnięte ze Stryd:
Jak widać, zrobiłem z lekka więcej metrów, ale tak to jest jak się biega po lesie, do tojki i omija ludzi
Nałożyłem też zarejestrowany puls. Dane GPS mam od Przemka. Wszystko udało się ładnie połączyć
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/10918717111
Oficjalne wyniki:
https://wyniki.datasport.pl/results3928 ... ?numer=868
Dystans na niektórych matach pomiarowych jest o kant tyłka.
Podsumowując:
Z biegu jestem bardzo zadowolony. Czas jest wynikową moich możliwości.
Nie czułem się tym biegiem zajechany, nie chciałem biec na maksa, nawet nie byłem w stanie tego maksa oszacować. Podszedłem do tego maratonu z dużym respektem.
Dziś czuję z lekka trudy dystansu, ale chodzę normalnie. Będę obserwował plecy i całe lewe pasmo.
Jestem też w kontakcie z moją fizjo, której zdam raport.
Dużo mi ten bieg dał.
Pogoda na maraton była wręcz znakomita. To chyba jedne z najlepszych warunków na dziene zawody.
Był jeden moment, że powietrze jakby stanęło, zero wiatru i zrobiło się mocno duszno, ale na szczęście szybko to minęło. Może trafiłem, gdzieś w taki osłonięty punkt.
Bardzo się też cieszę, że Przemek poprawił życiówkę o ponad 12 minut. Szkoda, że nie złamał tych 3:30, ale było to w tym dniu w jego zasięgu. Drobne popełnione błędy będą dobrą szkołą na przyszłość.
Cieszę się, że aktywnie mu pomagałem w przygotowaniach. Wykonał solidną robotę biegając 4x w tygodniu na średnim kilometrażu 65km? Tu strzelam, bo w sumie tego mu nigdy nie zliczałem.
Bartek również zrealizował swój plan.
Powiało optymizmem
P.S.
Sub4 dedykuję @Pablope
EDIT2:
Dodam, że biegłem w nowych Altra Rivera 2. Bardzo dobre buty, zero uwag.
Przypominają mi charakterystyką stare Torin 3.
EDIT3:
Przez cały bieg starałem się pilnować prawidłowej postawy i trzymać core, by plecy mi nie siadły. To chyba dobrze zrealizowałem, ale nie umiem opisywać ruchu jak @Drwal Biegacz
W sobotę pojechałem na Parkrun, przebiegłem w sumie 8km. Wcześniej robiłem obiegnięcie trasy Parkrun, w ramach jej sprawdzenia, a na Parkrun biegłem z koleżanką, gdzie zrobiła życiówkę łamiąc 28 min.
Ja nic nie rejestrowałem.
Do Stryd używam apki, ale już od kilku lat jestem u nich w beta team, nawet Powercenter mam w wersji beta
Ostatnio coś zepsuli i apka na koniec rejestrowania, zamiast zapisać, to się zamyka. Sprawę już im zgłosiłem.
Nie jest to też duży problem, bo ze Stryd można zgrać dane i nie trzeba nic rejestrować. Nie mamy wtedy tylko GPS.
Puls zazwyczaj rejestruję w Polar Flow. Próbowałem rejestrować z GPS, ale mam coś z tą apką problemy, być może nie jest dostosowana do najnowszego Android.
Jak rejestruję sam puls, to jest OK, ale jak rejestruję jako aktywność z GPS, to często zrywa połączenie z pasem lub z GPS i później tak to wygląda:
Czasami zostaje 1/3 pokonanej trasy a puls co chwilę wariuje:
Na maratonie postanowiłem więc robić tylko zapis pulsu.
Na buta założyłem Stryd, który sobie sam działał i zapisywał w pamięci kapsuły. Może kiedyś Stryd opracuje wersję Super Wind NEXT1000 z laserowym projektorem HUD
W niedzielę ruszaliśmy około 6.00 na Dębno. Pobudka wcześniej, nie mam zegarka, to nastawiłem alarm w telefonie, ale i tak w nocy budziłem się kilka razy (w tym sikanie, za dużo się opiłem ) i finalnie wstałem pół godziny przed nastawionym alarmem,
Zjadłem bułkę z miodem i serem żółtym i wypiłem małą kawę.
Przyjechaliśmy do Dębna około 8.00. Padał deszcz, ale prognozy przewidywały, że na czas maratonu przestanie.
Zaparkowaliśmy pod samym biurem zawodów, gdzie odebraliśmy pakiety.
Ja z tego worka, to wyciągnąłem tylko nr startowy, koszulki w ogóle nie zamawiałem, ale było tam jeszcze piwo, woda i coś do zjedzenia, reszta do wywalenia.
W samoobsługowym barze zjadłem jeszcze jedną kanapkę i wypiłem kolejną małą kawę (to był z lekka błąd).
Zrobiliśmy sobie z Przemkiem wspólne foto:
W oczekiwaniu na start pochodziliśmy chwilę po hali.
Po chwili dojechał z Wrocławia Łukasz (@Jan123) i ze Szczecina nasz kolega Bartek.
Poszliśmy na start. Przemek leciał szybciej, to pobiegł na rozgrzewkę. Ja jej nie planowałem robić.
W okolicy startu rozglądałem się za @j.nalew ale było sporo ludzi i Asi nie wypatrzyłem.
Na maratonie byli prowadzący (zające) chyba z czasami co 15min.
Ustawiłem się gdzieś pomiędzy 4:00-4:15. Łukasz powiedział, że biegnie na moc wytyczoną w Stryd, na szacunkowo 3:45? Nie widziałem, gdzie się ustawił. Przemek poszedł do przodu, a Bartek planował biec spokojnie, treningowo na 4:30. Każdy więc stał w trochę innym miejscu.
O 10.00 ruszyliśmy.
Miałem pierwszy raz na zawodach słuchawki. Jestem zasadniczo tego przeciwnikiem, ale moje słuchawki mają funkcję wzmocnienia dźwięków otoczenia i z tego korzystałem. Muzyka grała cicho, a ja dobrze słyszałem, co się dzieje dookoła.
Ruszyliśmy szeroką pętlą przez miasto. Dodam, że w tym roku trasę zmodyfikowano. Wcześniej zaczynaliśmy pętlą przez Dębno i ruszaliśmy na dwie duże pętle przez okoliczne wioski. Teraz od razu ruszaliśmy na dwie duże pętle przez wioski i na koniec robiliśmy dwie pętle po samym Dębnie.
Jak dla mnie to zmiana na plus. Trzeba było się pilnować, bo w okolicy mety ulica była przedzielona barierkami na pół i osoby kończące bieg musiały wybrać prawą skrajnię - kiedyś to było zrobione odwrotnie.
Truchtałem sobie spokojnie. Balony (w przenośni, bo zające mieli plecaki z flagami) 4:00 były około 300-400m przede mną.
Na około 4.km, jak już opuszczaliśmy Dębno, nagle dogonił mnie Łukasz. Myślałem, że był z przodu.
Dodam, że na początku biegło mi się jakoś ciężkawo. Wiedziałem, że tak często jest i byłem dobrej myśli, że to minie. Gadaliśmy sobie z Łukaszem, to też nie myślałem o tym.
Gdzieś w połowie 7-8.km musiałem niestety wyskoczyć na chwilę do lasu za małą potrzebą.
Trochę się gramoliłem ze sznurkami w spodenkach
Wróciłem na trasę i straciłem Łukasza i balony z oczu.
Nie chciałem gonić, bo nie to było moim celem.
Biegłem swoje, zegarka nie było, ale po zgraniu danych ze Stryd widzę, ze te kilometry i tak lekko szybciej biegłem. Screen dam na koniec.
Z 10min przed startem wyciągnąłem i zacząłem tubkę z owsianką Lubelli. Na około 6.km wyciągnąłem ją ponownie i spokojnie dokończyłem. Miałem jeszcze dwie o różnych smakach i 3 żele GU w zapasie.
Nie jem już drugi miesiąc nic słodkiego, tak mi się smaki pozmieniały, że nawet ta owsianka mi nie za bardzo wchodziła. Postanowiłem na każdym punkcie, na którym były, zjadać tylko banany i tak robiłem.
Wrócę do tematu żywienia za chwilę. Wracamy do biegu.
Z każdym kilometrem powolutku zbliżałem się do balonów 4:00. Po wyjściu z lasu zaczęło mi się biec już zdecydowanie lepiej
Łukasz miał czapkę w charakterystycznym kolorze i zacząłem również widzieć jego -> https://youtu.be/MYoKpek2mg0
Trzymał się za grupą, ale po jakimś czasie ich ominął. Na około 17. km wróciliśmy ponownie do Dębna, tam już byłem bezpośrednio za balonami. Łukasz widać, że przyśpieszył, bo już był z 300m dalej.
Trzymałem się grupki do około 19.km. Tam za zakrętem, prosta prowadząca do torów kolejowych, gdzie był jedyny w mieście punkt żywieniowy, musiałem tym razem skorzystać z tojki.
Pisałem, że ta druga kawa to był błąd?
Nie wpływała ta sytuacja na nic, podchodziłem do tego bardzo spokojnie, co innego, jak ktoś biegnie na wynik.
Wyszedłem z tojki, grupa tym razem aż tak nie odskoczyła, bo była szybka akcja i oni też z lekka marudzili na punkcie żywieniowym.
Biegłem za nimi przez Dębno. Łukasz już odskoczył na większy dystans.
Nudziłem się z lekka, kręciłem wideo i wysyłałem znajomym
https://youtu.be/89YoJFjcTBw
25. km przypadł w miejscu, gdzie na pierwszej pętli leciałem w las.
Łukasz zniknął mi po chwili z pola widzenia.
Padły mi też nagle słuchawki. Właśnie przekonałem się, jak funkcja podbijania dźwięku otoczenia zjada baterię Wyciągnąłem je i schowałem do kieszonki.
Na około 27. wyprzedziłem grupę. Czułem, że to tempo mnie z lekka zamula, aczkolwiek wcześniej pilnowałem się, by tego nie robić. Miałem respekt do dystansu i na uwadze swój "jackowy kilometraż treningowy"
Wkurzało mnie z lekka małżeństwo, które biegło metodą Gallowaya. Co chwilę się z nimi tasowałem.
Nie oglądali się za siebie i nagle z biegu przechodzili do marszu. Przyśpieszyłem z lekka, by ich zostawić, ale jednak to trochę trwało, bo jak biegli to mnie przeganiali
30. km przypadł zaraz po nawrotce na ostatnią prostą do Dębna. Tam nagle za sobą usłyszałem spory tupot nóg. Doganiała mnie grupa 4:00. Chyba odruchowo zamulałem.
Stwierdziłem, że czuję się dobrze, to delikatnie dociskam. Bez zegarka to na samopoczucie.
Dla niektórych właśnie zaczynał się maraton, dla kilku osób już kończył. Mam tu na myśli nie tych, co faktycznie skończyli, ale tych, co już się zajechali na maksa.
Przed wbiegnięciem do Dębna na około 34. km był punkt żywieniowy.
Złapałem tam kubek wody i na ostatnim stoliku banana, niestety wypadł mi z ręki na piach.
Postanowiłem nie ryzykować i wyciągnąć żel GU. Od wakacji już po terminie
To nie jest żel izotoniczny. Gęsty w cholerę. Nie miałem nic do picia i sobie go powolutku przyjmowałem i rozpuszczałem śliną, ale jak pisałem wcześniej, słodkie strasznie mi już nie wchodzi.
Wbiegaliśmy po zakrętach do Dębna. Wcześniej przez akcję z bananem i żelem, nie zwracałem uwagi na trasę.
Patrzę na łukach, a tam tuż przede mną Łukasz.
Po chwili go wyprzedziłem.
Łukasz stwierdził, że się będzie mnie trzymał. Po chwili zakomunikował mi, że minęliśmy 35. km, jednak to oznaczenie trasy było z 700m dalej.
Biegliśmy pierwszą z ostatnich dwóch pętli po mieście.
Po 36km. przestałem słyszeć oddech i kroki Łukasza.
Po około 1,5km przebiegłem obok mety: https://youtu.be/t1Ce0ZtAO4A?t=12944 - tu na prawo widać jak biegnę.
Trzeba było się pilnować, by z rozpędu nie wbiec, za tymi, co kończyli, w prawą nitkę.
Ja ruszałem na ostatnią małą pętelkę, a Asia @j.nalew zaraz po tym kończyła swój bieg
Co ciekawe, to jest tam też Przemek oparty o barierki, który ukończył trochę szybciej swój bieg w czasie 3:31:13. Niestety on popełnił błąd i wbiegł, przed wyruszeniem na ostatnią pętelkę w tę prawą nitkę i musiał się później wracać na właściwą trasę. No pech, maraton to składowa wielu zmiennych.
Organizatorzy w sumie nic tu nie zrobili, by ktoś kierował zawodnikami. Na zmęczeniu różnie bywa,
EDIT:
https://youtu.be/t1Ce0ZtAO4A?t=11403 - tu ten błąd Przemka, głęboko wbiegł nie tu gdzie trzeba i musiał wracać.
Widać, że nie tylko on się tam pomylił: https://youtu.be/t1Ce0ZtAO4A?t=11234
Trochę to organizatorzy zjebali.
Do końca leciałem już jak na automacie. Złapałem jeszcze wodę na ostatnim punkcie. Po tym żelu było mi niezbyt ciekawie.
Wiedziałem, że to skończę. Ostatni kilometr biegłem coraz szybciej. Mijałem sporo ludzi, tak w sumie było przez cały maraton.
Z 500m przed metą jakiś chłopak chciał się mnie trzymać, ale zapytał tylko "skąd masz tyle sił" i odpuścił.
Wyciągnąłem telefon i postanowiłem nagrać końcówkę:
https://youtu.be/tp0NZeAkyR8
Zmęczony byłem, ale też mega szczęśliwy, jakbym zrobił życiówkę. Kiedyś już pisałem, że nie trzeba pobiec na życiwkę i mega się cieszyć z jakichś zawodów i tak właśnie było.
Odebrałem medal i czekałem na Łukasza.
Wiedziałem, że za chwilę powinien być. Dotarł około 5 min po mnie.
Po biegu szybko wróciliśmy do biura zawodów. Ja się bardzo szybko wychładzam i zaczyna mnie telepać.
Nie chciałem do tego dopuścić. Nie korzystałem nawet z posiłku bezpośrednio po biegu.
Na hali czekałem na Przemka. Nie miał telefonu ze sobą i dopiero jak dotarł do auta, to się skontaktowaliśmy.
Umyłem się, przebrałem i wróciliśmy razem na metę, gdzie Przemek zrobił grawer na medalu z czasem. Miał to opłacone, wcześniej jednak była tam spora kolejka.
Ja już na spokojne zjadłem makaron.
Zrobiłem jeszcze Przemkowi foto i wracaliśmy do auta.
W domu wypiłem sobie "pakietowe" piwko (bardzo smaczne):
Lapy wyciągnięte ze Stryd:
Jak widać, zrobiłem z lekka więcej metrów, ale tak to jest jak się biega po lesie, do tojki i omija ludzi
Nałożyłem też zarejestrowany puls. Dane GPS mam od Przemka. Wszystko udało się ładnie połączyć
Connect: https://connect.garmin.com/modern/activity/10918717111
Oficjalne wyniki:
https://wyniki.datasport.pl/results3928 ... ?numer=868
Dystans na niektórych matach pomiarowych jest o kant tyłka.
Podsumowując:
Z biegu jestem bardzo zadowolony. Czas jest wynikową moich możliwości.
Nie czułem się tym biegiem zajechany, nie chciałem biec na maksa, nawet nie byłem w stanie tego maksa oszacować. Podszedłem do tego maratonu z dużym respektem.
Dziś czuję z lekka trudy dystansu, ale chodzę normalnie. Będę obserwował plecy i całe lewe pasmo.
Jestem też w kontakcie z moją fizjo, której zdam raport.
Dużo mi ten bieg dał.
Pogoda na maraton była wręcz znakomita. To chyba jedne z najlepszych warunków na dziene zawody.
Był jeden moment, że powietrze jakby stanęło, zero wiatru i zrobiło się mocno duszno, ale na szczęście szybko to minęło. Może trafiłem, gdzieś w taki osłonięty punkt.
Bardzo się też cieszę, że Przemek poprawił życiówkę o ponad 12 minut. Szkoda, że nie złamał tych 3:30, ale było to w tym dniu w jego zasięgu. Drobne popełnione błędy będą dobrą szkołą na przyszłość.
Cieszę się, że aktywnie mu pomagałem w przygotowaniach. Wykonał solidną robotę biegając 4x w tygodniu na średnim kilometrażu 65km? Tu strzelam, bo w sumie tego mu nigdy nie zliczałem.
Bartek również zrealizował swój plan.
Powiało optymizmem
P.S.
Sub4 dedykuję @Pablope
EDIT2:
Dodam, że biegłem w nowych Altra Rivera 2. Bardzo dobre buty, zero uwag.
Przypominają mi charakterystyką stare Torin 3.
EDIT3:
Przez cały bieg starałem się pilnować prawidłowej postawy i trzymać core, by plecy mi nie siadły. To chyba dobrze zrealizowałem, ale nie umiem opisywać ruchu jak @Drwal Biegacz
Ostatnio zmieniony 04 kwie 2024, 14:57 przez keiw, łącznie zmieniany 2 razy.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Dziękuję wszystkim za dobre słowa i za kibicowanie, pomimo że bieg nie był na wynik, ale był ważnym dla mnie
Zacytuję, co wczoraj napisałem do mojej fizjoterapeutki:
Dopiero zauważyłem, że przy kombinowaniu z łączeniem danych Connect coś źle ogarnął wykres tempa.
Wygląda, jakbym sporo szarpał:
To są czyste dane rejestrowane przez Stryd:
Ładnie widać kiedy był wyskok do lasu i tojki.
Najszybsze 5km w moim biegu, to ostatnie 5km:
Sama końcówka, to już dość mocno i z telefonem. Wywindowałem tą końcówką dość mocno puls.
Ogółem to 70% przebiegłem w strefie BC1.
Tu jak wbiegam na metę: https://youtu.be/78M5-HvJv1I?t=3425 (od 57:00 gdyby znacznik czasu nie działał). W 41:40 wbiega @j.nalew
To takie małe uzupełnienie.
Zacytuję, co wczoraj napisałem do mojej fizjoterapeutki:
Wczoraj również regeneracyjnie potruchtałem 5,2 km na stadionie.(...) odczekałem w sumie 2 dni, jest całkiem w porządku, czuję się z lekka obolały, jak to po maratonie, trochę odczuwam ból w mięśniach, jednak spokojnie chodzę, nie mam jakiś większych zakwasów, schody ogarniam bez problemu i siadanie też, pod prawym kolanem lekko czuję ból ścięgien, kręgosłup bez zmian w krętarzu też nic złego się nie dzieje
Dopiero zauważyłem, że przy kombinowaniu z łączeniem danych Connect coś źle ogarnął wykres tempa.
Wygląda, jakbym sporo szarpał:
To są czyste dane rejestrowane przez Stryd:
Ładnie widać kiedy był wyskok do lasu i tojki.
Najszybsze 5km w moim biegu, to ostatnie 5km:
Sama końcówka, to już dość mocno i z telefonem. Wywindowałem tą końcówką dość mocno puls.
Ogółem to 70% przebiegłem w strefie BC1.
Tu jak wbiegam na metę: https://youtu.be/78M5-HvJv1I?t=3425 (od 57:00 gdyby znacznik czasu nie działał). W 41:40 wbiega @j.nalew
To takie małe uzupełnienie.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Plany.
Za bardzo nic nie będę zmieniał.
Kilka miesięcy temu zapisałem się na DFBG B7S 240 km.
Nie ma szans i zdrowie niestety nie dopisało, by się do tego przygotować.
Maraton z longów 17 km dałem radę ogarnąć, ale nie taki bieg w górach
Spróbuję przygotować się, choć do ST130km.
Nie będę więc pisał do organizatora i cokolwiek zmieniał, chyba że jeszcze sprawy potoczą się niezbyt optymistycznie.
Nie mam też możliwości, by w tym roku wyskoczyć wcześniej w góry i zrobić tam jakiś trening, czy jak rok temu przebiec zawody 3xKopa.
Stawiam na treningi realizowane na ziemi szczecińskiej
Dziś zapisałem się na kolejną, letnią edycję Nocnego PoYeba:
Gdyby ktoś chciał przebiec bieg górski w Puszczy Bukowej, to bardzo polecam, zapisy i regulamin:
https://www.sport-time.com.pl/competitions/view?id=593
PoYeba oczywiście będę biegł treningowo, by wszedł w nogi i by się tym bawić.
Mam nadzieję, że błota nie zabraknie. Liczę na jakąś burzę
Obecnie mam tylko taki prosty plan.
Za bardzo nic nie będę zmieniał.
Kilka miesięcy temu zapisałem się na DFBG B7S 240 km.
Nie ma szans i zdrowie niestety nie dopisało, by się do tego przygotować.
Maraton z longów 17 km dałem radę ogarnąć, ale nie taki bieg w górach
Spróbuję przygotować się, choć do ST130km.
Nie będę więc pisał do organizatora i cokolwiek zmieniał, chyba że jeszcze sprawy potoczą się niezbyt optymistycznie.
Nie mam też możliwości, by w tym roku wyskoczyć wcześniej w góry i zrobić tam jakiś trening, czy jak rok temu przebiec zawody 3xKopa.
Stawiam na treningi realizowane na ziemi szczecińskiej
Dziś zapisałem się na kolejną, letnią edycję Nocnego PoYeba:
Gdyby ktoś chciał przebiec bieg górski w Puszczy Bukowej, to bardzo polecam, zapisy i regulamin:
https://www.sport-time.com.pl/competitions/view?id=593
PoYeba oczywiście będę biegł treningowo, by wszedł w nogi i by się tym bawić.
Mam nadzieję, że błota nie zabraknie. Liczę na jakąś burzę
Obecnie mam tylko taki prosty plan.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Kwiecień 2023
Przebiegłem w sumie ~160 km.
Maraton w Dębnie podkręcił kilometraż.
Do końca kwietnia nic specjalnego nie biegałem.
Same krótkie biegi z czego najdłuższy to 8 km
Po złożonej reklamacji na Garmin F7X SS, 20 kwietnia wrócił do mnie zupełnie nowy egzemplarz zegarka.
Maj 2023
Przebiegłem w sumie ~317 km.
Pojawiła się większa regularność.
Powyżej 20 km miałem tylko 3 biegi: 21, 27 i 31km.
Postanowiłem w tym sezonie, ze względu na różne okoliczności, nie klepać "pustych kilometrów".
Skupiłem się na krótszych biegach, ale kombinując trochę z obciążeniami, mieszam z dniami treningowymi.
Zrezygnowałem też w większości ze szybkościowych treningów interwałowych.
Za to skupiłem się na podbiegach, crossach, górkach.
5. maja akcent 10x407m @3:55/P-407m
Trening wymyślony "ad-hoc", taki dla głowy, bo za bardzo mi ten typ treningów nie jest potrzebny, ale czułem się dobrze i postanowiłem spróbować pobiegać szybciej.
7. maja - do Szczecina przyjechał Kuba @Svolken i namówiłem go na wspólny, spokojny bieg w Puszczy Bukowej
9. maja - podbiegi 10x na Wieżę Quistorpa - Wzgórze Arkony
Wideo:https://www.youtube.com/watch?v=P7IOzQGEDQk
13 maja zrobiłem pierwszy dłuższy bieg 27 km.
Dzień wcześniej zrobiłem specjalnie akcent i to jak było najbardziej ciepło.
Było to 3x1min + 2x12min +Podb:
Miało być: 3x 1min @4:00 + 3x 12min @4:40 - przegiąłem początek i mnie zmiotło.
Pogoda nie ułatwiała, w przerwach, bez pauzowania, polewałem się wodą, ale to za wiele nie pomagało. Akcent był też na małej ilość "węgli".
Na początku, w ramach rozgrzewki zrobiłem trzy przebieżki na wznosie i na koniec, pomimo ogromnej "niechęci" wszedł jeszcze jeden podbieg.
Wg Garmina byłem niezrównoważenie efektywny lub efektywnie niezrównoważony
OK, wracam do longa.
Sobotni long połączyłem z Parkrun.
Bieg był oczywiście na oczekiwanym zmęczeniu.
Trening bardzo trudny mentalnie, dla głowy.
Tempo 6:00, puls w kosmosie i czułem się, jakby ktoś mnie trzymał za nogi.
Zasilanie 0,6l wody i jeden antybaton - dopiero na foto zobaczyłem, jak to ma mało kalorii.
Wybiegłem z domu na czczo i po 20. km czułem jak mnie ścina powoli.
Przed Parkrun przebiegłem 20,5 km, później 5km Parkrun i zacząłem truchtać do domu.
Po 27,6 km skończyłem już bez sił i poszedłem na tramwaj.
Widziałem, jak bardzo byłem do tyłu z formą w porównaniu do zeszłych sezonów
16 maja w czasie rozgrzewki, jak robiłem przebieżki, to poczułem lekki ból, mocne spięcie, w dwugłowym/półbłoniastym? lewym.
Odpuściłem pomysł podbiegów i biegałem spokojnie po górkach, gdzie bym je robił.
Postanowiłem teraz już na wszelkie sygnały reagować szybciej i nie przeginać.
Dalej w czasie biegu czułem już tylko lekkie spięcie.
Dzień później pojechałem pobiegać po górce w Lesie Arkońskim.
Bez specjalnych założeń. Wybrałem miękki teren a dystans uzależniłem od tego czy nie będzie problemów w miejscu, gdzie wczoraj poczułem ból.
Przebiegłem: 10x w górę wzdłuż Żabińca i powrót w dół lasem wzdłuż ul. Miodowej.
Pierwszy raz biegłem w nowych Topo Ultraventure 3. Świetne buty, zero uwag. W mojej ocenie deklasują Altra Olympus, przynajmniej w takim terenie. Mają trochę długie sznurowadła, ale jak zawsze, zawiązałem na dwa razy i w czasie biegu w ogóle o tym nie myślałem. Tu podziękowania dla kolegi @weuek za nakierowanie na te buty.
To był drugi dłuższy bieg w tym miesiącu.
Wideo: https://youtu.be/0LSs_zBC-fE
Na Parkrun często robię za "zająca". Sprawia mi przyjemność pomagać innym osiągać swoje cele.
20 maja prowadziłem kolegów Michała i Jacka na złamanie 24 min. Jacek zrobił niechcący życiówkę
24. maja akcent:
Pojechałem na Arkonkę, by pobiegać coś szybciej. Za bardzo nie wiedziałem, co biec.
Postanowiłem pobiec 8km ciągłego tempem @4:40.
Zacząłem bieg tempowy i w trakcie stwierdziłem, ze tempo 4:40 wchodzi mi dość fajnie więc podkręcam do @4:30.
Tak przebiegłem 2km. Już było umiarkowanie ciężko, ale ostatni km postanowiłem zwiększyć tempo do @4:20.
Ten kilometr już wchodził ciężko.
Na schłodzeniu nogi gumowe, ale po 2km postanowiłem przekonać głowę i jeszcze pobiec mocniej 1km @4:10.
Dzień później 25. maja zrobiłem 10 km cross z górkami.
26. maja to trzeci long w tym miesiącu.
Tym razem pojechałem do Puszczy Bukowej. Przebiegłem dwie pętle PoYeba.
Specjalnie to wrzuciłem, jako trzeci trening pod rząd, gdzie dwa dni wcześniej zrobiłem akcent, a poprzedzając też było trochę górek.
Pod koniec czułem już zmęczenie, ale myślę, że po uzupełnieniu energii, byłbym w stanie jeszcze jedną pętlę zrobić, już zapewne wolniej.
27. maja sobota i Parkrun.
Przyjechali do nas moi znajomi z Piaseczna. Agnieszkę prowadziłem na złamanie 29 minut i zrobiła życiówkę
Było to czwarty z rzędu dzień biegania, ale taki regeneracyjny. W sumie przebiegłem ~10km.
28. maja wpadł biegowy piąty dzień z rzędu - to było moje celowe działanie.
Tym razem ponownie bieg w Puszczy Bukowej, jedna pętla bardzo spokojnie z Bartkiem.
Pętla zasadniczo ma około 15 km, ale kilka największych górek zrobiłem podwójnie.
30. maja przyszły nowe Saucony Endorphin Speed 3, które zastąpiły reklamowane Adidas Adizero Adios 7. Pobiegłem w nich spokojne 15 km. Buty super od pierwszego założenia. Tu podziękowania dla @Siedlak1975
Jak widać akcentów było bardzo mało, za to sporo górek. Mało biegów długich, ale co najważniejsze już sporo lepszy kilometraż.
Skupiłem się na ćwiczeniach na kręgosłup i rozluźnianiem powięzi.
Systematycznie też stosuję elektroterapię.
Byłem również na wizycie u mojej fizjo.
18. maja przyjąłem w Garminie wyzwanie wirtualnej wspinaczki "Everest".
Postawiłem sobie za cel zrealizować je do Lądka.
Od tego czasu, na koniec maja, miałem już około 3200 m przewyższeń.
Przebiegłem w sumie ~160 km.
Maraton w Dębnie podkręcił kilometraż.
Do końca kwietnia nic specjalnego nie biegałem.
Same krótkie biegi z czego najdłuższy to 8 km
Po złożonej reklamacji na Garmin F7X SS, 20 kwietnia wrócił do mnie zupełnie nowy egzemplarz zegarka.
Maj 2023
Przebiegłem w sumie ~317 km.
Pojawiła się większa regularność.
Powyżej 20 km miałem tylko 3 biegi: 21, 27 i 31km.
Postanowiłem w tym sezonie, ze względu na różne okoliczności, nie klepać "pustych kilometrów".
Skupiłem się na krótszych biegach, ale kombinując trochę z obciążeniami, mieszam z dniami treningowymi.
Zrezygnowałem też w większości ze szybkościowych treningów interwałowych.
Za to skupiłem się na podbiegach, crossach, górkach.
5. maja akcent 10x407m @3:55/P-407m
Trening wymyślony "ad-hoc", taki dla głowy, bo za bardzo mi ten typ treningów nie jest potrzebny, ale czułem się dobrze i postanowiłem spróbować pobiegać szybciej.
7. maja - do Szczecina przyjechał Kuba @Svolken i namówiłem go na wspólny, spokojny bieg w Puszczy Bukowej
9. maja - podbiegi 10x na Wieżę Quistorpa - Wzgórze Arkony
Wideo:https://www.youtube.com/watch?v=P7IOzQGEDQk
13 maja zrobiłem pierwszy dłuższy bieg 27 km.
Dzień wcześniej zrobiłem specjalnie akcent i to jak było najbardziej ciepło.
Było to 3x1min + 2x12min +Podb:
Miało być: 3x 1min @4:00 + 3x 12min @4:40 - przegiąłem początek i mnie zmiotło.
Pogoda nie ułatwiała, w przerwach, bez pauzowania, polewałem się wodą, ale to za wiele nie pomagało. Akcent był też na małej ilość "węgli".
Na początku, w ramach rozgrzewki zrobiłem trzy przebieżki na wznosie i na koniec, pomimo ogromnej "niechęci" wszedł jeszcze jeden podbieg.
Wg Garmina byłem niezrównoważenie efektywny lub efektywnie niezrównoważony
OK, wracam do longa.
Sobotni long połączyłem z Parkrun.
Bieg był oczywiście na oczekiwanym zmęczeniu.
Trening bardzo trudny mentalnie, dla głowy.
Tempo 6:00, puls w kosmosie i czułem się, jakby ktoś mnie trzymał za nogi.
Zasilanie 0,6l wody i jeden antybaton - dopiero na foto zobaczyłem, jak to ma mało kalorii.
Wybiegłem z domu na czczo i po 20. km czułem jak mnie ścina powoli.
Przed Parkrun przebiegłem 20,5 km, później 5km Parkrun i zacząłem truchtać do domu.
Po 27,6 km skończyłem już bez sił i poszedłem na tramwaj.
Widziałem, jak bardzo byłem do tyłu z formą w porównaniu do zeszłych sezonów
16 maja w czasie rozgrzewki, jak robiłem przebieżki, to poczułem lekki ból, mocne spięcie, w dwugłowym/półbłoniastym? lewym.
Odpuściłem pomysł podbiegów i biegałem spokojnie po górkach, gdzie bym je robił.
Postanowiłem teraz już na wszelkie sygnały reagować szybciej i nie przeginać.
Dalej w czasie biegu czułem już tylko lekkie spięcie.
Dzień później pojechałem pobiegać po górce w Lesie Arkońskim.
Bez specjalnych założeń. Wybrałem miękki teren a dystans uzależniłem od tego czy nie będzie problemów w miejscu, gdzie wczoraj poczułem ból.
Przebiegłem: 10x w górę wzdłuż Żabińca i powrót w dół lasem wzdłuż ul. Miodowej.
Pierwszy raz biegłem w nowych Topo Ultraventure 3. Świetne buty, zero uwag. W mojej ocenie deklasują Altra Olympus, przynajmniej w takim terenie. Mają trochę długie sznurowadła, ale jak zawsze, zawiązałem na dwa razy i w czasie biegu w ogóle o tym nie myślałem. Tu podziękowania dla kolegi @weuek za nakierowanie na te buty.
To był drugi dłuższy bieg w tym miesiącu.
Wideo: https://youtu.be/0LSs_zBC-fE
Na Parkrun często robię za "zająca". Sprawia mi przyjemność pomagać innym osiągać swoje cele.
20 maja prowadziłem kolegów Michała i Jacka na złamanie 24 min. Jacek zrobił niechcący życiówkę
24. maja akcent:
Pojechałem na Arkonkę, by pobiegać coś szybciej. Za bardzo nie wiedziałem, co biec.
Postanowiłem pobiec 8km ciągłego tempem @4:40.
Zacząłem bieg tempowy i w trakcie stwierdziłem, ze tempo 4:40 wchodzi mi dość fajnie więc podkręcam do @4:30.
Tak przebiegłem 2km. Już było umiarkowanie ciężko, ale ostatni km postanowiłem zwiększyć tempo do @4:20.
Ten kilometr już wchodził ciężko.
Na schłodzeniu nogi gumowe, ale po 2km postanowiłem przekonać głowę i jeszcze pobiec mocniej 1km @4:10.
Dzień później 25. maja zrobiłem 10 km cross z górkami.
26. maja to trzeci long w tym miesiącu.
Tym razem pojechałem do Puszczy Bukowej. Przebiegłem dwie pętle PoYeba.
Specjalnie to wrzuciłem, jako trzeci trening pod rząd, gdzie dwa dni wcześniej zrobiłem akcent, a poprzedzając też było trochę górek.
Pod koniec czułem już zmęczenie, ale myślę, że po uzupełnieniu energii, byłbym w stanie jeszcze jedną pętlę zrobić, już zapewne wolniej.
27. maja sobota i Parkrun.
Przyjechali do nas moi znajomi z Piaseczna. Agnieszkę prowadziłem na złamanie 29 minut i zrobiła życiówkę
Było to czwarty z rzędu dzień biegania, ale taki regeneracyjny. W sumie przebiegłem ~10km.
28. maja wpadł biegowy piąty dzień z rzędu - to było moje celowe działanie.
Tym razem ponownie bieg w Puszczy Bukowej, jedna pętla bardzo spokojnie z Bartkiem.
Pętla zasadniczo ma około 15 km, ale kilka największych górek zrobiłem podwójnie.
30. maja przyszły nowe Saucony Endorphin Speed 3, które zastąpiły reklamowane Adidas Adizero Adios 7. Pobiegłem w nich spokojne 15 km. Buty super od pierwszego założenia. Tu podziękowania dla @Siedlak1975
Jak widać akcentów było bardzo mało, za to sporo górek. Mało biegów długich, ale co najważniejsze już sporo lepszy kilometraż.
Skupiłem się na ćwiczeniach na kręgosłup i rozluźnianiem powięzi.
Systematycznie też stosuję elektroterapię.
Byłem również na wizycie u mojej fizjo.
18. maja przyjąłem w Garminie wyzwanie wirtualnej wspinaczki "Everest".
Postawiłem sobie za cel zrealizować je do Lądka.
Od tego czasu, na koniec maja, miałem już około 3200 m przewyższeń.
Ostatnio zmieniony 23 cze 2023, 14:53 przez keiw, łącznie zmieniany 1 raz.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
01-18.06 2023
Dziś mam trochę czasu i chęci, to nadrabiam zaległości.
Na początku jeszcze kilka spraw związanych z ogólną sytuacją, w tym ze zdrowiem, co ma wpływ na całokształt.
Na początku maja spadł z nas ogromny ciężar opieki nad chorą, starszą osobą. Nie wiem, czy problem jeszcze nie wróci
Przez pół roku sytuacja ta dała mi mocno popalić. Już tego nie komentuję, wspominam tylko o tym, bo ta sprawa też miała wpływ na wszystko.
Moja mama też ostatnio ma ciągle problemy zdrowotne. Wcześniej udar, a kilka dni temu miała wypadek. Chorzy z udarem mózgu są narażeni na poważne powikłania zakrzepowo-zatorowe i dlatego jest obecnie pod stałą obserwacją, a my mamy kolejne nerwy.
Kilka tygodni temu wymacałem u siebie guz, którego wcześniej nie czułem. Zgodnie z poradą miałem go obserwować. W mojej ocenie guz miał tendencję wzrostową.
Może to być spowodowane też reakcją układu limfatycznego na chorobę tropikalną, ale by wszystko wykluczyć, miałem kilka dni temu biopsję i teraz muszę czekać na jej wyniki.
Od tego będzie sporo zależało, a właściwie to wszystko.
Nie za bardzo lubię pisać o takich sprawach, jednak te sprawy determinują moje życie, w tym oczywiście też bieganie i muszę o tym wspomnieć.
Jak co roku zamówiłem też w czerwcu zastrzyki z kwasu hialuronowego do iniekcji w kolana.
Początkowo ponownie wybrałem i zamówiłem Biovisc Ortho Single, ale w ostatniej chwili, dzięki uzyskaniu na niego obniżki ceny, kupiłem Cingal Plus 88 mg/4 ml .
Oczywiście przed zmianą sprawę skonsultowałem z ortopedą i poczytałem opinie.
Jestem już po iniekcji, jeszcze do tego wrócę.
1. czerwca
Przyszedł kupiony nowy zegarek Garmin Epix2 Pro - 51 mm
2. czerwca
Cross po górkach
3. czerwca (sobota)
Parkrun w formie zabawy biegowej.
Postanowiłem pobiec za Przemkiem jego plan, który wyglądał tak:
"10min @4:25
1min odpoczynek
Do końca Parkrun @4:25
Łapiemy token i duża pętla 3km @5:00 z przebieżkami co 1km"
Pierwszy raz od dawna szło dobrze, to lekko docisnąłem.
Parkrun z tego wypadł w 21:37. Całościowo z małymi przerwami zrobiłem 19 km - na Parkrun przybiegłem spokojnie z domu.
4. czerwca (niedziela)
Od rana kiepsko się czułem.
Samopoczucie odzwierciedlał też poranny pomiar HRV.
Myślałem, że już w niedzielę nie pobiegam, ale pod wieczór zacząłem się lepiej czuć i postanowiłem wyjść i pobiegać bez planu.
W Parku Kasprowicza zrobiłem 20x dłuższe i spokojne podbiegi i zbiegi.
Półmaraton z 420m wzniosów zrobiony w tym w 1:54
Całość na samopoczucie.
W ogóle nie patrzyłem na zegarek, liczyłem tylko który raz powtarzam górkę.
Szło to bardzo dobrze, więc przedłużałem, aż zrobiłem 20 i skończyło mi się 0,6l picia.
Dodatkowo zgodnie z zaleceniami mojej fizjo, zacząłem terapię powięzi bańkami silikonowymi:
https://youtu.be/cKtz8Ln8BZE
Trzeba było kupić bańki silikonowe (4Fizjo), oliwkę i ogolić nogi
6. czerwca (wtorek)
Trening w ramach Wieczorne bieganie w Szczecinie.
Rano ponownie czułem się źle. Nie obeszło się bez tabletki.
Pod wieczór było lepiej, to postanowiłem wybrać się na Wieczorne Bieganie i pobiec trening z Przemkiem.
Jego plan to 1600m @4:07 i 4x400m @3:55.
Początek 1600m miałem niemrawy, nie mogłem wejść w obroty. Później już szło dobrze.
Czterysetki szybko leciały.
Na tym treningu, pierwszy raz od dawna, poczułem, że to co robię, zaczyna oddawać.
Biegło mi się ten akcent naprawdę dobrze.
Dlatego dodatkowo na koniec na każdym wznosie robiłem podbiegi, nawet jak przypadły jeden po drugim.
7. czerwca (środa)
9km BS w upale w ramach aklimatyzacji cieplnej
W związku z ważna dla nas datą nie obeszło się bez kwiatów
8. czerwca (czwartek)
Kolejny bieg w upale dla aklimatyzacji cieplnej.
Biegałem po pofalowanym terenie. Urozmaicałem tempo, robiłem o różnej długości: przebieżki, zbiegi i podbiegi (w tym trzy dłuższe, aż mnie z lekka odcinało).
Wszystko na samopoczucie, nic nie lapowałem, zabawa biegowa, bez kontroli.
9. czerwca (piątek)
6,1 km biegu regeneracyjnego, też w ciepełku.
10. czerwca (sobota)
Na początek 8,5 km bieg spokojny na Parkrun i sprawdzenie trasy biegu (wolontariat).
Parkrun 5km BNP, prowadziłem kolegę Jacka na życiówkę, złamał 23 minuty.
Ciekawostka: Jacek biega z moim starym F6X Pro Solar i to był jego pierwszy bieg z tym zegarkiem
Po tym jeszcze 10km spokojnego biegu, powrót do domu.
11. czerwca (niedziela)
Było to mój szósty z kolei dzień biegowy - zamierzenie.
Cross w upale po górkach w Puszczy Bukowej.
Od rana miałem kiepskie samopoczucie, ogólnie parametry wg Garmina również kiepskie.
Nałożyło się zmęczenie, ale też tego oczekiwałem.
Nie po drodze mi było w tym dniu też z jedzeniem i nie wiem czemu.
Rano zjadłem tylko owsiankę i wypiłem kawę. Później straciłem apetyt. Obiadu nie ruszyłem.
Przypomniałem sobie, że w poniedziałek mam zastrzyki w kolana i będę musiał zluzować z bieganiem, więc postanowiłem się przymusić i pojechać, pobiegać do Puszczy Bukowej.
Większego celu nie miałem, ale chciałem zrobić trochę górek i zakładałem, że jeśli by weszło spokojnie ze 30 km, to by było super.
Po 15. km czułem się jakbym miał w nogach minimum 30. Już wtedy zrezygnowałem z pomysłu na +30km.
Wypiłem prawie 1,5l. Miałem zapas w aucie, ale wiedziałem, że jak tam pobiegnę, to już się nie zmuszę na dalsze bieganie.
Dokręciłem jeszcze około 4km na terenach wokół Jeziorka Szmaragdowego po trudnym terenie.
Było już mi mega ciężko, ale jeszcze sobie mentalnie dowaliłem z lekka.
Jak wróciłem do auta, to musiałem z kwadrans posiedzieć, by dojść do siebie.
Ten tydzień to 89 km i wszystko w upale.
12. czerwca (poniedziałek)
Poszedłem do ortopedy, by mi zrobił zastrzyki w kolana
Dwie pierwsze doby były ciężkie. Trochę spacerowałem, by kolana popracowały.
14. czerwca w środę pojeździłem na rolkach, kilka razy, na raty.
Wiedziałem, co mnie jutro czeka i w sumie miałem trochę nerwów i mnie cały dzień nosiło.
Na rolkach w sumie zrobiłem prawie 35km
15. czerwca (czwartek)
Czasowo dobrze się wszystko złożyło, bo w tym czasie miałem biopsję, na znieczuleniu miejscowym, więc bez "głębszej" ingerencji. Nie powiem, by to było przyjemne
W tym dniu jeszcze wydarzyła się sytuacja z moją mamą
16. czerwca (piątek)
W sumie nie powinienem, ale mnie z różnych powodów nosiło i poszedłem pobiegać 9km w deszczu.
Szwów mam tylko kilka i to w takim miejscu, że nie kolidują w żaden sposób z bieganiem.
Noc była ciężka, wszystkie systemy ledwo działały:
Po prostu jednak musiałem się ruszyć.
O dziwo biegło się całkiem dobrze.
Na koniec jak się zatrzymałem i przez 2 min czekałem na pomiar tętna regeneracyjnego, to poczułem w kolanach ogień. Myślałem, że się przewrócę. Zacząłem iść i przeszło. Chyba wytworzyło się mocne ciśnienie w kolanach.
17. czerwca (sobota)
Nie chciałem biec na Parkrun, więc pojechałem rowerem.
Sprawdziłem trasę i zrobiłem rozgrzewkę z kilkoma przebieżkami, wyszło 3,2 km.
W piątek padłem już o 22.00 i w końcu trochę pospałem.
Parkrun chciałem pobiec szybciej. Tym razem już nikomu nie "zającowałem".
Wstępnie zdecydowałem, że spróbuję biec tempem 4:12, czyli na 21 minut, bo brałem pod uwagę ostatnie okoliczności.
Już w momencie startu stwierdziłem jednak, że to ostatnia okazja przed ultra, by zobaczyć, jak to wszystko idzie.
Postanowiłem biec tempem 4:00, ile się da. Najwyżej mnie zetnie.
Całość biegłem równo. Poszczególne kilometry przypadały mi prawie równo z oznaczeniami.
Ostatni kilometr było już ciężko, ale też udało się urwać kilka sekund.
W końcówce puls podbiłem już do 180 i tempo poszło na 3:10.
Całość nabiegana z wytrzymałości i treningu zrealizowanego po górkach, bo szybkości nie robiłem.
Co wyszło, to już zdradził @Pablope
Jest to moja życiówka w M50 i życiówka na Parkrun.
Po tym zrobiłem jeszcze 2 km schłodzenia i powrót rowerem do domu.
18. czerwca (niedziela)
Cross z zapętlonymi górkami.
Na początek 10 długich i dość mocnych podbiegów i zbiegów po Szlaku Bielika przy A6 - na nagraniu:
https://youtu.be/ihUO2Zh4REE
Odcinek ma około 430m długości i ~53m wzniosu/spadku.
Po każdym podbiegu i przed zbiegiem robiłem około 1 min przerwy.
Zakładałem, że będę stał, ale musiałem chodzić, bo przez tą chwilę byłem atakowany przez wściekłe muchy i dziesiątki komarów - masakra
Pot się ze mnie lał, ale wszystkie podbiegi biegłem, a na zbiegach ostro leciałem w dół po dość nierównym terenie z zakrętami.
Po tym pobiegłem do auta uzupełnić wodę, bo wypiłem całą softflaskę 0,6l.
Później dorzuciłem podbiegi po drugiej stronie A6 i podbieg (częściowo podejście) na punkt widokowy.
Na koniec jeszcze raz dorzuciłem podbieg na Szlaku Bielika, by nakręcić wtedy wideo.
Orka niezła, tym bardziej po Parkrun. Całość to zakręcony i nierówny teren.
Nie mam blisko gór, to zapętlam, to co jest.
Nie robię jakichś konkretnych longów pod ultra (jak wcześniej pisałem "bez pustych kilometrów"), ale postawiłem tym razem na takie właśnie bieganie.
Typowych akcentów było również bardzo mało, ale zastąpiły je górki i niejednokrotnie tam realizowane treningi miały nie mniejszą jakość i wartość.
Everest raport: 7133m (80%) - myślę, że spokojnie zrealizuję ten postawiony sobie cel.
Teraz w sobotę jest PoYeb. Lecę 3 pętle, czyli 46 km. Jak dobrze pójdzie, będzie to czwarty i ostatni mój long.
Chcę go pobiec treningowo, każdą pętlę około 2h, więc całościowo w 6h.
Nie chcę lecieć szybciej, by nie wykluczyć się z biegania na kolejne dni.
Dziś mam trochę czasu i chęci, to nadrabiam zaległości.
Na początku jeszcze kilka spraw związanych z ogólną sytuacją, w tym ze zdrowiem, co ma wpływ na całokształt.
Na początku maja spadł z nas ogromny ciężar opieki nad chorą, starszą osobą. Nie wiem, czy problem jeszcze nie wróci
Przez pół roku sytuacja ta dała mi mocno popalić. Już tego nie komentuję, wspominam tylko o tym, bo ta sprawa też miała wpływ na wszystko.
Moja mama też ostatnio ma ciągle problemy zdrowotne. Wcześniej udar, a kilka dni temu miała wypadek. Chorzy z udarem mózgu są narażeni na poważne powikłania zakrzepowo-zatorowe i dlatego jest obecnie pod stałą obserwacją, a my mamy kolejne nerwy.
Kilka tygodni temu wymacałem u siebie guz, którego wcześniej nie czułem. Zgodnie z poradą miałem go obserwować. W mojej ocenie guz miał tendencję wzrostową.
Może to być spowodowane też reakcją układu limfatycznego na chorobę tropikalną, ale by wszystko wykluczyć, miałem kilka dni temu biopsję i teraz muszę czekać na jej wyniki.
Od tego będzie sporo zależało, a właściwie to wszystko.
Nie za bardzo lubię pisać o takich sprawach, jednak te sprawy determinują moje życie, w tym oczywiście też bieganie i muszę o tym wspomnieć.
Jak co roku zamówiłem też w czerwcu zastrzyki z kwasu hialuronowego do iniekcji w kolana.
Początkowo ponownie wybrałem i zamówiłem Biovisc Ortho Single, ale w ostatniej chwili, dzięki uzyskaniu na niego obniżki ceny, kupiłem Cingal Plus 88 mg/4 ml .
Oczywiście przed zmianą sprawę skonsultowałem z ortopedą i poczytałem opinie.
Jestem już po iniekcji, jeszcze do tego wrócę.
1. czerwca
Przyszedł kupiony nowy zegarek Garmin Epix2 Pro - 51 mm
2. czerwca
Cross po górkach
3. czerwca (sobota)
Parkrun w formie zabawy biegowej.
Postanowiłem pobiec za Przemkiem jego plan, który wyglądał tak:
"10min @4:25
1min odpoczynek
Do końca Parkrun @4:25
Łapiemy token i duża pętla 3km @5:00 z przebieżkami co 1km"
Pierwszy raz od dawna szło dobrze, to lekko docisnąłem.
Parkrun z tego wypadł w 21:37. Całościowo z małymi przerwami zrobiłem 19 km - na Parkrun przybiegłem spokojnie z domu.
4. czerwca (niedziela)
Od rana kiepsko się czułem.
Samopoczucie odzwierciedlał też poranny pomiar HRV.
Myślałem, że już w niedzielę nie pobiegam, ale pod wieczór zacząłem się lepiej czuć i postanowiłem wyjść i pobiegać bez planu.
W Parku Kasprowicza zrobiłem 20x dłuższe i spokojne podbiegi i zbiegi.
Półmaraton z 420m wzniosów zrobiony w tym w 1:54
Całość na samopoczucie.
W ogóle nie patrzyłem na zegarek, liczyłem tylko który raz powtarzam górkę.
Szło to bardzo dobrze, więc przedłużałem, aż zrobiłem 20 i skończyło mi się 0,6l picia.
Dodatkowo zgodnie z zaleceniami mojej fizjo, zacząłem terapię powięzi bańkami silikonowymi:
https://youtu.be/cKtz8Ln8BZE
Trzeba było kupić bańki silikonowe (4Fizjo), oliwkę i ogolić nogi
6. czerwca (wtorek)
Trening w ramach Wieczorne bieganie w Szczecinie.
Rano ponownie czułem się źle. Nie obeszło się bez tabletki.
Pod wieczór było lepiej, to postanowiłem wybrać się na Wieczorne Bieganie i pobiec trening z Przemkiem.
Jego plan to 1600m @4:07 i 4x400m @3:55.
Początek 1600m miałem niemrawy, nie mogłem wejść w obroty. Później już szło dobrze.
Czterysetki szybko leciały.
Na tym treningu, pierwszy raz od dawna, poczułem, że to co robię, zaczyna oddawać.
Biegło mi się ten akcent naprawdę dobrze.
Dlatego dodatkowo na koniec na każdym wznosie robiłem podbiegi, nawet jak przypadły jeden po drugim.
7. czerwca (środa)
9km BS w upale w ramach aklimatyzacji cieplnej
W związku z ważna dla nas datą nie obeszło się bez kwiatów
8. czerwca (czwartek)
Kolejny bieg w upale dla aklimatyzacji cieplnej.
Biegałem po pofalowanym terenie. Urozmaicałem tempo, robiłem o różnej długości: przebieżki, zbiegi i podbiegi (w tym trzy dłuższe, aż mnie z lekka odcinało).
Wszystko na samopoczucie, nic nie lapowałem, zabawa biegowa, bez kontroli.
9. czerwca (piątek)
6,1 km biegu regeneracyjnego, też w ciepełku.
10. czerwca (sobota)
Na początek 8,5 km bieg spokojny na Parkrun i sprawdzenie trasy biegu (wolontariat).
Parkrun 5km BNP, prowadziłem kolegę Jacka na życiówkę, złamał 23 minuty.
Ciekawostka: Jacek biega z moim starym F6X Pro Solar i to był jego pierwszy bieg z tym zegarkiem
Po tym jeszcze 10km spokojnego biegu, powrót do domu.
11. czerwca (niedziela)
Było to mój szósty z kolei dzień biegowy - zamierzenie.
Cross w upale po górkach w Puszczy Bukowej.
Od rana miałem kiepskie samopoczucie, ogólnie parametry wg Garmina również kiepskie.
Nałożyło się zmęczenie, ale też tego oczekiwałem.
Nie po drodze mi było w tym dniu też z jedzeniem i nie wiem czemu.
Rano zjadłem tylko owsiankę i wypiłem kawę. Później straciłem apetyt. Obiadu nie ruszyłem.
Przypomniałem sobie, że w poniedziałek mam zastrzyki w kolana i będę musiał zluzować z bieganiem, więc postanowiłem się przymusić i pojechać, pobiegać do Puszczy Bukowej.
Większego celu nie miałem, ale chciałem zrobić trochę górek i zakładałem, że jeśli by weszło spokojnie ze 30 km, to by było super.
Po 15. km czułem się jakbym miał w nogach minimum 30. Już wtedy zrezygnowałem z pomysłu na +30km.
Wypiłem prawie 1,5l. Miałem zapas w aucie, ale wiedziałem, że jak tam pobiegnę, to już się nie zmuszę na dalsze bieganie.
Dokręciłem jeszcze około 4km na terenach wokół Jeziorka Szmaragdowego po trudnym terenie.
Było już mi mega ciężko, ale jeszcze sobie mentalnie dowaliłem z lekka.
Jak wróciłem do auta, to musiałem z kwadrans posiedzieć, by dojść do siebie.
Ten tydzień to 89 km i wszystko w upale.
12. czerwca (poniedziałek)
Poszedłem do ortopedy, by mi zrobił zastrzyki w kolana
Dwie pierwsze doby były ciężkie. Trochę spacerowałem, by kolana popracowały.
14. czerwca w środę pojeździłem na rolkach, kilka razy, na raty.
Wiedziałem, co mnie jutro czeka i w sumie miałem trochę nerwów i mnie cały dzień nosiło.
Na rolkach w sumie zrobiłem prawie 35km
15. czerwca (czwartek)
Czasowo dobrze się wszystko złożyło, bo w tym czasie miałem biopsję, na znieczuleniu miejscowym, więc bez "głębszej" ingerencji. Nie powiem, by to było przyjemne
W tym dniu jeszcze wydarzyła się sytuacja z moją mamą
16. czerwca (piątek)
W sumie nie powinienem, ale mnie z różnych powodów nosiło i poszedłem pobiegać 9km w deszczu.
Szwów mam tylko kilka i to w takim miejscu, że nie kolidują w żaden sposób z bieganiem.
Noc była ciężka, wszystkie systemy ledwo działały:
Po prostu jednak musiałem się ruszyć.
O dziwo biegło się całkiem dobrze.
Na koniec jak się zatrzymałem i przez 2 min czekałem na pomiar tętna regeneracyjnego, to poczułem w kolanach ogień. Myślałem, że się przewrócę. Zacząłem iść i przeszło. Chyba wytworzyło się mocne ciśnienie w kolanach.
17. czerwca (sobota)
Nie chciałem biec na Parkrun, więc pojechałem rowerem.
Sprawdziłem trasę i zrobiłem rozgrzewkę z kilkoma przebieżkami, wyszło 3,2 km.
W piątek padłem już o 22.00 i w końcu trochę pospałem.
Parkrun chciałem pobiec szybciej. Tym razem już nikomu nie "zającowałem".
Wstępnie zdecydowałem, że spróbuję biec tempem 4:12, czyli na 21 minut, bo brałem pod uwagę ostatnie okoliczności.
Już w momencie startu stwierdziłem jednak, że to ostatnia okazja przed ultra, by zobaczyć, jak to wszystko idzie.
Postanowiłem biec tempem 4:00, ile się da. Najwyżej mnie zetnie.
Całość biegłem równo. Poszczególne kilometry przypadały mi prawie równo z oznaczeniami.
Ostatni kilometr było już ciężko, ale też udało się urwać kilka sekund.
W końcówce puls podbiłem już do 180 i tempo poszło na 3:10.
Całość nabiegana z wytrzymałości i treningu zrealizowanego po górkach, bo szybkości nie robiłem.
Co wyszło, to już zdradził @Pablope
Jest to moja życiówka w M50 i życiówka na Parkrun.
Po tym zrobiłem jeszcze 2 km schłodzenia i powrót rowerem do domu.
18. czerwca (niedziela)
Cross z zapętlonymi górkami.
Na początek 10 długich i dość mocnych podbiegów i zbiegów po Szlaku Bielika przy A6 - na nagraniu:
https://youtu.be/ihUO2Zh4REE
Odcinek ma około 430m długości i ~53m wzniosu/spadku.
Po każdym podbiegu i przed zbiegiem robiłem około 1 min przerwy.
Zakładałem, że będę stał, ale musiałem chodzić, bo przez tą chwilę byłem atakowany przez wściekłe muchy i dziesiątki komarów - masakra
Pot się ze mnie lał, ale wszystkie podbiegi biegłem, a na zbiegach ostro leciałem w dół po dość nierównym terenie z zakrętami.
Po tym pobiegłem do auta uzupełnić wodę, bo wypiłem całą softflaskę 0,6l.
Później dorzuciłem podbiegi po drugiej stronie A6 i podbieg (częściowo podejście) na punkt widokowy.
Na koniec jeszcze raz dorzuciłem podbieg na Szlaku Bielika, by nakręcić wtedy wideo.
Orka niezła, tym bardziej po Parkrun. Całość to zakręcony i nierówny teren.
Nie mam blisko gór, to zapętlam, to co jest.
Nie robię jakichś konkretnych longów pod ultra (jak wcześniej pisałem "bez pustych kilometrów"), ale postawiłem tym razem na takie właśnie bieganie.
Typowych akcentów było również bardzo mało, ale zastąpiły je górki i niejednokrotnie tam realizowane treningi miały nie mniejszą jakość i wartość.
Everest raport: 7133m (80%) - myślę, że spokojnie zrealizuję ten postawiony sobie cel.
Teraz w sobotę jest PoYeb. Lecę 3 pętle, czyli 46 km. Jak dobrze pójdzie, będzie to czwarty i ostatni mój long.
Chcę go pobiec treningowo, każdą pętlę około 2h, więc całościowo w 6h.
Nie chcę lecieć szybciej, by nie wykluczyć się z biegania na kolejne dni.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Po niedzielnym bieganiu po górkach na Szlaku Bielika zabetonowałem sobie nogi.
Poniedziałek:
Tylko spacerowałem i chodząc po schodach, już z lekka odczuwałem, że mnie trzyma.
Starałem się to rozchodzić
Wtorek:
W niedzielę odezwał się do mnie kolega Marcin. Z Marcinem i Anią w 2020 biegłem większość ST130, opisywałem to tu:
viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1022091=#p1022091
Okazało się, że Marcin pierwszy raz zapisał się na PoYeba i to w ostatniej chwili, nie był nawet na liście startowej i nie miałem pojęcia, że też będzie biegł.
Marcin chciał wcześniej zrobić rekonesans trasy.
Umówiliśmy się na zrobienie jednej pętli we wtorek zaraz po pracy.
Pogoda o tej porze to był dramat: temperatura w cieniu 30 st. a dodatkowo zanosiło się na burzę i wilgotność była 100%.
W czasie biegu nawet lekko zaczęło padać. Warunki dały nam nieźle popalić.
Wcześniej wspomniałem, że sobie zabetonowałem w niedzielę nogi, no to tu je dobiłem, a może rozbiłem, już nie wiem
Sam w życiu bym się we wtorek na takie bieganie nie zdecydował
Wideo: https://www.youtube.com/watch?v=Oil6OB6kfsc
Środa:
Bieg regeneracyjny chwilę po jedzeniu, w upale i trening jelit.
Wcześniej kilka razy padało i powietrze było mega ciężkie.
Czułem, jak bardzo mam ciężkie nogi i po tym biegu postanowiłem już do soboty nie biegać.
Czwartek:
Pojechałem rowerem do szpitala onkologicznego po wyniki.
W sumie wpadło około 20 km spokojnej jazdy.
Piątek:
Zgodnie z postanowieniem kolejny dzień regeneracyjny. Nogi powoli puszczały.
Wybrałem się do apteki i kupiłem elektrolity oraz trzy żele na sobotni bieg.
Zostałem zapytany o porównanie tych elektrolitów z Saltstick Fastchews i zrobiłem zestawienie:
Postawiłem na taką formułę elektrolitów, bo chcę minimalizować słodkie.
Wieczorem zrobiłem jeszcze kilka kilometrów spacerując.
* dąb szypułkowy, ponad 220 lat, obwód pnia 420 cm
Pamiętałem też o nawadnianiu
Dodatkowo obiad zrobiłem na makaronie i upiekłem ciasto z płatków owsianych - małe ładowanie węgli. Z tym nie przesadzałem.
Sobota rano:
Na Parkrun pojechałem rowerem. W obie strony zrobiłem około 17 km.
Sam Parkrun przebiegłem spokojnie.
Nogi już były OK, ale niestety w czasie biegu zaczął boleć mnie kręgosłup
Fajnie, że w końcu pojawił się Tomek @elektrod
Wróciłem do domu. Plecy ciągle pobolewały i ogólnie zacząłem czuć się słabo.
Nie wiem, co się działo
Garmin też to chwytał:
A za kilka godzin czekał na mnie PoYeb .....
Poniedziałek:
Tylko spacerowałem i chodząc po schodach, już z lekka odczuwałem, że mnie trzyma.
Starałem się to rozchodzić
Wtorek:
W niedzielę odezwał się do mnie kolega Marcin. Z Marcinem i Anią w 2020 biegłem większość ST130, opisywałem to tu:
viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1022091=#p1022091
Okazało się, że Marcin pierwszy raz zapisał się na PoYeba i to w ostatniej chwili, nie był nawet na liście startowej i nie miałem pojęcia, że też będzie biegł.
Marcin chciał wcześniej zrobić rekonesans trasy.
Umówiliśmy się na zrobienie jednej pętli we wtorek zaraz po pracy.
Pogoda o tej porze to był dramat: temperatura w cieniu 30 st. a dodatkowo zanosiło się na burzę i wilgotność była 100%.
W czasie biegu nawet lekko zaczęło padać. Warunki dały nam nieźle popalić.
Wcześniej wspomniałem, że sobie zabetonowałem w niedzielę nogi, no to tu je dobiłem, a może rozbiłem, już nie wiem
Sam w życiu bym się we wtorek na takie bieganie nie zdecydował
Wideo: https://www.youtube.com/watch?v=Oil6OB6kfsc
Środa:
Bieg regeneracyjny chwilę po jedzeniu, w upale i trening jelit.
Wcześniej kilka razy padało i powietrze było mega ciężkie.
Czułem, jak bardzo mam ciężkie nogi i po tym biegu postanowiłem już do soboty nie biegać.
Czwartek:
Pojechałem rowerem do szpitala onkologicznego po wyniki.
W sumie wpadło około 20 km spokojnej jazdy.
Piątek:
Zgodnie z postanowieniem kolejny dzień regeneracyjny. Nogi powoli puszczały.
Wybrałem się do apteki i kupiłem elektrolity oraz trzy żele na sobotni bieg.
Zostałem zapytany o porównanie tych elektrolitów z Saltstick Fastchews i zrobiłem zestawienie:
Postawiłem na taką formułę elektrolitów, bo chcę minimalizować słodkie.
Wieczorem zrobiłem jeszcze kilka kilometrów spacerując.
* dąb szypułkowy, ponad 220 lat, obwód pnia 420 cm
Pamiętałem też o nawadnianiu
Dodatkowo obiad zrobiłem na makaronie i upiekłem ciasto z płatków owsianych - małe ładowanie węgli. Z tym nie przesadzałem.
Sobota rano:
Na Parkrun pojechałem rowerem. W obie strony zrobiłem około 17 km.
Sam Parkrun przebiegłem spokojnie.
Nogi już były OK, ale niestety w czasie biegu zaczął boleć mnie kręgosłup
Fajnie, że w końcu pojawił się Tomek @elektrod
Wróciłem do domu. Plecy ciągle pobolewały i ogólnie zacząłem czuć się słabo.
Nie wiem, co się działo
Garmin też to chwytał:
A za kilka godzin czekał na mnie PoYeb .....
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Letni Nocny PoYeb 2023 - maraton górski w Puszczy Bukowej - trzy pętle.
Prolog:
Jak wcześniej wspomniałem, dopadła mnie jakaś lekka niemoc.
Próbowałem się nawet przespać, ale nic z tego nie wyszło.
O 15:00 zjadłem obiad. To samo co dzień wcześniej, czyli wpadł makaron.
PoYeb był o 20:00 i planowałem jeszcze coś zjeść około 17-18, ale nie miałem już ochoty i w związku z tym, że planowałem biec spokojnie, to się już nie "faszerowałem".
Sprzęt:
ubrałem się tak, jak planuję na ultra. Nałożyłem plecak biegowy i zabrałem dwie softflaski, jedna z wodą a druga z domowym izotonikiem: woda, cytryna i trochę miodu.
Soli nie dodawałem, ponieważ zabrałem ze sobą trzy tabletki HydroSalt.
Zabrałem też kijki i od razu napiszę, że ich w ogóle nie użyłem.
Postanowiłem pobiec w Topo Ultraventure 3.
Niepotrzebnie nałożyłem pas Garmina. Ponieważ po biegu, w miejscu, gdzie jest kostka/czujnik, okazało się, że mam mocne otarcia.
Chciałem jednak mieć 100% pewności, jak będzie wyglądał puls.
Zabrałem jeszcze 3 żele, jeden z kofeiną - kupione na szybko w DOZ.
Tym razem jechaliśmy osobno z Przemkiem na bieg.
Przemek po maratonie w Dębnie robił tylko biegi krótkie. Skupił się na treningu pod milę. PoYeba chciał polecieć na limit, a chwilę przed dopadła go mała kontuzja mięśnia dwugłowego i nie byliśmy pewni, czy da radę ukończyć bieg w takim terenie.
Wyruszyłem z domu około 18:30, by do 19:00 dotrzeć na miejsce.
Odebrałem pakiet: numer startowy, baton proteinowy i "szkolne gadżety" - z tego żona się ucieszyła
Pół godziny przed startem postanowiłem zjeść ten baton.
Powoli pojawiali się startujący na trzy pętle. Dwie pętle ruszały godzinę po nas, a jedna pętla startowała dwie godziny później.
Wspólne foto z Marcinem i Kazikiem:
Dodam, że obaj są zapisani w Lądku na B7S
Przemek również już był i się przebierał.
Najpóźniej, z moich znajomych, dotarł Bartek - ma najbliżej
Przedstartowo:
Jak zawsze na początku była odprawa.
Zostaliśmy poinformowani o małych zmianach na trasie względem poprzedniej edycji:
1. pierwsza mała zmiana gdzieś na 3.km, przez wycinkę drzew nie było małego zbiegu i podbiegu (niebieski to stara trasa):
2. na około 11. km dołożona została niezła "wkurwigórka", długość podejścia około 200m ze wzniosem 40m, dawała popalić
3. około 1,5 km dalej został lekko zmieniony zbieg na mniej ostry, tam też były powalone drzewa i ogólnie dość niebezpieczne miejsce.
Punkty 2 i 3:
Ogólnie zmiany niewielkie, ale spowodowały wydłużenie pętli i oczywiście całkowitych przewyższeń
Pogoda: super. Tu zero uwag. Przez suszę na trasie błota nie było.
Pętla #1:
Postanowiłem całość biec na samopoczucie, nie kierować się niczym innym. Zakładałem wstępnie, że jak na pętlę zejdą mi 2h, to powinienem zrobić to w 6h.
Dodam tylko, że wtedy nie wiedziałem, co organizatorzy pozmieniali na trasie.
Na trzy pętle ruszyło 18.śmiałków w tym dwie dziewczyny.
Zacząłem spokojnie, ustawiłem się w końcówce grupy.
Większość ostro ruszyła, w tym kilku młodych chłopaków.
Jeszcze taka ciekawostka.
Jeden z zawodników przed startem powiedział, że ma wynik w maratonie około 4h i chce tu pobiec na 5h.
Życzyliśmy mu oczywiście powodzenia. Skończył w 6h 27min
Trasę zasadniczo znałem na pamięć, poza wspomnianymi zmianami, ale wiedziałem, że je zapamiętam już po pierwszej pętli.
Wczytałem sobie jednak w zegarku swojego traka z edycji zimowej, by zegarek sygnalizował newralgiczne miejsca, co mogło być pomocne w czasie skupienia się nocą na podłożu lub w czasie zmęczenia.
Tarczę ustawiłem sobie na ClimbPro. Ogólnie na zegarek prawie nie patrzyłem. Wyłączyłem autolapy i lapowałem ręcznie co okrążenie.
Trasa zawsze jest dobrze oznaczona, ale teraz organizatorzy wykonali, w mojej opinii, jeszcze lepszą robotę.
Trudno się zgubić, ale jak to w nocy i na zmęczeniu: różnie bywa
"Tabliczek" motywujących było całkiem sporo, ale obawiam się, że niektórzy mogli ich nie widzieć, szczególnie w drugiej części pętli
Na początku pierwszej pętli czułem się jakoś słabo.
Nie do końca wiedziałem, z czego to wynika. Jak wspominałem już wcześniej, jeszcze w domu dopadła mnie jakaś "niemoc".
Przez pierwsze 4 km biegłem zachowawczo w ogonie stawki.
Musiałem też na chwilę się zatrzymać i sobie siknąć.
Zaczął się około kilometrowy podbieg krętymi zboczami - około 60m wzniosu na tym dystansie.
Tu o dziwo uczucie słabości zaczęło znikać i złapałem swoje flow.
Wyprzedziłem jedną z zawodniczek - Monikę. Gdzieś na 5. km dogoniłem Przemka.
Przez chwilę biegliśmy blisko siebie, ale stopniowo zacząłem się oddalać, biegnąc swoim luźnym tempem.
Na 8.km dobiegłem do ostrego zejścia w dół - było dobrze oznaczone
Jak i w kilku poprzednich edycjach była tu przywiązana lina.
Chwyciłem ją pierwszy i ostatni raz. Była strasznie brudna i jakby zbutwiała? Uwaliłem sobie tylko ręce. Na dole obmyłem je wodą z softflaski i postanowiłem już jej nie tykać.
Biegłem dalej, zaczął się spory wznios w kierunku Bukowca - najwyższy szczyt Puszczy Bukowej (148,4 m n.p.m.).
Po drodze ominąłem drugą z zawodniczek Agnieszkę oraz kolegę Kazika.
Słońce zachodziło i grało pięknymi kolorami. Minąłem jeszcze jednego zawodnika.
Pamiętam, że omijałem też tego, który planował skończyć PoYeba w 5h, ale nie wiem dokładnie w którym miejscu.
Ostatnie 5 km pętli jest najgorsze. Na szczęście ogarnąłem ostatnie ciężkie podejście na Sarnią Górę i zacząłem biec w kierunku bazy i końca pierwszej pętli.
Przed bazą spotkałem Marcina, który już zaczął biec drugą pętlę.
Całą pętlę zrobiłem w 1:41:46 (mój lap), a wg organizatorów 1:39:23.
Ja lapowałem za punktem odżywczym, a oni zaraz po wbiegnięciu na polanę, przed tym punktem. Dzięki temu wiem, ile zeszło mi w bazie.
Na tej pętli wypiłem tylko 0,6l wody. Nic nie jadłem.
Często czułem, że biegnę na granicy jakiegoś skurczu. Zmieniałem krok, na podejściach szedłem na palcach, a po chwili na całych stopach, by zmieniać napięcia.
Wyciągnąłem i łyknąłem tabletkę HydroSalt - zapobiegawczo na ewentualne skurcze, ale też testowo przed ultra.
Uzupełniłem wodę, zjadłem kilka owoców. Wziąłem do ręki kawałem arbuza i banana i ruszyłem na drugą pętlę.
Czułem się bardzo dobrze.
Pętla #2:
Szutrem pobiegłem na górę, odcinek ~1 km ze wzniosem ~45 m.
Na górze założyłem już i włączyłem czołówkę.
Zaczął się zbieg i na samym dole musiałem się ponownie wysikać - drugi i ostatni raz.
Oznaczenia trasy były odblaskowe i nocą nawet bardziej widoczne niż w dzień.
Noc mi nie przeszkadza, ale są tacy, co mają z tym problem.
Puszcza nocą jest pełna dźwięków. Kilka razy tuż obok przeleciał nietoperz. Raz niespodziewanie z pół metra od mojej twarzy i wtedy się wystraszyłem, póki nie ogarnąłem co się dzieje
W połowie pętli wyciągnąłem żel i jadłem go na raty przez dłuższą chwilę.
Skurcz mnie żaden nie dopadł, ale na stromych podejściach czułem duże spięcia. Zmieniałem co chwilę kąt natarcia stóp
Tak jak i wcześniej, raz szedłem na palcach, a za chwilę całymi stopami. Ręce na uda i robiły za dodatkowy napęd. O dziwo nawet na większych wzniosach czasami podbiegałem, bo to też zmieniało ruch i przy właściwej pracy rąk szło to całkiem fajnie.
Jak dobiegłem do miejsca z liną, to zauważyłem, że jest urwana.
Pisałem, że wyglądała na zbutwiałą i musiała się komuś rozwalić.
Ja i tak już nie planowałem z niej korzystać.
Teraz już piłem zdecydowanie więcej. Wypiłem 1,5 l wody.
Ciągle czułem się super, flow trwało
Na tej pętli wyprzedziło mnie dwóch zawodników. Musieli być z jakiegoś krótszego dystansu.
Ogarnąłem wszystkie "wkurwigórki" i popylałem szutrem na koniec drugiej pętli. Sam byłem zaskoczony, jak dobrze się czuję.
Tu też spotkałem Marcina, ale był już wyżej na szutrówce, lecąc swoja trzecią pętlę.
Mój lap tej pętli 1:47:27 i łącznie 3:29:13, a u organizatorów mam 3:25:30, czyli prawie 4 min spędziłem na punkcie.
Podchodziłem do sprawy na luzie i wtedy czasu nie liczyłem.
Zliczam to teraz.
Łyknąłem drugi HydroSalt i ponownie zjadłem, to co na pierwszej pętli i tak samo zabrałem kilka owoców na wynos.
Pętla #3:
Trzecia pętla flow się skończył
Może nie tak od razu. Biegłem nadal podobnie jak wcześniej, ale już wkładałem więcej wysiłku.
Gdzieś na 4.km pętli zjadłem żel, bo czułem, że muszę.
Przyjąłem też ostatni, trzeci elektrolit.
Sprawdzają się, bo do końca nie chwyciły mnie skurcze.
Powoli zaczął buntować mi się żołądek. Miałem jeszcze jeden żel z kofeiną i powinienem go przyjąć gdzieś na 10. km pętli.
Wiedziałem, że to skończę i dlatego odpuściłem.
O dziwo mniej też piłem.
Na górkach mocno pracowałem. W niektórych miejscach widziałem gdzieś w oddali światła czołówek. Nie wiedziałem jednak, kto tam jest i jak bardzo poyebanego wyzwania się podjął
Biegłem swoje. Nie powiem by mnie te górki już nie wkurw...ły
Na ostatnich dwóch, tuż przed szutrówką, czułem, że zaczyna brakować powoli energii.
Dlatego wspomniałem wcześniej, że jednak ten żel powinienem zjeść.
Trzeci i ostatni raz wdrapałem się na Sarnią Górę i zacząłem zbiegać do mety tempem poniżej 5:00, czasami bliżej 4:00.
Mięśniowo było OK, ale czułem, że energii w baku za wiele nie mam.
Bolał mnie też już dość mocno kręgosłup.
Niepotrzebnie odpuściłem kije.
Szczęśliwy wbiegłem na metę, gdzie dostałem ręcznie robiony medal oraz piwo z lokalnego rzemieślniczego browaru.
Powiedziano mi, że gdybym minutę szybciej przybiegł, to bym był trzeci.
Tylko się uśmiechnąłem, bo ja tu się z nikim nie ścigałem. Chciałem pobiec to w miarę równo i tak by nie wykluczyć się na dłużej z dalszych treningów.
Epilog:
Okazało się, że na metę wbiegłem dokładnie 61 s akurat za kolegą Marcinem
Siedzieliśmy razem na ławce i Marcin powiedział, że na drugiej pętli wyprzedził zawodnika, który na mecie był przed nim na drugim miejscu. On go do końca nie dogonił, więc coś musiało się koledze poYebać z trasą.
Marcin poszedł wyjaśnić sprawę, a ja poszedłem do auta po bluzę i trochę się ogarnąć. Zmieniłem też buty. Chciałem, w przeciwieństwie do poprzednich edycji, trochę posiedzieć przy ognisku, poczekać na Przemka i Bartka. Marcin też czekał na Kazika.
Po chwili podszedł do mnie organizator biegu Adam i powiedział, że drugi zawodnik pomylił trasę, nie zrobił jakiejś górki.
Pominięcie tych "wkurwigórek" to są zyskane minuty.
Dlatego też na mecie był przed Marcinem, bo "ściął" trasę.
Między mną a Marcinem było tylko 61 s różnicy, więc i ja w tym byłem poszkodowany.
Małe zawirowania, w których niechcący się znalazłem. Jak do tego dokładnie doszło, to nie wiem.
https://youtu.be/9lywLxulPuc
Była ciemna noc i tylko widziałem znikające światełka
Po ustaleniach i by było fair play, finalnie Marcin zajął drugie miejsce a ja trzecie.
Kolega, który coś tam pominął, trafił na czwartą lokatę.
Dalej była duża przepaść, więc nie było już wątpliwości.
Dodam, że trzecią pętlę zrobiłem w 1:47:50 a całość w 5:17:03
Chciałem pobiec równo i tak zrobiłem. Trzecie miejsce wyszło przypadkiem.
Pierwsza pętla była lekko szybciej, bo była pierwsza, jeszcze bez czołówki i ~150 m krótsza, przesunięte miejsce startu.
Oficjalne wyniki:
Dekoracja:
Wygrał młody, osiemnastoletni chłopak, ale nie jest to przypadkowa osoba:
https://www.tygodniksiedlecki.com/t7093 ... egl.po.htm
Był to mój najlepszy bieg na PoYebie, tym bardziej biorąc pod uwagę najdłuższy dystans i największą ilość przewyższeń (ponad 1700 m) z dotychczasowych edycji PoYeba.
Całość przebiegłem na średnim pulsie 137 bpm.
Miałem tu też najmniejszą ilość minut chodu.
Connect:
https://connect.garmin.com/modern/activity/11417051097
Przy ognisku czekałem na Przemka i Bartka.
Przemek przybiegł tuż po 7 h, okazało się, że na trasie pomagali z Moniką, drugiej biegaczce Agnieszce. Oddał jej też swoją softflaskę z colą.
Zdziwiony byłem, że z nimi nie przybiegł Bartek i dopiero wtedy poszedłem wyjaśnić sytuację tam, gdzie nam zapisywali czasy.
Pamiętałem nr startowy Bartka i okazało się, że Bartek zszedł na drugim okrążeniu.
W niedzielę rozmawialiśmy i powiedział, że na pierwszym kółku jak schodził po linie z górki, to ona pękła i tym samym on poleciał i się trochę poobijał. Na szczęście nic poważnego się nie stało, ale ogólnie stracił zapał do dalszego biegu.
Namówiłem go na te zawody , ale na szczęście Bartek podchodzi do sprawy pozytywnie i mam nadzieję, że jeszcze się w Puszczy Bukowej spotkamy
Organizatorzy jak i poprzednio spisali się na medal.
Trasa oznaczona super. Punkt zaopatrzony dobrze.
Jak zwykle ognisko, ci co chcieli, mogli upiec sobie kiełbaski.
Był super wege posiłek i swojski chlebek. No i oczywiście smaczne poyebane piwko
Szkoda tylko, że ciągle jest jakoś mało chętnych.
Impreza jest bardzo kameralna i to ma swoje plusy.
Ja na pewno, jeśli zdrowie pozwoli, pobiegnę w kolejnej edycji.
W sumie to już biegłem, jak nawet za bardzo nie pozwalało
Dystans całkowity wyszedł u mnie 46,77 km a suma przewyższeń 1715 m.
Biegłem ze Stryd, współczynnik mam ustawiony swój wyliczony, lekko zaniżony.
Przemka F7X SS zmierzył 47,27km i 1730 m przewyższeń.
Różnice małe, podaję tylko informacyjnie.
Wpis długi. Zapewne dla niektórych nudny, ale może kogoś, choć jedną osobę, skuszę i wpadnie przebiec kolejną edycję zimową lub letnią
Bardzo polecam.
Za bieg wpadną wam też punkty RMT.
Być może ktoś wyciągnie z tego coś dla siebie, albo czytając zabije jeszcze większą nudę
Relacje z poprzednich edycji:
Zima 2022: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1055375#p1055375
Lato 2022: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1062040#p1062040
Zima 2023: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1072558#p1072558
******
Od 18 maja realizowałem cel, by zrobić do Lądka 8.848 m przewyższeń.
Przed PoYebem brakowało niecałe 500 m, więc sprawę załatwiła już pierwsza pętla.
W niedzielę 25 maja, po zawodach, przyjąłem wyzwanie wspinaczki K2.
Jeśli je zrealizuję do połowy lipca, to będzie super
W Epix2 Pro mam nowe wskaźniki.
"Ocena formy na podbiegach" tak obecnie wygląda:
Zmienia się ona i po PoYebie było nawet 86.
Ogólnie trend jest wznoszący i widziałem to na zawodach, jak fajnie mi te górki wchodziły.
Kolejny wskaźnik to "Ocena wytrzymałości":
Tu również jest pozytywny trend.
Dodatkowo Garmin, pierwszy raz, podniósł mi pułap do 58.
Nie patrzę na obecne wartości, które w sumie same z siebie wiele nie mówią, ale na trend w czasie i jak jest wzrost, to znaczy, że chyba treningi idą dobrze.
Zostały 2 tygodnie do startu w Lądku.
Już jestem w fazie taperingu. Zmniejszam powoli obciążenia i kilometraż.
W poniedziałek i wczoraj zrobiłem dwa biegi regeneracyjne.
Czuję ciężkawe nogi, ale nie mam domsów, schody też nie stanowią żadnego problemu, więc wyszło zgodnie z moimi założeniami.
Prawdopodobnie jest to juz mój ostatni wpis przed startem w Lądku.
PoYeb mnie mocno podbudował i na tym kończę.
P.S.
W relacji, w większości, wykorzystałem oficjalne fotki zrobione przez fotografa Jarka Dulnego - wszystkie są z logo.
Sam zrobiłem tylko kilka.
Prolog:
Jak wcześniej wspomniałem, dopadła mnie jakaś lekka niemoc.
Próbowałem się nawet przespać, ale nic z tego nie wyszło.
O 15:00 zjadłem obiad. To samo co dzień wcześniej, czyli wpadł makaron.
PoYeb był o 20:00 i planowałem jeszcze coś zjeść około 17-18, ale nie miałem już ochoty i w związku z tym, że planowałem biec spokojnie, to się już nie "faszerowałem".
Sprzęt:
ubrałem się tak, jak planuję na ultra. Nałożyłem plecak biegowy i zabrałem dwie softflaski, jedna z wodą a druga z domowym izotonikiem: woda, cytryna i trochę miodu.
Soli nie dodawałem, ponieważ zabrałem ze sobą trzy tabletki HydroSalt.
Zabrałem też kijki i od razu napiszę, że ich w ogóle nie użyłem.
Postanowiłem pobiec w Topo Ultraventure 3.
Niepotrzebnie nałożyłem pas Garmina. Ponieważ po biegu, w miejscu, gdzie jest kostka/czujnik, okazało się, że mam mocne otarcia.
Chciałem jednak mieć 100% pewności, jak będzie wyglądał puls.
Zabrałem jeszcze 3 żele, jeden z kofeiną - kupione na szybko w DOZ.
Tym razem jechaliśmy osobno z Przemkiem na bieg.
Przemek po maratonie w Dębnie robił tylko biegi krótkie. Skupił się na treningu pod milę. PoYeba chciał polecieć na limit, a chwilę przed dopadła go mała kontuzja mięśnia dwugłowego i nie byliśmy pewni, czy da radę ukończyć bieg w takim terenie.
Wyruszyłem z domu około 18:30, by do 19:00 dotrzeć na miejsce.
Odebrałem pakiet: numer startowy, baton proteinowy i "szkolne gadżety" - z tego żona się ucieszyła
Pół godziny przed startem postanowiłem zjeść ten baton.
Powoli pojawiali się startujący na trzy pętle. Dwie pętle ruszały godzinę po nas, a jedna pętla startowała dwie godziny później.
Wspólne foto z Marcinem i Kazikiem:
Dodam, że obaj są zapisani w Lądku na B7S
Przemek również już był i się przebierał.
Najpóźniej, z moich znajomych, dotarł Bartek - ma najbliżej
Przedstartowo:
Jak zawsze na początku była odprawa.
Zostaliśmy poinformowani o małych zmianach na trasie względem poprzedniej edycji:
1. pierwsza mała zmiana gdzieś na 3.km, przez wycinkę drzew nie było małego zbiegu i podbiegu (niebieski to stara trasa):
2. na około 11. km dołożona została niezła "wkurwigórka", długość podejścia około 200m ze wzniosem 40m, dawała popalić
3. około 1,5 km dalej został lekko zmieniony zbieg na mniej ostry, tam też były powalone drzewa i ogólnie dość niebezpieczne miejsce.
Punkty 2 i 3:
Ogólnie zmiany niewielkie, ale spowodowały wydłużenie pętli i oczywiście całkowitych przewyższeń
Pogoda: super. Tu zero uwag. Przez suszę na trasie błota nie było.
Pętla #1:
Postanowiłem całość biec na samopoczucie, nie kierować się niczym innym. Zakładałem wstępnie, że jak na pętlę zejdą mi 2h, to powinienem zrobić to w 6h.
Dodam tylko, że wtedy nie wiedziałem, co organizatorzy pozmieniali na trasie.
Na trzy pętle ruszyło 18.śmiałków w tym dwie dziewczyny.
Zacząłem spokojnie, ustawiłem się w końcówce grupy.
Większość ostro ruszyła, w tym kilku młodych chłopaków.
Jeszcze taka ciekawostka.
Jeden z zawodników przed startem powiedział, że ma wynik w maratonie około 4h i chce tu pobiec na 5h.
Życzyliśmy mu oczywiście powodzenia. Skończył w 6h 27min
Trasę zasadniczo znałem na pamięć, poza wspomnianymi zmianami, ale wiedziałem, że je zapamiętam już po pierwszej pętli.
Wczytałem sobie jednak w zegarku swojego traka z edycji zimowej, by zegarek sygnalizował newralgiczne miejsca, co mogło być pomocne w czasie skupienia się nocą na podłożu lub w czasie zmęczenia.
Tarczę ustawiłem sobie na ClimbPro. Ogólnie na zegarek prawie nie patrzyłem. Wyłączyłem autolapy i lapowałem ręcznie co okrążenie.
Trasa zawsze jest dobrze oznaczona, ale teraz organizatorzy wykonali, w mojej opinii, jeszcze lepszą robotę.
Trudno się zgubić, ale jak to w nocy i na zmęczeniu: różnie bywa
"Tabliczek" motywujących było całkiem sporo, ale obawiam się, że niektórzy mogli ich nie widzieć, szczególnie w drugiej części pętli
Na początku pierwszej pętli czułem się jakoś słabo.
Nie do końca wiedziałem, z czego to wynika. Jak wspominałem już wcześniej, jeszcze w domu dopadła mnie jakaś "niemoc".
Przez pierwsze 4 km biegłem zachowawczo w ogonie stawki.
Musiałem też na chwilę się zatrzymać i sobie siknąć.
Zaczął się około kilometrowy podbieg krętymi zboczami - około 60m wzniosu na tym dystansie.
Tu o dziwo uczucie słabości zaczęło znikać i złapałem swoje flow.
Wyprzedziłem jedną z zawodniczek - Monikę. Gdzieś na 5. km dogoniłem Przemka.
Przez chwilę biegliśmy blisko siebie, ale stopniowo zacząłem się oddalać, biegnąc swoim luźnym tempem.
Na 8.km dobiegłem do ostrego zejścia w dół - było dobrze oznaczone
Jak i w kilku poprzednich edycjach była tu przywiązana lina.
Chwyciłem ją pierwszy i ostatni raz. Była strasznie brudna i jakby zbutwiała? Uwaliłem sobie tylko ręce. Na dole obmyłem je wodą z softflaski i postanowiłem już jej nie tykać.
Biegłem dalej, zaczął się spory wznios w kierunku Bukowca - najwyższy szczyt Puszczy Bukowej (148,4 m n.p.m.).
Po drodze ominąłem drugą z zawodniczek Agnieszkę oraz kolegę Kazika.
Słońce zachodziło i grało pięknymi kolorami. Minąłem jeszcze jednego zawodnika.
Pamiętam, że omijałem też tego, który planował skończyć PoYeba w 5h, ale nie wiem dokładnie w którym miejscu.
Ostatnie 5 km pętli jest najgorsze. Na szczęście ogarnąłem ostatnie ciężkie podejście na Sarnią Górę i zacząłem biec w kierunku bazy i końca pierwszej pętli.
Przed bazą spotkałem Marcina, który już zaczął biec drugą pętlę.
Całą pętlę zrobiłem w 1:41:46 (mój lap), a wg organizatorów 1:39:23.
Ja lapowałem za punktem odżywczym, a oni zaraz po wbiegnięciu na polanę, przed tym punktem. Dzięki temu wiem, ile zeszło mi w bazie.
Na tej pętli wypiłem tylko 0,6l wody. Nic nie jadłem.
Często czułem, że biegnę na granicy jakiegoś skurczu. Zmieniałem krok, na podejściach szedłem na palcach, a po chwili na całych stopach, by zmieniać napięcia.
Wyciągnąłem i łyknąłem tabletkę HydroSalt - zapobiegawczo na ewentualne skurcze, ale też testowo przed ultra.
Uzupełniłem wodę, zjadłem kilka owoców. Wziąłem do ręki kawałem arbuza i banana i ruszyłem na drugą pętlę.
Czułem się bardzo dobrze.
Pętla #2:
Szutrem pobiegłem na górę, odcinek ~1 km ze wzniosem ~45 m.
Na górze założyłem już i włączyłem czołówkę.
Zaczął się zbieg i na samym dole musiałem się ponownie wysikać - drugi i ostatni raz.
Oznaczenia trasy były odblaskowe i nocą nawet bardziej widoczne niż w dzień.
Noc mi nie przeszkadza, ale są tacy, co mają z tym problem.
Puszcza nocą jest pełna dźwięków. Kilka razy tuż obok przeleciał nietoperz. Raz niespodziewanie z pół metra od mojej twarzy i wtedy się wystraszyłem, póki nie ogarnąłem co się dzieje
W połowie pętli wyciągnąłem żel i jadłem go na raty przez dłuższą chwilę.
Skurcz mnie żaden nie dopadł, ale na stromych podejściach czułem duże spięcia. Zmieniałem co chwilę kąt natarcia stóp
Tak jak i wcześniej, raz szedłem na palcach, a za chwilę całymi stopami. Ręce na uda i robiły za dodatkowy napęd. O dziwo nawet na większych wzniosach czasami podbiegałem, bo to też zmieniało ruch i przy właściwej pracy rąk szło to całkiem fajnie.
Jak dobiegłem do miejsca z liną, to zauważyłem, że jest urwana.
Pisałem, że wyglądała na zbutwiałą i musiała się komuś rozwalić.
Ja i tak już nie planowałem z niej korzystać.
Teraz już piłem zdecydowanie więcej. Wypiłem 1,5 l wody.
Ciągle czułem się super, flow trwało
Na tej pętli wyprzedziło mnie dwóch zawodników. Musieli być z jakiegoś krótszego dystansu.
Ogarnąłem wszystkie "wkurwigórki" i popylałem szutrem na koniec drugiej pętli. Sam byłem zaskoczony, jak dobrze się czuję.
Tu też spotkałem Marcina, ale był już wyżej na szutrówce, lecąc swoja trzecią pętlę.
Mój lap tej pętli 1:47:27 i łącznie 3:29:13, a u organizatorów mam 3:25:30, czyli prawie 4 min spędziłem na punkcie.
Podchodziłem do sprawy na luzie i wtedy czasu nie liczyłem.
Zliczam to teraz.
Łyknąłem drugi HydroSalt i ponownie zjadłem, to co na pierwszej pętli i tak samo zabrałem kilka owoców na wynos.
Pętla #3:
Trzecia pętla flow się skończył
Może nie tak od razu. Biegłem nadal podobnie jak wcześniej, ale już wkładałem więcej wysiłku.
Gdzieś na 4.km pętli zjadłem żel, bo czułem, że muszę.
Przyjąłem też ostatni, trzeci elektrolit.
Sprawdzają się, bo do końca nie chwyciły mnie skurcze.
Powoli zaczął buntować mi się żołądek. Miałem jeszcze jeden żel z kofeiną i powinienem go przyjąć gdzieś na 10. km pętli.
Wiedziałem, że to skończę i dlatego odpuściłem.
O dziwo mniej też piłem.
Na górkach mocno pracowałem. W niektórych miejscach widziałem gdzieś w oddali światła czołówek. Nie wiedziałem jednak, kto tam jest i jak bardzo poyebanego wyzwania się podjął
Biegłem swoje. Nie powiem by mnie te górki już nie wkurw...ły
Na ostatnich dwóch, tuż przed szutrówką, czułem, że zaczyna brakować powoli energii.
Dlatego wspomniałem wcześniej, że jednak ten żel powinienem zjeść.
Trzeci i ostatni raz wdrapałem się na Sarnią Górę i zacząłem zbiegać do mety tempem poniżej 5:00, czasami bliżej 4:00.
Mięśniowo było OK, ale czułem, że energii w baku za wiele nie mam.
Bolał mnie też już dość mocno kręgosłup.
Niepotrzebnie odpuściłem kije.
Szczęśliwy wbiegłem na metę, gdzie dostałem ręcznie robiony medal oraz piwo z lokalnego rzemieślniczego browaru.
Powiedziano mi, że gdybym minutę szybciej przybiegł, to bym był trzeci.
Tylko się uśmiechnąłem, bo ja tu się z nikim nie ścigałem. Chciałem pobiec to w miarę równo i tak by nie wykluczyć się na dłużej z dalszych treningów.
Epilog:
Okazało się, że na metę wbiegłem dokładnie 61 s akurat za kolegą Marcinem
Siedzieliśmy razem na ławce i Marcin powiedział, że na drugiej pętli wyprzedził zawodnika, który na mecie był przed nim na drugim miejscu. On go do końca nie dogonił, więc coś musiało się koledze poYebać z trasą.
Marcin poszedł wyjaśnić sprawę, a ja poszedłem do auta po bluzę i trochę się ogarnąć. Zmieniłem też buty. Chciałem, w przeciwieństwie do poprzednich edycji, trochę posiedzieć przy ognisku, poczekać na Przemka i Bartka. Marcin też czekał na Kazika.
Po chwili podszedł do mnie organizator biegu Adam i powiedział, że drugi zawodnik pomylił trasę, nie zrobił jakiejś górki.
Pominięcie tych "wkurwigórek" to są zyskane minuty.
Dlatego też na mecie był przed Marcinem, bo "ściął" trasę.
Między mną a Marcinem było tylko 61 s różnicy, więc i ja w tym byłem poszkodowany.
Małe zawirowania, w których niechcący się znalazłem. Jak do tego dokładnie doszło, to nie wiem.
https://youtu.be/9lywLxulPuc
Była ciemna noc i tylko widziałem znikające światełka
Po ustaleniach i by było fair play, finalnie Marcin zajął drugie miejsce a ja trzecie.
Kolega, który coś tam pominął, trafił na czwartą lokatę.
Dalej była duża przepaść, więc nie było już wątpliwości.
Dodam, że trzecią pętlę zrobiłem w 1:47:50 a całość w 5:17:03
Chciałem pobiec równo i tak zrobiłem. Trzecie miejsce wyszło przypadkiem.
Pierwsza pętla była lekko szybciej, bo była pierwsza, jeszcze bez czołówki i ~150 m krótsza, przesunięte miejsce startu.
Oficjalne wyniki:
Dekoracja:
Wygrał młody, osiemnastoletni chłopak, ale nie jest to przypadkowa osoba:
https://www.tygodniksiedlecki.com/t7093 ... egl.po.htm
Był to mój najlepszy bieg na PoYebie, tym bardziej biorąc pod uwagę najdłuższy dystans i największą ilość przewyższeń (ponad 1700 m) z dotychczasowych edycji PoYeba.
Całość przebiegłem na średnim pulsie 137 bpm.
Miałem tu też najmniejszą ilość minut chodu.
Connect:
https://connect.garmin.com/modern/activity/11417051097
Przy ognisku czekałem na Przemka i Bartka.
Przemek przybiegł tuż po 7 h, okazało się, że na trasie pomagali z Moniką, drugiej biegaczce Agnieszce. Oddał jej też swoją softflaskę z colą.
Zdziwiony byłem, że z nimi nie przybiegł Bartek i dopiero wtedy poszedłem wyjaśnić sytuację tam, gdzie nam zapisywali czasy.
Pamiętałem nr startowy Bartka i okazało się, że Bartek zszedł na drugim okrążeniu.
W niedzielę rozmawialiśmy i powiedział, że na pierwszym kółku jak schodził po linie z górki, to ona pękła i tym samym on poleciał i się trochę poobijał. Na szczęście nic poważnego się nie stało, ale ogólnie stracił zapał do dalszego biegu.
Namówiłem go na te zawody , ale na szczęście Bartek podchodzi do sprawy pozytywnie i mam nadzieję, że jeszcze się w Puszczy Bukowej spotkamy
Organizatorzy jak i poprzednio spisali się na medal.
Trasa oznaczona super. Punkt zaopatrzony dobrze.
Jak zwykle ognisko, ci co chcieli, mogli upiec sobie kiełbaski.
Był super wege posiłek i swojski chlebek. No i oczywiście smaczne poyebane piwko
Szkoda tylko, że ciągle jest jakoś mało chętnych.
Impreza jest bardzo kameralna i to ma swoje plusy.
Ja na pewno, jeśli zdrowie pozwoli, pobiegnę w kolejnej edycji.
W sumie to już biegłem, jak nawet za bardzo nie pozwalało
Dystans całkowity wyszedł u mnie 46,77 km a suma przewyższeń 1715 m.
Biegłem ze Stryd, współczynnik mam ustawiony swój wyliczony, lekko zaniżony.
Przemka F7X SS zmierzył 47,27km i 1730 m przewyższeń.
Różnice małe, podaję tylko informacyjnie.
Wpis długi. Zapewne dla niektórych nudny, ale może kogoś, choć jedną osobę, skuszę i wpadnie przebiec kolejną edycję zimową lub letnią
Bardzo polecam.
Za bieg wpadną wam też punkty RMT.
Być może ktoś wyciągnie z tego coś dla siebie, albo czytając zabije jeszcze większą nudę
Relacje z poprzednich edycji:
Zima 2022: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1055375#p1055375
Lato 2022: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1062040#p1062040
Zima 2023: viewtopic.php?f=27&t=60447&p=1072558#p1072558
******
Od 18 maja realizowałem cel, by zrobić do Lądka 8.848 m przewyższeń.
Przed PoYebem brakowało niecałe 500 m, więc sprawę załatwiła już pierwsza pętla.
W niedzielę 25 maja, po zawodach, przyjąłem wyzwanie wspinaczki K2.
Jeśli je zrealizuję do połowy lipca, to będzie super
W Epix2 Pro mam nowe wskaźniki.
"Ocena formy na podbiegach" tak obecnie wygląda:
Zmienia się ona i po PoYebie było nawet 86.
Ogólnie trend jest wznoszący i widziałem to na zawodach, jak fajnie mi te górki wchodziły.
Kolejny wskaźnik to "Ocena wytrzymałości":
Tu również jest pozytywny trend.
Dodatkowo Garmin, pierwszy raz, podniósł mi pułap do 58.
Nie patrzę na obecne wartości, które w sumie same z siebie wiele nie mówią, ale na trend w czasie i jak jest wzrost, to znaczy, że chyba treningi idą dobrze.
Zostały 2 tygodnie do startu w Lądku.
Już jestem w fazie taperingu. Zmniejszam powoli obciążenia i kilometraż.
W poniedziałek i wczoraj zrobiłem dwa biegi regeneracyjne.
Czuję ciężkawe nogi, ale nie mam domsów, schody też nie stanowią żadnego problemu, więc wyszło zgodnie z moimi założeniami.
Prawdopodobnie jest to juz mój ostatni wpis przed startem w Lądku.
PoYeb mnie mocno podbudował i na tym kończę.
P.S.
W relacji, w większości, wykorzystałem oficjalne fotki zrobione przez fotografa Jarka Dulnego - wszystkie są z logo.
Sam zrobiłem tylko kilka.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
- keiw
- Zaprawiony W Bojach
- Posty: 9043
- Rejestracja: 12 paź 2014, 14:32
- Lokalizacja: Szczecin
Pierwszy tydzień po PoYebie czułem się całkiem dobrze.
26.06 poniedziałek - zrobiłem 6km biegu regeneracyjnego.
27.06 wtorek – 10km bieg regeneracyjny.
29.06 czwartek – pojechałem pobiegać po Podjuchach.
Z założenia miał to być bieg spokojny, po pofalowanym terenie i osiedlu, po którym za często nie biegam, a był "zgon".
Niestety puls wywaliło mi w kosmos.
Gdzieś od 10. km zaczęła ogarniać mnie straszna "niemoc". Czym dalej to było gorzej.
Zabrałem 0,6 l izotonika, wypiłem wszystko. Strasznie walczyłem z psychą.
Dobiegłem do Parku Wolności, gdzie zaczynałem, usiadłem na trawie i musiałem dojść do siebie przez dłuższą chwilę. Nałożyło się kilka spraw. Jeszcze zmęczenie po Poyebie, mało węglowodanów, palące słońce z każdą chwilą coraz bardziej. Nawet na ostatnich km PoYeba tak się nie czułem.
1 lipca sobota – oczywiście dzień Parkrun
Miałem biec wolniej, ale trochę na przekór samopoczuciu docisnąłem i wyszło małe BNP (BC2).
Niby nie biegło się źle, choć nogi były nadal ciężkie.
Po Parkrun zrobiłem jeszcze 3 km schłodzenia.
Zaczął się kolejny tydzień i dopadło mnie ogromne osłabienie.
Dostałem jakiegoś uczulenia na łokciach, następnie jeszcze pojawiły się afty.
Kupiłem Maxicortan - podpowiedź @agnesHel i żel Dezaftan.
Postanowiłem ograniczyć bieganie i w niedzielę zrezygnowałem już z longa. Nie wyszedłem też w poniedziałek i wtorek.
5 lipca środa – zgadałem się z Tomkiem @elektrod na wspólne bieganie na pobliskim stadionie.
Tomek kupił Epix Pro i chciał skalibrować Stryd. Dzięki niemu przemogłem się i razem pobiegaliśmy.
W sumie bieg około 12km zmiennym tempem.
Dodam, że nadal nie czułem się dobrze. Rano musiałem wziąć tabletkę na ból głowy.
Po biegu ból głowy powrócił. Ciągle też pobolewał kręgosłup.
Straszna niemoc trwała, więc ponownie odpuściłem bieganie do soboty.
8 lipca sobota – Parkrun.
HRV leciało ciągle na łeb. Staram się wysypiać, co też wcale nie przychodziło mi łatwo.
Rano czułem się tak słabo, że postanowiłem pojechać na Parkrun tramwajem i tak wróciłem.
Wcześniej obszedłem trasę Parkrun, nie chciało mi się biegać, a miałem czas, więc to zrobiłem na spokojne spacerkiem.
Tomek @elektrod chciał przebiec Parkrun tempem ~4:30. Przełamałem się i tak zacząłem biec.
O dziwo nie biegło się źle. Do końca biegłem w miarę równo, w końcówce nawet się powstrzymywałem, by nie przyśpieszyć.
Nawet pogoda mi nie przeszkadzała, choć pot się lał.
Ogólnie nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Po Parkrun zrobiłem jeszcze z Przemkiem ~1,5km schłodzenia.
10 lipca poniedziałek – to ostatni przed DFBG krótki bieg, w którym wplotłem 2x3 przebieżki ~30s na wzniosie, czyli krótkie podbiegi. Razem 7,4 km biegu.
Z plusów: uczulenie na łokciach przechodziło, żel na afty też pomagał. Całość mnie mocno niepokoiła.
Niestety wymacałem sobie jeszcze jednego guza
Poprosiłem żonę, by to sprawdziła, nie wskazałem dokładnego miejsca, tylko okolicę, no i niestety też to znalazła.
Miałem zapisać się na USG, ale stwierdziłem, że to badanie i tak nie da odpowiedzi, a będę się tylko bardziej stresował.
Nie powiem, bym tym ucieszył moją żonę. Dalej tego tematu nie ciągnę
Gdzieś po PoYebie skontaktował się ze mną Paweł @Pablope
Paweł zaczął mnie namawiać, bym się jednak zdecydował spakować na cały dystans B7S.
Ogólnie słabo to widziałem.
Odkąd, po sporych problemach zdrowotnych, wróciłem do biegania w kwietniu, tuż przed maratonem w Dębnie, robiłem jedynie jakieś minimum, by się, choć przygotować do ST130.
W tym czasie miałem jedynie 4 biegi powyżej 25 km:
Kilometry wybiegane również szału nie robią:
- marzec: 45 km
- kwiecień: 181 km
- maj: 317 km
- czerwiec: 303 km
Miałem sporo wątpliwości.
Paweł nie odpuścił z motywowaniem mnie i w końcu powiedziałem, że się spakuję na wszystkie przepaki i będę decydował na miejscu.
Buty miałem w sumie dwie nowe pary: Topo U3 i Altra Timp 4. Na szczęście jeszcze w garażu stały stare Hoka Speedgoat 5 i Altra Olympus 5.
Wszystkie buty oczyściłem i wyszorowałem na mokrą szczoteczką.
Nie miałem jednak żadnego żelu.
Zacząłem na szybko drążyć temat. Nie za bardzo uśmiechało mi się zaklejać słodkim usta przez tyle godzin.
Robert @Sikor wspomniał na swoim blogu o Maurten.
Droga sprawa. Podrążyłem temat, dopytałem jak jest ze smakiem i większość pisała, że jest bardzo dobrze.
Postanowiłem zakupić Maurten drink mix 320, w tym 4 z kofeiną, plus kilka żeli.
Były 3 przepaki i zestaw na start do ogarnięcia.
Przyjąłem sobie, że potrzebuję:
1. Start Lądek Zdrój: 2 mix do softflasek + 2 na drogę (jeden z kofeiną) + 2 żele w zapasie
2. Przepak 1 Długopole: 2 mix (jeden z kofeiną) do softflasek + 2 na drogę + 2 żele w zapasie
3. Przepak 2 Kudowa: 2 mix (jeden z kofeiną) do softflasek + 2 na drogę + 2 żele w zapasie
4. przepak 3 Bardo: 2 mix (jeden z kofeiną) do softflasek + 2 na drogę + 2 żele w zapasie
Wychodziło 16 drink mix i 8 żeli. W promocji była paczka 14 sztuk drink mix i ją kupiłem, dodatkowo dobrałem 2 sztuki z kofeiną. Natomiast żele wziąłem 4 bez kofeiny i 4 z kofeiną.
Zamówienie składałem w weekend przed samym wyjazdem. Potwierdziłem jeszcze u sprzedawcy, jaki mają termin przydatności do spożycia i czy na pewno dojdą do poniedziałku, maks wtorku, bo w środę już miałem wyjazd.
Całość przyszła w poniedziałek.
Zamówiłem również spodenki w Attiq, bo musiałem wcześniej wywalić jedne stare już z Deca, a chciałem mieć na każdym punkcie możliwość ich zmiany.
https://attiq.net/spodnie-i-spodenki/95 ... 78810.html
Mówi się, że na ultra trzeba wszystko wcześniej sprawdzić i przetestować na treningach. Potwierdzam i sam też tak robię.
Zagrywka z Maurten była jednak "grą w ciemno". Zakup na ostatnią chwilę i zero testowania
W domu spakowałem 4 worki, w każdym zestaw na start i przepaki. Już rok wcześniej zrobiłem sobie wykaz, listę, którą teraz lekko zmodyfikowałem. Każdy worek sprawdziłem dwukrotnie. Za drugim razem żona dziwiła się, że byłem już spakowany, a wywalam ponownie wszystko
Wolałem w domu całość sprawdzić dwa razy i mieć już spokojną głowę.
Mało biegałem, więc wg Garmina spadała mi aklimatyzacja cieplna. Było gorąco i sporo w upałach chodziłem.
2h spaceru przy 30 st. wg Garmina, to spadek aklimatyzacji lub co najwyżej jej utrzymanie. Ja jednak wiem swoje, jak to na mnie działa.
Robiłem, co mogłem, by się maksymalnie zaaklimatyzować do ciepła, a prognozy nie pozostawały wątpliwości jak będzie
Garmin stwierdził, że jestem na to gotów w 14%
W środę chciałem się wyspać i ruszyć w trasę wypoczętym. Niestety obudziłem się o 4:45 po 5h30min snu.
O 8:30 pod silną presją Pawła wsiadłem do auta i .... "pełen obaw" .... ruszyłem przez Gorzów Wlk. do Stronia Śląskiego.
... ha, o dziwo nie byłem "pewien obaw". Myślałem, że tak będzie, ale jakoś miałem spokojną głowę.
Nadal czułem tylko zmęczenie i denerwowałem się jedynie brakiem odpowiedniego snu.
26.06 poniedziałek - zrobiłem 6km biegu regeneracyjnego.
27.06 wtorek – 10km bieg regeneracyjny.
29.06 czwartek – pojechałem pobiegać po Podjuchach.
Z założenia miał to być bieg spokojny, po pofalowanym terenie i osiedlu, po którym za często nie biegam, a był "zgon".
Niestety puls wywaliło mi w kosmos.
Gdzieś od 10. km zaczęła ogarniać mnie straszna "niemoc". Czym dalej to było gorzej.
Zabrałem 0,6 l izotonika, wypiłem wszystko. Strasznie walczyłem z psychą.
Dobiegłem do Parku Wolności, gdzie zaczynałem, usiadłem na trawie i musiałem dojść do siebie przez dłuższą chwilę. Nałożyło się kilka spraw. Jeszcze zmęczenie po Poyebie, mało węglowodanów, palące słońce z każdą chwilą coraz bardziej. Nawet na ostatnich km PoYeba tak się nie czułem.
1 lipca sobota – oczywiście dzień Parkrun
Miałem biec wolniej, ale trochę na przekór samopoczuciu docisnąłem i wyszło małe BNP (BC2).
Niby nie biegło się źle, choć nogi były nadal ciężkie.
Po Parkrun zrobiłem jeszcze 3 km schłodzenia.
Zaczął się kolejny tydzień i dopadło mnie ogromne osłabienie.
Dostałem jakiegoś uczulenia na łokciach, następnie jeszcze pojawiły się afty.
Kupiłem Maxicortan - podpowiedź @agnesHel i żel Dezaftan.
Postanowiłem ograniczyć bieganie i w niedzielę zrezygnowałem już z longa. Nie wyszedłem też w poniedziałek i wtorek.
5 lipca środa – zgadałem się z Tomkiem @elektrod na wspólne bieganie na pobliskim stadionie.
Tomek kupił Epix Pro i chciał skalibrować Stryd. Dzięki niemu przemogłem się i razem pobiegaliśmy.
W sumie bieg około 12km zmiennym tempem.
Dodam, że nadal nie czułem się dobrze. Rano musiałem wziąć tabletkę na ból głowy.
Po biegu ból głowy powrócił. Ciągle też pobolewał kręgosłup.
Straszna niemoc trwała, więc ponownie odpuściłem bieganie do soboty.
8 lipca sobota – Parkrun.
HRV leciało ciągle na łeb. Staram się wysypiać, co też wcale nie przychodziło mi łatwo.
Rano czułem się tak słabo, że postanowiłem pojechać na Parkrun tramwajem i tak wróciłem.
Wcześniej obszedłem trasę Parkrun, nie chciało mi się biegać, a miałem czas, więc to zrobiłem na spokojne spacerkiem.
Tomek @elektrod chciał przebiec Parkrun tempem ~4:30. Przełamałem się i tak zacząłem biec.
O dziwo nie biegło się źle. Do końca biegłem w miarę równo, w końcówce nawet się powstrzymywałem, by nie przyśpieszyć.
Nawet pogoda mi nie przeszkadzała, choć pot się lał.
Ogólnie nie wiedziałem, co o tym myśleć.
Po Parkrun zrobiłem jeszcze z Przemkiem ~1,5km schłodzenia.
10 lipca poniedziałek – to ostatni przed DFBG krótki bieg, w którym wplotłem 2x3 przebieżki ~30s na wzniosie, czyli krótkie podbiegi. Razem 7,4 km biegu.
Z plusów: uczulenie na łokciach przechodziło, żel na afty też pomagał. Całość mnie mocno niepokoiła.
Niestety wymacałem sobie jeszcze jednego guza
Poprosiłem żonę, by to sprawdziła, nie wskazałem dokładnego miejsca, tylko okolicę, no i niestety też to znalazła.
Miałem zapisać się na USG, ale stwierdziłem, że to badanie i tak nie da odpowiedzi, a będę się tylko bardziej stresował.
Nie powiem, bym tym ucieszył moją żonę. Dalej tego tematu nie ciągnę
Gdzieś po PoYebie skontaktował się ze mną Paweł @Pablope
Paweł zaczął mnie namawiać, bym się jednak zdecydował spakować na cały dystans B7S.
Ogólnie słabo to widziałem.
Odkąd, po sporych problemach zdrowotnych, wróciłem do biegania w kwietniu, tuż przed maratonem w Dębnie, robiłem jedynie jakieś minimum, by się, choć przygotować do ST130.
W tym czasie miałem jedynie 4 biegi powyżej 25 km:
Kilometry wybiegane również szału nie robią:
- marzec: 45 km
- kwiecień: 181 km
- maj: 317 km
- czerwiec: 303 km
Miałem sporo wątpliwości.
Paweł nie odpuścił z motywowaniem mnie i w końcu powiedziałem, że się spakuję na wszystkie przepaki i będę decydował na miejscu.
Buty miałem w sumie dwie nowe pary: Topo U3 i Altra Timp 4. Na szczęście jeszcze w garażu stały stare Hoka Speedgoat 5 i Altra Olympus 5.
Wszystkie buty oczyściłem i wyszorowałem na mokrą szczoteczką.
Nie miałem jednak żadnego żelu.
Zacząłem na szybko drążyć temat. Nie za bardzo uśmiechało mi się zaklejać słodkim usta przez tyle godzin.
Robert @Sikor wspomniał na swoim blogu o Maurten.
Droga sprawa. Podrążyłem temat, dopytałem jak jest ze smakiem i większość pisała, że jest bardzo dobrze.
Postanowiłem zakupić Maurten drink mix 320, w tym 4 z kofeiną, plus kilka żeli.
Były 3 przepaki i zestaw na start do ogarnięcia.
Przyjąłem sobie, że potrzebuję:
1. Start Lądek Zdrój: 2 mix do softflasek + 2 na drogę (jeden z kofeiną) + 2 żele w zapasie
2. Przepak 1 Długopole: 2 mix (jeden z kofeiną) do softflasek + 2 na drogę + 2 żele w zapasie
3. Przepak 2 Kudowa: 2 mix (jeden z kofeiną) do softflasek + 2 na drogę + 2 żele w zapasie
4. przepak 3 Bardo: 2 mix (jeden z kofeiną) do softflasek + 2 na drogę + 2 żele w zapasie
Wychodziło 16 drink mix i 8 żeli. W promocji była paczka 14 sztuk drink mix i ją kupiłem, dodatkowo dobrałem 2 sztuki z kofeiną. Natomiast żele wziąłem 4 bez kofeiny i 4 z kofeiną.
Zamówienie składałem w weekend przed samym wyjazdem. Potwierdziłem jeszcze u sprzedawcy, jaki mają termin przydatności do spożycia i czy na pewno dojdą do poniedziałku, maks wtorku, bo w środę już miałem wyjazd.
Całość przyszła w poniedziałek.
Zamówiłem również spodenki w Attiq, bo musiałem wcześniej wywalić jedne stare już z Deca, a chciałem mieć na każdym punkcie możliwość ich zmiany.
https://attiq.net/spodnie-i-spodenki/95 ... 78810.html
Mówi się, że na ultra trzeba wszystko wcześniej sprawdzić i przetestować na treningach. Potwierdzam i sam też tak robię.
Zagrywka z Maurten była jednak "grą w ciemno". Zakup na ostatnią chwilę i zero testowania
W domu spakowałem 4 worki, w każdym zestaw na start i przepaki. Już rok wcześniej zrobiłem sobie wykaz, listę, którą teraz lekko zmodyfikowałem. Każdy worek sprawdziłem dwukrotnie. Za drugim razem żona dziwiła się, że byłem już spakowany, a wywalam ponownie wszystko
Wolałem w domu całość sprawdzić dwa razy i mieć już spokojną głowę.
Mało biegałem, więc wg Garmina spadała mi aklimatyzacja cieplna. Było gorąco i sporo w upałach chodziłem.
2h spaceru przy 30 st. wg Garmina, to spadek aklimatyzacji lub co najwyżej jej utrzymanie. Ja jednak wiem swoje, jak to na mnie działa.
Robiłem, co mogłem, by się maksymalnie zaaklimatyzować do ciepła, a prognozy nie pozostawały wątpliwości jak będzie
Garmin stwierdził, że jestem na to gotów w 14%
W środę chciałem się wyspać i ruszyć w trasę wypoczętym. Niestety obudziłem się o 4:45 po 5h30min snu.
O 8:30 pod silną presją Pawła wsiadłem do auta i .... "pełen obaw" .... ruszyłem przez Gorzów Wlk. do Stronia Śląskiego.
... ha, o dziwo nie byłem "pewien obaw". Myślałem, że tak będzie, ale jakoś miałem spokojną głowę.
Nadal czułem tylko zmęczenie i denerwowałem się jedynie brakiem odpowiedniego snu.
Mój Blog "Luźne wpisy"
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.
Mój Blog "Luźne wpisy" - Komentarze
Zrzucone w biegu kilogramy, cierpliwie czekają w lodówce.