
Kurcze, syn jakaś okropna infekcja i od trzech dni mamy masakryczne noce. Tak więc podchodziłem do dzisiejszego startu bez żadnych oczekiwań. Ustaliłem tempo 5:00min/km i biegniemy tak se.
Nie lubię tej trasy, sporo podbiegów, a ja na podbiegach czuję się źle. Tzn. pewnie każdy tak ma, ale czuję że muszę popracować nad siłą biegową. Pierwsza połowa dystansu w założonym tempie, średnio coś w stylu 4:58. Potem jest taki solidny długi podbieg i tam mnie zaorało. Trzymałem to tempo ok. 5:00, ale oddech zaczynał niebezpiecznie przyspieszać. Dociągnąłem do 4km z poczuciem, że nic więcej nie wyciągnę. Na szczęście mam silny mental i ostatni kilometr pobiegłem 4:29

Wyszło więc 24:03. Szkoda że nie 23 z przodu, lepiej bym się czuł. Wniosków z tego nie wyciągam żadnych. Popracuje jeszcze w grudniu mocno, podobnie jak w ostatnich dwóch tygodniach i spodziewam się dużo solidniejszego wyniku w styczniu, o ile warunki i zdrowie pozwolą. Docelowo 22.xx, ale nie wiem czy zrobię w miesiąc minutowy progres. Wydaje mi się, że powinno się udać, ale wszystko wyjdzie w praniu.
Tak czy inaczej plan jest taki. Teraz jeszcze próbuje coś ugrać na wyższej intensywności, ale już powoli chcę wrzucać większy kilometraż. Czyli dwa homeopatyczne biegi z psem na pasie, jedno wybieganie do 10km na trochę wyższej intensywności i jeden akcent, najlepiej chyba mnie działają powtórzenia. Ostatnio było 6x500 na dobrze rokującym tempie, może do stycznia dojdę do 5x1000 w 4:30.