Praska Piątka
generalnie nie było źle. sporo pozytywów.
lapy wrzucam, ale praktycznie w ogóle nie pokrywały się z oznaczeniami organizatora.
może connect komuś więcej coś powie
od czego tu zacząć. na początku miał to być start docelowy. następnie po serii dosyć średnio udanych mocnych treningów czy to parkrunów sam z siebie zrezygnowałem ze startu. ale gdzieś tam w głębi serduszka czułem, że powinienem wystartować. chociaż spróbować i zobaczyć.
do warszawy pojechałem sam, żonka z córką pojechały do dziadków na wieś. z jednej strony szkoda tak samemu ogarniać wszystko na miejscu, lecz z drugiej dla mnie lepiej. wtedy wszystko robię swoim rytmem, swoim tempem, swoimi przyzwyczajeniami. na nikogo się nie oglądam.
po pakiet jestem mniej więcej po 16. zanim się ogarniam, zanim odbiorę pakiet itd to robi się 17.
ze spraw organizacyjnych. od niedzieli poprzedniego tygodnia zmieniłem system żywieniowy. staram się jeść w odstępach 2,5 - 4h maks, zapisuje sobie makro posiłków, dołożyłem kalorii. widzę różnicę w funkcjonowaniu organizmu a także na wadzę, gdzie zaczyna powoli spadać. i co najważniejsze, mam siłę biegać. jakkolwiek to zabrzmi.
dzisiaj posiłki przyjmowałem mniej więcej o 7, 10:30, 13:30, 17. i do startu, który miałbyć o 19.30 już nic nie jadłem. nawet zrobiłem się ciut głodny hehe.
nawadniać też się starałem regularnie. żeby uniknąć kłopotów ostatnie picie przyjąłem o 18.30 jak popijałem tabsa kofeiny.
na rozgrzewkę ruszam ok 18:40 i wykonuje standardowy zestaw. jeszcze zahaczam o toi toi, żeby wykluczyć kolejnych potencjalnych kłopotów.
jeny jak to brzmi. hehe
rozbieganie, abc, streching dynamiczny, dwie przebieżki, trzecia bardzo mocna. kończę jakieś ~18min do startu. idę do depozytu, przebieram się, zostawiam ciuchy i buty. płukam sobie usta, aby pozbyć się uczucia suchości.
następnie udaje się do strefy startu, gdzie czekam ok 8min na start.
założenie było proste: 3'28/km ile się da, a na końcu jak już nie mogę to przyspieszyć
1km to jest takie badanie biegaczy, szukanie swojego rytmu, dogrzanie organizmu. generalnie bez problemów i do zapomnienia. zegarek nie tylko mi odpikał grubo za znacznikiem organizatora.
2km praktycznie kalka pierwszego. z tą różnicą, że zaczyna się robić oddech ciut cięży oraz to, że złapałem partnera do biegu, bo szedł fajnym tempem. drugi tysiąc zleciał praktycznie bez problemów, lecz po jednym z zakrętów pojawia się podbieg, gdzie stety niestety ciutkę odpuszczam, żeby nie tracić zbytnio mocy. być może zachowawczo ale już jakiś moment wcześnie zaczęła się odzywać kolka. nawet chyba pod górkę odpikuje.
3km początek z górki po podbiegu, gdzie puszczam nogę luźno, niech się sama prowadzi. w boku jakby coraz mocniej coś tam zaczynało doskwierać, ale nie chce się na tym koncentrować. powoli wchodzę w tryb tempomat. złapałem fajny rytm i oddechowy i kadencji. być może powinienem bardziej pilnować tempa. szczególnie, że zaczynam powoli bieg solo. Ci przede mną odjechali, Ci za mną nie gonią. trasa fajna, płaska bez zakrętów.
do tego momentu idę zgodnie z założeniami, bo znacznik 3km według organizatora mijam w 10:24.
4km to kontynuacja trzeciego, do pewnego momentu. w oddechu robi się coraz ciężej. fizycznie czuje się dobrze. żadnych miękkich nóg, żadnych odcinek. równy stabilny krok, rytmowo też bardzo podobnie. chyba nawet zbytnio krok mi się nie skrócił. DO PEWNEGO MOMENTU. aż przychodzi agrafka. dochodzę gościa, który już ledwo zipie. więc chce go jakoś sprawnie minąć.
ale raz, że on się jakoś dziwnie zebrał i ściął nawrotkę, że ja robię 180stopni praktycznie na stojąco
i teraz z perspektywy czasu to było kluczowe, bo już wybiłem się z rytmu. ciężko mi było wrócić do równomiernego oddechu. zwolnienie i szarpnięcie mnie rozbiło. starałem się jeszcze pociągnąć, dać coś więcej ale kolka już nie pozwalała, bolała coraz bardziej. nawet nie wiem kiedy minąłem 4km. tylko z boku usłyszałem okrzyk "dawaj, został kilometr!"
5km to już walka z samym sobą. wątroba bolała, biegłem sam. w dodatku straciłem rytm. i co chwila na zegarek: dopiero 200m. @#$%^, 300m. ja pierdole. dodatkowo jakiś się trafił felerny zakręt z lekkim podbiegiem, gdzie też straciłem sporo czasu bo się zachwiałem. ale jak zobaczyłem, że zostało 500m to jakaś taka szybka kalkulacja ile zostało do końca. i wiecie co? jakby przyspieszyłem. i tak starałem się dokładać pod koniec. a jeszcze na 300m do końca trafił mi się finisz sprinterki, bo mnie zaczęło dwóch gości gonić
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
do tego stopnia, że chwilowe tempo na finiszu pokazuje 2'36/km. szok i niedowierzanie. i niestety jeden mi wsadził na kratach. ale to nie stadion i nie ma setnych, więc mamy ten sam czas.
z zegarka wyszło 17:35, bo włączyłem czas w momencie przekroczenia linii startu. ale, że pierwsze 50 osób ma czas brutto, ostatecznie wyszło:
a tak wyglądał profil trasy:
kurczę no, jakkolwiek to nie zabrzmi - ja dzisiaj byłem na 17:25 minimum. do tej nawrotki czułem się bardzo dobrze. przede wszystkim fizycznie. nie brakowało prądu, nikt korków stopniowo nie wyłączał. tlenowo wiadomo. jest nad czym pracować, aczkolwiek do tej cholernej agrafki dawałem radę.
pogoda była idealna dziś. start w temperaturze ok 17 stopni może i zero wiatru. pod tym względem nie było na co narzekać.
czy ja mogłem zrobić coś więcej aby uniknąć tej kolki? chyba nie. posiłek 2,5h przed startem, dobrze nawadniałem się przez cały dzień. ostatnie picie godzinę przed startem. pod tym względem wszystko się zgadzało.
czy w trakcie samego biegu mogłem coś lepiej zrobić? być może lepiej pokonać agrafkę. zamiast na siłę wyprzedzać na nawrotce, trzeba było lekko zwolnić i na prostej wyprzedzić.
czy jestem zły? w sumie nie. dałem dzisiaj z siebie tyle ile mogłem. teraz mogę sobie gdybać, co by było gdyby ale byłem na 17:30 spokojnie. takie rzeczy się czuje.
wiadomo, w końcu życiówka na 5km poprawiona w oficjalnych zawodach. chciałoby się lepiej ale nie zawsze się da.
być może to jest ten moment, kiedy trzeba zacząć się cieszyć znowu z biegania, z treningów. nie każdy ma taką możliwość.
a życiówki to jest tylko dodatek do roboty, którą wykonujemy. mam wrażenie, że to jest pierwszy krok do tego, abym zaczął się cieszyć z małych rzeczy. dzisiaj się nie udało, to uda się kiedy indziej.
miała być relacja o 24, a mamy 1:30. dobrze, że MLS leci w tv na żywo, to chociaż coś bzyczy w tle.
ale wypadałoby iść spać, bo jutro czeka robota. nie ma czasu na przestój
![oczko :oczko:](./images/smilies/icon_e_wink.gif)