Niedziela (10.04) – Zawody – 6. Gdańsk Maraton. Czas 3:14:26, tempo 4:36, Open 159/1933, M60 1/48. Tętno 159/171, rytm 184.
Do Gdańska przyjechałem pociągiem w sobotę około południa. W drodze na kwaterę zaskoczył grad, co przy porywistym wietrze było bardzo nieprzyjemne. Biuro zawodów ze strefą startu i mety były zlokalizowane na/przy dużym parkingu Molo w Brzeźnie. Było zimno, a silny wiatr potęgował uczucie chłodu. Miałem dylemat w co się ubrać na bieg. Ostatecznie zdecydowałem na dół ubrać krótkie spodenki, na górę koszulkę z długim rękawem oraz singlet, na głowę założyłem cienką opaskę z pakietu, a na dłonie cienkie rękawiczki. Pobiegłem w butach Adidas Boston 8. Na mecie stwierdziłem, że ten ubiór dobrze się sprawdził. Gorzej wyszło z uzyskanym czasem…
Na starcie ustawiłem się w swojej strefie na 3:00-3:30. Pomimo silnego wiatru i chłodu, nadal trwałem przy swoim celu minimum (<3:10) i marzyłem o 3:08. Pierwsze 7 kilometrów były z wiatrem w plecy, więc biegło się lekko i przyjemnie. Pierwsze przebiegnięcie tunelem pod Martwą Wisłą okazało się nie takie straszne, jak sobie wyobrażałem. W tunelu było bezwietrznie i ciepło, a podbiegając do jego końca nawet się cieszyłem, że zaraz będzie chłodniej. Ok. 7,5 km, na podbiegu pod wiadukt, nastąpiła nawrotka i bieg w kierunku tunelu z jego drugiej strony. Wtedy po raz pierwszy odczułem przeciwny wiatr, ale miałem sporo sił, więc nie przeszkadzał za bardzo. Starałem się pilnować tętna i jak najdłużej nie przekraczać 160 uderzeń. Już 13 i 14 km okazał się bardzo trudny z powodu silnego czołowego wiatru i to co zyskiwałem na pierwszych kilometrach zacząłem powoli tracić. 15 i 16 km z przewagą tylnego wiatru pozwoliły odetchnąć. Pierwsze kłopoty zaczęły się tuż przed półmetkiem (20 i 21 km), nie dość że teren się wznosił, to biegliśmy pod wiatr. Bieg stał się bardziej siłowy. Na półmetku zameldowałem się z czasem 1:35:25. Do 25 km było ciągle pod wiatr, tempo spadło i pojawił pierwszy dyskomfort w lekko sztywniejących czwórkach (pomyślałem, że to zdecydowanie za wcześnie, bo w przeszłości problemy mięśniowe pojawiały się dopiero po 30 km) – wtedy już wiedziałem, że nie zejdę z czasem poniżej 3:10.
Niemal 30 km dystansu (od około 3 km) pokonywałem w towarzystwie biegacza (pozdrawiam Sebastiana), który celował w podobny czas. Gdy w okolicy 23 km, biegnąc pod wiatr spadało mi tempo, powiedziałem koledze, że ja nie mam już szans na zakładany wynik i niech biegnie swoje, jeśli czuje się na siłach. Wyprzedził mnie i trochę się oddalił, ale po kilku kilometrach dogoniłem go, a po dłuższej chwili wyprzedziłem (na metę przybiegł 5 minut po mnie).
Na zielonym dywanie trawnika, obok przemierzanej ulicy, zobaczyłem kwiatki i pomyślałem, jak fajnie byłoby się tam położyć i odpocząć, a nie umartwiać się, gdy i tak celu nie osiągnę. Pokonałem kryzys i wyznaczyłem sobie nowy cel – 3:12. Mimo spadającego tempa nie poddawałem się i starałem się walczyć o jak najlepszy czas. Na 26 i 27 km znowu można było trochę odetchnąć. Jednak po kolejnej nawrotce na odcinku 32-35 km przy silnym czołowym wietrze zrozumiałem, że wynik 3:12 jest już nierealny (na 35 km średnie tempo całości spadło już do 4:35). Czworogłowe bolały już konkretnie, były coraz bardziej zbite i sztywne, a bieg stawał się coraz trudniejszy i niekomfortowy. Wyznaczyłem więc kolejny i ostatni cel – za wszelką cenę obronić czas poniżej 3:15:00, czyli takie minimum przyzwoitości.

Ostatnie 6-7 km to bieg ścieżkami parku i nadbrzeżnymi alejkami, w większości o nawierzchni szutrowej i ziemnej. Trasa co róż zmieniała kierunek, a więc i zmieniał się kierunek wiatru. Co trochę zerkałem na zegarek i naciskałem, żeby tempo już nie spadało, a wahało się w okolicach 4:45, choć chwilowo spadało nawet do 5:00. Byłem już bardzo obolały i zmęczony, ale wiedziałem, że głową i sercem dobiegnę do mety z czasem poniżej 3:15:00. Tak też się stało. Tuż przed metą próbowałem nawet przyspieszyć, ale z zapisu zegarka widzę, że to się nie udało, nie było już z czego. Gdy zatrzymałem stoper odczułem ulgę, a zarazem żal, że bieg ułożył się tak, że celu nie osiągnąłem. Chwilę postałem, oglądając swoje buty, i ruszyłem, żeby się nawodnić i coś zjeść. W przebieralni zerknąłem na SMS-a i zobaczyłem, że zająłem 1. miejsce w kat. M60. Nie ukrywam, że liczyłem na podium w kategorii, ale miejsce było niewiadomą. Ucieszyłem się więc i przyjąłem to jako nagrodę za walkę do końca.
tempo-tetno.jpg
splits.JPG
W regulaminie i harmonogramie organizatorzy nie przewidywali dekoracji w kategoriach wiekowych (tylko open i sztafety). Spokojnie zajadałem więc makaron z sosem, gdy usłyszałem, że rozpoczęto dekorację niższych kategorii wiekowych. Przyspieszyłem więc konsumpcję makaronu i udałem się na miejsce dekoracji. Wszedłem na najwyższe miejsce podium i wraz z gratulacjami odebrałem statuetkę. Potem okazało się, że w kategorii wygrałem zdecydowanie, bo nad drugim biegaczem miałem przewagę ponad 15 minut. Mała satysfakcja jest, choć dominuje niedosyt z nieosiągnięcia celu czasowego.
Kilka uwag, przemyśleń i pytań. Na pewno w osiągnięciu celu przeszkodziły silny wiatr i niełatwa trasa (dużo wiaduktów i tunel). Ale czy tylko, bo to chyba zbyt proste wytłumaczenie niepowodzenia. Pierwszy raz podczas maratonu tak wcześnie miałem problemy mięśniowe, szczególnie z czwórkami. Zastanawiam się, czego mi zabrakło w treningu. Może powinienem był robić więcej siły biegowej (w tym podbiegów), a może miałem za mało biegów długich. Zapewne zabrakło ćwiczeń siłowych, które mogłem wykonywać (a nie wykonywałem) w domu. Wiadomo, że z wiekiem mięśnie słabną i zmniejsza się ich masa, więc niemal wszyscy trenerzy radzą zwrócić na to szczególną uwagę i więcej ćwiczyć.
I co teraz? Na pewno kolejnym dużym celem będzie start w jesiennym maratonie (w którym, to sprawa jeszcze otwarta, choć mam już pakiet na Poznań). Chciałbym podnieść sobie poprzeczkę na 3:05, ale nie wiem, czy po takim starcie mogę to zrobić.

W tej chwili zapisany jestem na trzy starty:
2 maja – 10 km z atestem (8. Wołowski Bieg Flagi Narodowej),
5 czerwca – 12 km (Sowi Bieg, Bielawa-Dzierżoniów),
18 czerwca – 8. PKO Nocny Wrocław Półmaraton.
Na ok. 3-4 tygodnie przed jesiennym maratonem chciałbym jeszcze pobiec sprawdzająco jakąś dyszkę lub połówkę.
Zdrowych i spokojnych Świąt życzę wszystkim.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.