6x 200 + 800 w 34 i 88sek. p. 3'
bieżniowych absudrów ciąg dalszy
wczoraj odpuściłem siłownię. nie byłem w stanie mentalnie się zebrać. zwyczajnie mi się nie chciało. i bolały mnie łydki po kolcach. poza tym zaczynam się mocno zastanawiać na tym, czy siłka raz w tygodniu ma jakikolwiek sens, bo nogi bolą później ze dwa, trzy dni. akcenty biegam na nogach po siłowni. a czy da się radę coś zbudować? może w zimę jak się klepie kilometry. ot taki kolejny dylemat.
dzisiaj mentalnie też byłem słaby. o mały włos zamiast skręcić w prawo na bieżnie bym skręcił do domu. ale jakoś się zebrałem. zresztą dzisiaj też mnie bolały łydy.
zimno. w nocy ciągle mróz na poziomie -6, -7. w ciągu dnia niewiele lepiej. niby 4 stopnie, ale wiatr jest listopadowo - grudniowy. mroźny. że wszystko kostnieje. oczywiście jak to na bieżni, pół pod wiatr i pół z wiatrem.
pachołki na znaczniki. rozgrzewka, abc, mały streching. przebieżki. zmieniam buty i trzeba tyrać.
garmin connect dla fanów wykresów.
no to zanim ruszyłem, to na bieżni pojawiła się pani z wózkiem i dzieckiem. oczywiście na pierwszym torze.
1. 35.33 - 86.98 - 88.12 3:30.43
oprócz dwusetki i dwukrotnego mijania pani po drugim torze to całkiem nieźle. to całkiem nieźle poszło. typowo na dogrzanie. no i nawet tempa pilnowałem, hehe.
organizm fajnie pracował po dwusetce, praktycznie nieodczuwalnie.
2. 34.19 - 85.20 - 87.63 3:27.02
chyba najbardziej jestem zadowolony z tego powtórzenia. 200 dosyć równo, 2x400 bardzo fajnie. pierwsze ciut za mocno, ale się przegryzło i drugie 400 weszło bardzo spokojnie.
3. 34.10 - 85.76 - 86.85 3:26.71
tutaj z absudrów bieżniowych przed startem pojawiła się pani z młodym wilkiem. ewidentnie wyglądało na szkolenie. tzn. tak wnioskuję po gadżetach i poleceniach. i oczywiście pani postanowiła sobie z nim pobiegać po pierwszym torze, pod prąd. ale zanim zacząłem to się zorientowała i zeszła na zewnętrzy tor.
już po 200m zaczyna się robić ciężej oddechowo, 400m to próba złapania rytmu i wyrównanie oddechu. ma się wrażenie biegnięcia w miejscu, ale tempo chwilowe w okolicach 3:35. drugie 400m już na normalnych oddechu, adekwatnym do poziomu tętna. nogi też zaczynają odczuwać charakter treningu, bo zaczynają się powoli robić ciężkie.
4. 34.71 - 86.44 - 88.28 3:29.43
no tutaj pani już postanowiła sobie pokucać z psem na pierwszym torze na mniej więcej 160m. czyli trzeba było z łuku wychodzić zahaczając o drugi tor.
no cóż, przez to końcówka ciut mocniej. w trakcie pierwszej czterysetki dobrze się zaczęło rozchodzić po udach i trochę po łydach. drugie czterysta starałem się biec luźno, na dłuższym kroku. ale się nie za bardzo dało więc skupiłem się na utrzymaniu tempa.
5. 35.37 - 87.08 - 87.95 3:30.40
a tu dla odmiany po łuku mijałem ojca z dzieckiem, który urządził sobie zabawę pachołkami. i zostawiał prawie na środku toru, co by za łatwo nie było.
tu się już nie dało nadrobić, mimo chęci.
każde 400 kaczym krokiem. bardziej męczyły się nogi niż płuca. tzn najbardziej oberwało gardło przez to zimne powietrze.
6. 35.96 - 88.99 - 86.87 3:31.82
tutaj z bólem serca mówię, że chciałem po prostu zaliczyć.
zaraz po zakończeniu piątej serii przerwa w szybkim marszu wokół bieżni, żeby poustawiać pachołki i kije pościągać. mijam pana z dzieckiem i mówię: "bardzo proszę, żeby dziecko nie ruszało pachołków". na co usłyszałem: "dobrze, ale my nie ruszaliśmy!" nie @#$%^, same się przesunęły.
przez takie działanie przerwa wyszła 3'20.
ruszyłem jakoś bez przekonania, byleby skończyć. czemu wyszło 36sek to nie wiem, bo miałem poczucie normalnego biegu. następnie jakoś troszkę mnie poskładało na pierwszych czterystu, ale drugie czterysta luźno jak nigdy. i w kroku i w oddechu.
_______________________________________________________________________________
no cóż. jak tak patrzę na ten trening, to jestem przerażony. jakie tempa wychodzą w podsumowaniu. nigdy bym nie powiedział, że średnio to będzie tempo ~3:30/km. jeszcze biorąc pod uwagę moje nastawienie? dzisiaj byłem gotowy skończyć po trzech, a po pięciu to już był pewnik. z drugiej strony skoro zrobiłem 5 to czemu nie 6
ogólnie dzisiejsze sześć weszło lżej niż ostatnie cztery. praktycznie każdy koniec spokojny, przejście do marszu z kilkoma głębszymi oddechami. raz chyba tylko podparłem kolana na chwilę.
tak samo takie 200m wchodziło luźniej, 400m bardziej pilnowane tempa. jedno na pewno bym jeszcze gdzieś upchnął tylko nie wiem z jakim skutkiem. nie wiem czemu tak.
może dlatego, że więcej jem? normalnie jem? czasem tak myślę jak mogłem biegać przyjmując ok 1300-1500 kcal maks dziennie.
fakt faktem jestem teraz jebanym grubasem i nie mogę wejść na jakieś porządne prędkości. albo to jeszcze nie ten etap na prędkość. pogoda też nie rozpieszcza z drugiej strony.
szczególnie, jak zapowiadają przelotne opady śniegu
