24.10.2021 - Rotterdam Marathon
Po życiówce na dychę zostały mi dwa tygodnie do maratonu w Rotterdamie. Przede wszystkim musiałem szybko wyzdrowieć, bo złapało mnie jakieś przeziębienie. Jeśli chodzi o treningi w tym okresie, pobiegałem 10 km w tempie maratońskim na czuja, weszło całkiem ładnie i pod kontrolą po 4:31. Potem jeszcze luźna piętnastka i 5 km w tempie maratonu 5 dni przed startem. Zdrówko dopisywało. Dwa ostatnie treningi szły z taką lekkością w nogach, jakiej nigdy jeszcze nie czułem - BSy wschodziły spokojnie poniżej 5:00. Ogólnie byłem więc nastawiony bardzo optymistycznie. Nie miałem jakiegoś konkretnego celu w głowie, ale liczyłem na wynik między 3:10 a 3:15, tak sądząc po tempach z treningu. 4:37 było za wolne, ale 4:30 za szybkie.
Niektórzy nie lubią pisania o logistyce biegowej, ale w przypadku maratonu to bardzo ważna część, bo już na tym etapie można coś spieprzyć, więc parę słów. Pakiet odebrany dzień wcześniej, wszystko poszło bardzo sprawnie. Miałem w sobotę trochę chodzenia, musiałem też odebrać brata z lotniska, razem z odbiorem pakietu 4h za kółkiem wyszło, trochę mnie to zmęczyło, ale nie na tyle, żeby nogi dostały jakoś w kość. W noc przed maratonem nie bardzo się wyspałem, pobudka o 6:30, start o 10:00. Na szczęście cały tydzień przed biegiem dbałem o sen i nawadnianie (nie, nie takie nawadnianie jak myślicie
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
), więc jedna słabsza noc to nie problem.
Rano bułka z masłem, serem i wędlina, herbata, udało się ogarnąć toaletę i git.
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
Ludzie piszą, żeby jeść dżemy, miody itp. a zawsze po tym dostaję sraczki startowej, więc wolę trzymać się tego, co jem na co dzień i tym razem się sprawdziło, bo żadnych problemów gastrycznych dziś nie miałem.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Tego zawsze boję się najbardziej, że pół roku przygotowań pójdzie psu w dupę przez zjedzenie czegoś nieodpowiedniego. Dojazd: autem na stację kolejową, potem pociąg, pół godziny i jesteśmy w centrum Rotterdamu. Musieliśmy przez pośpiech podtruchtać trochę na stację, ale czułem się bardzo lekko. Pogoda idealna, słońce, lekki chłodek, 6 stopni. Miasteczko biegowe było mocno zawalone ludźmi, odstałem długo w kolejce do kibelka i bagażu, więc na start też musiałem dotruchtać. Trochę się zestresowałem, bo w strefach był potworny tłok, szczególnie tych z tyłu. Udało mi się dopchać do pierwszej strefy na 5 minut przed startem, przybiliśmy pionę z bratem, on startował z drugiej, bo zapomniał się zapisać do "fast runners". Niestety stałem gdzieś za zającami na 3:20, ale już trudno. Na przyszłość trzeba wcześniej wszystko ogarnąć na takich wielkich biegach.
Atmosfera niesamowita. Najpierw odśpiewane "you'll never walk alone", potem głośne odliczanie i startujemy przez piękny nowoczesny most Erazma z Rotterdamu. Masa kibiców. Wszyscy wrzeszczą. Niesamowity tumult, czułem się jak na koncercie rockowym z tą różnicą, że ja byłem na scenie.
![hej :hej:](./images/smilies/icon_razz.gif)
Pierwszy z nielicznych podbiegów zaliczony. Muszę się trochę przepychać bokiem, bo stałem z tyłu. Idzie elegancko i lekko. Tempo na początek w okolicach 4:35 na zegarku, ale musiałem nadłożyć trochę metrów przez to wyprzedzanie. Drugi podbieg, wiadukt, mijamy stadion Feyenoordu położony w robotniczej dzielnicy o tej samej nazwie. Wreszcie wyprzedziłem tego pejsa na 3:20 i zrobiło się trochę więcej miejsca. Pierwsza piątka oficjalnie w 4:38.
Na drugiej piątce zaczęło mnie już coś kłuć w prawym mięśniu dwugłowym, jakiś taki pospinany. Nie przeszkadzało to jednak specjalnie w biegu, było po prostu wkurzające. Leciałem swoim tempem ok. 4:30 i złapałem dobry rytm biegu. Na 8 km pierwszy żel. Wziąłem ze sobą 4. Co 5 km kubek wody. Na 10 km wbiegliśmy na długą prostą ok. 3 km po trasie rowerowej i biegło się naprawdę fajnie. Ciągle dużo kibiców. Dalej trzymamy tempo, nie czuję zmęczenia, ale zaczyna się . Wyprzedzam, kogo się da. Zrobiło się trochę cieplej i zacząłem to odczuwać. Nie lubię biegać w słońcu, temperatura była niby spoko, ale w cieniu pewnie byłbym mniej styrany.
Przed 15 kilometrem za agrafką dostrzegłem brata i krzyknąłem mu głośno, ucieszyłem się, że leci ładnie podobnym tempem jak ja. Po jakimś czasie zaczęły na trasie pojawiać się gąbki co 5 km i korzystałem z nich zawsze, polewając łeb i czapkę. Tempo 4:30 dalej utrzymane równiutko. Drugi żel na 18 km akurat zbiegł się z gąbkami i musiałem improwizować.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Mijamy 20 km, potem znacznik półmaratonu. Wyszedł czas 1:35:47 i aż byłem pozytywnie zaskoczony. Pomyślałem, że jakby udalo się na koniec nieco przyspieszyć, może nawet uda się urwać 3:10. Nie chciałem jednak się za bardzo podpalać, żeby nie przypłacić później jakimś kryzysem, zależało mi przede wszystkim na bezpiecznym 3:15 i budowaniu bezpiecznego zapasu jako cel nr 1. Niestety ból w prawym dwugłowym zaczął promieniować też na prawy półdupek, więc zrobiło się trudniej.
Fragmenty w cieniu były znośne, ale w słońcu było już dość upierdliwie. Jakiś Polak kibic krzyknął do mnie "dawaj Michał" i dodało mi to trochę animuszu. Obcokrajowcy krzyczęli bardzo często c'mon Majkel, Misial, Miszel
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Na 25 km zameldowałem się dalej biegnąc tempem 4:30, średnio ok. 4:31-4:32 tak na oko liczyłem sobie. Tutaj czekał na mnie mój kolega, pogadaliśmy trochę przebiegł ze mną pół kilometra, zaczęliśmy coś głośno wrzeszczeć dla motywacji, poczułem się lepiej przed trudnym momentem, jakim mógł się okazać drugi podbieg na most Erasmusa. Ogólnie podbiegów nie było dużo, naliczyłem chyba 4 - mosty, wiadukty, tunele itp, ale ten mógł być najtrudniejszy. Na szczęście na moście panowała jedna wielka impreza, niesamowity wrzask, muzyka, kibice, coś szalonego, w życiu czegoś takiego nie widziałem na biegu. Na podbiegu chyba nawet przyspieszyłem, GPS trochę zaczął wariować. Potem zbiegamy do centrum miasta, więc chwila odpoczynku. Potem dobiegamy do tunelu, najpierw w dół, potem niestety w górę. To był już moment, kiedy zaczęło robić się ciężko. Lewa noga też już zaczęła naparzać, ogólnie cała tylna taśma dostała w dupę, czworogłowych nie poczułem za to ani przez chwilę (dopiero dziś bolą, gdy to piszę).
Po tunelu musiałem trochę dojść do siebie, tempo 4:30 zrobiło się bardziej wymagające, ale jeszcze cisnąłem. Zjadłem 3 żel na 29 km, żeby zdążyć przed wodą. Nie czułem głodu, ale wiedziałem, że muszę coś zjeść, żeby potem nie dostać bomby prosto w ryj.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Czwarty żel został ze mną w kieszeni już do mety. Bardziej chciało mi się pić i miałem trochę dosyć słońca, więc każdy fragment w cieniu witałem z ulgą. Niby ze 12-13 stopni, ale dawało trochę już w kość. Szkoda, że bieg nie zaczął się o 8 albo 9 rano, byłoby kozacko. 30 km udało się minąć zamykając ostatnią piątkę w 4:32. No już absolutnie pożegnałem się myślami z 3:10. Miałem na przemian myśli, żeby po prostu znaleźć się na mecie i walić to jaki będzie czas vs cisnąć po prostu do końca i zdobyć jak najlepszą życiówkę. Ewentualnie odliczałem, co by było, gdybym zaczął biec luźniej po 5:00 do końca.
Wbiegamy do dużego parku dookoła jeziora. Koleżanka wspominała mi, że to będzie najtrudniejszy fragment, bo jest tam mało kibiców, a w końcówce zawsze robi się już trudno. Trochę ludzi stalo, ochotnicy rozdawali jakieś banany, pomarańcze (na oficjalnych punktach nie było żarcia, tylko napoje, może przez covid?), ale nie skorzystałem. Było też sporo punktów z muzyką na żywo i DJów. Mimo to każda minuta ciągnęła się jak godzina. Pamiętam do teraz moment, gdy na zegarku miałem 2h i 27minut, trzy razy sprawdzałem zegarek w trakcie tej minuty i miałem wrażenie, że czas nie chce się przesunąć nawet o pieprzoną sekundę.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Trzymanie tempa udawało sie od czasu do czasu, przestało mnie to interesować, po prostu leciałem na tyle, ile mogłem. Jak tak sprawdzam teraz na Stravie, do 34km jeszcze trzymałem solidne tempo, na 35. już puściłem trochę. Na 36 jeszcze trochę się zmotywowałem, może przez napicie się wody, druga część parku była całkowicie w słońcu. A może przez to, że przy trasie stał kibic z Polską flagą i wrzasnąłem do niego: Polska!! (jak elokwentnie
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
), a ten odpowiedział mi, że świetne tempo i żebym tak dalej trzymał.
Końcówka była praktycznie na autopilocie. Im bliżej mety, tym jakoś lepiej szło psychicznie. Gdzieś przed 40 km znowu czekał na mnie kolega i bardzo mnie to zmotywowało. Średnie tempo z ósmej piątki to 4:51... Łydki też już zrobiły się betonowe. Dobrze wiedziałem na szczęście, że powinno to spokojnie wystarczyć do złamania 3:15, ale nawet 5 km przed metą taki dystans wydaje się bardzo długi na utrzymanie takiego tempa w tym stanie. Stosowałem różne triki, żeby zająć czymś głowę, zacząłem nawet próbować wyliczyć wszystkie stany USA, ale nie byłem w stanie liczyć
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Wszystko, byle nie myśleć o bieganiu, tylko lecieć na autopilocie. Miałem ochotę rzucić to bieganie w pierony.
Na szczęście na tych ostatnich kilometrach znowu była masa kibiców i ogromny tumult, niektórzy nawet wbiegali na trasę i lecieli kawałek z nami, ludzie popijali browary, miałem ochotę wziąć sobie ten kufelek dla siebie.
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Ostatni kilometr udało się pobiec nawet w 4:26, policzyłem, że uda mi się zejść poniżej 3:14. Ostatni zakręt, mijam znak 500m do mety na asfalcie, wszyscy wrzeszczą, tłumy dookoła, podnoszę ręce w górę, wbiegam na metę, zatrzymuję się i dopiero wtedy czuję, jak bardzo zniszczone są nogi.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
Byłem z jednej strony super zadowolony, wynik brałbym w ciemno, z drugiej potwornie zmęczony i miałem dosyć maratonów.
Oparłem się na chwilę o barierkę i porozciągałem. Chciałem poczekać na brata, ale jeszcze się nie pojawiał. Poszedłem jak zombie szurając nogami po medal, wodę i banana. Chciałem usiąść sobie na murku, ale steward zaraz mnie przegonił. Poza tym w cieniu nagle zrobiło mi się zimno. Chyba z pół godziny wlokłem się tak do depozytu, z bólem wymalowanym na twarzy. Czułem się trochę jak kobieta w ciąży, z jednej strony, chciałem coś zjeść, z drugiej było mi niedobrze i ogólnie wszystko mnie wkurwiało
![hahaha :hahaha:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Odebrałem bagaż, zacząłem się ubierać, zobaczyłem brata, udalo mu się dobiec o niecałą minutę wolniej ode mnie, czyli też poniżej 3:15, też życiówka. Historia biegu podobna do mojej, leciał na 3:10, ale go poskładały nogi pod koniec i zwolnił nawet bardziej ode mnie. Gdy się rozsiadłem, złapał mnie potworny, naprawdę potworny skurcz w łydce. Chciałem już nawet pójść do medyków (gdybym tylko umiał chodzić), ale w końcu po rozciągnięciu puściło. Uff... Jak dotknąłem łydy, była twarda jak kamień. Do tego doszły później jeszcze dreszcze, nawet w kurtce i w dresie. Nie miałem więc czasu i ochoty nawet zrobić żadnych fot w stroju biegowym. Potem wreszcie coś zjadłem, pizza i piwka postawiły mnie na nogi. Ogólnie czułem się nieźle zorany, jakbym miał się zrzygać, ale po zjedzeniu czegoś mi przeszło. Wstręt do biegania też już mi minął, ale na pewno przyda się parę dni, a może tygodni przerwy.
Atmosfera niesamowita, trasa świetna, dziś padł rekord Europy mężczyzn, chyba 2:03 z groszami. Polecam gorąco.
Poniżej moje oficjalne międzyczasy:
5k 5 km 04:38 min/km 00:23:12
10k 10 km 04:32 min/km 00:45:53
15k 15 km 04:29 min/km 01:08:20
20k 20 km 04:30 min/km 01:30:52
21.1k 21.097 04:29 min/km 01:35:47
25k 25 km 04:30 min/km 01:53:22
30k 30 km 04:32 min/km 02:16:01
35k 35 km 04:36 min/km 02:39:03
40k 40 km 04:51 min/km 03:03:16
Finish 42.195 04:48 min/km 03:13:48
Miejsce open 1182/10862.
Może jak pojawią się jakieś foty, to coś jeszcze wrzucę, niestety trzeba wykupić.
![:bum:](./images/smilies/bum.gif)
: