infernal pisze:Sikor pisze:infernal pisze:A to bieganie nie powinno sprawiać w pewnym stopniu przyjemności?
Zmuszania się do czegokolwiek mija się z celem, bo to będzie krótkofalowe.
To zalezy. Od celu.
Treningi (w wiekszosci sportow), to orka, ktora z przyjemnoscia per se nie ma wiele wspolnego.
Jednak jezeli chce sie miec wyniki (czy to w sporcie amtorskim czy zawodowym),
to potrzebna jest wewnetrzna motywacja, ktora Cie napedza.
Nawet (a moze najbardziej) w tych trudnych momentach, kiedy sie nie chce.
Bo cel jest dalej, gdzieees tam, a nie na aktualnym treningu...
Bez tego moim zdaniem ani rusz.
Masz racje. Tyle razy ile mi się nie chce, to jest nie pojęte.
Więc sam nie jestem lepszy - zmuszam się. Wychodzę, bo ciągle "gonie tego króliczka".
No i tu jest klucz. Nie pojedynczy trening ma ci dawać przyjemność, tylko masz mieć przyjemność z "gonienia króliczka". Bo jeżeli nie chce ci się wykonywać jakiejś jednostki i najchętniej byś to pominął, a podczas biegu myślisz tylko o tym żeby to się skończyło, ale cały czas cel wydaje się istotny, to jest wszystko w porządku. Co innego, jak stwierdzasz, że w sumie ta życiówka na 1/3/5/10/21/42 km do niczego ci nie jest potrzebna.
Mnie np. krew zalewa jak mam biegać wolno, normalnie mam rzyg mentalny, męczę się strasznie, odliczam tylko czas do końca (zrobić podbiegi, interwały, progowy, odliczam tylko czas do wyjścia na trening). Na szczęście stawiam sobie cele czasowe a nie kilometrowe, inaczej za cholerę bym nie utrzymał wolnego tempa, ale robię te truchtanki z myślą, że to się przełoży na lepsze bieganie i możliwość mocniejszego styrania się na szybszych jednostkach. Całościowo patrząc, jednak daje to jakąś radość i satysfakcję, więc nie mam problemów z motywacją i wychodzę bez problemów nawet na wolne bieganie w syf, wiatr, deszcz i błoto.